traktor w błocie sofistyki majdan
Transkrypt
traktor w błocie sofistyki majdan
kerownitza traktore’u Naczelnik tym razem bez tajemnic Marcin Trepczyński (paragrafy i egzystencjalizm) wstępniako Direktour Arktik-statystyczny Maciey Gnyszka (ArcyTektura) Pani od polskiego Zosia Bluszcz (filo-: -Logia i -Zofia) Drodzy Mieszkańcy Traktu, Nasze wspólne dzieło zwane Traktorem wypełzło wreszcie z podziemia i skąpane zostało światłem legalizmu. Nawet bowiem Stefan „Siara” Siarzewski przekonał się, że będąc zwinnym jak lis, przebiegłym jak łasica, no i w ogóle jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”, i tak można dać się złapać. Gazeta nasza znalazła więc czci godnego Wydawcę i trybunałom przedłożona została. Z cynickim spokojem na ustach możemy więc ujawnić personalia zarówno korpusu redakcyjnego, jak i naszych niezmordowanych w pocie swoich czół dziennikarzy. Nareszcie można będzie bez problemu zlokalizować każdego twórcę, uściskać go i rzucić mu się na szyję albo też kłodę pod nogi, jak i w szyję tę wbić ostre kły krytyki. Jasne się stanie kogo się wystrzegać – jak heretyka i masona pojących nas sofistyką na stronie 8. i 9., oraz z kim warto się poznać, by do wieczora gadać z nim o życiu i śmierci, a rano... niczego nie zrobić, tylko słuchać śpiewu łabędzi na przykład. Zrzucamy też maski, kaptury, płaszcze, podkoszulki... bo nasza gazeta ma pokazywać świat Krakowskiego Przedmieścia, czyli to, co tu się zdarza, co się znajduje, co tu rośnie, ale również tych, którzy tu pracują, studiują, zataczają się po Trakcie w uwielbieniu dla niego, kroczą posępnie ze wzrokiem wbitym w płyty chodnikowe, pilnują naszego bezpieczeństwa i zasad wychowania w trzeźwości, i leżą rozłożeni na ławkach w majowe popołudnia. My zaś jesteśmy jednymi z nich, dajemy więc poznać też siebie. Drugi numer zaczynamy (zaraz po felietonowych refleksyjach) od słonecznego wywiadu z koleżankami ze Slawistyki, które jakiś czas temu odwiedziły naszych południowych pobratymców z Bałkanów, i z którymi Kasia, chcąc uzyskać autoryzację, przez długi czas nie mogła się skontaktować; okazało się bowiem, że dziewczęta wylegują się właśnie gdzieś w Czarnogórze. Dalej znajdziecie pełen niespodzianek reportaż romantyczny Janka, traktujący o ostatnim z niezwykłego cyklu wykładów, prowadzonych przez prof. Mikołejko. Będzie również wywiad, który przeprowadziłem z byłym pełnomocnikiem rządu, ale wciąż pracowniczką Zakładu Etyki, więc i mieszkanką Traktu, Magdaleną Środą, będący próbą poznania jej odrobinę oraz uzyskania odpowiedzi na naiwne do granic szowinizmu pytanie – o co chodzi tym feministkom. W numerze tym rozszerzamy rubrykę miłośników translacji alternatywnych, bowiem ku mojemu zaskoczeniu i radości niezmiernej, dostałem od najwspanialszej nauczycielki łaciny wszech wydziałów – mgr Ingi Grześczak polemiczny tekst w zupełnie nowym świetle stawiający pierwszą zwrotkę Ody XX Horaca. Ponadto czeka was masa rewelacji i czego dusza zapragnie. Wstydliwy Waran Mikołaj Magnuski (śpiewanie i granie) 2 Naczelnik przez szyby traktora Na okładce zacytowano plakat „Młodzieży – naprzód do walki o szcześliwą, socjalistyczną wieś polską”. Nie dokopaliśmy się do autora. Nadchodzi wiosna – kochajcie siê i piszcie do Traktora. No one can succeed like doctor Robert. Wkroczylim w Wielki Post, pamiêtajmy¿ o rekolekcjach. Poprzedni £amacz (nie lodo-) poda³ siê do dymisji. Przyjêto. Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u R e d a k t o r N a c z e l n y : M a r c i n Tr e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l Ł a m a n i e : M a c i e k M a t e j e w s k i W y d a w c a : S t o w a r z y s z e n i e E t n o g r a f ó w i Antropologów Kultur y „Pasaż Antropologiczny” N a k ł a d : 3 0 0 e g z . Kochane nasze Dziewczęta – zdrowia i sił do pracy z okazji Dnia Kobiet życzy samcza część Redakcji. Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 reflektorem traktora pić na szafot z nadzieją, że się sznur urwie (wersja „prawdziwy wariat zawsze się cieszy”). Pierwszy sposób jest skrajnie asekurancki, ale No cóż, sesja już za nami. Niektórych w ogóle ominęła, inni jeszcze gdy przypadkiem uda się zdać, mamy naprawdę miła niespodziankę. Druga opcja, choć bardziej widowiskowa, też ma poważne wady. Jej walczą na poprawkach w marcu. W sumie, zapytacie, o czym tu pisać? Proza życia, czasem z „lek- stosowanie zwykle pociąga za sobą długie nocne poprawianie sobie humoru (zwłaszcza po egzaminie) i straszliwy ból głowy w dniu nakim posmakiem absurdu”, jak mawia pewien profesor. Pamiętacie stępnym. Jest jeszcze trzecie rozwiązanie. Coś dla miłośników sporswoją pierwszą sesję? Nerwy, strach, niepewność. Druga podobnie, choć może już nie tak dramatycznie. Kolejne (to do tych, którzy tów ekstremalnych. Przychodzimy na egzamin pewni siebie jak Tosstudiują chwilę dłużej) coraz spokojniejsze, nieomal rutynowe. Po- hiro Mifune w filmach Kurosawy i gramy kamikadze („Co?! Ja nie zostawmy jednak temat samego egzaminu. Tylko ktoś, kto nigdy nie zdam?!”). Skuteczność ponoć stuprocentowa. Sam nie próbowałem, ale to o niczym nie świadczy. studiował (albo już dawno i teraz nie pamięta, bo został wykładowcą), A gdy coś nam mówi, że się jednak jakoś uda? Cóż, w sumie pomoże uparcie twierdzić, że wystarczy nauczyć się, żeby zdać. Ale to oddzielny temat, być może na inny felieton. Zamiast tego pomówmy dobnie. Można już tydzień wcześniej rozpuszczać pogłoski, że się nam noga powinie i ponieważ egzamin jest piekielnie trudny, to czeo czymś ciekawszym. O tym, JAK zdajemy egzaminy. W JAKIM styka wszystkich rzeź niewiniątek. Ale uwaga, przesadne rozpaczanie lu. Problem, wbrew pozorom, wcale nie błahy. Samo zdobycie wpisu to już tylko końcowe pociągnięcie pędzlem wieńczące dzieło. Ileż cie- i czarnowidztwo, przy średniej ponad cztery, może zostać odebrane jako dziwaczna kokieteria albo objawy depresji. Koleżankom jeszcze kawsze są zachowania kolegów i koleżanek przed wejściem. Dokonajmy krótkiego przeglądu. Od razu pomińmy tych (nielicz- ujdzie, ale kolegom... Można też przyjść wręcz nieprzyzwoicie radosnym, uśmiechniętym i w ogóle szczęśliwym, już zawczasu ciesząc nych) spośród nas, którzy po prostu przychodzą i zdają. Bez nerwów, się z kolejnego sukcesu. Tu jedynym problemów i zbędzagrożeniem (poza, oczywiście, tak Przychodzimy na egzamin pewni siebie jak Toshiro Mifune nych emocji. Jeśli zwanym „zimnym prysznicem”) jest ktoś z własnej woli w filmach Kurosawy i gramy kamikadze... ukamienowanie przez bardziej trzeźpozbawia się tych wo (lub pesymistycznie) nastawiowszystkich przeżyć, cóż – to jego sprawa. Pozostali radzą sobie na nych kolegów i koleżanki. różne sposoby. Nawet najbardziej zrezygnowani i zniechęceni, jeśli Oczywiście w przyrodzie rzadko występują czyste formy tych pojawiają się na egzaminie, można wnosić, że jakiś niewielki płomyk postaw przedegzaminacyjnych. (Uwielbiam pseudonaukowy styl!). nadziei rozświetla ich przerażone dusze. Bo, po prawdzie, gdy przychodzimy na egzamin, to z zamiarem, nadzieją lub choć marzeniem Przeważają mieszane style, z przewagą którejś wersji. Na tym na rasukcesu. To, jak się zachowujemy, zależy od tego, jak oceniamy swoje zie zakończę. Wiem, że temat zdawania egzaminów został tu jedynie pobieżnie zarysowany, ale wydaje mi się, że jako pierwszy go poruszyszanse na uzyskanie upragnionego wpisu. łem. Być może kolejne prace rzucą więcej światła na ten fascynujący Można to obliczyć na przykład tak: sumę stopnia przygotowania i domniemanego szczęścia dzielimy przez stałą trudności egzami- problem. O zdawaniu egzaminów nu. Wzór prosty jak egzamin wstępny na prywatną uczelnię. Schody zaczynają się, gdy przychodzi do podstawiania. Bo jak włączyć do rachunku tak różne, a ważne, amulety zwiększające zdawalność (maskotki i/lub małe karteczki gęsto zapisane zaklęciami nieomal magicznymi) albo mikstury (też prawie magiczne) wzmacniające odwagę i elokwencję przed egzaminem ustnym. Większość z nas swoje szanse ocenia raczej intuicyjnie. Gdy to uczynimy, trzeba jeszcze wybrać najbardziej odpowiedni schemat zachowania pasujący do naszych przewidywań. I tak, jeśli przyszłość wygląda czarno, a kampania wrześniowa śni się nocami, to wybór jest raczej prosty. Możemy, idąc na egzamin, już w autobusie (lub pochodnym środku transportu) zacząć opłakiwać potencjalną porażkę (wersja „ja biedny żuczek”) albo radośnie wstą- Uniwerek albo życie Czy jest ktoś kogo nie wytrąciła z rówagi kolejna sesja perfidnie zbiegająca się z karnawałem? A może faktycznie komuś nie zdarzyło się jeszcze zwątpić we wzniosły cel studiowania na Uniwerku? Nie, niemożliwe... A jednak? Hm, nie jest dobrze... Wewnętrzną równowagę łatwo przecież stracić wspinając się po nieprzespanej nocy na szerokie schody BUWu. Z lekkim szumem w głowie spowodowanym wczorajszą mieszanką Monadologii i psychologii (a mówili – nie łączyć trunków) mijasz cztery kolumny i dopadasz wreszcie zabunkrowanego stolika. Z jakąś niezdrową łapczywością zalewasz się znów potokiem nowych mądrości wedle zasady – klin klinem. Chcesz zaprzeczyć? Że niby nie jest tak źle? Że niby wręcz przeciwnie? Studencki syndrom iluzji i zaprzeczenia. Typowy dla uzależnień. Ten nałóg zaczął się całkiem niewinnie. Zastosuję tu terapię wstrząsową by tym skuteczniej obudzić Cię z „pijackiego snu”. Otóż (proszę się odprężyć) najpierw był koniec szkoły, pasmo imprez osiemnastkowych przeplatające się z presją- co dalej? Tak wykształciła się intuicja, pod wpływem której zdecydowałeś się – bardzo zresztą oryginalnie – rozpocząć studia na Uniwersytecie. Nie ważne czy wcześniej, czy później odwiedziłeś tę główną imprezownię, znajdującą się między fabryką cukierków a zagłębiem klubowym na Powiślu. Ważne, że spodobał Ci się nowoczesny wystrój i ostra selekcja na bramce. Poczułeś się tak wyjątkowy, że nie przeszkadza Ci już nawet niezabawna zabawa w przydługi pociąg do książek. Jak to bywa z używkami – studia uniwersyteckie omamiły Cię, oszukały obietnicami. Ponieważ nasza szacowna redakcja nie jest już tajna, więc mogę podpisać się własnym nazwiskiem. Na wypadek gdyby ktoś miał jakieś uwagi, zastrzeżenia, pytania (propozycja z poprzedniego felietonu nadal aktualna) lub tylko ciekawe zdjęcia, podaję adres e-mail: [email protected]. Maciek Wyszomierski, Człowiek, który znalazł swoje miejsce ...na filozofii Miałeś znaleźć wskazówki jak żyć, znajdujesz wskazówki jak zdefiniować definicję. Podczas gdy inni poznają praktyczne tajniki przemysłu metalurgicznego, Ty nabierasz biegłości w niezbyt intratnym przemyśle metalogicznym. Odtąd niemal każdego tygodnia uprawiasz nocny booving. Obudź się wreszcie, wyrwij z matni zanim dojdzie do najgorszego. Któregoś razu, gdy jak zwykle zastygniesz między regałami, ogarną Cię ciemności i znikniesz. Po prostu zdematerializujesz się, a na twoim miejscu pojawi się książka. Upadnie z hukiem na ziemię unosząc kurz. Może ktoś nawet podniesie ją, przeczyta i zachwyci się nową teorią znaczenia znaczenia. Ale Ciebie już nie będzie. Lepiej zrezygnuj już teraz. Pomyśl o swoich bliskich. Jak oni się z tym pogodzą? Wybierz sam – uniwerek albo życie. To już nie jest niewinna zabawa. To naprawdę Cię wciągnęło. A jeżeli wciąż bez krztyny wahania opędzasz sobotni wieczór na imprezie w BUWie, spójrz wreszcie w górę. Podnieś głowę znad tekstu i przyjrzyj się widmom majaczącym pod sklepieniem. Ci czterej od lat nie tracą równowagi stojąc na wąskich kolumnach. Naprawdę chcesz skończyć jak oni? Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 Ania Maresz Dziewczę, które na filozofii czuje się zagubione 3 4 gwóźdź Dlaczego wy tak ciągle mówicie o prostytutkach? O tym, jak się pije z serbskimi policjantami, kto zestrzelił super- nowoczesny samolot amerykański i jak wytłumaczyć Czarnogórcom polskie przekleństwa, opowiadają Ania i Andrea, studentki slawistyki, które przez dwa miesiące przemierzały południową Słowiańszczyznę, a teraz materiały ze swojej podróży prezentują na wystawie w Instytucie Slawistyki. Jak długo planowałyście tę podróż? Andrea: Ja to całe życie planowałam i tylko kombinowałam, kto pojedzie ze mną. Ania: No i trafiłam się ja. Andrea: Miałyśmy tylko mniej więcej pomysł, co chcemy zobaczyć, gdzie pojedziemy najpierw, ale i tak wszystko wyszło spontanicznie. Jak się przemieszczałyście? Andrea: Głównie stopem i pociągiem. Z Zakopanego do granicy busem za 3 złote. Następnie stopem do Popradu, pociągiem do Koszyc, potem do Budapesztu, gdzie zostałyśmy trzy dni u mojej rodziny. Do Suboticy w Serbii jechałyśmy taką śmieszną maszynąSzinobusem, autobusem na szynach. Tam wsiadłyśmy w pociąg do Baru w Czarnogórze, gdzie już zostałyśmy. Do Polski wracałyśmy stopem. Czy dużo wydałyście na sam transport? Ania: Skąd! 800 kilometrów przejechałyśmy za 35 złotych. Pociągi w Serbii są rewelacyjne. Jechałyśmy drugą klasą, sześć miejsc w przedziale, rozkładane fotele, bardzo wygodne. Andrea: A najlepsze jest to, że można zostawić bagaże w jednym przedziale, a pójść A jacy są Serbowie? Andrea: Są szalenie gościnni, życie sąsiedzkie kwitnie, nie trzeba się zapowiadać, dom jest zawsze otwarty dla znajomych i przyjaciół. Można przyjść nawet pod nieobecność gospodarza, zrobić sobie kawę, herbatę, poczekać. Gdy mieszkałyśmy, już po raz drugi, u pewnej rodziny, gospodarz ciągle przesuwał termin rozmowy o zapłacie za noclegi. Nie chciał pieniędzy, ale my się na to nie godziłyśmy. Gospodarz machał rękoma, żebym mu głowy nie zawracała rozmowami o pieniądzach. W końcu postawił butelkę na stół, wszystkie negocjacje muszą być tam zakrapiane. Ania: Serbowie są też bardzo męscy. Trudno się tam nie zakochać. Andrea: Są bezpośredni. Jeśli podoba im się dziewczyna, po prostu podchodzą i zaczynają rozmowę, na ulicy gwiżdżą za nią, krzyczą, nie są tak powściągliwi jak Polacy. Jaki mają stosunek do kobiety? Ania: Nasi znajomi w Serbii stwierdzili, że nigdy by nie pocałowali kobiety w rękę, nie dali jej kwiatka i nie przepuścili w drzwiach, bo to się nie godzi. Andrea: Ale różnią się też od Polaków tym, że nie liczą tak pieniędzy. WłaśSpotkałyśmy mężczyznę, który jeździł z gra- ciwie im ktoś ma ich mniej, tym mniej się tym przejmuje. Członatem w samochodzie, bo uważał, że jak za- wiek stracił pracę, ale postawi trzyma go policja, to będzie musiał go użyć. wszystkim przyjaciołom piwo w barze. na całą noc do drugiego. Nikt cię nie okradnie. Mamy przygodę z panami policjantami Jak jest tam z pracą? w pociągu. Ania: Każdy mężczyzna raczej ma pracę, Ania: W jednym z przedziałów zostawiły- może mieć dorywczą, ale to na nim ciąśmy whisky, a przesiadłyśmy się do drugiego. ży utrzymanie domu. Kobieta wychowuje Przy kontroli paszportów policjanci zapytali dzieci, gotuje i zajmuje się gospodarstwem. czy ta whisky w przedziale obok jest nasza. Z pewnością inaczej jest w miastach takich Przestraszyłyśmy się, że to coś szalenie nie- jak Belgrad, ale my podróżowałyśmy główlegalnego, ale panowie powiedzieli, że nam ją nie po małych miasteczkach i wsiach. przyniosą, a po 10 minutach zjawili się z kubeczkami plastikowymi. A jak się bawią młodzi Serbowie? Andrea: Taka jest policja w Serbii! Andrea: Dyskoteki mają straszne, ale potrafią też usiąść gdzieś i bawić się śpiewając narodowe pieśni. Ania: Byłyśmy na Festiwalu Trąb (Sabor Trubača) w Gučy, gdzie wszyscy piją, jest tłoczno i głośno. Festiwal trwa tydzień. Co wieczór są koncerty, konkursy, grają też cygańskie orkiestry, nawet dziecięce. Grają też w knajpach. Gdy Cygan podejdzie do stolika, przykleja mu się do czoła banknoty lub wrzuca je do trąby. Dzieciom każą wchodzić na stół i tańczyć. To wydaje się niemiłe dla zwykłego Europejczyka, ale tam ani Serbowie, ani Cyganie nie uważają tego za obrazę. Są też takie momenty, gdy wszyscy wychodzą na ulicę, śpiewają , tańczą ... Czułyście się bezpiecznie? Andrea: Bardzo bezpiecznie. Jak wyjeżdżałyśmy, trochę się bałyśmy, ale potem przekonałyśmy się, że nie ma czego. Ania: Ludzie są bardzo przyjaźni, można mieć do nich zaufanie. Na początku odzywała się w nas ta polska świadomość, że lepiej być bardzo ostrożnym, nie zostawiać bagaży itp. Nawet jak poznałyśmy naszych obecnych przyjaciół, to oni wyglądali tak, jakby mieli nas zamiar pobić, zgwałcić, obrabować, utopić i gdzieś zakopać. Przekonałyśmy się jednak, że są bardzo dobrymi ludźmi. Andrea: Doszłyśmy do wniosku, że im bardziej ktoś wygląda niebezpiecznie w Serbii, tym bardziej jest miły i sympatyczny. Oni tak po prostu wyglądają, ci Serbowie... A spotkałyście kogoś naprawdę niebezpiecznego? Andrea: Spotkałyśmy mężczyznę, który jeździł z granatem w samochodzie, bo uważał, że jak zatrzyma go policja, to będzie musiał go użyć. Na waszych zdjęciach widoczne są ślady niedawnych bałkańskich konfliktów, np. zbombardowany budynek w Belgradzie. Dużo jest takich miejsc? Andrea: Sporo, chyba najwięcej w Bośni. W Serbii już większość odbudowano. Ania: Mimo wszystko w centrum Belgradu widać te ruiny zbombardowanych domów. Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 gwóźdź Albo takie miejsce, gdzie NATO przez pomyłkę zbombardowało chińską ambasadę. Andrea: Jakoś w listopadzie trzech studentów z SGH zorganizowało podobną do naszej wystawę z pokazem slajdów i opowiadaniami. Tylko, że oni o Serbii pojęcie mieli nikłe. Powiedzieli, że te budynki w Belgradzie Serbowie zostawili ku przestrodze, a one stoją po to, by pokazać światu, co NATO zrobiło Serbii. Czy ludzie chętnie dzielili się z wami swoimi wspomnieniami z wojny? Ania: Bardzo chętnie. To jest właściwie ich główny temat. Andrea: Chociaż najmniej mówią o wojnie z Chorwacją, to dla nich nieprzyjemne i nieciekawe, a najwięcej opowiadają o tym, jak ich NATO zbombardowało. My przed wyjazdem miałyśmy ustaloną opinię o wojnie, Karadziciu itp. Pobyt tam, rozmowa z ludźmi, zmieniły nasze podejście do tych spraw, szybko nam się uporządkowały pojęcia prawdy i fałszu. Ania: Ludzie często o tej wojnie mówią nie jako o czymś tragicznym, ale traktują ją trochę z przymrużeniem oka. Opowiadają o tym, jak ktoś wrócił z wojny i strasznie śmierdział, zamiast o tym, jakie rany odniósł, przy czym śmieją się z tego. Andrea: Albo opowiadali o zestrzeleniu samolotu F117A, niewidocznego dla radarów. Ania: Strzelali na oślep i trafili. Teraz się chwalą, że mają części z tego samolotu w domu. Poza tym tęsknią za Tito. Mówią, że wtedy mieli mocny pieniądz, a teraz wszyscy są biedni. Nawet młodzi ludzie, co ciekawe, są podobnego zdania. Spotkałyśmy tylko jednego chłopaka, studenta z Kosowa, który myśli inaczej. Śmiało mówił nam, że uważa Jugosławię za sztucznie podtrzymywany system. Jak radziłyście sobie językowo? Ania: Szybko nauczyłyśmy się serbskiego. Najpierw mówiłyśmy po bułgarsku, aż zorientowałyśmy się, jak inaczej od bułgarskiego brzmią podobne słowa w serbskim. A po polsku? Andrea: Też! W ogóle bardzo przyjacielsko odnosili się do nas jako do Polek. Wielu ludzi ma miłe skojarzenia z Polską, niektórzy byli u nas na stypendium, inni pracowali, jeszcze inni mają tu rodziny. Ania: Kiedy mówiłyśmy po polsku, oni w miarę nas rozumieli. Należymy do osób, które często przeklinają i wszyscy nas pytali, dlaczego cały czas mówimy o prostytutkach? Andrea: Pytali się, co dokładnie znaczy u nas to słowo i po co tak często go używamy. Wytłumaczyłyśmy tak: kiedy Anglik przyjeżdża nad Niagarę, mówi: „It’s wonderful!”, Niemiec: „Wunderbar!”, a Polak: „O k....!” dłużej. Gdy jechałyśmy do Bułgarii, w czasie kontroli celnej na granicy zapytano nas, dlaczego nie mamy meldunku i już chcieli dzwonić i nas stamtąd deportować. Byłyśmy w szoku. Koniec podróży oznacza także zakaz pojawiania się z Serbii przez najbliższy rok. Ale na szczęście znałyśmy już dość dobrze serbski, co się policji bardzo spodobało i potraktowali nas łagodnie. Niemniej byłyśmy naprawdę przerażone. Co jadłyście? Andrea: Głównie arbuzy i popijałyśmy je browarem. Ania: Piwo nie jest tam najlepsze, sprzedawane w plastikowych butelkach. Jest dziwne, jakby bez gazu, trochę bez smaku, ale zimne, a przy czterdziestostopniowym upale nie miałyśmy na nic innego ochoty. Co dał wam rok studiów slawistycznych? Ania: Podstawowe informacje kulturowe, znajomość historii. Jeśli znamy kulturę i historię regionu, po którym podróżujemy, jego mieszkańcy okazują nam większy szacunek. Andrea: A przede wszystkim łatwiej nam było nauczyć się serbskiego. I oto scena jak z filmu. My stałyśmy na Przeżyłyście jakieś niezapomniane końcu pociągu, na tym „balkoniku” przygody? i wyciągałyśmy ręce po wodę do tych Andrea: Nigdy nie zapomnę, jak zasnęłyśmy w środku lasu, gdzieś na biegnących za pociągiem mężczyzn. skałach, na jakiejś górze. Wtedy jeszcze nie wiedziałyśmy, że tam są jadowite Ile kosztowała was ta wyprawa? węże. Po dwóch godzinach snu obudziło Andrea: Ponad dwa tysiące złotych na osonas zimno; na górze temperatura spadła do bę. piętnastu stopni, podczas gdy na dole było trzydzieści. Myślałam, że umrę. To mogło się Co poradziłybyście osobie, która wybiera naprawdę niebezpiecznie skończyć. I pamięsię w taką podróż po południowej Słowiańtam jeszcze, jak w czterdziestostopniowym szczyźnie? upale jechałyśmy pociągiem z Belgradu. Było Andrea: Myślę, że konieczna jest znajomość tak gorąco, że nawet wystawienie głowy za cyrylicy. Są dworce gdzie wszystko jest napiokno nie przynosiło ulgi. Czułaś tylko duży sane tylko tym alfabetem. podmuch gorącego powietrza. Powoli braAnia: Angielski się tam nie przydaje, może kowało nam wody. I nagle pociąg się zatrzy- w Belgradzie, ale już w Vojvodinie, na promał. Kiedy zorientowałyśmy się, że stoi tak wincji, w mniejszych miastach, na wsi po długo, bo tu jest studnia i ludzie nabierają angielsku się tam nie dogadasz. Nie ma za to wody, pociąg miał już ruszać. Wtedy dwóch problemów z przemieszczaniem się. Bardzo Serbów postanowiło nam tę wodę przynieść. popularne jest podróżowanie autostopem. I oto scena jak z filmu. My stałyśmy na końcu Chętnie nas podwożono. pociągu, na tym „balkoniku” i wyciągałyśmy Pociągi też są tam tanie. My akurat po Czarręce po wodę do tych biegnących za pocią- nogórze jeździłyśmy za darmo, bo takich giem mężczyzn. Udało nam się, a oni to byli dwóch konduktorów nas polubiło. prawdziwi bohaterowie. Podziwiam ich, nie Andrea: Ja polecam przejść się na komisariat byli najmłodsi i biegli za nami w takim upa- w Serbii, to też jest swoista przygoda... le... Ania: A ja pamiętam jak chcieli nas deportoKasia Kapała wać. Nie wiedziałyśmy o obowiązku meldunku na policji, jeśli ma się zamiar mieszkać Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 5 traktor dojedzie wszędzie Rodacy wyposażyli więc Astronoma w grzechotkie, żeby ją sobie poobracał, gdy nikt nie patrzy. Nasz fotoreporter uchwycił ten unikalny moment, gdy nikt nie spoziera na Kopernika. Mikołaj skarżył się, że wciąż jest obserwowany przez Bila Gejtsa z Łindołsów. z życia pomników Sir Mikulašowi musi być niewygodnie na tak kanciastym sedesie. Foty: Naczelnik Podpisy: Direktour Antystatystyczny 6 Pomnik Mikołaja Kopernika, który stoi na Krakowskim Przedmieściu, mijany codziennie przez rzesze studentów, powstał pod wpływem pomysłu Stanisława Staszica. Początkowo chciał doprowadzić do budowy pomnika w Toruniu, po niepowodzeniu zdecydował się na Warszawę. Za pieniądze zebrane ze składek publicznych została zawarta umowa z Bertelem Thorvaldsenem w 1820 r. W rok później wykonany został model figury w ramach którego astronom miał przesiadywać na wielkim globusie nieba (proj. Jana Faralskiego). Niestety nie zdecydowano się na tę wersję. W 1828 r. dokonany został odlew rzeźby, która została odsłonięta 11.V.1830 r. Podstawa pomnika została w 1894 roku podwyższona i powiększona. W czasie powstania warszawskiego pomnik został poważnie uszkodzony. Przetopiono go na złom. Nowa figura została przywieziona do Warszawy 22.VII 1945 r. Odsłonięta oficjalnie w 4 lata później. Kanonik Warmiński konwersuje sobie i odprawia astronomiczne figle ze wszystkimi tałersami z sądziedztwa. Muzyczna Wyspa Nowe dowody w sprawie rozpętanej przez Platona burzy Zachodnie pisma naukowe donoszą o nowych dowodach na istnienie legendarnej Atlantydy. Wsparcie dla zwolenników teorii o jej realności przyszło z niespodziewanej strony. Jak donoszą zachodnie pisma branżowe, nowych faktów w tej sprawie dostarczyły badania… muzykologów, a konkretnie zespołu badaczy portugalskich i iberoamerykańskich pod kierunkiem profesora Anatola Jorge da Alantejo. Wyniki nie zostały jeszcze opublikowane, jednak trwające od kilku miesięcy badania były oparte na analizie występujących po obu stronach Atlantyku formuł me- Piotruś Opis opracowany na podstawie: www.warszawa1939.pl/index.php?r1=pomnik_kopernika&r3=0 lodycznych w zachowanych archaicznych śpiewach oraz porównanie skal południowoamerykańskich fletni pana i starożytnych egipskich obojów podwójnych. Jak się dowiedzieliśmy, odkryto zdumiewające zbieżności. „Trwa jeszcze opracowywanie wyników, ale już w tej chwili jesteśmy pewni, że te podobieństwa nie są przypadkowe. Przypuszczamy, że kultury muzyczne po obu stronach Atlantyku wywodzą się od wspólnych korzeni” mówi prof. de Alantejo. Czekamy z niecierpliwością na publikację. Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 Czcibor Hejwowski, Specjalista od muzykologii traktor dojedzie wszędzie Głos w sporze empiryków z racjonalistami – reportaż romantyczny Jakiś czas temu, w zimowy mroźny wtorek, profesor antropologii rzec by można zamyślony, błędny, druga – niska brunetka, niczym się kultury A. Mikołejko podpisywała indeksy. Nie jest to, jakby się szczególnym niewyróżniająca, tak iż w pewnym momencie zaczyna mogło wydawać na pierwszy rzut oka, takie chamsko proste stwier- stać w kręgu na tej samej zasadzie, co tłum) pierwsze dwa zadania dzenie. Dla studenta UW czynność ta doniosła i ze wszech miar po- (patrz wyżej) pominęli całkowicie. Tzw. racjonaliści tłumaczą to tym, żądana stanowi niezbędną składową do zaliczenia roku, uzyskania że inaczej niż przy pomocy pałki lub okrzyku: „Pani Dodo, proszę w dalszej kolejności absolutorium, dyplomu magistra, pracy (a więc żony) i co tam komu do głowy przyjdzie. To, co ujrzałem, musiało być efektem właśnie zbiorowej świadomości tegoż schematu. W pięknej i przestronnej nowopowstałej sali w starym BUW-ie nagle zrobiło się ciasno jak nigdy (no może z wyjątkiem wykładu o wizjach halucynacyjnych wywoływanych własnym sumptem przez Indian z płatków kwiatka, i tu padła nazwa kwiatka, ale nikt nie zrozumiał, więc połowa wyszła). Katedra wykładowcy w mgnieniu oka została otoczona szczelnym kręgiem osób postępujących w życiu zgodnie z deterministyczną zasadą „kto pierwszy, ten lepszy”. Zmęczeni dniem, mający fatalizm wpisany w życiorys tudzież nieliczni nihiliści wspólnie z tymi mmniej zaradnymi zasiedlili wyższe rejony auli i z ogólnie tępym wyrazem fizjonomii obserwowali z pozoru tylko nieciekawy spektakl. Oj działo się, działo tam na dole. Pośrodku katedry pojawiła się deus ex machina prof. Mikołejko. Do dziś niektórzy dyskutują nad tym faktem, dzieląc się generalnie na trzy główne grupy. Pierwsza z nich – tzw. racjonaliści, uważa, że pod katedrą zamontowana jest miniwinda, napędzana ręcznie przez asystentów naukowych profesor Mikołejko, chcących w ten sposób udowodnić jej i sobie, że nie są tu tylko ze względu na koneksje towarzysko-rodzinne i mogą być czasem przydatni. Empiry- przestać się rozbierać!”, naporu tłumu powstrzymać by się nie dało. ści z kolei upierają się przy zdaniu, iż profesor przeszła przez tłum Empiryści ripostują, że asystenci to nie zomo, i powinni przemówić niezauważenie, ponieważ prowadząc za młodu badania terenowe na do studentów, ludzi biorących rzeczywistość a posteriori – przez doSyberii posiadła od plemienia Czukczów tajemną sztukę bilokacji. świadczenie (zmysłowe), że na zewnątrz rozdają grzane piwo, a co za Trzecią grupę można w zasadzie pominąć. Nihiliści (bo o nich mowa) tym idzie sala pustoszeje, wszyscy powierzają indeksy kilku abstytwierdzą, że Mikołejko w tym dniu nic nie podpisywała, a na pytanie, nentom, ci dają je do podpisu, sami posilając sie kanapką. Argumentu dlaczego tak uważają, odpowiadają, szczerząc bezczelnie zęby, że nie „Doda” nie podważają. wiedzą. Uporządkujmy więc sytuację: w auli utworzyły sie dwa kręgi – jeWracając do tematu: dziesiątki par dłoni wyciągniętych jak po den w ruchu, drugi nieruchomy. Poza tym wszystkie siedzące miejsca zboże osaczyło szczelnym kręgiem panią antropolog. Wydawało się, są zajęte. Niektórzy śpią lub rytmicznie wznoszą okrzyki „siadać”, że sytuacja jest trudna, jeśli nie beznadziejna. Pamiętajmy, że okrąg „skandal”, „kurde”. Hałas jest niesamowity, więc próbujący spać co ma to do siebie, iż odległość do jego środka z każdego punktu jego obchwila podnoszą glowy i baranim wzrokiem patrzą dookoła. Między wodu jest taka sama, kryterium pierwszeństwa więc odpada. Jest też rzędami uwija się sprzedawca gazetki studenckiej, słusznie rozumunajdoskonalszą z figur, ale to akurat należałoby w świetle powyższych jąc, że w sytuacjach ekstremalnych ludzie działają irracjonalnie. Asyfaktów zrewidować. Tak czy siak – zapanował chaos. stent wszczyna dyskusję z usiłującą przekazać mu indeksy nieśmiałą W takiej Japonii na przykład brać studencka ustawiłaby się zgodstudentką. Stanowczym ruchem rozłożonych dłoni neguje zasadność nie z wyliczeniem: podpis, czyli ruch ręki profesora, to około dziesięć jej argumentów, po czym przedziera się do pierwszych rzędów z chęsekund. Licząc, że chętnych jest 500, daje to nam po przemnożeniu cią zebrania indeksów (sic!), dowiadując się, iż te posiada nieśmiała 83 minuty i 20 sekund na wszystkich, a nie dwie i pół godziny, jak to dziewczyna, która speszona traci czucie w dłoniach, upuszcza indeksy, miało miejsce u nas. Warunek jest zaczyna je zbierać, asystent mówi, że nie, że on to zrobi, jeden: trzeba ustawić się gęsiego. na to ona, że przeprasza, na to on, że nie ma za co, jej się Jako że nie zaobserwowałem w na- ...nikt nie wie, o co chodzi, nihiliści podoba jego wyrozumiałość, jemu jej nieśmiałość, to szym kraju regularnej formy tej twierdzą, że wiedzą, asystent mimo znaczy że nie jest pyskata, dobrze gotuje, jest dokładna kolejki (jest instytucja stacza, spo- to łapie dziewczynę za rękę, niby w sprzątaniu, nie ubiera się wyzywająco i dobrze, bo on sób na chama, parami, na ciążę, nie ma zamiaru śledzić jej każdego kroku jak coś, Miprzez pomyłkę... na kalekę, na mdlejącego itp. itd.), kołejko krzyczy, że z krzyżowania zasad nic nie wynika, więc skąd, u licha, polski student nikt nie wie, o co chodzi, nihiliści twierdzą, że wiedzą, ma czerpać wzór do naśladowania? Poza tym w analitycznym umyśle asystent mimo to łapie dziewczynę za rękę, niby przez pomyłkę, bo polskiego studenta od razu kiełkuje niepokojąca myśl: co mają zrobić myślał że to indeks, ale jak można pomylić indeks z ręką, więc cofa ci z samego końca szeregu? rękę, wtedy ona łapie go za cofającą się rękę, on na zasadzie mechaniW tym kryzysowym momencie wkraczają na scenę wydarzeń asyzmu bodziec-reakcja łapie ją za rękę i tak trwają przez chwilę na wzór stenci pani profesor. Przedstawieni jak należy (jakiś dowcipniś zaczął wieczności, zapatrzeni w siebie, nieruchomi, piękni, nieskalani. klaskać) mają za zadanie: Primo – rozbić krąg, który tamuje dopływ powietrza do osoby prynJanek Barański cypała; Wschodząca gwiazda fylologyi polskiey Secundo – powstrzymać fale zniecierpliwionych napływajacą z góry i odbijajacą się od kręgu na dole tak, iż tworzy się na schodkach swoisty drugi krąg różniący się tym od pierwszego, że jest w ruchu ciągłym góra-dół, co z kolei przypomina jakiś ponury rytuał voodoo; Tertio – zebrać indeksy od wszystkich (sic!) i podłożyć pod nos podpisującej. Z niewyjaśnionych do dziś powodów asystenci (jeden – wysoki brunet w okularach, lat około dwadzieścia osiem, wzrok spokojny, Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 7 traktor w błocie sofistyki Rycerz Niepokalanej A teraz przyobiecany sposób wtóry. Jak się rzekło, nie śmiemy nawet wątpić w jedyną słuszność pierwego, ale, jak dobrze wiemy, wróg nie zasypia bananów w popiele i nikt nie zdoła uśpić naszej czujności. A oto on (nie wróg, dowód): są, powiadam, dwie możliwości: gwiazdka (czyli, przypomnijmy, teza) zachodzi lub nie zachodzi. W pierwszym przypadku gwiazdka zachodzi. W drugim przypadku nie zachodzi, co jest równoważne temu, że wschodzi. Wschodzić może jednak tylko na wschodzie, a zatem zachodzi, ponieważ wykazaliśmy już dobitnie, że nasz cel jest warty nawet wschodu. Ufam, że czcigodna Redakcja, jako ostatnia reduta słuszności w ostatnim wolnym medium, jakim jest Traktor Królewski, kierując się przenikliwą dalekowzrocznością w dostrzeganiu racji historycznej, dołoży wszelkich starań, by te skromne próby przedłożyć opinii publicznej, spragnionej „jak zapalniczka wody, jak sucha studnia płomienia”, jak mówi stare przysłowie. Monsignore Daniele de Chlastoma Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 Redakcja LUDZIE Piszcie na majdan: [email protected] Też Redakcja Znawca sztuk, przyjaciel mądrości Redakcja przeprasza Czytelników za błędy i wypaczenia poprzedniego numeru, znaki zapytania zamiast myślników, nierozwiązywalny obrazek logiczny i takie tam różne dowcipne pożerające tekst ramki, czy podanie błędnego adresu strony zespołu (miast: www.funkynie.com). Nie przeprasza Redakcja natomiast za rebusy tak łatwe, że nie mogliście sobie z nimi poradzić (huehuehue). Oto zdjęcie Piotrusia, wyznawcy historii i filozofii, autora „Legendy o traktorze króla” i opowiadania „Rękawiczka” (z poprzedniego numeru), który bardzo się zmartwił, że nie zamieściliśmy przy nich jego zdjęcia, co więcej, że podpisaliśmy go tam „Piotrek” stwarzając możliwość pomylenia go z Piotrkiem z V roku politologii, którego to nieziemskie skarpety mieliśmy zaszczyt podziwiać w poprzednim odcinku. Skarpety mają się dobrze. Prześwietna Redakcjo, Chociaż jest niezaprzeczalną prawdą, że niezawodnie żyjemy w najlepszym z możliwych światów, to złem przelewającym wszelką miarę pozostaje wciąż postępujące na naszych oczach zepsucie obyczajów w zgoła niepospolitej Rzeczypospolitej. Aby położyć kres szalejącej anarchii i wznieść tamę przed napierającym bezładem, wziąłem się byłem wziąłem do, jak to się mówi, garści, i, jak ongiś słynny Bacon z Verulamu, takież oto przeprowadził rozważania: czy sprośność jakże nieprzystojnych obyczajów żucia gumy, wycierania błędów w zeszytach i jeżdżenia na rowerze jest konsubstancjalna z wieczną i niezmienną istotą esencjalnej substancji naszej Pani, czyli – na zdrowy, nieskażony deprawacją chłopski rozum – czy jest ona konsekwencją semantyczną konwertywnie pustego, nieskończonego zbioru gamma-aksjomatów semiklasycznego rachunku predykalafiorów rzędu 2 i ⅓ (przy, rzecz jasna, założeniu, że jest on niepusty)? Bez wszelkich zachodów można niezbicie wykazać, że wykazanie tego jest warte zachodu, a nawet wschodu (mimo, że to komuniści i muzułmanie), i okazuje się, że niniejszym dokonałem właśnie bez mała największego triumfu narodowej myśli filozoficzno-technicznej od czasu wynalezienia wody w proszku i ogniotrwałych zapałek, co przez wrodzoną sobie skromność i prostotę ducha wspominam bez zbyt rozwlekłego rozwodzenia się li tylko mimochodem. Błysk geniuszu podsunął mi bowiem w swej łaskawości dwa dowody. Oczywiście, każdy z nich w zupełności wystarcza sam sobie, sam siebie karmi i podsyca, dowodząc a priori i more geometrico (czyli – w wolnym tłumaczeniu – bardziej geometrycznie), jak to się rzeczy świata tego naprawdę mają, wbrew podstępnym knowaniom cyklistów i sprzedawców brukselki. Przez wzgląd jednak na rzeczony spisek tychże, polegający – o zgrozo! – na poddawaniu wszystkiego, co dobre i słuszne bezecnej krytyce, której zarzewiem jest bałwochwalczy [pisownia oryginalna – red.] kult logiki, musimy dla większej pewności zabezpieczyć nasze – jakże zacne – roszczenia w obrę- bie Czystego Rozumu, zwanego dalej zleceniodawcą i stojącego w opozycji do Brudnej Wyobraźni. Przenieśmy się zatem w sam miąższ sprawy i oznaczmy dowodzoną przez nas tezę gwiazdką. Załóżmy, że gwiazdka. A zatem teza zachodzi (z założenia). Kwadracik, czyli koniec dowodu. Jest to dowód całkowicie ścisły, całkiem zupełnie trochę chyba jak ten, że istnieje świat zewnętrzny w postaci mojej ręki, butów, skarpetek lub też czego tam chcecie, jak cierpliwie wylicza niedościgły i niezawodnie wytrawny Moore (berliński). Wiemy, że spiskowcy, obrawszy za swój cel zniszczenie świata, zaraz zaczną rozmnażać i rozsiewać pogłoski, jakoby było to tzw. „błędne koło”. Też coś! Dlatego też – kierując się szczytnym motywem, próbując odpowiedzieć na palące zapotrzebowanie społeczne, domagające się rychłego dostarczenia dowodu – apeluję, abyśmy wszyscy pospołu zatkali uszy, by nie musieć wysłuchiwać tych kłamliwych oszczerstw, jakie ludzie małego ducha miotają przeciw ostatnim sprawiedliwym, rzucając kłody pod nogi ich umysłów. Nie dajcie się zwieść chytrym, czarcim sztuczkom! Dziękujemy naszemu poprzedniemu składaczowi za ofiarność i zarywanie nocy przy walce z komputerem, który (komputer, nie składacz) zjadał i sabotował wykluwającego się pierwszego Traktora. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, redakcja została wprost zasypana odpowiedziami na nasz manifest, co świadczy o tym, że w istocie, dzięki łaskawości Ducha Świętego, trafiliśmy w społeczne zapotrzebowanie na Prawdę. Niestety, wszystkie te listy wyszły spod ręki ludzi chorych z nienawiści, ślepych na Objawienie i nierozumiejących Dogmatów Wiary, szatanistów jeno na stos zasługujących. Aby obnażać fałsz szatański, pozwolimy sobie zacytować list niezmiernie typowy, a następnie wykazać, że jego autor odstąpił od Prawdziwej Wiary, pogrążając się w mrokach herezji. Z uwagi na ograniczoną ilość miejsca (z czym nieustająco walczymy), w tym numerze jeno list przedstawimy, jego krytyka znajdzie się w następnym. majdan (traktorowy hajdpark) 8 9 traktor w błocie sofistyki Awangardzista postępu Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, Redakcja została wprost zasypana odpowiedziami na nasz manifest, co świadczy o tym, że w istocie, dzięki polityce sił Postępu, trafiliśmy w społeczne zapotrzebowanie na Prawdę. Niestety, wszystkie te listy wyszły spod ręki ludzi chorych z nienawiści, ślepych na oczywistość i nie używających Metody Naukowej, faszystów zasługujących tylko na egzekucję. Aby obnażać zatwardziały fałsz, pozwolimy sobie zacytować list niezmiernie typowy, a następnie wykazać, że jego autor odstąpił od zasad Rozumu, pogrążając się w mrokach reakcji. Z uwagi na ograniczoną ilość miejsca (z czym nieustająco walczymy), w tym numerze przedstawimy tylko list, jego krytyka znajdzie się w następnym. dzielnie, sam siebie napędza i warunkuje, dowodząc a priori i more scientico (czyli – w wolnym tłumaczeniu – bardziej naukowo), jak to się stosunki produkcji naszej naprawdę mają, wbrew podstępnym knowaniom kapitalistów i wyznawców neokolonializmu. Przez wzgląd jednak na rzeczony spisek tychże, polegający – o zgrozo! – na poddawaniu wszystkiego, co sprawiedliwe i słuszne oszukańczej krytyce, której jądrem jest faszystowski [pisownia oryginalna – red.] kult siły, musimy dla większej pewności uodpornić nasze – jakże oczywiste – postulaty w obrębie Czystej Wiedzy, zwanej dalej zleceniodawcą i stojącej w opozycji do Nieoświeconego Przesądu. Pochylmy się zatem nad samym sednem sprawy i oznaczmy dowodzoną przez nas tezę gwiazdką. Załóżmy, że gwiazdka. A zatem teza zachodzi (z założenia). Kwadracik, czyli koniec dowodu. Jest to dowód całkowicie ścisły, całkiem zupełnie trochę chyba jak ten, że istnieje wyzysk kapitalistyczny w postaci męki proletariatu, robotników i pracowników lub też kogo tam chcecie, jak cierpliwie wylicza niedościgły i niezawodnie wytrawny Engles (berliński). Wiemy, że spiskowcy, obrawszy za swój cel zahamowanie postępu, zaraz zaczną tworzyć i rozsiewać pogłoski, jakoby było to tzw. „błędne koło”. Też coś! Dlatego też – kierując się szczytnym motywem, próbując odpowiedzieć na palące zapotrzebowanie proletariatu, domagające się rychłego dostarczenia dowodu – apeluję, abyśmy wszyscy pospołu zatkali uszy, by nie musieć wysłuchiwać tych antylogicznych niby-twierdzeń, jakie ludzie małego formatu miotają przeciw ostatnim sprawiedliwym, rzucając kłody pod nogi ich umysłów. Nie dajcie się zwieść chytrym, obłudnym sztuczkom! A teraz przyobiecany sposób wtóry. Jak już powiedzieliśmy, nie wycofujemy się z twierdzenia o jedynej słuszności pierwego, ale, jak dobrze wiemy, wróg nie zasypia pomarańczy w popiele i nikt nie zdoła uśpić naszej czujności. A oto on (nie wróg, dowód): są, dowodzimy, dwie możliwości: gwiazdka (czyli, przypomnijmy, teza) zachodzi lub nie zachodzi. W pierwszym przypadku gwiazdka zachodzi. W drugim przypadku nie zachodzi, co jest równoważne temu, że wschodzi. Wschodzić może jednak tylko na wschodzie, a zatem zachodzi, ponieważ wykazaliśmy już wcześniej, że nasz cel jest warty nawet wschodu. Ufam, że czcigodna Redakcja, jako ostatnia reduta postępu w ostatnim wolnym medium, jakim jest Traktor Królewski, kierując się przenikliwą dalekowzrocznością w dostrzeganiu logiki historii, dołoży wszelkich starań, by te skromne próby przedłożyć opinii publicznej, spragnionej „jak zapalniczka wody, jak sucha studnia płomienia”, jak mówi powiedzenie naukowców. ł o i l u s t r a c y j : W i k i p e d a teraz coś z zajęć: W odpowiedzi na zadane przez Konrada pytanie o konsekwencje przyjęcia kantowskiej filozofii: Konrad: (...) gdybyśmy nie poznawali?... dr Wiśniewski: Gdybyśmy poznawali to nieee, taaak... i a Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 Milena d P.S.2 Zapraszamy i polecamy: wykład z Historii Filozofii Nowożytnej, czwartek 9:45, stary BUW, sala 107 ó ser szwajcarski (morderca) Immanuel Kant (ofiara sera szwajcarskiego) P.S. Ostrzegamy: niech każdy, kto zbyt gorącymi uczuciami darzy metafizykę, emmentaler, pasztet albo np. swego filozoficznego antagonistę (w tym ostatnim przypadku chodzi oczywiście o nazbyt wysoką temperaturę uczuć negatywnych), ma się na baczności i zważy na Arystotelesowskie zalecenie zachowywania umiaru. r Thomas MacArevitch Ku swej karierze podążył śladami rodaka, niejakiego A. Smitha, lecz zawija też na filozofię Największą namiętnością Kanta, obok metafizyki, której rozważanie doprowadzało go do omdleń, był ser angielski (ser angielski to po prostu ser szwajcarski, coś w typie emmentalera – jak wykazała kwerenda doktora Niecikowskiego). Ów ser okazał się od metafizyki nawet groźniejszy, gdyż doprowadził Kanta do omdlenia, z którego już się nieszczęśnik nie ocknął. Tak – jak obrazoburczo by to nie brzmiało – Kant obżarł się na śmierć serem angielskim! Nie on jeden miał niemiłe przygody z produktami spożywczymi. Francuskiego filozofa nazwiskiem La Mettrie zgubił pasztet. Co ciekawe, tych dwóch panów, obok tragicznych w skutkach kulinarnych namiętności łączyła szczera nienawiść. La Mettrie, z racji swoich poglądów filozoficznych, był przez Kanta darzony pogardą i nieżyczliwością – wprawdzie tylko na odległość (bo nie dane im było się spotkać), ale za to wyjątkowo intensywnie. Tymczasem los zgotował im, o ironio, bardzo podobny koniec. Jeden przeżarł się serem, drugi pasztetem. Iście filozoficzna to śmierć! ż Julien Offray de La Mettrie (ofiara pasztetu) Filozof też człowiek, czyli te bardziej przyziemne fakty z życia wielkich myślicieli. co słychać? Wspaniała Redakcjo, Chociaż jest niezaprzeczalną prawdą, że najpewniej żyjemy w jedynym z możliwych światów, to niesprawiedliwością przewyższającą wszelkie pojęcie pozostaje wciąż trwający mimo naszych starań ucisk mniejszości w zgoła niepospolitej Rzeczypospolitej. Aby położyć kres szalejącej klerykalizacji i wznieść tamę przed napierającym ciemnogrodem, wziąłem się byłem wziąłem do, jak to się mawia, garści, i, jak kiedyś wielki Rousseau z Genewy, takież oto przeprowadziłem rozważania: czy zawodność jakże obskuranckich obyczajów żucia gumy, wycierania błędów w zeszytach i jeżdżenia na rowerze jest proto-graniczna z topologiczną i ultraboliczną wartością transgranicznego postrzegania naszej rzeczywistości, czyli – w zdrowym, nieskażonym przesądem naukowym języku – czy jest ona konsekwencją syntaktyczną tożsamościowo pustego, nieskończonego zbioru kappa-aksjomatów postneomodernistycznego rachunku predykwantów wymiaru 2 i ⅓ (przy, rzecz jasna, założeniu, że jest on właściwy)? Bez jakiegokolwiek zachodu można naukowo udowodnić, że dowodzenie tego warte jest zachodu, a nawet wschodu (mimo, że to liberałowie i fanatycy), i okazuje się, że niniejszym dokonałem właśnie bez mała największego triumfu klasowej myśli filozoficznotechnicznej od czasu wynalezienia mięsa w proszku i permanentnej deklasyzacji, co przez wrodzoną sobie skromność i proletariacką pokorę wspominam bez zbyt rozwlekłego rozwodzenia się ot tak mimochodem. Błysk geniuszu podsunął mi bowiem w swej oczywistości dwa dowody. Oczywiście, każdy z nich w zupełności radzi sobie samo- 10 matyy! kiej tu polytycznie! Od 5 tygodni redakcja Traktora z wypiekami na swojej niezależnej dziennikarskiej twarzy śledzi przebieg procesu, nazywanego przez niektórych procesem dekady, a przez innych sprawą numer 356/3276/b. Jego wynik będzie miał wielkie znaczenie, zważywszy, że spór o IV Rzeczpospolitą, którą właśnie budujemy dotyczy w ogromnej mierze wartości takich jak tolerancja, poszanowanie cudzych poglądów i takie tam. Przed Warszawskim Sądem Okręgowym za nawoływanie do nienawiści na tle etnicznym, religijnym oraz z powodu orientacji seksualnej odpowiadać będzie znany, acz dość kontrowersyjny pisarz i filozof, autor „Tory, czyli Pięcioksięgu”, a także były przywódca emigracji żydowskiej w Egipcie – Mojżesz. Pozwany został przez znane ze swojej działalności stowarzyszenie Kampania na Rzecz Homofobii, którego celem jest dążenie do równouprawnienia wszystkich mniejszości. Nie zdołaliśmy porozmawiać z oskarżonym, natomiast rzecznik KnRH, Robert Biodro, zgodził się odpowiedzieć na kilka naszych pytań. Traktor Królewski: Dzień dobry. Czy mógłby pan nam przedstawić, które fragmenty książki budzą największe kontrowersje? Robert Biodro: Witam. Chodzi nam głównie o stwierdzenia nawołujące do nienawiści wobec mniejszości seksualnych, chodzi tu głównie o homoseksualistów. TK: No tak, ale czy mógłby pan zacytować jakieś zdanie? RB: To oburzające! Nie do pomyślenia jest, że domaga się ode mnie pan cytowania tych wstrętnych tekstów. W ten sposób tylko doprowadzimy do rozpowszechnienia się tej ideologii nienawiści. TK: Ale nie uważa pan, że opinia publiczna ma prawo wiedzieć co dokładnie zarzucacie Mojżeszowi? Czy w imię wolności chce pan wprowadzać cenzurę? RB: Nie, to nie tak oczywiście jak pan mówi. TK: Czy może pan zatem coś zacytować? RB: Nie jestem przygotowany w tej chwili… TK: Ale oczywiście czytał pan te książki? RB: Jeśli pan pozwoli, to ja chciałem się odwołać trochę głębiej, bo tu widać uprzedzenia i kierowanie się stereotypami, a nie próbę merytorycznego, naukowego podejścia do zagadnienia mniejszości, w tym seksualnych. To, że nasze społeczeństwo nie akceptuje… TK: Ale czy czytał pan… RB: Proszę mi nie przerywać, ja panu nie przeszkadzałem, jak pan mówił. Polskie społeczeństwo i katolicyzm mają ogromny wpływ… [wywód trwał jeszcze jakiś czas, dopóki pan Biodro nie postanowił go skończyć i po cichu odejść, nie budząc naszego redaktora, który słu- chając tych jakże celnych argumentów skorzystał ze sposobności i uciął sobie drzemkę] Tymczasem udało nam się uzyskać od anonimowego pracownika sądu informację – jakie stwierdzenia najbardziej zaniepokoiły KnRH. Chodzi tu np. o zdanie: „Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą. To jest obrzydliwość!” Podobne określenia znajdujemy pod adresem osób wchodzących w intymne kontakty ze zwierzętami. Już parę miesięcy temu Joschka Fischer przywódca partii Zielonych na wspólnej konferencji z członkami Greenpeace’u potępili nazywanie tego typu związków „sromotą”, podkreślając, że wielokrotnie zwierzęta są wykorzystywane przez właścicieli, co destrukcyjnie wpływa na ich psychikę i poczucie tożsamości, a więc takie uogólnienia godzą w dobre imię zwierząt. Sprawa stanęła jednak w miejscu i chyba nieprędko zeń ruszy, ponieważ Mojżesz zeznał, że pisząc swój „Pięcioksiąg” działał pod natchnieniem Boga. Wtedy sprzeciw zgłosiła KnRH, twierdząc, że nie ma dowodów na Jego istnienie. Sąd odroczył rozprawę do czasu pozyskania opinii biegłych (m.in. Tomasza z Akwinu, oraz Fryderyka Nietschego) w tej sprawie. O wszelkich postępach informować czytelników na bieżąco. W związku z tą sprawą, która interesuje opinię publiczną już dość długo, postanowiliśmy sprawdzić, co o tej kwestii sądzą Ważni Ludzie. W programie Moniki Olejnik „Prosto w oczy” były prezydent Rzeczypospolitej Polski Aleksander Kwaśniewski, który specjalnie dla tego wywiadu przyjechał do Polski ze Szwajcarii, gdzie odpoczywa po trudach dziesięcioletnich rządów stwierdził, odpowiadając na pytanie „czy służy mu urlop?”, że „owszem bardzo”. Bardzo negatywnie na tę wypowiedź zareagował Jan Maria Rokita, jeden z liderów Platformy Obywatelskiej, który zapytany przez swoją żonę Nelly, czy zjadł coś na obiad w restauracji sejmowej, odpowiedział, że nie. Pikanterii tej i tak gorącej sprawie dodał profesor Piotr Winczorek, znany konstytucjonalista, który prawdopodobnie nawiązując do całego tego zamieszania, na jednym z ostatnich wykładów, jakie prowadził w poprzednim semestrze, mocnym i stanowczym głosem powiedział: „Proszę państwa, ale ja proszę o ciszę!” Karakuliambro, 2006 Znany jako Maciek Jaszczuk z Prawa i Przedsiębiorczości la gente – Kącik Opowiadań Alternatywnych cz. 2 Profesor S. i kobiety jego życia Dzika Jane. Kiedy tylko dowiedział się o jej istnieniu, stała się obiektem jego fascynacji i westchnień. Jej rubensowskie kształty przyprawiały go o zawrót głowy. Była wykwalifikowaną pracownicą pralni dywanów. Ale to tylko dodawało jej uroku – uwielbiał zapach proszku do prania, który roztaczała wokół siebie. Profesor S. miał wtedy 5 lat (i zawsze czyste dywany!). Jednak pierwsza wielka miłość zwykle jest nieszczęśliwa. Tak samo było i tym razem. Pewnego dnia dowiedział się, że Dzika Jane została przeniesiona do oddziału pralni w Ciechocinku. Chodzą słuchy, że umilała tam sobie czas grając w bingo z podstarzałymi kuracjuszami. Swawolna Bronka. Profesor S. Wiedział, jakie kobiety wybierać. Swawolna Bronka była najlepszą partią w gminie – jej ojciec był honorowym patronem sadzenia marchewek. Miała dobre serce, pomagała charytatywnie w rzeźni sołtysa. Z zakrwawionym tasakiem w ręku – wydawała się S-owi ideałem. Była pierwszą kobietą, z którą wielokrotnie zgłębiał tajniki hipostaz. Ich randki odbywały się zazwyczaj w pobliżu elektrowni, więc między kochankami niesamowicie iskrzyło. Raz nawet nastąpiło zwarcie i w całym mieście zgasło światło. Jednak i ta miłość nie przyniosła S-owi spełnienia. Bronka miała bowiem jedną wadę. Prof. S. zniósłby nawet brak górnych jedynek i nieświeży oddech powalający niedźwiedzie. Ale jednego znieść nie mógł. Pewnego dnia, gdy przyszedł wcześniej do domu, przyłapał Bronkę na przymierzaniu jego bielizny. Z powodu tego traumatycznego przeżycia zmuszony był zerwać znajomość. Dodatkowo odbiło się to na całym jego późniejszym życiu. Od tamtej pory trzymał bieliznę tylko w sejfie (szczególnie troszczył się o bezpieczeństwo swoich rajtuzków w golonki, które naszyła mu mama). Zimna Betty. Od czasów Swawolnej Bronki prof. S. myślał, że już nigdy się nie zakocha, dopóki nie poznał Zimnej Betty. Spotkali się w prosektorium, kiedy sytuacja losowa (o której nawet boimy się wspominać) zmusiła go do rozpoznania zwłok swojego ślimaka Filogelosa (z gr. „śmieszek” – przyp. ed.). Stała tam, taka sinozielona, zimna i niedostępna, co tym bardziej obudziło w nim naturę zdobywcy. Musiał ją mieć. Jak zwykle mu się udało (w niektórych kręgach nieprzypadkowo ma przecież ksywę Casanova). Kiedy po trzech latach randek w prosektorium lub, dla odmiany, na miejskim cmentarzu, w końcu postanowił poprosić ją o rękę. Jak na myśliciela przystało, zrobił to w niekonwencjonalny sposób. Pierścionek zaręczynowy umieścił w jej drugim śniadaniu. Niestety los nie chciał, aby ta dwójka była zawsze razem. Zimna Betty zadławiła się pierścionkiem tak, że nawet wielce profesjonalny chwyt Heimlicha jej nie pomógł. Wyzionięcie ducha jednak nie wpłynęło szczególnie na zmianę jej wyglądu. Podobnie nie zmieniło się także miejsce ich randek, bo nadal świetnie bawili się na cmentarzu, tylko Betty była bardziej małomówna. Do tej pory S. nie przyjął do wiadomości jej śmierci i wciąż próbuje ją przekonać do spłodzenia potomstwa. Nie chcemy jednak tego komentować. Mimo to prof. S. uważa, że jego życie uczuciowe jest satysfakcjonujące. Zapraszamy na kolejny odcinek przygód naszego jakże sympatycznego profesora S., w którym to odcinku zostaną otwarte teczki i ujawnione dotąd skrywane tajemnice. c.d.n. Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 A&J Sp. z o.o.. la gente – mieszkańcy Traktu O feminizmie i traktorach Do Magdaleny Środy (Zakład Etyki IF) kilka pytań Naczelnika Dzień Kobiet tuż tuż. Lubi Pani to święto? Zawsze je lubiłam. W kompletnie szarej i beznadziejnej rzeczywistości PRL był to dzień, gdzie władza nudziła mniej niż zwykle i dawała po goździku. Mnie co prawda nie dawała, bo ja wtedy jeszcze nie pracowałam, ale pamiętam, że kobiety cieszyły się goździkami, rajstopami czy innymi prezentami. Gierek miał do kobiet podejście podobne jak obecny premier, lubił nic nie znaczące gesty i „gospodarską troskę”. Teraz to święto ma trochę inne znaczenie. Po pierwsze zaczęto organizować manify, a po drugie jest to okazja, żeby poruszyć problematykę kobiet. Dziennikarze nie interesują się nią przez cały rok, ale właśnie w okolicach 8 marca, i trzeba to wykorzystywać. Na jednym czacie napisała Pani, że kobiety muszą czasem zrzec się swoich przywilejów, takich jak kurtuazja ze strony mężczyzn, żeby zdobyć równe z nimi prawa. Nie trzeba się ich wyrzekać, tylko patrzeć, czy nie są ozdobą dla dyskryminacji. Zamiast całusów w rękę wolę równe płace, choć lubię kurtuazyjne formy kultury osobistej panów. Nie powinny one jednak przysłaniać, czy usprawiedliwiać faktu, że kobiety zarabiają 20% mniej niż mężczyźni na tym samym stanowisku, że nie są dostatecznie reprezentowane w parlamencie i są niewidoczne tam, gdzie kształtuje się opinia publiczna, czyli w mediach. Gdybym miała wybierać: równe prawa czy etykieta, wybrałam bym to pierwsze, co nie znaczy, że chciałabym się pożegnać z tym drugim. Jaki feminizm ma dziś w Polsce sens? Skuteczny. Co nie znaczy, że radykalny. Tu nigdy zresztą nie było radykalnego feminizmu. Nie było takiej sytuacji, jaką miały bogate kobiety w Stanach Zjednoczonych, kiedy nagle zreflektowały się (w latach 60), że bycie żoną i matką nie wystarcza. I wtedy wyszły na ulicę, i pojawił się taki ruch radykalnego feminizmu Drugiej Fali. Kobiety próbowały odszukać same siebie. W Polsce nie ma kobiet, które siedzą z książeczką czekową męża i narzekają na brak samorealizacji. Z reguły pracują, bo muszą, bo chcą. Zawsze pracowały. Kraj był ubogi, więc tu nie o pracę szło. Nasz feminizm jest bardzo spokojny, a chodzi w nim przede wszystkim o równe z mężczyznami szanse i możliwości. Jeśli w Polsce kiedyś zrodzi się radykalny feminizm, to na pewno nie z powodu feministek, lecz polityków. O ile bowiem do tej pory nie było podstaw do prowadzenia „walki płci”, to została ona właśnie zapoczątkowana przez rządzących, którzy prowadzą ogromnie dyskryminującą politykę wobec kobiet. O co te nowe feministki będą walczyć? Nowe? Nowa jest władza i nowe formy dyskryminacji. A feministki jak to feministki będą walczyły o zagwarantowane konstytucją, niezależne od poglądu polityków i siły Kościoła miejsce w życiu publicznym, o niezależność, równe traktowanie i o wolność. Trudno znieść taką politykę, gdzie były już wszystkie zmiany i wszystkie są beznadziejne. Oczekujemy na jedną zmianę – zmianę płci. Działania feministek mające na celu pomoc kobietom są słuszne i dobre. Ale dlaczego sama ich otoczka ideowa przypomina częściej feminizm marksistowski, gdzie są dwie walczące klasy, a nie mówi się o obronie godności kobiet, co poparły każdy dobry i myślący mężczyzna? Jakiż protekcyjny ton! „Bądźcie grzeczne i posłuszne to wam pomożemy”. Nigdy nie słyszałam, żeby jakaś kobieta powiedziała do polityka: „Nie bądź takim prymitywnym konserwatystą, zajmij się obrona męskiej godności to wtedy każda dobra kobieta ci pomoże”. A wielu mężczyzn, zwłaszcza polityków, coraz częściej teraz mówi, „wracajcie do domów, zajmijcie się dziećmi, my zajmiemy się Polską”. Jeśli feminizm ma jakąś otoczkę, to z pewnością jest ona tworem fantazji i lęków tych osób, które nie rozumieją istoty demokracji. Jeśli walka o równe traktowanie i urealnienie zapisów konstytucji jest – jak Pan mówi „marksistowska” to może warto zmienić konstytucję i odebrać kobietom prawa do pracy, edukacji i aktywności politycznej? Kiedy członkowie KORu walczyli o prawa robotników to wielu widziało w ich walce otoczkę „żydowskiego lobby” i „wrogów socjalizmu”. Kiedy kobiety domagają się zmian, to mówi im się, że są agresywne, nienormalne, albo mówi się po prostu „feministki” a dzisiaj to gorzej niż powiedzieć „terrorystki”. I im mniej ktoś rozumie, czym jest feminizm tym większą agresję wobec feminizmu przejawia. Co skłoniło Panią do tak wielkiej aktywności na rzecz kobiet? Na ile miłość do człowieka, na ile np. wkurzenie? Ja od zawsze byłam osobą społecznie zaangażowaną. Działałam w opozycji, uwielbiałam uczyć, gdybym mogła stworzyłabym rodzinę zastępczą dla mnóstwa dzieci lub założyła schronisko dla zwierząt. Jestem dość wrażliwa na krzywdę i mam wpisany w życie imperatyw przeciwdziałania jej. Kobiety w tym społeczeństwie i wielu innych są źle traktowane. Mają co prawda „wysokie notowania” symboliczne, ale nie widać ich w polityce, w mediach, w wysokopłatnych zawodach. O ich losie (na przykład prokreacji, ilości dzieci) decydują mężczyźni. To kobiety są ofiarami przemocy i ograniczających wolność stereotypów. Odnosi się Pani czasem z sentymentem do tradycji ogniska domowego? Znów ten stereotyp! Jak „feministka” – to od razu „nie lubi rodziny”. Ja mam bardzo fajną rodzinę. I ciągle tę samą. Choć nie głoszę wszędzie, że jest ona wartością najwyższą. Akurat tak się składa, że ci z moich znajomych, którzy mają feministyczne i liberalne nastawienie są w bardzo szczęśliwych układach rodzinnych, a różni zwolennicy tradycyjnej rodziny mają kochanki, rozwodzą się, porzucają swoje żony w ciąży i mają kłopoty w nawiązaniu kontaktów ze swoimi dziećmi. Ale jak ich ustawić przed kamerą telewizyjną będą głosili, że rodzina to świętość i że tylko rodzinocentryczne społeczeństwo jest dobre. Tymczasem ja uważam, że rodzina ma wielką wartość, o ile spełnia określone funkcje. Rodzina dysfunkcyjna nie ma żadnej warto- ści. Poza tym to rodzina jest dla jednostek, nie – odwrotnie. Wielu w Polsce się z tym nie zgadza i są gotowi przymykać oczy na przemoc, byleby ta rodzina trwała. Ma Pani hierarchię dóbr, którymi się kieruje, będącą dobrym porządkiem [porządek spełniający zasadę minimum]? Wszyscy cenimy sobie te same dobra i wartości, choć niektórym się wydaje, że feministki cenią wszystko a rebours lub niczego nie cenią. Cenimy wolność, godność, tolerancję, sprawiedliwość, uczciwość, odpowiedzialność i jeszcze kilka innych wartości. Rzadko je hierarchizujemy. Jaka jest dla Pana najwyższa wartość? Bóg – najwyższe dobro. I rzeczywiście gdyby przyszło Panu wybierać między wiarą religijną a szczęściem Pana rodziny i dobrobytem, wybrałby Pan Boga? Nie sądzę. Co to zresztą miałoby znaczyć? Czy wiara religijna pozwala panu rozstrzygnąć czy lepiej jest skłamać oszczędzając czyichś cierpień czy lepiej jest powiedzieć prawdę nie zważając na cierpienia? Czy Pan sądzi, że ludzie, którzy nie wierzą w Boga mają inne dylematy lub cenią inne wartości? Tak się powszechnie uważa, ale to nie prawda. Myślę, że ten Bóg to deklaracja, bardzo popularna w Polsce i niewiele znacząca. Tak jak niewiele znacząca – w sensie praktycznym – jest dla osób deklarujących katolicyzm, chrześcijańska zasada miłości bliźniego. Często wmawiamy sobie, że cenimy różne wartości i że na przykład ci, którzy uznają prawo kobiet do aborcji, nie cenią wartości życia, a ci, którzy są „pro-life” to nie cenią wolności. I jedni i drudzy cenią życie i wolność. Ręczę Panu, że jeśli Pan jest radykalnym przeciwnikiem aborcji, a ja jestem za uzasadnioną moralnie aborcją, to na pewno nie różnimy się w hierarchii wartości. Tylko wiążemy z nimi trochę inny zakres obowiązków, i to też zależy od sytuacji i kontekstu. Na koniec proszę o skomentowanie modelu znanego z nie tak dawnej historii: kobiety na równi z mężczyznami pracują dla budowania świetlanej przyszłości Ojczyzny, czyli „Kobiety na traktory”. Uważam, że komunizm bardzo dobrze zrobił kobietom. To zostało wyśmiane, bo komuniści wykorzystali emancypację kobiet, żeby zatrudniać je na dwa etaty. Ale dla kobiet nie był to taki znowu zły okres i źle się stało, że dekomunizacja oznaczała deemancypację. Bo jednak wtedy kobiety szły na uczelnie i miały pewność, że zdobędą każde miejsce pracy. To był dobry ruch do przodu. Akurat jeżdżenie na traktorach przez mężczyzn jest rzeczą bardzo niedobrą, bo obniża kondycję ich plemników, a kobietom zupełnie nie szkodzi. Ja kiedyś dużo pracowałam na wsi, zwłaszcza kiedy się ukrywałam w latach stanu wojennego. Muszę powiedzieć, że to ogromna frajda jeździć na traktorze. Po pierwsze ma się poczucie władzy, po drugie znacznie mniej się robi, niż gdy się ugania za traktorem i zbiera zboże. Traktor dobra rzecz. Traktor świetna rzecz. Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 11 12 tractor sum Witam wszystkich łacinofilów! W drugim wydaniu znanego i lubianego cyklu „Co powiedzieć chciał Rzymianin, czyli radykalny przekład dla każdego z łaciny na nasze, z komentarzem i przypisami”. W dzisiejszym odcinku zajmiemy się kolejną zwrotką wiersza Choratsego (zwanego niekiedy Horacym) pt. „Carmen”, co roboczo przełożyliśmy jako „Ludzie od samochodów, mechaników lub też może dilerów”. Przypomnijmy, do czego doszliśmy ostatnim razem: Kompletnie bezużytecznym jest owo ferrari Dwoista jest jego rurka doprowadzająca płyn do spryskiwaczy Rurka piękna, w ciapki! Ukradł ją bowiem – o zgrozo! – Wysoki major pochodzenia indiańskiego... Sytuacja w wierszu na razie jest jasna: postawny Indianin – oficer ukradł z ferrari podmiotu lirycznego ciapkowaną rurkę od płynu do spryskiwaczy. Mamy emocje, mamy akcję, mamy jasne i wyraziste postacie. Idźmy dalej. urbis relinquam. Non ego pauperum sanguis parentum, non ego quem uocas, dilecte Maecenas, obibo nec Stygia cohibebor unda. Słowo urbis ozacza miasto (por. urbanistyczny – dotyczący miasta, Jerzy Urban – człowiek z miasta). W jakim sensie zostało to słowo użyte? Jedyne sensowne wytłumaczenie głosi, że wspomniany Indianin był oficerem straży miejskiej. Cóż może robić major w straży miejskiej? Następne słowo – relinquam – stanowi pewne wyzwanie. Nie wystarczy odwołać się do naszego języka, trzeba sięgnąć do historii. Jak wiadomo, teksty mistrzów rzymskich zawdzięczamy średniowiecznym mnichom, którzy w pocie czoła przepisywali stare zapiski, tworząc kopie i zachowując tym samym dorobek starożytnych dla przyszłych pokoleń. Zdarzało się jednak czasem, że oryginały były nieczytelne, zaplamione winem, sosem z pieczeni rzymskiej czy innymi płynami, na pochodzenie których lepiej spuścić zasłonę milczenia. W takiej sytuacji skryba przepisujący dzieło skazany był na swoją własną domyślność lub inwencję. W sytuacjach takich często dochodziło do pomyłek, przejęzyczeń i literówek. W tym przypadku mamy do czynienia właśnie z taką literówką. Słowo to zamiast litery q powinno zawierać literę g, która jest łudząco podobna. Przepisujący mnich pomylił się ewidentnie. Widać, że nie był pewien swojego wyboru, zamieścił on bowiem wcześniej literę n, która stanowi skrót od „nie wiem”, „nie mam pojęcia” lub przynajmniej „nie jestem do końca pewien”. Może to być pozostałość przypisu (w średniowieczu nie stosowano przypisów w indeksie, gdyż nikt nie potrafił pisać tak małych literek), który przepadł w kolejnych kopiach. Widzimy zatem wyraźnie, że słowo to powinno brzmieć religuam. Jasnym zatem się staje, że Choratsemu (Horacemu) chodziło o religię. Cóż innego mógł robić major w straży miejskiej, jeżeli nie być kapelanem! Dla nas jest to oczywiste, mogło to jednakże umknąć uwadze mnicha, który wychował się i żył w jakże odmiennych czasach i okolicznościach. Resztę zwrotki wypełnia jedno zdanie. Jak się za chwilę przekonamy, jest ono bliższą charakterystyką tajemniczego majora. Zajmijmy się najpierw powtórzoną frazą non ego. Non – ustaliliśmy to wcześniej – jest partykułą negacyjną. Ego jest nieco trudniejsze, gdyż zawiera nawiązanie do języka rosyjskiego. Znajdujące się na początku słowa e czytać należy z rosyjska jako „je”, całość zaś – „jego”. Teraz rozumiemy, że Choratsy (zwany gdzieniegdzie Horacym) chce dwukrotnie odmówić czegoś indiańskiemu oficerowi. A czegóż to on odmawia? Czytamy dalej, że „nie jego pauperum”. Słowo to to treściowo bogaty przekaz. Składa się ono z dwóch części: pau i perum. Pau zawiera literę u, która pełni funkcję naszego ł. Pał, a więc pałka, toporna i brutalna broń, narzędzie przemocy. Perum pochodzi od czeskiego péro, czyli pióro. Poeta wyraźnie wskazuje na przewagę pierwszego czynnika nad drugim (świadczy o tym końcówka fleksyjna -um). Jak widać, w tym przypadku nie sprawdza się powiedzenie o piórze potężniejszym od miecza – opisywana postać zdecydowanie przedkłada rozwiązania fizyczne nad symbolizowane przez pióro pokojowe kompromisy. Swojego czasu głośna była w Rzymie sprawa pewnego wyso- kiego urzędnika, który, będąc świadkiem znęcania się nad dzieckiem przez rodziców, tak bardzo unikał rozwiązań siłowych, że za wszelką cenę starał się uspokoić nieodpowiedzianych dorosłych. Próbował im nawet śpiewać piosenki, aby wywołać w nich uczucie miłości do syna. Do tego wydarzenia nawiązał autor, dodając sanguis parentum do rzeczy, które majora nie dotyczą. Sanguis rozumiemy dzięki niemieckiemu sang (forma przeszła od singen – śpiewać), ui to znany „wtręt emocjonalny”. Zaiste, niewiarygodne, by ów Indianin śpiewał jakimkolwiek rodzicom (parentum). Kolejne translatorskie wyzwanie to quem uocas. Słowo quem należy potraktować tak, jak kiedyś potraktowaliśmy neque. Jest ono zapisane do góry nogami, trzeba je zatem obrócić. Otrzymane słowo wand jest znane każdemu miłośnikowi fantastytki – oznacza różdżkę. Uocas zawiera, jak kilka poprzednich wyrazów, literę u w funkcji zastępnika nieznanej w Rzymie litery ł. Kiedy dokonamy odpowiedniej podmiany, u będzie mogło wskoczyć na miejsce, skąd zostało zabrane, czyli na pozycję zajmowaną przez o (o symbolizuje tutaj lukę po literze o przeniesionej w miejsce ł). Łukas nic nam nie mówi..., ale Lucas już tak. Któż bowiem nie zna cyklu „Gwiezdnych wojen”, pełnego efektownych eksplozji, promieni laserowych, potężnych statków kosmicznych. Wyrażenie różdżka Lucasa to metafora rzeczy czy czynności pełnych efekciarstwa, sztucznego rozmachu, przerostu formy nad treścią. Jasne się zatem staje, że gdy Choratsy (Horacy) pisze o wysokim majorze indiańskim, że non ego quem uocas, to twierdzi wyraźnie, że nasz bohater stronił od tanich i niepotrzebnych popisów. Kolejną rzeczą, której owa postać nie znosi, jest coś, co autor nazywa dilecte Maecenas. Słowo Maecenas jest proste – mecenas to po prostu adwokat, prawnik. Dilecte jest bardziej wieloznaczne. Może oznaczać pewną delikatność, wyrafinowanie. Badane wyrażenie wówczas rozumieć należy jako specyficzne zmianierowanie, nadmierną i egzaltowaną subtelność, cechy typowe dla niektórych grup rzymskich prawników. Dilecte może też oznaczać dialekt, a więc chodzi tu o język prawniczy, pewien skomplikowanych terminów, technicznych niuansów i subtelnych rozróżnień pojęciowych. Zarówno to „mecenasowe” zachowanie, jak i taki język są czymś, czego major – Indianin unika. Jest on też człowiekiem agresywnym. Zwróćmy bowiem uwagę na ostatnie słowa tej zwrotki. Obibo oznacza człowieka gnuśnego, lenia (stąd polski „obibok”). Słowo Stygia jest niejasne, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że i tu zakradł się błąd – miejsce litery g powinna zająć litera q. Jakże się tym średniowiecznym kopistom te dwie literki myliły, doprawdy niesamowite! Styqia wciąż niewiele nam mówi, spróbujmy go jednak zestawić ze znanym nam nec, czyli nic. Wyrażenie nec Styqia stanie się wtedy jasne – to łaciński zapis znanej młodzieżowej formułki „nie styka”. A dobrze przecież wiadomo, co to znaczy, kiedy coś komuś „nie styka”. Jeżeli więc jakiemuś obibokowi coś nie styka, to spotka go ze strony czerwonoskórego strażnika rzecz dość niemiła. Jaka? Ano, dostanie w twarz, czyli w tak zwany pysk. To właśnie oznacza ostatnia fraza cohibebor unda. Mamy tu do czynienia z tzw. syntaktyczną wariacją postkongruencyjną. Chodzi o to, że słowa zostały połączone w całość, a następnie podzielone w inny, losowy sposób. Fraza ta powinna mieć zapis cohibe b or un da. Pierwsze słowo zrozumiemy, gdy zauważymy po raz kolejny zastosowaną cyrlicę – b to oczywiście w. Podobnie jest zresztą z kolejnym b. Odwróćmy Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 polemiki horacjańskie Ku naszemu redakcyjnemu zaskoczeniu, po ostatnim [TK Nr 1(1) 2006] dziele translatorskim Zubila (Krzysztof Zubilewicz z oficjalnej bandy filozofów), doczekaliśmy się tekstu polemicznego naszej Najwspanialszej Nauczycielki Łaciny Wszech Wydziałów (NNŁWW) – mgr Ingi Grześczak. Radości nie było końca. Szanowna Redakcjo, Lingwistyczna uczciwość tudzież zachwyt wielki dla poety Horaca, który wielkim był poetą, każą mi zabrać głos na szacownych łamach i ustosunkować się do brawurowej acz całkowicie błędnej translacji pierwszej strofy pieśni 20. z księgi II rzeczonego poety, dokonanej przez mego znamienitego przedpisa prof. dr. hab. Eugeniusza Przypała-Sakramenckiego. Jak powszechnie wiadomo, a o czym uczony mój przedpis nie napomknął ni słowem, poeta Horac doznał w swym życiu epizodu militarnego, gdy jako trybun wojskowy służył w republikańskich szeregach Brutusa. Wtedy to właśnie porzucił na polu bitwy uzbrojenie, rejterując z szeregu. Przeżycie to – owo rozdarcie między zdradą ideału Rzymianina-żołnierza a silnym zewem pacyfistycznym – było głęboko traumatyczne i zaważyło na całym późniejszym życiu poety oraz na jego twórczości. W każdym dosłownie utworze możemy – pod treścią na pierwszy rzut oka całkiem innej treści – dostrzec dziedzictwo owej traumy. Także w pieśni 20. z księgi II. Oto łaciński oryginał wzmiankowanej pierwszej strofy: Non usitata nec tenui ferar penna biformis per liquidum aethera vates neque in terris morabor longius invidiaque maior W pierwszym od razu wersie widać gwałtowny sprzeciw pacyfisty. Non usi [czyt. uzi] tata – czyli ‘Nie uzi, tato’. Przypomnijmy może, o czym uczony mój przedpis nie zająknął się nawet, że podział na sło- wa i użycie spacji jest zabiegiem późniejszym, a nie odautorskim, co pozwala nam na nieco inne odczytanie tekstu. Uzi to, jak wiadomo, pistolet maszynowy produkcji izraelskiej. Tata – vocativus od nominatiwu ‘tata’ – w łacinie dwa te przypadki są tożsame (z wyjątkiem jedynie wyjątków). ‘Ten’ – dziesięć – ‘uj’ – mamy tu rodzaj didaskaliów: z trzewi podmiotu lirycznego wyrywa się po dziesięciokroć bolesny okrzyk rozpaczy UJ! Koncepcja, iż tekst w tym miejscu jest zepsuty i należy go uzupełnić jakimś znakiem: ‘[...]uj’, jest zbyt daleko posuniętą spekulacją, o jakież bowiem mogłoby chodzić słowo? ‘Ferar’ futurum bierne od ‘fero’ – niosę: nie będę niesiony (przeczenie wprowadzone przez nec), tzn. nie polecę. ‘Pennis’ – dativus finalis słowa ‘poena’ – kara (zaszedł tu proces monoftongizacji dyftongu oraz geminaty spółgłoski nosowej) – ku karze. ‘Nie polecę ku karze’ – mamy tu do czynienia z antycznym toposem, określanym powszechnie jako „lot i kara”. ‘Biformis’ należałoby odczytać jako ‘B-4 mix’, znany antyczny prototyp amerykańskiego bombowca B52, zwanego latającą fortecą. Upewniają nas o tym kolejne dwa słowa: ‘liquidum’ – likwidować i ‘aethera’ – powietrze. Trzeci wers zaczyna się znowu od inwokacji do ojca: oczywiście ‘vater’, nie ‘vates’ (tzw. semirotacyzm sigmy interwokalicznej) – ojcze (widać tu już początek wpływu dialektów germańskich na łacinę). Pytanie, czy ten spazmatyczny okrzyk odnosi się do rzeczywistego, biologicznego ojca poety Horaca, czy też, co bardziej prawdopodobne, do samego Romulusa – ojca i protoplasty, archetypicznego żołnierza, którego to archetypu poeta Horac nie był zdolen unieść, a którym przygniecion cierpiał męki sprzeniewierzenia. ‘Neque’ zaprzecza orzeczenie ‘invidia’: ‘in’ privativum (nie) + ‘videre’ widzieć. ‘Neque invidia’ – i nie zobaczy. ‘Longius” – stopień wyższy przysłówka ‘longe’ – długo, czyli zbyt długo, dłużej. Kto? Czego bądź kogo nie będzie dłużej oglądał? Odpowiedź niosą nam pozostałe słowa. ‘Maior’ to oczywiście major (w tym punkcie zgadzam się z translacją mego znamienitego przedpisa). Tak więc: major nie będzie dłużej oglądał (ewentualnie: więcej nie zobaczy). ‘In terris’ – czyli interesu (rzecz jasna jest to interes podmiotu lirycznego); ‘morabor’ – mamy tu bardzo precyzyjny, choć zwięzły, opis wojskowej odzieży kryjącej: moro w motywy boru, tzn. ubiór maskujący, świetnie służący do ukrywania się w lesie. Tak więc ostateczny i właściwy przekład wzmiankowanej strofy na język polski brzmi: Nie uzi, tato, dziesięć razy [...]uj!, nie polecę ku karze na B-4 mix likwidującym z powietrza, ojcze. Interesu [mego] w moro już więcej nie będzie oglądał major ... Prof. prof. Ewelina Sam-Smak. to wyrażenie i mamy w cohiwe. Cohiwa jest starym, gwarowym określeniem nosa, czy też, szerzej, twarzy. W dawnych czasach można było dostać „w kichawę”, tak jak teraz dostaje się „w palnik” albo „w papę”. Wiemy więc, że „w kichawę”, ale co? Un da zrozumie każdy użytkownik języka polskiego – nasz dzielny major został tu wskazany zaimkiem osobowym on, czynność przez niego wykonywana została zaś określona jako dawanie. Słowo or kojarzy nam się ze złotem (nawiązując choćby do hiszpańskiego). Złote mogą być monety, biżuteria, ale też zęby. I to zęby właśnie wskazują nam trop – obibok dostanie plombę! I to prosto w nos (wydaje się to niemożliwe z punktu widzenia anatomiczno-dentystycznego, ale w końcu to poezja, która cieszy się pewnym marginesem dowolności). Teraz rozumiemy, że każdy obibok, którego napotka dzielny major straży miejskiej pochodzenia indiańskiego, dostanie tzw. „plombę w kichawę”. Ostatecznie mamy więc: ...straży miejskiej kapelan. Nie jest pióro nad pałkę jego ani dla rodziców pieśni!, nie jego Lucasowa różdżka, delikatność prawniczej dialektyki, leniom, co to im nie styka coś, plombę w kichawę on da. W drugiej zwrotce Choratsy (zwany niekiedy przez niektórych w pewnych okolicznościach Horacym) przybliża nam sylwetkę zło- dzieja, którym jest tajemniczy mjr Indianin, kapelan straży miejskiej. Okazuje sie on człowiekiem prostolinijnym, mało wyrafinowanym i niezbyt delikatnym, o silnej osobowości, konkretnym zwolennikiem prostych rozwiązań siłowych, stroniącym zarówno od zgniłych kompromisów, jak i od tanich popisów. Nie znosi on ludzi leniwych, leserów, cwaniaków, delikacików, prawników i George’a Lucasa1. Unika on czczego gadania, zbędnych dykusji, zmuszony przez konieczność skłonny jest do stosowania środków przymusu bezpośredniego. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że taki człowiek był zdolny do kradzieży małej ślicznej rurki doprowadzającej płyn do spryskiwaczy w ferrari należącym do podmiotu lirycznego. Z łaciatym pozdrowieniem, Prof. dr hab. Eugeniusz Przypał-Sakramencki 1 Nie mylić z Györgym Lucácsem, o którym skądinąd wiadomo, że nasz major wielce czerpał z jego dorobku. „Wprowadzenie do ontologii bytu społecznego” było jedną z ulubionych książek, która ukształtowała jego światopogląd i doskonale służyła jako przycisk do papieru. Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 13 14 eventi culturali = rotk-art Pankiewicz w Warszawie W te chłodne, zimowe dni warto wstąpić do Muzeum Narodowego na wystawę retrospektywną prac Józefa Pankiewicza, by łyknąć trochę kultury. Na początku (jak zapewne wiecie) trzeba sforsować ciężkie drzwi wejściowe do tegoż monumentalnego gmachu. Po takim siłowym wyczynie i Waszej ogromnej determinacji należałoby zrzucić wierzchnie okrycie i oddać je w ręce „menedżerce do spraw frekwencji”, czyli pani w szatni. Potem podążyć do kasy biletowej. Cóż, Muzeum Narodowe wygrywa (niestety) w rankingach na najdroższe bilety na wystawy czasowe w stolicy. Ulgowy 10, normalny 17 zł. Jeszcze tylko względy bezpieczeństwa, czyli magiczny rentgen dla toreb itp. oraz bramka wykrywająca metale. Noże i inne tego typu gadżety trzeba pozostawić w domu... Po tych przyjemnościach wreszcie możemy zająć się podziwianiem, a może jednocześnie odprężyć się przy obrazach Pankiewicza. Jego prace zostały zgromadzone na parterze i piętrze; pochodzą ze zbiorów zarówno muzealnych (z całej Polski), jak i prywatnych. Z zamieszczonych informacji biograficznych o artyście możemy dowiedzieć się o jego dokonaniach w życiu zawodowym i w życiu prywatnym. Spora część obrazów to portrety członków rodzin, które go sponsorowały. Bije z nich realizm, precyzja, autentyczność. Ciekawe są autoportrety z różnych okresów jego życia. Pankiewicz „popełnił” wiele dzieł z martwą naturą, kwiatami. Nie są zachwycające. Mało ekspresywne. Kolejna grupa obrazów to pejzaże z miejsc pobytu artysty. Głównie z Francji, gdzie mieszkał wiele lat. Znajdziemy widoki m.in. z Saint-Tropez, La Ciotat, ale także z Wenecji. Artysta, dzięki jedne- Połowinki na Filozofii Jak co roku Samorząd Filozofów na przełomie semestru zimowego i letniego zorganizował połowinki. Odbyły się one 22-ego lutego, tak jak poprzednio w Le Madame. Frekwencja dopisała – przyszła niewyobrażalna liczba dwunastu mu ze swych mecenasów, mógł sobie pozwolić na wyjazdy zagraniczne – do Włoch, Hiszpanii. W jego pracach znajdziemy zarówno nurt realistyczny, jak i fascynacje impresjonizmem. W późniejszym okresie również wpływy symbolizmu i kubizmu. Na I piętrze znajdują się oprócz obrazów grafiki i szkice do jego prac. Interesujące, jaka pracowitość. W zagłębieniu sali znajduje się kilka krzesełek i plazma, na której wyświetlane są rysunki Pankiewicza i współczesne zdjęcia z Paryża. Inspirujące porównanie, a zarazem przyjemny relaks przy dźwiękach francuskiej muzyki. Wszystkim niezdecydowanym polecam obejrzenie tej wystawy. Zwłaszcza tym , którzy lubią sztukę przełomu XIX/XX w. i malarstwo impresjonistyczne. To jedna z nielicznych okazji zobaczenia takiego zbioru zgromadzonego w jednym miejscu. Wystawa czynna do 26.03.! Kasia Moskalewicz Ekspert w sprawach polityki społecznej osób. To wielki sukces, zważywszy na to, że w tamtym roku filozofów obecnych na połowinkach można było policzyć na palcach jednej ręki. Główną atrakcją wieczoru były trzy koncerty. Grały zespoły: Absolution, GodMod oraz Nerwica Natręctw. W pierwszym gra i śpiewa Kasia Madeja – członkini samorządu. Następnie na scenę wyszedł Olek Ptasiński wraz z zespołem – basista GodMod. Trzeba powiedzieć, że „zapierdalali” (jak to określa lider grupy; to pewnie z mozambijskiego – przyp. red.) nieźle, najostrzej tego wieczoru. Pod sceną od razu ustawił się tłumek tańczący pogo, z czasem dołączył do niego wokalista. Nerwica Natręctw także zebrała swoich wiernych fanów… Było czego posłuchać, bo wszystkie zespoły są świetne. Na tym w zasadzie impreza się zakończyła. Miała być jeszcze muzyka z płyt, niestety – w akcji zaginął cały sprzęt i nic z planów nie wyszło. Wszyscy zmyli się około dwunastej (następny dzień to przecież kolejne zmagania ze zjawą Kanta – trzeba być w pełni sił). Imprezę można zaliczyć do udanych. Filozofowie wreszcie oderwali się od dylematów narosłych wokół ontologicznego ugruntowania podmiotu. Oby tylko w przyszłym roku było podobnie! Agnieszka Romańska Jedna z dwunastu Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 co w traktora duszy gra czyli dział literacki Lorak – człowiek, który został pop-jeżem Lorak był najnormalniejszym na świecie człowiekiem. Jeżeli kogokolwiek w ogóle można by nazwać człowiekiem najnormalniejszym, to z pewnością Lorak zasługiwał na ten tytuł. Nie jadł on szyszek, chociaż koledzy z liceum wywierali na nim iście futurystyczną presję, aby spróbował. Ale Lorak był twardy jak twardy orzech i chociaż wszyscy znajomi wytykali go palcami i ze zniesmaczeniem obserwowali jak nie zjada szyszek, to Lorak trwał w swym złotym postanowieniu. Nikt tak właściwie nie wiedział dlaczego obrał sobie tak ciężką drogę życia bez szyszek, ale rówieśnicy jego byli jeszcze zbyt niepełnoletni by docenić trud i chwałę jego wyrzeczeń. Lorak wierzył, że wysiłek jego nie idzie na marne. Sprzeciwiał się masowym trendom wyzbytym mózgu oraz szlachetności. Swym niemym protestem głosił potęgę i niezłomność człowieczego ducha. I chociaż wszyscy, którzy go znali mieli zdrowe receptory wzrokowe – nie widzieli. Przesłanie Loraka mijało się z ich okiem, ich umysł otrzymywał jedynie niezrozumiałe obrazy, optyczną papkę, której nie mogli nijak przetrawić. Lorak dobrze o tym wiedział i czuł ogromny smutek z tego powodu. Wiedza nie zawsze jest przyjacielem. Z drugiej jednak strony nie chciał Lorak żyć w iluzji, złudzeniu, że wszyscy go rozumieją i podziwiają (chociaż zapewne każda szlachetna ścieżka, prócz samotności wybrukowana jest nadzieją na zrozumienie i delikatne nawet poparcie ze strony Reszty Ludzi, swoisty społeczny dowód słuszności). Lorak jednak dusił boleść na dnie swej śnieżnobiałej duszy. Nie była to biel radosna, skrząca się iskierkami szczęścia. Była to umęczona biel poszukiwacza wartości brnącego niestrudzenie przez Krainy Smutku w poszukiwaniu nieutylitarnych bogactw ducha. Wędrówka ta zaprowadziła Loraka daleko, do granic ludzkiej wytrzymałości wręcz. I tam z odpowiednim paszportem, mimo licznych wątpliwości szyderczych sępów-sceptyków, przekroczył Lorak granicę ową. A poza granicami Zjednoczonego Królestwa Ludzkiej Wytrzymałości i Krainy Smutku dotarł Lorak do Państwa Jeży. Jeże przyjęły go serdecznie i poczęstowały hojnie pięknem swych ziem. Dały mu nadzieję na Zrozumienie. Po wielu dniach umysłowych zmagań z mózgiem Lorak podjął decyzję – postanowił stać się jednym z Nich, wejść pomiędzy te urocze stworzenia i zostać prorokiem w postaci jeża. Metamorfoza nie trwała długo. Lorak stał się jeżem już prawie od razu na mocy swego postanowienia. Reszta to były tylko formalności. W każdym razie stało się, a właściwie stał się – Lorak jeżem. Ale nie jakimś tam zwykłym jeżem. Lorak bowiem wciąż pragnął naprawić świat, chociaż świat ten wyglądał teraz nieco bardziej jeżo. Może też z tego powodu Lorak postanowił przerwać barierę swego milczenia i powiedzieć wreszcie światu co czuje i jakie ma poglądy. Wszystko to ubrał w atrakcyjną dla publiki formę piosenek pop. Dał kilka koncertów, zyskał szczyptę sławy, wydał płytę i zaczął jeździć ze swym repertuarem po świecie. Nie zepsuło go to jednak. Wciąż trzymał się twardo tego, co głosił i zgodnie z tym żył. Zgodnie z tym też śpiewał. Jego piosenki wzywały do naprawy świata i własnych dusz. Jeże posłuchały. Ludzie jednak pozostali równie głupi. Romans niezdefiniowany Co może napisać autorka romansu niezdefiniowanego? Na pewno nie może napisać, że ten romans jest koniecznie jakiś, bo w końcu jest niezdefiniowany, albo może napisać, że jest pierwszy, przypadkowy, długi, gorący, spokojny lub już skończony, ale wtedy sama może się w tym pogubić. Nie musi więc go definiować, przypisywać mu pewnych cech. Może natomiast napisać o jego bohaterach. Wspomnieć o kochanku, który w łóżku mówi po hiszpańsku, a jego pocałunki uderzają jak wino do głowy, i o kochance, która jest tym winem odurzona. Może napisać o pierwszym pocałunku, pierwszym razie, pierwszych kwiatach, ale żeby to nie było tendencyjne, powinna zastosować jakiś zaskakujący chwyt, znów niezdefiniowany. Grę dotyków i spojrzeń opisać naturalnie, ale niezapomnianie – jego porównać do słońca, a ją do księżyca. Napisać o kochankach, którym w końcu udało się spotkać i którzy chcą nadrobić stracony, bo przeżyty bez siebie, czas. Autorce romansu nie powinny być obce metafory, jak również nawiązania do poezji. Może napisać, że związek tych kochanków jest jak z wierszy Poświatowskiej, bo on maluje jej na fioletowo wszystkie popołudnia, a ona nosi dla niego szminkę w kieszeni, i że jedno spojrzenie wystarcza im za sto słów. Autorka romansu powinna wspomnieć, że kochankowie myślą tylko o dniu dzisiejszym, że niczego nie planują, że są beztroscy, że zbyt poważne myślenie może być niebezpieczne, bo niszczy tę niezdefiniowaną, romantyczną formę. Kochankowie nie mówią o przyszłości, bo wiedzą, że jej nie ma, bo miłość jest teraz i oni mogą być dla siebie tylko teraz. Autorka może napisać, jak bohater romansu zdobył pierwszy pocałunek swej ukochanej i ze szczęścia krzyczał na ulicy „Gracias Senor!”, jak ona od tej chwili jest nim co dzień coraz bardziej oczarowana. Autorka romansu może być śmielsza i napisać, że gdy jadą razem samochodem, on trzyma rękę na jej kolanie zamiast na skrzyni biegów. Ale żeby nie sprowadzać tego do taniego erotyku, opisując sceny miłosne nie posunie się dalej niż do osunięcia lewego ramiączka zielonej bluzki. W sercu i w duszy autorki romansu może być istny zamęt, bo ten romans to całe jej życie, a ona nie wie, czy opisać jego koniec, czy początek. Bo początek był tak nagły, tak zmysłowy, porywający i szalony, a koniec cichy, delikatny, tęskny i bezbolesny. No, może dla dodania dramatyzmu tej historii koniec mógłby być smutny, bo z reguły końce romansu są smutne. Szczęśliwe końce nie są przeznaczone dla kochanków. Autorka romansu może się jeszcze długo nad tym zastanawiać albo może w ogóle tego romansu nigdy nie napisać, a jedynie spojrzeć w ciemne oczy swojego kochanka i wyczytać w nich historię o wiele piękniejszą, którą trudno byłoby przenieść na papier. Wstydliwy Waran Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006 Kasia Kapała Badaczka kultury słowiańskiej 15 16 impreza w traktorze Redakcja wobec poniższego tekstu pozostaje w pewnej konfuzji. Wiadomo przecież, że nic takiego jak metaredakcja nie istnieje, wiara w to jest zaś wynikiem przesądów nie popartych żadnym doświadczeniem. Redakcja Meta-podziękowanie dla Metaredakcji Podziękowanie jest relacją dwuargumentową, której dziedziną jest zbiór wszystkich ludzi. Zamiast mówić „A i B są w relacji podziękowania” mówimy „A dziękuje B”. Niekiedy relacja podziękowania bywa rozbudowana do postaci trójargumentowej, „A dziękuje B za C”, przy czym argument C może być dowolnym przedmiotem. A nazywamy ze względów gramatycznych podmiotem dziękującym, B (z braku lepszych pomysłów) nazywamy adresatem podziękowania, C zaś ze względów formalnych nazywamy przedmiotem podziękowania. Przykład: Czytelnik dziękuje metaredakcji za ostrzeżenie. „Czytelnik” jest w tym zdaniu podmiotem dziękującym, „metaredakcja” adresatem podziękowania, zaś „ostrzeżenie” przedmiotem podziękowania. Meta-wdzięczny meta-czytelnik pan Anatol felieton na dobry koniec Tajemnicze słowo „joga” odkodowane Nasze decyzje nie zawsze dotyczą spraw tak ważnych jak wybór wf-u. Jednak każdy z nas, studentów, ma do zaliczenia obowiązkowe zajęcia z tzw. kultury fizycznej (co do tej kultury można mieć wątpliwości, zwłaszcza gdy dotyczy to kursów samoobrony). Wybór ten wiąże się z obowiązkiem cotygodniowych ćwiczeń. To może zdziwić zwłaszcza, gdy objawi się jako prawda nieobalalna trochę później niż w momencie podjęcia tego wyboru na cały semestr akademicki. Nagle bowiem może się okazać, że musimy trenować judo z wyższymi o pół metra silnymi facetami. No a wtedy jest już zazwyczaj za późno na zmiany. Żeby uniknąć tak traumatycznej sytuacji, niektórzy z nas, ci sprytniejsi, czekają od tzw. godziny 0 (0:00) przy komputerach, senni ale zdeterminowani, aby zapisać się na jakże fascynującego ping-ponga. Inni wybierają szachy, bardzo wyczerpujące fizycznie, angażujące szczególnie mocno mięśnie rąk. Na szczęście, liczba różnych rodzajów sportu na uniwersytecie jest bardzo duża. Można spokojnie rzec, że kultura fizyczna na UW bardzo się rozwinęła. Na tak szeroką gamę możliwości składają się również wschodnie sporty walki. Właśnie ta orientalna część propozycji na zajęcia z wf-u przyciągnęła pewnego pamiętnego dnia moją uwagę. Spośród wyliczonych zajęć znajdowało się judo, aikido, kung-fu i joga. Po rozszyfrowaniu tych tajemniczych nazw drogą eliminacji wybrałam tę ostatnią. Poczułam wtedy potęgę mojego praktycznego rozumu. Pomyślałam, że będę przyjemnie ćwiczyć (tzn. lenić się), podczas gdy inni będą wracać zmęczeni i spoceni prosto na zajęcia. I wtedy nastąpiła chwila prawdy... Szybko okazało się, że joga to nie joga. Przynajmniej nie taka, o jakiej miałam pojęcie. Wnet zrozumiałam, że studenci na nią uczęszczający wcale nie są chudzi z istoty, z natury, ale z wycieńczenia. A wydawało mi się, że na jogę wybierają się właśnie ludzie szczupli i niewysportowani – czyli tacy jak ja, którzy robią to dlatego, żeby nie zginąć np. wśród siłaczy na judo. Ich wewnętrzny spokój zawsze budził we mnie pewne podejrzenia, ale nie kojarzyłam go z bezdechem jako objawem wyczerpania na skutek wzmożonych ćwiczeń fizycznych. Jednak w moim pierwotnym rozumieniu jogi było ziarnko prawdy. Faktycznie jest tak, że wykonywane pozycje wpływają na Twoje wnętrze. Na zajęciach odczuwam drganie każdego mięśnia, podczas gdy z daleka, z lotu (ślepego) ptaka, wyglądam jakbym stała, a często nawet siedziała, nic nie robiąc. W środku natomiast czuję, jak wszystko pracuje i nie mogę odróżnić jednej wibracji od drugiej. Niekiedy, tzn. w pozycjach stojących, których zawsze jest dużo, muszę próbować (często tylko próbować) utrzymać równowagę. Podczas mojej niekończącej się walki z grawitacją, nasłuchuję, niczym człowiek na bezludnej wyspie, głosu prowadzącej zajęcia, zapowiadającego koniec męki. Zanim jednak to się stanie, to poza tym, że mija wieczność, mijają jeszcze barwne i długie opowieści o dobroczynnym działaniu tej szczególnej (czyli każdej) pozycji. Na nieszczęście, pozytywne skutki tych ćwiczeń są nie do ogarnięcia w swej liczbie i rodzaju. Dlatego czas trwania ćwiczenia przekracza wieczność. W ten oto sposób osiąga się stan n i r v a n y, czyli zawieszenia między bytem a niebytem. Faktycznie stan ów przenika całą istotę i nie pozostawia niczego poza sobą. Czasem przebywanie w nirvanie jest przerywane, aby oczywiście zaraz do niego powrócić. Wówczas relaksujemy się, trzymając nogi wyprostowane i napięte w górze przez czas jakiś, bliżej nieokreślony, na pewno jednak dłuższy niż krótszy. Następnie, aby wyjść ze stanu relaksu, wykonujemy tzw. „powitanie słońca”. (W tej pozycji często zdarza mi się, że zamiast słońca widzę wyraźnie gwiazdy). Po godzinie lekkiego treningu przerywanego ćwiczeniami relaksacyjnymi nadchodzi zapowiadany dziesięciominutowy odpoczynek. W zasadzie odbywa się on bez zapowiedzi, bo wszyscy po prostu padają na ziemię. Joga działa jak magia – to fakt. Przecież ludzie co tydzień chodzą na ćwiczenia, aby wychodząc przyrzec, że nigdy się już nie pojawią. Należy chyba przyznać rację przekonaniu o potędze podświadomości, zwanej niekiedy nieświadomością. Kika jebus: rysunki: Wstydliwy Waran jebus: Naczo Traktor Królewski, nr 2 (2) 2006