Z Marzeną Kawalerowicz, nie tylko o seksie

Transkrypt

Z Marzeną Kawalerowicz, nie tylko o seksie
Z Marzeną Kawalerowicz,
nie tylko o seksie,
przed wystawą w Atlasie Sztuki
rozmawiają Krzysztof Cichoń,
Andrzej Walczak i Tomasz Załuski
Marzena Kawalerowicz: Od razu muszę powiedzieć, że jako praktyk jestem taka sobie. Bardziej
jednak zajmuję się sztuką.
Krzysztof Cichoń: Nie ma czasu na seksł
MK: Nie ma czasu, trzeba pracować. Kawka, i do roboty.
Tomasz Załuski: Często tak bywa, gdy ktoś pisze o seksie albo go rysuje - na sam seks brakuje
czasu i robi się te rzeczy zamiast.
MK: Tak, właśnie zamiast.
KC: Czy stworzyła Pani jakieś prace bezludne, bez postaci?
MK: Nie.
Andrzej Walczak: Nie zdarzyło się nic takiego przez dwadzieścia
parę lat?
MK: Nie zdarzyło się. Kiedyś co prawda rysowałam swojego psa. Mimo że umiem narysować
wszystko, to przede wszystkim człowiek jest tak ciekawy, w każdym układzie, że nie ma sensu
robić prac bez niego.
KC: Ale grających w szachy to Pani nie maluje. A też można by łokieć pokazać, nawet kolano.
Do czego przedstawienie człowieka jest zawężone w Pani wypadku?
MK: Jest to zawsze portret wnętrza człowieka, a bardzo trudno je zobaczyć i ukazać w sytuacjach statycznych. Dlatego lubię filmy katastroficzne, bo widać w nich, jak człowiek zachowuje się w sytuacjach dla siebie nietypowych, co mnie bardzo interesuje. Moje prace to portret
psychologiczny, robiony za pomocą takich środków, jakie mam do dyspozycji. Gdybym umiała
pisać, to bym pisała. Wydaje mi się przy tym, że cały czas mówię o sobie. Wiem jaka jestem,
jakie mam wady, w jaki sposób pracuję nad sobą.
TZ: Wnętrze człowieka najlepiej obserwować w sytuacjach seksualnych?
MK: Dlaczego czasem, żeby pokazać człowieka, rozbiera się go do naga? Najprostszy sposób
obnażenia to obnażenie fizyczne - wtedy wszystko wychodzi. Człowiek przez seksualność okazuje więcej swoich cech. Jakie są jeszcze inne sytuacje, które tak obnażają człowieka? Strach?
Drążenie tematu seksu od początku było dla mnie wyzwaniem - wiedziałam, co potrafię, co
sobą reprezentuję, i pomyślałam, że dla moich możliwości artystycznych i mentalnych tobędzie
wyzwanie. Bardzo mało ludzi pokazuje seks poważnie, często robią satyrę, czego bardzo nie
lubię. Dla mnie seks to zmaganie...
TZ: ...ciężka praca.
MK: Tak.
TZ: To widać w obrazach.
MK: Seks to walka, ekscytacja, cały świat. To nie zawsze po prostu zwarcie, to również coś, co
człowiek myśli. Właściwie moim tematem jest szeroko pojęta zmysłowość, nie zawsze musi to
być seks. Taki temat porusza się, kiedy człowiek czuje się bezkarny, ma pełną swobodę. Kiedy
nie czuje presji, że nie powinien czegoś robić, że ktoś podejrzy, skrytykuje. Zawsze miałam poczucie, że dysponuję pełną swobodą działania, to bardzo istotne. Nie miałam lęków, zakazów,
moralnych problemów, i to się odbijało w twórczości. Właściwie to cały świat się kręci wokół
seksu, „robienie loda” to naczelne hasło dowolnego społeczeństwa.
TZ: Nikt się do tego jednak nie przyznaje.
MK: Można się z tym zgodzić albo udawać, że się nie zgadza.
AW: Wydaje mi się, że w końcu lat siedemdziesiątych, po zmierzchu konceptualizmu, była Pani
jedną z pierwszych osób, które przesuwały u nas granice percepcji, wychodząc od przerysowywania świata. Pamiętam pierwsze Pani rysunki, np. ręki rysowanej hiperrealistycznie, lecz
zarazem zwielokrotnionej, ze zwielokrotnioną skórą. Rysunki ręki ztuziniałej...
2
MK: Wtedy wszystko rysowałam z siebie, stąd ta ręka...
KC: Czy da się ustalić średnie tempo Pani pracy?
MK: Nie mam tempa...
KC: Ale liczba powstałych prac jest imponująca, więc...
MK: Pracuję dwadzieścia parę lat. Trudno powiedzieć, dwa obrazy miesięcznie, pięć, jeden, bywa
bardzo różnie. Nie notuję tego, nie podpisuję, nie stawiam na nich dat, potem - jak trzeba - to
je dopisuję na wyczucie. Nie wracam do ukończonych prac. Jak skończę, to odkładam, i koniec.
Chyba powinnam to notować.
TZ: Kto pozuje?
MK: Czasami sama pozuję, wszystko robię z siebie samej.
TZ: Niezły przyczynek do specyficznie rozumianego autoportretu.
KC: Czy po dwudziestu latach model jest potrzebny? Nie można by tak z głowy, bez patrzenia...
MK: Można, ale wciąż lubię to zobaczyć. Czasem wręcz cytuję jakiś fragment ciała: łokieć, kolano - lubię gdy w pracy pojawia się tego rodzaju cytat z natury. Czasem rysuję ze zdjęć, biorę
coś z internetu. Przeglądam często pornosy. Dawniej były krajowe, z amatorskimi zdjęciami
kopulujących Polaków. Bardzo dobre - paniusie niedogolone, pod wąsem, panowie z wojska ...
TZ: Przaśnie.
MK: Tak, przaśnie. To było bardzo dobre. Czasem zdarza się na przykład bardzo dobry układ
pleców... Krajowej produkcji tego rodzaju towarzyszy wrażenie podglądania. Patrząc na dane
zdjęcie, podgląda się tę parę, czy tę osobę. Sytuacja nie zawsze jest dobrze sfotografowana,
czasem cyknięta przez kolegę...
KC: Nie na pokaz. Może chodzi o wrażenie prywatności?
MK: Ważne są wnętrza: jakaś lampeczka, meblościanka, dywanik się zawinie, zbiory kaset.
Często, w odróżnieniu od zdjęć robionych na Zachodzie gdzie wszystko jest wymiarowe, widać
za duże stopy, za małe ręce, cienkie szyje - to już działa. Nigdy dokładnie tego nie przenoszę
do swoich prac, ale te elementy coś mi dają. Wykorzystuję też zdjęcia raperów, zawodników
sumo, baletu. Posiłkuję się zdjęciami i oglądam bardzo dużo. Kiedy kończyłam uczelnię, nie
było w Polsce żadnych materiałów, wracając z zagranicy, pod pachą przywoziłam sterty gazet.
Miałam też znajomego krytyka, Szymona Bojko, który jeździł po świecie i przywoził mnóstwo
interesujących rzeczy: książki, albumy. Wtedy nauczyłam się patrzeć na wtórne obrazy, na reprodukcje. Właściwie zawsze posiłkuję się obrazem obrazu. Nie lubię oryginałów, źle czuję się
w muzeach, gdzie są oryginały. Chyba że to współczesna sztuka. Chodzę czasem po galeriach.
Mam fotograficzną pamięć. Wchodzę i szybko łapię, o co chodzi. Zwiedzanie jest dla mnie za
wolne, dlatego wolę oglądać czasopisma - to jest dużo szybsze.
KC: Uprawia Pani więc wizualne zbieractwo. Wychodzi Pani na miasto i nasiąka, jak gąbka...
MK: Tak. Gdy jadę za granicę, to siadam w najbardziej ruchliwym miejscu i tylko się gapię.
W Luwrze patrzę na ludzi - tam jest przekrój przez cały świat.
AW: Mieszkała Pani kiedyś poza miastem?
MK: Nie, jestem miejskim człowiekiem.
TZ: Często w Pani pracach obok postaci widać jakieś zabawki, „zabaweczki”. To dodatek na
zasadzie ulubionych rzeczy malowanej postacił?
MK: Nie, chodzi o formę.
TZ: Czy jest to zatem rodzaj ozdobnika?
MK: Chodzi o kontrasty. Człowiek jest w moich pracach surowy, a równocześnie ma w sobie
elementy kiczowate, zabawkowe. Szukam kontrastów. „Zabaweczki” mają wprowadzić dyso-
3
nans.
TZ: Często twarze są u Pani zbudowane z kolażowych elementów, w odróżnieniu od dość jednolicie opracowanej, za pomocą płaszczyzn, reszty postaci. Jakie znacznie ma to nagromadzenie drobnych elementów w twarzach postaci ludzkichł
MK: Czasem staję przed witryną sklepową. Odbijam się w szybie, równocześnie widzę to, co jest
w sklepie, często na to nakłada się jeszcze reklamówka wyświetlana w telewizorze. Człowiek
najczęściej patrzy jednak na swoją twarz, na to, co jest najbliżej. To mnie bawi, często tak staję.
[...] Myślę, że to jest cały czas samouwielbienie, narcyzm. To powielanie i nakładanie twarzy na
twarz. Nie wystarcza mi to, co jednorazowe, to za mało. Człowiek ma taką wielkość siebie dla
siebie...
TZ: Czy to zawsze jest mężczyzna i kobieta?
MK: Nie, broń Boże. Ja bym to również widziała jako monoseks, bo każdy sam najlepiej wie,
czego potrzebuje.
TZ: A skąd wziął się motyw postaci z szerokimi szyjami? Jest ich pełno na rysunkach i obrazach.
MK: Ja tak wyglądam. Taka jestem grubokoścista, przez jakiś czas ćwiczyłam kulturystykę,
byłam w balecie, mam szerokie bary.
TZ: A więc jest to motyw autoportretowy?
MK: Tak, zdecydowanie, tak.
KC: Wydaje się, że wymarzoną techniką dla takich prac z licznymi nałożeniami, płaskimi powierzchniami, jest na przykład serigrafia.
MK: Jak byłam w szkole, robiłam litografie, ale powielanie mnie nie kręciło. Wypracowałam
swoją technikę twórczą, którą ciągle rozwijam. Są to rzeczy nie powielane tylko jednostkowe,
pojedyncze.
KC: W latach osiemdziesiątych wszyscy zaczęli nagle malować kolorowo i z rozmachem.
MK: Tak, pojawili się nowi dzicy. Ja też zaczęłam tak malować. Popełniłam ze trzy takie obrazy
i dałam sobie spokój. Nie podobało mi się to, bo było zbyt jednorodne. Lubię długo czytać prace,
lubię gdy są wielowarstwowe. Nowych dzikich podobnie jak banalistów da się zbyt szybko
przeczytać, zobaczyć.
AW: Co Panią inspiruje?
MK: Zachowanie ludzi w klubach, Teatr Butoh, czasopisma niszowe, współczesna poezja, stroje
kurierów rowerowych, programy baletu współczesnego, język migowy, zachowanie muzyków
crunk (koncerty), tłum ludzi na plaży, dziwne przedmioty na bazarach staroci, encyklopedie
medyczne, zawody sumo, wolna amerykanka, graffiti oraz kształty wiertarek elektrycznych
w katalogach. Także najnowsza kampania reklamowa Adidasa, jak i przedmioty kultury ludowej
Alaski.
KC: Dlaczego zaczęła Pani robić prace przestrzenne?
MK: Przestały mi wystarczać płaskie. Na wystawie będą też eksponowane Torsy i Zadki, zadki
będą cztery, może pięć. Będą formy przestrzenne, obrazy, szkice. To po prostu będzie totalna
wystawa, pokazująca moją drogę twórczą, która jest bardzo konsekwentna. W starszych obrazach - sprzed pięciu, siedmiu lat już wklejałam papierki, robiłam montaże, więc to nie tak,
że nagle coś się w tym co robię, zmienia. Chciałam, żeby na dużym torsie zrobiono projekcję
moich obrazków - nieruchomych, ale migających, trochę szkiców, tego czym się posiłkuję, fragmenty zdjęć, których używam, nawet jakieś krótkie ruchome ujęcia. To ma być cały mój świat,
w którym wszystko mnie inspiruje. Powinno to być zapętlone, powiedzmy dziesięć minut nagrania. Nie musi być czytelne w stu procentach, jak w sali projekcyjnej. Tego nie lubię, jak
4
chodzę po Biennale w Wenecji i trafiam na salę, gdzie muszę się wyłącznie skupiać. Lubię
chaos. Jak mam tylko projekcję i leci jakiś „film społeczny”, to wychodzę, nie czekam. Mało
zaangażowana jestem, niestety. Próbowałam motywów realistycznych, kiedyś rysowałam tak
zegarki na rękach, cytowałam, ale to się strasznie starzeje. Nie wytrzymuje próby czasu, niestety, jak robi się to bez ingerencji. Wszystko to co czemuś służy, bardzo szybko się starzeje.
Dlatego między innymi jestem mało zaangażowana, nie interesuję się polityką. Strasznie nie
lubię sportów zespołowych. Symbolem dla mnie są czwórki bobslejowe. Taki trzeci od przodu, albo szóstki kajakarzy - ten piąty od dzioba. Wiem, że to jest sztuka, ale... Z tego powodu nigdy nie występowałam w żadnych grupach artystycznych. Przerażało mnie to. Plenery,
życie środowiskowe, ludzie się tym ekscytują. Nigdy w tym nie uczestniczyłam. Za to się płaci
- człowiek jest cały czas sam.
KC: Nigdy nie było okresu, kiedy chciała Pani coś zmienić w swojej metodzie pracy?
MK: Nie, nigdy nie miałam czegoś takiego. Ale rozwój jest ogromny, pierwsze moje prace tak
bardzo różnią się od ostatnich.
TZ: Teraz można dostrzec mocniejszą obecność koloru, pojawiającego się w postaci wydatnych,
kryjących płaszczyzn. Wcześniejsze prace były bardziej rysunkowe, kolor był w nich nakładany
kreskami.
MK: Tak, w końcu studiowałam grafikę, dokładnie plakat. W szkole nie miałam mistrzów, to
był cały czas samorozwój, cały czas praca nad sobą, oglądanie, analizowanie. Wracam do tego
pytania, czy chciałam coś zmieniać...
KC: Przychodzi znużenie, źle idzie i wtedy próbuje się czegoś innego...
MK: Miałam katastrofy życiowe, ale nigdy nie miało to wpływu na twórczość. Jak było źle,
to waliłam głową w stół i robiłam to samo. Ja dla siebie jestem strasznie ważna, jako osoba. Wiedziałam, że to co reprezentuję sobą jako dziewczyna, kobieta, zmienia się, kiedyś się
skończy, a twórczość daje pewność, jest ostoją, czymś, co po mnie zostanie. Stanowi największą
wartość. Niestety, proces twórczy jest jednak dość upierdliwy. Ja cały czas pracuję, czy robię
zupę, czy idę z dzieckiem...
AW: Łatwo to Pani przychodzi?
MK: Coraz ciężej, dlatego że przybywa klocków, jak byłam młodsza, miałam 10 klocków, teraz
mam 150 i układanie tego wszystkiego jest sakramenckie...
5