traktor w błocie sofistyki majdan

Transkrypt

traktor w błocie sofistyki majdan
kerownitza traktore’u
Naczelnik tym razem bez tajemnic
Marcin Trepczyński (paragrafy i egzystencjalizm)
wstępniako
Direktour Arktik-statystyczny
Maciey Gnyszka (ArcyTektura)
Pani od polskiego
Zosia Bluszcz (filo-: -Logia i -Zofia)
Drodzy Mieszkańcy Traktu,
Nasze wspólne dzieło zwane Traktorem wypełzło wreszcie z podziemia i skąpane zostało światłem legalizmu. Nawet bowiem Stefan „Siara”
Siarzewski przekonał się, że będąc zwinnym jak lis, przebiegłym jak łasica, no i w ogóle jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”, i tak można dać
się złapać. Gazeta nasza znalazła więc czci godnego Wydawcę i trybunałom przedłożona została.
Z cynickim spokojem na ustach możemy więc ujawnić personalia
zarówno korpusu redakcyjnego, jak i naszych niezmordowanych w pocie swoich czół dziennikarzy. Nareszcie można będzie bez problemu
zlokalizować każdego twórcę, uściskać go i rzucić mu się na szyję albo
też kłodę pod nogi, jak i w szyję tę wbić ostre kły krytyki. Jasne się stanie
kogo się wystrzegać – jak heretyka i masona pojących nas sofistyką na
stronie 8. i 9., oraz z kim warto się poznać, by do wieczora gadać z nim
o życiu i śmierci, a rano... niczego nie zrobić, tylko słuchać śpiewu łabędzi na przykład.
Zrzucamy też maski, kaptury, płaszcze, podkoszulki... bo nasza gazeta ma pokazywać świat Krakowskiego Przedmieścia, czyli to, co tu się
zdarza, co się znajduje, co tu rośnie, ale również tych, którzy tu pracują,
studiują, zataczają się po Trakcie w uwielbieniu dla niego, kroczą posępnie ze wzrokiem wbitym w płyty chodnikowe, pilnują naszego bezpieczeństwa i zasad wychowania w trzeźwości, i leżą rozłożeni na ławkach
w majowe popołudnia. My zaś jesteśmy jednymi z nich, dajemy więc
poznać też siebie.
Drugi numer zaczynamy (zaraz po felietonowych refleksyjach) od
słonecznego wywiadu z koleżankami ze Slawistyki, które jakiś czas temu
odwiedziły naszych południowych pobratymców z Bałkanów, i z którymi Kasia, chcąc uzyskać autoryzację, przez długi czas nie mogła się
skontaktować; okazało się bowiem, że dziewczęta wylegują się właśnie
gdzieś w Czarnogórze. Dalej znajdziecie pełen niespodzianek reportaż
romantyczny Janka, traktujący o ostatnim z niezwykłego cyklu wykładów, prowadzonych przez prof. Mikołejko. Będzie również wywiad,
który przeprowadziłem z byłym pełnomocnikiem rządu, ale wciąż pracowniczką Zakładu Etyki, więc i mieszkanką Traktu, Magdaleną Środą, będący próbą poznania jej odrobinę oraz uzyskania odpowiedzi na
naiwne do granic szowinizmu pytanie – o co chodzi tym feministkom.
W numerze tym rozszerzamy rubrykę miłośników translacji alternatywnych, bowiem ku mojemu zaskoczeniu i radości niezmiernej, dostałem od najwspanialszej nauczycielki łaciny wszech wydziałów – mgr
Ingi Grześczak polemiczny tekst w zupełnie nowym świetle stawiający
pierwszą zwrotkę Ody XX Horaca. Ponadto czeka was masa rewelacji
i czego dusza zapragnie.
Wstydliwy Waran
Mikołaj Magnuski (śpiewanie i granie)
2
Naczelnik
przez szyby traktora
Na okładce zacytowano plakat „Młodzieży – naprzód
do walki o szcześliwą, socjalistyczną wieś polską”. Nie
dokopaliśmy się do autora.
Nadchodzi wiosna – kochajcie siê i piszcie do Traktora.
No one can succeed like doctor Robert.
Wkroczylim w Wielki Post, pamiêtajmy¿ o rekolekcjach.
Poprzedni £amacz (nie lodo-) poda³ siê do dymisji.
Przyjêto.
Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u
R e d a k t o r N a c z e l n y : M a r c i n Tr e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l
Ł a m a n i e :
M a c i e k
M a t e j e w s k i
W y d a w c a : S t o w a r z y s z e n i e E t n o g r a f ó w
i Antropologów Kultur y „Pasaż Antropologiczny”
N
a
k
ł
a
d
:
3
0
0
e
g
z
.
Kochane nasze
Dziewczęta – zdrowia
i sił do pracy z okazji
Dnia Kobiet życzy
samcza część Redakcji.
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
reflektorem traktora
pić na szafot z nadzieją, że się sznur urwie (wersja „prawdziwy wariat
zawsze się cieszy”). Pierwszy sposób jest skrajnie asekurancki, ale
No cóż, sesja już za nami. Niektórych w ogóle ominęła, inni jeszcze gdy przypadkiem uda się zdać, mamy naprawdę miła niespodziankę.
Druga opcja, choć bardziej widowiskowa, też ma poważne wady. Jej
walczą na poprawkach w marcu.
W sumie, zapytacie, o czym tu pisać? Proza życia, czasem z „lek- stosowanie zwykle pociąga za sobą długie nocne poprawianie sobie
humoru (zwłaszcza po egzaminie) i straszliwy ból głowy w dniu nakim posmakiem absurdu”, jak mawia pewien profesor. Pamiętacie
stępnym. Jest jeszcze trzecie rozwiązanie. Coś dla miłośników sporswoją pierwszą sesję? Nerwy, strach, niepewność. Druga podobnie,
choć może już nie tak dramatycznie. Kolejne (to do tych, którzy tów ekstremalnych. Przychodzimy na egzamin pewni siebie jak Tosstudiują chwilę dłużej) coraz spokojniejsze, nieomal rutynowe. Po- hiro Mifune w filmach Kurosawy i gramy kamikadze („Co?! Ja nie
zostawmy jednak temat samego egzaminu. Tylko ktoś, kto nigdy nie zdam?!”). Skuteczność ponoć stuprocentowa. Sam nie próbowałem,
ale to o niczym nie świadczy.
studiował (albo już dawno i teraz nie pamięta, bo został wykładowcą),
A gdy coś nam mówi, że się jednak jakoś uda? Cóż, w sumie pomoże uparcie twierdzić, że wystarczy nauczyć się, żeby zdać. Ale to
oddzielny temat, być może na inny felieton. Zamiast tego pomówmy dobnie. Można już tydzień wcześniej rozpuszczać pogłoski, że się
nam noga powinie i ponieważ egzamin jest piekielnie trudny, to czeo czymś ciekawszym. O tym, JAK zdajemy egzaminy. W JAKIM styka wszystkich rzeź niewiniątek. Ale uwaga, przesadne rozpaczanie
lu. Problem, wbrew pozorom, wcale nie błahy. Samo zdobycie wpisu
to już tylko końcowe pociągnięcie pędzlem wieńczące dzieło. Ileż cie- i czarnowidztwo, przy średniej ponad cztery, może zostać odebrane
jako dziwaczna kokieteria albo objawy depresji. Koleżankom jeszcze
kawsze są zachowania kolegów i koleżanek przed wejściem.
Dokonajmy krótkiego przeglądu. Od razu pomińmy tych (nielicz- ujdzie, ale kolegom... Można też przyjść wręcz nieprzyzwoicie radosnym, uśmiechniętym i w ogóle szczęśliwym, już zawczasu ciesząc
nych) spośród nas, którzy po prostu przychodzą i zdają. Bez nerwów,
się z kolejnego sukcesu. Tu jedynym
problemów i zbędzagrożeniem (poza, oczywiście, tak
Przychodzimy
na
egzamin
pewni
siebie
jak
Toshiro
Mifune
nych emocji. Jeśli
zwanym „zimnym prysznicem”) jest
ktoś z własnej woli w filmach Kurosawy i gramy kamikadze...
ukamienowanie przez bardziej trzeźpozbawia się tych
wo (lub pesymistycznie) nastawiowszystkich przeżyć, cóż – to jego sprawa. Pozostali radzą sobie na
nych kolegów i koleżanki.
różne sposoby. Nawet najbardziej zrezygnowani i zniechęceni, jeśli
Oczywiście w przyrodzie rzadko występują czyste formy tych
pojawiają się na egzaminie, można wnosić, że jakiś niewielki płomyk
postaw przedegzaminacyjnych. (Uwielbiam pseudonaukowy styl!).
nadziei rozświetla ich przerażone dusze. Bo, po prawdzie, gdy przychodzimy na egzamin, to z zamiarem, nadzieją lub choć marzeniem Przeważają mieszane style, z przewagą którejś wersji. Na tym na rasukcesu. To, jak się zachowujemy, zależy od tego, jak oceniamy swoje zie zakończę. Wiem, że temat zdawania egzaminów został tu jedynie
pobieżnie zarysowany, ale wydaje mi się, że jako pierwszy go poruszyszanse na uzyskanie upragnionego wpisu.
łem. Być może kolejne prace rzucą więcej światła na ten fascynujący
Można to obliczyć na przykład tak: sumę stopnia przygotowania
i domniemanego szczęścia dzielimy przez stałą trudności egzami- problem.
O zdawaniu egzaminów
nu. Wzór prosty jak egzamin wstępny na prywatną uczelnię. Schody zaczynają się, gdy przychodzi do podstawiania. Bo jak włączyć
do rachunku tak różne, a ważne, amulety zwiększające zdawalność
(maskotki i/lub małe karteczki gęsto zapisane zaklęciami nieomal
magicznymi) albo mikstury (też prawie magiczne) wzmacniające odwagę i elokwencję przed egzaminem ustnym. Większość z nas swoje szanse ocenia raczej intuicyjnie. Gdy to uczynimy, trzeba jeszcze
wybrać najbardziej odpowiedni schemat zachowania pasujący do naszych przewidywań.
I tak, jeśli przyszłość wygląda czarno, a kampania wrześniowa śni
się nocami, to wybór jest raczej prosty. Możemy, idąc na egzamin, już
w autobusie (lub pochodnym środku transportu) zacząć opłakiwać
potencjalną porażkę (wersja „ja biedny żuczek”) albo radośnie wstą-
Uniwerek albo życie
Czy jest ktoś kogo nie wytrąciła z rówagi kolejna sesja perfidnie
zbiegająca się z karnawałem? A może faktycznie komuś nie zdarzyło się jeszcze zwątpić we wzniosły cel studiowania na Uniwerku?
Nie, niemożliwe... A jednak? Hm, nie jest dobrze...
Wewnętrzną równowagę łatwo przecież stracić wspinając się po
nieprzespanej nocy na szerokie schody BUWu. Z lekkim szumem
w głowie spowodowanym wczorajszą mieszanką Monadologii i psychologii (a mówili – nie łączyć trunków) mijasz cztery kolumny i dopadasz wreszcie zabunkrowanego stolika. Z jakąś niezdrową łapczywością zalewasz się znów potokiem nowych mądrości wedle zasady
– klin klinem.
Chcesz zaprzeczyć? Że niby nie jest tak źle? Że niby wręcz przeciwnie? Studencki syndrom iluzji i zaprzeczenia. Typowy dla uzależnień. Ten nałóg zaczął się całkiem niewinnie. Zastosuję tu terapię
wstrząsową by tym skuteczniej obudzić Cię z „pijackiego snu”.
Otóż (proszę się odprężyć) najpierw był koniec szkoły, pasmo imprez osiemnastkowych przeplatające się z presją- co dalej? Tak wykształciła się intuicja, pod wpływem której zdecydowałeś się – bardzo
zresztą oryginalnie – rozpocząć studia na Uniwersytecie. Nie ważne
czy wcześniej, czy później odwiedziłeś tę główną imprezownię, znajdującą się między fabryką cukierków a zagłębiem klubowym na Powiślu. Ważne, że spodobał Ci się nowoczesny wystrój i ostra selekcja
na bramce. Poczułeś się tak wyjątkowy, że nie przeszkadza Ci już nawet niezabawna zabawa w przydługi pociąg do książek. Jak to bywa
z używkami – studia uniwersyteckie omamiły Cię, oszukały obietnicami.
Ponieważ nasza szacowna redakcja nie jest
już tajna, więc mogę podpisać się własnym
nazwiskiem. Na wypadek gdyby ktoś miał jakieś uwagi, zastrzeżenia, pytania (propozycja
z poprzedniego felietonu nadal aktualna) lub
tylko ciekawe zdjęcia, podaję adres e-mail:
[email protected].
Maciek Wyszomierski,
Człowiek, który znalazł swoje miejsce ...na filozofii
Miałeś znaleźć wskazówki jak żyć, znajdujesz wskazówki jak zdefiniować definicję. Podczas gdy inni poznają praktyczne tajniki przemysłu metalurgicznego, Ty nabierasz biegłości w niezbyt intratnym
przemyśle metalogicznym. Odtąd niemal każdego tygodnia uprawiasz
nocny booving. Obudź się wreszcie, wyrwij z matni zanim dojdzie do
najgorszego. Któregoś razu, gdy jak zwykle zastygniesz między regałami, ogarną Cię ciemności i znikniesz. Po prostu zdematerializujesz
się, a na twoim miejscu pojawi się książka. Upadnie z hukiem na ziemię unosząc kurz. Może ktoś nawet podniesie ją, przeczyta i zachwyci
się nową teorią znaczenia znaczenia. Ale Ciebie już nie będzie.
Lepiej zrezygnuj już teraz. Pomyśl o swoich bliskich. Jak oni się
z tym pogodzą? Wybierz sam – uniwerek albo życie. To już nie jest
niewinna zabawa. To naprawdę Cię wciągnęło. A jeżeli wciąż bez
krztyny wahania opędzasz sobotni wieczór na imprezie w BUWie,
spójrz wreszcie w górę. Podnieś głowę znad tekstu i przyjrzyj się widmom majaczącym pod sklepieniem. Ci czterej od lat nie tracą równowagi stojąc na wąskich kolumnach. Naprawdę chcesz skończyć jak
oni?
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
Ania Maresz
Dziewczę, które na filozofii czuje
się zagubione
3
4
gwóźdź
Dlaczego wy tak ciągle mówicie o prostytutkach?
O tym, jak się pije z serbskimi policjantami, kto zestrzelił super- nowoczesny samolot amerykański i jak wytłumaczyć Czarnogórcom polskie przekleństwa, opowiadają Ania i Andrea, studentki slawistyki, które przez dwa miesiące przemierzały południową Słowiańszczyznę,
a teraz materiały ze swojej podróży prezentują na wystawie w Instytucie Slawistyki.
Jak długo planowałyście tę podróż?
Andrea: Ja to całe życie planowałam i tylko
kombinowałam, kto pojedzie ze mną.
Ania: No i trafiłam się ja.
Andrea: Miałyśmy tylko mniej więcej pomysł, co chcemy zobaczyć, gdzie pojedziemy
najpierw, ale i tak wszystko wyszło spontanicznie.
Jak się przemieszczałyście?
Andrea: Głównie stopem i pociągiem. Z Zakopanego do granicy busem za 3 złote. Następnie stopem do Popradu, pociągiem do
Koszyc, potem do Budapesztu, gdzie zostałyśmy trzy dni u mojej rodziny. Do Suboticy
w Serbii jechałyśmy taką śmieszną maszynąSzinobusem, autobusem na szynach. Tam
wsiadłyśmy w pociąg do Baru w Czarnogórze, gdzie już zostałyśmy. Do Polski wracałyśmy stopem.
Czy dużo wydałyście na sam transport?
Ania: Skąd! 800 kilometrów przejechałyśmy
za 35 złotych. Pociągi w Serbii są rewelacyjne.
Jechałyśmy drugą klasą, sześć miejsc w przedziale, rozkładane fotele, bardzo wygodne.
Andrea: A najlepsze jest to, że można zostawić bagaże w jednym przedziale, a pójść
A jacy są Serbowie?
Andrea: Są szalenie gościnni, życie sąsiedzkie kwitnie, nie trzeba się zapowiadać, dom
jest zawsze otwarty dla znajomych i przyjaciół. Można przyjść nawet pod nieobecność
gospodarza, zrobić sobie kawę, herbatę, poczekać. Gdy mieszkałyśmy, już po raz drugi,
u pewnej rodziny, gospodarz ciągle przesuwał termin rozmowy o zapłacie za noclegi.
Nie chciał pieniędzy, ale my się na to nie
godziłyśmy. Gospodarz machał rękoma, żebym mu głowy nie zawracała rozmowami
o pieniądzach. W końcu postawił butelkę na
stół, wszystkie negocjacje muszą być tam zakrapiane.
Ania: Serbowie są też bardzo męscy. Trudno
się tam nie zakochać.
Andrea: Są bezpośredni. Jeśli podoba im się
dziewczyna, po prostu podchodzą i zaczynają rozmowę, na ulicy gwiżdżą za nią, krzyczą,
nie są tak powściągliwi jak Polacy.
Jaki mają stosunek do kobiety?
Ania: Nasi znajomi w Serbii stwierdzili, że
nigdy by nie pocałowali kobiety w rękę, nie
dali jej kwiatka i nie przepuścili w drzwiach,
bo to się nie godzi.
Andrea: Ale różnią się też od Polaków tym,
że nie liczą tak pieniędzy. WłaśSpotkałyśmy mężczyznę, który jeździł z gra- ciwie im ktoś ma ich mniej, tym
mniej się tym przejmuje. Członatem w samochodzie, bo uważał, że jak za- wiek stracił pracę, ale postawi
trzyma go policja, to będzie musiał go użyć. wszystkim przyjaciołom piwo
w barze.
na całą noc do drugiego. Nikt cię nie okradnie. Mamy przygodę z panami policjantami Jak jest tam z pracą?
w pociągu.
Ania: Każdy mężczyzna raczej ma pracę,
Ania: W jednym z przedziałów zostawiły- może mieć dorywczą, ale to na nim ciąśmy whisky, a przesiadłyśmy się do drugiego.
ży utrzymanie domu. Kobieta wychowuje
Przy kontroli paszportów policjanci zapytali dzieci, gotuje i zajmuje się gospodarstwem.
czy ta whisky w przedziale obok jest nasza.
Z pewnością inaczej jest w miastach takich
Przestraszyłyśmy się, że to coś szalenie nie- jak Belgrad, ale my podróżowałyśmy główlegalnego, ale panowie powiedzieli, że nam ją
nie po małych miasteczkach i wsiach.
przyniosą, a po 10 minutach zjawili się z kubeczkami plastikowymi.
A jak się bawią młodzi Serbowie?
Andrea: Taka jest policja w Serbii!
Andrea: Dyskoteki mają straszne, ale potrafią też usiąść gdzieś i bawić się śpiewając
narodowe pieśni.
Ania: Byłyśmy na Festiwalu Trąb (Sabor
Trubača) w Gučy, gdzie wszyscy piją, jest
tłoczno i głośno. Festiwal trwa tydzień. Co
wieczór są koncerty, konkursy, grają też cygańskie orkiestry, nawet dziecięce. Grają też
w knajpach. Gdy Cygan podejdzie do stolika, przykleja mu się do czoła banknoty lub
wrzuca je do trąby. Dzieciom każą wchodzić
na stół i tańczyć. To wydaje się niemiłe dla
zwykłego Europejczyka, ale tam ani Serbowie, ani Cyganie nie uważają tego za obrazę.
Są też takie momenty, gdy wszyscy wychodzą
na ulicę, śpiewają , tańczą ...
Czułyście się bezpiecznie?
Andrea: Bardzo bezpiecznie. Jak wyjeżdżałyśmy, trochę się bałyśmy, ale potem przekonałyśmy się, że nie ma czego.
Ania: Ludzie są bardzo przyjaźni, można
mieć do nich zaufanie. Na początku odzywała się w nas ta polska świadomość, że lepiej
być bardzo ostrożnym, nie zostawiać bagaży
itp. Nawet jak poznałyśmy naszych obecnych
przyjaciół, to oni wyglądali tak, jakby mieli
nas zamiar pobić, zgwałcić, obrabować, utopić i gdzieś zakopać. Przekonałyśmy się jednak, że są bardzo dobrymi ludźmi.
Andrea: Doszłyśmy do wniosku, że im bardziej ktoś wygląda niebezpiecznie w Serbii,
tym bardziej jest miły i sympatyczny. Oni tak
po prostu wyglądają, ci Serbowie...
A spotkałyście kogoś naprawdę niebezpiecznego?
Andrea: Spotkałyśmy mężczyznę, który jeździł z granatem w samochodzie, bo uważał,
że jak zatrzyma go policja, to będzie musiał
go użyć.
Na waszych zdjęciach widoczne są ślady niedawnych bałkańskich konfliktów,
np. zbombardowany budynek w Belgradzie.
Dużo jest takich miejsc?
Andrea: Sporo, chyba najwięcej w Bośni.
W Serbii już większość odbudowano.
Ania: Mimo wszystko w centrum Belgradu
widać te ruiny zbombardowanych domów.
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
gwóźdź
Albo takie miejsce, gdzie NATO przez pomyłkę zbombardowało chińską ambasadę.
Andrea: Jakoś w listopadzie trzech studentów z SGH zorganizowało podobną do naszej
wystawę z pokazem slajdów i opowiadaniami. Tylko, że oni o Serbii pojęcie mieli nikłe.
Powiedzieli, że te budynki w Belgradzie Serbowie zostawili ku przestrodze, a one stoją
po to, by pokazać światu, co NATO zrobiło
Serbii.
Czy ludzie chętnie dzielili się z wami swoimi wspomnieniami z wojny?
Ania: Bardzo chętnie. To jest właściwie ich
główny temat.
Andrea: Chociaż najmniej mówią o wojnie
z Chorwacją, to dla nich nieprzyjemne i nieciekawe, a najwięcej opowiadają o tym, jak
ich NATO zbombardowało. My przed wyjazdem miałyśmy ustaloną opinię o wojnie,
Karadziciu itp. Pobyt tam, rozmowa z ludźmi, zmieniły nasze podejście do tych spraw,
szybko nam się uporządkowały pojęcia
prawdy i fałszu.
Ania: Ludzie często o tej wojnie mówią nie
jako o czymś tragicznym, ale traktują ją
trochę z przymrużeniem oka. Opowiadają o tym, jak ktoś wrócił z wojny i strasznie
śmierdział, zamiast o tym, jakie rany odniósł, przy czym śmieją się z tego.
Andrea: Albo opowiadali o zestrzeleniu samolotu F117A, niewidocznego dla radarów.
Ania: Strzelali na oślep i trafili. Teraz się
chwalą, że mają części z tego samolotu
w domu. Poza tym tęsknią za Tito. Mówią, że
wtedy mieli mocny pieniądz, a teraz wszyscy
są biedni. Nawet młodzi ludzie, co ciekawe,
są podobnego zdania. Spotkałyśmy tylko
jednego chłopaka, studenta z Kosowa, który
myśli inaczej. Śmiało mówił nam, że uważa
Jugosławię za sztucznie podtrzymywany system.
Jak radziłyście sobie językowo?
Ania: Szybko nauczyłyśmy się serbskiego.
Najpierw mówiłyśmy po bułgarsku, aż zorientowałyśmy się, jak inaczej od bułgarskiego brzmią podobne słowa w serbskim.
A po polsku?
Andrea: Też! W ogóle bardzo przyjacielsko
odnosili się do nas jako do Polek. Wielu ludzi
ma miłe skojarzenia z Polską, niektórzy byli
u nas na stypendium, inni pracowali, jeszcze
inni mają tu rodziny.
Ania: Kiedy mówiłyśmy po polsku, oni
w miarę nas rozumieli. Należymy do osób,
które często przeklinają i wszyscy nas pytali, dlaczego cały czas mówimy o prostytutkach?
Andrea: Pytali się, co dokładnie znaczy u nas
to słowo i po co tak często go używamy. Wytłumaczyłyśmy tak: kiedy Anglik przyjeżdża
nad Niagarę, mówi: „It’s wonderful!”, Niemiec: „Wunderbar!”, a Polak: „O k....!”
dłużej. Gdy jechałyśmy do Bułgarii, w czasie kontroli celnej na granicy zapytano nas,
dlaczego nie mamy meldunku i już chcieli
dzwonić i nas stamtąd deportować. Byłyśmy
w szoku. Koniec podróży oznacza także zakaz pojawiania się z Serbii przez najbliższy
rok. Ale na szczęście znałyśmy już dość dobrze serbski, co się policji bardzo spodobało
i potraktowali nas łagodnie. Niemniej byłyśmy naprawdę przerażone.
Co jadłyście?
Andrea: Głównie arbuzy i popijałyśmy je
browarem.
Ania: Piwo nie jest tam najlepsze, sprzedawane w plastikowych butelkach. Jest dziwne,
jakby bez gazu, trochę bez smaku, ale zimne, a przy czterdziestostopniowym upale nie
miałyśmy na nic innego ochoty.
Co dał wam rok studiów slawistycznych?
Ania: Podstawowe informacje kulturowe,
znajomość historii. Jeśli znamy kulturę i historię regionu, po którym podróżujemy, jego
mieszkańcy okazują nam większy szacunek.
Andrea: A przede wszystkim łatwiej nam
było nauczyć się serbskiego.
I oto scena jak z filmu. My stałyśmy na
Przeżyłyście jakieś niezapomniane końcu pociągu, na tym „balkoniku”
przygody?
i wyciągałyśmy ręce po wodę do tych
Andrea: Nigdy nie zapomnę, jak zasnęłyśmy w środku lasu, gdzieś na biegnących za pociągiem mężczyzn.
skałach, na jakiejś górze. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że tam są jadowite Ile kosztowała was ta wyprawa?
węże. Po dwóch godzinach snu obudziło
Andrea: Ponad dwa tysiące złotych na osonas zimno; na górze temperatura spadła do
bę.
piętnastu stopni, podczas gdy na dole było
trzydzieści. Myślałam, że umrę. To mogło się
Co poradziłybyście osobie, która wybiera
naprawdę niebezpiecznie skończyć. I pamięsię w taką podróż po południowej Słowiańtam jeszcze, jak w czterdziestostopniowym
szczyźnie?
upale jechałyśmy pociągiem z Belgradu. Było Andrea: Myślę, że konieczna jest znajomość
tak gorąco, że nawet wystawienie głowy za
cyrylicy. Są dworce gdzie wszystko jest napiokno nie przynosiło ulgi. Czułaś tylko duży
sane tylko tym alfabetem.
podmuch gorącego powietrza. Powoli braAnia: Angielski się tam nie przydaje, może
kowało nam wody. I nagle pociąg się zatrzy- w Belgradzie, ale już w Vojvodinie, na promał. Kiedy zorientowałyśmy się, że stoi tak
wincji, w mniejszych miastach, na wsi po
długo, bo tu jest studnia i ludzie nabierają
angielsku się tam nie dogadasz. Nie ma za to
wody, pociąg miał już ruszać. Wtedy dwóch
problemów z przemieszczaniem się. Bardzo
Serbów postanowiło nam tę wodę przynieść.
popularne jest podróżowanie autostopem.
I oto scena jak z filmu. My stałyśmy na końcu Chętnie nas podwożono.
pociągu, na tym „balkoniku” i wyciągałyśmy
Pociągi też są tam tanie. My akurat po Czarręce po wodę do tych biegnących za pocią- nogórze jeździłyśmy za darmo, bo takich
giem mężczyzn. Udało nam się, a oni to byli
dwóch konduktorów nas polubiło.
prawdziwi bohaterowie. Podziwiam ich, nie
Andrea: Ja polecam przejść się na komisariat
byli najmłodsi i biegli za nami w takim upa- w Serbii, to też jest swoista przygoda...
le...
Ania: A ja pamiętam jak chcieli nas deportoKasia Kapała
wać. Nie wiedziałyśmy o obowiązku meldunku na policji, jeśli ma się zamiar mieszkać
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
5
traktor dojedzie wszędzie
Rodacy wyposażyli więc Astronoma w grzechotkie, żeby ją sobie poobracał, gdy nikt
nie patrzy.
Nasz fotoreporter uchwycił ten unikalny moment, gdy nikt nie spoziera na Kopernika.
Mikołaj skarżył się, że wciąż jest obserwowany przez Bila Gejtsa z Łindołsów.
z życia pomników
Sir Mikulašowi musi być niewygodnie na tak
kanciastym sedesie.
Foty: Naczelnik
Podpisy: Direktour Antystatystyczny
6
Pomnik Mikołaja Kopernika, który stoi na Krakowskim Przedmieściu, mijany codziennie przez rzesze studentów, powstał pod wpływem pomysłu Stanisława Staszica.
Początkowo chciał doprowadzić do budowy pomnika w Toruniu, po
niepowodzeniu zdecydował się na Warszawę. Za pieniądze zebrane ze
składek publicznych została zawarta umowa z Bertelem Thorvaldsenem
w 1820 r. W rok później wykonany został model figury w ramach którego astronom miał przesiadywać na wielkim globusie nieba (proj. Jana
Faralskiego).
Niestety nie zdecydowano się na tę wersję. W 1828 r. dokonany został odlew rzeźby, która została odsłonięta 11.V.1830 r. Podstawa pomnika została w 1894 roku podwyższona i powiększona.
W czasie powstania warszawskiego pomnik został poważnie uszkodzony. Przetopiono go na złom. Nowa figura została przywieziona do
Warszawy 22.VII 1945 r. Odsłonięta oficjalnie w 4 lata później.
Kanonik Warmiński konwersuje sobie i odprawia astronomiczne figle ze wszystkimi
tałersami z sądziedztwa.
Muzyczna Wyspa
Nowe dowody w sprawie rozpętanej przez Platona burzy
Zachodnie pisma naukowe donoszą o nowych dowodach na istnienie legendarnej Atlantydy.
Wsparcie dla zwolenników teorii o jej realności przyszło z niespodziewanej strony. Jak donoszą zachodnie pisma branżowe, nowych
faktów w tej sprawie dostarczyły badania… muzykologów, a konkretnie zespołu badaczy portugalskich i iberoamerykańskich pod kierunkiem profesora Anatola Jorge da Alantejo. Wyniki nie zostały jeszcze
opublikowane, jednak trwające od kilku miesięcy badania były oparte na analizie występujących po obu stronach Atlantyku formuł me-
Piotruś
Opis opracowany na podstawie:
www.warszawa1939.pl/index.php?r1=pomnik_kopernika&r3=0
lodycznych w zachowanych archaicznych śpiewach oraz porównanie
skal południowoamerykańskich fletni pana i starożytnych egipskich
obojów podwójnych. Jak się dowiedzieliśmy, odkryto zdumiewające
zbieżności.
„Trwa jeszcze opracowywanie wyników, ale już w tej chwili jesteśmy pewni, że te podobieństwa nie są przypadkowe. Przypuszczamy, że kultury muzyczne po obu stronach Atlantyku wywodzą się od
wspólnych korzeni” mówi prof. de Alantejo.
Czekamy z niecierpliwością na publikację.
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
Czcibor Hejwowski,
Specjalista od muzykologii
traktor dojedzie wszędzie
Głos w sporze empiryków z racjonalistami – reportaż romantyczny
Jakiś czas temu, w zimowy mroźny wtorek, profesor antropologii
rzec by można zamyślony, błędny, druga – niska brunetka, niczym się
kultury A. Mikołejko podpisywała indeksy. Nie jest to, jakby się
szczególnym niewyróżniająca, tak iż w pewnym momencie zaczyna
mogło wydawać na pierwszy rzut oka, takie chamsko proste stwier- stać w kręgu na tej samej zasadzie, co tłum) pierwsze dwa zadania
dzenie. Dla studenta UW czynność ta doniosła i ze wszech miar po- (patrz wyżej) pominęli całkowicie. Tzw. racjonaliści tłumaczą to tym,
żądana stanowi niezbędną składową do zaliczenia roku, uzyskania
że inaczej niż przy pomocy pałki lub okrzyku: „Pani Dodo, proszę
w dalszej kolejności absolutorium, dyplomu magistra,
pracy (a więc żony) i co tam komu do głowy przyjdzie.
To, co ujrzałem, musiało być efektem właśnie zbiorowej
świadomości tegoż schematu.
W pięknej i przestronnej nowopowstałej sali w starym
BUW-ie nagle zrobiło się ciasno jak nigdy (no może z wyjątkiem wykładu o wizjach halucynacyjnych wywoływanych własnym sumptem przez Indian z płatków kwiatka,
i tu padła nazwa kwiatka, ale nikt nie zrozumiał, więc połowa wyszła). Katedra wykładowcy w mgnieniu oka została otoczona szczelnym kręgiem osób postępujących w życiu zgodnie z deterministyczną zasadą „kto pierwszy, ten
lepszy”. Zmęczeni dniem, mający fatalizm wpisany w życiorys tudzież nieliczni nihiliści wspólnie z tymi mmniej
zaradnymi zasiedlili wyższe rejony auli i z ogólnie tępym
wyrazem fizjonomii obserwowali z pozoru tylko nieciekawy spektakl. Oj działo się, działo tam na dole.
Pośrodku katedry pojawiła się deus ex machina prof.
Mikołejko. Do dziś niektórzy dyskutują nad tym faktem,
dzieląc się generalnie na trzy główne grupy. Pierwsza
z nich – tzw. racjonaliści, uważa, że pod katedrą zamontowana jest miniwinda, napędzana ręcznie przez asystentów
naukowych profesor Mikołejko, chcących w ten sposób
udowodnić jej i sobie, że nie są tu tylko ze względu na koneksje towarzysko-rodzinne i mogą być czasem przydatni. Empiry- przestać się rozbierać!”, naporu tłumu powstrzymać by się nie dało.
ści z kolei upierają się przy zdaniu, iż profesor przeszła przez tłum
Empiryści ripostują, że asystenci to nie zomo, i powinni przemówić
niezauważenie, ponieważ prowadząc za młodu badania terenowe na
do studentów, ludzi biorących rzeczywistość a posteriori – przez doSyberii posiadła od plemienia Czukczów tajemną sztukę bilokacji.
świadczenie (zmysłowe), że na zewnątrz rozdają grzane piwo, a co za
Trzecią grupę można w zasadzie pominąć. Nihiliści (bo o nich mowa)
tym idzie sala pustoszeje, wszyscy powierzają indeksy kilku abstytwierdzą, że Mikołejko w tym dniu nic nie podpisywała, a na pytanie,
nentom, ci dają je do podpisu, sami posilając sie kanapką. Argumentu
dlaczego tak uważają, odpowiadają, szczerząc bezczelnie zęby, że nie „Doda” nie podważają.
wiedzą.
Uporządkujmy więc sytuację: w auli utworzyły sie dwa kręgi – jeWracając do tematu: dziesiątki par dłoni wyciągniętych jak po
den w ruchu, drugi nieruchomy. Poza tym wszystkie siedzące miejsca
zboże osaczyło szczelnym kręgiem panią antropolog. Wydawało się,
są zajęte. Niektórzy śpią lub rytmicznie wznoszą okrzyki „siadać”,
że sytuacja jest trudna, jeśli nie beznadziejna. Pamiętajmy, że okrąg
„skandal”, „kurde”. Hałas jest niesamowity, więc próbujący spać co
ma to do siebie, iż odległość do jego środka z każdego punktu jego obchwila podnoszą glowy i baranim wzrokiem patrzą dookoła. Między
wodu jest taka sama, kryterium pierwszeństwa więc odpada. Jest też
rzędami uwija się sprzedawca gazetki studenckiej, słusznie rozumunajdoskonalszą z figur, ale to akurat należałoby w świetle powyższych
jąc, że w sytuacjach ekstremalnych ludzie działają irracjonalnie. Asyfaktów zrewidować. Tak czy siak – zapanował chaos.
stent wszczyna dyskusję z usiłującą przekazać mu indeksy nieśmiałą
W takiej Japonii na przykład brać studencka ustawiłaby się zgodstudentką. Stanowczym ruchem rozłożonych dłoni neguje zasadność
nie z wyliczeniem: podpis, czyli ruch ręki profesora, to około dziesięć
jej argumentów, po czym przedziera się do pierwszych rzędów z chęsekund. Licząc, że chętnych jest 500, daje to nam po przemnożeniu cią zebrania indeksów (sic!), dowiadując się, iż te posiada nieśmiała
83 minuty i 20 sekund na wszystkich, a nie dwie i pół godziny, jak to
dziewczyna, która speszona traci czucie w dłoniach, upuszcza indeksy,
miało miejsce u nas. Warunek jest
zaczyna je zbierać, asystent mówi, że nie, że on to zrobi,
jeden: trzeba ustawić się gęsiego.
na to ona, że przeprasza, na to on, że nie ma za co, jej się
Jako że nie zaobserwowałem w na- ...nikt nie wie, o co chodzi, nihiliści podoba jego wyrozumiałość, jemu jej nieśmiałość, to
szym kraju regularnej formy tej twierdzą, że wiedzą, asystent mimo znaczy że nie jest pyskata, dobrze gotuje, jest dokładna
kolejki (jest instytucja stacza, spo- to łapie dziewczynę za rękę, niby w sprzątaniu, nie ubiera się wyzywająco i dobrze, bo on
sób na chama, parami, na ciążę,
nie ma zamiaru śledzić jej każdego kroku jak coś, Miprzez pomyłkę...
na kalekę, na mdlejącego itp. itd.),
kołejko krzyczy, że z krzyżowania zasad nic nie wynika,
więc skąd, u licha, polski student
nikt nie wie, o co chodzi, nihiliści twierdzą, że wiedzą,
ma czerpać wzór do naśladowania? Poza tym w analitycznym umyśle asystent mimo to łapie dziewczynę za rękę, niby przez pomyłkę, bo
polskiego studenta od razu kiełkuje niepokojąca myśl: co mają zrobić
myślał że to indeks, ale jak można pomylić indeks z ręką, więc cofa
ci z samego końca szeregu?
rękę, wtedy ona łapie go za cofającą się rękę, on na zasadzie mechaniW tym kryzysowym momencie wkraczają na scenę wydarzeń asyzmu bodziec-reakcja łapie ją za rękę i tak trwają przez chwilę na wzór
stenci pani profesor. Przedstawieni jak należy (jakiś dowcipniś zaczął wieczności, zapatrzeni w siebie, nieruchomi, piękni, nieskalani.
klaskać) mają za zadanie:
Primo – rozbić krąg, który tamuje dopływ powietrza do osoby prynJanek Barański
cypała;
Wschodząca gwiazda fylologyi polskiey
Secundo – powstrzymać fale zniecierpliwionych napływajacą z góry
i odbijajacą się od kręgu na dole tak, iż tworzy się na schodkach swoisty drugi krąg różniący się tym od pierwszego, że jest w ruchu ciągłym góra-dół, co z kolei przypomina jakiś ponury rytuał voodoo;
Tertio – zebrać indeksy od wszystkich (sic!) i podłożyć pod nos podpisującej.
Z niewyjaśnionych do dziś powodów asystenci (jeden – wysoki
brunet w okularach, lat około dwadzieścia osiem, wzrok spokojny,
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
7
traktor w błocie sofistyki
Rycerz Niepokalanej
A teraz przyobiecany sposób wtóry. Jak się rzekło, nie śmiemy nawet wątpić w jedyną słuszność pierwego, ale, jak dobrze wiemy, wróg
nie zasypia bananów w popiele i nikt nie zdoła uśpić naszej czujności.
A oto on (nie wróg, dowód): są, powiadam, dwie możliwości: gwiazdka (czyli, przypomnijmy, teza) zachodzi lub nie zachodzi. W pierwszym przypadku gwiazdka zachodzi. W drugim przypadku nie
zachodzi, co jest równoważne temu, że wschodzi. Wschodzić może
jednak tylko na wschodzie, a zatem zachodzi, ponieważ wykazaliśmy
już dobitnie, że nasz cel jest warty nawet wschodu.
Ufam, że czcigodna Redakcja, jako ostatnia reduta słuszności
w ostatnim wolnym medium, jakim jest Traktor Królewski, kierując
się przenikliwą dalekowzrocznością w dostrzeganiu racji historycznej, dołoży wszelkich starań, by te skromne próby przedłożyć opinii
publicznej, spragnionej „jak zapalniczka wody, jak sucha studnia płomienia”, jak mówi stare przysłowie.
Monsignore Daniele de Chlastoma
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
Redakcja
LUDZIE
Piszcie na majdan:
[email protected]
Też Redakcja
Znawca sztuk, przyjaciel mądrości
Redakcja przeprasza Czytelników za błędy i wypaczenia poprzedniego numeru, znaki zapytania zamiast myślników, nierozwiązywalny
obrazek logiczny i takie tam różne
dowcipne pożerające tekst ramki,
czy podanie błędnego adresu strony
zespołu (miast: www.funkynie.com).
Nie przeprasza Redakcja natomiast
za rebusy tak łatwe, że nie mogliście
sobie z nimi poradzić (huehuehue).
Oto zdjęcie Piotrusia,
wyznawcy historii i filozofii, autora „Legendy o traktorze króla”
i opowiadania „Rękawiczka” (z poprzedniego numeru), który
bardzo się zmartwił,
że nie zamieściliśmy
przy nich jego zdjęcia,
co więcej, że podpisaliśmy go tam „Piotrek”
stwarzając możliwość
pomylenia go z Piotrkiem z V roku politologii, którego to
nieziemskie skarpety
mieliśmy zaszczyt podziwiać w poprzednim odcinku. Skarpety mają się dobrze.
Prześwietna Redakcjo,
Chociaż jest niezaprzeczalną prawdą, że niezawodnie żyjemy
w najlepszym z możliwych światów, to złem przelewającym wszelką miarę pozostaje wciąż postępujące na naszych oczach zepsucie
obyczajów w zgoła niepospolitej Rzeczypospolitej. Aby położyć kres
szalejącej anarchii i wznieść tamę przed napierającym bezładem,
wziąłem się byłem wziąłem do, jak to się mówi, garści, i, jak ongiś
słynny Bacon z Verulamu, takież oto przeprowadził rozważania: czy
sprośność jakże nieprzystojnych obyczajów żucia gumy, wycierania
błędów w zeszytach i jeżdżenia na rowerze jest konsubstancjalna
z wieczną i niezmienną istotą esencjalnej substancji naszej Pani, czyli
– na zdrowy, nieskażony deprawacją chłopski rozum – czy jest ona
konsekwencją semantyczną konwertywnie pustego, nieskończonego
zbioru gamma-aksjomatów semiklasycznego rachunku predykalafiorów rzędu 2 i ⅓ (przy, rzecz jasna, założeniu, że jest on niepusty)?
Bez wszelkich zachodów można niezbicie wykazać, że wykazanie
tego jest warte zachodu, a nawet wschodu (mimo, że to komuniści
i muzułmanie), i okazuje się, że niniejszym dokonałem właśnie bez
mała największego triumfu narodowej myśli filozoficzno-technicznej
od czasu wynalezienia wody w proszku i ogniotrwałych zapałek, co
przez wrodzoną sobie skromność i prostotę ducha wspominam bez
zbyt rozwlekłego rozwodzenia się li tylko mimochodem.
Błysk geniuszu podsunął mi bowiem w swej łaskawości dwa dowody. Oczywiście, każdy z nich w zupełności wystarcza sam sobie,
sam siebie karmi i podsyca, dowodząc a priori i more geometrico
(czyli – w wolnym tłumaczeniu – bardziej geometrycznie), jak to się
rzeczy świata tego naprawdę mają, wbrew podstępnym knowaniom
cyklistów i sprzedawców brukselki. Przez wzgląd jednak na rzeczony
spisek tychże, polegający – o zgrozo! – na poddawaniu wszystkiego,
co dobre i słuszne bezecnej krytyce, której zarzewiem jest bałwochwalczy [pisownia oryginalna – red.] kult logiki, musimy dla większej pewności zabezpieczyć nasze – jakże zacne – roszczenia w obrę-
bie Czystego Rozumu, zwanego dalej
zleceniodawcą i stojącego w opozycji
do Brudnej Wyobraźni.
Przenieśmy się zatem w sam
miąższ sprawy i oznaczmy dowodzoną przez nas tezę gwiazdką. Załóżmy,
że gwiazdka. A zatem teza zachodzi
(z założenia). Kwadracik, czyli koniec
dowodu.
Jest to dowód całkowicie ścisły,
całkiem zupełnie trochę chyba jak
ten, że istnieje świat zewnętrzny w postaci mojej ręki, butów, skarpetek lub
też czego tam chcecie, jak cierpliwie
wylicza niedościgły i niezawodnie
wytrawny Moore (berliński). Wiemy, że spiskowcy, obrawszy za swój
cel zniszczenie świata, zaraz zaczną rozmnażać i rozsiewać pogłoski,
jakoby było to tzw. „błędne koło”. Też coś! Dlatego też – kierując się
szczytnym motywem, próbując odpowiedzieć na palące zapotrzebowanie społeczne, domagające się rychłego dostarczenia dowodu
– apeluję, abyśmy wszyscy pospołu zatkali uszy, by nie musieć wysłuchiwać tych kłamliwych oszczerstw, jakie ludzie małego ducha
miotają przeciw ostatnim sprawiedliwym, rzucając kłody pod nogi
ich umysłów. Nie dajcie się zwieść chytrym, czarcim sztuczkom!
Dziękujemy naszemu poprzedniemu składaczowi za ofiarność i zarywanie nocy przy walce z komputerem, który (komputer, nie składacz)
zjadał i sabotował wykluwającego
się pierwszego Traktora.
Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, redakcja została wprost
zasypana odpowiedziami na nasz manifest, co świadczy o tym, że
w istocie, dzięki łaskawości Ducha Świętego, trafiliśmy w społeczne zapotrzebowanie na Prawdę. Niestety, wszystkie te listy wyszły
spod ręki ludzi chorych z nienawiści, ślepych na Objawienie i nierozumiejących Dogmatów Wiary, szatanistów jeno na stos zasługujących. Aby obnażać fałsz szatański, pozwolimy sobie zacytować list
niezmiernie typowy, a następnie wykazać, że jego autor odstąpił od
Prawdziwej Wiary, pogrążając się w mrokach herezji. Z uwagi na
ograniczoną ilość miejsca (z czym nieustająco walczymy), w tym
numerze jeno list przedstawimy, jego krytyka znajdzie się w następnym.
majdan
(traktorowy hajdpark)
8
9
traktor w błocie sofistyki
Awangardzista postępu
Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, Redakcja została wprost zasypana odpowiedziami na nasz manifest, co świadczy o tym, że w istocie,
dzięki polityce sił Postępu, trafiliśmy w społeczne zapotrzebowanie
na Prawdę. Niestety, wszystkie te
listy wyszły spod ręki ludzi chorych
z nienawiści, ślepych na oczywistość
i nie używających Metody Naukowej,
faszystów zasługujących tylko na egzekucję. Aby obnażać zatwardziały
fałsz, pozwolimy sobie zacytować list
niezmiernie typowy, a następnie wykazać, że jego autor odstąpił od zasad Rozumu, pogrążając się w mrokach reakcji. Z uwagi na ograniczoną ilość miejsca (z czym nieustająco walczymy), w tym numerze
przedstawimy tylko list, jego krytyka znajdzie się w następnym.
dzielnie, sam siebie napędza i warunkuje, dowodząc a priori i more
scientico (czyli – w wolnym tłumaczeniu – bardziej naukowo), jak
to się stosunki produkcji naszej naprawdę mają, wbrew podstępnym knowaniom kapitalistów i wyznawców neokolonializmu. Przez
wzgląd jednak na rzeczony spisek tychże, polegający – o zgrozo! – na
poddawaniu wszystkiego, co sprawiedliwe i słuszne oszukańczej krytyce, której jądrem jest faszystowski [pisownia oryginalna – red.] kult
siły, musimy dla większej pewności uodpornić nasze – jakże oczywiste – postulaty w obrębie Czystej Wiedzy, zwanej dalej zleceniodawcą
i stojącej w opozycji do Nieoświeconego Przesądu.
Pochylmy się zatem nad samym sednem sprawy i oznaczmy dowodzoną przez nas tezę gwiazdką. Załóżmy, że gwiazdka. A zatem
teza zachodzi (z założenia). Kwadracik, czyli koniec dowodu.
Jest to dowód całkowicie ścisły, całkiem zupełnie trochę chyba jak
ten, że istnieje wyzysk kapitalistyczny w postaci męki proletariatu,
robotników i pracowników lub też kogo tam chcecie, jak cierpliwie
wylicza niedościgły i niezawodnie wytrawny Engles (berliński). Wiemy, że spiskowcy, obrawszy za swój cel zahamowanie postępu, zaraz
zaczną tworzyć i rozsiewać pogłoski, jakoby było to tzw. „błędne
koło”. Też coś! Dlatego też – kierując się szczytnym motywem, próbując odpowiedzieć na palące zapotrzebowanie proletariatu, domagające się rychłego dostarczenia dowodu – apeluję, abyśmy wszyscy
pospołu zatkali uszy, by nie musieć wysłuchiwać tych antylogicznych
niby-twierdzeń, jakie ludzie małego formatu miotają przeciw ostatnim sprawiedliwym, rzucając kłody pod nogi ich umysłów. Nie dajcie
się zwieść chytrym, obłudnym sztuczkom!
A teraz przyobiecany sposób wtóry. Jak już powiedzieliśmy, nie
wycofujemy się z twierdzenia o jedynej słuszności pierwego, ale, jak
dobrze wiemy, wróg nie zasypia pomarańczy w popiele i nikt nie zdoła uśpić naszej czujności. A oto on (nie wróg, dowód): są, dowodzimy,
dwie możliwości: gwiazdka (czyli, przypomnijmy, teza) zachodzi lub
nie zachodzi. W pierwszym przypadku gwiazdka zachodzi. W drugim przypadku nie zachodzi, co jest równoważne temu, że wschodzi.
Wschodzić może jednak tylko na wschodzie, a zatem zachodzi, ponieważ wykazaliśmy już wcześniej, że nasz cel jest warty nawet wschodu.
Ufam, że czcigodna Redakcja, jako ostatnia reduta postępu
w ostatnim wolnym medium, jakim jest Traktor Królewski, kierując
się przenikliwą dalekowzrocznością w dostrzeganiu logiki historii,
dołoży wszelkich starań, by te skromne próby przedłożyć opinii publicznej, spragnionej „jak zapalniczka wody, jak sucha studnia płomienia”, jak mówi powiedzenie naukowców.
ł
o
i
l
u
s
t
r
a
c
y
j
:
W
i
k
i
p
e
d
a teraz coś z zajęć:
W odpowiedzi na zadane przez Konrada pytanie o konsekwencje
przyjęcia kantowskiej
filozofii:
Konrad: (...) gdybyśmy
nie poznawali?...
dr Wiśniewski: Gdybyśmy poznawali to nieee, taaak...
i
a
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
Milena
d
P.S.2 Zapraszamy i polecamy: wykład
z Historii Filozofii Nowożytnej, czwartek
9:45, stary BUW, sala 107
ó
ser szwajcarski
(morderca)
Immanuel Kant
(ofiara sera szwajcarskiego)
P.S. Ostrzegamy: niech każdy, kto zbyt
gorącymi uczuciami darzy metafizykę,
emmentaler, pasztet albo np. swego filozoficznego antagonistę (w tym ostatnim
przypadku chodzi oczywiście o nazbyt
wysoką temperaturę uczuć negatywnych),
ma się na baczności i zważy na Arystotelesowskie zalecenie zachowywania umiaru.
r
Thomas MacArevitch
Ku swej karierze podążył śladami rodaka, niejakiego A. Smitha,
lecz zawija też na filozofię
Największą namiętnością Kanta, obok
metafizyki, której rozważanie doprowadzało go do omdleń, był ser angielski (ser
angielski to po prostu ser szwajcarski, coś
w typie emmentalera – jak wykazała kwerenda doktora Niecikowskiego). Ów ser
okazał się od metafizyki nawet groźniejszy, gdyż doprowadził Kanta do omdlenia,
z którego już się nieszczęśnik nie ocknął.
Tak – jak obrazoburczo by to nie brzmiało
– Kant obżarł się na śmierć serem angielskim!
Nie on jeden miał niemiłe przygody
z produktami spożywczymi. Francuskiego filozofa nazwiskiem La Mettrie zgubił
pasztet. Co ciekawe, tych dwóch panów,
obok tragicznych w skutkach kulinarnych
namiętności łączyła szczera nienawiść.
La Mettrie, z racji swoich poglądów filozoficznych, był przez Kanta darzony pogardą
i nieżyczliwością – wprawdzie tylko na odległość (bo nie dane im było się spotkać),
ale za to wyjątkowo intensywnie.
Tymczasem los zgotował im, o ironio,
bardzo podobny koniec. Jeden przeżarł się
serem, drugi pasztetem. Iście filozoficzna
to śmierć!
ż
Julien Offray de La Mettrie
(ofiara pasztetu)
Filozof też człowiek, czyli te bardziej
przyziemne fakty z życia wielkich myślicieli.
co słychać?
Wspaniała Redakcjo,
Chociaż jest niezaprzeczalną prawdą, że najpewniej żyjemy w jedynym z możliwych światów, to niesprawiedliwością przewyższającą wszelkie pojęcie pozostaje wciąż trwający mimo naszych starań
ucisk mniejszości w zgoła niepospolitej Rzeczypospolitej. Aby położyć kres szalejącej klerykalizacji i wznieść tamę przed napierającym
ciemnogrodem, wziąłem się byłem wziąłem do, jak to się mawia,
garści, i, jak kiedyś wielki Rousseau z Genewy, takież oto przeprowadziłem rozważania: czy zawodność jakże obskuranckich obyczajów
żucia gumy, wycierania błędów w zeszytach i jeżdżenia na rowerze
jest proto-graniczna z topologiczną i ultraboliczną wartością transgranicznego postrzegania naszej rzeczywistości, czyli – w zdrowym,
nieskażonym przesądem naukowym języku – czy jest ona konsekwencją syntaktyczną tożsamościowo pustego, nieskończonego
zbioru kappa-aksjomatów postneomodernistycznego rachunku predykwantów wymiaru 2 i ⅓ (przy, rzecz jasna, założeniu, że jest on
właściwy)? Bez jakiegokolwiek zachodu można naukowo udowodnić,
że dowodzenie tego warte jest zachodu, a nawet wschodu (mimo, że
to liberałowie i fanatycy), i okazuje się, że niniejszym dokonałem
właśnie bez mała największego triumfu klasowej myśli filozoficznotechnicznej od czasu wynalezienia mięsa w proszku i permanentnej
deklasyzacji, co przez wrodzoną sobie skromność i proletariacką pokorę wspominam bez zbyt rozwlekłego rozwodzenia się ot tak mimochodem.
Błysk geniuszu podsunął mi bowiem w swej oczywistości dwa
dowody. Oczywiście, każdy z nich w zupełności radzi sobie samo-
10
matyy! kiej tu polytycznie!
Od 5 tygodni redakcja Traktora z wypiekami na swojej niezależnej dziennikarskiej twarzy śledzi przebieg procesu, nazywanego
przez niektórych procesem dekady, a przez innych sprawą numer
356/3276/b. Jego wynik będzie miał wielkie znaczenie, zważywszy, że spór o IV Rzeczpospolitą, którą właśnie budujemy dotyczy
w ogromnej mierze wartości takich jak tolerancja, poszanowanie
cudzych poglądów i takie tam.
Przed Warszawskim Sądem Okręgowym za nawoływanie do nienawiści na tle etnicznym, religijnym oraz z powodu orientacji seksualnej odpowiadać będzie znany, acz dość kontrowersyjny pisarz i filozof, autor „Tory, czyli Pięcioksięgu”, a także były przywódca emigracji
żydowskiej w Egipcie – Mojżesz. Pozwany został przez znane ze swojej
działalności stowarzyszenie Kampania na Rzecz Homofobii, którego
celem jest dążenie do równouprawnienia wszystkich mniejszości.
Nie zdołaliśmy porozmawiać z oskarżonym, natomiast rzecznik
KnRH, Robert Biodro, zgodził się odpowiedzieć na kilka naszych pytań.
Traktor Królewski: Dzień dobry. Czy mógłby pan nam przedstawić, które fragmenty książki budzą największe kontrowersje?
Robert Biodro: Witam. Chodzi nam głównie o stwierdzenia nawołujące do nienawiści wobec mniejszości seksualnych, chodzi tu głównie
o homoseksualistów.
TK: No tak, ale czy mógłby pan zacytować jakieś zdanie?
RB: To oburzające! Nie do pomyślenia jest, że domaga się ode mnie
pan cytowania tych wstrętnych tekstów. W ten sposób tylko doprowadzimy do rozpowszechnienia się tej ideologii nienawiści.
TK: Ale nie uważa pan, że opinia publiczna ma prawo wiedzieć co
dokładnie zarzucacie Mojżeszowi? Czy w imię wolności chce pan
wprowadzać cenzurę?
RB: Nie, to nie tak oczywiście jak pan mówi.
TK: Czy może pan zatem coś zacytować?
RB: Nie jestem przygotowany w tej chwili…
TK: Ale oczywiście czytał pan te książki?
RB: Jeśli pan pozwoli, to ja chciałem się odwołać trochę głębiej, bo tu
widać uprzedzenia i kierowanie się stereotypami, a nie próbę merytorycznego, naukowego podejścia do zagadnienia mniejszości, w tym
seksualnych. To, że nasze społeczeństwo nie akceptuje…
TK: Ale czy czytał pan…
RB: Proszę mi nie przerywać, ja panu nie przeszkadzałem, jak pan
mówił. Polskie społeczeństwo i katolicyzm mają ogromny wpływ…
[wywód trwał jeszcze jakiś czas, dopóki pan Biodro nie postanowił go
skończyć i po cichu odejść, nie budząc naszego redaktora, który słu-
chając tych jakże celnych argumentów skorzystał ze sposobności i uciął
sobie drzemkę]
Tymczasem udało nam się uzyskać od anonimowego pracownika
sądu informację – jakie stwierdzenia najbardziej zaniepokoiły KnRH.
Chodzi tu np. o zdanie: „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak
się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!”
Podobne określenia znajdujemy pod adresem osób wchodzących
w intymne kontakty ze zwierzętami. Już parę miesięcy temu Joschka
Fischer przywódca partii Zielonych na wspólnej konferencji z członkami Greenpeace’u potępili nazywanie tego typu związków „sromotą”, podkreślając, że wielokrotnie zwierzęta są wykorzystywane przez
właścicieli, co destrukcyjnie wpływa na ich psychikę i poczucie tożsamości, a więc takie uogólnienia godzą w dobre imię zwierząt.
Sprawa stanęła jednak w miejscu i chyba nieprędko zeń ruszy,
ponieważ Mojżesz zeznał, że pisząc swój „Pięcioksiąg” działał pod
natchnieniem Boga. Wtedy sprzeciw zgłosiła KnRH, twierdząc, że
nie ma dowodów na Jego istnienie. Sąd odroczył rozprawę do czasu
pozyskania opinii biegłych (m.in. Tomasza z Akwinu, oraz Fryderyka
Nietschego) w tej sprawie. O wszelkich postępach informować czytelników na bieżąco.
W związku z tą sprawą, która interesuje opinię publiczną już dość
długo, postanowiliśmy sprawdzić, co o tej kwestii sądzą Ważni Ludzie.
W programie Moniki Olejnik „Prosto w oczy” były prezydent
Rzeczypospolitej Polski Aleksander Kwaśniewski, który specjalnie
dla tego wywiadu przyjechał do Polski ze Szwajcarii, gdzie odpoczywa po trudach dziesięcioletnich rządów stwierdził, odpowiadając na
pytanie „czy służy mu urlop?”, że „owszem bardzo”. Bardzo negatywnie na tę wypowiedź zareagował Jan Maria Rokita, jeden z liderów
Platformy Obywatelskiej, który zapytany przez swoją żonę Nelly, czy
zjadł coś na obiad w restauracji sejmowej, odpowiedział, że nie.
Pikanterii tej i tak gorącej sprawie dodał profesor Piotr Winczorek, znany konstytucjonalista, który
prawdopodobnie nawiązując do całego
tego zamieszania, na jednym z ostatnich wykładów, jakie prowadził w poprzednim semestrze, mocnym i stanowczym głosem powiedział: „Proszę
państwa, ale ja proszę o ciszę!”
Karakuliambro, 2006
Znany jako Maciek Jaszczuk z Prawa i Przedsiębiorczości
la gente – Kącik Opowiadań Alternatywnych cz. 2
Profesor S. i kobiety jego życia
Dzika Jane. Kiedy tylko dowiedział się o jej istnieniu, stała się
obiektem jego fascynacji i westchnień. Jej rubensowskie kształty
przyprawiały go o zawrót głowy. Była wykwalifikowaną pracownicą
pralni dywanów. Ale to tylko dodawało jej uroku – uwielbiał zapach
proszku do prania, który roztaczała wokół siebie. Profesor S. miał
wtedy 5 lat (i zawsze czyste dywany!). Jednak pierwsza wielka miłość
zwykle jest nieszczęśliwa. Tak samo było i tym razem. Pewnego dnia
dowiedział się, że Dzika Jane została przeniesiona do oddziału pralni w Ciechocinku. Chodzą słuchy, że umilała tam sobie czas grając
w bingo z podstarzałymi kuracjuszami.
Swawolna Bronka. Profesor S. Wiedział, jakie kobiety wybierać.
Swawolna Bronka była najlepszą partią w gminie – jej ojciec był honorowym patronem sadzenia marchewek. Miała dobre serce, pomagała
charytatywnie w rzeźni sołtysa. Z zakrwawionym tasakiem w ręku
– wydawała się S-owi ideałem. Była pierwszą kobietą, z którą wielokrotnie zgłębiał tajniki hipostaz. Ich randki odbywały się zazwyczaj
w pobliżu elektrowni, więc między kochankami niesamowicie iskrzyło. Raz nawet nastąpiło zwarcie i w całym mieście zgasło światło.
Jednak i ta miłość nie przyniosła S-owi spełnienia. Bronka miała bowiem jedną wadę. Prof. S. zniósłby nawet brak górnych jedynek
i nieświeży oddech powalający niedźwiedzie. Ale jednego znieść nie
mógł. Pewnego dnia, gdy przyszedł wcześniej do domu, przyłapał
Bronkę na przymierzaniu jego bielizny. Z powodu tego traumatycznego przeżycia zmuszony był zerwać znajomość. Dodatkowo odbiło
się to na całym jego późniejszym życiu. Od tamtej pory trzymał bieliznę tylko w sejfie (szczególnie troszczył się o bezpieczeństwo swoich
rajtuzków w golonki, które naszyła mu mama).
Zimna Betty. Od czasów Swawolnej Bronki prof. S. myślał, że
już nigdy się nie zakocha, dopóki nie poznał Zimnej Betty. Spotkali się w prosektorium, kiedy sytuacja losowa (o której nawet boimy
się wspominać) zmusiła go do rozpoznania zwłok swojego ślimaka
Filogelosa (z gr. „śmieszek” – przyp. ed.). Stała tam, taka sinozielona, zimna i niedostępna, co tym bardziej obudziło w nim naturę
zdobywcy. Musiał ją mieć. Jak zwykle mu się udało (w niektórych
kręgach nieprzypadkowo ma przecież ksywę Casanova). Kiedy po
trzech latach randek w prosektorium lub, dla odmiany, na miejskim
cmentarzu, w końcu postanowił poprosić ją o rękę. Jak na myśliciela
przystało, zrobił to w niekonwencjonalny sposób. Pierścionek zaręczynowy umieścił w jej drugim śniadaniu. Niestety los nie chciał, aby
ta dwójka była zawsze razem. Zimna Betty zadławiła się pierścionkiem tak, że nawet wielce profesjonalny chwyt Heimlicha jej nie pomógł. Wyzionięcie ducha jednak nie wpłynęło szczególnie na zmianę
jej wyglądu. Podobnie nie zmieniło się także miejsce ich randek, bo
nadal świetnie bawili się na cmentarzu, tylko Betty była bardziej małomówna. Do tej pory S. nie przyjął do wiadomości jej śmierci i wciąż
próbuje ją przekonać do spłodzenia potomstwa. Nie chcemy jednak
tego komentować. Mimo to prof. S. uważa, że jego życie uczuciowe
jest satysfakcjonujące.
Zapraszamy na kolejny odcinek przygód naszego jakże sympatycznego profesora S., w którym to odcinku zostaną otwarte teczki
i ujawnione dotąd skrywane tajemnice.
c.d.n.
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
A&J Sp. z o.o..
la gente – mieszkańcy Traktu
O feminizmie i traktorach
Do Magdaleny Środy (Zakład Etyki IF) kilka pytań Naczelnika
Dzień Kobiet tuż tuż. Lubi Pani to święto?
Zawsze je lubiłam. W kompletnie szarej
i beznadziejnej rzeczywistości PRL był to
dzień, gdzie władza nudziła mniej niż zwykle i dawała po goździku. Mnie co prawda nie
dawała, bo ja wtedy jeszcze nie pracowałam,
ale pamiętam, że kobiety cieszyły się goździkami, rajstopami czy innymi prezentami.
Gierek miał do kobiet podejście podobne jak
obecny premier, lubił nic nie znaczące gesty
i „gospodarską troskę”. Teraz to święto ma
trochę inne znaczenie. Po pierwsze zaczęto organizować manify, a po drugie jest to
okazja, żeby poruszyć problematykę kobiet.
Dziennikarze nie interesują się nią przez cały
rok, ale właśnie w okolicach 8 marca, i trzeba
to wykorzystywać.
Na jednym czacie napisała Pani, że kobiety
muszą czasem zrzec się swoich przywilejów,
takich jak kurtuazja ze strony mężczyzn,
żeby zdobyć równe z nimi prawa.
Nie trzeba się ich wyrzekać, tylko patrzeć,
czy nie są ozdobą dla dyskryminacji. Zamiast
całusów w rękę wolę równe płace, choć lubię
kurtuazyjne formy kultury osobistej panów.
Nie powinny one jednak przysłaniać, czy
usprawiedliwiać faktu, że kobiety zarabiają 20% mniej niż mężczyźni na tym samym
stanowisku, że nie są dostatecznie reprezentowane w parlamencie i są niewidoczne tam,
gdzie kształtuje się opinia publiczna, czyli
w mediach. Gdybym miała wybierać: równe
prawa czy etykieta, wybrałam bym to pierwsze, co nie znaczy, że chciałabym się pożegnać z tym drugim.
Jaki feminizm ma dziś w Polsce sens?
Skuteczny. Co nie znaczy, że radykalny. Tu
nigdy zresztą nie było radykalnego feminizmu. Nie było takiej sytuacji, jaką miały bogate kobiety w Stanach Zjednoczonych, kiedy
nagle zreflektowały się (w latach 60), że bycie
żoną i matką nie wystarcza. I wtedy wyszły
na ulicę, i pojawił się taki ruch radykalnego
feminizmu Drugiej Fali. Kobiety próbowały
odszukać same siebie. W Polsce nie ma kobiet, które siedzą z książeczką czekową męża
i narzekają na brak samorealizacji. Z reguły
pracują, bo muszą, bo chcą. Zawsze pracowały. Kraj był ubogi, więc tu nie o pracę szło.
Nasz feminizm jest bardzo spokojny, a chodzi w nim przede wszystkim o równe z mężczyznami szanse i możliwości. Jeśli w Polsce
kiedyś zrodzi się radykalny feminizm, to na
pewno nie z powodu feministek, lecz polityków. O ile bowiem do tej pory nie było podstaw do prowadzenia „walki płci”, to została
ona właśnie zapoczątkowana przez rządzących, którzy prowadzą ogromnie dyskryminującą politykę wobec kobiet.
O co te nowe feministki będą walczyć?
Nowe? Nowa jest władza i nowe formy dyskryminacji. A feministki jak to feministki będą
walczyły o zagwarantowane konstytucją,
niezależne od poglądu polityków i siły Kościoła miejsce w życiu publicznym, o niezależność, równe traktowanie i o wolność. Trudno
znieść taką politykę, gdzie były już wszystkie
zmiany i wszystkie są beznadziejne. Oczekujemy na jedną zmianę – zmianę płci.
Działania feministek mające na celu pomoc
kobietom są słuszne i dobre. Ale dlaczego
sama ich otoczka ideowa przypomina częściej feminizm marksistowski, gdzie są dwie
walczące klasy, a nie mówi się o obronie
godności kobiet, co poparły każdy dobry
i myślący mężczyzna?
Jakiż protekcyjny ton! „Bądźcie grzeczne
i posłuszne to wam pomożemy”. Nigdy nie
słyszałam, żeby jakaś kobieta powiedziała
do polityka: „Nie bądź takim prymitywnym
konserwatystą, zajmij się obrona męskiej godności to wtedy każda dobra kobieta ci pomoże”. A wielu mężczyzn, zwłaszcza polityków,
coraz częściej teraz mówi, „wracajcie do domów, zajmijcie się dziećmi, my zajmiemy się
Polską”. Jeśli feminizm ma jakąś otoczkę, to
z pewnością jest ona tworem fantazji i lęków
tych osób, które nie rozumieją istoty demokracji. Jeśli walka o równe traktowanie i urealnienie zapisów konstytucji jest – jak Pan
mówi „marksistowska” to może warto zmienić konstytucję i odebrać kobietom prawa do
pracy, edukacji i aktywności politycznej? Kiedy członkowie KORu walczyli o prawa robotników to wielu widziało w ich walce otoczkę
„żydowskiego lobby” i „wrogów socjalizmu”.
Kiedy kobiety domagają się zmian, to mówi
im się, że są agresywne, nienormalne, albo
mówi się po prostu „feministki” a dzisiaj to
gorzej niż powiedzieć „terrorystki”. I im
mniej ktoś rozumie, czym jest feminizm tym
większą agresję wobec feminizmu przejawia.
Co skłoniło Panią do tak wielkiej aktywności na rzecz kobiet? Na ile miłość do człowieka, na ile np. wkurzenie?
Ja od zawsze byłam osobą społecznie zaangażowaną. Działałam w opozycji, uwielbiałam
uczyć, gdybym mogła stworzyłabym rodzinę
zastępczą dla mnóstwa dzieci lub założyła
schronisko dla zwierząt. Jestem dość wrażliwa na krzywdę i mam wpisany w życie imperatyw przeciwdziałania jej. Kobiety w tym
społeczeństwie i wielu innych są źle traktowane. Mają co prawda „wysokie notowania”
symboliczne, ale nie widać ich w polityce,
w mediach, w wysokopłatnych zawodach.
O ich losie (na przykład prokreacji, ilości
dzieci) decydują mężczyźni. To kobiety są
ofiarami przemocy i ograniczających wolność stereotypów.
Odnosi się Pani czasem z sentymentem do
tradycji ogniska domowego?
Znów ten stereotyp! Jak „feministka” – to od
razu „nie lubi rodziny”. Ja mam bardzo fajną rodzinę. I ciągle tę samą. Choć nie głoszę
wszędzie, że jest ona wartością najwyższą.
Akurat tak się składa, że ci z moich znajomych, którzy mają feministyczne i liberalne
nastawienie są w bardzo szczęśliwych układach rodzinnych, a różni zwolennicy tradycyjnej rodziny mają kochanki, rozwodzą się,
porzucają swoje żony w ciąży i mają kłopoty
w nawiązaniu kontaktów ze swoimi dziećmi.
Ale jak ich ustawić przed kamerą telewizyjną
będą głosili, że rodzina to świętość i że tylko
rodzinocentryczne społeczeństwo jest dobre.
Tymczasem ja uważam, że rodzina ma wielką wartość, o ile spełnia określone funkcje.
Rodzina dysfunkcyjna nie ma żadnej warto-
ści. Poza tym to rodzina jest dla jednostek,
nie – odwrotnie. Wielu w Polsce się z tym nie
zgadza i są gotowi przymykać oczy na przemoc, byleby ta rodzina trwała.
Ma Pani hierarchię dóbr, którymi się kieruje, będącą dobrym porządkiem [porządek
spełniający zasadę minimum]?
Wszyscy cenimy sobie te same dobra i wartości, choć niektórym się wydaje, że feministki cenią wszystko a rebours lub niczego nie
cenią. Cenimy wolność, godność, tolerancję,
sprawiedliwość, uczciwość, odpowiedzialność i jeszcze kilka innych wartości. Rzadko
je hierarchizujemy. Jaka jest dla Pana najwyższa wartość?
Bóg – najwyższe dobro.
I rzeczywiście gdyby przyszło Panu wybierać
między wiarą religijną a szczęściem Pana rodziny i dobrobytem, wybrałby Pan Boga? Nie
sądzę. Co to zresztą miałoby znaczyć? Czy
wiara religijna pozwala panu rozstrzygnąć
czy lepiej jest skłamać oszczędzając czyichś
cierpień czy lepiej jest powiedzieć prawdę
nie zważając na cierpienia? Czy Pan sądzi, że
ludzie, którzy nie wierzą w Boga mają inne
dylematy lub cenią inne wartości? Tak się powszechnie uważa, ale to nie prawda. Myślę,
że ten Bóg to deklaracja, bardzo popularna
w Polsce i niewiele znacząca. Tak jak niewiele
znacząca – w sensie praktycznym – jest dla
osób deklarujących katolicyzm, chrześcijańska zasada miłości bliźniego. Często wmawiamy sobie, że cenimy różne wartości i że
na przykład ci, którzy uznają prawo kobiet
do aborcji, nie cenią wartości życia, a ci, którzy są „pro-life” to nie cenią wolności. I jedni
i drudzy cenią życie i wolność. Ręczę Panu,
że jeśli Pan jest radykalnym przeciwnikiem
aborcji, a ja jestem za uzasadnioną moralnie
aborcją, to na pewno nie różnimy się w hierarchii wartości. Tylko wiążemy z nimi trochę inny zakres obowiązków, i to też zależy
od sytuacji i kontekstu.
Na koniec proszę o skomentowanie modelu
znanego z nie tak dawnej historii: kobiety
na równi z mężczyznami pracują dla budowania świetlanej przyszłości Ojczyzny,
czyli „Kobiety na traktory”.
Uważam, że komunizm bardzo dobrze zrobił
kobietom. To zostało wyśmiane, bo komuniści wykorzystali emancypację kobiet, żeby
zatrudniać je na dwa etaty. Ale dla kobiet nie
był to taki znowu zły okres i źle się stało, że
dekomunizacja oznaczała deemancypację.
Bo jednak wtedy kobiety szły na uczelnie
i miały pewność, że zdobędą każde miejsce
pracy. To był dobry ruch do przodu.
Akurat jeżdżenie na traktorach przez mężczyzn jest rzeczą bardzo niedobrą, bo obniża
kondycję ich plemników, a kobietom zupełnie nie szkodzi. Ja kiedyś dużo pracowałam
na wsi, zwłaszcza kiedy się ukrywałam w latach stanu wojennego. Muszę powiedzieć, że
to ogromna frajda jeździć na traktorze. Po
pierwsze ma się poczucie władzy, po drugie
znacznie mniej się robi, niż gdy się ugania za
traktorem i zbiera zboże.
Traktor dobra rzecz.
Traktor świetna rzecz.
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
11
12
tractor sum
Witam wszystkich łacinofilów!
W drugim wydaniu znanego i lubianego cyklu „Co powiedzieć
chciał Rzymianin, czyli radykalny przekład dla każdego z łaciny
na nasze, z komentarzem i przypisami”. W dzisiejszym odcinku
zajmiemy się kolejną zwrotką wiersza Choratsego (zwanego niekiedy Horacym) pt. „Carmen”, co roboczo przełożyliśmy jako „Ludzie
od samochodów, mechaników lub też może dilerów”.
Przypomnijmy, do czego doszliśmy ostatnim razem:
Kompletnie bezużytecznym jest owo ferrari
Dwoista jest jego rurka doprowadzająca płyn do spryskiwaczy
Rurka piękna, w ciapki! Ukradł ją bowiem – o zgrozo! –
Wysoki major pochodzenia indiańskiego...
Sytuacja w wierszu na razie jest jasna: postawny Indianin – oficer
ukradł z ferrari podmiotu lirycznego ciapkowaną rurkę od płynu do
spryskiwaczy. Mamy emocje, mamy akcję, mamy jasne i wyraziste
postacie. Idźmy dalej.
urbis relinquam. Non ego pauperum
sanguis parentum, non ego quem uocas,
dilecte Maecenas, obibo
nec Stygia cohibebor unda.
Słowo urbis ozacza miasto (por. urbanistyczny – dotyczący miasta,
Jerzy Urban – człowiek z miasta). W jakim sensie zostało to słowo
użyte? Jedyne sensowne wytłumaczenie głosi, że wspomniany Indianin był oficerem straży miejskiej. Cóż może robić major w straży
miejskiej? Następne słowo – relinquam – stanowi pewne wyzwanie.
Nie wystarczy odwołać się do naszego języka, trzeba sięgnąć do historii. Jak wiadomo, teksty mistrzów rzymskich zawdzięczamy średniowiecznym mnichom, którzy w pocie czoła
przepisywali stare zapiski, tworząc kopie i zachowując
tym samym dorobek starożytnych dla przyszłych pokoleń.
Zdarzało się jednak czasem, że oryginały były nieczytelne, zaplamione winem, sosem z pieczeni rzymskiej czy
innymi płynami, na pochodzenie których lepiej spuścić
zasłonę milczenia. W takiej sytuacji skryba przepisujący
dzieło skazany był na swoją własną domyślność lub inwencję. W sytuacjach takich często dochodziło do pomyłek,
przejęzyczeń i literówek. W tym przypadku mamy do
czynienia właśnie z taką literówką. Słowo to zamiast litery
q powinno zawierać literę g, która jest łudząco podobna.
Przepisujący mnich pomylił się ewidentnie. Widać, że nie
był pewien swojego wyboru, zamieścił on bowiem wcześniej literę n, która stanowi skrót od „nie wiem”, „nie mam
pojęcia” lub przynajmniej „nie jestem do końca pewien”.
Może to być pozostałość przypisu (w średniowieczu nie
stosowano przypisów w indeksie, gdyż nikt nie potrafił pisać tak małych literek), który przepadł w kolejnych
kopiach. Widzimy zatem wyraźnie, że słowo to powinno
brzmieć religuam. Jasnym zatem się staje, że Choratsemu
(Horacemu) chodziło o religię. Cóż innego mógł robić major w straży
miejskiej, jeżeli nie być kapelanem! Dla nas jest to oczywiste, mogło
to jednakże umknąć uwadze mnicha, który wychował się i żył w jakże
odmiennych czasach i okolicznościach.
Resztę zwrotki wypełnia jedno zdanie. Jak się za chwilę przekonamy, jest ono bliższą charakterystyką tajemniczego majora. Zajmijmy
się najpierw powtórzoną frazą non ego. Non – ustaliliśmy to wcześniej
– jest partykułą negacyjną. Ego jest nieco trudniejsze, gdyż zawiera
nawiązanie do języka rosyjskiego. Znajdujące się na początku słowa e
czytać należy z rosyjska jako „je”, całość zaś – „jego”. Teraz rozumiemy, że Choratsy (zwany gdzieniegdzie Horacym) chce dwukrotnie
odmówić czegoś indiańskiemu oficerowi. A czegóż to on odmawia?
Czytamy dalej, że „nie jego pauperum”. Słowo to to treściowo bogaty przekaz. Składa się ono z dwóch części: pau i perum. Pau zawiera literę u, która pełni funkcję naszego ł. Pał, a więc pałka, toporna
i brutalna broń, narzędzie przemocy. Perum pochodzi od czeskiego
péro, czyli pióro. Poeta wyraźnie wskazuje na przewagę pierwszego
czynnika nad drugim (świadczy o tym końcówka fleksyjna -um). Jak
widać, w tym przypadku nie sprawdza się powiedzenie o piórze potężniejszym od miecza – opisywana postać zdecydowanie przedkłada
rozwiązania fizyczne nad symbolizowane przez pióro pokojowe kompromisy. Swojego czasu głośna była w Rzymie sprawa pewnego wyso-
kiego urzędnika, który, będąc świadkiem znęcania się nad dzieckiem
przez rodziców, tak bardzo unikał rozwiązań siłowych, że za wszelką
cenę starał się uspokoić nieodpowiedzianych dorosłych. Próbował im
nawet śpiewać piosenki, aby wywołać w nich uczucie miłości do syna.
Do tego wydarzenia nawiązał autor, dodając sanguis parentum do
rzeczy, które majora nie dotyczą. Sanguis rozumiemy dzięki niemieckiemu sang (forma przeszła od singen – śpiewać), ui to znany „wtręt
emocjonalny”. Zaiste, niewiarygodne, by ów Indianin śpiewał jakimkolwiek rodzicom (parentum).
Kolejne translatorskie wyzwanie to quem uocas. Słowo quem
należy potraktować tak, jak kiedyś potraktowaliśmy neque. Jest ono
zapisane do góry nogami, trzeba je zatem obrócić. Otrzymane słowo
wand jest znane każdemu miłośnikowi fantastytki – oznacza różdżkę.
Uocas zawiera, jak kilka poprzednich wyrazów, literę u w funkcji zastępnika nieznanej w Rzymie litery ł. Kiedy dokonamy odpowiedniej
podmiany, u będzie mogło wskoczyć na miejsce, skąd zostało zabrane, czyli na pozycję zajmowaną przez o (o symbolizuje tutaj lukę po
literze o przeniesionej w miejsce ł). Łukas nic nam nie mówi..., ale Lucas już tak. Któż bowiem nie zna cyklu „Gwiezdnych wojen”, pełnego
efektownych eksplozji, promieni laserowych, potężnych statków kosmicznych. Wyrażenie różdżka Lucasa to metafora rzeczy czy czynności pełnych efekciarstwa, sztucznego rozmachu, przerostu formy nad
treścią. Jasne się zatem staje, że gdy Choratsy (Horacy) pisze o wysokim majorze indiańskim, że non ego quem uocas, to twierdzi wyraźnie, że nasz bohater stronił od tanich i niepotrzebnych popisów.
Kolejną rzeczą, której owa postać nie znosi, jest coś, co autor nazywa dilecte Maecenas. Słowo Maecenas jest proste – mecenas to po
prostu adwokat, prawnik. Dilecte jest bardziej wieloznaczne. Może
oznaczać pewną delikatność, wyrafinowanie. Badane wyrażenie
wówczas rozumieć należy jako specyficzne zmianierowanie, nadmierną i egzaltowaną subtelność, cechy typowe dla niektórych grup
rzymskich prawników. Dilecte może też oznaczać dialekt, a więc chodzi tu o język prawniczy, pewien skomplikowanych terminów, technicznych niuansów i subtelnych rozróżnień pojęciowych. Zarówno
to „mecenasowe” zachowanie, jak i taki język są czymś, czego major
– Indianin unika. Jest on też człowiekiem agresywnym. Zwróćmy bowiem uwagę na ostatnie słowa tej zwrotki. Obibo oznacza człowieka
gnuśnego, lenia (stąd polski „obibok”). Słowo Stygia jest niejasne, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że i tu zakradł się błąd – miejsce litery
g powinna zająć litera q. Jakże się tym średniowiecznym kopistom te
dwie literki myliły, doprawdy niesamowite! Styqia wciąż niewiele nam
mówi, spróbujmy go jednak zestawić ze znanym nam nec, czyli nic.
Wyrażenie nec Styqia stanie się wtedy jasne – to łaciński zapis znanej
młodzieżowej formułki „nie styka”. A dobrze przecież wiadomo, co to
znaczy, kiedy coś komuś „nie styka”. Jeżeli więc jakiemuś obibokowi
coś nie styka, to spotka go ze strony czerwonoskórego strażnika rzecz
dość niemiła. Jaka? Ano, dostanie w twarz, czyli w tak zwany pysk. To
właśnie oznacza ostatnia fraza cohibebor unda. Mamy tu do czynienia
z tzw. syntaktyczną wariacją postkongruencyjną. Chodzi o to, że słowa zostały połączone w całość, a następnie podzielone w inny, losowy
sposób. Fraza ta powinna mieć zapis cohibe b or un da. Pierwsze słowo
zrozumiemy, gdy zauważymy po raz kolejny zastosowaną cyrlicę – b
to oczywiście w. Podobnie jest zresztą z kolejnym b. Odwróćmy
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
polemiki horacjańskie
Ku naszemu redakcyjnemu zaskoczeniu, po ostatnim [TK Nr 1(1) 2006] dziele translatorskim Zubila (Krzysztof Zubilewicz z oficjalnej bandy filozofów), doczekaliśmy się tekstu polemicznego naszej Najwspanialszej Nauczycielki Łaciny Wszech Wydziałów (NNŁWW) – mgr Ingi
Grześczak. Radości nie było końca.
Szanowna Redakcjo,
Lingwistyczna uczciwość tudzież zachwyt wielki dla poety Horaca, który wielkim był poetą, każą mi zabrać głos na szacownych
łamach i ustosunkować się do brawurowej acz całkowicie błędnej
translacji pierwszej strofy pieśni 20. z księgi II rzeczonego poety,
dokonanej przez mego znamienitego przedpisa prof. dr. hab. Eugeniusza Przypała-Sakramenckiego.
Jak powszechnie wiadomo, a o czym uczony mój przedpis nie
napomknął ni słowem, poeta Horac doznał w swym życiu epizodu
militarnego, gdy jako trybun wojskowy służył w republikańskich
szeregach Brutusa. Wtedy to właśnie porzucił na polu bitwy uzbrojenie, rejterując z szeregu. Przeżycie to – owo rozdarcie między zdradą
ideału Rzymianina-żołnierza a silnym zewem pacyfistycznym – było
głęboko traumatyczne i zaważyło na całym późniejszym życiu poety oraz na jego twórczości. W każdym dosłownie utworze możemy
– pod treścią na pierwszy rzut oka całkiem innej treści – dostrzec
dziedzictwo owej traumy. Także w pieśni 20. z księgi II.
Oto łaciński oryginał wzmiankowanej pierwszej strofy:
Non usitata nec tenui ferar
penna biformis per liquidum aethera
vates neque in terris morabor
longius invidiaque maior
W pierwszym od razu wersie widać gwałtowny sprzeciw pacyfisty. Non usi [czyt. uzi] tata – czyli ‘Nie uzi, tato’. Przypomnijmy może,
o czym uczony mój przedpis nie zająknął się nawet, że podział na sło-
wa i użycie spacji jest zabiegiem późniejszym, a nie odautorskim, co
pozwala nam na nieco inne odczytanie tekstu. Uzi to, jak wiadomo,
pistolet maszynowy produkcji izraelskiej. Tata – vocativus od nominatiwu ‘tata’ – w łacinie dwa te przypadki są tożsame (z wyjątkiem jedynie wyjątków). ‘Ten’ – dziesięć – ‘uj’ – mamy tu rodzaj didaskaliów:
z trzewi podmiotu lirycznego wyrywa się po dziesięciokroć bolesny
okrzyk rozpaczy UJ! Koncepcja, iż tekst w tym miejscu jest zepsuty
i należy go uzupełnić jakimś znakiem: ‘[...]uj’, jest zbyt daleko posuniętą spekulacją, o jakież bowiem mogłoby chodzić słowo?
‘Ferar’ futurum bierne od ‘fero’ – niosę: nie będę niesiony (przeczenie wprowadzone przez nec), tzn. nie polecę. ‘Pennis’ – dativus
finalis słowa ‘poena’ – kara (zaszedł tu proces monoftongizacji dyftongu oraz geminaty spółgłoski nosowej) – ku karze. ‘Nie polecę ku
karze’ – mamy tu do czynienia z antycznym toposem, określanym
powszechnie jako „lot i kara”. ‘Biformis’ należałoby odczytać jako
‘B-4 mix’, znany antyczny prototyp amerykańskiego bombowca B52, zwanego latającą fortecą. Upewniają nas o tym kolejne dwa słowa:
‘liquidum’ – likwidować i ‘aethera’ – powietrze.
Trzeci wers zaczyna się znowu od inwokacji do ojca: oczywiście
‘vater’, nie ‘vates’ (tzw. semirotacyzm sigmy interwokalicznej) – ojcze
(widać tu już początek wpływu dialektów germańskich na łacinę).
Pytanie, czy ten spazmatyczny okrzyk odnosi się do rzeczywistego,
biologicznego ojca poety Horaca, czy też, co bardziej prawdopodobne, do samego Romulusa – ojca i protoplasty, archetypicznego żołnierza, którego to archetypu poeta Horac nie był zdolen unieść, a którym przygniecion cierpiał męki sprzeniewierzenia. ‘Neque’ zaprzecza
orzeczenie ‘invidia’: ‘in’ privativum (nie) + ‘videre’ widzieć. ‘Neque
invidia’ – i nie zobaczy. ‘Longius” – stopień wyższy przysłówka ‘longe’ – długo, czyli zbyt długo, dłużej. Kto? Czego bądź kogo nie będzie dłużej oglądał? Odpowiedź niosą nam pozostałe słowa. ‘Maior’
to oczywiście major (w tym punkcie zgadzam się z translacją mego
znamienitego przedpisa). Tak więc: major nie będzie dłużej oglądał
(ewentualnie: więcej nie zobaczy). ‘In terris’ – czyli interesu (rzecz
jasna jest to interes podmiotu lirycznego); ‘morabor’ – mamy tu bardzo precyzyjny, choć zwięzły, opis wojskowej odzieży kryjącej: moro
w motywy boru, tzn. ubiór maskujący, świetnie służący do ukrywania się w lesie.
Tak więc ostateczny i właściwy przekład wzmiankowanej strofy
na język polski brzmi:
Nie uzi, tato, dziesięć razy [...]uj!, nie polecę
ku karze na B-4 mix likwidującym z powietrza,
ojcze. Interesu [mego] w moro już więcej
nie będzie oglądał major ...
Prof. prof. Ewelina Sam-Smak.
to wyrażenie i mamy w cohiwe. Cohiwa jest starym, gwarowym
określeniem nosa, czy też, szerzej, twarzy. W dawnych czasach
można było dostać „w kichawę”, tak jak teraz dostaje się „w palnik”
albo „w papę”. Wiemy więc, że „w kichawę”, ale co? Un da zrozumie
każdy użytkownik języka polskiego – nasz dzielny major został tu
wskazany zaimkiem osobowym on, czynność przez niego wykonywana została zaś określona jako dawanie. Słowo or kojarzy nam się ze
złotem (nawiązując choćby do hiszpańskiego). Złote mogą być monety, biżuteria, ale też zęby. I to zęby właśnie wskazują nam trop – obibok
dostanie plombę! I to prosto w nos (wydaje się to niemożliwe z punktu
widzenia anatomiczno-dentystycznego, ale w końcu to poezja, która
cieszy się pewnym marginesem dowolności). Teraz rozumiemy, że
każdy obibok, którego napotka dzielny major straży miejskiej pochodzenia indiańskiego, dostanie tzw. „plombę w kichawę”.
Ostatecznie mamy więc:
...straży miejskiej kapelan. Nie jest pióro nad pałkę jego
ani dla rodziców pieśni!, nie jego Lucasowa różdżka,
delikatność prawniczej dialektyki, leniom,
co to im nie styka coś, plombę w kichawę on da.
W drugiej zwrotce Choratsy (zwany niekiedy przez niektórych
w pewnych okolicznościach Horacym) przybliża nam sylwetkę zło-
dzieja, którym jest tajemniczy mjr Indianin, kapelan straży miejskiej.
Okazuje sie on człowiekiem prostolinijnym, mało wyrafinowanym
i niezbyt delikatnym, o silnej osobowości, konkretnym zwolennikiem
prostych rozwiązań siłowych, stroniącym zarówno od zgniłych kompromisów, jak i od tanich popisów. Nie znosi on ludzi leniwych, leserów, cwaniaków, delikacików, prawników i George’a Lucasa1. Unika
on czczego gadania, zbędnych dykusji, zmuszony przez konieczność
skłonny jest do stosowania środków przymusu bezpośredniego. Nie
ma najmniejszych wątpliwości, że taki człowiek był zdolny do kradzieży małej ślicznej rurki doprowadzającej płyn do spryskiwaczy
w ferrari należącym do podmiotu lirycznego.
Z łaciatym pozdrowieniem,
Prof. dr hab. Eugeniusz Przypał-Sakramencki
1
Nie mylić z Györgym Lucácsem, o którym skądinąd wiadomo,
że nasz major wielce czerpał z jego dorobku. „Wprowadzenie do
ontologii bytu społecznego” było jedną z ulubionych książek, która
ukształtowała jego światopogląd i doskonale służyła jako przycisk do
papieru.
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
13
14
eventi culturali = rotk-art
Pankiewicz w Warszawie
W te chłodne, zimowe dni warto wstąpić do Muzeum Narodowego na wystawę retrospektywną prac Józefa Pankiewicza, by łyknąć
trochę kultury.
Na początku (jak zapewne wiecie) trzeba sforsować ciężkie drzwi
wejściowe do tegoż monumentalnego gmachu. Po takim siłowym wyczynie i Waszej ogromnej determinacji należałoby zrzucić wierzchnie
okrycie i oddać je w ręce „menedżerce do spraw frekwencji”, czyli pani
w szatni. Potem podążyć do kasy biletowej. Cóż, Muzeum Narodowe
wygrywa (niestety) w rankingach na najdroższe bilety na wystawy
czasowe w stolicy. Ulgowy 10, normalny 17 zł.
Jeszcze tylko względy bezpieczeństwa, czyli magiczny rentgen dla
toreb itp. oraz bramka wykrywająca metale. Noże i inne tego typu
gadżety trzeba pozostawić w domu...
Po tych przyjemnościach wreszcie możemy zająć się podziwianiem, a może jednocześnie odprężyć się przy obrazach Pankiewicza.
Jego prace zostały zgromadzone na parterze i piętrze; pochodzą ze
zbiorów zarówno muzealnych (z całej Polski), jak i prywatnych. Z zamieszczonych informacji biograficznych o artyście możemy dowiedzieć się o jego dokonaniach w życiu zawodowym i w życiu prywatnym.
Spora część obrazów to portrety członków rodzin, które go sponsorowały. Bije z nich realizm, precyzja, autentyczność. Ciekawe są
autoportrety z różnych okresów jego życia. Pankiewicz „popełnił”
wiele dzieł z martwą naturą, kwiatami. Nie są zachwycające. Mało
ekspresywne.
Kolejna grupa obrazów to pejzaże z miejsc pobytu artysty. Głównie z Francji, gdzie mieszkał wiele lat. Znajdziemy widoki m.in.
z Saint-Tropez, La Ciotat, ale także z Wenecji. Artysta, dzięki jedne-
Połowinki na Filozofii
Jak co roku Samorząd Filozofów na przełomie semestru zimowego
i letniego zorganizował połowinki.
Odbyły się one 22-ego lutego, tak jak poprzednio w Le Madame.
Frekwencja dopisała – przyszła niewyobrażalna liczba dwunastu
mu ze swych mecenasów, mógł sobie pozwolić na wyjazdy zagraniczne – do Włoch, Hiszpanii.
W jego pracach znajdziemy zarówno nurt realistyczny, jak i fascynacje impresjonizmem. W późniejszym okresie również wpływy
symbolizmu i kubizmu.
Na I piętrze znajdują się oprócz obrazów grafiki i szkice do jego
prac. Interesujące, jaka pracowitość. W zagłębieniu sali znajduje się
kilka krzesełek i plazma, na której wyświetlane są rysunki Pankiewicza i współczesne zdjęcia z Paryża. Inspirujące porównanie, a zarazem przyjemny relaks przy dźwiękach francuskiej muzyki.
Wszystkim niezdecydowanym polecam obejrzenie tej wystawy.
Zwłaszcza tym , którzy lubią sztukę przełomu XIX/XX w. i malarstwo impresjonistyczne. To jedna z nielicznych okazji zobaczenia takiego zbioru zgromadzonego w jednym miejscu. Wystawa czynna do
26.03.!
Kasia Moskalewicz
Ekspert w sprawach polityki społecznej
osób. To wielki sukces, zważywszy na to, że w tamtym roku filozofów obecnych na połowinkach można było policzyć na palcach jednej
ręki.
Główną atrakcją wieczoru były trzy koncerty. Grały zespoły: Absolution, GodMod oraz Nerwica Natręctw. W pierwszym gra i śpiewa
Kasia Madeja – członkini samorządu.
Następnie na scenę wyszedł Olek Ptasiński wraz z zespołem – basista GodMod. Trzeba powiedzieć, że „zapierdalali” (jak to określa
lider grupy; to pewnie z mozambijskiego – przyp. red.) nieźle, najostrzej tego wieczoru. Pod sceną od razu ustawił się tłumek tańczący
pogo, z czasem dołączył do niego wokalista. Nerwica Natręctw także
zebrała swoich wiernych fanów… Było czego posłuchać, bo wszystkie
zespoły są świetne. Na tym w zasadzie impreza się zakończyła. Miała
być jeszcze muzyka z płyt, niestety – w akcji zaginął cały sprzęt i nic
z planów nie wyszło. Wszyscy zmyli się około dwunastej (następny
dzień to przecież kolejne zmagania ze zjawą Kanta – trzeba być w pełni sił).
Imprezę można zaliczyć do udanych. Filozofowie wreszcie oderwali się od dylematów narosłych wokół ontologicznego ugruntowania podmiotu. Oby tylko w przyszłym roku było podobnie!
Agnieszka Romańska
Jedna z dwunastu
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
co w traktora duszy gra
czyli dział literacki
Lorak
– człowiek, który został pop-jeżem
Lorak był najnormalniejszym na świecie człowiekiem. Jeżeli kogokolwiek w ogóle można by nazwać człowiekiem najnormalniejszym, to z pewnością Lorak zasługiwał na ten tytuł.
Nie jadł on szyszek, chociaż koledzy z liceum wywierali na nim
iście futurystyczną presję, aby spróbował. Ale Lorak był twardy jak
twardy orzech i chociaż wszyscy znajomi wytykali go palcami i ze
zniesmaczeniem obserwowali jak nie zjada szyszek, to Lorak trwał
w swym złotym postanowieniu. Nikt tak właściwie nie wiedział
dlaczego obrał sobie tak ciężką drogę życia bez szyszek, ale rówieśnicy jego byli jeszcze zbyt niepełnoletni by docenić trud i chwałę
jego wyrzeczeń. Lorak wierzył, że wysiłek jego nie idzie na marne.
Sprzeciwiał się masowym trendom wyzbytym mózgu oraz szlachetności. Swym niemym protestem głosił potęgę i niezłomność
człowieczego ducha. I chociaż wszyscy, którzy go znali mieli zdrowe receptory wzrokowe – nie widzieli.
Przesłanie Loraka mijało się z ich okiem, ich umysł otrzymywał
jedynie niezrozumiałe obrazy, optyczną papkę, której nie mogli nijak przetrawić. Lorak dobrze o tym wiedział i czuł ogromny smutek
z tego powodu. Wiedza nie zawsze jest przyjacielem. Z drugiej jednak strony nie chciał Lorak żyć w iluzji, złudzeniu, że wszyscy go
rozumieją i podziwiają (chociaż zapewne każda szlachetna ścieżka,
prócz samotności wybrukowana jest nadzieją na zrozumienie i delikatne nawet poparcie ze strony Reszty Ludzi, swoisty społeczny
dowód słuszności).
Lorak jednak dusił boleść na dnie swej śnieżnobiałej duszy. Nie
była to biel radosna, skrząca się iskierkami szczęścia. Była to umęczona biel poszukiwacza wartości brnącego niestrudzenie przez
Krainy Smutku w poszukiwaniu nieutylitarnych bogactw ducha.
Wędrówka ta zaprowadziła Loraka daleko, do granic ludzkiej wytrzymałości wręcz. I tam z odpowiednim paszportem, mimo licznych wątpliwości szyderczych sępów-sceptyków, przekroczył Lorak
granicę ową. A poza granicami Zjednoczonego Królestwa Ludzkiej
Wytrzymałości i Krainy Smutku dotarł Lorak do Państwa Jeży. Jeże
przyjęły go serdecznie i poczęstowały hojnie pięknem swych ziem.
Dały mu nadzieję na Zrozumienie. Po wielu dniach umysłowych
zmagań z mózgiem Lorak podjął decyzję – postanowił stać się jednym z Nich, wejść pomiędzy te urocze stworzenia i zostać prorokiem w postaci jeża. Metamorfoza nie trwała długo. Lorak stał się
jeżem już prawie od razu na mocy swego postanowienia. Reszta to
były tylko formalności.
W każdym razie stało się, a właściwie stał się – Lorak jeżem. Ale
nie jakimś tam zwykłym jeżem. Lorak bowiem wciąż pragnął naprawić świat, chociaż świat ten wyglądał teraz nieco bardziej jeżo.
Może też z tego powodu Lorak postanowił przerwać barierę swego
milczenia i powiedzieć wreszcie światu co
czuje i jakie ma poglądy. Wszystko to ubrał
w atrakcyjną dla publiki formę piosenek
pop. Dał kilka koncertów, zyskał szczyptę
sławy, wydał płytę i zaczął jeździć ze swym
repertuarem po świecie. Nie zepsuło go to
jednak. Wciąż trzymał się twardo tego, co
głosił i zgodnie z tym żył. Zgodnie z tym
też śpiewał. Jego piosenki wzywały do naprawy świata i własnych dusz.
Jeże posłuchały.
Ludzie jednak pozostali równie głupi.
Romans niezdefiniowany
Co może napisać autorka romansu niezdefiniowanego?
Na pewno nie może napisać, że ten romans jest koniecznie jakiś,
bo w końcu jest niezdefiniowany, albo może napisać, że jest pierwszy, przypadkowy, długi, gorący, spokojny lub już skończony, ale
wtedy sama może się w tym pogubić. Nie musi więc go definiować,
przypisywać mu pewnych cech. Może natomiast napisać o jego bohaterach. Wspomnieć o kochanku, który w łóżku mówi po hiszpańsku, a jego pocałunki uderzają jak wino do głowy, i o kochance,
która jest tym winem odurzona. Może napisać o pierwszym pocałunku, pierwszym razie, pierwszych kwiatach, ale żeby to nie było
tendencyjne, powinna zastosować jakiś zaskakujący chwyt, znów
niezdefiniowany. Grę dotyków i spojrzeń opisać naturalnie, ale niezapomnianie – jego porównać do słońca, a ją do księżyca. Napisać o kochankach, którym w końcu udało się spotkać i którzy chcą
nadrobić stracony, bo przeżyty bez siebie, czas. Autorce romansu
nie powinny być obce metafory, jak również nawiązania do poezji.
Może napisać, że związek tych kochanków jest jak z wierszy Poświatowskiej, bo on maluje jej na fioletowo wszystkie popołudnia, a ona
nosi dla niego szminkę w kieszeni, i że jedno spojrzenie wystarcza
im za sto słów. Autorka romansu powinna wspomnieć, że kochankowie myślą tylko o dniu dzisiejszym, że niczego nie planują, że są
beztroscy, że zbyt poważne myślenie może być niebezpieczne, bo
niszczy tę niezdefiniowaną, romantyczną formę. Kochankowie nie
mówią o przyszłości, bo wiedzą, że jej nie ma, bo miłość jest teraz i oni mogą być dla siebie tylko teraz. Autorka może napisać, jak
bohater romansu zdobył pierwszy pocałunek swej ukochanej i ze
szczęścia krzyczał na ulicy „Gracias Senor!”, jak ona od tej chwili jest nim co dzień coraz bardziej oczarowana. Autorka romansu
może być śmielsza i napisać, że gdy jadą razem samochodem, on
trzyma rękę na jej kolanie zamiast na skrzyni biegów. Ale żeby nie
sprowadzać tego do taniego erotyku, opisując sceny miłosne nie posunie się dalej niż do osunięcia lewego ramiączka zielonej bluzki.
W sercu i w duszy autorki romansu może być istny zamęt, bo
ten romans to całe jej życie, a ona nie wie, czy opisać jego koniec,
czy początek. Bo początek był tak nagły, tak zmysłowy, porywający
i szalony, a koniec cichy, delikatny, tęskny i bezbolesny. No, może
dla dodania dramatyzmu tej historii koniec mógłby być smutny,
bo z reguły końce romansu są smutne. Szczęśliwe końce nie są
przeznaczone dla kochanków. Autorka romansu może się jeszcze
długo nad tym zastanawiać albo może w ogóle tego romansu nigdy
nie napisać, a jedynie spojrzeć w ciemne oczy swojego kochanka
i wyczytać w nich historię o wiele piękniejszą, którą trudno byłoby
przenieść na papier.
Wstydliwy Waran
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006
Kasia Kapała
Badaczka kultury słowiańskiej
15
16
impreza w traktorze
Redakcja wobec poniższego tekstu pozostaje w pewnej konfuzji. Wiadomo przecież, że nic takiego jak metaredakcja nie istnieje, wiara w to
jest zaś wynikiem przesądów nie popartych żadnym doświadczeniem.
Redakcja
Meta-podziękowanie dla Metaredakcji
Podziękowanie jest relacją dwuargumentową, której dziedziną jest zbiór wszystkich ludzi. Zamiast mówić „A i B są w relacji podziękowania” mówimy „A dziękuje B”. Niekiedy relacja podziękowania bywa rozbudowana do postaci trójargumentowej, „A dziękuje B za C”, przy
czym argument C może być dowolnym przedmiotem. A nazywamy ze względów gramatycznych podmiotem dziękującym, B (z braku lepszych
pomysłów) nazywamy adresatem podziękowania, C zaś ze względów formalnych nazywamy przedmiotem podziękowania.
Przykład: Czytelnik dziękuje metaredakcji za ostrzeżenie.
„Czytelnik” jest w tym zdaniu podmiotem dziękującym, „metaredakcja” adresatem podziękowania, zaś „ostrzeżenie” przedmiotem podziękowania.
Meta-wdzięczny meta-czytelnik
pan Anatol
felieton na dobry koniec
Tajemnicze słowo „joga” odkodowane
Nasze decyzje nie zawsze dotyczą spraw tak ważnych jak wybór
wf-u. Jednak każdy z nas, studentów, ma do zaliczenia obowiązkowe
zajęcia z tzw. kultury fizycznej (co do tej kultury można mieć wątpliwości, zwłaszcza gdy dotyczy to kursów samoobrony). Wybór ten
wiąże się z obowiązkiem cotygodniowych ćwiczeń. To może zdziwić
zwłaszcza, gdy objawi się jako prawda nieobalalna trochę później niż
w momencie podjęcia tego wyboru na cały semestr akademicki. Nagle
bowiem może się okazać, że musimy trenować judo z wyższymi o pół
metra silnymi facetami. No a wtedy jest już zazwyczaj za późno na
zmiany.
Żeby uniknąć tak traumatycznej sytuacji, niektórzy z nas, ci
sprytniejsi, czekają od tzw. godziny 0 (0:00) przy komputerach, senni
ale zdeterminowani, aby zapisać się na jakże fascynującego ping-ponga. Inni wybierają szachy, bardzo wyczerpujące fizycznie, angażujące
szczególnie mocno mięśnie rąk. Na szczęście, liczba różnych rodzajów sportu na uniwersytecie jest bardzo duża. Można spokojnie rzec,
że kultura fizyczna na UW bardzo się rozwinęła.
Na tak szeroką gamę możliwości składają się również wschodnie sporty walki. Właśnie ta orientalna część propozycji na zajęcia
z wf-u przyciągnęła pewnego pamiętnego dnia moją uwagę. Spośród
wyliczonych zajęć znajdowało się judo, aikido, kung-fu i joga. Po rozszyfrowaniu tych tajemniczych nazw drogą eliminacji wybrałam tę
ostatnią. Poczułam wtedy potęgę mojego praktycznego rozumu. Pomyślałam, że będę przyjemnie ćwiczyć (tzn. lenić się), podczas gdy
inni będą wracać zmęczeni i spoceni prosto na zajęcia.
I wtedy nastąpiła chwila prawdy... Szybko okazało się, że joga to
nie joga. Przynajmniej nie taka, o jakiej miałam pojęcie. Wnet zrozumiałam, że studenci na nią uczęszczający wcale nie są chudzi z istoty,
z natury, ale z wycieńczenia. A wydawało mi się, że na jogę wybierają
się właśnie ludzie szczupli i niewysportowani – czyli tacy jak ja, którzy robią to dlatego, żeby nie zginąć np. wśród siłaczy na judo. Ich
wewnętrzny spokój zawsze budził we mnie pewne podejrzenia, ale
nie kojarzyłam go z bezdechem jako objawem wyczerpania na skutek
wzmożonych ćwiczeń fizycznych.
Jednak w moim pierwotnym rozumieniu jogi było ziarnko prawdy. Faktycznie jest tak, że wykonywane pozycje wpływają na Twoje
wnętrze. Na zajęciach odczuwam drganie każdego mięśnia, podczas
gdy z daleka, z lotu (ślepego) ptaka, wyglądam jakbym stała, a często
nawet siedziała, nic nie robiąc. W środku natomiast czuję, jak wszystko pracuje i nie mogę odróżnić jednej wibracji od drugiej. Niekiedy,
tzn. w pozycjach stojących, których zawsze jest dużo, muszę próbować (często tylko próbować) utrzymać równowagę. Podczas mojej
niekończącej się walki z grawitacją, nasłuchuję, niczym człowiek na
bezludnej wyspie, głosu prowadzącej zajęcia, zapowiadającego koniec
męki. Zanim jednak to się stanie, to poza tym, że mija wieczność, mijają jeszcze barwne i długie opowieści o dobroczynnym działaniu tej
szczególnej (czyli każdej) pozycji. Na nieszczęście, pozytywne skutki
tych ćwiczeń są nie do ogarnięcia w swej liczbie i rodzaju. Dlatego
czas trwania ćwiczenia przekracza wieczność. W ten oto sposób osiąga się stan n i r v a n y, czyli zawieszenia między bytem a niebytem.
Faktycznie stan ów przenika całą istotę i nie pozostawia niczego poza
sobą.
Czasem przebywanie w nirvanie jest przerywane, aby oczywiście
zaraz do niego powrócić. Wówczas relaksujemy się, trzymając nogi
wyprostowane i napięte w górze przez czas jakiś, bliżej nieokreślony,
na pewno jednak dłuższy niż krótszy. Następnie, aby wyjść ze stanu
relaksu, wykonujemy tzw. „powitanie słońca”.
(W tej pozycji często zdarza mi się, że zamiast słońca widzę
wyraźnie gwiazdy). Po godzinie lekkiego treningu przerywanego
ćwiczeniami relaksacyjnymi nadchodzi zapowiadany dziesięciominutowy odpoczynek. W zasadzie odbywa się on bez zapowiedzi, bo
wszyscy po prostu padają na ziemię.
Joga działa jak magia
– to fakt. Przecież ludzie
co tydzień chodzą na
ćwiczenia, aby wychodząc przyrzec, że nigdy
się już nie pojawią. Należy chyba przyznać rację
przekonaniu o potędze
podświadomości, zwanej niekiedy nieświadomością.
Kika
jebus:
rysunki: Wstydliwy Waran
jebus: Naczo
Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006