Ryszard Bajkowski

Transkrypt

Ryszard Bajkowski
WSPOMNIENIE
Okres egzaminów maturalnych na trwałe pozostaje w naszej pamięci. To pierwszy
ważny egzamin w życiu dla wielu z nas. Ja zdawałem go w 1970 roku. Chociaż byliśmy w zasadzie
dobrze do niego przygotowywani, to zawsze mogły się przytrafić jakieś niespodzianki. Technikum
Łączności (obok TBO) było elitarną szkołą w Trójmieście. Moim zdaniem, to zasługa przede
wszystkim dyrektora mgr Jana Kocięckiego, który postawił wysoko poprzeczkę nauczycielom a ci
uczniom. Wśród nauczycieli, zwłaszcza przedmiotów zawodowych, byli również wykładowcy z
PG. W tych stresujących dniach trochę zazdrościłem uczniom klasy Vc, wychowawczynią, której
była mgr Jadwiga D, odchodząca w 1970 roku na emeryturę. Jej wychowankowie podobno mogli
liczyć z tej okazji - gdyby zaszła taka potrzeba - na łaskawsze potraktowanie na maturze.. A była
taka możliwość, bowiem prace pisemne sprawdzane były przez nauczycieli naszej szkoły. Im bliżej
egzaminów tym coraz większy rósł w nas niepokój. Czasu potrzebnego na powtórzenia,
przypomnienia, utrwalenia nie sposób wydłużyć. Zaczęło się. Pierwszy egzamin - język polski. Nie
był moją najmocniejszą stroną. Wszakże wybrałem kierunek nie humanistyczny a techniczny. Stres
ogromny. Losowanie miejsc przed wejściem na aulę. Dobrze jest – będę w środku auli.
Najważniejsze, że nie w pierwszym rzędzie. Na szczęście nie przeszukiwali nas przy wejściu na
salę. W wewnętrznych kieszeniach marynarki - ściągi. Trzy dobrze ocenione przez polonistkę
referaty. Nie na przewijanych rolkach, czy "harmonijkach" a w formacie A4. Czy okażą się
przydatne? Po ogłoszeniu tematów konsternacja. Spekulacje i rankingi dotyczące tematów okazały
się nie trafione. Do wyboru w zasadzie dwa tematy, obydwa dla mnie arcytrudne. Trzeci tzw.
"luźny" (dzisiaj w skrócie brzmiałby "Rola mediów w kształtowaniu...."), zupełnie nie dla mnie.
Wybrało go zaledwie kilka osób z rocznika. Pustka w głowie. Co ja tutaj robię? Retoryczne pytanie
o skutki decyzji sprzed pięciu laty. Może jeszcze nie wszystko stracone. Chyba ustny poprawkowy
mnie nie minie. Rozglądam się wokoło. Wszyscy już piszą. Skoro już tu jestem - podejmuję
walkę. Wybieram temat. Coś tam piszę na brudno, potem przepisuję na czysto (niekoniecznie
wszystko z brudnopisu). Na szczęście kontrolujący nie sprawdzali, czy wszystkie kartki leżące na
ławkach były ostęplowane. Musiałem w tekście użyć słowa "hierarchia", którego pisowni nie
byłem pewien. Przechodząca między ławkami polonistka (Danuta G.) nie przeszła obojętnie.
Kiwnięcie głową z życzliwym półuśmiechem wystarczyło. Czas zwariował, wskazówki zegarka
"Mir" już nie obracały się ale wirowały, godziny upływały jak minuty, minuty jak sekundy. Z
trudem wystarczyło go na uzupełnienie brakujących przecinków. Wiem, że błędów ortograficznych
nie mam. Dyktanda zawsze pisałem dobrze. Pomagała mi dobra pamięć wzrokowa, lubiłem czytać,
ale znajomości zasad pisowni trzeba by wkuć. Błędy stylistyczne na pewno są, ale ja ich nie widzę.
Pięcioletnie, wysłużone chińskie pióro - takie na tłoczek ze stalówką, z końcówką irydową - nie
złamało się. Atramentu na 5 stron A4 pod tłoczkiem nie zabrakło. Walka w tym dniu zakończona.
Czekam na wynik. Będzie ogłoszony za kilka dni.
Matematyka. Stołówka w przewiązce między szkołą a internatem jest w tym dniu salą
egzaminacyjną. Losowanie miejsc. Nie jest źle. Otwarcie koperty z zadaniami. Oddycham
swobodniej - pewnie je "przełknę". Czasu dość na rozwiązanie i na sprawdzenie. Rozwiązuję,
sprawdzam, jeszcze raz sprawdzam, dyskretnie konfrontuję z sąsiadami. Po egzaminie
dowiedziałem się, że na zapleczu szkoły (w internacie) była zorganizowana pomoc. Przy pierwszej
okazji (wraz z osobą udającą się do toalety) zadania wydostały się poza sale egzaminacyjne.
Studenci rozwiązujący i przepisujący przez kalkę wkroczyli do akcji. W pośpiechu rozwiązujący
zadania student błędnie ułożył proporcje wynikające z twierdzenia Talesa. „Potrzebujący”, do
których mogły dotrzeć ściągi mogli powielić błąd. Na szczęście w pozostałych czterech zadaniach
pomyłek nie było.
Ja tak te dni zapamiętałem. A może to było tak, że maturalne prace pisemne napisali za mnie
nauczyciele, z j. polskiego - mgr Halina P, a z matematyki - mgr Ryszard C. Pisali je wytrwale,
cierpliwie, systematycznie, konsekwentnie. Polonistka przez pięć lat, matematyk przez ostatnie
cztery lata, dzień po dniu, raz za katedrą białą kredą na tablicy, innym razem w domu czerwonym
długopisem poprawiając sprawdziany, klasówki, referaty. A ja niektóre fragmenty, z tego, co mówili
i pisali, powybierałem, poskładałem w całość i opatrzyłem swoim nazwiskiem. Po kilku dniach
ogłoszono wyniki egzaminów pisemnych z matematyki i języka polskiego. Wynik pozytywny oceny nie są najważniejsze. Ulga.
Kolej na egzaminy ustne. Z przedmiotów zawodowych temat o triodzie. Formalność. Zresztą
w skład komisji wchodzili nauczyciele, którzy wykładali przedmioty zawodowe i wiedzieli, kogo
czego nauczyli. Z WoPiŚW wylosowałem temat: "Współpraca i rywalizacja w podboju Kosmosu".
Bez przekonania dowodziłem, że w tej dziedzinie przoduje ZSRR., że dokonuje podboju Kosmosu
bez nadmiernego ryzyka, posyłając najpierw Łajkę potem Gagarina na orbitę okołoziemską i sondy
bezzałogowe na Księżyc. O niepowodzeniach wówczas się nie mówiło. Chyba też takich
odpowiedzi oczekiwali egzaminujący. A przecież dziesięć miesięcy wcześniej (lipiec '69)
amerykański APOLLO 10 z trzema kosmonautami wylądował na Księżycu! Bezpośrednią transmisję
oglądał cały świat!. Więcej czasu poświęciłem na stwierdzenia dotyczące braku współpracy między
ZSRR i USA. Gdyby współpraca była pełniejsza byłoby szybciej, lepiej, taniej itp.
I po egzaminach maturalnych. Beztroskich kilka dni. Wręczenie świadectw. Podziękowania,
gratulacje, uścisk ręki dyrektora - pierwszy i jedyny. Wielka ulga. Później wręczenie
świadectwa dojrzałości rodzicom. Ukrywane wzruszenie.
Refleksja. Przez 5 lat nauki w szkole dałem z siebie dużo, może wszystko, na co było mnie
stać, w każdym razie na pewno nie zmarnowałem tych lat. Dziękuję wszystkim, którzy pracowali na
ten wynik. Przypomina mi się przysłowie " Sukces ma wielu ojców, porażka jedną matkę".
Dobrze, że porażki w tych dniach nie było. Plany na najbliższe lata miałem sprecyzowane, życie
szybko je wywróciło do góry nogami, ale wiedza wyniesiona z Technikum Łączności w Gdańsku
jest przydatna po dzień dzisiejszy.
Tak to wspominam egzaminy maturalne. Z perspektywy, z odległej perspektywy.
Ryszard Bajkowski.