Krokodyle łzy nad budżetem

Transkrypt

Krokodyle łzy nad budżetem
Pultusk24
Krokodyle łzy nad budżetem
W cieniu afery hazardowej odbyła się w Sejmie debata nad budżetem na 2010 r. Koalicja projekt chwaliła, opozycja
ostro krytykowała, czyli nic nowego. Taka bezpardonowa krytyka może jednak nieco dziwić, bo gdyby oponenci
ministra finansów byli konsekwentni (i pamiętali, za co wcześniej rzucali na niego gromy), to przynajmniej za jedno
powinni go pochwalić. Mianowicie, za przygotowanie realistycznego budżetu. Wcześniej mieliśmy do czynienia z
budżetami nierealistycznymi, ale w końcu życie zmusiło rząd do zaniechania – choć nie do końca - propagandy
sukcesu.
W związku z tym uważam, że nie należy mieć pretensji do rządu i Jacka Rostowskiego o rekordowy deficyt w
wysokości 52 mld zł. Nasuwa się tylko pytanie: dlaczego do niego doszło? Dlaczego mamy tak niskie dochody i tak
wysokie wydatki? Światowy kryzys nie pogorszył sytuacji Polski aż tak dramatycznie.
Koalicja z opozycją w dalszym ciągu przerzucają się odpowiedzialnością, a sprawa jest prosta i wraca w tego typu
debatach tak, jak słynne parę lat temu: „Balcerowicz musi odejść”, czy sięgając w zamierzchłe czasy: „Kartaginę
należy zniszczyć”. Otóż w zeszłej kadencji, zgodnym wysiłkiem PiS i PO, obniżano dochody - z tytułu składki
rentowej i podatku PIT od najbogatszych, i podwyższano wydatki - w tym na źle skonstruowane ulgi rodzinne
(najbiedniejsi nie mogą z nich korzystać, bo nie mają ich z czego odliczyć) i na podwójne becikowe. SLD w niektórych
przypadkach też się do tego „dzieła” przyłączał (tylko w sprawie obniżki składki rentowej wstrzymał się od głosu).
W okresie koniunktury takich rzeczy się nie robi! Należy wtedy obniżyć deficyt budżetowy po to, żeby kiedy
przyjdzie dekoniunktura spokojnie móc go podwyższyć. Gdyby wtedy politykom nie zabrakło roztropności i gdyby
Jacek Rostowski już jako minister finansów nie kontynuował zmniejszania składki rentowej, kondycja budżetu byłaby
dzisiaj zupełnie inna. Zatem jeżeli wszyscy są w jakimś stopniu winni, to należałoby w końcu przestać wylewać
krokodyle łzy i obarczać się wzajemnie winą. Istotne jest, co z tym fantem dalej robić. Grozi nam bowiem
przekroczenie tzw. progu ostrożnościowego, czyli taki przyrost długu publicznego, że jego relacja do PKB wyniesie
ponad 55%. Oznaczałoby to konieczność dokonania dużych cięć budżetowych, m.in. obniżenie wskaźnika waloryzacji
emerytur. Wysoki deficyt całego sektora finansów publicznych, obejmujący m.in. fundusze państwowe i jednostki
samorządu terytorialnego, który sięga blisko 100 mld zł (7% PKB), odsuwa też w czasie nasze wejście do strefy euro.
Niestety, o tym jak uzdrowić budżet państwa po to, żebyśmy nie bali się o progi ostrożnościowe, jak ograniczyć
deficyt sektora finansów publicznych po to, żebyśmy stali się wiarygodnym krajem w Europie, wstąpili na ścieżkę do
strefy euro i pewnie zmierzali nią do celu mówiło się w Sejmie najmniej. Na próżno oczekiwałem, że minister
Rostowski przedstawi program reform na 3-4 najbliższe lata, w tym ograniczenia tzw. wydatków sztywnych i będzie w
tej sprawie szukał porozumienia z opozycją, a przynajmniej z tą jej częścią, która chce rozmawiać. Ani dochody nie
wzrosną nam przecież gwałtownie, ani wydatków szybko się nie zmniejszy, a wpływów z prywatyzacji, z których rząd
chce w dużej mierze sfinansować przyszłoroczny deficyt, w następnych latach już nie będzie. Nie da się też ponownie
skorzystać z pieniędzy zgromadzonych na tzw. Rezerwie demograficznej. Przy podobnym, a nawet jeszcze większym
deficycie budżetowym jak ten planowany na 2010 r. przekroczenie progu 55% będzie więc gwarantowane.
Zamiast reformować finanse, rząd i koalicja zasłaniają się prezydentem, który „wszystko zawetuje”. Tymczasem w
parlamencie jest większość do odrzucenia weta, trzeba się jednak o nią postarać.
Jest czas do końca roku na przedstawienie konkretnych propozycji – minister Rostowski je wstępnie zapowiedział.
Dopiero łącznie z nimi będzie można należycie ocenić przyszłoroczny budżet. Prawdziwych reform nie da się jednak
wdrożyć bez ponadpartyjnego porozumienia. Odpowiedzialny rząd musi w tych warunkach zwrócić się do opozycji,
zaś wyborcy ocenią, czy stanęła ona na wysokości zadania, czy zachowała się w myśl zasady: „im gorzej, tym lepiej”.
strona 1 / 1