WSTĘP

Transkrypt

WSTĘP
1.
WSTĘP
Po napisaniu pierwszej książki pt. Powrót do życia czyli o stwardnieniu rozsianym i chorobach nowotworowych inaczej, poczułam niedosyt. Odniosłam wrażenie, że zbyt mało miejsca poświęciłam
w niej pierwszym symptomom choroby oraz obawom, które towarzyszyły mi do czasu otrzymania diagnozy. Dlatego postanowiłam
te trudne doświadczenia przedstawić w osobnej publikacji. Pierwsze
lata zmagań z chorobą spisałam w formie pamiętnika, wierząc, że
ten osobisty przekaz będzie dla Czytelnika ciekawszy niż suchy opis
następujących po sobie zdarzeń. Ujęłam w nim okres od wystąpienia
pierwszych objawów choroby aż do otrzymania diagnozy, kiedy jak
każdy człowiek, który znalazł się na życiowym zakręcie, musiałam
odpowiedzieć sobie na wiele pytań i podjąć niełatwe decyzje.
Po latach obserwuję zmiany, jakie się we mnie dokonały. Pragnę
podzielić się tym doświadczeniem. Mam nadzieję, że książka pomoże Czytelnikom spojrzeć na życie i chorobę z innej perspektywy.
Chcę wskazać drogę, którą sama przeszłam i którą z powodzeniem
kontynuuję. Choroba nie musi nami rządzić, to my mądrym oraz
przemyślanym postępowaniem możemy dyktować jej warunki – oto
jest moja dewiza.
9
Wierzę, że zawarte w książce uwagi będą pomocne dla wszystkich, którzy tak jak ja z natury są uparciuchami i zdecydowali się
na jej pokonanie.
Beata Peszko,
10
grudzień 2011 r.
1.
POCZĄTEK CHOROBY.
PAŹDZIERNIK 1997
Jeszcze tylko kilka dni i w końcu będę mogła odpocząć, a przede
wszystkim porządnie się wyspać. Marzyłam o poleniuchowaniu, nic
nie robieniu. Byłam przemęczona dodatkowymi nocnymi dyżurami
w pracy, które brałam każdego miesiąca. Nie narzekałam jednak,
dzięki nim miałam możliwość dodatkowego zarobku. Moja córka
Majka rosła jak na drożdżach i wydatków było coraz więcej. Czekało nas jeszcze pakowanie bagaży i ostatnie zakupy przed podróżą.
Wiedziałam, że będą bardzo miłe i skończą się pójściem na lody, jak
zawsze zresztą. Mój urlop i ferie Majki wypadały w tym roku pod
koniec października i z tego względu zdecydowałam, że wyjedziemy
na Wyspy Kanaryjskie, gdzie świeci słońce i można się do woli kąpać w ciepłej wodzie oceanu. Majka była zachwycona, a ja podekscytowana. Cieszyłyśmy się z możliwości wspólnego spędzenia czasu,
którego tak mało miałyśmy na co dzień. Wykreślałam z kalendarza
dni, które zostały do urlopu, niecierpliwie czekałam na przyjazd mojej
mamy z dobrą znajomą, które miały towarzyszyć nam w podróży.
Pakowanie sprawiało mi przyjemność, na dworze było zimno i nieprzyjemnie, a do walizki wkładałam lekkie, kolorowe, przewiewne
ubrania. To był przedsmak tego, co nas czekało. Wprawdzie miałam
listę rzeczy i lekarstw, ale zdawałam sobie sprawę, że dopiero na
11
miejscu okaże się, o czym zapomniałam. No, ale to tylko dwa tygodnie...
Wreszcie wsiadłyśmy do samolotu, żegnając mokry i zimny Hanower. Majka spała, a ja cieszyłam się, że lot przebiega bez turbulencji. Już po kilku godzinach byłyśmy na miejscu i jechałyśmy do
położonego nad oceanem hotelu, żeby położyć się spać. Minęła północ, więc na atrakcje trzeba było poczekać do rana. Rozpierała mnie
radość, nareszcie przypomnimy sobie smak prawdziwych wakacji.
Żeby jeszcze czas tak szybko nie mijał – myślałam przed zaśnięciem.
Ranek przywitał nas piękną słoneczną pogodą, w świetnych
humorach poszłyśmy na plażę, bo Majka marzyła, żeby wypróbować okulary do nurkowania. Po parokrotnym zanurzeniu, znikły
jednak porwane przez silną falę oceanu. Majka płakała, a ja myślałam przewrotnie, że i one przyjechały z Hanoweru, żeby wybrać się
w daleką podróż. Stratę szybko nadrobiłyśmy na pobliskim targu,
a przy okazji kupiłam deskę do pływania, z którą Majka nie rozstawała się do końca pobytu. Nawet ja zebrałam się na odwagę i zaczęłam na niej pływać, czym wzbudziłam ogólną wesołość. Prawie codziennie zwiedzałyśmy wyspę, korzystając z pięknej pogody i szybko
zapominając o chłodzie Hanoweru.
Byłoby wspaniale, gdybym się jeszcze dobrze czuła. Niestety, kilka dni przed wyjazdem dokuczał mi ból i mrowienie w lewej nodze,
która teraz była gorąca, jakby paliła się od środka. Brałam leki przeciwbólowe, a nawet zanurzałam ją w napełnionym zimną wodą zdobycznym wiadrze. Miało ono zresztą i inne przeznaczenie – przede
wszystkim służyło do zbierania jedzenia dla czterech psów, które
koczowały na plaży. Zastanawiam się nad przyczyną bólu, przecież
się nie skaleczyłam, owszem uderzyłam się wchodząc do basenu,
ale po tym drobnym zdarzeniu nie było nawet śladu, zdążyłam już
12
o nim zapomnieć. Brałam leki, lecz bolesne uczucie gorąca nasilało
się i zaczęłam mieć problemy z chodzeniem.
Po kilku dniach, kiedy wydawało się, że z nogą jest trochę lepiej,
w nocy obudził mnie ostry, wywołany skurczem mięśni łydki ból.
Starałam się ją wyprostować, miałam jednak wrażenie, że jest pozszywana od środka. Próbowałam ją rozmasować, ale nie pomogło.
W końcu uderzyłam w nią z całej siły pięścią, skurcz minął. Jednak
podczas dalszego pobytu na wyspie skurcze dokuczały mi coraz częściej, a do tego zaczęły się zaburzenia równowagi i problemy z koncentracją. Pomimo tych dolegliwości starałam się korzystać z wakacji – to wspaniałe uczucie, gdy nie trzeba się spieszyć. Dwa tygodnie
minęły jednak błyskawicznie, do samolotu zabrałyśmy zimowe
kurtki, Hanower przywitał nas śniegiem z deszczem, a temperatura
zbliżała się do 0°C.
Po powrocie do domu, ból nie ustępował, zmienił się jednak jego
rodzaj, palenie ustało, ale teraz przez nogę przechodziły dziwne prądy. Przy okazji zauważyłam, że kontakt z karoserią samochodu
i innymi metalowymi częściami, a nawet wymienianie czułości
z dzieckiem, wywoływało iskrzenie. Zastanawiało mnie to. Zaniepokojona postanowiłam pójść do neurologa. Gdy opowiedziałam
mu o moich dziwnych dolegliwościach, dostałam skierowanie na
prześwietlenie nogi, które jednak niczego niepokojącego nie wykazało. Szukałam ratunku u innych lekarzy, ale żaden nie potrafił podać przyczyn mojego niedomagania. W końcu, zdając sobie sprawę,
że to strata czasu, przestałam brać leki przeciwbólowe i starałam się
żyć tak, jakby nic się działo. Uznałam, że skoro lekarze żadnej choroby nie stwierdzili, muszę być zdrowa. Taka postawa była mi nawet na rękę, nie miałam czasu chorować. Mój grafik był wypełniony, a ja wciąż spoglądałam na zegarek, żeby wszystko wykonać na
czas. Z tego powodu za szybko jeździłam samochodem, płaciłam
13
mandaty, wydawałam pieniądze na adwokatów. Wprawdzie zdawałam sobie sprawę z tego, że ten ciągły wyścig z czasem staje się coraz
większym balastem, ale mogłam liczyć tylko na siebie. Redukcja
godzin pracy i wprowadzenie jakichkolwiek zmian w stylu życia
było niemożliwe. Byłam zatrudniona na pełny etat w dużej aptece
i zadowolona ze swojego wymagającego szefa. Zwracał uwagę na
kontakt z klientami, chciał, byśmy się dokształcali. To wymagało
ciągłej koncentracji, ale praca, pomimo zmęczenia, dawała mi dużo
satysfakcji. Tylko przed snem zastanawiałam się czasem, co stałoby
się z Majką, gdybym ciężko zachorowała, bądź spotkałoby mnie inne
nieszczęście.
Życie pracującej i samotnie wychowującej dziecko matki nie było
łatwe, ale nie użalałam się nad sobą. Zawsze chciałam wiele osiągnąć i jakiekolwiek uchylanie się od odpowiedzialności uważałam
za objaw słabości. Musiałam być silna, nigdy nie poprosiłabym
o pomoc. Kiedy parę lat wcześniej mój pierwszy mąż odszedł do
młodszej kobiety, zrozumiałam, że nie mam prawdziwych przyjaciół. To był gatunek na wymarciu. No może z wyjątkiem Marianne,
mojej kochanej sąsiadki, która zawsze służyła mi pomocą. To dzięki
niej mogłam pracować na pełny etat, gdyż po szkole odbierała Majkę z przystanku autobusowego i odrabiała z nią lekcje. Tak było do
czasu, aż Majka urosła na tyle, że mogła sama wracać do domu. Po
latach dowiedziałam się, że w tym okresie, zamiast iść do Marianne,
czekała na mnie na klatce schodowej. Nie lubiła sąsiadki, która bywała dla niej szorstka. Nie rozumiała, że takie zachowanie stanowiło efekt jej własnych doświadczeń z córką, która nie chciała się uczyć,
była opryskliwa i często kłamała. Majka była natomiast dzieckiem
spokojnym, delikatnym, potrzebującym ciepła.
Wciąż starałam się lekceważyć swoje dolegliwości, ale od czasu
do czasu uzmysławiałam sobie, że wcale nie mijają. Ból, zaburzenia
14
czucia, wrażenie płynącego w nodze prądu dokuczały mi pomimo
tego, że lekarze nie potrafili określić ich przyczyn. Istniały naprawdę, przecież ich nie wymyśliłam. Ponieważ nie znalazłam pomocy
u specjalistów, postanowiłam dokształcić się sama i zaczęłam czytać
fachową literaturę medyczną. Poświęcałam na to wszystkie wolne
chwile, a podczas nocnych dyżurów przeglądałam specjalistyczne
książki, żeby poznać jak najwięcej jednostek chorobowych. Trudno
mi było wszystkie zapamiętać, ale i tak poszerzyłam wiedzę. W końcu trafiam na artykuł, który zrobił na mnie ogromne wrażenie – był
o stwardnieniu rozsianym.
Co to za straszna choroba – pomyślałam, nie zdając sobie sprawy, że dolegliwości, które miałam, bardzo przypominają objawy SM.
Po pewnym czasie ból w nodze ustał, ale miałam problemy
z chodzeniem i często się potykałam. W dodatku, odnosiłam wrażenie, jakby pokrywała ją warstwa papieru pergaminowego. Byłam
coraz bardziej pewna, że nie jest to wytwór mojej wyobraźni, że
niczego sobie nie wymyśliłam. Pomimo to dni mijały na codziennych obowiązkach – pracy, zakupach, praniu, gotowaniu, sprzątaniu. Tylko sobotnie i niedzielne popołudnia poświęcałam Majce.
Chodziłyśmy do kina, na lody, basen, jeździłyśmy na rowerze, nigdy
się nie nudząc. Byłam dumna z córki, a zarazem starałam się być
dobrą matką, próbując wynagrodzić jej brak prawdziwej rodziny.
Niezależnie od nawału obowiązków, wychodząc do pracy, pisałam
do niej na małych karteczkach krótkie liściki, które skrupulatnie zbierała i po latach mi pokazała. Zawsze wierzyłam, że dziecko, któremu przekazało się miłość, odwdzięczy się tym samym, będzie też
umiało okazać to uczucie swoim dzieciom. Nie chciałam powtórzyć
błędów moich rodziców. Mama nigdy nie miała dla mnie czasu,
a ojciec był w domu rzadkim gościem. Jego sporadyczne pobyty
zawsze kończyły się nagłym i rzekomo koniecznym powrotem na
15
statek. Tylko rozkręcony kran i porozrzucane śrubki przypominały
mi jego krótką obecność i kojarzyły się z nagłą ucieczką. Zawsze był
gdzieś daleko na morzu, aż w końcu zabrakło go zupełnie, bo przeniósł się do innego miasta, też portowego, gdzie założył nową rodzinę. Tam również był ojcem na odległość, zresztą po paru latach
odszedł do kolejnej kobiety. Właściwie nigdy mi go nie brakowało,
myślę, że nie zdążyłam go poznać. On także nie szukał ze mną kontaktu. Jedynie babcia okazywała mi zainteresowanie i miała dosyć
czasu. Była wspaniała i wielkoduszna. Prowadziła dom otwarty,
w którym każdy był ugoszczony i nakarmiony. To ona dawała mi
poczucie bezpieczeństwa. Niestety, umarła nagle, na parę miesięcy
przed moją maturą.
16