Karolina Paprocka

Transkrypt

Karolina Paprocka
Karolina Paprocka
O sobie: z wykształcenia jestem nauczycielką, ukończyłam polonistykę na Uniwersytecie
Jagiellońskim i od dziesięciu lat mieszkam w Niemczech. Pracuję jako nauczycielka języka
polskiego w Szkole Języka i Kultury Polskiej przy PMK w Bielefeld oraz w niemieckich
szkołach (wszystkich typów). Organizuję uroczystości i wydarzenia o charakterze
patriotycznym i edukacyjnym dla niemieckiej Polonii. Od dwóch lat jestem
odpowiedzialna za udział dzieci i młodzieży w Finałach Parafiad w Warszawie. Kilkanaście
lat temu związałam się z Klubem Literackim „Nadolzie”. W okresie liceum zamieszczałam
w antologiach klubu swoje wiersze. Początkiem listopada 2010 nakładem wydawnictwa
Novae Res ukazała się moja debiutancka książka „Trawa”, wydana pod pseudonimem
literackim Karolina Gackowska. Od maja 2013 roku współpracuję z miesięcznikiem PMK w
Niemczech – „Nasze Słowo”. Dwukrotnie pisałam też artykuły dla miesięcznika „Śląsk”.
Jestem mężatką i mamą jedenastoletniego syna, Jędrzeja.
„Opowieści Starego Dębu”
„Wielbił drzewo grzejąc się człowiek przy kominie.
Rzekło drzewo: „Cóż po tym! – grzeje, ale ginie”.
Ignacy Krasicki „Drzewo”
I
Salę wypełniał blask i muzyka. Pary tańczyły poloneza. Śliczne dziewczęce twarze,
kunsztowne fryzury, długie suknie i skupione spojrzenia młodzieńców tworzyły widok
doprawdy znamienity.
Wprawne oko obserwatora mogło zatrzymać się na jednej z tancerek. Miała na sobie
bladozieloną suknię, jasne włosy zapleciono w powabną koronę, główkę przekrzywiła nieco i
oddała się figurom z niebywałą zręcznością i pasją. Oczy zdradzały jednak, że myślami jest
gdzie indziej. Była drobna i młodsza od towarzyszek i pomimo wdzięcznego uśmiechu –
jakaś zamyślona.
Po zakończonym tańcu dziewczynka niepostrzeżenie opuściła miejsce zabawy.
Pomieszczenie obok w niczym nie przypominało balowej sali. Panował tu lekki półmrok, a
jedynym źródłem światła był blask sąsiedniej komnaty. Stare, znane sprzęty, zapach kwiatów,
które ułożone w wazonie sypały pył na lśniącą powierzchnię stołu i tak pachniały, tak bardzo
słodko i boleśnie, jak wspomnienie odchodzącego dzieciństwa…
W oknie stała matka. Patrzyła w dal, jakby czekała na gości, albo raczej ich się lękała.
Dziewczynka podeszła i bez słów położyła główkę na jej ramieniu. Kobieta podniosła rękę i
wskazując okno wyszeptała:
- To drzewo…
1
- Stoi tu od wieków, Matuś… - głos dziecka był czuły, ale z nutką niepokoju.
W jednej chwili kobieta dotknęła dłonią piersi i blada osunęła się na ziemię. Oniemiała córka,
klęcząc przy niej, pełnym mocy głosem, przekrzykując muzykę, zawołała:
- Mateńko ukochana!!!
II
Palce pianistki, długie i szczupłe, zdawały się ledwo dotykać klawiatury. Pomimo tego
dźwięk był niezwykle silny, płynął po pokojach i niósł się hen, w dal, przez otwarte okna, do
sadu, jeszcze dalej… Kobieta grała Polonez As-dur Fryderyka Chopina. Miała na sobie
suknię w kolorze głębokiej czerni, skromny żabot otulał jej szyję, włosy upięto w bujny kok,
a jedyną ozdobę stanowiła duża broszka, na niej piastowski Orzeł w koronie i Pogoń na
czwórdzielnym czerwonym tle. Podobnie ubrane były dwie inne osoby, żywo krzątające się
przy kwiatach w wazonie i prowadzące szeptem rozmowę:
- Czy wypada tak grać, kiedy Ojczyzna w żałobie?
- Teraz to muzyka będzie naszą Ojczyzną…
Nagle z ogrodu dobiegł głos siekiery.
- Ścinają drzewo…
- Ten dąb miał chyba z tysiąc lat…
- Ojcowie, mężowie, synowie, bracia i narzeczeni leżą po lasach. Teraz nam brzóz na krzyże
bardziej trzeba, niźli starych dębów…
- Z jednego drzewa będzie tyle mebli… Musimy przeżyć, przetrzymać…
Głos żadnej nie zadrżał, postawą nie zdradzały przygnębienia, stały w oknie trzy,
wyprostowane jak strzała, jakby oddawały upadającemu drzewu ostatnie honory. I tylko oczy,
te zwierciadła duszy, zdradzały, co kryło serce. Trzy kobiety głęboko, boleśnie płakały.
III
„Brunetki, blondynki…”. Nie wiadomo, co rozbrzmiewało głośniej, śmiech dwóch młodych
dziewcząt, czy szturmujący niebo głos Kiepury… Jedna z dam, z zawadiackim spojrzeniem,
zwierzała się z planów na nadchodzący wieczór, wymawiając z powabem charakterystyczne
„l”:
- Umówilam się ze Stachem!
Druga w niczym jej nie ustępowała urodą i wdziękiem, ten sam miękki, powłóczysty, pełen
żaru wzrok. Potrząsała zgrabną główką całą w platynowych „falach”, na sobie miała
arcymodną, asymetryczną sukienkę:
- Założysz tę złotą, z lamy?
- O tak! Koniecznie!
Razem podbiegły od starej, dębowej szafy, która skrzypnęła swojsko, gdy dziewczęta
wyjmowały z niej istne cudo: toaletę z wąsko skrojonych skosów.
Mierzeniu kreacji towarzyszyły takie nieposkromione wybuchy radości. Zdawało się, iż na
całym świecie nie było żadnej brunetki, nie było innej blondynki, dla których tenor chciałby
zaśpiewać swój najmodniejszy szlagier…
2
Powietrze wibrowało od muzyki i rozmów. Pachniało kwiecie pełnego lata. Dobiegał końca
sierpień, najpiękniejszy, niezapomniany, jedyny – bo ostatni.
IV
I znów nastał ten miesiąc. Żar lał się z nieba. Z pól powiewał ciepły, suchy wiatr. W oddali
odgłosy bomb i łuna dymów na niebie. Przy otwartym oknie siedziała dziewczyna. Szyła coś
z wielkim zacięciem i nuciła cichutko: „…granaty w dłoniach i bagnet na broń… bo kto wie,
czy to jutro, pojutrze czy dziś… przyjdzie rozkaz, że już trzeba nam iść…”.
W drzwiach stała matka. W spłowiałej, niegdyś eleganckiej spódnicy za kolana,
sznurowanych butach, cienkiej bluzeczce zapiętej pod szyję. Podeszła i pomału wyjęła z rąk
córki biało-czerwoną opaskę i pomogła nałożyć ją na ramię.
Stanęły naprzeciw siebie. Obie blade jak ściana, ze łzami w oczach, bez słów.
Matka przyciągnęła do siebie płową główkę ozdobioną dwoma warkoczami i długo nie
mogąc się oderwać, całowała czoło córki. Ta przycisnęła do serca, a potem do ust rękę mamy.
Trwało to dłuższą chwilę. Milczenie przerwała dziewczyna:
- Obiecaj, że będziesz dbać o siebie. Jeśli nie wrócę, zanim spadną śniegi, pal w kominku
czym się da. Nie wolno co zamarznąć, pamiętaj, co doktor powiedział. Przysięgnij, mamo!
Proszę, musisz tu na mnie czekać! Chociażbyś miała starą szafę po pradziadkach na opał
przeznaczyć!!!
Matka nic nie powiedziała. Zakreśliła krzyż na córki czole, a gdy ta wybiegła z domu, stanęła
w oknie i długo, bardzo długo, bez końca patrzyła…
V
Mocny rytm reggae rozsadzał ściany. A nawet gdyby ścianom nie groziło zawalenie z
powodu muzyki, takiego samego zniszczenia mogła dokonać młodociana osóbka w obcisłych,
dziurawych dżinsach, z buzią pełną kanapki, jedzonej „w locie”. Dziewczę z pasją
przekopywało szafki, szuflady i półki mebli w krzyczącym, czerwonym kolorze.
- Jesteś! – wrzasnęła i wrzuciła do ogromnej torby MP3 ze słuchawkami.
W przedpokoju stała mama.
- Ścisz zanim wyjdziesz, proszę.
- Mogę wyłączyć, mamuś.
- Nie, nie zostaw, to ładne, tylko nie tak głośno, bo mnie głowa rozboli. Co to?
- Kasia Malejonek i Maleo. „Panny wyklęte”. O Ince…
- Że o Ince, wiem, przecież słyszę. Kiedy wrócisz?
- Późno. Przygotowujemy zupełnie nowe przedstawienie.
- O! A jakie?
- „Opowieści starego dębu”. Taka historia polskich kobiet i drzewa, które ginie, a potem
wszystko dobrze się kończy. Więcej nie powiem, bo nie będziesz miała niespodzianki na
premierze – dodała z uśmiechem, zawiązując do końca sznurówkę tenisówek.
- Uważaj na siebie, córeńko.
Dziewczyna już była przy drzwiach, gdy matka zatrzymała ją i poprosiła o podejście do
otwartego okna.
3
- Spójrz – powiedziała cicho.
Na trawniku tuż przed ich wzrokiem, w miejscu, gdzie ponoć wiele lat temu stał stary dąb,
wyrastała teraz drobna gałązka z jednym, zielonym listkiem.
„W jednej chwili mnie zabrakło, jesteście wy…” niestrudzone reggae płynęło z głośników i
niosło się dalej, niż sięgał wzrok, niż sięgają słowa – tam, dokąd dotrzeć mogą tylko muzyka.
I miłość.
4

Podobne dokumenty