ANNA ŚWITALSKA / wiolonczelistka Z Muzyką spotkałam się już w
Transkrypt
ANNA ŚWITALSKA / wiolonczelistka Z Muzyką spotkałam się już w
ANNA ŚWITALSKA / wiolonczelistka Z Muzyką spotkałam się już w domu rodzinnym. Mój Tata grał na skrzypcach, z Mamą chodziłam na koncerty do Filharmonii Szczecińskiej. Pochodzę ze Szczecina i tam zaczęła się moja edukacja muzyczna. Najpierw w przedszkolu, później w szkole podstawowej i średniej. Nie, nie pamiętam, jak to się stało, że akurat wiolonczela. Ale to był dobry wybór – nawet, jeśli na początku nie mój – to wyjątkowo trafny. Bardzo miło wspominam Nauczyciela, Pana Stanisława Sadłowskiego. Także granie w Musicus Poloniensis pod Henrykiem Boskarem. W tym zespole preferowano Muzykę barokową, której bardzo lubię słuchać i ją grać. Akademia Muzyczna to już Poznań. Ważnym dla mnie było spotkanie tam Pani dr Grażyny Czerwińskiej, która jest pasjonatką Muzyki. Zarażała nią nas – studentów. Jest świetną akompaniatorką. Wiele można było się od Niej nauczyć. Zawsze, odkąd pamiętam, chciałam grać w orkiestrze. Najpierw były to doangaże w Filharmonii Zielonogórskiej, potem, po skończeniu studiów, już stały etat. Oprócz występów z dużą orkiestrą, byłam członkiem Orkiestry Kameralnej Radia Zachód, a także Kwartetu Filharmonii Zielonogórskiej. To był piękny czas. Czas entuzjazmu w propagowania Muzyki, jej prezentacji, na wielu występach w różnych miastach lubuskiego i poza jego granicami. A także poza granicami kraju. Sądzę, że dla takich chwil, kiedy Muzyka nas porywa, warto żyć, ćwiczyć, grać. Jeśli nie ma emocji, dobrej atmosfery, uniesienia, to właściwie nie ma po co grać. Owszem, jest tak, i ja też tak mam, że po dobrze wykonanym koncercie, takim, który mnie samą zachwycił, zabieram ze sobą to, co „stało się” na estradzie filharmonii. Długo trzymają mnie emocje. I nie można tego stanu nazwać. Dlatego warto uprawiać ten zawód – dla takich chwil, dobrych chwil