Skąpstwo krwi. Męczeństwo u Cypriana Kamila Norwida1

Transkrypt

Skąpstwo krwi. Męczeństwo u Cypriana Kamila Norwida1
kropelka krwi wylana bez uszanowania jej
i omodlenia braterskiego współwyznawców.
Te szkła, dziś błękitno-krzemiennej bar-
Skąpstwo krwi.
Męczeństwo u Cypriana
Kamila Norwida1
Marta Kwaśnicka
P
roblem męczeństwa u Cypriana Kamila Norwida – i związany z tym wątek przelewania narodowej krwi – to
ciągle biała plama w polskiej historii literatury i teologii. Szkoda, bo analiza Norwida
jest subtelna i wnikliwa. Profesor Marek Buś
opowiadał mi, że ojciec Jacek Salij na pewnej konferencji naukowej nazwał Norwida
jednym z najwybitniejszych polskich teologów. Warto pochylić się nad jego myślą.
Uniepotrzebnić męczeństwo
Bardzo często ma się Norwida za jednego z „mądrych po szkodzie” krytyków narodowych zrywów. Przestrzegałabym jednak
przed traktowaniem go jako kolejnego apologety sojuszu z Rosją czy obrońcy postawy roztropnych tchórzy. Pod każdą z klisz,
w które chcemy dzisiaj wtłoczyć Norwida,
otwiera się bowiem wielka przestrzeń myśli; przestrzeń, która urzekła największych
dwudziestowiecznych gigantów polskiego
ducha − Jana Pawła II i kardynała Stefana
Wyszyńskiego. Papież twierdził, że Norwid
może się stać podstawą nowoczesnej polskiej kultury. Zatrzymajmy się i zastanówmy
dlaczego.
60
Pressje 2012, teka 28
Jednym z powodów może być teoria męczeństwa, która stanowi jedną z osi filozofii
Norwida. Opiera się ona na refleksji teologicznej, ale wiąże się ściśle z poglądami estetycznymi i politycznymi poety. Wątek ten
pojawił się po wizytach Norwida w Rzymie.
Poeta był tam kilka razy. Nawiasem mówiąc,
w 1848 roku miał okazję osobiście stanąć
w obronie papieża, osłaniając go przed napierającym rzymskim tłumem. Jednak pobyt w Wiecznym Mieście zaowocował nie
tylko większym jeszcze przywiązaniem do
rzymskiego biskupa. Norwid wielokrotnie
schodził do katakumb, zwiedzał również
Koloseum. I chyba w tych zdarzeniach, we
wrażeniu, jakie na poecie zrobiły starożytne
ruiny, trzeba upatrywać źródeł jego refleksji
na temat męczeństwa.
Krew męczenników jest bezcenna.
Jest świadectwem. Oddajmy głos samemu
Norwidowi: „To − pamiętam, jednego razu
w Rzymie z katakomb powracałem, gdzie
często patrzeć lubiłem na pozostałe freski
pierwo-chrześcijańskie […] tyle tylko oto
wspomnę, iż to ogromne podziemne miasto z napisami i rysunkami swymi okazało
mi, jako przez całe akta dramatu tego seraficznie-krwawego nie była prawie jedna
Nie była prawie jedna kropelka
krwi wylana bez uszanowania
jej i omodlenia
wy, które jako ampułki rozbite (albo i całe)
w katakombowych sarkofagach, do półek
biblioteki podobnych, tu i ówdzie leżą, błogie
robią wrażenie, świadcząc, że zbierano rozpryśniętą po ścianach katowni i schodach
gmachów publicznych krew męczeńską.
Tak ją szafowano szeroko i wspaniale, jako
owczarni krew bogaty pan szafować może
− a tak skąpi jej byli!!” (1971−1973 VI: 176)2.
Refleksja Norwida wyrastała również
z wielkiego sprzeciwu poety wobec przelewania ludzkiej krwi. Krew to bowiem najcenniejsza waluta, jaką można płacić. Zdaniem
Norwida, chrześcijańskie męczeństwo było
całkowitym przeciwieństwem bezmyślnego i bezsensownego, a w najlepszym razie
mało sensownego, szafowania ludzkim życiem na wojnach. Krew płynie tam, zanim da
się poznać przyczyna jej przelewania. Jak
pisał sam poeta w Fulminancie:
− „Nabij i zabij!” − krzyki dwa... a więcéj
Cóż?... niezachwiany cyrkiel i rutyna;
Strzaskanych ramion jakie sto tysięcy,
Lecz nigdy na czas spożyta przyczyna!
(Norwid 1971−1973 III: 466).
Nie chodzi tu jednak o prosty pacyfizm.
Norwid apeluje, aby krew, jeśli trzeba ją
przelać, była przelewana − ale na świadectwo; aby to, za co się nią płaci, było warte
takiej ceny.
Norwid uważał wojnę za „wyczłowieczenie”, czyli zwyrodnienie, które prowadzi
do olbrzymiej zbrodni: łatwego rozlewania
własnej i cudzej krwi. Cały poemat Fulmi-
nant opowiada właśnie o tej nieludzkiej
naturze wojny. Jak zauważa ojciec Jacek
Salij (2001), „różnica między męczeństwem
a wojną jako dwoma narzędziami budowania świata bardziej sprawiedliwego nie
jest, rzecz jasna, różnicą arytmetyczną. Jej
istota nie leży w ilości przelanej krwi, ale
w nastawieniu ducha”. Wojna jest porażką
ducha, męczeństwo – jego zwycięstwem.
Męczeństwo „stanowi szczytowy przejaw
zwycięstwa ducha zarówno nad tym, co
w nas niższe, jak nad wrogimi nam siłami,
które uderzają z zewnątrz” – komentuje dalej Salij (tamże).
Czym zatem jest męczeństwo? Męczeństwo jest daniem świadectwa, przelaniem
krwi w sytuacji, kiedy jest to absolutnie
konieczne. „Męczennik − według opisów
Cypriana Norwida − oddaje swoje życie
z najwyższą rozwagą, jako coś najszczególniej drogocennego − czyni to zaś dlatego,
że pragnie ocalić coś jeszcze ważniejszego
niż życie. Tak też jego ofiara jest odbierana
przez współwyznawców” (tamże).
Męczennik chce ocalić prawdę. Nie zapominajmy, że greckie słowo martyrion jest
obciążone nieprzekładalną na język polski
dwuznacznością. To, oczywiście, „męczennik”, ale i „wyznawca”, „świadek”.
Jak na razie jednak postulat Norwida brzmi przerażająco abstrakcyjnie. O co
dokładnie mu chodzi? Promethidion, wielki poemat, w którym również pada słowo
„męczeństwo”, jest tekstem o tym, czym
powinna się stać kultura. Dla Norwida była
ona bowiem czymś więcej niż sumą wytworów danego narodu. Jej zadania należą do
dziedziny etyki i metafizyki. Promethidion
to, jak opisuje ojciec Salij, medytacja „nad
rdzennie chrześcijańską prawdą, że istotą
naszego upadku jest rozdzielenie tego, co
powinno być złączone. Nie zapominajmy,
że wyraz diabolos, pochodzący od czasownika diaballo, znaczy «rozdzielca». Upadek
Skąpstwo krwi
61
nasz polega na tym, że z chwilą, kiedy porzuciliśmy Boga, rozdzieleniu uległy nasze
podstawowe wartości, które z natury są nierozłączne. W ten sposób Prawda oddzieliła
Norwid uważał wojnę za „wyczłowieczenie”
się od Dobra, Dobro od Radości, Radość od
Miłości, Praca od Piękna, Piękno od Praktyczności” (tamże). Dodam od siebie (ale na
podstawie Norwida), że praca artystów nie
może być oderwana od praktyczności, miłości i piękna. Sztuka dla sztuki nie powinna
istnieć, a praca powinna mieć na celu jedynie przywracanie owej pierwotnej harmonii,
w której transcendentalia się pokrywają ze
sobą. I właśnie dlatego praca jest po to, by
się zmartwychwstało.
Norwid zauważa przy tym, że kultura
jest formą ekspresji narodu i jego prawem
do istnienia. Ostatecznie, zarówno w planie
ostatecznym, jak i politycznym, swoją tożsamość obronią właśnie te narody, które
wniosły coś od siebie do kultury Zachodu.
Znowu trzeba jednak uważać, aby myśli
Norwida niepotrzebnie nie spłycić. Kraj, który wydał kogoś na miarę Dantego i Michała
Anioła, nigdy nie zostanie zapomniany przez
twórców europejskiego ładu, to jasne. Ale
i kultura Europy musi się zmienić − na co
składają się prace poszczególnych narodów
− ma bowiem sama stać się jeszcze bardziej
kulturą chrześcijańską i od etapu naśladowania Chrystusa przejść do etapu wcielania.
Dlatego praca kulturowa jest jednocześnie
formą walki o zbawienie i przebóstwienie
świata (zob. Buś 2011).
Praca uwydatnia Prawdę i utożsamia ją
ponownie z Pięknem i Dobrem. Ma doprowadzić do sytuacji, kiedy męczeństwo nie
będzie potrzebne. Jest zatem jego lepszym
zamiennikiem. Męczeństwo to ostateczne
wyjście. „Cała tajemnica postępu ludzkości
62
Marta Kwaśnicka
zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo,
przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd,
broń największa, jedyna, ostateczna, to jest
męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi”– pisze Norwid w Epilogu do Promethidiona (1971−1973 III: 466). Komentuje to Jacek Salij: „Męczeństwo […] zawsze świadczy
o złym stosunku społecznym wobec prawdy […]. W miarę, jak ludzi ogarnia atmosfera prawdy, męczeństwo przestaje być
potrzebne”.
Nie stracić wszystko, lecz zyskać
dla sprawy
Wróćmy zatem do polskich powstań. Polacy nie pytali, gdzie i po co przelać krew.
Po prostu ją przelewali. Polskie powstania
narodowe posiadały zatem „wyczłowieczone” cechy wojny, ponieważ w polskich dążeniach niepodległościowych wydarzało się
mnóstwo ofiar jałowych, składanych na ołtarzu Ojczyzny zupełnie niepotrzebnie. Norwid pisał o tym między innymi w wierszu
O historii. Bezkrytyczne entuzjazmowanie
się narodową martyrologią jest szkodliwe
− twierdził. Zwracał uwagę, że wprawdzie
entuzjazm dla męczeństwa był bliski starożytnym chrześcijanom, to oni jednak cenili
swoją krew. Byli skąpi w jej wylewaniu i właśnie dzięki tej postawie Kościół się rozrósł:
Bo Chrześcijanie zgasłe pod hijeną,
Wyssane, mówię, ciała z zdartą głową
Nocami kradli i psalmy śpiewali.
[…]
I stąd to onym skąpstwem krwi urosło
To ciało wieczne, ciało nieśmiertelne,
Które nad czasów moc bardzo się wzniosło,
Przez które żyjem co słońce Niedzielne!
(Norwid 1971−1973 I: 166).
Polakom wydaje się, że prawdziwym
poświęceniem, tym, o co chodzi w męczeń-
stwie, jest „umieć stracić wszystko dla
sprawy”. Stąd wiele nawet wielkich ofiar
na rzecz Ojczyzny idzie na marne. A przecież prawdziwe poświęcenie polega na
tym, „ażeby wszystko zyskać dla sprawy”
(Norwid 1971−1973 VIII: 158). Zupełnie jak
u komentatorów Ewangelii: jeśli ziarno
pszeniczne wrzucić w błoto, to zgnije, i żadnego owocu nie przyniesie.
I tu znów oddam głos ojcu Jackowi: „za
ten błąd płacimy nie tylko składaniem wielu ofiar, które z natury swojej są bezpłodne.
Zdaniem Norwida, wskutek tego błędu marnujemy nieraz prawdziwe męczeństwo, jakie niekiedy ktoś z nas w służbie Ojczyzny
wypełni”. Powiada Norwid: „Jak [kogo] umęczą, to nikt nie odważy się, co świętym było
w męczenniku, na ołtarzu położyć, jeno zaraz
Sąd, a to tak, a to owak, a to tryfne jeszcze
− innych, czystszych wnętrzności nozdrzom
− Jehowy trzeba... […] ileż razy, gdyby nie to
powietrze sądu, ciż sami męczennicy czystszymi byliby!?...” (1971−1973 VIII: 158).
Apologeci męczeństwa muszą zatem
uważać, czy nie wskazują na nie zbyt pochopnie. Norwid uważał, że robił to na przykład Mickiewicz. Recepcja Wieszcza była
jeszcze bardziej pochopna. Slogan „Chrystusa narodów” doprowadził do powstania
herezji – „zapominanie o tym, że również
męczennicy są tylko ludźmi, toteż ich ofiara
musi być jakoś naznaczona ludzką ułomnością, bierze się z pysznego przypisywania sobie boskości” – pisze Salij (2001).
„W naszych dążeniach niepodległościowych
źródłem niezrozumienia dla męczeństwa
jest fałszywe wyobrażanie sobie, żeśmy
Chrystusem narodów. Wielki to błąd” (tamże). Norwid zauważał: „skoro tak już w samo-bóstwie postawi się naród jaki... […] Nie
ofiary − nie! − ofiary Polski nie wybawią, bo
ona już tak czystych ofiar nie chce, jaką była
Ofiara Pańska, która jeżeli by powtórzoną
być mogła, to Chrystus nie Chrystus − to Od-
kupienie nie Odkupienie − to zwycięstwo nie
zwycięstwo...” (1971−1973 VIII: 157).
Oczywiście, niektóre epizody polskich
zrywów w świetle tej krytyki dadzą się obronić. W tym, być może, ten najbardziej kontrowersyjny, Powstanie Warszawskie. Norwid, podkreślę ponownie, nie skreślał czynu
zbrojnego. Przelew krwi był jednak, jego
zdaniem, zgodą na to, że świat jest upadły,
był grą według zasad tego upadłego świata.
Dlatego niemieckich i rosyjskich wojsk nie
można − jak robi to Nikodem Bończa-Tomaszewski (2009: 25) − uważać za „narzędzie
Czas zatem przyłożyć rękę do
pługa
polskiej autokreacji”. Byłaby to bowiem kreacja niechrześcijańska, a polska idea − tu
nie mam wątpliwości, nie miał ich również
Norwid − musi być zgodna z nauczaniem
Chrystusa. Męczeństwo pojawia się tam,
gdzie tej idei w żaden sposób nie da się zrealizować. Mówiąc innymi słowy, niemieckie
i rosyjskie wojska są obecne w naszej historii, ale nie mogą być uznane za czynnik,
który determinuje kształt polskości. Różnica
zdań z Bończą-Tomaszewskim to przysłowiowy spór w rodzinie, chodzi tutaj jednak
o dość istotne niuanse.
Norwid ma rację, męczeństwo to znak,
przebłysk prawdy. Jest dobitne tylko wówczas, kiedy się nim nie szasta. Upajanie się
nim nie jest chrześcijańskie. Walką zbrojną nigdy nam się nie uda dokonać tego, co
może być zrobione tylko pracą ducha – uważał Norwid. Na przykład nie uda nam się na
drodze wojennej przemienić nieprzyjaciół
naszego kraju w znośnych sąsiadów. Wojna
nie tworzy również kultury (chociaż przypomnijmy sobie Kolumbów – i tutaj są wyjątki).
Jeśli zaś naród nie wytwarza dzieł, które
mogłyby wejść do ogólnoświatowego dziedzictwa, które przemieniają, przebóstwiają
Skąpstwo krwi
63
świat, jeśli nie kultywuje własnej tradycji,
przekuwając ją w ów dorobek, to zginie.
Niezależnie od ilości przelanej krwi. Czas
zatem przyłożyć rękę do pługa.
Norwidysta Jan Paweł II
Jan Paweł II był, oczywiście, dziedzicem polskich romantyków. I był mesjanistą
− przede wszystkim jednak w tym najbardziej oczywistym i jednocześnie głębokim
znaczeniu: wyznawał Chrystusa, który przyszedł na świat, aby nas zbawić. Był też
millenarystą, o ile millenaryzm to wiara
w potrzebę przebóstwienia rzeczywistości.
W takim sensie millenarystą − wbrew temu,
co sugerował Michał Łuczewski (2011a: 65)
− jest każdy świadomy katolik, nie tylko romantycy. I Jan Paweł II wiedział, że przebóstwienie może być tylko wynikiem ciężkiej
moralno-estetycznej pracy, dzięki której się
zmartwychwstaje.
Wydaje się, że spośród polskich romantyków najbliższy Janowi Pawłowi II był Norwid.
Kardynał Karol Wojtyła, głosząc rekolekcje dla
Pawła VI, bez większego zażenowania cytował polskie pieśni religijne, których my sami
nie określilibyśmy często jako najwyższych
lotów (Wojtyła 1995: 159). Wojtyła był jednak
uważnym czytelnikiem Norwida; wiedział, że
polskiej kultury wstydzić się nie można, że jej
wartość wyrazi się wówczas, kiedy owe piękne, a czasem nieporadne wersy będą w stanie
wtopić się w kulturę Europy jako jej kolejny,
mocny filar. Niósł je zatem do Watykanu bez
najmniejszych kompleksów. Niósł i Norwida,
cytując go potem obficie w kilku dokumentach
Kościoła. Solidarność, bezkrwawa rewolucja,
także była dowodem, że Norwid miał rację,
wierząc, że takie rozwiązanie jest możliwe.
Polskie dzieje po 1979 roku były norwidyczne,
potem wątek się urwał – ale to zdarza się nam
w Polsce przeraźliwie często. Może czas do
Norwida powrócić?
Przypisy:
1. Artykuł powstał zamiast wywiadu z ojcem Jackiem Salijem, autorem dwóch znakomitych
tekstów o Cyprianie Kamilu Norwidzie (2001, 2002). Niestety, nie udało nam się spotkać.
2. W cytatach pomijam wyróżnienia Norwida, które utrudniają lekturę.
Co dalej?
Więcej o losach Norwida w okresie Solidarności i o stosunku Papieża do poety
czytaj w wywiadzie Marty Kwaśnickiej
z profesorem Markiem Busiem w poprzedniej tece „Pressji”.
64
65