Piosenka o sobie samej

Transkrypt

Piosenka o sobie samej
Piotr Gryźlak
Piosenka o sobie samej
Pamiętacie Państwo Irenę Jarocką? Od czasu od czasu podróżuje po Polsce z
recitalami. Nagrała nową płytę. Napisała autobiograficzną książkę. Występuje w sztuce
teatralnej. Włącza się w działalność charytatywną. Przełamuje stereotypy dotyczące
Polski. Gdzie? W Clifton Park niedaleko Nowego Jorku. Od dziesięciu lat z mężem i
córką mieszka w Stanach Zjednoczonych.
- Czas biegnie. Im dalej idę do przodu, tym bardziej wszystko wydaje mi się ciekawsze.
Staję się coraz bardziej zachłanna na życie. Na każdy dzień, na nowych ludzi. Staram się
zawsze, we wszystkim co mnie otacza, widzieć najpierw dobro. Mam pozytywne podejście do
rzeczywistości. Kiedy ujrzę coś dobrego, nie dostrzegam tego, co jest złe. Jeżeli mnie spotyka
coś smutnego, to uważam, że to ma mnie czegoś nauczyć, wzbogacić o doświadczenia. Może
dzięki temu łatwiej jest znosić różne przykrości - mówi artystka.
Wciąż piękna, na scenie ubrana w eleganckie kreacje. Prywatnie - niezwykle skromna,
zaprzeczenie złego stereotypu gwiazdy.
***
Nowy Sącz, sala Małopolskiego Centrum Kultury "Sokół" wypełniona po brzegi.
- Chyba przed wielu laty gościłam już tutaj. Śpiewałam też w Krynicy, Zakopanem.
Bardzo mi się podoba ten region. Ja kocham góry, choć pochodzę z Wybrzeża. W górach
zakochałam się w West Wirginia, gdzie mieszkałam jakiś czas. Wtedy sporo po nich
wędrowałam. Nasze szczyty też są piękne. W Nowym Sączu urzekło mnie Stare Miasto zwierza się za kulisami.
Pogasły światła. Zaczyna się koncert. Przy fortepianie Janusz Tylman. Widownia (starzy i
młodzi) owacyjnie przyjmuje największe jej przeboje: "Gondolierzy znad Wisły",
"Wymyśliłam cię", "Nie wrócą te lata", "Odpływają kawiarenki", "Motylem jestem",
"Śpiewam pod gołym niebem", "Kocha się raz", ale także premierowe utwory z nowej płyty i
światowe standardy muzyki rozrywkowej. Niektórym przeszkadza nieco tzw. półplayback.
- To z konieczności - tłumaczy piosenkarka. - Gdybym jeździła z zespołem, bilety
musiałyby być bardzo drogie. Zawsze lubiłam występy w towarzystwie grupy muzyków.
Marzy mi się taka trasa. Aczkolwiek lubię też kameralne spotkania. Wtedy jest świetna
atmosfera, większy kontakt z widownią.
***
Debiutowała w roku 1968 słynnymi "Gondolierami". Potem przez wiele lat
utrzymywała się na szczycie polskiej estrady.
Zdobywała laury na licznych festiwalach w kraju i za granicą (m.in. Francja, Japonia,
Hiszpania - Majorka, Cypr, Austria, NRD). Doskonaliła swoje umiejętności wokalne i
sceniczne w Petit Conservatoire de Chanson przy paryskiej Olympii. Wystąpiła w filmie
Jerzego Gruzy pt. "Motylem jestem, czyli romans czterdziestolatka". Współpracowała m.in. z
zespołami: Polanie, Flamingo, Rama 111, Czerwone Gitary i Budka Suflera. Triumfowała w
wielu plebiscytach radiowych i telewizyjnych.
- Mam dwa domy: w USA i w Polsce. Za krajem dzisiaj już tak bardzo nie tęsknię,
bowiem kilka razy w roku przyjeżdżam do ojczyzny i koncertuję. Czasem jest nawet dobrze
być gościem w swoim domu, bo wtedy łatwiej nam jest ocenić zmiany, które się dokonują dodaje wokalistka.
Zaczynała od śpiewania w chórze... katedry w Oliwie. Potem wstąpiła do Gdańskiego
Studia Piosenki, ale wtedy jeszcze nie podjęła decyzji, że będzie artystką. Chciała bowiem
zostać architektem. Zdała egzaminy na Politechnikę Gdańską, lecz zabrakło jej kilku
punktów. Ukończyła Studium Nauczycielskie - kierunek wychowanie fizyczne i biologia.
- Jestem pedagogiem, ale nigdy w szkole nie uczyłam, nie licząc praktyki. Już wtedy
śpiewałam, jednak nie wiedziałam jeszcze, że to będzie moja profesja. Kiedyś panowało takie
mniemanie, że aktor, piosenkarz, artysta, to takie nie wiadomo co. Że trzeba mieć poważny
zawód i dlatego ja chciałam być poważnym inżynierem, projektantem. Uważam jednak, że los
dobrze pokierował moim życiem. Robię to, co lubię.
Śpiewa na ogół piosenki liryczne, utrzymane w ciepłym klimacie. Takie przynajmniej są
największe przeboje Ireny Jarockiej.
- Rzeczywiście, ja jestem romantyczką - przyznaje. - Choć romantykom trudniej się żyje
w dzisiejszym świecie komputeryzacji. Mam w programie wiele nastrojowych utworów, ale
też żywsze, weselsze, takie do zabawy. Warto zobaczyć, że większość światowych przebojów
to dzieła utrzymane w wolnym tempie.
***
Kiedyś liczył się tylko śpiew. Dzisiaj najważniejsza jest rodzina. Nawet piosenkę
Irena Jarocka stawia na drugim miejscu.
Jest bardzo szczęśliwą matką. Córka Monika ma 18 lat. Często przyjeżdża do ojczyzny na
wakacje, ale chodzi do szkoły w USA. Wciąż żyje Polską, wspomnieniami. - Może dlatego,
że my prowadzimy typowy polski dom. Mówimy tylko po polsku - podkreśla.
Monika nie będzie piosenkarką. Chce studiować "bussines administration". Ma do tego
zacięcie.
- Ojciec - ścisły umysł, mama - artystka, a dziecko zajmie się interesami. Ktoś nas musi za
ileś lat utrzymać - żartuje pani Irena.
Mąż - Michał Sobolewski - jest naukowcem, specjalistą od komputerów, pracuje w
General Electric, w wielkim centrum wiedzy. Wynalazca. Ma na koncie liczne patenty.
Uważa, że Polacy są zdolni, a nawet rozchwytywani na świecie. Kiedy Amerykanie widzą
kogoś dobrego, to natychmiast przyciągają go do siebie. Jego odkryli, gdy przeczytali kilka
świetnych artykułów opublikowanych w fachowych pismach.
- Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Największy skarb to jest właśnie rodzina. Stworzyliśmy
dom, do którego chce się wracać. To miejsce specjalne. Z każdego zakątka świata ciągnie
mnie do niego. Wiem, że tam na mnie czekają bliscy. Domem moim jest również Polska,
Gdańsk. Tutaj zostawiłam kawałek życia. Z wielka radością więc za każdym razem wracam.
Wracam i z dystansem patrzę na to co się dzieje. Na ten bałagan polityczny. Ja nawet nie
zdążę wejść w te wszystkie problemy, zagłębić się w nie. Może dlatego jestem bardziej
tolerancyjna wobec tego, co się w Polsce dzieje - komentuje wokalistka.
Małżonka poznała w Rosji. W Leningradzie. On tam akurat studiował na Politechnice.
Potem długie lata się nie widzieli. I wreszcie - przypadkowe spotkanie w Warszawie. Jedno,
drugie, trzecie. Trochę czasu upłynęło, nim zrozumieli, że są sobie bliscy. Stało się to po
wypadku samochodowym. Jechali razem z Michałem... Skończyło się w szpitalu. Artystka na
długo przykuta była do łóżka.
- Przyszły wtedy refleksje: biegam, biegam w tym moim życiu zawodowym, na nic innego
nie mam czasu. A przecież jest jeszcze normalne ludzkie życie. Nie tylko scena i estrada,
trasa, koncerty, płyty, nagrania. Są inne wartości. Tam w białej sali przewartościowałam
swoje życie. To był rok 1976. Kawał czasu. I od tej pory jestem z Michałem. Później pojawiła
się Monika. Wreszcie zapadła decyzja o wyjeździe. Nie żałuję jej. Pewnie na starość wrócimy
na stałe do Polski. Mąż jest dla mnie wzorem człowieka. Śmiesznie to brzmi, ha, ha, ha... Ale
tak jest. To wyjątkowy mężczyzna. Cenię u ludzi otwartość, szczerość, prawdę i siłę ducha.
Nie znoszę krętactwa, niesolidności, niezorganizowania. Bardzo szanuję swój czas i czas
innych. Denerwuje mnie nagminna niepunktualność. U siebie zaś nie lubię słomianego ognia.
Mam jakiś pomysł, mija chwila i ja potem gasnę. O ile mnie ktoś nie podkręci. To robi często
mój mąż, który dodaje mi weny - mówi Irena Jarocka.
***
- Ze smutkiem muszę powiedzieć, że język polski zrobił się w niektórych momentach
bardzo wulgarny. I to się przyjmuje za normalne, a przecież tak być nie powinno.
Również w piosenkach ta tendencja się ujawnia.
- Nie wiem, może to jest sprawa jakiegoś luzactwa: ot, teraz to sobie możemy
pofolgować, dać czadu... Każdy język ma takie swoje strony ujemne. Mnie się to nie podoba.
Jeśli chodzi o moją dziedzinę, to nie mogę zrozumieć, dlaczego młode pokolenie nie śpiewa
melodyjnych piosenek. Dostrzegam rozmaite pseudoartystyczne zabiegi, próbuje się na siłę
tworzyć ambitne utwory, takie nie do zabawy. Wielu piosenkarzy w Stanach, choćby Whitney
Houston, śpiewa inaczej. Tam jest zawsze jakaś melodia. Nie powinno się mieć kompleksów
przed tym, że się występuje dla publiczności. Trzeba jej dać trochę radości. Liczy się to, że
ludzie wyjdą z koncertu zadowoleni, że nie tylko sobie poklaskali, pośpiewali, ale też że
piosenką poruszyła się ich serca. Że się zrelaksowali. I ja się tego nie krępuję. Zawsze
starałam się śpiewać dla ludzi, być dla nich. Nie uważam, by to było coś złego.
- Niektórzy pani koledzy poszli w kierunku disco polo. Nawet pani "Kawiarenki"
przerobiono na tę modłę. Byle jaka muzyka, grafomański tekst, jarmarczne teledyski. Czy to
dobrze?
- Disco polo? Nie znam specjalnie tej muzyki. Ale pewnie i w tym rytmie znalazłyby się
ładne melodie. Skoro mają one słuchaczy, to trzeba to uszanować. Ale też rozwój takiej
muzyki świadczy o tym, że brakuje dobrej piosenki na polskim rynku. Że ludzi idą na coś, co
jest prymitywne, tanie. Ale wie pan, mnie życie nauczyło szanowania poglądów innych ludzi.
Jeżeli disco polo ma zapotrzebowanie wśród słuchaczy, to nie oznacza, że to ma być
priorytetem w naszej kulturze, jednocześnie nie znaczy to, że trzeba taką muzykę zwalczać.
Jeżeli ludzie chcą tego słuchać, bawić się przy takich piosenkach, to trudno. Oddajmy im
szacunek. A może ci ludzie potańczą przy disco polo, a potem pójdą na koncert muzyki
klasycznej? To byłoby idealnie.
Ja wiem, że trzeba dawać publiczności jak najlepsze wzorce, ale nie wszyscy ludzie są
równi, mają przecież różne upodobania. Zanim zaczniemy zmieniać świat, najpierw zmieńmy
siebie. Ja staram się śpiewać dobrą piosenkę, z ładnym tekstem, wartościową aranżacją, ale
chodzi o to, żeby to było dla publiczności. Maryla Rodowicz śpiewa nadal melodyjnie,
kilkoro znanych piosenkarzy - podobnie. Skąd wziął się sukces przeboju "Takie tango" Budki
Suflera? No właśnie z zapotrzebowania na taki gatunek muzyki.
***
Napisała książkę, która ukaże się jesienią br.. Jak mówi, na nowo odkrywa się w
pisaniu. To rozliczenie się z życiem.
Jest to rodzaj rozmowy z psychoterapeutą, w której piosenkarka wyrzuca z siebie dawne
smutne przeżycia. Wraca do starych spraw i przebacza, jeżeli miała kiedyś do kogoś jakieś
pretensje.
- Dzisiaj, dzięki dojrzałości, której nabrałam, życia się ciągle uczę, na moją przeszłość
patrzę z innej perspektywy. Jest to cudowne. Nabieram coraz większej harmonii. Tak, moje
życie staje się wielką harmonią. Książka jest biografią artystyczna, ale jednocześnie
opowieścią o moich przemianach. Jak wpadałam i wychodziłam z moich dołków.
- A dużo ich było? - pytam.
- Sporo. I rodzinnych i artystycznych. Ale wyszłam z nich zwycięsko. O prawie
wszystkich piszę. To trochę taka spowiedź, trochę ekspiacja, rodzaj ekshibicjonizmu.
Ujawniam różne sprawy ze swojego życia. Coś tam, jakieś tajemnice, zostawiam dla siebie.
Piszę w pierwsze osobie. Tytuł książki - "Piosenka o mnie samej".
-- Autorkę tekstu znamy. A kto napisze do tej "Piosenki" melodię?
- Czytelnicy. Ona jest adresowana głównie do kobiet, ale mężczyźni też ją mogą
przeczytać. Coś znajdą dla siebie. Jest w niej sporo zdjęć. To będzie album mojego życia.
- Nie za wcześnie na taki rozrachunek?
- Nie jest to moje ostatnie słowo. Ta książka była mi bardzo potrzebna. Pisanie to jest
rodzaj oczyszczania się. Jeśli ktoś ma stres, to powinien pisać, nawet do szuflady. Piszę na
komputerze. A w podróżach - ręcznie. I widzę jedno: ręczne pisanie jest lepsze, głębsze. Przy
klawiaturze występuje bariera myślenia technicznego: shift, alt, enter, itd... Mam wiele
notatek. Chyba nawet czytając poszczególne fragmenty książki, można wyczuć, co jest pisane
na komputerze, a co ręcznie. Ja kiedyś wiele pisałam, miała potrzebę przelewania swoich
uczuć na papier. Czasem notowałam na serwetce. Dlatego jest tam wiele przemyśleń z
różnych etapów życia. Zamieściłam trochę wierszy, aforyzmów. Taki misz-masz mojego
życia.
Nie ma w tej opowieści złośliwości, modnego dzisiaj obnażania się na zasadzie: kto, z
kim, za ile i gdzie... Są fakty o ludziach, którzy czasami tak a nie inaczej się zachowywali.
- Pomijam nazwiska. Nie chcę, żeby to było imiennie. Jeżeli ktoś się w mojej "Piosence"
odnajdzie, to tylko ten ktoś będzie wiedział, że to o niego chodzi. Nie starałam się robić
sensacji. To nie jest książka, w której ja chcę komuś przyłożyć, oskarżyć kogoś. To jest
książka o moim dojrzewaniu - dopowiada pani Irena.
***
Nie zamyka się w starych przebojach. Przygotowała nową płytę. Ma ciągle swoich
ulubionych autorów.
Dużo piosenek napisała Wanda Żukowska (autorka przeboju pt. "Tylko mnie zaproś do
tańca"), która również mieszka w Stanach Zjednoczonych. Oprócz niej m.in.: Wojciech
Trzciński, Seweryn Krajewski, Jarosław Kukulski, Romuald Lipko. Marek Stefankiewicz, z
tekściarzy m.in.: Jacek Cygan, Janusz Kondratowicz, Marek Dutkiewicz, Janusz Piątkowski.
Jak mówi Anna Tomaszewska - menedżer piosenkarki, płyta (kompakt i kaseta, 12
nowych utworów + składanka znanych przebojów) nosić będzie tytuł "Mój wielki sen". Ukaże
się 20 maja br. Wydawcą jest Telewizja Polska. Zaplanowana została już promocja. Później
odbędzie się wielka trasa koncertowa (z zespołem). Latem artystka będzie gościem Festiwalu
w Sopocie.
Jarocka nie boi się, że w Polsce rodacy zaszufladkują ją jako tzw. piosenkarkę polonijną,
która wyjechała do USA i tam dla polonusów może śpiewać byle co, do kotleta, w knajpie...
- W kraju śpiewanie w klubach rzeczywiście jest uznawane za coś negatywnego, w
Ameryce - absolutnie nie. Kiedy dziesięć lat temu przyjechałam za Ocean, to śpiewałam w
takich lokalach. Zresztą największe gwiazdy tam występują. To jest normalne. A polskie
kluby w USA są teraz coraz lepsze. Teraz raczej jeżdżę z recitalami. Światowe standardy
wykonuję w ośmiu językach. To jest moja wizytówka dla Amerykanów. Dla rodaków - mam
oczywiście polskie utwory, ale wprowadzam też popularne przeboje znane na całym globie.
***
Lubi gotować. Kuchnia to sztuka, celebracja. Uwielbia eksperymenty. Jakoś jej to
wychodzi, skoro wszyscy w domu są zdrowi.
Jest wegetarianką, mąż i córka -nie. Uwielbia szybką jazdę samochodem. Do kina chodzi
po to, by się czegoś nauczyć. Nie lubi płytkich komedyjek, szmirowatych wygłupów. Nie
przepada za filmami akcji, strzelaniną i przemocą. Sporo czyta.
- Wybieram takie książki, które wzbogacą mnie w wiedzę. Wszystko, co dziś robię, to po
to, by się czegoś nauczyć. Nie oznacza to, że nie jestem na luzie, jestem, ale jest on
kontrolowany. Chcę jak najwięcej zaczerpnąć dla siebie. Mam dzisiaj większą świadomość
życia, tego, czego od niego chcę.
W Waszyngtonie zagrała w zabawnej sztuce teatralnej zatytułowanej "Kochanka". W roli
jej partnera wystąpił Wiesław Małachowski, młody polski aktor mieszkający w USA. Udziela
się w akcjach charytatywnych. Pracuje w organizacji "Echo International", która skupiła się
głównie na pomocy kobietom. Propaguje profilaktykę zdrowia. Uczestniczy w programie
Ireny Koźmińskiej, w którym chodzi o uzdrowienie emocjonalne Polaków, zwłaszcza dzieci,
bo od nich trzeba zacząć.
- W Nowym Jorku powstał Instytut Polski. Poproszono mnie, żebym była
przedstawicielką tzw. nowego nurtu polskiej kultury. Żeby pokazać Amerykanom naszą
kulturą, szczególnie młodemu pokoleniu, taką, jaka ona jest dzisiaj. Żeby pojęcie Polska nie
zawężało się do poleczki, krakowiaka, pierogów i bezzębnych... babci na drogach - a tak nas
często widzą obcokrajowcy. Żeby pokonywać stereotypy. żeby pokazać, że Polacy są otwarci
na świat. Jestem zagorzała na wszystko co polskie. Szczególnie, kiedy dostrzegam, jak w
niektórych kręgach ludzie źle się zachowują wobec Polaków i Polski. Aczkolwiek wizerunek
naszego kraju jest coraz lepszy. Chciałabym jakąś cegiełkę do tego procesu poprawiania
naszego obrazu przyłożyć.
- Ameryka bardzo mnie otworzyła na życie - podkreśla pani Irena. - Uwierzyłam tam, że
potrafię wiele zrobić. Teraz czasami łapię dziesięć srok za ogon, ale jakoś sobie daję radę.
Życie stoi przede mną otworem. Przyjmuję wszystko, co mi daje los.