Fundacja Czas Podróżników
Transkrypt
Fundacja Czas Podróżników
listopad (12) 11/2016 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW Wydawca: Fundacja Czas Podróżników ul. 1-go Maja 29 E/6 46-050 Tarnów Opolski fot. Czas Podróżników Redakcja: Redaktor Naczelny: Bartosz Małłek Sekretarz Redakcji: Adrianna Płuciennik Zespół Redakcyjny: Adrianna Płuciennik Mariola Nagoda Małgorzata Pamuła Janina Wojciechowska Joanna Żółtowska Skład: Bartosz Małłek Korekta: Joanna Żółtowska Współpraca: Karolina Bednarska Ewa Pluta Beata Śliwińska Rafał Ganowski Zdjęcie z okładki: Czas Podróżników Kontakt: [email protected] 2 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW SPIS TREŚCI Kalendarz podróżnika - 5 „Czasem słońce…”, czyli rzecz o Czarnogórze -8 „…czasem deszcz”, czyli słowo o Islandii - 12 Największy cmentarz w Polsce - 16 Teatr Anatomii - Plastinarium w Guben - 20 „Miłość w cieniu tragedii – spotkanie z Ewą Berbeką - 24 ”Teksas – kraina kowbojów i ropy naftowej – cz.2 - 26 Rodzina von Eynern w Opolu - 32 W krainie świętego krzyża - 36 Wyspy Sołowieckie - 44 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 3 KALENDARZ PODRÓŻNIKA fot. Adrianna Płuciennik Dział w którym docelowo mają się znaleźć wszystkie imprezy podróżnicze lub pokrewne z Opola, Opolszczyzny oraz najciekawsze z kraju. Wierzymy, że z każdym numerem imprez będzie przybywało. Jesteśmy zainteresowani współpracą z każdym. Zgłaszać imprezy mogą nam zarówno organizatorzy jak i uczestnicy. Informacje można przesyłać na adres [email protected], każdy numer będzie zamykany do 24 dnia miesiąca. 03.11 (czwartek) Adriatyckie impresje - spotkanie z Tadeuszem Retmańczykiem Tawerna Podróżników Kubryk Opole, ul. Rynek 32 godz. 19:00 Wstęp wolny WITAJCIE Drukowane Czasopismo niemal w całości zniknęło z biblioteki, można jeszcze dostać parę egzemplarzy, ale trzeba się śpieszyć. Beata Śliwińska opowie nam jak sobie radzić gdy czasem jest słońce, a czasem deszcz. Ada Płuciennik i Mariola Nagoda opowiedzą trochę o miejscach, w których bywamy zawsze w okolicach 1 listopada. Janina Wojciechowska opowie o miejscu i działalności, które wzbudzają niemałe kontrowersje i przedstawiają śmierć w nieco innym świetle. Karolina Bednarska opowie o wielkiej miłości do człowieka i do gór. W numerze także dokończenie artykułu Rafał Ganowskiego o Teksasie, a Małgorzata Pamuła zabierze nas w Góry Świętokrzyskie. Na koniec Ewa Pluta zabierze nas na wyspy, Wyspy Sołowieckie. Może w końcu i ja znajdę czas i dla Was coś napiszę w przyszłym numerze, tymczasem życzę miłej lektury i zapraszam na początku grudnia na Festiwal Czas Podróżników 2016, który odbędzie się w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Jeśli chcielibyście z nami współpracować bądź macie do nas jakieś uwagi to piszcie śmiało na adres: [email protected] 4 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW Bartosz Małłek Redaktor Naczelny Czasopisma Podróżników 08.11 (wtorek) Czas Podróżników: „I taki świat jest piękny”. Spotkanie z Ireną Kubarą-Koostra Klub Artysty Opole, Plac Teatralny 12 godz. 19:00 Wstęp wolny 09.11 (środa) 13. Dni Kultury Niemieckiej. Warsztaty literacko-językowe „Moja pierwsza podróż do Berlina” Biblioteka Austriacka (WBP) Opole, pl. Piłsudskiego 5 godz. 10:00 Wstęp wolny Spotkanie Koła Opolskich Genealogów Sala spotkań, Pałacyk (WBP) Opole, ul. Piastowska 20 godz. 17:00 Wstęp wolny 11.11 (piątek) 8. Opolski Rowerowy Rajd Niepodległościowy Opolski Klub Turystyki Rowerowej Rider Trasa ok. 45 km Zbiórka: Pl. Mickiewicza, Opole godz. 9:45 Wstęp wolny 14.11 (poniedziałek) PODRÓŻE OPOLAN - dalekie i bliskie Filia nr 4 MBP Opole, ul. Książąt Opolskich 48-50, I piętro godz. 16:30 Wstęp wolny Opolska Wyprawa Krajoznawcza: „Poznajemy miasta na Śląsku – NYSA” Opole, ul. A. Kośnego (parking za teatrem) informacje:[email protected], kom.: 505 99 39 79 godz. 09:00 Wstęp płatny 17.11 (czwartek) Czas Podróżników: Opolskie Granie Klub Artysty Opole, Plac Teatralny 12, godz. 20:00 Wstęp wolny 19.11 (sobota) Spacer z cyklu „Odkryj Opole”: „Opowieści starego cmentarza” Główne wejście do dworca PKP Opole, ul. Krakowska 48 godz. 11:00 Wstęp wolny 21.11 (poniedziałek) 14. Opolska Jesień Literacka: Spotkanie z Beatą Sabałą-Zielińską i Ewą Berbeką „Jak wysoko sięga miłość. Życie po Broad Peak” Sala Konferencyjna MBP Opole, ul. Minorytów 4 godz. 17:00 Wstęp wolny 22.11 (wtorek) Czas Podróżników: Korea oczami Ani Tomczak Klub Artysty Opole, Plac Teatralny 12 godz. 19:00 Wstęp wolny 27.11 (niedziela) XXIII “Bryksy Cross” w Kolarstwie Przełajowym LKS “Bryksjusz” Gościęcin Gościęcin (woj. Opolskie) godz. 10:30 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 5 28.11 (poniedziałek) Śląskie Forum Krajoznawcze Sala konferencyjna MBP Opole, ul. Minorytów 4, godz. 16:30 Wstęp wolny Strzeleckie Spotkania Podróżników: Luiza Pasieka i dr Michał Lubina Powiatowe Centrum Kultury Strzelce Opolskie, ul. Dworcowa 23 godz. 17:00 Wstęp wolny 29.11 (wtorek) Wernisaż wystawy „Śląsk Opolski na pocztówce litograficznej” Galeria WuBePe (WBP) Opole, ul. Piastowska 20, godz. 17:00 Wstęp wolny 6 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW POLSKA 11-12 listopada 2016 VII Festiwal Kultur Świata im. T. Halika Oborniki Wielkopolskie, Obornicki Ośrodek Kultury Wstęp wolny 17-19 listopada 2016 18. Explorers Festival Łódź, Sala Widowiskowa Politechniki Łódzkiej Wstęp 8 pln/dzień 24 -26 listopada 2016 24. Międzynarodowe Targi Turystyczne TT Warsaw Warszawa, Centrum Targowo-Kongresowe Wstęp wolny (po rejestracji online) 26 listopada 2016 III Festiwal Rowerowy “Together” Lubliniec, Miejski Dom Kultury Pod patronatem Czasopisma Podróżników: Zapraszamy Państwa w dniach 19-20 listopada do Gliwic na Festiwal Podróżniczy “Świat to za mało”. Składają się na niego warsztaty, marsz nordic walking, prelekcje zaproszonych gości m.in. Łukasz Supergan zabierze gości na Islandię, a Polskę z pokładu kajaka przedstawi Zdzich Rabenda, . Zachęcamy do wzięcia udziału w konkursie fotograficznym. Na wszystkie wydarzenia w Centrum Organizacji Kulturalnych “Perełka” oraz w siedzibie firmy Fluor wstęp jest wolny. Szczegóły oraz program znajdują się na stronie organizatora: http://www.przedsiebie.org/swiattozamalo/ CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 7 „CZASEM SŁOŃCE…”, CZYLI RZECZ O CZARNOGÓRZE Beata Śliwińska W Zatoce Kotorskiej 8 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 9 Obiekty wojskowe Cerkiew Życie jest tu iście nocne i… „Galeriowe” – bo to centrum Delta City jest najzimniejszym miejscem w stolicy Czarnogóry (a może i w całym kraju)! Po 2 piętrach szklanego budynku spacerowały całe rodziny, spędzając czas na przymierzaniu ubrań i butów, zajadaniu lodów dla ochłody i pochłanianiu obiadów “na wagę” – i… nadwagę, bo 23% dorosłych cierpi tu na otyłość. Jeśli ktoś w sklepie sięgał po wodę mineralną “na ochłodę”, to z pewnością był to turysta nieświadomy tego, że woda jest tu tak dobra, że Czarnogórcy nalewają ją sobie do butelek przed wyjściem z domów… prosto z kranu. i galeria handlowa... W drodze do Budvy... Do odważnych… Marzenia się spełniają czasami nawet zanim zdążymy o nich pomyśleć – bo jak sobie przypomnę o sposobie, w jaki znalazłam się w gościnie u naszych południowosłowiańskich braci… :)Aż się chce powiedzieć: Kto nie ryzykuje, ten nie ma (i nie pozna :)). Widziano mnie w stolicy najmniejszego z państw byłej Jugosławii, Podgoricy oraz w największym kurorcie tego państwa, Budvie. Chciałam zobaczyć największy industrial i największe skupisko kamieni w tamtym regionie. Oba miasta dzieli może godzina drogi (ewentualnie półtorej – jeśli kierowcy zamarzy się jechać wszystkimi bocznymi drogami, jakie są na trasie… Nota bene: na rozkłady jazdy nie należy zwracać uwagi: to, że jednego dnia w informacji na dworcu podano mi godziny odjazdu wcale nie znaczy, że następnego dnia wsiadłam do któregoś z autobusów o tej porze. Nie, nie. Czekałam, aż w ogóle jakiś przyjedzie…). Podgorica to miasto, w którym obok dawnych obiektów wojsko10 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW wych, przejętych m.in. na potrzeby uniwersytetu oraz administracji miejskiej, wyrastają nowoczesne “szklane domy”. miejsca na zindywidualizowane nuty, a i języków europejskich prawie już nie słychać, przyjemnie wyśpiewywało się owo Real Thing! Budva z kolei mieni się w słońcu złotymi łańcuchami na (mniej lub bardziej owłosionych) piersiach rosyjskojęzycznych turystów. Podgorica mami witrynami sklepów z najlepszych europejskich stolic, zaś Budva kusi pięknymi jachtami rodem z nabrzeży niejednego nadmorskiego kurortu. Nasz język polski codziennie był mylony z rosyjskim do tego stopnia, że przestałam już zwracać uwagę na nagabywania typu: Zdrastvujt’e [здравствуйте – i, mimo, że w Czarnogórze pisze się cyrylicą, to zapewne w geście ukłonu względem turystów, wszędzie dominuje znana nam łacina]. Wszak My Słowianie… i owszem, ale przelicznik (monetarny) jest tu iście europejski. Czarnogórcy to sprytny naród – do Unii Europejskiej nie należą, lecz do strefy Schengen już tak, a w portfelach właśnie €uro im pobrzękuje. Przelicznik mają jednak dla Polaków kuszący – 1 gałka lodów kosztuje góra 1€, koszyczek rukoli też 1€, mleko niewiele ponad 1€, nocleg z widokiem z tarasu zapierającym dech w piersi za 20-kilka €… :) tycznego uczucia do wspomnianej już Budvy), Podgorica by Night (w postaci… czarnego prostokąta, tak po prostu! Chociaż noce wcale nie były tu takie mroczne). Poczucie humoru przewijało się we wszechobecnych suvenirach w postaci magnesów o treści np.: I love BU2 (manifestacja patrio- W biały dzień nie do zniesienia był skwar odbijający się od betonowych zabudowań wyrastających jak grzyby po deszczu. Gdy się Słońce, księżyc, gwiazdy… Wino, kobiety i śpiew - chociaż to za pięknie powiedziane, bo był to właściwie niczym nieprzerywany huk kilku rodzajów muzyki, dudniący co wieczór z nabrzeża Budvy, ulubionego kurortu rosyjskich nowobogackich. Na szczęście tylko od godziny 22:00, ucinany jakąś niewidzialną ręką “już” około 1:00 w nocy (i był to moment, w którym oddychali z ulgą nie tylko tubylcy :)) Tymczasem czarnogórska piosenka w konkursie Eurowizji była… zaskakująca – jak na tego typu (mocno skomercjalizowany) konkurs, w którym raczej brak Rukola, oliwki i ser, które nigdy mi tak w PL nie smakowały... rozejrzeć ze wzgórza i spojrzeć na panoramę miasta z plażą jak z francuskiej riwiery, wydawać by się mogło, że nigdzie niczego już nie można wybudować… Ale jak przemkniemy (najlepiej wieczorem) uliczkami, to nie da się zliczyć, ile jeszcze “piętrusów” w Budvie wyrośnie i zaprosi do leżakowania pewnie już za rok! …i wszechobecne koty! Jako niedoszła „kocia mama” byłam tym widokiem zachwycona. Do czasu, gdy któregoś wieczoru, wyrzucając śmieci, napotkałam w kontenerze groźny wzrok zdziczałego dachowca, wyżerającego co lepsze “kąski”! Nigdy jeszcze tak bardzo nie bałam się żadnego “mruczka”! Od razu zrozumiałam, co mogą czuć … myszy :) Summa summarum Po latach ucieczek w góry ze zdumieniem odkryłam, że wcale nieźle potrafię odpoczywać na urlopie “z widokiem na morze”, słuchając szumu fal… i rozmów w nieco zapomnianym już, a poznawanym na studiach języku; z łatwością zamieniam plastry sera żółtego (mój ulubiony!) na ser kozi, dorzucając garść czarnych oliwek (zamiast zielonych) i pomidorki deserowe na śniadanie (zamiast ogórków); z uśmiechem budzę się rano (ja??), żeby zaparzyć 2 kubki smolistej kawy po turecku… To się nazywa dobra zmiana. Taka się czasem przyda każdemu. Polecam :)■ CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 11 „…CZASEM DESZCZ”, CZYLI SŁOWO O ISLANDII Beata Śliwińska 12 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 13 Taki smrodek tylko na najgorszego wroga;( Gdzie szosy biała nić Tegoroczny urlop zaskoczył mnie samą - i kierunkami wyjazdów (nie dość, że nie planowanych, to jeszcze tak odmiennych, niż rok rocznie - bo góry zamieniłam na niziny), i widokami (chociaż oczy, jak zwykle, miałam dookoła głowy), i sposobem pakowania, i przelicznikiem monetarnym (euro nie wszędzie “znaczy” tyle samo). Wyposażona w polecane na forach zupki, przemycająca w plecaku mielonkę i kabanosy (zgodnie z przepisami do kraju Wikingów nie można wwieźć suszonego mię14 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW sa – limitów nie ma za to właśnie na zupki, makarony, ryże itd.), rozsiadłam się wygodnie w pendolino wiozącym mnie z Opola przez Warszawę do Gdańska. Moje towarzyszki podróży miały równie rozentuzjazmowane miny :) Nawet nie przypuszczałam, jakie w ciągu miesiąca od wyprawy do Czarnogóry, czekają mnie… Zmiany, zmiany … klimatu (dosłownie! Z ponad 40oC, oblewających mnie potem w Czarnogórze, miesiąc później zrobiło się kilkanaście, a jedyne, co mnie czasem “oblewało”, to strach czy raczej obawa o to, czy o godzinie 4:00 polskiego a 2:00 lokalnego czasu znajdziemy jeszcze dobre miejsce na biwak), … gęstości zaludnienia (z zatłoczonych plaż na skaliste, powulkaniczne pobocza i widok paru chatek co kilka godzin, ewentualnie stacji benzynowych co kilka kwadransów), … kontynentu (lokalizacja z europejskiej na… niemal podbiegunową), … zapachów (z kwiatowych nutek nęcących nos w Czarnogórze niemal w każdym zakątku ulicy i uliczki na… ciężką woń islandzkiej siarki, która była nieskończenie gorsza od całego opakowania zbuków w lodówce!) …strefy czasowej (przez moje umyślne - pozostawienie zegarka “po staremu” kilka razy wstałam drastycznie wcześniej niż planowano, a - jak na sowią naturę - raczej mi się to na co dzień nie zdarza), …zdecydowanie odmienne, niż w Czarnogórze, „życie nocne”: po północy miejscowego czasu niebo wyglądało raptem tak szaro, jak w Polsce przed głównym wydaniem „Wiadomości” (niekoniecznie przez to, co mówią w wiadomościach); rok temu w Norwegii, żeby zasnąć, improwizowaliśmy “egipskie ciemności”, wieszając w oknach domków ręczniki - tym razem w namiotach było o to trudno, …lądując na ziemi Wikingów, szybko zamieniłam krótkie spodenki na ocieplane spodnie górskie; gdy jednak chciałam upchać strój kąpielowy na samo dno plecaka, okazało się, że już przy pierwszym noclegu (oczywiście “na dziko”) będę miała okazję naśladować Wenus wychodzącą z piany… księżycowym przyprawiał nie tylko o depresyjne myśli, ale i o głupawe poczucie humoru. Całości doprawiały puszczane w radiu (z jakimś dziwnym islandzkim uwielbieniem) popularne dyskotekowe piosenki! Hymnem naszej wycieczki zostało Can’t stop the Feeling! Justina Timberlake’a :) Ja tam wolałam już zatrzymać to auto, wiozące nas dookoła Islandii po jedynej większej drodze utwardzonej – A1… Kiedy wystrzeli ten gejzer Islandia Chyba, że podążaliśmy akurat w stronę (którego to już na trasie??) geysiru – te miejsca były wypatrywanymi z daleka atrakcjami. I udawało się je wypatrzeć, bo na niebie (jakiego by akurat nie było koloru – urzekającego błękitu czy przyprawiającej o ziewanie szarości) pojawiał się nagle słup wrzącej pary! Oczywiście byli tacy, którzy pokazowo (w głupocie swojej) stali za blisko… Zgadnijcie, w jakim języku mówili? :) I gdzie te foczki... ponieważ spaliśmy w cudownym sąsiedztwie gorących źródeł (nie pamiętam, kiedy ostatnio wstawałam tak szybko i o poranku – tym razem motywacja była rozbrajająco prosta: „Kto pierwszy do wody…” ten się tapla, a spóźnialscy robią zdjęcia szczęśliwcom!) Gdzie szosy biała nić… …tam człowiek może się nieźle zmęczyć – po tygodniu tęskniłam już za moim łóżkiem (o dziwo – za prysznicem nie tak bardzo ;)) Codzienne rozbijanie i zwijanie namiotu może i pozwoliło mi dojść w tej czynności do perfekcji (zdarzały nam się nawet zawody typu kto pierwszy – i, o radości!, zazwyczaj wygrywała słaba płeć), jednak w gościnie u koleżanki, w Reykjaviku padłam na łóżko i z miejsca zasnęłam (takie faux pas po prawie dekadzie niewidzenia się po studiach!). Wielogodzinnie “wyświetlany” za szybą auta “film” z krajobrazem Islandia czyli… …mnogość atrakcji - bo to i wieloryby, i renifery, i gorące źródła, i wybuchy siarki, i cuchnące sine błota, i kratery, i wodospady, i oddalone od głównej drogi piękne miejsca na biwak, i niezapomniany widok miejsca przecięcia się płyt tektonicznych, i ponad półgodzinne pływanie wśród kry lodowcowej między foczkami, i “przegryzanie” ponad tysiącletniego lodu, i wydzielone sklepy zasobne w procentowe trunki (zwane tam winbudin). A jednak… …wszędzie dobrze – ale w domu najlepiej. Zwłaszcza, jeśli po powrocie do kraju znów można było założyć krótkie spodenki (w końcu był lipiec!) i wyciągnąć się na plaży :) Ale to już materiał na inny tekst. ■ CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 15 NAJWIĘKSZY CMENTARZ W POLSCE Adrianna Płuciennik .Kaplica cmentarna z zespołem fontann 16 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 17 Początek listopada to czas zadumy, moment kiedy wspominamy bliskich i odwiedzamy ich groby na cmentarzach. Największą nekropolią w Polsce jest Cmentarz Centralny w Szczecinie. Powstał w 1901 roku na bazie wojskowego cmentarza z okresu wojny francusko-pruskiej, kiedy to Szczecin, a właściwie Stettin był pod panowaniem Królestwa Pruskiego. Inspiracją do stworzenia go był m.in. wiedeński Central Frienhof oraz Olhsdorf w Hamburgu, obecnie największe cmentarze Europy. Szczeciński Cmentarz Centralny jest trzeci pod kątem wielkości. Miejski architekt, który podjął się tego zadania to Wilhelm-Meyer Schwartau, autor słynnych szczecińskich Wałów Chrobrego. Stworzył przepiękny park, odchodząc od założenia jak największej ilości pochowanych osób na jak najmniejszym terenie. W pierwszych latach działalności wprowadzono restrykcyjny regulamin nagrobków, unikano marmurów, preferowano zaś wapienie i piaskowce. Ta rygorystyczna zasada sprawiła, że w krótkim czasie cmentarz stał się chlubą miasta, miejscem odwiedzanym przez przyjezdnych. Powstało mnóstwo rzeźb nagrobnych wielkich artystów, niestety wiele z nich nie przetrwało próby czasu po zakończeniu wojny. Głównego wejścia strzeże neoromańska brama główna, szeroka na 77 metrów. Przekraczając ją wchodzimy na teren ogromnego, blisko 170 ha parku, gdzie swoje miejsce znalazło wiele rozmaitych gatunków drzew, małe zbiorniki wodne, a warunki naturalne sprawiły, że zamieszkuje go kilka gatunków zwierząt. W całym parku mamy łącznie 12 km alei głównych oraz aż 60 km alejek pobocznych. Spacerując specjalnie utworzoną 18 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW Pomnik pamięci tych, którzy nie powrócili na Ziemię Ojczystą z: Tajgi, Sybiru, Łagrów Północy, Stepów Kazachstanu. fot. Magdalena Lasiewicz Pomnik Braterstwa Broni ścieżką botaniczną napotkamy wiele gatunków drzew i krzewów z Europy, ale i Ameryki Północnej jak różanecznik katawbijski czy dalekiego wschodu jak jodła koreańska. W południowej części parku natknąć możemy się na ruiny holenderskiego wiatraka z czerwonej cegły. Poza grobami mieszkańców Szczecina możemy napotkać wiele nagrobków rodzinnych, a także pomnik poświęcony “Tym, co nie powrócili z morza”, neoromańską kaplicę z widokiem na fontanny czy też kwaterę wojenną, gdzie pochowano żołnierzy walczących o wyzwolenie Szczecina. Niezapomniany pozostaje spacer w okolicy Wszystkich Świętych tuż po zmroku kiedy park oraz nagrobki rozświetlone są światłem zniczy, wokół czuć zapach topionego wosku, a pod stopami szeleszczą nam opadłe liście. ■ Pomnik nagrobny rodziny Leonhardt źródło cmentarze.szczecin.pl Pomnik poległych w I Wojnie Światowej żołnierzy z 209 .Rezerwowego Pułku Piechoty Pomnik “Matka Ziemia” powstały 1921 fot. Magdalena Lasiewicz CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 19 TEATR ANATOMII PLASTINARIUM W GUBEN Janina Wojciechowska Teatr Anatomii - Plastinarium w Guben 20 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 21 Doktor Śmierć, geniusz, potwór, wizjoner, szaleniec. Na temat twórcy plastynacji Gunthera von Hagensa krążą różne opowieści. Gdy stoję przed wielkim budynkiem z czerwonej cegły w Gubinie czuję dreszcz emocji. Czy będę w stanie obejrzeć całą wystawę? Co będę czuła? Czy śmierć w wydaniu Gunthera von Hagensa będzie przerażająca? Plastinarium w Guben zostało otwarte w 2006 roku. Całość wystawy zajmuje około 3000 m2 i jest podzielona na cztery części historia anatomii, pracownia, galeria i sala wystawowa. Na początku jesteśmy wprowadzani w tajniki anatomii i plastynacji. Z wielkich plansz, również w języku polskim, możemy dowiedzieć się czym jest plastynacja, zobaczyć kolejne jej etapy. Plastynacja wynaleziona w 1977 roku jest dziełem życia doktora Gunthera von Hagensa. Jest to proces preparacji zwłok, który polega na usunięciu z tkanek organizmu wody oraz tłuszczów i nasyceniu ich odpowiednimi chemikaliami, co powoduje zatrzymanie ich rozkładu, zachowany zostaje jednak ich kształt i kolor. W kolejnych salach za pomocą tablic, modeli i programów komputerowych możemy zgłębić wiedzę na temat ludzkiego ciała. Zobaczymy tu jak działa aparat ruchowy, układ nerwowy, układ trawienny. Przedstawione informacje są ciekawe zarówno dla laików, jak i dla fachowców. W następnych salach oglądamy plastynaty ludzkie oraz zwierzęce. Eksponaty w Guben są pokazane w różnych codziennych sytuacjach. Spotkamy tam malarza, sportowca, wędkarza, a nawet parę kochanków. Wciąż trwają dyskusje o etyczności prac von Hagensa, o legalno22 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW Proces plastynacji Miejsce, w którym możemy poznać szczegóły ludzkiej anatomii Ludzkie plastynaty w Plastinarium ści zdobywania ciał do plastynacji. W pracowniach powstają głównie eksponaty medyczne, ale część z nich jest wykorzystywana na wystawach z cyklu “Body Worlds”. Ciała, które preparuje von Hagens przekazywane są mu na mocy testamentów. Każdy może podpisać zgodę, by po śmierci jego ciało zostało przekazane do pracowni anatomicznej. “Produkowanych przeze mnie preparatów nie można nazwać zwłokami. To tak, jakbyśmy nazywali padliną mięso na talerzu, a meble drewnem” - tłumaczył Gunther von Hagens podczas otwarcia Plastinarium w Guben. W Plastinarium można zobaczyć z bliska człowieka od środka - płuca palacza, serce po zawale, plątaninę układu krwionośnego, mózg, kolana. Im dalej wędruję przez wystawę, tym większy ogarnia mnie podziw wobec złożoności maszyny zwanej ludzkim organizmem. Tuż obok pracownicy laboratorium przygotowują kolejne eksponaty. Dzięki metodzie niemieckiego anatoma ciało może uzyskać trwałość podobną do tej, jaką miały egipskie mumie. Plastynatom nadaje się naturalne pozy, które pozwalają na obserwację układów mięśni. Skomplikowana budowa i rozmieszczenie organów tworzą trójwymiarową całość, której nie da się poznać wyłącznie z książek. Po dwóch godzinach zwiedzania Plastinarium wychodzę zachwycona i wcale nie zdegustowana. Jest to świetna lekcja anatomii, która każe się zastanowić nad tym, czy wystarczająco szanuję swoje ciało i zmusza do myślenia o tym - czym jest człowiek. ■ Plastynat Ludzkie plastynaty w Plastinarium Plastynat Ludzkie plastynaty w Plastinarium Plastynaty zwierzęce Pracownia anatomiczna CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 23 Czwartkowy wieczór. Spędzam go słuchając opowieści zaproszonych osób podczas V Opolskiego Festiwalu Gór. Wszystko odbywałoby się jak zwykle, gdyby nie goście, którzy właśnie pojawili się na scenie. Dwie kobiety. Moja wrażliwość powoli robiła już rozgrzewkę, emocje zaczynały dawać o sobie znać. A tu czeka mnie jeszcze godzina prelekcji i jak dobrze pójdzie, krótka pogawędka na koniec. Ewa Berbeka, kobieta bardzo spokojna w swoich gestach. Kiedy mówi, jej głos jest jak kojący dotyk. Sprawia, że każdy ból na chwilę się ulatnia, jest lekiem na całe zło. Obserwuję ją podczas rozmowy na scenie z Beatą Sabałą-Zielińską i widzę w niej spokój, chociaż czuję że w głębi niej siedzi nadal ten ból. Ból który trwa już trzy lata. Beata Sabała-Zielińska, kobieta mówiąca w taki sposób, że każde słowo, każde zdanie łykam jak pelikan. W swoich prywatnych zbiorach posiadam jej dwie współautorskie książki „Zakopane Odkopane” oraz „Zakopane, nie ma przebacz” i teraz z uśmiechem na ustach usadawiam tam jeszcze JEDNĄ. Tą, wydaje mi się, najważniejszą. „Jak wysoko sięga miłość? Życie po Broad Peak”. Kiedy zagłębiam się w opowieść, przerzucając raz po raz stronicami, odkrywam niewątpliwie najlepiej opowiedzianą historię miłosną. Bez fajerwerków i tego całego kiczu, jaki aktualnie przelewa się w komediach romantycznych. Historię z wielkimi wartościami człowieczeństwa, przedstawioną tak, że czytelnik poznaje Macieja Berbekę, a raczej czuje, jakby znał go kopę lat. To nieprawdopodobne 24 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW „MIŁOŚĆ W CIENIU TRAGEDII – SPOTKANIE Z EWĄ BERBEKĄ Karolina Bednarska oddać osobę wielkiego himalaisty w sposób nieprzesadzony. Spotkanie z Ewą Berbeką było dla mnie bardzo emocjonujące, przez całą prelekcję siedziałam z gulą w gardle i napływającymi do oczu łzami. I kiedy skończył się czas prezentacji, a zaczął ten w kuluarach, niepewnym krokiem ruszyłam w stronę dwóch kobiet, trzymając w ręku ich dzieło. Konfrontacja z Beatą Sabałą-Zielińską odbyła się w sposób naturalny, poprosiłam o dedykację na pierwszej stronie w książce. Inaczej wyglądała sprawa rozmowy z Ewą Berbeką, a raczej jej brakiem. Mój głos diametralnie się załamał, podałam tylko książkę i walcząc z emocjami i ich destrukcją, oczekiwałam na pamiątkowy wpis, który jak później zauważyłam, był okraszony przepięknym rysunkiem Giewontu. Maciej Berbeka i okładka książki „Jak wysoko sięga miłość. Życie po Broad Peak” fot. archiwum Ewy Berbeki/Whitney Justesen/Trevillion Image Myślę, że Ewa będzie dla mnie inspirującą osobą już do końca życia. Nie każdy potrafi wywrzeć na mnie tak skrajne emocje i doprowadzić do rozlewu łez. Jestem wdzięczna za stworzenie książki i polecam ją gorąco każdemu, kto chciałby poznać Macieja Berbekę z tej koleżeńskiej strony, ukazanego w rodzinnej atmosferze. ■ Jeśli ktoś nie miał okazji być na Opolskim Festiwalu Gór to już 21.11.2016 w ramach 14. Opolskiej Jesieni Literackiej odbędzie się spotkanie z Beatą Sabałą-Zielińską i Ewą Berbeką „Jak wysoko sięga miłość. Życie po Broad Peak” godz. 17:00 Miejsce: Sala Konferencyjna MBP Adres: ul. Minorytów 4 Wstęp wolny fot. Wikipedia CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 25 TEKSAS KRAINA KOWBOJÓW I ROPY NAFTOWEJ CZ.2 Rafał Ganowski Bizon 26 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 27 Galveston, Moody Gardens Galveston, Muzeum ropy Ocean Star Teksas niewątpliwie mógłby być niepodległym i samowystarczalnym państwem, gdyż obok olbrzymich farm kojarzonych z tym stanem posiada bardzo wiele surowców naturalnych, w tym przede wszystkim ropę naftową, gaz ziemny czy łupkowy oraz bardzo wysoko rozwinięty przemysł w kluczowych dziedzinach gospodarki. Można to zaobserwować podróżując samochodem po tym stanie, gdyż spotkać można tu liczne rafinerie, zarówno lądowe, jak też i morskie na obszarze Zatoki Meksykańskiej. Z czysto estetycznego punktu widzenia nie jest to piękny widok, ale z drugiej strony 28 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW decyduje to o sile tutejszej gospodarki oraz o bogactwie tego stanu. Ponadto – po opuszczeniu okolic przemysłowych - ze względu na olbrzymią powierzchnię Teksasu, górują tu wielkie farmy oraz rancza, na których właściciele hodują setki sztuk bydła i różnych innych zwierząt albo uprawiają zboża, kukurydzę, czy bawełnę. Galveston Niecałe 80 kilometrów na południowy-wschód od Houston leży wyspa Galveston (Galveston Island), na której kluczową rolę odgrywa miasto o tej samej nazwie. Jest ono popularnym kurortem turystycznym i idealnym miejscem na weekendowe wypady dla mieszkańców Houston, a także dawną stolicą Teksasu. Dotrzeć stamtąd można samochodem, w nieco ponad godzinę, przejeżdżając z kontynentu amerykańskiego bardzo długim mostem albo drogą morską. Zwiedzanie wyspy rozpocząłem od Moody Gardens – głównego centrum rozrywki dla odwiedzających. Miejsce to było położone wśród egzotycznych palm i składało się z nowoczesnego białego budynku obok którego stała ogromna piramida skonstruowana ze szkła koloru turkusowego. Na terenie Moody Gardens – obok pięknych, zielonych ogrodów z widokiem na morze, idealnych do spacerowania lub wypoczynku - znajdowały się liczne atrakcje dla dzieci i dorosłych, takie jak, np.: las deszczowy, akwarium, teatr, muzeum, czy też trójwymiarowe kino. Następnie udałem się do niezwykle oryginalnego muzeum ropy naftowej znajdującego się na dawnej platformie wiertniczej o nazwie Ocean Star, służącej do tzw. wiercenia przybrzeżnego z platform ustawionych na szelfie kontynentalnym – (Ocean Star Offshore Drilling Rig & Museum). Aby wejść do metalowej platformy wiertniczej koloru szarego usytuowanej na wodzie musiałem przejść przez żelazny mostek. Miałem wówczas okazję obejrzeć tę platformę z zewnątrz, jak i znajdujące się na niej liczne urządzenia i maszyny służące do wydobywania ropy, a także wieżę wiertniczą. Z pokładu widoczne były okoliczne czynne rafinerie morskie, a zatem krajobraz był raczej przygnębiający, ale trzeba mieć na uwadze, że jest to też element współczesnego Teksasu. Następnie zszedłem pod pokład, gdzie Prom w kierunku Półwyspu Bolivar "Galveston "ul. Spanish Main znajdowały się niewielkie kajuty pracowników branży wydobywczej - ukazujące ich życie codzienne, a także liczne modele morskich platform wiertniczych. Po opuszczeniu tego muzeum postanowiłem na krótko opuścić wyspę Galveston i udałem się do portu promowego. Pomiędzy wyspą a stałym lądem regularnie kursują darmowe promy (ang. ferry) przewożące zarówno ludzi, jak też i samochody – na koszt stanu Teksas (mniej więcej co godzinę z portu przy ul. Promowej (Ferry Road) kursuje jeden z dwóch promów w kierunku Półwyspu Bolivar, a następnie wraca z powrotem na Wyspę Galveston). Ja wsiadłem do promu o nazwie „Robert H. Dedman”, na którym zmieściło się kilkadziesiąt dużych pick-upów, samochodów terenowych i innych pojazdów, a oprócz tego mnóstwo ludzi. Podczas rejsu pogoda była słoneczna, minęliśmy kilka olbrzymich statków i tankowców, w tym, m.in.: „Stolt Tankers”, „Tokyo Marine” i „Maran Atlas”. Po dopłynięciu na Półwysep Bolivar prom opuściły wszystkie pojazdy i ludzie, a następnie wjechały na niego nowe samochody, które to udawały się w kierunku Galveston. Ja jednak nie wysiadłem, zostałem na promie i wróciłem do punktu wyjścia. Następnie udałem się wzdłuż tej wyspy na wycieczkę samochodem. Wyspa Galveston jest długa, ale wąska i liczy około 120 kilometrów kwadratowych. Po prowadzącej wzdłuż wybrzeża drodze mijałem egzotyczne palmy, hotele, domki i słynną plażę Jamaica Beach. Ostatecznie zatrzymałem się w oryginalnej willowej dzielnicy przy ul. Spanish Main, gdzie nocowałem. Dzielnica była wyjątkowa z tego względu, że znajdujące się tu nowoczesne domy i wille zbudowane zostały bezpośrednio przy sieci kanałów wychodzących na zatokę, zaś do każdej posesji z jednej strony można było dojechać samochodem, zaś z drugiej – motorówką lub inną niewielką łodzią. Przypominało to w pewnym sensie nowoczesną Wenecję. Następnego dnia udałem się motorówką, z właścicielami posesji, w kilkugodzinny rejs. Najpierw płynęliśmy powoli po sieci kanałów i kierowaliśmy się na szerokie wody. Po drodze mijaliśmy po kolei różne domki, z których każdy dysponował własną mini-mariną przy której zacumowana była zwykle jakaś łódź lub motorówka. Po wypłynięciu na Zatokę Meksykańską motorówka mogła nabrać mocy i rozwinąć prędkość. Pogoda była znakomita, słońce znajdowało się u szczytu nieba i wspaniale ogrzewało nas swoimi promieniami, a wiatr przy tej prędkości wiał nam we włosy. Przez pewien czas prowadziłem motorówkę i oddaliłem się na dosyć sporą odległość od wyspy, dzięki czemu można było podziwiać jej piękno z dalszej perspektywy. Rancho Ranczo (z hiszp. rancho) to najCZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 29 Galveston, domki w dzielnicy willowej przy kanałach Galveston, kanały w dzielnicy willowej Longhorn częściej spotykany model gospodarstwa rolnego na terytorium Teksasu. Najczęściej hoduje się tam bydło na wołowinę, aczkolwiek na ranczo właściciele hodują też różne inne zwierzęta, np.: bizony, kozy, 30 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW owce, a nawet zwierzęta z innych kontynentów. Osobiście widziałem, np. ranczo specjalizujące się w zwierzętach afrykańskich, takich jak zebry i żyrafy – prawdopodobnie w celach łowieckich. Od- wiedziłem też ranczo, na którym hodowano bizony, których mięso kosztowało około 70 dolarów za kilogram. Zwierzęta te były ogromne i już z daleka budziły mój respekt. Zbliżyłem się jednak na odległość kilku metrów do pasącego się stada bizonów, które spokojnie gryzło jasnozieloną trawę, gdyż bardzo ciekawiły mnie te niesamowite zwierzęta. Miały one piękne brązowe futro, zakrzywione do góry rogi, duże ciemne oczy oraz średniej długości ogony. Samce były większe i potężniejsze od samic, które jednak przewyższały wzrostem i masą ciała polskie krowy. Moją szczególną uwagę przykuł jednak mały bizonek o jasnobrązowej maści, wielkości naszej dorosłej świni, który nie miał jeszcze rogów i przytulał się do swojej mamy. Zwykle obszar takiego rancza to olbrzymie terytorium, często liczące kilkanaście, kilkadziesiąt, czy też kilkaset akrów (1 akr to ponad 0,4 hektara). W takiej właśnie kulturze rolniczej wykształcili się kowboje (z ang. cowboy, cow - krowa, boy - chłopiec), którzy do perfekcji opanowali sztukę jazdy konno oraz posługiwania się lassem. Specjalne siodła – różniące się wyglądem od naszych polskich – dostosowane są do pracy z bydłem. Nierzadko zdarza się tak, że mieszkańcy Teksasu – po zakończeniu intelektualnej pracy w jednej z korporacji w Houston, Dallas, czy też San Antonio w charakterze prezesa, doktora, czy też adwokata – po powrocie na własne ranczo ubierają się w strój kowboja i - zamiast zasiąść przed komputerem czy też dobrą książką - spędzają swój czas wolny przy krowach, które pasą się setkami na ich ziemi. Innego dnia miałem przy- cza właściciele zaprosili mnie na znakomite steki wołowe – najlepsze jakie miałem okazję jeść w życiu. Bydło na ranczo Miejsce,gdzie zaraz odbędzie się aukcja bydła jemność spędzić dużo czasu na wielkim, liczącym kilkaset akrów ranczo, specjalizującym się w hodowli bydła. Położone ono było na wzgórzu, na którym jego właściciele zbudowali długi jednokondygnacyjny dom. Dookoła wszędzie rosła trawa, zaś na obszarze rancza chodziło sobie swobodnie kilkaset sztuk bydła. Ponadto w oddali położony był staw, z którego zwierzęta piły wodę. Na pierwszy rzut oka widać było, że pasąca się tam rasa w sposób istotny różniła się od naszych, polskich krów. Z reguły były one całe czarne lub mocno ciemnobrązowe. Wśród nich zwrócił moją uwagę jeden osobnik, który mimo brązowego umaszczenia miał całkowicie białą głowę – z daleka przypominającą maskę. Po obejrzeniu ran- Aukcja bydła Podczas pobytu w Teksasie miałem okazję zobaczyć aukcję bydła w miejscowości Columbus (Columbus Livestock Co.). W niepozornym z zewnątrz budynku znajdowało się specjalne miejsce przypominające małe koloseum, w którego centralnym punkcie przechodziły za kratami setki krów, które były przedmiotem licytacji. Biorący udział w aukcji farmerzy, w pięknych kapeluszach, siedzieli na krzesełkach i licytowali poszczególne osobniki, które po kolei były prezentowane uczestnikom wydarzenia. Aukcję prowadził kowboj w czarnym kapeluszu, siedzący u szczytu sceny, który przeszkolony został do bardzo szybkiego mówienia, dzięki czemu licytacja przebiegała bardzo sprawnie. „Czterysta dolarów po raz pierwszy, czterysta dolarów po raz drugi, czterysta dolarów po raz trzeci – samiec został sprzedany temu Gentelmenowi siedzącemu w drugim rzędzie”. Podczas tej licytacji zobaczyłem tak wiele odmian bydła, że do tej pory nigdy nawet nie przypuszczałem, że zwierzęta te mogą być aż tak zróżnicowane. Największą popularnością cieszyły się zwierzęta rasy Longhorn (z ang. długi róg), które posiadały bardzo długie i zakrzywione do góry rogi, dzięki czemu wyglądały one bardzo groźnie i wzbudzały respekt. Po aukcji nowi właściciele zabierali swoimi pick-upami świeżo zakupione osobniki do przyczep albo podjeżdżali specjalnymi pojazdami przystosowanymi do przewozu bydła. Tego dnia sprzedano na licytacji łącznie kilkaset sztuk tych zwierząt.■ CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 31 RODZINA VON EYNERN W OPOLU Mariola Nagoda Pozostałość majątku- folwark 32 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 33 Herb na grobie Emilii Friederike von Eyner Cmentarzyk rodz. von Eynern Wszystkich Świętych 1 listopada obchodzimy Wszystkich Świętych, ale nie zawsze tak było. W dniu 13 maja 610 roku papież Bonifacy IV otrzymał od cesarza Panteon. Była to pogańska świątynia, w której papież złożył liczne relikwie wydobyte z katakumb, a następnie konsekrował budowlę na kościół Santa Maria ad Martyres (Santa Maria Rotonda). Za czasów pontyfikatu Boni34 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW facego IV obchodzono uroczystość Wszystkich Świętych 13 maja, oddając cześć męczennikom. W 731 roku papież Grzegorz III przeniósł tę uroczystość na dzień 1 listopada. Powodem najprawdopodobniej były trudności z wyżywieniem pielgrzymów licznie przybywających do Rzymu na przednówku, ponieważ już dawno skończyły się zapasy zimowe, a nowych plonów jeszcze nie było, z których można by przyrządzić jedzenie. W 837 roku kolejny papież Grzegorz IV wydał rozporządzenie, aby 1 listopada był dniem poświęconym nie tylko pamięci męczenników, ale także wszystkich świętych kościoła katolickiego. Tego dnia jeździmy na groby bliskich nam osób. Stawiamy kwiaty, wieńce, zapalamy znicze, które stanowią symbol naszej pamięci o zmarłych. Dawniej wierzono, że płomień odpędza złe duchy, które próbują zakłócić spokój zmarłego. Często spotykanym zwyczajem jest palenie zniczy przy krzyżach na rozstaju dróg, a także na opuszczonych grobach na starych, zapomnianych cmentarzach. Cmentarzyk rodziny von Eynern Jednym z takich, wciąż jeszcze mało znanych cmentarzy w Opolu jest maleńki cmentarzyk rodziny von Eynern. Znajduje się on w Półwsi, w niewielkim zagajniku naprzeciw budynku więzienia. Rodzina von Eynern wywodziła się z Niemiec. Była bardzo bogata i zarazem pracowita. Byli właścicielami Półwsi, Bierkowic i Sławic. Na cmentarzyku zachowały się trzy płyty nagrobne właścicieli Półwsi Emilii Friederike i Petera Wilhelma von Eynern oraz ich syna - Heinricha. Na grobie Petera Wilhelma von Eynern widnieją daty ur. 11.07.1837, zm. 03.08.1903 oraz herb rodu von Eynern - przedstawiający trzy kłosy zboża i jednorożca, stojącego na tylnych łapach. Poniżej herbu znajduje się fragment wersetu z pierwszego listu do Koryntian. Na płycie Emilii Friederike von Eyner (z domu von Bünau) widnieją daty ur. 12.03.1850, zm. 03.09.1915, herb męża oraz jej rodowy von Bünau - w postaci Płyta nagrobna Heinricha Wilhelma von Eynern Nagrobek Petera Wilhelma von Eynern Pozostałość po nagrobku Heleny Julianny von Eynern Cmentarzyk rodz. von Eynern dwóch głów lwich. Podobnie jak u męża, poniżej herbu znajduje się cytat pochodzący z pierwszego listu do Koryntian. Trzeci nagrobek należy do ich syna, Heinricha Wilhelma von Eynern (ur. 1883 r., zm. 1918 r. na froncie I wojny światowej). Był porucznikiem w I Gwardii Pułku Dragonów w Berlinie (1. Grade Dragonen Regiment). Jego nagrobek jest w fatalnym stanie, połamany, podziurawiony od kul, a inskrypcje mało czytelne. Nagrobek Emilii Friederike von Eyner Na cmentarzu pochowana była także córka Emilii i Petera, Heliane (Helene Julianne) von Eynern, która zmarła w 1944 roku. Niestety jej grób został splądrowany w latach 50-tych XX wieku i został po nim tylko ślad w postaci zasypanego dołu. Helena Julia von Eynern była ostatnią dziedziczką majątku, nie pozostawiła po sobie spadkobierców. Po śmierci ostatniej właścicielki dwór został zajęty przez wojska niemieckie, które urządziły w nim sztab wojskowy. Tuż przed nadej- ściem wojsk radzieckich w styczniu 1945 roku, dwór został spalony wraz całym dobytkiem. Prawdopodobnie podpalili go uciekający żołnierze niemieccy, aby zniszczyć cenne dokumenty. Obecnie nie ma po nim śladu, a znajdował się nad rzeczką, tuż za budynkiem więzienia. Po dawnym majątku zachował się jedynie folwark, w którym po wojnie mieścił się PGR, a później właścicielem była Agencja Nieruchomości Rolnych. Obecnie teren należy do Gminy Opole. ■ CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 35 W KRAINIE ŚWIĘTEGO KRZYŻA Małgorzata Pamuła Świętokrzyskie krajobrazy, w tle Sanktuarium Świętego Krzyża 36 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 37 16czerwca 2013 roku Sanktuarium Świętego Krzyża podniesiono do godności Bazyliki Mniejszej Kolor szlaku nie oznacza jego stopnia trudności, jedynie kolor czerwony często świadczy o dużej atrakcyjności trasy. Kolorem czerwonym oznakowane są główne polskie szlaki górskie – Sudecki, Beskidzki i Świętokrzyski, czerwone znaki prowadzą również na najwyższy szczyt Polski – Rysy (2499 m n.p.m.), łączą przełęcze Zawrat i Krzyżne, tworząc najtrudniejszy górski szlak Orlej Perci w polskiej części Tatr, dalej prowadzą przez szczyt Świnicy (2301 m n.p.m.), Kasprowego Wierchu (1987 m n.p.m.) i grzbietem Czerwonych Wierchów prezentując najpiękniejsze panoramy tatrzańskie. Górskie szlaki czerwone są zawsze bardzo długie i wymagają podziału na odcinki do przejścia. Prowadzą przez najciekawsze pasma górskie i łączą największe atrakcje turystyczne danego regionu, bowiem ideą tworzenia szlaków jest przygotowanie tras wędrówkowych połączonych z szeroko pojętym krajoznawstwem. Kilometry górskich wspomnień W celu pobudzania i rozwijania zainteresowań własnym 38 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW krajem, jego historią, kulturą i geografią ustanowiono odznaki turystyczne trzech głównych szlaków górskich, które zachęcają do uprawiania turystyki, są wspaniałymi pamiątkami, wspomnieniami z przebytych kilometrów, dowodem doświadczenia turystycznego, zaangażowania, a przede wszystkim własnych osiągnięć. Zasady zdobywania odznak zawarte są w regulaminach, a kolorowe pieczątki przybite do książeczki w schroniskach czy obiektach zabytkowych potwierdzają górską działalność. Główny Szlak Beskidzki i Sudecki poznał każdy, kto choć trochę wędrował w Beskidach, Bieszczadach czy górach województwa dolnośląskiego, zdobył Babią Górę, Śnieżnik czy Śnieżkę. Aby poznać Główny Szlak Świętokrzyski trzeba wybrać się w centralną część Wyżyny Kieleckiej, gdzie rozciąga się pasmo górskie, które nazwę swą zawdzięcza relikwii Krzyża Świętego przechowywanych w klasztorze na Łysej Górze (595 m n.p.m.). Relikwie te, oprawione w podwójny krzyż benedyktyński, są symbolem Ziemi Świętokrzyskiej. Najniższe i najstarsze góry Obok Sudetów, Góry Świętokrzyskie są jednym z najstarszych pasm górskich w Polsce i Europie. Ich bardzo ciekawa budowa geologiczna tworzy charakterystyczne głęboko wcięte doliny, wąwozy, skałki ostańcowe, gołoborza, co czyni z wędrówki ciekawą lekcję przyrody. Choć są to najniższe góry w Polsce, profil przebiegu całego szlaku nie przedstawia łagodnej linii prostej, stoki są dość strome, co w efekcie staje się interwałową wędrówką podejść i zejść. W całym przebiegu szlaku znajduje się dwadzieścia nazwanych szczytów górskich, poczynając od najniższej góry Ciosowej (365 m n.p.m.) do najwyższej Łysicy (612 m n.p.m.). Szlak w większości przebiega w terenie leśnym, jodłowo-bukowy drzewostan tworzy wspaniałą atmosferę dla wędrówki, zwłaszcza jesienią i jest doskonałym terenem do treningu górskiego przed dłuższą wyprawą. W przeszłości znajdowały się na tym terenie ośrodki górnictwa, rud żelaza, ołowiu i miedzi, stąd XVIII-wieczny zabytkowy piec hutniczy znajdujący się tuż przy początku szlaku w Kuźnicach. W skład Gór Świętokrzyskich wchodzi wiele pasm, jednak czerwony szlak łączy ze sobą najciekawsze z nich, są to: Pasma Oblęgorskie, Masłowskie, Jeleniowskie, Wzgórza Tumlińskie i najbardziej znane Pasmo Łysogóry. Według różnych źródeł Główny Szlak Świętokrzyski ma od 92 do 105 kilometrów i jest możliwy do przejścia w ciągu 3-5 dni. Baza noclegowa jest na tym terenie niestety mocno ograniczona, brak jest schronisk na trasach, konieczne jest więc wcześniejsze przygotowanie się. Przed wyjściem na szlak .Bazylika od frontu, rekonstrukcję wieży ukończono w 2014 roku Za opłatą można wejść na platformę widokową warto mieć już zarezerwowane noclegi, zapasy wody i jedzenia oraz dokładną mapę, brak bowiem w terenie tabliczek oznaczających czas pozostały do przejścia i informacji na temat pokonywanych szczytów. Mile widziana jest nawigacja, która pozwoli na bieżąco się lokalizować. Oznakowanie szlaku jest w dość dobrym stanie, poza kilkoma miejscami, gdzie trzeba go trochę poszukać, czerwone znaki prowadzą do zamierzonego celu. Warto jednak być czujnym, bo szlak jest nieco pokrętny - wiele razy kieruje w lewo lub w prawo, czasem wiedzie skrajem lasu, przez pola lub mało lubianym przez turystów asfaltem. Trzy razy przecina drogę szybkiego ruchu – DK74, S7 i DK73, gdzie trzeba zachować szczególną ostrożność. Ciekawost- ką głównych szlaków w Polsce jest to, że mają swoich patronów – Szlak Beskidzki nosi imię Kazimierza Sosnowskiego, Sudecki - Mieczysława Orłowicza, a Świętokrzyski - Edmunda Massalskiego (1886-1975) - przyrodnika i krajoznawcy związanego z Ziemią Kielecką, który popularyzował turystykę w tym regionie, min. przez wydanie przewodnika pt. „Góry Świętokrzyskie”. Na szlaku Trasa Głównego Szlaku Świętokrzyskiego to stukilometrowa wędrówka na odcinku Kuźniaki – Gołoszyce. Turyści zainteresowani zdobyciem odznaki, zgodnie z regulaminem, mogą podzielić przejście szlaku na odcinki o dowolnej długości, kierunku i terminie. W Kuźniakach, tuż obok ruin wielkiego pieca hutniczego, znajduje się kamień z tablicą informacyjną. Początkowo asfaltowana droga zmienia się w szutrową i rozpoczyna się pierwsze podejście na Górę Perzową, otoczoną rezerwatem przyrody, na terenie którego odsłonięte bloki czerwonego piaskowca triasowego, miejscami osiągają sześć metrów wysokości. Tutaj, w sztucznie powiększonej grocie, stworzono Kaplicę św. Rozalii, przedstawionej jako pustelnica z rozwianymi włosami. Jej atrybutami jest wieniec z białych róż na głowie, trupia czaszka oraz krzyż. Jest patronką sycylijskiego Palermo i orędowniczką w czasie trzęsień ziemi oraz zarazy. Dalej szlak przebiega przez niewysokie i zalesione Pasmo Oblęgorskie, schodząc do wsi Porzecze, następnie wspina się na Górę Ciosową, na zboczach której znajduje się nieczynny kamieniołom odsłaniający bardzo ciekawą czerwoną ścianę piaskowca CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 39 Kapliczka Żeromskiego w Świętej Katarzynie triasowego. Przebiega tędy Świętokrzyski Szlak Archeo-Geologiczny, z którego obiektami spotkać się można na dalszych odcinkach czerwonego pieszego szlaku. Góra Ciosowa (365 m n.p.m.) należy już do Pasma Wzgórz Tumlińskich, które przecina droga krajowa numer 74, gdzie szlak wspina się na kolejne szczyty – Górę Kamień, Wykieńską oraz Grodową, tutaj znajduje się wciąż czynny kamieniołom „Tumlin Gród” oraz Rezerwat Kamienne Kręgi – pamiątka po dawnym miejscu kultu pogan i kapliczka pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego. Stąd trasa schodzi do Tumlina, biegnie wzgórzami, stopniowo wspinając się na Górę Domaniówkę, skąd schodzi do Masłowa Pierwszego – rozległej wsi, znanej ze sportowego lotniska z lat 1935-37. Pasmo Masłowskie, z uwagi na liczne polany i roztaczające się z nich widoki, jest najciekawszym odcinkiem całego szlaku, z platformy widokowej na Górze Klonówka rozpościera się rozległa panorama na Dolinę Kielecko-Łagowską, dalej szlak mija Diabelski Kamień – pięciometrowy kwarcyt, 40 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW chroniony jako pomnik przyrody nieożywionej. Legenda głosi, że kamień ten zrzucił diabeł - przelatując w stronę klasztoru na Świętym Krzyżu, upuścił go, gdy usłyszał pianie koguta w pobliskich Mąchocicach. Z ostatniego szczytu Pasma Masłowskiego, Góry Dąbrówki, szlak prowadzi w dół, do przełomu rzeki Lubrzanki, następnie wspina się na Górę Radostową i Wymyśloną, mija miejscowość Krajno-Zagórze i asfaltem prowadzi do Świętej Katarzyny, w której warto odwiedzić kilka ciekawych miejsc. U stóp łysicy Święta Katarzyna to niewielka miejscowość, położona u podnóża najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich – Łysicy (612 m n.p.m.), z najlepiej rozwiniętą bazą noclegowo-gastronomiczną na całym przebiegu szlaku. Na uwagę zasługuje tu Zespół Klasztorny Bernardynek, założony w drugiej połowie XV wieku, o nieco surowej budowie. Można wejść do środka, by zobaczyć renesansowy wirydarz z 1633 roku, otoczony krużgankami i kościół pod wezwa- niem św. Katarzyny. W klasztorze mieszkają Bernardynki, prowadzące tryb życia klauzurowy, zamknięty, zgodny z regułą św. Franciszka, czyli „w odosobnieniu i milczeniu, w ustawicznej modlitwie i ochoczej pokucie, zajmując się jedynie Bogiem dla dobra Kościoła i Ludu Bożego”. Nieco poniżej klasztoru ma swą siedzibę prywatne Muzeum Minerałów i Skamieniałości, powstałe w 2005 roku, prezentujące bogatą kolekcję minerałów i skamieniałości z Polski i całego świata oraz szlifiernię kamieni. Funkcjonuje tu również mały sklepik jubilerski z ciekawą biżuterią, zawierającą typowy dla Gór Świętokrzyskich krzemień pasiasty – kamień jubilerski, cechujący się rzadkością występowania, dekoracyjnością i twardością. Jego charakterystyczne ciemne i jasne smugi o kolorze brązowym tworzą bardzo atrakcyjny wzór wykorzystywany w tworzeniu oryginalnej biżuterii. Żeromszczyzna W Świętej Katarzynie i najbliższej okolicy wiele jest miejsc związanych z pisarzem Stefanem Żeromskim (1864-1925). W pobliskich Ciekotach Żeromski spędził wraz z rodziną najpiękniejsze lata swojego dzieciństwa. Dom rodzinny pisarza niestety uległ spaleniu, ale w jego miejscu powstało w 2010 roku Centrum Edukacyjne „Szklany Dom” - nawiązujące w nazwie do wizji „szklanych domów”, które przedstawił w utworze „Przedwiośnie”. Ciekoty i Dolinę Wilkowską nazywał swoją ojczyzną, a Puszczę Jodłową, lasem dzieciństwa i młodości. Świętokrzyskimi szlakami prowadził swoich literackich bohaterów „Syzyfowych Prac”, „Ludzi bezdomnych” Zespół Klasztorny Bernardynek w Świętej Katarzynie czy „Przedwiośnia”. Jego technikę pisarską nazwano Żeromszczyzną, co oznacza wrażliwość na krzywdę społeczną i cierpienie narodu, pozbawionego wolności, ale pełnego patriotyzmu i woli walki z zaborcą. Obok klasztoru, na terenie dawnego cmentarza, stoi niewielka „Kapliczka Żeromskiego”, wzniesiona pod koniec XVIII wieku jako kapliczka grobowa rodziny Jankowskich. Zwana jest tak z powodu zapisu, choć nieco zniszczonego, zachowanego do dziś jako jedyny autograf ze szkolnych lat wybitnego świętokrzyskiego pisarza. Historia głosi, że jako uczeń klasy drugiej, Stefan Żeromski wraz ze swym kolegą szkolnym Janem Stróżeckim schodzili z Łysicy, gdy nagle rozpadał się deszcz. By przeczekać ulewę, chłopcy schronili się w tejże kapliczce, gdzie Żeromski zainspirował się napisem wyrytym ostrzem bagnetu nieznanego powstańca (1863 rok) i wyrył na ścianie swoje inskryptium – Stefan Żeromski, uczeń klasy drugiej (1882 rok). Świetokrzyska ochrona przyrody Mijając klasztor szlak wchodzi na teren Świętokrzyskiego Parku Narodowego, utworzonego w 1950 roku. Zakupiony bilet wstępu umożliwia wędrówkę Pasmem Łysogór i zwiedzenie Gołoborza na Łysej Górze. Największą atrakcją turystyczną parku jest Łysa Góra, gdzie mieści się Muzeum Przyrodnicze i kompleks zabudowań dawnego klasztoru Benedyktynów na Świętym Krzyżu, powstały w XII wieku. Przewidziany czas przejścia to siedem godzin, obliczone dla przeciętnych spacerowiczów. Jest to bowiem najbardziej uczęszczany odcinek szlaku, głównie ze względu na Łysicę (612 m. n.p.m.) – najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, wprawni turyści pokonują tą trasę w ciągu czterech godzin. Tuż za bramą parku stoi pomnik Stefana Żeromskiego z 1954 roku oraz Kapliczka św. Franciszka wraz ze źródełkiem, którego woda ma ponoć właściwości lecznicze, leczy oczy i sprzyja poczęciu męskiego potomka. Po zdobyciu szczytu Łysicy szlak prowadzi do kapliczki św. Mikołaja, uwa- żanego za obrońcę przed dzikimi zwierzętami, następnie wychodzi poza teren Parku Narodowego, do wsi Kakonin, gdzie warta uwagi jest XIX-wieczna chałupa. Otwarta dla turystów, prezentuje zabytkowe eksponaty, charakterystyczne dla wsi świętokrzyskich, w typowym układzie: sień, izba, komora. Odtworzona na podstawie badań etnograficznych i archiwalnych, przedstawia materialne warunki życia średniozamożnej rodziny rolniczej z przełomu XIX/XX wieku. Obok chaty mieści się ciekawa zagroda z Izbą Dobrego Smaku, w której można kupić pamiątki, zjeść ciepły posiłek i odpocząć przed dalszym marszem. Z Kakonina szlak wychodzi na asfaltowaną drogę, prezentując rozległy świętokrzyski krajobraz, po czym ponownie wchodzi do lasu i prowadzi do przełęczy Huckiej, gdzie mieści się duży wielopoziomowy parking dla samochodów i autokarów. Tutaj można wsiąść do bryczki konnej, kolejki turystycznej lub pokonać pieszo ostatnie dwa kilometry na szczyt Łysej Góry (595 m n.p.m.) - drugi szczyt pod względem wysokości w Górach Świętokrzyskich. Na pierwszym planie pojawia się wieża radiowo-telewizyjna, postawiona w 1966 roku, mierząca sto czterdzieści trzy metry wysokości, a tuż przed nią wejście na platformę widokową Gołoborza imieniem Romana Kobendzy – polskiego botanika i dendrologa. Gołoborza są charakterystyczną cechą Łysogór, tworzą je podszczytowe rumowiska skalne z kambryjskich piaskowców kwarcytowych, powstały w klimacie peryglacjalnym, który stworzył korzystne warunki do wietrzenia skał. CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 41 Tablica informacyjna na początku końcu szlaku W gotyckich krużgankach Sanktuarium otaczających wirydarz panuje klasztorna aura Święty krzyż na łysej górze Wzdłuż szpaleru straganów z pamiątkami droga prowadzi do Sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego - serca regionu, najstarszego sanktuarium w Polsce, od którego zaczerpnięto nazwę Gór Świętokrzyskich. Zabytkowy zespół klasztorny Benedyktynów stanowi kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża, klasztor, XVIII-wieczna dzwonnica i brama wschodnia oraz teren wzgórza z prehistorycznymi wałami kamiennymi. Burzliwe losy kościoła i klasztoru sprawiły, że oryginalna bryła ulegała wielokrotnej przebudowie na przełomie XIX/XX wieku, a rekonstrukcja wieży kościelnej została ukończona dopiero w 2014 roku. Klasztorną atmosferę tworzą gotyckie krużganki i fragment XII-wiecznego muru romańskiego, który jest pozostałością z dawnego kościoła. Krużganki otaczają wirydarz, którego centrum zdobi piękna XVII-wieczna studnia z cembrowiną, dziś gromadząca zapasy wody deszczowej i gruntowej. 42 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW Ze skrzydła zachodniego przejście prowadzi do XVIII-wiecznego skrzydła klasztornego, w którym ma swoją siedzibę Muzeum Przyrodnicze Świętokrzyskiego Parku Narodowego, natomiast w skrzydle północnym znajduje się Muzeum Misyjne Misjonarzy Oblatów, w którym prezentowane są eksponaty związane z niegdyś więzienną funkcją opactwa, jego odbudową oraz ekspozycja związana z działalnością misyjną oblatów. Zgromadzone eksponaty pochodzą z całego świata, najciekawsze z nich to wyroby z kości słoniowej, afrykańska biżuteria oraz przedmioty wykonane ze skóry węża i krokodyla. W południowej stronie kościoła znajduje się wejście do podziemi, gdzie eksponowane są zmumifikowane szczątki zakonników i domniemane zwłoki Jeremiego Wiśniowieckiego. Relikwie Drzewa Krzyża Świętego zachowane w pięciu cząstkach, przechowuje się w pancernym tabernakulum w głównym ołtarzu kaplicy Oleśnickich. Z Łysej Góry szlak schodzi do wsi Paprocice, stąd wspina się na Górę Jeleniowską wiodąc przez Pasmo Jeleniowskie – ostatnie na Głównym Szlaku Świętokrzyskim. Jest ono drugim najwyższym po Łysogórach pasmem, w całości zalesione, nie oferuje żadnych widoków. W tym paśmie pojawia się wiele dodatkowych oznakowań o charakterze sportowym – białe strzałki, kropki, szarfy, są to pozostałości z odbywających się co roku Dymarkowych Biegów Górskich. Spotkany na szlaku cmentarz wojenny z pierwszej wojny światowej oznacza, że cel, czyli przejście całego Głównego Szlaku Świętokrzyskiego, już blisko. Piękna zabytkowa aleja lipowa doprowadza do drogi krajowej nr 74, gdzie znajduje się tablica informacyjna i znajomy kamień. ■ TUTAJ JEST MIEJSCE NA TWÓJ ARTYKUŁ NAPISZ [email protected] CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 43 WYSPY SOŁOWIECKIE Ewa Pluta 44 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 45 Czasem zdarza się, że literatura wtrąca się do rzeczywistości. Literki układają się w apodyktyczny komunikat: co tu jeszcze robisz? Zamykaj tą książkę i jedź! I wtedy nie ma nic do gadania. Trzeba ruszyć w drogę, choćby miała zaprowadzić na rosyjski archipelag wysp na Morzu Białym. Na Wyspy Sołowieckie. Stała na półce, nie dając mi spokoju. A przecież powinna! W końcu umieściłam ją w szacownym towarzystwie książek przeczytanych, do których jeśli wrócę, to dopiero na czytelniczej emeryturze. Z czasem już na pamięć znałam jej okładkę: Wielka Sołowiecka, największa z czterech wysp, rozsianych na Morzu Białym, występujących pod wspólnym szyldem – archipelag Wysp Sołowieckich. Widać sołowiecki posiołek, spokojną Zatokę Pomyślności i zamykający ją z jednej strony Cypel Śledzia. “Na Sołowkach widać Rosję, jak w kropli wody – morze”. Minie kilka miesięcy, a ja któregoś wieczoru oprę się o solidne mury Monastyru Sołowieckiego i spoglądając na Zatokę Pomyślności będę mrużyć oczy – bo słońce w tym miejscu położonym zaledwie 160 kilometrów od koła podbiegunowego bywa wyjątkowo ostre. A więc stoję i mrużąc oczy wypatruję na końcu Cypla Śledzia domu. Jednego, konkretnego domu, gdzie w latach 90-tych zamieszkał Mariusz Wilk. Pisarz na Sołowkach urządził sobie – jak sam to określił – wieżę obserwacyjną i z tej perspektywy, perspektywy Dalekiej Północy, przyglądał się Rosji. „Na Sołowkach widać Rosję, jak w kropli wody – morze” – pisał w „Wilczym notesie”, książce, która stała na półce, nie dając mi spokoju na tyle, że któregoś dnia wyruszy46 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW łam opisanymi w niej ścieżkami. “Sołowki są niewielkie, całe w promieniu dnia piechotą, jakby je pomyślano dla człowieka, który nie chce używać innych środków lokomocji oprócz własnych nóg”. I rzeczywiście, wystarczy 40 minut niespiesznego spaceru, aby przejść z jednego punktu komunikacyjnego do drugiego. Pierwszym jest port, do którego w sezonie, od czerwca do końca sierpnia dwa razy dziennie zawijają promy z nieodległego Raboczieostrowska. Wtedy port ożywa, i to jak ożywa! Dziesiątki turystów, pielgrzymów i sołowczan na drewnianym pomoście, jakieś pokrzykiwania, serdeczne powitania, wylewne pożegnania, szukanie kwatery, transportu… A potem znowu znajoma cisza, taka jak ta panująca na drugim końcu sołowieckiego posiołka – na lotnisku. Ale i tutaj, w tym uroczym niebieskim domku, gdzie do pełnej idylli brakuje tylko malw pod oknem, na pasach startowych hojnie porośniętych wszelkim chwastem, sporo się dzieje, gdy ląduje samolot z Archangielska, a w sezonie to i nawet z Moskwy. A pomiędzy nimi maleńka sołowiecka wieś, około 600 stałych mieszkańców, choć liczba ta z roku na rok maleje. – Eee, kto by tu chciał mieszkać. Przecież my tu przez 10 miesięcy żyjemy jak na pustyni. Żeby zobaczyć miasto i innych ludzi, to musimy samolotem lecieć do Archangielska. Latem trochę lepiej, są promy, turyści, nawet restauracja jest otwarta – mówi ni to z rozżaleniem, ni to ze smutkiem Jewgienij, u którego zatrzymuję się na kilka dni. – Ja się wcale nie dziwię młodym, że wyjeżdżają. Tutaj nic nie ma. Pewnie to „nic”, położenie Wysp Sołowieckich na północnych, kiedyś rzeczywiście trudno dostępnych rubieżach Rosji sprawiło, że od wieków osadzano tutaj więźniów politycznych, co w latach 1923–1939 przybrało postać masowego i dobrze zorganizowanego systemu represji o wiele mówiącej nazwie Sołowiecki Obóz Robót Przymusowych Specjalnego Przeznaczenia (SŁON). Poligon ćwiczebny Gułagu, miejsce przez które przewinęło się kilkaset tysięcy ludzi. Wielu z nich nigdy nie opuściło Wysp Sołowieckich. Niektórzy zostali w podziemnych lochach sołowieckiego monastyru, choć bynajmniej nie do tego został stworzony na początku XV wieku przez mnichów Germana i Sawwacjusza. Miał być enklawą prawosławia na Dalekiej Północy, duchowym centrum, które jednak nie zapomina czym jest pragmatyka dnia codziennego. Bo mnisi okazali się niezwykle gospodarni: handlowali solą, poławiali ryby i owoce morza, a w najbardziej wysuniętym na północ Rosji ogrodzie botanicznym, wykorzystując panujący tam osobliwy mikroklimat, hodowali arbuzy, dynie, a nawet róże! Kiedy w drodze z Petersburga na Sołowki, poznaję Tatianę z Moskwy, która jedzie na wyspy, żeby odreagować 11 miesięcy urzędowania za biurkiem, obiecujemy sobie, że zobaczymy te róże, które nie mają przecież prawa rosnąć w mroźnym sąsiedztwie koła podbiegunowego, że wypożyczymy rowery i przejedziemy z południa na północ wyspy, z sołowieckiego posiołka do Sosnowej Zatoki, gdzie kiedyś mieszkali sezonowi poławiacze morskiej trawy i rybacy, a teraz w podupadających budynkach hula wiatr, którego każdy powiew przynosi intensywny zapach sosnowego lasu. A ten towarzyszy nam przez całą drogę: kiedy rzucamy rowery, by z bliska przyjrzeć się kolejnemu krystalicznie czystemu jezioru, które wychynęło zza drzew (tych przystanków mamy całkiem sporo, bo jezior na Sołowkach jest około 200, ledwo jedno się kończy, a już CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 47 pojawia następne), czy kiedy wspinamy się na najwyższe wzniesienie archipelagu – Górę Sekierną (98,5 m n.p.m.). Na jej szczyt prowadzi 365 drewnianych schodów i już mam mówić Tatianie, że jak świetnie, jak wspaniale, bo przecież jeszcze kilkadziesiąt, już tylko kilkanaście kroków i zobaczymy cały archipelag – na horyzoncie zamajaczy nam Wyspa Zajęcza, mała i duża, obok Anzer i oczywiście Wielka Muksałma. A może będziemy mieć na tyle 48 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW szczęścia, że objawi nam się w całej swej pięknej surowości Archipelag Kuzniewa, na który wybierzemy się za kilka dni? Zachwyt pozostaje jednak niewypowiedziany, bo nagle uświadamiam sobie, że przecież my spacerujemy po cmentarzu, że cała Góra Sekierna, jej zbocza i wierzchołek, na którym stoi teraz Monastyr Wniebowstąpienia Pańskiego, to jeden wielki cmentarny dół. W czasach SŁON-a więźniowie, przywiązani do drewnianych bali, turlali się w dół po 365 stopniach, umierając na skutek doznanych obrażeń, dręczeni przez chłód, głód i komary, które latem ciągnęły na Siekierą Górę na łatwy żer. Cmentarnych ścieżek na Sołowkach całe mnóstwo, ale my idziemy tą jedną, z której końca – szczytu Góry Sekiernej widać sosnowe lasy ciągnące się po horyzont. Zieloną monotonię przerywa monastyr strzelający w górę, zza którego wyłania się Święte Jezioro, a dookoła niego chaotycznie porozrzucane drewniane domki sołowieckiego posiołka. Część z nich, to dawne baraki SŁON-a, do których zresztą czasem zaglądam robiąc zakupy – bo w jednym z nich mieści się teraz sklep spożywczy; zwiedzając sołowieckie muzeum, w którego ciemnych i dusznych salach zgromadzono cała pamięć o czasach SŁONA-a, czy w końcu – nieśmiało zaglądając do mieszkanka Leny, która szarość i bylejakość baraków próbuje zakamuflować szaleńczo kwitnącymi pelargoniami. Zanim znowu wsiądę na prom i udam się w powrotną podróż do Petersburga, pójdę na jeszcze jeden, bardzo ważny spacer. Przecież to głównie dla tego spaceru wykorzystałam wszelkie możliwe środki transportu: samolot, pociąg, autobus, taksówki i własne nogi, by znaleźć się na Wielkiej Sołowieckiej. I tam, razem z książką, która nie dawała mi spokoju, pójść opisaną w niej ścieżką, by na jej końcu znaleźć dom. Ten dom. Spacer zaczynam od Hotelu Prieobrażeńskiego. Doszczętnie zniszczony przez ostatnich lokatorów, żołnierzy radzieckich, którzy opuścili go z hukiem – puszczając hotel z dymem. Teraz dostał drugą szansę, praca wre od rana do wieczora, więc może hotel wróci do dawnej świetności. Trudno powiedzieć to samo o zabytkowej elektrowni wodnej i doku klasztornym, którym jakoś nikt nie chce przeszkodzić w ich stopniowej dematerializacji. Ale może czas coś przekąsić, niech będzie tutejszy rarytas, morska kapusta, usiąść nad Zatoką Pomyślności w cieniu jednej z 4 bielejących kaplic? To dobry pomysł, bo słońce dziś przygrzewa, w końcu mamy najwyższe temperatury tego lata, 20 stopni Celsjusza i żadnych opadów od 4 dni, żadnej błotnistej brei na drodze. Sołowieckie okno pogodowe, nic dodać, nic ująć. Tak tu przyjemnie się siedzi, ale idę dalej, ulicą Primorskaja, patrzę na piętrowe drewniane domy o żółtych elewacjach i zastanawiam się: który z nich to tamten „książkowy” Szanghaj, „dno biedoty, pijaństwa i rozpaczy”? Dalej droga się rozwidla i mam wybór: pójść w lewo do Szkolnej Zatoki albo skręcić w prawo na Cypel Śledzia. Zerkam do książki, która podpowiada mi, że moja ścieżka prowadzi na prawo, tuż obok Muzeum Morskiego, a na jej końcu, który jest jednocześnie końcem Cypla Śledzia, znajduję stary, kamienny spichrz służący kiedyś do przechowywania ryb i tłuszczu z fok. Nie tylko książka podpowiada mi którędy iść, ale również kobieta, którą spotykam odpoczywającą przed domem. Na pytanie, gdzie mieszkał pisarz, odpowiada krótko: “Gdzie mieszkał Mariusz? No jak to gdzie? Tam za gruszą stoi dom”. “Okna naszego domu wychodzą na Zatokę Pomyślności, morze przedłuża stół, na którym piszę”. Siadam sobie cichutko, właśnie pod tymi oknami, patrzę na Zatokę Pomyślności. I niby nic takiego się nie dzieje, ale ja wiem, że było warto. ■ CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW 49 50 CZASOPISMO PODRÓŻNIKÓW