kliknij - czytaj

Transkrypt

kliknij - czytaj
WAKACYJNY WDŻ
autorka: Monika Mrotek
„Szkoła – nuda, komputer – nuda, wakacje – nuda”. Miejsce, które co roku odwiedzaliśmy,
to wieś u dziadków. W skrócie: wielka nuda. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to się kiedyś
zmieni.
Był upalny dzień. Jedyną atrakcją zdawała się być huśtawka wisząca na środku podwórka.
- Misiu, gdzie jesteś? – babcia krzątała się nerwowo.
- Zwisam. Wiszę i płynę – odburknąłem.
- O boju! Dziecko, co ty pleciesz?
- Jestem kleistą mordoklejką w paszczy Króla Słońce.
- Skarbie, może przejdziesz się nad jezioro z bratem? Dziwnie się dzisiaj zachowujesz – staruszka
podeszła bliżej.
- Po co brudzić ręce nieczystą intencją?
- Idź już dziecko, idź! Za dużo filozofii uczą was w tych szkołach.
Schowałem ręce w kieszenie i poszedłem po mojego wkurzającego braciszka.
- Arek! Schodź na dół, pójdziemy na plażę!
Wygramoliło się z pokoju „to coś”, co ponoć przypomina mnie: krucze włosy i mordercze
spojrzenie. Wziąłem tylko kąpielówki i ręcznik pod pachę. Kroczyłem jak na ścięcie. Spuściłem
wzrok na telefon i szukałem jakby ucieczki od tej rutyny. Jednak zamiast tego, coraz bardziej
pogrążałem się w swojej utopii.
Na plaży panował skwar i czułem, że pot pozostanie moim najbliższym kompanem.
Jedynym zajęciem było pilnowanie, aby mój ośmioletni brat nikogo nie utopił w jeziorze. Nie mam
pojęcia, skąd się bierze to jego irracjonalne zachowanie. Wreszcie niechętnie wszedłem do wody.
Mój piękny brak opalenizny błyszczał niczym bladość Edwarda ze „Zmierzchu” (owszem, nie
wstydzę się tego, że oglądałem ten tasiemiec z moją trzynastoletnią kuzynką, która osobiście by
mnie ugryzła, gdybym odmówił wspólnego seansu). Cóż, przepłynąłem część jeziorka kilka razy,
ale w końcu i to mnie znużyło. Opadłem na ręcznik jak kłoda i natychmiast zrobiło mi się szaro
przed oczami. Miałem bardzo twardy sen. Chciałem się odwrócić, ale poczułem, jak intensywnie
pieką mnie ramiona. Wstałem i zobaczyłem nabijającego się ze mnie braciszka. Miałem ochotę
przyłożyć mu w najbardziej wrażliwe miejsce. Jednakże zignorowałem jego prostactwo i udałem
się do toalety. Nie była zbyt piękna, podobnie jak zapach, który się wewnątrz unosił. Myjąc ręce,
zorientowałem się, co tak bardzo przyciągało uwagę każdego plażowicza. Kolorem przypominałem
wielkiego, ognistego pomidora – na dodatek dojrzałego tylko z jednej strony. Poczułem się
zażenowany. „Super wakacje...” – pomyślałem. Po wyjściu z miejsca skażenia, wróciłem do wody
po bachora.
- Słoneczko cię przygrzało i to dosłownie – pokazał jęzor.
- Zamknij tę jadaczkę i przestań szerzyć głupoty!
- Nie rozumiem cię.
- Ech!, tak jak wszyscy... – westchnąłem. – Słuchaj, daję ci jeszcze dziesięć minut na kąpiel,
a potem bez gadania marsz do domu! Teraz zrozumiałeś, australopiteku?
- Tak jest, kapitanie marudo! – zadrwiła mała paskuda.
Wycofując się z wody, wciąż go obserwowałem. „Niech go kijanka ugryzie” – błagałem
w myślach. Nagle poczułem czyjeś ciało. Było drobne i delikatne, ale nie dziecięce.
- Oj, przepraszam – dziewczyna cofnęła się.
- Taa...Spoko – poszedłem w drugą stronę.
- Czekaj! – zatrzymała mnie swym głosem – Poparzyłeś sobie tors. Mam krem na oparzenia. Jeśli
chcesz, mogłabym... – lekko się zarumieniła.
- Nie. Za parę minut będę w domu.
- Mieszkasz tu? Ja też, ale nigdy cię nie widziałam.
- Jestem u dziadków – nie bardzo uśmiechało mi się ciągnąć tę rozmowę. Czułem się jak
„pomidorówka” w proszku, którą zaraz ktoś zaleje wrzątkiem.
- Przyjdziesz jutro?
- Raczej tak (jeśli mnie zmuszą).
- To do zobaczenia...
- Michał, jestem Michał.
- Ładne imię, ja nazywam się Karina – wyciągnęła ku mnie malutką dłoń.
- Miło cię poznać – uśmiechnąłem się trochę sztucznie.
- Ja muszę już iść. Narka, Michał – jej zielone oczy odbijały blask słońca.
- Pa! – pomachałem. Starałem się być miły dla tubylca.
Wieczorna duchota nie dawała mi spać. Zacząłem myśleć, myśleć o „niej”. Z perspektywy
czasu ta sytuacja wydawała się całkiem zabawna. Lekki uśmiech pojawił się na mojej
niewzruszonej twarzy. W sumie była dość urocza. Miała loki w kolorze ciemnego blondu, drobne
ciało i szeroki, biały, szczery uśmiech. Chyba nie pasuje do chłopaka z koszulkami propagującymi
wolność, sprzeciw wobec władzy oraz muzykę rockową i metalową. Nigdy jednak nie byłem
zwolennikiem „uduchowionego” życia artysty. Ta dziewczyna zasługuje na kogoś „lżejszego”.
Po obiedzie znów poszedłem na plażę. Jednak tym razem jedynie z książką – biografią
znanego autora kryminałów. Reszta rodzinki pojechała do miasta po zakupy.
- Tym razem sam? – jakaś postać wyrosła nad moją głową.
- Mam teraz klucz do skarbnicy wiedzy – tak nazywałem książki.
- Lubisz biografie? – przybliżyła głowę do mojej.
- Zależy jakie.
- Idziemy do wody? – rozpromieniała i spojrzała mi w oczy.
- Jeśli chcesz...
- Bardzo! – podskoczyła z radości.
Wylądowałem w jeziorze z obcą dziewczyną i jej pięcioletnim braciszkiem, grając
w siatkówkę. „Jak ja się na to zgodziłem? Ironia losu”. Coś mnie w niej przyciągało i nie pozwalało
odmówić.
- Lubisz czytać, prawda?
- Tak.
- Ja nawet też, ale wolę grać w tenisa.
Graliśmy dalej w tę „emocjonującą” grę. Nagle na plaży pojawiła się spora grupa osób. Na moje
nieszczęście – cała rodzinka w komplecie. Udawałem, że ich nie widzę, ale już po pięciu minutach
mama zawołała, zawstydzając mnie absolutnie:
- Misiaczku! – nie zareagowałem. Wtedy usłyszałem ponownie: - Misiu, chodź tutaj! – Karina
głośno zachichotała.
- Poczekaj chwilę! – bardziej rozkazałem, niż poprosiłem.
Przywitałem się z całą zgrają Brzozowskich. Nie obyło się bez niepotrzebnych uścisków
i docinków „smarka”.
- Przepraszam Michał, ale mama prosiła, bym zrobiła zakupy. Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną –
Karina podeszła bezszelestnie.
- Tak, chcę! – przerwałem jej. Szybko się ubrałem i poszliśmy.
- Oby tylko znaleźć się jak najdalej stąd – burknąłem.
- Nie lubisz swoich rodziców? – wbiła we mnie wzrok.
- Kocham ich, ale przynoszą mi wstyd.
- No to nieźle. Przeciętny nastolatek powiedziałby „robią mi siarę” lub „ciągle się rządzą”.
- Najwidoczniej nie jestem przeciętny – wzruszyłem ramionami.
- Też tak myślę – jak zwykle uśmiechnęła się szczerze.
- Chciałbym móc tak się uśmiechać.
- Czyli jak?
- Szczerze i bez powodu – odparłem.
- Chodzi o to, żeby pokochać nie to, czego się pragnie, ale to, co się ma. Nie wolno też zamartwiać
się tym, co było i będzie – utkwiła we mnie poważne spojrzenie.
- Brawo, zaimponowałaś mi! – twarz mojej towarzyszki zalała się rumieńcem.
Spędziliśmy razem całe popołudnie rozmawiając, śmiejąc się i zajadając lody. Mimo tylu
dzielących nas różnic, czułem się przy niej niezwykle swobodnie. Kiedy zapadł zmrok, musiałem
odprowadzić ją do domu.
- Podziękuj – zawyrokowała Karina.
- Za co? – zdziwiłem się.
- Za to – cmoknęła mnie w policzek – i za miło spędzony czas.
- Dziękuję – zmieszałem się. - Do zobaczenia.
- Dobranoc.
Od tej pory wakacji u dziadków nie potrafiła zastąpić żadna przyjemność. Nic nie było
lepsze niż wspomnienie pocałunku tamtej lipcowej nocy...