Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
kłady funkcjonowania mechanizmów władzy z międzywojnia, jej działań i reakcji ludzi na nie. Rothbard wykonał potężną pracę, znajdując wypowiedzi różnych osób z tamtego okresu, zaangażowanych w jakimś stopniu w rządowe machinacje. Dają one świadectwo zmiany mentalności i podejścia do procesów rynkowych i społecznych. Choćby przykład organizacji społecznej, która odmówiła przyjęcia pieniędzy od rządu. Dyrektor amerykańskiego Czerwonego Krzyża w 1931 roku oświadczył przed komisją Kongresu, że nie chce przyjąć pieniędzy, które chciał mu przekazać Senat, ponieważ mogłoby to osłabić motywację do dobrowolnych darowizn (s. 223). Albo wypowiedź pracownika socjalnego, który wspomina opinię wielu ludzi, uważających, że kryzys zaczął się nie w Stanach Zjednoczonych, ale w Anglii, a winny był mu system ubezpieczeń od bezrobocia, czyli zasiłków. Na praktyczne pytanie, jak uniknąć powtórki z 1929 roku, Rothbard odpowiada jasno − należy zlikwidować bankowość centralną i zaniechać wszelkich rządowych interwencji. To one bowiem są według Rothbarda jedynym istotnym źródłem cyklów koniunkturalnych. Wielki Kryzys nie jest świadectwem niedoskonałości rynku, jak głosi mit powtarzany przez lorda Keynesa i jego uczniów, lecz ma „rzeczywistych winowajców”: „polityków, biurokratów i rzesze «oświeconych» ekonomistów” (s. 278). Miłosz Ślepowroński Magdalena Grochowska 320 Jerzy Giedroyc Do Polski ze snu Seria „Autorytety” Świat Książki Warszawa 2009 686 stron twarda oprawa cena 54,90 zł Zwolennik pluralizmu i silnego państwa, demokrata oraz elitarysta zarazem, prometejczyk, ale pozbawiony złudzeń co do natury polityki. Niemożliwe? Zapewne, choć nie w wypadku księcia redaktorów − Jerzego Giedroycia. Magdalena Grochowska stara się ukazać różnorodne oblicza najważniejszego powojennego emigracyjnego redaktora. Efekt jest bardzo interesujący, choć czasami brakuje poważnego, wolnego od dzisiejszych sporów namysłu nad istotą polityki oraz kreowanych przez nią typów ludzkich. Jerzy Giedroyc, będąc przedstawicielem dość typowej dla Polski na wpół ziemiańskiej inteligencji, łączył w sobie wszystkie jej cechy. Syn zubożałego ziemianina, który przeszedł do stanu urzędniczego, żeromszczyk, co również typowe dla mającej szlacheckie korzenie lewicowej inteligencji i elity administracyjnej. Sama „Kultura” miała zresztą rys romantyczny, oczywiście skonstruowany w sposób polemiczny i refleksyjny, lecz nie można zaprzeczyć, że idea prometejska czy pojednanie narodów były osadzone w tradycji romantycznej. Romantyczne korzenie polskiej lewicy niepodległościowej nie są zresztą niczym zaskakującym. Nosił on w sobie także silny uraz antyszlachecki, mówił, że nie interesuje się historią swojego rodu, choć jednocześnie zbierał na ten temat różne materiały. Jak pokazuje Grochowska, Giedroyc ewidentnie miał problem ze swoją tożsamością, twierdził, że jest typowym wydwiżeńcem. Trudno to jednak uznać za coś innego niż pozę. Mocno związany z Litwą oraz całymi Kresami, podobnie jak wielu jego współpracowników z „Kultury”, ponieważ kresowe dzieci były solą II Rzeczpospo- Nie można zaprzeczyć, że idea prometejska czy pojednanie narodów były osadzone w tradycji romantycznej. litej. Grochowska nie kładzie jednak nacisku na fakt, że większość lafitów posiadała kresowe korzenie, czyli nie tylko mieszane, ale i w najlepszym znaczeniu polskie. Mówiąc o korzeniach oraz drodze życiowej Giedroycia należy wspomnieć o karierach ludzi kręgu „Kultury” ukształtowanych przed wojną, kiedy zdecydowana większość z nich pracowała w administracji państwowej. Zaangażowanie wybitnych piór i umysłów w sprawy państwa pokazuje jak wysoki poziom reprezentował wówczas stan urzędniczy. Role myśliciela i urzędnika nie uchodziły za zupełnie niezgodne. Było to oczywiście wynikiem zapóźnienia cywilizacyjnego Polski w stosunku do nowoczesnych państw biurokratycznych, ale również uznania, jakie żywiły elity tamtych czasów, dla spraw państwa. Wracając jednak do samego Redaktora, chciałbym zwrócić uwagę na podtytuł książki Magdaleny Grochowskiej. Jest on niezwykle wymowny, gdyż jak powiedział kiedyś Tomasz Jastrun, Giedroyc bał się spotkania z prawdziwą Polską. Potwierdzają to słowa Stefana Kisielewskiego, zarzucającego Giedroyciowi brak kontaktu z robotnikami, których po okupacji uznawał za „miazgę ludzką”, jednocześnie trafnie przewidując ich współdziałanie z inteligencją w procesie obalenia komunizmu. Można postawić pytanie, czy jest to postawa gabinetowego polityka, a może wyraz zniechęcenia i zgorzknienia? Mąż stanu powinien nie tylko o kraj walczyć, ale także umieć stawić mu czoła. Z drugiej strony Giedroyciowi zdarzało się cytować słowa Piłsudskiego, że kiedy nie ma nic lepszego, i z g… Polskę robić trzeba. W wielu momentach był on niewątpliwie piłsudczykiem pod względem ideowym (świadczy o tym choćby odwołanie do idei federacyjnej), ale też praktycznym (przekonanie do silnego państwa). Niewykluczone, że postawa Giedroycia w późniejszym okresie podyktowana była goryczą. Nieraz mówił, że chciałby się wypisać z tego narodu, zwłaszcza za przedwojenną politykę wobec mniejszości. Trudno nie uznać błędów II RP pod tym względem, ale Grochowska opisując ten aspekt wykazuje się słabym rozumieniem ówczesnego położenia Polski, a także zależności między Polską Kompressje 321 322 a państwami ościennymi oraz opozycją wewnętrzną. Widać trudność w oderwaniu się od poglądów kształtujących nasze czasy i podjęciu próby zrozumienia uwarunkowań, w jakich znalazła się Polska oraz cała Europa po I wojnie światowej. Problem mniejszości nie dotyczył jedynie Europy, warto wspomnieć, że zasada numerus clausus obowiązywała w tamtym czasie także na uniwersytecie Yale. Tym bardziej może to wywołać zdziwienie, że głównego ideologa ukraińskiego nacjonalizmu Dmytro Doncowa autorka określa dość lakonicznie jako „ideologa nowoczesnego, prozachodniego nacjonalizmu ukraińskiego” (s. 51). Wielu ludzi związanych z Giedroyciem podkreślało specyficzne losy redaktora. Nie przeżył on wielu okropności XX wieku, był raczej ich obserwatorem niż uczestnikiem. Pozwoliło mu to w wielu sytuacjach zachować zdrowy dystans, choć jednocześnie pozbawiło wrażliwości na wiele istotnych dla Polaków kwestii. Spotykały go zarzuty o wzywanie do walki bez świadomości konsekwencji oraz poczucia wagi ofiary, której wymaga. Nie świadczy to moim zdaniem o braku gorącego serca, lecz raczej o do szpiku kości politycznej naturze Giedroycia, który był całkowicie przekonany, że dowódca zawsze powinien oglądać bitwę z oddalenia. Giedroyć miał niesamowitą zdolność tworzenie zespołów złożonych z wybitnie zdolnych postaci. Wraz z autorką szczegółowo śledzimy losy takich grup, zarówno przedwojennego „Buntu Młodych” z Adolfem Bocheńskim na czele, jak i „Kultury” z Juliuszem Mieroszewskim, Jerzym Stempowskim czy Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. Giedroyc z każdym z nich miał coś wspólnego, ale też z każdym częściowo się nie zgadzał, zarówno jeśli chodzi o poglądy, jak i temperament. Giedroyc na tle swoich współpracowników zdecydowanie się wyróżniał, był on niewątpliwie człowiekiem państwa, a przez to utajonym politykiem tworzącym politycznie doniosłe pismo literackie. Redaktor wyróżniał się także osobowościowo, historia „Kultury” jest również historią jego konfliktów z różnymi ludźmi i środowiskami. Zatargów, jak słusznie zauważa Magdalena Grochowska, nie było wcale tak mało. Giedroyc był w swoich relacjach z innymi ludźmi bardzo obiektywny, mając świadomość popełnianych przez siebie błędów umiał wybaczać je też innym, aczkolwiek − jak zauważa autorka − kiedy na początku lipca 2000 roku zmarł Herling-Grudziński, „Kultura” zamieściła jedynie lakoniczny nekrolog (s. 14). Mocną stroną książki Magdaleny Grochowskiej jest świetny opis uwikłania krajów zachodnich w komunizm. Otwarcie pisze ona o postawach francuskich intelektualistów i sprzyjającym komunistom klimacie we Francji i Szwajcarii po II wojnie. Wstrząsający jest opis opluwania pozostałych na Zachodzie polskich żołnierzy czy konfiskaty egzemplarzy „Kultury” w Szwajcarii na wniosek partii komunistycznej. Autorka niestety nie wyciąga z tych faktów żadnych dalej idących wniosków. Podobnie nie zastanawia się nad słusznością, podnoszonego wielokrotnie przez Giedroycia zagrożenia sowietyzacją Europy w latach pięćdziesiątych. Nie podejmuje też kwestii realnego zła, jakie spowodowało poparcie intelektualistów dla komunistycznego totalitaryzmu. Książka, mimo świetnego warsztatu dziennikarskiego i literackiego autorki, która potrafiła w przystępny sposób zaprezentować ogromny materiał, tworząc jednocześnie wciągającą narrację, posiada jeden zasadniczy mankament. Nie można oprzeć się wrażeniu, że jest ona pisana z Warszawy, a nie z Maisons-Lafitte. Odniesienia do dzisiejszej polityki niejednokrotnie grzeszą naiwnością i nieuprawnionym spłaszczeniem perspektywy historycznej. Autorka idzie niestety tropami dzisiejszych polskich debat, ze wszystkimi ich ułomnościami, anachronizmami oraz patrzeniem na świat z jedynej perspektywy naszych czasów i naszych standardów. Aby nie być gołosłownym posłużę się kilkoma przykładami. Autorka ma wyraźny problem z oceną endecji, nie potrafi też osadzić ruchu narodowego w kontekście tamtych czasów. Nie chcę usprawiedliwiać polityki Narodowej Demokracji, ale wskazać na potrzebę szerszego zarysowania tła historycznego, które pozwala na jej pełniejsze zrozumienie. Niestety, autorka nie potrafiła wyzwolić się z perspektywy określonej przez PRL oraz III RP. Innym, bardziej konkretnym przykładem, jest uznanie przez autorkę, że Giedroyc miał rację akceptując Aleksandra Kwaśniewskiego za prezydenta Polski. Podstawą miał być legalizm redaktora, wykuwający się w kontakcie z wybitnym teoretykiem prawa Leonem Petrażyckim. Jak pisze Magdalena Grochowska prof. Petrażycki głosił nadrzędność prawa nad moralnością, z czego wynikać miałoby poszanowanie dla państwa oraz legalizm Giedroycia przejawiający się właśnie w uznaniu dla prezydenta Kwaśniewskiego (s. 35). Należy jednak zauważyć, że wysnucie z postawy legalistycznej wniosku o konieczności uznania dla, niewątpliwie legalnie wybranego prezydenta, jakim był Kwaśniewski, jest zupełnym niezrozumieniem materii politycznej, ponieważ w tym wypadku rzecz szła nie o legalizm, lecz o mandat zaufania i symboliczną legitymizację, jakich poprzez przyjęcie w Maisons-Lafitte udzielił Giedroyc Kwaśniewskiemu, a pośrednio całej formacji postkomunistycznej. Oczywiście ocena tego wydarzenia, w zależności od zapatrywań ideowych i politycznych, może być różna, lecz nie zmienia to faktu, że problemem były nie legalizm i ciągłość władzy, jak Wystrzegałbym się prostego odrzucenia politycznego programu Redaktora. zdaje się sugerować autorka, lecz symboliczne uznanie pewnego nurtu ideowego i politycznego. Książka Magdaleny Grochowskiej ma wiele mocnych stron. Zasadniczą zaletą jest bardzo udane splecenie przez autorkę losów ludzkich w narrację o „Kulturze”. Poza tym dotyka ona problemu rozliczenia się z totalitaryzmem, tożsamości części polskiej inteligencji i choćby z tego powodu, poza płaszczyzną faktograficzną i literacką, warta ją przeczytać. Książka pełna jest ciekawostek, jak choćby ta, że w biurku czekał na śmierć Redaktora zadedykowany mu wiersz Agnieszki Osieckiej oraz tekst o samym Giedroyciu autorstwa Wacława Zbyszewskiego. Grochowska stosuje dobrą w przypadku tego gatunku literackiego dewizę, że ludzie to sytuacje, konkretne obrazy, uznając, że poprzez opis wielu postaci z kręgu „Kultury” pełniej zobaczymy samego Giedroycia i jego osobowość. Kompressje 323 Grochowska pozostaje niestety zbyt mało krytyczna wobec Giedroycia – polityka. Brakuje jej warsztatu historyka idei oraz zmysłu człowieka polityki, a książka o Giedroyciu musi dotykać polityki i historii idei. Autorkę jakby przytłoczył tytuł serii wydawniczej. Jej książka dowodzi konieczności stworzenia krytycznego studium idei oraz politycznego oblicza Giedroycia. Wpływ Giedroycia na dzisiejszą Polskę nie podlega dyskusji. Obecnie jesteśmy w przełomowym momencie, dlatego warto przemyśleć na nowo jego idee i samą osobę jako twórcę idei politycznych i strategii rozwoju polskiej polityki. Prorosyjski kurs, jaki przyjęły obecne władze w Kijowie, a także poważna zmiana polityki amerykańskiej każą nam jeszcze raz przemyśleć spuściznę Giedroycia. Wystrzegałbym się jednak prostego odrzucenia politycznego programu Redaktora. Został on tak skonstruowany, że nie dało się go w całości zrealizować, ale również nie sposób go w całości odrzucić. Chyba, że przestaje się myśleć o Polsce jako samodzielnym państwie. Całkowite pozbawienie polskiej polityki wschodniej giedroyciowskiego wymiaru oznacza wepchnięcie jej w płytki strumień doraźnych interesów, a sztuka polityki polega na zespoleniu ich z dalekosiężną wizją rozwoju państwa. To jest prawdziwa lekcja Giedroycia. Antyendeckie tyrady, równościowe hasła oraz listy w obronie ukraińskiej wolności nie wyczerpują istoty polityki. Ona toczy się w głębi i musimy w tę głębię wejrzeć, prowadzeni przez mistrza-przewodnika, czyli cichego redaktora z Maison-Lafitte. Mateusz Kędzierski 324 Reinhard Marx (we współpracy z Arndem Küpersem) Kapitał. Mowa w obronie człowieka Das Kapital. Ein Plädoyer für den Menschen, 2008 przeł. Janusz Serafin CSsR Homo Dei Kraków 2009 306 stron; twarda oprawa cena 39,90 zł Mogłoby się wydawać, że tytuł książki arcybiskupa Monachium i Fryzyngi to zwykły chwyt marketingowy; ot, po prostu wykorzystał Marx homonimię nazwisk − swojego i zmarłego siedemdziesiąt lat przed jego urodzeniem Karla. A jednak autor tego Kapitału całkiem poważnie nawiązuje do myśli tamtego Kapitału, które okazują się być według niego nad wyraz aktualne. Jest przekonany, że żyjemy w momencie przełomowym (zob. jego tekst w przedostatnich „Pressjach”, Marx 2010: 47-49), który nie może zostać zlekceważony, jeśli bowiem tak się stanie, na arenę dziejową niechybnie wróci tamten Marks i jego epigoni. Odpowiedzią na problemy współczesności ma być katolicka nauka społeczna (KNS), której Marx jest „gorącym zwolennikiem” (s. 231) i o której poważne traktowanie w debacie publicznej apeluje. Marx nie podziela oczywiście manichejskiego stosunku do kapitału, jaki przejawiał jego „kuzyn po nazwisku”, dlatego w obliczu nowej sytuacji na światowym rynku, której nie waha się porównywać do kwestii robotniczej w XIX wieku, zaleca nie rewolucję, lecz reformę – tak aby gospodarka rynkowa stawała się – jak to określił Alexander Rüstow – „służebnicą człowieczeństwa” (s. 38). Czy jednak wrażliwość Kościoła na losy tych, którzy zdają się dziś być wykorzystywani przez globalne rynki, nie słusznie nazywa się dziś „marksizmem Serca Jezusowego” (s. 20)? To dowcipne sformułowanie wymaga rzetelnej odpowiedzi. Niemało wszak jest tych, którzy KNS albo odrzucają a priori, albo uważają za „trzecią drogą”, coś pośredniego między socjalizmem a kapitalizmem. Punktem wyjścia Kościóła jest jednak antropologia: „«punktem węzłowym» katolickiej nauki społecznej Ot, po prostu wykorzystał Marx homonimię nazwisk − swojego i zmarłego siedemdziesiąt lat przed jego urodzeniem Karla. jest człowiek, jego wolność i godność” (s. 14). To właśnie z tej pozycji Kościół krytykuje indywidualistyczny liberalizm i odrzuca socjalistyczny kolektywizm. Co jednak zrobić, gdyby jakiś zwolennik czarno-białej wizji świata zapytał wprost, który z systemów ekonomicznych bliższy jest Kościołowi? Należałoby mu odpowiedzieć, że KNS znajduje się między socjalizmem i kapitalizmem, ale z „«przechyłem» w stronę liberalizmu” (s. 51). Kościół zgadza się z liberalizmem, ale uznaje go za narzędzie, a nie cel sam w sobie. Według Jana Pawła II oczekiwanie, że pozostawienie wszystkiego „swobodnej grze sił rynkowych” wystarczy, żeby uporać się z biedą i innymi problemami światowymi, jest „ślepą wiarą” (Centesimus Annus, 42); nie wolno akceptować takiego kapitalizmu, „w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny” (tamże). Kościołowi chodzi więc o taki system, który najlepiej będzie odpowiadał dobrze rozumianej naturze człowieka, „zarówno w jego samodzielnym bytowaniu, jak i w jego relacjach z innymi ludźmi” (s. 73). Dlatego zamiast „trzeciej drogi” Kościół proponuje „solidaryzm”, który podkreśla „z jednej strony – w opozycji do indywidualizmu – społeczną naturę człowieka i jego związek z dobrem wspólnym społeczności, a z drugiej – w opozycji do kolektywizmu – wolność jednostki i jej prawo do własności, choć w granicach nakreślonych przez owo dobro wspólne” (s. 51). Teoria Adama Smitha w głównym zarysie okazuje się słuszna – wolny rynek przyczynia się rzeczywiście do „bogactwa narodów”, ale praktyka pokazuje, że kapitalistyczna ortodoksja wymaga reformy. Kapitalizm należy „«obłaskawić» i pchnąć go, poprzez ustanowienie odpowiednich ram porządku politycznego, Kompressje 325