Aleksandra Supryn „Wysokie obcasy”

Transkrypt

Aleksandra Supryn „Wysokie obcasy”
Aleksandra Supryn
„Wysokie obcasy”
Zimny wiatr. Zimny wiatr zawsze przynosi ze sobą niepokój. Tego poranka przyniósł
coś jeszcze. Trudno powiedzieć co, ale było mi z tym ciężko. Jedną ręką mocniej przyciskam
do ciała poły grafitowego prochowca, a drugą próbuję przytrzymać kapelusz. Wszystko jest
jakieś niejasne, nie ma większego sensu. Nie zwracam jednak na to uwagi.
Przechodzę obok salonu fryzjerskiego. Przed drzwiami obraca się wielki czerwonobiały słup. Nie rozumiem, czemu ma służyć. W środku siedzi siwy mężczyzna, a stara,
brzydka kobieta przykłada mu do karku brzytwę. Strzyże go. Wzdrygam się na ten widok
i idę dalej. Nagle znajduję się tuż przed ogromnym, szarym budynkiem. Nie wiem
w zasadzie, jak się tu znalazłem, ale wchodzę do środka.
Od samego wejścia uderza mnie w nozdrza odór stęchlizny. Nie czuję go - po prostu
wiem, że tam jest. Na klatce schodowej panuje półmrok, ale, o dziwo, nie potykam się
o stopnie. Wiem, gdzie się znajdują. Sprawnie wchodzę po trzeszczących schodach. Mam
wrażenie, jakby zawalały się zaraz po tym, jak podniosę nogę, żeby postawić ją na następnym
stopniu. Tak jest w rzeczywistości.
Wchodzę do małego pomieszczenia przez drzwi z napisem „Detektyw Smith”.
Zdejmuję z głowy kapelusz i słyszę wypowiadane do mnie słowa: „Czeka na ciebie klientka.”
Głos wydobywa się z ust zgrabnej kobiety. Nie potrafię jednak zidentyfikować jej twarzy.
Nie mam czasu się jednak nad tym zastanawiać. Przechodzę przez następne drzwi.
Faktycznie, ktoś tam jest.

Dzień dobry. Myślałam, że się nie doczekam – mówi kobieta i śledzi wzrokiem
każdy mój krok. Siadam za biurkiem. Zauważam, że to bardzo piękna kobieta. Nigdy
wcześniej jej nie widziałem. Moją uwagę szczególnie przyciągają jej buty na wysokim
obcasie. Mają idealny kształt, harmonizują się z otoczeniem, można nawet powiedzieć,
że sprawiają, że staje się ono lepsze.

Zabiłam swojego męża.

To bardzo nieładnie, proszę pani – odpowiadam i powoli przesuwam wzrok
w górę. Gładko prześlizguję się po jej łydkach, brzuchu i szyi. Barierę napotykam dopiero
przy twarzy. Próbuję wytężyć wzrok.
To nie jest już ta sama twarz. Coś jest nie tak. Z policzków bardzo powoli
zaczynają zsuwać się płaty skóry, opadając miękko na kolana. Śledzę ich lot, ale nic z tego
nie wynika. Spoglądam na czoło. Zaczyna się marszczyć i powoli pękać, odchodzi jak farba
ze ściany. Coś zdecydowanie jest nie tak. Jej usta wykrzywione są w grymasie obrzydzenia,
moje w uśmiechu.

Ma pani bardzo ładne buty.
Nagle czuję dziwne uczucie w całym ciele. Spadam.
***
Mężczyzna obudził się z krzykiem. Od kilku miesięcy prześladowały go dziwne sny.
Ale pierwszy raz od niepamiętnych czasów, przyśnił mu się ktoś, kogo naprawdę mógł
zobaczyć. Kobieta wydawała mu się realna. Nawet w tym momencie stała mu przed oczyma.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, wstał z łóżka. Za oknem było już ciemno.
Znowu przespał cały dzień. Nie przeszkadzało mu to. Dzień zawsze powodował tylko
kłopoty. Niepewnym krokiem podszedł do szafki i wyjął z niej szklaną fiolkę. Ostrożnie
wysypał na dłoń dwie tabletki i jakby z namaszczeniem położył je na języku. Połknął.
Przed oczyma znowu stanęła mu kobieta ze snu. Tym razem dokładnie zobaczył płaty skóry
odrywające się od jej twarzy. Skrzywił się z obrzydzenia. Powiedziała, że zamordowała
swojego męża.
Profilaktycznie połknął jeszcze dwie tabletki i wyszedł z domu.
Pokonał czterdzieści dwa schody w dół. Drzwi, klamka, wycieraczka, próg.
Wyszedł.

Pod numerem dwudziestym pierwszym – wymamrotał sam do siebie. Szybkim
krokiem ruszył przed siebie. Po kilku minutach marszu miał zadyszkę. Dopadł do ściany
bloku mieszkalnego i delikatnie się zza niego wychylił.

Droga wolna – mruknął znowu i ruszył dalej. Gdzieś w oddali zamajaczył mu
przed oczami numer „21”. Mocno wciągając do płuc powietrze, złapał za klamkę i pociągnął
drzwi. Wypadły z zawiasów.
Sześćdziesiąt dwa schody w górę, w lewo, prawo, lewo. Jest. Dokładnie
ustawił stopy na wycieraczce i wpatrzył się w drzwi. Czekał.
Drzwi otworzyła mu mała dziewczynka. Miała na sobie niebieską sukienkę
w małe różyczki. Nie miała butów. Zimne stópki, zlewały się z chłodem podłogi.
Złote warkoczyki plątały się gdzieś w przestrzeni z myślami.
Mężczyzna uraczył ją niskim pokłonem. Spłoszyła się. Pobiegła w głąb
mieszkania, pozostawiając na parkiecie nieprzyjemne uczucie chłodu.

Tędy, tędy – wymruczał mężczyzna i wszedł do pomieszczenia na wprost
drzwi wejściowych. Był w kuchni.
Na ścianie wisiał wielki brunatny dywan, do którego poprzypinane były
wycinki z gazet i obrazki przedstawiające święte postacie. Na stole stał młynek do kawy i trzy
butelki wina musującego. Gdzieś w rogu stał wielki piec kaflowy. Na niektórych kaflach
namalowane były kwiaty. Za ścianą grało radio, mieszając się z szumem wody. Mężczyzna
usiadł na jednym z surowo wyglądających krzeseł i chwytając w dłonie młynek do kawy,
zaczął mleć. Znowu czekał.
Po chwili do pomieszczenia weszła kompletnie naga kobieta. Jej nagość
nie budziła jednak kontrowersji, ponieważ miała na sobie buty. Buty na wysokim obcasie.
Była to kobieta ze snu.

Ty rozpustnico, ty! - mruknął bez przekonania mężczyzna.

Niech się pan nie wygłupia, oboje wiemy, jaki jest cel pańskiej wizyty.

Ja tylko przyszedłem pod numer dwudziesty pierwszy.

Tak.

Czy ma pani męża?

Wspominałam już panu, że go zabiłam.

Osobiście uważam, że powinna po prostu pani bardziej dbać o swoją cerę.

Milcz!

Jak pani śmie?! Po tym jak zmieliłem pani kawę?

Wyjdź. Zaraz wróci mój mąż.
Mężczyznę ogarnęło przerażenie. Jego uwagę znowu przykuły buty. Idealnie
współgrały z starą kuchnią. Wyglądały tak, jakby były tam od zawsze. Usłyszał stukanie
obcasów o zimną podłogę. Dźwięk odbijał się od ścian. Chciał podnieść wzrok, ale tak, jak
we śnie, napotkał barierę. Tym razem na poziomie dłoni. Naga kobieta ściskała w nich
starannie owiniętą w gazetę i przewiązaną szarym sznurkiem paczkę.

Burdel... - mruknął mężczyzna i zamknął oczy. W ustach poczuł dwie tabletki.
Przełknął.
Kiedy otworzył oczy znajdował się w swoim pokoju. Stał przed szafką, z której
wcześniej wyjmował fiolkę. Szklane opakowanie teraz toczyło się po podłodze.
W dłoniach ściskał starannie owiniętą w gazetę i przewiązaną szarym
sznurkiem paczkę. Ostrożnie rozwiązał sznurek i rozchylił papier.

Burdel... - mruknął po raz kolejny, patrząc na buty na wysokim obcasie, które
tym razem harmonizowały się z jego pokojem i nim samym
***
Pod jeden z bloków mieszkalnych podjechał radiowóz policyjny. Stał się
uzupełnieniem dla znajdującego się tam już ambulansu i wozu strażackiego. Z pojazdu
wysiadł młody, przystojny policjant, któremu wszyscy wróżyli wspaniałą karierę.

Co się stało? - rzucił od niechcenia w tłum.

Samobójstwo – monotonnym głosem odpowiedział mężczyzna w okularach,
odpalając papierosa.

To myśmy wezwali, panie władzo – odezwała się starsza kobieta z tłumu,
szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w mężczyznę. Zawtórowało jej kilka głosów.

Śmierdzieć zaczęło – poczciwie ktoś wyznał, chowając głowę w ramiona.
Policjant nie zwracając jednak uwagi na głos ludu, podążył w stronę
palacza.

Czy mogę prosić o jakieś szczegóły? - zapytał rzeczowo, spoglądając mu
przenikliwie prosto w oczy. Mężczyzna od niechcenia podniósł na niego wzrok.

Dwudziestojednoletni mężczyzna, rasy białej, najprawdopodobniej trzy dni
temu przebił sobie tętnicę szyjną obcasem buta damskiego, rozmiar 38 i wykrwawił się na
śmierć. Lekarze podejrzewają chorobą psychiczną – odpowiedział, wydmuchując dym
papierosowy, prosto w twarz młodego policjanta.