Grzegorz Ryczywolski
Transkrypt
Grzegorz Ryczywolski
Grzegorz Ryczywolski - Wiosenne porządki stron 50, miekka oprawa redakcja: Piotr Grobliński opracowanie graficzne i sklad: Paulina Narolewska-Taborowska ilustracje: Łukasz Prus-Niewiadomski Łódź 2012 Grzegorz Ryczywolski (rocznik 1984), animator kultury, poeta, scenarzysta. Prowadzi warsztaty twórczego pisania dla imigrantów mieszkających w Warszawie. Autor dwóch sztuk teatralnych dla młodzieży. Grywa w koszykówkę w lidze amatorskiej. Mieszka w warszawie i w Konstancinie. Studiuje psychologię na Uniwersytecie Warszawskim. Poezja Grzegorza Ryczywolskiego zaczyna się blisko konkretu, w drobnych, dotykalnych przedmiotach, roślinach, cielesności, opisywanych z kronikarską wprost dokładnością. Odbiwszy się od tej trampoliny, szybuje ku sprawom bardziej ogólnym, odległym, nieopisywalnym, ku onirycznej niepewności, ku przeczuciu wyższych, niedotykalnych spraw. Żeni, mówiąc najogólniej, ciało z duszą - czyli robi to, czym poezja trudni się od swoich początków. - Jacek Dehnel FRAGMENTY: Legenda Dzień, który rozpuścił się w umywalce, dzień za pęczek kradzionego kopru, popołudnie cichych kombajnów, ocet przez pomyłkę. Apatyczny szmer transformatora, bagażnik pełen wierzbowych witek, jego imię na skserowanej kartce, samotność odnaleziona w śniegu. Robię wiosenne porządki, nadaję imiona, zmyślam piękną legendę do prywatnej mapy. luty, marzec 2011 Cztery minuty Zaraz po tym, jak chmara szpaków wytrysnęła w powietrze, jeszcze przez chwilę lekko drgające od uderzeń (coś jak porzucona płachta folii), sięga do szafki i zatrzymuje się. Otwiera oczy i uświadamia sobie, że to środek snu. Słoiczki z przyprawami stoją na baczność, na chybił trafił otwiera kilka z nich i wdycha (coś jak dźganie nożem manekina z waty). Jest bardzo lekko, więc zamyka oczy i budzi się. I wtedy ten powracający od jakiegoś czasu obraz: narzuta świtu nad pustynią, blade światło rzucone na skały i wszyscy ludzie, którzy zamajaczyli przez moment tu czy tam, po czym rozmyli się w powietrzu jak te ptaki. Bielawa, październik 2009 Przerzut Wychylona z okna pukałaś się w czoło, gdy zatrzymałem auto, żeby zerwać chaber, o który tak się czepiały później służby celne, żądające podwyżki pół euro od tira. Skuleni jak Albańczycy pod plandeką tira, rżnęliśmy się chyba dwie godziny. Czoło strajku mógłby w tym czasie obezwładnić chaber, gdyby mu nie broniły regulacje celne. Twoje dłonie w ciemności były takie celne, że znalazłyby zwłoki wyrzucone z tira pośród śmieci rozsianych gęsto niczym chaber, który wyjęłaś z ust, całując mnie w czoło. Ty Gdybyś był kobietą, rozebrałbym cię do naga, potem odkrawał po kolei palce i wysysał szpik. Mogłaby być z ciebie całkiem niezła uczta. Tymczasem jesteś jednak zwyczajnym zaimkiem, w związku z czym pozostaje mi niewiele więcej, niż kręcić się koło ciebie i żywić nadzieję, że kiedyś otrzesz się o mnie swoim szorstkim łokciem. styczeń 2011 Niedziela Rano wyszedłem do ogrodu przesadzić porzeczki. Świat doskonale obywał się bez metafor – niebo było niebem, droga drogą, a trzciny trzcinami. Pomyślałem, że jest jak kobieta, kiedy myśli, że nikt na nią nie patrzy, ale zaraz tego pożałowałem. Robota szła dobrze. Z głębi ziemi, pulchnej od wczorajszego deszczu, wydostawały się na powierzchnię odłamki korzeni oraz kości zwierząt. Wyprostowałem się, kiedy szczeniaki brykające w wysokiej trawie wypłoszyły bażanta. Od lasu, który teraz, po latach, wydawał się o połowę mniejszy, wiał ciepły wiatr. Po chwili wróciłem do kopania, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że grzebiąc w tej ziemi w jakiś sposób dogrzebuję się do samego siebie.