polityka 9 KOR II pop.indd
Transkrypt
polityka 9 KOR II pop.indd
OBCIĄŻENIE SPOŁECZEŃSTWA WYDATKAMI DOKONYWANYMI ZA POŚREDNICTWEM „WSPÓLNEJ KASY” Miesięcznik „Polityka Społeczna” 9/2005. Powielanie, przedrukowywanie oraz rozpowszechnianie bez wiedzy i zgody Redakcji PS zabronione. Tak w Polsce, jak i w innych krajach Europy rośnie zainteresowanie problemem określenia optymalnego poziomu wydatków dokonywanych przez społeczeństwa za pośrednictwem „wspólnej kasy”, czyli budżetu i różnego rodzaju parabudżetów. Jest o czym dyskutować, ponieważ trwale niskie tempo rozwoju gospodarczego większości krajów Unii Europejskiej jest co najmniej skorelowane z bardzo wysokim poziomem wydatków dokonywanych za pośrednictwem budżetu. To spowolnienie wzrostu nie jest zjawiskiem cyklicznym, które samo po jakimś czasie mija, a dodatkowo znamy sposoby, żeby skrócić okres oczekiwania na lepszą koniunkturę1. Obserwowane spowolnienie ma w znacznej części charakter acykliczny. Jeśli jego przyczyny nie znikną, to nie ma szansy na trwałą poprawę sytuacji. Jest to zagrożenie o tyle istotne, że słaby wzrost podkopuje materialne podstawy tego, co bywa – może trochę na wyrost – nazywane Europejskim Modelem Społecznym. Prawdopodobnie została przekroczona granica oddzielająca obciążanie społeczeństwa na poziomie prowadzącym, dzięki wydatkom ze „wspólnej kasy”, do zwiększania dobrobytu społecznego, od nadmiernego obciążenia społeczeństw prowadzącego – niezależnie od słuszności celu finansowanego dzięki tym wydatkom – do obniżenia dobrobytu. Wydaje się, że dyskusja dotycząca modernizacji typowego europejskiego sposobu kształtowania wydatków publicznych będzie się rozwijać, i z czasem doprowadzi pewnie do nowych koncepcji rozwiązania pan-europejskiego problemu nazywanego czasem „błędnym kołem dobrobytu bez konieczności pracowania”2. Znaczna skala obciążenia społeczeństwa kosztami finansowania wydatków rządu prowadzi do zredukowania tak popytu na czynniki produkcji – w tym głównie na pracę, jak i podaży czynników produkcji – ponownie szczególnie dotyczy to podaży pracy. Dyskusja ekonomiczna, jak i szerzej dyskusja obejmująca szerokie spektrum nauk społecznych, będzie się rozwijać. W tej dyskusji wciąż przeważają – nie tylko w Polsce – głosy bagatelizujące to zjawisko. Ich tezą jest, że jeśli poziom obciążenia społeczeństwa nie odbiega istotnie od średniej dla Unii czy obszaru OECD, tzn., że w tym kraju wydatki są na właściwym poziomie. Rozumowanie takie wydaje się powierzchowne. Poza tym pomija ono istotne różnice między sytuacją, w jakiej znajdują się analizowane kraje. To, co jest właściwym poziomem w jednym kraju, może być poziomem zupełnie nieodpowiadającym sytuacji innego. W takim nurcie pozostaje tekst R. Szarfenberga Czy mamy w Polsce „absurdalną skalę wydatków” publicznych? będący polemiką z moim tekstem Ludzie płacą rachunki państwa, opublikowanym w „Rzeczpospolitej” z 30 maja 2005 r. Szkoda, że autor wybrał jako obiekt swojej polemiki tekst o charakterze popularyzatorskim, a więc z założenia trochę uproszczony i przedstawiony w wersji eksponującej jedynie wybrane kwestie. Dużo łatwiej byłoby dyskutować, gdyby punktem odniesienia były moje wypowiedzi w czasopismach naukowych, na podstawie których powstał dyskutowany tekst3. 8 Marek Góra Szkoła Główna Handlowa Odpowiadając na polemikę R. Szarfenberga, należy zacząć od stwierdzenia, że nie neguje on wprost głównej myśli mojego tekstu, jaką jest przeniesienie dyskusji z rozważania wydatków państwa na rozważanie skali obciążenia społeczeństwa wynikającej z konieczności ponoszenia przez nie kosztu tych wydatków4. Obie rzeczy sprowadzają się do tego samego, jednak ich rozumienie może być istotnie różne w każdym z ujęć. Łatwo bowiem zaakceptować, że „państwo” ma finansować taki czy inny cel – trudniej to samo zaakceptować, gdy widzimy, że tego państwa właściwie nie ma, a jest jedynie społeczeństwo, na które spada dodatkowy koszt do poniesienia. Państwo jest pośrednikiem, który jest bardzo potrzebny, ale nie znaczy to, że może ponieść jakikolwiek koszt. Bardzo chętnie jednak wypieramy z naszej świadomości fakt, zapewne trywialny, że może ono jedynie nałożyć konieczność pokrycia tego kosztu na obywateli. Typowy w Europie wysoki poziom wydatków dokonywanych za pośrednictwem budżetu obserwowany jest również w Polsce. Ilustruje to także szereg danych cytowanych przez R. Szarfenberga. Dlaczego więc nazwałem w swoim tekście ten poziom „absurdalnie” wysokim? Przede wszystkim dlatego – i to moja wina – że dyskutowany tekst ma charakter półpublicystyczny5. W tekstach naukowych takich określeń nie ma. Tym niemniej warto wytłumaczyć, dlaczego uważam ten poziom za zdecydowanie nazbyt wysoki w sytuacji, gdy nie jest on istotnie różny od unijnej średniej, a na dodatek niższy od poziomu obserwowanego w kilku krajach, takich jak na przykład Szwecja. Zacznę od tego, dlaczego poziom obciążenia społeczeństwa w Polsce powinien być niższy od obserwowanego w większości pozostałych krajów Unii Europejskiej. Poziom PKB na głowę w Polsce jest jednym z najniższych w Unii. Stoi przed nami wyzwanie polegające na zmniejszeniu luki, jaka dzieli nas od unijnej średniej. Inaczej pozostaniemy ubogim zakątkiem Europy, ze wszystkimi społecznymi tego konsekwencjami. Nie wystarczy rozwój w tempie trochę wyższym niż większość innych krajów UE (co na szczęście nam się udaje). Potrzebny nam jest trwale bardzo wysoki wzrost gospodarczy. Tylko wtedy będziemy mogli finansować cele społeczne na poziomie odpowiadającym naszym aspiracjom. Chcę tu mocno podkreślić, że nie neguję tu w żadnym wypadku celowości redystrybucji dochodów wspierającej dochody najuboższych i dbałości o spójność społeczną. Nie neguję też wpływu spójności społecznej na rozwój gospodarczy. Podkreślam to, ponieważ dyskusja R. Szarfenberga z moim tekstem sugeruje takie postrzeganie moich poglądów6. Rozwój gospodarczy jest funkcją wielu zmiennych gospodarczych i społecznych. Nie dyskutuję tu ich relatywnej ważności. Z punktu widzenia prowadzonej polemiki ważne jest jedynie to, że ceteris paribus szybciej rośnie gospodarka, w której zatrudnienie czynników produkcji jest większe. Popyt na czynniki produkcji jest większy, gdy ich zatrudnienie kosztuje mniej; podaż czynników produkcji jest większa, gdy ich wynagrodzenie jest wyższe. Wynagrodzenie czynników, a szczególnie pracy nie powinno maleć – to do ewentualnego obniżenia pozostaje jedynie klin podatkowy, który powoduje, że zatrudnienie tych czynników jest mniejsze niż byłoby, gdyby wydatki finansowane dodatkowym obciążeniem czynników produkcji były mniejsze7. Ograniczając się do analizy statycznej, można – co prawda – powiedzieć, że środki pochodzące z obciążenia społeczeństwa wracają do niego w postaci popytu kreowanego przez wydatki rządowe, czyli że obciążenie społeczeństwa nie ma wpływu na zagregowany popyt w gospodarce8. Tego samego nie można jednak powiedzieć o zagregowanej podaży. Szczególnie ważne jest to, że wysokie obciążenie społeczeństwa powoduje presję na trwały wzrost bezrobocia. Czynnik produkcji, który jest drogi, jest zatrudniany w procesie produkcji (kupowany) w małej ilości. Spadek kosztów pracy spowodowałby wzrost zatrudnienia. Nie wymaga to spadku wynagrodzenia za pracę, lecz jedynie spadku obciążenia pracy dodatkowymi kosztami. Bezrobocie jest w Polsce bardzo wysokie. Trochę się dziwię, że bezrobocie na poziomie około 12%9, z jakim mamy w rzeczywistości do czynienia w Polsce, R. Szarfenberg uważa za umiarkowane. To prawda, że porównanie tych 12% w Polsce z 9%–10% we Francji czy w Niemczech nie robi wielkiego wrażenia. Niestety, tylko wówczas, gdy uzna się, że tam bezrobocie jest niskie. Tak jednak nie jest. Generalnie Europa jest obszarem wysokiego bezrobocia, co szczególnie dotyczy największych europejskich krajów. Porównanie z nimi prowadzi nas na manowce. Polska poza niskim poziomem PKB na głowę różni się od nich także wielkością przyrostu podaży pracy. By posłużyć się przykładem zza miedzy, niemiecka gospodarka, charakteryzująca się jeszcze wyższym niż polska poziomem klina podatkowego, generuje „tylko” około 9% bezrobocia głównie dlatego, że nie występuje tam taka presja demograficzna, jak w Polsce10. Jaki byłby poziom bezrobocia w Niemczech, gdyby przy istniejącej strukturze instytucjonalnej występowała tam presja demograficzna na poziomie zbliżonym do polskiej? Nie znam symulacji mogących w miarę dokładnie odpowiedzieć na to pytanie, ale nietrudno przewidzieć, że stopa bezrobocia wzrosłaby tam bardzo znacznie w porównaniu z obecnym poziomem. Przyrost podaży pracy, z jakim mamy do czynienia w Polsce jest zjawiskiem bardzo korzystnym. W normalnie funkcjonującej gospodarce przyrost podaży pracy przekłada się na przyrost zatrudnienia. W źle działającej gospodarce przekłada się natomiast na przyrost bezrobocia. Wysoki koszt pracy szczególnie uderza w osoby o niskiej produktywności oraz w osoby wchodzące dopiero na rynek pracy, których produktywność jest jeszcze niepewna. W ten sposób wysoki poziom obciążenia społeczeństwa, finansowany w ogromnej części poprzez obciążenie miejsc pracy, przyczynia się do marnotrawienia jednej z szans rozwojowych, jaką jest zwiększenie zatrudnienia. Zamiast tego mamy zatrudnienie na najniższym poziomie w Europie – drogiej pracy zatrudnia się mało. Tu chcę się odnieść do problemu korzyści, jakie z obniżenia obciążenia generowanego przez wydatki rządu mogą odnieść osoby o najniższej produktywności, a więc najniżej zarabiający. W dyskusji R. Szar- fenberga problem ten został opacznie zinterpretowany. Nie wchodzę tu w konkretne wyliczenia, skupię się na głównej kwestii, jaką jest dla człowieka wartość posiadania pracy. Wysokie obciążenie miejsca pracy wysoko kwalifikowanej powoduje, że wynagrodzenie zatrudnionego trochę się obniża. Może to zmniejszyć motywację do pracy, ale nie stanowi życiowej tragedii. W przypadku osób o niskim poziomie kwalifikacji, a więc także niskiej produktywności, znaczne obciążenie ich miejsca pracy często prowadzi do jego zaniku, a dla osoby przy nim zatrudnionej oznacza to bezrobocie. To jest właśnie najbardziej dolegliwy skutek wysokiego obciążenia społeczeństwa. W polskim przypadku jest to chyba szczególnie godny zastanowienia aspekt prowadzonej dyskusji. Powrócę do pytania, dlaczego wyższy od polskiego poziom obciążenia społeczeństwa, istniejący na przykład w Szwecji, nie powoduje tak niekorzystnych efektów, jakie obserwujemy w krajach kontynentalnej Europy. Wyjaśnienie tego zjawiska sprowadza się głównie do dwóch przyczyn. Pierwsza to koszt operacji, jaką jest zabranie społeczeństwu części wartości wytworzonego przez nie produktu po to, aby uzyskane w ten sposób środki przeznaczyć potem na zaspokajanie potrzeb tego społeczeństwa. Rząd szwedzki jest zdecydowanie tańszy od swoich odpowiedników z kontynentalnej Europy. Innymi słowy, z jednej korony zabranej przez rząd zdecydowanie więcej trafia z powrotem do płacącego ją Szweda niż z euro zapłaconego przez Niemca czy złotówki przez Polaka. Rząd wydaje pieniądze społeczeństwa na jego potrzeby dopiero po odliczeniu swoich kosztów. Poza tym ważne jest, aby wydatki dokonywane za pośrednictwem rządu finansowały rzeczywiste, najważniejsze potrzeby społeczeństwa, a nie były wydawane bez należytego ich kierowania na najważniejsze potrzeby, albo wręcz w celu zwiększenia szans wyborczych partii politycznej, która może przypisać sobie dany wydatek. Użyteczność, jaką generują wydatki dokonywane przez społeczeństwo za pośrednictwem rządu, zależy od jakości tego rządu i ceny, jaką bierze za swoją usługę. W obu przypadkach Szwecja istotnie różni się od Niemiec, Francji czy Polski. Dlatego nawet wyższy poziom obciążenia nie jest postrzegany aż tak negatywnie. W związku z tym szkody, jakie on czyni, są znacznie mniejsze i mogą być usprawiedliwione korzyściami z finansowania wielu wydatków ze wspólnej kasy. W swojej polemice R. Szarfenberg koncentruje się na obalaniu tezy o „absurdalności” poziomu wydatków w Polsce. W rzeczywistości tekst dotyczy nadmiernego poziomu obciążenia społeczeństwa wydatkami dokonywanymi za pośrednictwem rządu w wielu państwach, głównie kontynentalnej Europy, których Polska jest po prostu typowym przykładem. Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania – kraje trafnie wymienione w tekście R. Szarfenberga cierpią na tę samą chorobę. W swoim tekście skupiłem się na Polsce, ponieważ był on adresowany do polskich czytelników oraz dlatego, że przypadek Polski jest trochę odmienny od pozostałych czterech przypadków. Chodzi o dwa wyzwania, jakie mamy przed sobą, które w znacznie mniejszym stopniu dotyczą pozostałych krajów: luka dochodowa oraz wysoki przyrost podaży pracy. To czyni poziom obciążenia polskiego społeczeństwa szczególnie niekorzystnym. W gruncie rzeczy moim celem nie było przekonanie kogokolwiek do konieczności obniżenia ob9 ciążenia społeczeństwa. Chodzi bardziej o to, aby dać społeczeństwu możliwość decydowania o skali wydatków, jakich dokonuje ono za pośrednictwem wspólnej kasy. W wielu krajach, w tym w Polsce, świadomość ponoszenia kosztów i udział w kształtowaniu ich wysokości są niewielkie. Ich brak utrudnia podejmowanie przez społeczeństwo racjonalnego wyboru. Zamiast tego wydatki kształtowane są w wyniku procesów demograficznych i cyklu wyborczego. Problematyka nadmiernego obciążenia społeczeństw i konieczności znalezienia sposobu powstrzymania, a kiedyś może zmniejszenia tego obciążenia będzie rosnąco obecna w publicznej dyskusji. Efekt w postaci głosu R. Szarfenberga11 w pewnym stopniu potwierdza, że aby problem stał się dostrzeżony i wywołał dyskusję, dobrze jest formułować swoje zdanie nie tylko w czasopismach naukowych, ale także w prasie codziennej. 1 2 3 4 Nie dyskutuję tu argumentów za i przeciwko stosowaniu metod poprawiania koniunktury metodami interwencji rządu. Zdanie to formułowane jest wobec zamożnych społeczeństw „starej Europy”. W odniesieniu do nowych członków Unii Europejskiej zdanie to musi być rozumiane w odniesieniu do istniejącego w nich poziomu PKB na głowę. Chodzi mi tu głównie o łatwo dostępne teksty: M. Góra, Trwale wysokie bezrobocie w Polsce. Wyjaśnienia i propozycje, „Ekonomista” 2005, nr 1, s. 27–48; M. Góra, Wpływ systemu zabezpieczenia społecznego na rynek pracy, „Ekonomista” 2003, nr 1, s. 9–20. Pochodzący od redakcji tytuł mojego tekstu w „Rzeczpospolitej” Ludzie płacą rachunki państwa dobrze oddaje intencje autora. 5 6 7 8 9 10 11 R. Szarfenberg wyraźnie podkreśla moje nieopatrzne użycie przymiotnika „absurdalnie”. W swojej dyskusji odwołuje się do niego 11 razy, co jest, oczywiście, jego polemicznym prawem. W swojej polemice R. Szarfenberg kilkakrotnie pisze: M. Góra mógłby na to odpowiedzieć (…) itp. Można odnieść wrażenie, że R. Szarfenberg dyskutuje z jakimiś poglądami, a mój tekst służy jedynie jako pretekst. Klin podatkowy może być definiowany wąsko, wtedy jest sprowadzoną do jednej podstawy sumą wszystkich podatków i parapodatków bezpośrednio obciążających czynniki produkcji, albo szeroko, wtedy jest to tak samo liczona suma wszystkich podatków i parapodatków w gospodarce (włączając w to podatki pośrednie). Częściej używa się wąskiej definicji klina podatkowego, jednak dla opisania skali obciążenia społeczeństwa lepsza jest szeroka definicja. Bardzo ważne jest tu pytanie, czy zastąpienie popytu sektora prywatnego popytem rządu jest na pewno efektywne ekonomicznie i dobre dla społeczeństwa. Nie dyskutuję tu jednak tego problemu. R. Szarfenberg wspomina wyniki badania „Diagnoza społeczna 2005”, wykonanego pod kierunkiem J. Czapińskiego. Podobne oszacowania można otrzymać także stosując inne metody analityczne wykorzystujące indywidualne dane pochodzące z BAEL (por. na przykład cytowaną wcześniej pracę Góra 2005). Mówiąc o presji demograficznej, mam na myśli nie tylko wchodzenie na rynek pracy nowych roczników, ale także zachodzące lub potencjalnie możliwe procesy występujące w rolnictwie, które może wygenerować bardzo znaczną podaż pracy. W tym przypadku dyskusja okazała się dwa razy dłuższa od mojego tekstu publikowanego w „Rzeczpospolitej”). CELE ROZWOJU W TRZECIM TYSIĄCLECIU Tadeusz Kowalak Emerytowany profesor Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Białymstoku Uchwalona przed sześćdziesięciu laty przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych Karta Narodów Zjednoczonych obiecywała uwolnienie przyszłych pokoleń od groźby wojny, zapewnienie zachowania podstawowych praw człowieka, wspieranie postępu społecznego i zapewnienie mieszkańcom ziemi lepszego niż dotąd standardu życia w warunkach wolności. Cele te zostały potwierdzone uchwaleniem przez Zgromadzenie Ogólne w 2000 r. Deklaracji Tysiąclecia, która wylicza 8 głównych celów, w nich 18 bardziej szczegółowych, i określa dla 6 z tych głównych celów termin ich osiągnięcia na koniec 2015 r. O uchwaleniu tej Deklaracji informowaliśmy obszernie w numerze 11–12 „Polityki Społecznej” z 2003 r. (s. 1–3). Wymienione w Deklaracji cele główne wyznaczone do osiągnięcia przed końcem 2015 r. dotyczą: – usunięcia skrajnego ubóstwa i głodu, przy czym do końca 2015 r. (w stosunku do 1990 r.) zmniejszenie o połowę liczby osób, których dochody nie osiągają wartości dolara USA dziennie oraz zmniejszenie o połowę liczby osób cierpiących głód; – osiągnięcie, aby do 2015 r. wszystkie dzieci – zarówno dziewczęta, jak i chłopcy – ukończyły pełny kurs szkoły podstawowej; – usunięcie do 2005 r. różnic pomiędzy chłopcami i dziewczętami na szczeblu szkół podstawowych 10 i średnich, a na wszystkich szczeblach oświaty do 2015 r.; – zmniejszenie o 2/3 liczby wypadków śmierci dzieci w wieku poniżej pięciu lat; – obniżenie w latach 1990–2005 o 3/4 liczby wypadków śmierci kobiet ciężarnych; – do 2015 r. powstrzymanie i rozpoczęcie zmniejszania rozpowszechniania się HIV/AIDS, malarii i innych głównych chorób; – zmniejszenie o połowę do 2015 r. liczby ludzi pozbawionych dostępu do czystej wody do picia oraz do urządzeń sanitarnych; – osiągnięcie do 2020 r. znaczącej poprawy warunków życia co najmniej 100 mln ludzi zamieszkałych w ruderach. W 2003 r. upłynęło pięć lat od opracowania danych statystycznych, które stanowiły podstawę skonstruowania uchwalonej w 2000 r. Deklaracji Tysiąclecia. Jest to dostatecznie długi okres, aby podjąć próbę oceny dokonanego postępu w realizacji jej programu. Ostatnie 30 lat ubiegłego wieku były świadkiem polepszenia wielu wskaźników rozwoju świata. W tym okresie zwiększyła się o 8 lat przewidywana przeciętna długość życia człowieka, zmniejszyła się niemal o połowę liczba osób nieumiejących pisać ani czytać, w Azji już w 1990 r. zmniejszyła się liczba