(PRL).
Transkrypt
(PRL).
4 Wstęp Barbara Giza, Piotr Zwierzchowski 6 Rzeczy i style życia w PRL-u 18 Kultura rocka w PRL‑u Rekonesans 26 Maszyna do nadawania autentyczności Perypetie polskiej muzyki popularnej w latach 80. 44 Festiwal w Jarocinie w dobie PRL-u Historia, znaczenie, funkcje 56 Kontrowersje wokół big ‑beatu w publicystyce lat 60. 66 „Zwoje muskułów monstrualnych rozmiarów i dużo nagiego ciała” 80 Bruce Lee na miarę naszych możliwości Wschodnie sztuki walki w kulturze PRL‑u 90 Wobec nierozwiązywalnej sprzeczności Film milicyjnych procedur w systemie gatunkowym lat 60. 102 Wielka cisza w (polskim) kosmosie 118 Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. na łamach czasopisma „Kobieta i Życie” Grzegorz Wójcik 130 Stalinizm za podwójną gardą Marek Hendrykowski 140 Moda czy nostalgia? 152 Kraina mlekiem płynąca… 164 174 Recenzje Abstrakty czyli co można znaleźć w archiwum Andrzeja Sicińskiego? Agata Zborowska Marcin Rychlewski Natalia Grądzka, Antoni Michnik, Mateusz Migut, Klaudia Rachubińska, Xawery Stańczyk Piotr Karendał Grzegorz Dąbkowski Kultura popularna, nowe technologie medialne i legitymi‑ zacja socjalistycznego projektu kulturowego (nie)obecność kobiet w polskiej fantastyce socjologicznej doby PRL-u O tym, jak PRL funk‑ cjonuje w wyobraźni społecznej współczes‑ nych Polaków O egalitaryzmie barów mlecznych wczoraj i dziś Patryk Wasiak Marcin Kowalczyk Robert Dudziński Natalia Lemann Małgorzata Roeske Julia Banaszewska 4 Introduction Barbara Giza, Piotr Zwierzchowski 6 Objects and ways of life in the Polish People‘s Republic (PRL) 18 Rock Culture in Polish People’s Republic (PRL) 26 Machine for making authenticity 44 Jarocin Festival in the Time of Polish People’s Republic 56 The Controversies over „Big-beat” in the Polish Journalism in 1960s 66 „Muscle knots of monstrous size and lots of naked bodies” 80 The Polish Bruce Lee 90 Insurmountable contradiction 102 The Great Silence in (Polish) Outer Space 118 Women’s Emancipation in 1960s and 70s as Seen in “Woman and Life” Magazine Grzegorz Wójcik 130 Stalinism behind the Double Guard Marek Hendrykowski 140 Fashion or Nostalgia? 152 The Land of Milk and Honey 164 174 Reviews Abstracts or what can be found in Andrzej Siciński’s archive? An Investigation The twists and turns of Polish popular music in the 1980s History, Function, Significance Agata Zborowska Marcin Rychlewski Natalia Grądzka, Antoni Michnik, Mateusz Migut, Klaudia Rachubińska, Xawery Stańczyk Piotr Karendał Grzegorz Dąbkowski Popular culture, new media technolo‑ gies and the legitimiza‑ tion of the socialist cultural project Examination of Eastern Martial Arts in the Culture of PRL (Polish People‘s Republic) Milicja procedurals within the genre system of the 1960s Social Science Fiction with(out) Women in the Polish People’s Republic Polish People’s Republic (PRL) in the social imagination of contemporary Poles On the Egalitarian Character of Milk Bars Patryk Wasiak Marcin Kowalczyk Robert Dudziński Natalia Lemann Małgorzata Roeske Julia Banaszewska 4 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Barbara Giza, Piotr Zwierzchowski Wstęp Kultura popularna PRL-u jest obecnie przedmiotem zainteresowania o charak‑ terze przekraczającym tradycyjne dziedziny i dyscypliny naukowe. Obserwacja swoistej „mody” na PRL, jej charakteru i przejawów w społecznej codzienności prowadzi do wniosku, że warto podjąć próbę przyjrzenia się temu zjawisku ponownie, co więcej, wydaje się, że kultura popularna okresu PRL odkrywana dzisiaj na nowo, staje się polem domagającym się naukowej refleksji, wyposażonej w narzędzia pozwalające obserwować i wyjaśniać ówczesne zjawiska w wielu nieuwzględnianych dotąd perspektywach. Oczywiście, cały czas powstają wartościowe opracowania (niektóre z nich są przywołane bądź recenzowane w niniejszym numerze). Nie zmienia to jednak faktu, że jeszcze bardzo wiele zostało do zrobienia. Samo zestawienie prezentowanych w tym numerze artykułów dowodzi, że kultura popularna w PRL‑u może być pojmowana w sposób nader rozległy, co nie znaczy, że pozbawiony jakichkowiek ram. Co więcej, ich lektura potwierdza, iż można na to zjawisko spoglądać z różnych perspektyw badawczych, zarówno kulturoznawczych, jak i sięgających do innych dyscyplin nauk humanistycznych i społecznych. Agata Zborowska dowodzi, jak przydatne mogą być w tym kontekście bada‑ nia nad stylem życia, życiem codziennym i przedmiotami. Marcin Rychlewski, Natalia Grądzka, Antoni Michnik, Mateusz Migut, Klaudia Rachubińska, Xawery Stańczyk, Piotr Karendał i Grzegorz Dąbkowski, piszą o muzyce, badając ją przez pryzmat odbiorcy, recepcji, organizacji festiwalu w Jarocinie, jak również wykorzystując zaproponowany przez Jamesa Clifforda schemat, umożliwający badanie autentyczności w kulturze oraz znaczeń i wartości, do analizy polskiej muzyki popularnej w latach 80. Kulturę popularną, będącą elementem życia społecznego, włączano w dywagacje związane z socjalistyczną doktryną. Patryk Wasiak ukazuje to, analizując obecność w życiu Polaków i na łamach ówczesnych czasopism wideo i telewizji satelitarnej w PRL końca lat 80. Kultura popularna w PRL-u usiłowała oswoić i zaadaptować zjawi‑ ska wywodzące się z innych kręgów kulturowych. Udowadnia to Marcin Kowalczyk, pisząc o wschodnich sztukach walki w kulturze PRL‑u. Robert Dudziński zagłebia się w gatunki kina popularnego, analizując specyficzną odmianę filmu kryminalnego, a Marek Hendrykowski ukazuje propagandowe Barbara Giza, Piotr Zwierzchowski Wstęp uwikłanie sportu. Dwoje autorów zajęło się wizerunkami kobiet: Natalia Lemann w powieści fantastycznonaukowej, a Grzegorz Wójcik w jednym z najbardziej poczytnych w PRL‑u czasopism – „Kobiecie i Życiu”. Za każdym razem jest to spojrzenie nieco inne, wynikające zarówno ze specyfiki badanej materii, jak i podejścia piszących. Ostatnie dwa teksty, Małgorzaty Roeske i Julii Banaszewskiej, dotyczą jakże interesujących relacji między PRL‑em i teraźniejszością. Zdajemy sobie sprawę, że choć w prezentowanych tekstach zostały za‑ prezentowane różne tematy w róznych ujęciach badawczych, stanowią one zaledwie niewielką część fascynujących i wymagających dalszych analiz i interpretacji zagadnień związanych z szeroko rozumianą kulturą w PRL‑u. Na pewno warto podejmować kolejne badania dotyczące takich obszarów i zagadnień, jak: formy i gatunki kultury popularnej w PRL‑u; relacje między kulturą popularną a polityką i ideologią, jak również kulturą popularna a stylami życia w PRL‑u; postrzeganie kultury popularnej jako kultury i kontrkultury; instytucjonalizacja kultury popularnej w PRL‑u; badanie odbiorcy i recepcji wytworów kultury popularnej tamtego okresu; teoretyczne aspekty dociekań historycznych; kultura popularna PRL‑u w kontekście historii społecznej i socjologii historycznej; kultura popularna w PRL-elowskich samoopisach; przeboje / bestsellery PRL-owskiej kultury popularnej. Do niektórych z wy‑ mienionych – a przecież to jedynie kilka propozycji – sięgnęli już autorzy tekstów zawartych w tym numerze. Mamy nadzieję, że artykuły te staną się – także w odniesieniach krytycznych – jedną z motywacji do bliższego przyjrzenia się kulturze popularnej w PRL-u. 5 6 kultura popularna 2014 nr 2 (40) zeczy R i style życia w PRL-u Agata Zborowska czyli co można znaleźć w archi‑ wum Andrze‑ ja Sicińskiego? DOI: 10.5604/16448340.1132083 Żyjemy dobrze, powinniśmy żyć jeszcze lepiej. Żyjemy lepiej od innych, ale zasłużyliśmy na to swoją pracą 1 . Materiały z archiwum Andrzeja Sicińskiego 1 Teczka rodziny z małego miasta 2. A g a t a Z b o r o w s k a Rzec zy i style życia w PRL- „W drzwiach wizjer, dzwonek elektryczny założony przez ADM [ Administracja Domów Mieszkalnych – AZ ]. Przed drzwiami zwykła gumowa wycieraczka przykryta kawałkiem wilgotnej szmaty. Wizytówka w kolorze złotym, dru‑ kowanymi literami inicjały i nazwisko. Jest napis K+M+B 1979” – w podobny sposób rozpoczyna się opis każdej rodziny uwzględnionej w badaniach stylów życia realizowanych ponad trzydzieści lat temu w czterech polskich miastach: Bydgoszczy, Gdańsku, Lubinie i małym mieście w woj. olsztyńskim 2.Objęto nimi łącznie 72 rodziny 3, z każdą z nich badacze byli w kontakcie od roku do półtora. Badania pod kierunkiem Andrzeja Sicińskiego prowadzone były na przełomie lat 70. i 80. przez Zakład Badań nad Stylami Życia w IFS PAN 4. Badania realizowali: Piotr Gliński, Maria Gójska, Barbara Kunicka, Piotr Łukasiewicz, Jadwiga Siemaszko, Ewa Grabczyk, Dorota Kędzierska, Dorota Kluz, Mariusz Muskat, Leszek Niemand, Katarzyna Ziętkiweicz, Stefan Bednarek, Barbara Fatyga, Jacek Malarski, Jan Mikoda, Krzysztof Giedroyć, Wacław Sobaszek, Ewa Wołoczko, Krzysztof Wołoczko. Materiały dostępne są obecne w Mediatece Domu Spotkań z Historią w Warszawie. Na pełną teczkę składają się: informacje o rodzinie (gospodar‑ stwie domowym), metryczka rodziny i jej członków, autobiografie dorosłych członków rodziny, dzienniczek badacza, charakterystyka rodziny, opis in‑ terpretowany stylu życia rodziny, obserwacje i refleksje na marginesie badań. W zdigitalizowanych nie zawsze pełnych teczkach często znaleźć można nagrania audio życiorysów, znacznie rzadziej zdjęcia mieszkań i domów. Badania stylów życia pod kierownictwem Andrzeja Sicińskiego stanowią paradoks – wszyscy o nim wiedzą, ale bardzo niewiele osób widziało materiały na własne oczy 5. Na potrzeby przeprowadzanych badań styl życia zdefiniowano jako „zespół codziennych zachowań specyficzny dla danej zbiorowości lub jednostki, lub, inaczej mówiąc, charakterystyczny »sposób bycia« odróżniający daną zbiorowość lub jednostkę od innych” (Siciński, 1988a: 138). Styl życia jest konstruktem teoretycznym, na który składają się zachowania (czynności i działania), mo‑ tywacje tych zachowań oraz rzeczy, które „człowiek wybiera, tworzy, bądź bezrefleksyjnie przyjmuje traktując jako swe najbliższe środowisko życiowe” (Jawłowska, 1976: 207). Materiał zebrany na podstawie spotkań, rozmów i obserwacji ponad siedemdziesięciu rodzin z wybranych miast posłużył za podstawę do kilku publikacji książkowych, artykułów i prac doktorskich. Od tamtej pory do zebranych materiałów nie wraca się jednak zbyt często (wykorzystała je np. Małgorzata Mazurek [ Mazurek, 2010 ]) 6. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy może być ogólna tendencja, obecna nie tylko w Polsce, niechęci do powrotu i ponownego „użycia” materiałów zbieranych w ramach badań jakościo‑ wych przez inne osoby. Związane jest to przede wszystkim z rzadkością 2 Określenie używane w opracowaniach materiałów z badań. Nazwa miasta, choć wymieniana w materiałach archiwalnych, nie pojawia się nigdzie indziej. 3 W indeksie archiwum Andrzeja Sicińskiego zarejestrowanych jest 89 jednostek, z czego niektóre to nieopisane teczki, koperty czy wstępne opracowania badań. 4 Analogiczne badania odbywały się w tym samym czasie w Finlandii, a ich porównanie przedstawiono w tomie Ways of Life in Finland and Poland. ComparativeStudies on Urban Populations (Roos i Siciński, 1978). 5 Wkład badań zespołu Andrzeja Sicińskiego dla socjologii w PRL trudno przecenić. Zob. Siciński A., red., 1976; idem, red., 1978; idem, red., 1980; idem, red., 1983; idem, Wyka A., oprac., 1988. 6 W tradycji badań Sicińskiego lokuje swoją książkę Hanna Palska (Palska, 2002). 7 Agata Zborowska – doktorantka w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w „Kontekstach”, „Kulturze Współczesnej”, „Kwartalniku Filmowym” i „Czasie Kultury”. Redaktorka bloga „małakulturawspółczesna”. z borowska. [email protected] 8 kultura popularna 2014 nr 2 (40) ich udostępniania z powodu braku odpowiednich regulacji prawnych oraz problemami własnościowymi czy niechęcią dzielenia się zebranymi przez siebie materiałami. Metodologiczny sceptycyzm do ponownej analizy leży również po stronie innych badaczy, którzy niechętnie korzystają z nieswoich materiałów. Wiąże się on między innymi z ryzykiem dekontekstualizacji powstałej w skutek niewystarczającej znajomości badań, w których się nie uczestniczyło, a w przypadku badań stylów życia również dużego dystansu czasowego dzielącego badaczkę od momentu powstania materiałów, a także obawy przed konsekwencjami podważenia już wysuniętych wniosków i ana‑ liz (zob. Van den Berg, 2005; Bishop, 2007). Streszczając złożony problem powtórnej analizy danych jakościowych szeroko rozwijany w literaturze, chcę przywołać dwa kluczowe pytania w tym kontekście stawiane przez Harry’ego van den Berga w artykule Reanalyzing Qualitative Interviews From Different Angles: The Risk of Decontextualization and Other Problems of Shering-Qualitative Data: „Dlaczego reanaliza istniejących danych może być zalecana jako coś użytecznego?” oraz „Jaka jest właściwie wartość dodana drugiej analizy danych wyprodukowanych w kontekście twoich własnych badań?” (Van den Berg, 2005: 2). Co materiały zgromadzone w archiwum Sicińskiego mówią nam o stylach życia, co można dzisiaj z nich wyczytać? W powtórnej ich analizie chcę przyjrzeć się pragnieniom i marzeniom konsumpcyjnym drugiej połowy lat 70., materializujących się w przedmiotach – wartości im przypisywanej, sposobom ich waloryzowania. W artykule skupię się na tych najczęściej wymienianych, najbardziej widocznych w badaniu, czyli tych, na które największą uwagę zwracali sami badacze. Materiałem pomocniczym, który pozwoli ugrunto‑ wać analizowany materiał, pokazać szerszy kontekst, będą ulotki i artykuły pochodzące z lat 70., dotyczące codziennego życia w PRL. Pierwsza część artykułu dotyczyć będzie mieszkania, które stanowi względnie zamknięty repertuar rzeczy i jako rzecz jednocześnie skupia wszystkie interesujące mnie zagadnienia. W drugiej części artykułu przyjrzę się roli przedmiotów w tej przestrzeni, sposobom ich nabywania, użytkowania i waloryzowania. Ponowną analizę przeprowadzę posługując się kategorią „stylów życia przedmiotów” zaproponowaną przez Marka Krajewskiego w książce Są w życiu rzeczy… Szkice z socjologii przedmiotów (2013). Autor definiuje je jako „p r e f e r o w a n e w o k r e ś l o n e j s p o ł e c z n o ś c i s p o s o b y ż y c i a p r z e d m i o t ó w, a więc oczekiwane i egzekwowane linie ich przemieszczania się w obrębie «przestrzeni życia przedmiotów» (Krajewski, 2013: 84). Nie znaczy to jednak, że uwaga, podobnie jak w kontekście stylów życia w ogóle, skupiona będzie na zachowaniach i wyborach dokonywanych przez przedmioty. Chodzi raczej o przyjrzenie się, w jaki sposób są one lokowane i jak zmieniają swoje miejsce w sieci relacji w danej społeczności, jakie typy relacji są z nim zawiązywane i akceptowane. Stąd też analiza stylów życia jako sposób badania relacji z rzeczami musi być zawsze odniesiona do konkretnych zbiorowości i powiązana tym samym z rekonstrukcją z obecnymi w niej sposobami życia przedmiotów (Krajewski, 201: 85). Materiały z archiwum Andrzeja Sicińskiego zalewają nas przedmiotami – pralkami, telewizorami, magnetofonami, mikserami, odkurzaczami, kryszta‑ łami, sztucznymi kwiatami i owocami, serwetkami, poduszkami, obrazkami. W ferworze wyliczania i katalogowania przedmiotów badacze zdają się od pierwszej wizyty dosłownie „skanować” wszystkie domowe pomieszczenia. Zaczynając od drzwi wejściowych, aż po łazienkę – opisują kolorystykę, kształty, materiały i estetyczne wrażenia. Mówią o wyrafinowaniu, a znacznie A g a t a Z b o r o w s k a Rzec zy i style życia w PRL- częściej o jego braku, i guście mieszkańców, porównują i krytykują zastaną rzeczywistość. Charakter materiałów wynika ze wstępnych założeń wedle których dążono „zarówno do uchwycenia »rozumienia« rzeczywistości przez badanych, jak i »rozumienia« ich działań przez badaczy” (Siciński, 1988b: 21). W efekcie materiały zawierają nie tylko sposób rozumienia własnego zacho‑ wania przez badanych, ale również sposoby wartościowania tych zachowań przez badaczy. Ich reanaliza może pozwolić więc na objęcie interpretacją nie tylko respondentów, ale też osoby przeprowadzające wywiady i produkujące dane. Jest to tym bardziej zasadne, że dużą część materiałów stanowią opis interpretowany oraz uzupełniający, w których badacz i badany, opis i inter‑ pretacja nieustannie się przeplatają. Ich rozplecenie z dzisiejszej perspektywy wydaje się wręcz niemożliwe, po wieloma względami również bezzasadne. Mieszkanie dobre na wszystko 7 Jak wynika z materiałów, przeważająca część badań stylów życia pod kierun‑ kiem Sicińskiego przeprowadzana była w mieszkaniu, to w nim odbywały się rozmowy, oprowadzania, ono też stanowiło częsty temat pytań i dyskusji. Nagromadzenie tych relacji sprawia, że stanowi ono dobry przykład sieci, na którą składają się zarówno jednostki, jak i przestrzeń, w której na co dzień funk‑ cjonują, którą przekształcają i dostosowują do swoich potrzeb oraz przedmioty, które używają, układają i zbierają w tej przestrzeni (Schmidt, Skowrońska, 2008: 200). Mieszkanie ma podwójny charakter – jest „pudełkiem”, w którym gromadzi się posiadane rzeczy oraz w szerszym znaczeniu, samo może być traktowane jako rzecz, poddawana zresztą ciągłym manipulacjom. Badacze odnotowują, że podczas badania przeważająca część rodzin była w trakcie remontu lub zaraz po. Wiele z nich dopiero planowało prace naprawcze lub działania mające na celu odświeżenie mieszkania. Ta ciągła aktywność skoncentrowana na mieszkaniu – zarówno ta faktyczna, jak wykonywana jedynie w myślach – odbywa się w stanie częstego zawieszenia. Dotyczy ono przede wszystkim ciągłego oczekiwania na inne – większe, wygodniejsze. Warunki mieszkaniowe były jednak bardzo zróżnicowane – od kilku rodzin w jednym mieszkaniu, gdzie na pięcioosobową rodzinę przypada jeden pokój, przez sytuację młodego małżeństwa, które dzieli mieszkanie z rodzicami, aż po oczekiwanie na przeprowadzkę z mieszkania w bloku do domku jednoro‑ dzinnego. To zróżnicowanie uzmysławia również zakres pragnień wyrażanych w badaniach – od M‑4, przez własny ogródek, aż po służbowy dom o metrażu pięciokrotnie przewyższających ówczesne statystyczne standardy wielkości własnego kąta. „Mieszkanie traktowane jest jako istotna wartość rodzinnego życia” – pisała w 1963 roku Antonina Kłoskowska w artykule Zwierciadło współczesnej rodziny polskiej (Kłoskowska, 1965: 393). Choć warunki mieszkalne od tamtego czasu uległy zmianie, z poglądów badanych wynika, że ponad dziesięć lat później uwaga ta nie straciła na ważności. Materiały, w zależności od tych dotyczących rodziny robotniczej czy inteligenckiej, pokazują ogromny wysiłek w zdobyciu mieszkania, aż po całkowite podporządkowanie życia pracy: „Pieniądze odkłada na mieszkanie (stara się robić dużo nadgodzin – 50, 60 miesięcznie) bo nie wie, ile trzeba będzie dopłacić, jeśli zaczną wyburzać [ budynek ] i czy nie każą 7 Wszystkie śródtytuły pochodzą z tytułów artykułów, które ukazywały się w czasopiśmie „Przyjaciółka” w 1978 roku. 9 10 kultura popularna 2014 nr 2 (40) wpłacić wkład własnościowy” (teczka rodziny z Gdańska 1) lub kładą akcent na zróżnicowanie możliwych do zrealizowania marzeń: „Ich największym osiągnięciem było zakupienie własnego jednorodzinnego domku. Jak widać w biografii żony ten dom stanowi ich punkt docelowy 8. Wiedzą, że tutaj będą żyć już do końca i potem mieszkać będą w nim ich dzieci. Stąd też bierze się troska z jaką go urządzają” (teczka rodziny z Gdańska 2). Uwagę przykuwa różnica między formułowanymi przez badanych motywacjami, a wnioskami wysuwanymi przez samego badacza, który „te zabiegi interpretuje jako chęć do zaimponowania sąsiadom i kolegom z pracy, zaś [ respondentka ] uważa, że jeżeli ma się coś stałego do mieszkania, to chciałoby się aby wnętrze, w którym im przyjdzie mieszkać wyglądało tak jak sobie wymarzyli” (teczka rodziny z Gdańska 2). Różnica deklarowanych i przypisywanych motywa‑ cji staje się widzialna dzięki komentarzowi osoby trzeciej, która w swoim opisie uwzględnia zarówno wypowiedź badanej, jak i badacza 9. Opinia tego ostatniego zgodna jest zresztą z diagnozą Piotra Glińskiego sformułowaną w artykule Orientacja stylu życia na „mieć”. Z badań miejskich stylów życia w Polsce (1985). Zdaniem autora analiza materiałów z badań stylów życia „potwierdza hipotezę (często spotykaną w publicystyce, rzadziej w literaturze naukowej) mówiącą o występowaniu w szerokiej skali w społeczeństwie polskim postaw życiowych nastawionych na posiadanie dóbr materialnych” (Gliński, 1985: 75). Do przyjętej w badaniu kategoryzacji na „mieć” i „być” jeszcze powrócę. Pragnienie „posiadania na własność” formułowane jest w odniesieniu do różnych przedmiotów, takich jak mieszkanie, pojedyncze elementy wystroju, sprzęty domowe czy samochód. Jak w przypadku respondentki, która zajmuje z mężem i dwójką dziećmi dziesięciometrowy pokój, dzieląc mieszkanie z jego właścicielką – teściową i szwagrem. „Jej marzenia to: posiadanie własnego mieszkania – chciałaby mieć przedmioty, które byłyby tylko jej własnoś‑ cią [ … ] ” (teczka rodziny z Gdańska 3). Własna przestrzeń w tych narracjach związana jest silnie z wartościami rodzinnymi, większego mieszkania pragnie się z powodu ciasnoty – marzy się o lepszej przyszłości dla dzieci, o lepszych warunkach życia dla siebie po wielu latach starań. W nim zresztą koncentruje się całe życie rodziny – z badań wynika, że wyjścia do kina, teatru, kawiarni są bardzo rzadkie, nie zawiązuje się kontaktów z sąsiadami, życie towarzyskie i kulturalne koncentruje się w wąskim gronie raczej w prywatnych miesz‑ kaniach. Stąd również jego funkcje reprezentacyjne wydają się tak istotne. W ówczesnej prasie ironicznie promowany jest również pomysł rotacyjnego M‑ 2, które miało pomóc przede wszystkim młodym małżeństwom w założe‑ niu nowej rodziny, „chodzi o to, żeby problem teściowej nie przesłonił wam socjalizmu” (Wołk, 1978). Wystawa wszelkich nadziei Zanim urządzisz mieszkanie wytnij, pomyśl, przymierz i zdecyduj radzą autorzy ulotki Jak mieszkać. Informacje. Propozycje. Zalecenia Instytutu Wzornictwa Przemysłowego wydawanej przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego i Cen‑ tralny Związek Spółdzielni Budownictwa Mieszkaniowego (1977). Zamiast przenosić ciężkie szafy i wersalki, adresat lub adresatka ulotki po wycięciu 8 Zachowuję oryginalny wygląd zapisu obecny w materiałach z archiwum Sicińskiego. 9 Zdarza się, ze w jednej teczce znajdują się materiały zbierane przez jednego badacza i jego opis / interpretacja tworzone przez inną osobę. A g a t a Z b o r o w s k a Rzec zy i style życia w PRL- prostych figur geometrycznych odpowiadającym niezbędnym w mieszka‑ niu meblom może ustawić je na pomniejszonych planach prototypowych mieszkań w budynkach systemu szczecińskiego. Jeszcze przed zakupem mebli (i postawieniu samych budynków) można porównać swoje potrzeby i zamierzenia, dostosowując je tym samym do rozmiarów wnętrz. Wiele ulotek wydawanych przez Instytut Wzornictwa Przemysłowego, Komitet do Spraw Gospodarstwa Domowego, Spółdzielnię „Społem” czy Centralę Państwowego Handlu Wewnętrznego radzi jak dobrze „urządzić się”, zadbać o estetykę i ergonomię wystroju pomieszczeń czy prawidłowo i wydajnie używać domowych sprzętów. Ulotki takie jak Poradnik dla użytkowników mieszkań skierowane były w dużej części do młodych małżeństw, które dopiero uczą się „jak mieszkać”. Pomysł polegał na nauczeniu się o wspólnym prowadzeniu gospodarstwa, czy o wspólnym życiu w ogóle, poprzez przedmioty oraz nauczeniu się więcej o samych przedmiotach. Jak wynika z materiałów, własna przestrzeń postrzegana jest jako dobro najcenniejsze, a pożądane właściwości nazwalibyśmy dzisiaj komfortem, choć sama kategoria formułowana jest przez badanych bardzo rzadko. Komfort określany jest na różne sposoby: w wymiarze funkcjonalnym, estetycznym, czy najszerzej – jako „bycie u siebie”, „bycie na swoim”. Wyraża się często w samej możliwości kształtowania własnej przestrzeni – podejmowania decyzji i wpływania na otoczenie. Jak zauważają Filip Schmidt i Marta Skowrońska „jest on raczej zadowoleniem wynikającym z takiego układu przedmiotów w przestrzeni, jaki zgodny jest z uwarunkowanym po części kulturowo, po części rodzinnie, a w pewnej mierze indywidualnie, rozu‑ mieniem tego, czym jest »dobre wnętrze«” (Schmidt, Skowrońska, 2008: 208). To najczęściej mieszkanie bardziej przestronne, w którym mieszczą się wszystkie potrzebne do życia przedmioty. Zaraz po mieszkaniu, dążenia skupiają się więc na zakupie odpowiednich mebli do „dużego pokoju”, stare, których szkoda wyrzucić, przenoszone często są do mniej reprezentacyj‑ nych przestrzeni, często pokoi dzieci. Nierzadkie jest oczekiwanie na „te właściwe”, spełniające wymogi estetyczne i będące w zgodzie z gustem małżonków: „Mieszkanie nie uznają za kompletnie umeblowane, narzekają, że trudno dostać coś ładnego, zwłaszcza meble pojedyncze” (teczka rodziny z Gdańska 4). Wyraźnie pokazuje to wzrost oczekiwań związany z jakością i estetyką produktów, których zaczynało brakować. Jeśli już trafi się na te wymarzone, nie zwleka się z kupnem: „Meble nowe, tzn. 4‑letnie, kupione na pół roku przed wprowadzeniem się. Stały nierozpakowane u rodziców, »żeby nie wejść do pustego«” (teczka rodziny z małego miasta 1). Kupowanie mebli, „urządzanie się” towarzyszy kolejnym etapom związku i budowania rodziny. Wraz ze zmianą mieszkania zmienia się również sprzęty i wystrój. Przedmioty nadają przestrzeni pełnię, zapełniają ją jednak nie tylko w sensie fizycznym, ale również znaczeniowym. Jak informowała w 1978 roku „Polityka”, meble były ważną częścią bu‑ dżetu domowego, bo stanowiły ponad 7 proc. ogólnej wartości sprzedaży przemysłowych artykułów konsumpcyjnych (Kaczmarek, 1978). Stąd na Targach Krajowych w Poznaniu do działu meblowego ustawiały się kolejki. Największe zainteresowanie wzbudzały meble na wysoki połysk, półkotapczany, rozkładane kanapy według systemu francuskiego, który polegał na prostym automacie do otwierania i zamykania (w przeciwieństwie do amerykańskiego, z którym mocowanie groziło podobno nawet trwałym kalectwem), trudno dostępne kredensy. Co ciekawe, te ostatnie były przedmiotem sporu między handlem a przemysłem od lat, poszło o estetykę: „Instytut Wzornictwa 11 12 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Przemysłowego podniósł larum, że to zgroza coś takiego wstawiać w mieszka‑ niu, na co przemysł meblarski odpowiedział likwidacją produkcji kredensów. A ludzie chcą mieć kredens” (Kaczmarek, 1978). Rozbudzane podczas targów pragnienia kilka ulic dalej spotykają się z rzeczywistością. Oferta sklepów meblarskich to brzydkie tapicerki i brak połysku, produkcja niedomaga między innymi ze względu na ciągłe braki surowców, nawet tych najbardziej podstawowych, jak elementy metalowe, kleje, lakiery, wykładziny. Sytuacja ta dotyczyła zresztą nie tylko tych produktów. „Przyjaciółka”, relacjonując najnowszy pokaz „Mody Polskiej”, pytała retorycznie: „Dyskusje nad tym czym i dla kogo ma być »Moda Polska« trwają od wielu lat. Bo jeśli ma być najmodniejsza, awangardowa, to dlaczego lansowana w kolekcjach »wielka moda« jest zupełnie niezauważalna w salonach tej formy?” (Komorowska, 1978). Radość i duma z posiadania przedmiotów wynikała często z odczuwanej „wyraźnej poprawy warunków materialnych w porównaniu z dzieciństwem i wczesną młodością” (teczka rodziny z małego miasta 1). Aspiracje polskiego społeczeństwa wezbrały znacznie w pierwszej połowie lat 70., kiedy tempo wzrostu płac realnych było jednym z najwyższych na świecie. Sytuacja znacznie pogorszyła się w drugiej połowie dekady, konsumpcja jednak utrzymywała się na wysokim poziomie. To również tłumaczy rozczarowanie wobec niespeł‑ nionych, a rozbudzonych już pragnień. Zasada „kupię teraz, bo jutro będzie mniej i drożej” przyświecała wielu rodzinom, które inwestowały w mieszkanie dzięki pożyczkom na „meble, dywan, lodówkę, ostatnio kupno samochodu” w ten sposób „[ respondent ] brał kilkakrotnie pożyczki – nawet do 35 tys. zł, ponieważ ma wysoki wkład w funduszu pożyczkowym. [ Jego żona ] wzięła niedawno po raz pierwszy pożyczkę (również z pracy) w wysokości 10 tys. (tylko tyle ponieważ od niedawna należy do funduszu)” (teczka rodziny z Bydgoszczy 1). Przy czym warto dodać, że cena kanapy z francuskim mechanizmem wynosiła 10 tys., a średnia miesięczna pensja w 1978 roku wynosiła tylko 5327 zł 10. Kompleks mieszkaniowy i nie tylko Badacze stylów życia chętnie powracali do kategorii naśladownictwa i wy‑ różnienia się, przy czym obie opcje spotykają się z mniej lub bardziej wprost wyrażaną dezaprobatą. Podobieństwo do innych mieszkań było szybko wy‑ chwytywane i komentowane jako brak pomysłowości, zbytnia chęć odróżnienia się i poszukiwania innych wzorów przyjmowana była często z niesmakiem i przypisywana nadmiernemu skupieniu na „pokazywaniu się”. Skąd pochodziły wzorce w latach 70.? Te deklarowane, w wersji inteligenckiej przede wszystkim z amerykańskich filmów i zagranicznych gazet, rodziny robotnicze w większości czerpały wzory od znajomych. Znajomi, ze względu na dostępność, a właściwie jej brak, kupowali najczęściej to, co było w sklepach.„Wyraźna uległość wobec obowiązującego w społeczności [ miasta ] wzoru mieszkania. Wydaje się też, że urządza się mieszkanie bezrefleksyjnie, mechanicznie, nie kierując się modą, prestiżem, po prostu »wszyscy podobnie mieszkają«” (teczka rodziny z małego miasta 1). Respondentom to podobieństwo tylko pozornie nie przeszkadzało. 10 Według danych Głównego Urzędu Statystycznego. A g a t a Z b o r o w s k a Rzec zy i style życia w PRL- Małgorzata Mazurek w książce Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniach niedoboru 1945 – 1989, powołując się na rozpoznania Jánosa Kornaia (1992), zauważa, że sytuacja niedoboru wymusza „rozciągnięty w czasie proces podejmowania decyzji zakupowych (shopping proces). Na tę sekwencję składa się poszukiwanie towaru, wyczekiwanie, wymuszona substytucja i wreszcie rezygnacja z zakupu, jeśli szukanie staje się w końcu zbyt uciążliwe” (Mazurek, 2010:19). Jednym z możliwych rozwiązań dla tych manualnie uzdolnionych było samodzielne majsterkowanie w domu. Jak mawiał Adam Słodowy w programie Zrób to sam: „z drutu i blaszek można budować najrozmaitsze przedmioty użytkowe”. Własnoręcznie wykonana rzecz bywa substytutem trudno dostępnego na rynku towaru, ale dobry pomysł nie zawsze musi być prostym naśladownictwem gotowych wzorów. Duma wynika z samo‑ dzielnie wydzierganego swetra, o który zapytuje sąsiadka, lub z posiadania umiejętności, które pozwalają zaoszczędzić pieniądze. Niezwykle popularna w wielu rodzinach praktyka „zrób to sam” opierała się często na taktyce wykorzystywania państwowych surowców na własne potrzeby. Resztki gąbek z zakładów obuwniczych wykorzystywano do wypełnienia szytych w domu poduszek, w ramach przeprowadzanych samodzielnie remontów mieszkań korzystano z zakładowych farb wynoszonych sukcesywnie w sło‑ ikach. To „przeskakiwanie kolejki” jako wyraz radzenia sobie w trudnych warunkach niedoboru nie był piętnowany, o ile w ogóle zauważany, dopóki dotyczył drobnych rzeczy. Przedmioty te zyskiwały problematyczny status ze względu na ich pochodzenie i sposób pozyskania jedynie w oczach badaczy, taktyki te były całkowicie neutralizowane na poziomie użycia przedmiotów przez samych respondentów. Problem podobieństwa własnego mieszkania do mieszkań sąsiadów pró‑ bowano rozwiązywać na różne sposoby. „Potrzebę indywidualizacji wnętrza zaspokajają zrobionymi przez [ respondenta ] żyrandolami i kinkietami z blachy miedzianej oraz przedmiotami z [ jego ] kolekcji” (teczka rodziny z małego miasta 1). Kolekcjonowane przedmioty różniły się bardzo w zależności od statusu kolekcjonera. Należały do nich stare „zdobyczne” przedmioty (o kupnie nie było mowy ze względu na wysoką cenę) jak stary młynek do pieprzu, zegar, żelazko na duszę czy miarka cynowa. Wiele osób kolekcjonowało ceramikę z Włocławka, a talerzami wykładane były nawet całe ściany. Inną kategorię stanowiły przedmioty przywożone z zagranicznych delegacji, kiedy wartość rzeczy wyraźnie wzrastała wraz z jej oryginalnością. Wśród dekoracyjnych pamiątek znalazła się „podrabiana chińska porcelana z Singapuru (dokładnie orientuje się dlaczego jest podrabiana – grubsza i farby płowieją) oraz rzeź‑ bionego w drzewie orientalnego orła z nożami zamiast piór” (teczka rodziny z Gdańska 3). Przedmioty cenione są ze względu na wiek, pochodzenie i walory estetyczne. Wyrażanie siebie, czy nawet szerzej konstytuowanie swojej podmiotowości, realizuje się więc w przekształcaniu materialnego świata poprzez tworzenie nowych przedmiotów lub przedłużanie siebie w akcie kupowania czy zdobywania kolejnych. Podobną funkcję przyjmują przedmioty użytkowe, które celowo się unieruchamia, jak choćby komplety kawowe trzymane za szkłem czy rzeczy nieużywane przez domowników, a kupowane jedyne dla gości, czego najlepszym przykładem są luksusowe papierosy Marlboro. To właśnie akumulacja i ekspozycja rzeczy miały znaczenie dla wytworzenia odczucia sukcesu i poczucia tożsamości (Brown, 2003: 33). 13 14 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Bogactwo a wartości W przyjętej w badaniach stylów życia klasyfikacji na „mieć” i „być” przedmioty najczęściej lokowane są po stronie niezaspokojonego pragnienia posiadania i konsumpcji. Styl życia badanych, a w szerokiej skali ówczesnego polskiego społeczeństwa w ogóle, jest według Piotra Glińskiego jednoznacznie zo‑ rientowany na „mieć”. Dominacja potrzeb posiadania jest więc w wyraźnym konflikcie z modelowymi koncepcjami „socjalistycznej osobowości, socjali‑ stycznej konsumpcji czy socjalistycznego stylu życia” wyraźnie skierowanych ku wartości „być” (Gliński, 1985: 76). Lata 70., a przynajmniej ich pierwsza połowa, określana przez Andrzeja Paczkowskiego jako la belle époque (2005) sprzyjała konsumpcji na kredyt, czy znacznie częściej na pożyczkę. Narracje rodzin sklasyfikowanych w badaniach stylów życia jako inteligenckie są zdaniem części badaczy tego najlepszym przykładem. Jak zauważa jeden z nich: „W całej tej rodzinie, jak mi się wydaje, jest za mało wewnętrznego samodoskonalenia się, aktywność dla niej samej, aby »coś się działo«. Badacz jako lewak kazałby im korzystać z FWP [ Fundusz Wczasów Pracowniczych – AZ ], oni jednak kupili sobie działkę pod daczę w Szklarskiej Porębie” (teczka rodziny z małego miasta 2). Widoczna w badaniach niechęć i dezaprobata wobec osób awansujących, które swoje aspiracje i pragnienia konsumpcyjne lokują znacznie wyżej niż przeciętna, odzwierciedlają powszechne przekona‑ nie o bogaceniu (nie zawsze w sposób prawy) i zarzuceniu wartości „być” na rzecz posiadania kolejnych luksusowych dóbr. Za szczyt bogactwa uważany jest już nie jeden, ale kilka samochodów „inny na każdą okazję”, jacht czy własny domek letniskowy. Związek sfery konsumpcji z postawami społecznymi w samych wypowie‑ dziach respondentów jest zniuansowany – zarówno pod względem klasowym, jak i wyznawanych wartości, które nie zawsze biegną wzdłuż tej samej linii 11. Relacja między konsumpcją a sferą ideałów była tematem licznych artykułów w ówczesnej prasie. Zagadnienie poruszała „Polityka”, a rozpoczęta w 1977 roku na łamach „Przyjaciółki” dyskusja zatytułowanaBogactwo a wartość człowieka zaangażowała wiele czytelniczek i czytelników. Konflikt wartości dostrze‑ gali również sami respondenci, którzy często woleli widzieć siebie raczej po stronie „być”, niż „mieć”. Piętnowana w mediach postawa „bogacenia się za wszelką cenę” przypisywana często prywatnym przedsiębiorcom i niejasnym interesom pojawia się w wielu wypowiedziach. Jeden z przedstawicieli ro‑ dziny inteligenckiej komentował: „ogólna jest pogoń za konsumpcją, ogólny brak jakichkolwiek idei, dla przykładu [ … ] sąsiadka niżej mówi »co to za inżynierowa jak lodówki nie ma« i to już określa ją jako mieszczkę”. Żona dodaje „z kim tylko się spotkać pytają najpierw o zarobki, bo może on ma więcej, następnie o samochód, bo może on ma lepszy”. I dalej „ja cieszyłem się autentycznie z budowy Nowej Huty, teraz tylko dolary, ciuchy z Peweksu. Nie ma idei, nie ma pracy dla idei, kto dzisiaj budowałby Nową Hutę?” (teczka rodziny z Gdańska 4). Deklarowane wartości nie zawsze jednak zgadzają się ze sferą pragnień i dążeń. W odpowiedzi na falę krytyki konsumpcjonizmu pada pytanie o marzenia, które niezwykle rzadko formułowane są wokół innych niż materialne wartości: „Preferuję przeżywanie życia, chciałbym 11 Małgorzata Mazurek zwraca uwagę, że przyjęty w latach 70. podział z perspektywy czasu zdezaktualizował się wraz z narodzinami Solidarności. Relacja między sferą konsumpcji a sferą postaw i wartości okazała się o wiele bardziej skomplikowana niż zakładano. Zob. Mazurek, 2010. A g a t a Z b o r o w s k a Rzec zy i style życia w PRL- sprawdzić czy absolutna konsumpcja znudziłaby mi się, przypuszczam, że znalazłbym wiele zajęć ciekawszych od pracy, chciałbym mieć dwa samochody, dom” (teczka rodziny z Gdańska 4). Zakończenie Mieszkanie jako przestrzeń życia przedmiotów i jako przedmiot sam w sobie stanowi katalog snów i pragnień ówczesnej rodziny. Mieszkania przeładowane były przedmiotami dekoracyjnymi – suszonymi kwiatami, obrazami, szkłem i ceramiką, a także tymi, które tylko z pozoru powinny być użytkowe, jak radio, sokowirówka czy serwis kawowy. Na estetykę przedmiotów stawiały rodziny wyżej sytuowane pod względem materialnym, choć w tych robotniczych ilość przedmiotów „nieużytecznych” była często mniejsza jedynie z powodu mniejszego metrażu. „Bogate uczucia – od zachwytu, poprzez niedowierzanie, aż po wielką nadzieję” (A.S., 1978) budziły przedmioty codziennego użytku, a szczególnie sprzęty gospodarstwa domowego. Ze względu na ciągłe braki zaopatrzeniowe w sklepach otwarte dla publiczności wystawy przedmiotów definiowały kolejne pragnienia: „westchnienia wyrywał z piersi gospodyń domowych widok suszarki do bielizny”, „zachwyty budziły importowane tacki, porcelanowy koszyczek do ciast, sympatyczne i funkcjonalne zestawy łazienkowe” (ibidem). Kolejną z istotnych zasad „stylów życia przedmiotów” był prymat nowości rzeczy nad jej genealogią. Choć antyki dla wielu osób były cenną dekoracją mieszkania, to nikt nie marzył o meblościance rodziców, przede wszystkim dlatego, że często nie było o czym marzyć. Przedmioty lśniące nowością chronione były przez zużyciem ceratami i przykryciami, jak choćby stół przed kółkami z gorącej herbaty czy meble przed zarysowaniem. Mimo że prymat pochodzenia nie wyrażał się zazwyczaj w języku marek, to produkty z zagranicy miały swój urok. Przywożone z zachodnich Niemiec czasopisma, czy przedmioty pochodzące z egzotycznych krajów dotyczyły w zdecydowanej większości przestrzeni mieszkania. Wystarczy przypomnieć najbardziej jaskrawy i jeden z najlepiej znanych przykładów z lat 70. – serial Czterdziestolatek, gdzie żona dyrektora Powroźnego oprowadza Madzię Karwowską po swoim mieszkaniu. Gabinet męża wypełniają kosztowne drobiazgi z Indii, między innymi uśmiechnięty Budda czy Shiva. Przedmioty są dokładnie oglądane i niezręcznie obracane w dłoniach przez żonę inżyniera. Propozycja przerobienia jednego z nich na lampę spotyka się ze zdziwieniem właścicielki, która wskazuje na tę stojącą po przeciwnej stronie. Scena w pokoju w stylu hinduskim pokazuje nie tylko różnice w wyobraźni konsumpcyjnej, ale również różnice w kompetencjach posługiwania się przedmiotami. Ten ironiczny obraz stosunku do rzeczy w kontekście materiałów z archi‑ wum Sicińskiego wydaje się mocno strywializowany. Jak zauważa Monika Talarczyk‑Gubała Czterdziestolatek jest przykładem, że serial w społecznym odbiorze może funkcjonować niejako à rebours. Być może dlatego satyra na mieszczaństwo ery Gierka była tak niezwykle chętnie oglądana. Obiekt śmiechu przekształcił się w efekcie w obiekt identyfikacji (Talarczyk‑Gubała, 2007: 100). Podczas gdy pragnienia i aspiracje konsumpcyjne były w serialu źródłem śmiechu, w materiałach z badań stylów życia zyskują swój codzienny wymiar. Pozwalają one lepiej zrozumieć jak potrzeba gromadzenia przed‑ miotów ugruntowana jest w indywidualnych biografiach, dlaczego kategoria posiadania czegoś na własność miała dla niektórych tak duże znaczenie. Jak 15 16 kultura popularna 2014 nr 2 (40) proces gromadzenia rzeczy i wypełniania mieszkania związany był z poczuciem wartości i tożsamości kolekcjonera. Dodatkowym, a właściwie dopełniającym materiały wątkiem są wypowiedzi badaczy, ich sposoby wartościowania i su‑ biektywne oceny stylów życia rodzin. Choć w pierwszej chwili silna obecność badaczy wydawać się może zwykłym błędem metodologicznym, włączenie ich do badań stanowi niezwykle ważne źródło informacji. Bibliografia A.S. (1978). Wystawa wszelkich nadziei. „Przyjaciółka”, nr 43 (1596). Bishop L. (2007). A Reflexive Account of Reusing Qualitative Data: Bey‑ ond Primary / Secondary Dualism. „Sociological Research Online”, Vo‑ lume 12, Issue 3. http:// www.socresonline.org.uk / 12 / 3 / 2.html, (13.07.2014). Brown B. (2003). A Sense of Things. The Object Matter of American Literature. Chicago. Gliński P. (1985). Orientacja stylu życia na „mieć”. Z badań miejskich stylów życia w Polsce. „Kultura i Społeczeństwo”, rok XXIX, nr 2. Instytut Wzornictwa Przemysłowego, Centralny Związek Spółdzielni Bu‑ downictwa Mieszkaniowego. (1977). Jak mieszkać. Informacje. Propozycje. Zalecenia Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. Warszawa. Jawłowska A. (1976). Styl życia a wartości, [ w: ] Siciński A. (red.), Styl życia. Koncepcje i propozycje. Warszawa. Kaczmarek P. (1978). Targi i rynek. „Polityka”, nr 38 (1125). Kłoskowska A. (1965). Zwierciadło współczesnej rodziny polskiej, [ w: ] Parzyń‑ ska M., Tarłowska I. (wybór i opracowanie), Jaka jesteś, rodzino? Warszawa. Komorowska J. (1978). Czarna „Moda Polska”. „Przyjaciółka”, nr 37 (1590). Kornai J. (1992). The Socialist System: The Political Economy of Communism. Princeton. Krajewski M. (2013). Są w życiu rzeczy… Szkice z socjologii przedmiotów. Warszawa. Mazurek M. (2010). Społeczeństwo kolejki. O doświadczeniach niedoboru 1945 – 1989. Warszawa. Paczkowski A. (2005). Pół wieku dziejów Polski. Warszawa. Palska H. (2002). Bieda i dostatek. O nowych stylach życia w Polsce końca lat dziewięćdziesiątych. Warszawa. Roos J.P., Siciński A. (1987). Ways of Life in Finland and Poland. Comparative Studies on Urban Populations. Avebury, aldershot‑Bookfield USA, Honh ‑Kong, Singapore, Sydney. Schmidt F., Skowrońska M. (2008). Człowiek w sieci przedmiotów. Socjologiczna analiza roli i znaczenia przedmiotów w przestrzeni domowej, [ w: ] Ko‑ walewski J., Piasek W., Śliwa M. (red.) Rzeczy i ludzie. Humanistyka wobec materialności. Olsztyn. Siciński A. (red.) (1976). Styl życia: koncepcje i propozycje. Warszawa. Siciński A. (red.) (1978). Styl życia: przemiany we współczesnej Polsce. Warszawa. Siciński A. (red.) (1980). Problemy teoretyczne i metodologiczne badań stylu życia: praca zbiorowa. Warszawa. Siciński A. (red.) (1983). Styl życia, obyczaje, ethos w Polsce lat siedemdziesiątych – z perspektywy roku 1981: szkice: praca zbiorowa. Warszawa; Siciński A., Wyka A. (oprac.) (1988). Badania „rozumiejące” stylu życia – narzędzia. Warszawa. Siciński A. (1988a). Styl życia w miastach polskich, [ w: ] Siciński A., Wyka A. (oprac.), Badania „rozumiejące” stylu życia: narzędzia. A g a t a Z b o r o w s k a Rzec zy i style życia w PRL- Siciński A. (1988b). Wprowadzenie, [ w: ] Siciński, A. (red.). Style życia w miastach polskich (u progu kryzysu). Warszawa. Talarczyk‑Gubała M. (2007). PRL się śmieje! Polska komedia f ilmowa lat 1945 – 1989. Warszawa. Wołk M. (1978). Przeczekamy w rotacyjnym M‑2. „Przyjaciółka”, nr 17 (1570). Van den Berg H. (2005). Reanalyzing Qualitative Interviews From Different Angles: The Risk of Decontextualization and Other Problems of Shering Qualitative Data. „Forum: Qualitative Social Research. Sozialforschung”, Vo‑ lume 6, Art. 30. http:// www.qualitative‑research.net / index.php / fqs / ar‑ ticle / view / 499, (14.07.2014). Zakład Badań nad Stylami Życia Instytutu Filozofii i Socjologii Państwo‑ wej Akademii Nauk (1978 – 80). Materiały badań stylów życia. Warszawa. 17 18 Marcin Rychlewski kultura popularna 2014 nr 2 (40) ultura K rocka w PRL‑u. Rekonesans DOI: 10.5604/16448340.1132085 M a r c i n R y c h l e w s k i Kultura rocka w PRL‑u. Rekonesan Zdecydowana większość prac na temat rocka w PRL‑u stawia w uprzywilejo‑ wanej pozycji nadawcę. Monografie te dotyczą de facto sceny rockowej w Polsce Ludowej – w ich centrum znajdują się wykonawcy, zespoły, organizacja życia muzycznego, zmagania z cenzurą itp. (zob. np. Zieliński, 2005; Idzikowska ‑Czubaj, 2011). Tymczasem jeśli rozpatrywać kulturę rockową tamtego czasu z przesunięciem akcentu na odbiorcę, okaże się, że jej obraz jest zgoła inny, dlatego że słuchano nie tylko rodzimych wykonawców, ale przede wszystkim – z a c h o d n i c h. Dlatego już na wstępie stawiam następującą tezę: podział na wykonawców polskich i zachodnich ma w tym przypadku charakter s z t u c z n y, dlatego że z punktu widzenia słuchającej publiczności nigdy nie obowiązywał. Opis kultury rockowej okresu PRL‑u powinien uwzględniać znacznie szerszy kontekst, nie tylko krajowe zespoły i ich piosenki czy płyty, ale także dziennikarstwo muzyczne, rolę radia, nośniki, odtwarzacze, cha‑ rakterystyczne przedmioty oraz gadżety. Oczywiście nie oznacza to, że można postawić znak równości pomiędzy kulturą rocka w PRL‑u a tą w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. I wbrew pozorom nie chodzi tutaj wyłącznie o odmienne realia społeczno ‑polityczne. Pierwsze różnice uwidoczniają się już chociażby przy działaniach periodyzacyjnych. O ile daty węzłowe dla anglosaskiego rocka stanowią cezury 1956 (początki rock’n’rolla), 1963 („brytyjska inwazja”), 1966 („przełom psychodeliczny”) i 1976 (punk rock), o tyle w przypadku polskiego rocka są to zupełnie inne przełomy: rok 1966, będący faktycznym początkiem big‑beatu, i rok 1980, kluczowy dla rockowego boomu. Dodać też należy, że w historii polskiego rocka cezura 1966 stanowi raczej odpowiednik zjawisk stylistycz‑ nych typowych dla „brytyjskiej inwazji” niż „przełomu psychodelicznego”. Owo opóźnienie nie jest niczym nadzwyczajnym i nie daje się interpretować w kategoriach ustrojowych ograniczeń: wszystkie nowe zjawiska rockowe lat 60. i 70. pojawiały się na europejskim kontynencie z opóźnieniem wobec krajów anglosaskich. Wyjątek od tej reguły stanowi jedynie niemiecki rock awangardowy przełomu lat 60. i 70. Niewątpliwie istotnym zjawiskiem, różnicującym rocka zachodniego i tego w PRL‑u, było zapóźnienie technologiczne rodzimej muzyki. Mimo że stwierdzenie to zakrawa na oczywistość, należy przypomnieć, że w Polsce Ludowej brakowało dobrego sprzętu, gitar wysokiej klasy czy magnetofonów wielośladowych. Syntezatory Mooga należały do rzadkości. Ich szczęśliwymi posiadaczami byli w latach 70. Czesław Niemen i Józef Skrzek. Wypada za pytać, jak w takich warunkach miał się w pełni rozwinąć na przykład rock progresywny? I czy nie jest przypadkiem tak, że ilościowa przewaga zespołów wyrastających z punk rocka tylko po części wynikała z buntowniczego etosu punka, który lepiej się nadawał do skanalizowania młodzieżowych frustracji? A może nie bez znaczenia był tutaj fakt, że estetyka punkowa nie wymagała sprzętu wysokiej jakości? Non stop rock progresywny O kształcie kultury rocka w PRL‑u w dużym mierze przesądził charakter dziennikarstwa muzycznego. Czasopisma tamtego okresu, które traktowały o muzyce rockowej, można policzyć dosłownie na palcach jednej ręki, do naj‑ ważniejszych należały „Non Stop” i „Magazyn Muzyczny”. Styl dziennikarstwa muzycznego miał przede wszystkim charakter e d u k a c y j n y, polegał on na prezentowaniu istotnych zjawisk, pojawiających się w Stanach Zjednoczonych 19 Marcin Rychlewski (ur. 1972) – pracuje w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się związkami pomiędzy literaturą a sztuką awangardową, kulturą rocka oraz mechanizmami współczesnego rynku wydawniczego. Publikował między innymi w „Tekstach Drugich”, „Przestrzeniach Teorii”, „Kulturze Współczesnej” i „Kulturze Popularnej”. Wyróżniony w konkursie K. i M. Górskich (2005). Jego ostatnie książki to Książka jako towar. Książka jako znak. Studia z socjologii litera‑ tury (2013) oraz Zapiski semiotyczne (2014). [email protected] 20 kultura popularna 2014 nr 2 (40) i Wielkiej Brytanii. Trudno się temu dziwić w sytuacji, kiedy dostęp do płyt oraz informacji na temat ważnych wykonawców był utrudniony. Z drugiej jednak strony ten m i ę k k i, relacjonujący styl dziennikarstwa muzycznego w oczywisty sposób kontrastował z t w a r d y m, niezwykle ideologicznym dziennikarstwem muzycznym spod znaku chociażby „Rolling Stone’a”, który był przede wszystkim miejscem ścierania się opinii i poglądów, nie zaś – przestrzenią, w której dostarcza się podstawowych faktów na temat płyt i ulubionych wykonawców. Co ciekawe, ten rodzaj dziennikarstwa muzycznego utrwalił się po 1989 roku za sprawą „Tylko Rocka” i jego kontynuacji, czyli „Teraz Rocka” (słynne mo‑ nograficzne wkładki!). Styl krytyki anglosaskiej spod znaku „Rolling Stone’a” próbowała przeszczepić na polski grunt najpierw „Machina”, a następnie „Muza” z – nazwijmy to oględnie – dość umiarkowanym sukcesem. W jeszcze większym stopniu ten prezentystyczny styl dziennikarstwa muzycznego oddziaływał z radia, gdzie emitowano całe płyty – nieosiągalne nigdzie indziej (winylowe longplaye, dostępne w ograniczonym asortymencie w „Peweksach”, kosztowały fortunę w przeliczeniu na miesięczne zarobki). Trudno dziś atakować legendy ówczesnego dziennikarstwa radiowego, takie jak Piotr Kaczkowski czy Tomasz Beksiński, że propagowali własne preferencje muzyczne, bo dzięki ich audycjom wszyscy wychowani w tamtym okresie poznawaliśmy niekiedy całe dyskografie ulubionych zespołów. Z drugiej jednak strony trzeba zauważyć przytomnie, że wskutek braku dostępu do zachodniej muzyki dziennikarze ci ukształtowali gust muzyczny całych pokoleń, prezentując muzykę z kręgu rocka progresywnego i hard rocka. Z dzisiejszej perspektywy można (i należy) zapytać zasadnie, jak wyglądałaby preferencje estetyczne generacji obecnych pięćdziesięciolatków, gdyby w latach peerelowskiej posuchy emitowano inną muzykę – na przykład z kręgu punk rocka czy niemieckiej awangardy przełomu lat 60. i 70.? Znamienne również, że w krytyce muzycznej tamtego okresu nie pojawiły się kontrkulturowe interpretacje rocka, dokonywane w duchu marksizmu, dodajmy – niezwykle rozpowszechnione w kręgu anglosaskim. Ów uraz wobec tego typu ujęć wynikał – rzecz jasna – z faktu, że marksizm miał charakter obligatoryjnej doktryny. W efekcie polska kultura rockowa – wbrew amerykańskim i brytyjskim lewicowym korzeniom – po 1989 roku stanęła po stronie politycznej prawicy, co stanowi istotny ewenement. Anglosaski rock był przeważnie lewicowy. Kaseta kontra longplay Aż do pojawienia się formatu mp3 cała zachodnia kultura rockowa rządziła się dialektyką singel – longplay. Po stronie 45‑obrotowego singla, wprowadzonego w 1949 roku, należy zapisać takie zjawiska, jak prymat piosenki, szafy grające, użytkowy, głównie taneczny status rock’n’rolla i niewielkie znaczenie okładek. Z 33‑obrotowym longplayem, którego początki sięgają 1948 roku, należy wiązać przełom psychodeliczny drugiej połowy lat 60., wzrost ambicji artystycznych, prymat albumu jako głównej formy wypowiedzi, wzrost znaczenia okładek, nierozerwalność triady dźwięk – słowo – obraz, dwudzielność kompozycji (podział na stronę A i stronę B) oraz takie gatunki, jak concept album, suita rockowa i rock opera (więcej na ten temat: Rychlewski, 2011). W przypadku kultury rockowej w PRL‑u kluczowa wydaje się zupełnie inna opozycja, a mianowicie polski singel lub płyta długogrająca kontra kaseta. Polskie longplaye z państwowego monopolu nie dość, że były niskiej jakości, M a r c i n R y c h l e w s k i Kultura rocka w PRL‑u. Rekonesan to zawierały przeważnie rodzimą muzykę z tolerowanego przez władzę mainstreamu. Kojarzyły się one z „oficjalną” rozrywką i namiastką „buntu”, kontrolowaną przez partyjne kierownictwo. Muzyki zachodniej słuchano przede wszystkim z kaset. Nagrywano ją z radia, a w latach 80. w specjalnych punktach usługowych, zwanych potocznie „przegrywalniami”. Za pomocą kaset reprodukowano również nagrania zespołów z muzycznego podziemia, które z różnych przyczyn nie mogły zaistnieć w obiegu oficjalnym, a także takich artystów jak Jacek Kaczmarski. W związku z tym, że kaseta stanowiła w tamtym okresie dominujący nośnik, pokolenia, przeżywające swoje inicjacje muzyczne w PRL‑u, posiadły mniejszą wrażliwość na rockowe wizualia. Wynikało to z faktu, że okładek płyt po prostu nie znano (niekiedy drukowały je niektóre czasopisma, jak „Magazyn Muzyczny”). Wiedza na temat wizerunków scenicznych również była bardzo ograniczona: plakaty zachodnich zespołów czasem publikowały periodyki młodzieżowe. Zdjęcia te można było również nabyć w fotoplasti‑ konach, stanowiły one też cenne trofea na strzelnicach, które znajdowały się w większości letnich kurortów. Do tego należy jeszcze dodać fakt, że występy zachodnich gwiazd należały do absolutnej rzadkości. Publiczne – prywatne Opozycja płyta winylowa – kaseta uruchamia szereg innych opozycji, przede wszystkich tę, sprowadzającą się do relacji p u b l i c z n e – p r y w a t n e. Longplay i singel wiązał się z oficjalną kulturą i poniekąd wymuszoną „z e w n ę t r z n ą” akceptacją dla rozrywki, lansowanej przez reżymowe media, do której należały festiwale w Opolu, Sopocie, Kołobrzegu i Zielonej Górze. Dla odmiany kaseta uosabiała to, co w peerelowskich realiach mogło być niezależne: intymność odbioru w prywatnej przestrzeni i „w e w n ę t r z n y” bunt wobec siermiężnej rzeczywistości. W ślad za tymi rozróżnieniami można wskazać kolejne. Wojciech Burszta zauważa: Muzyka jako nośnik kontrkulturowych filozofii okazała się jednym z najważniejszych instrumentów propagowania alternatywnych rozwiązań o charakterze kulturowym i politycznym. Sądzę, że pomimo ryzykownego cha‑ rakteru tej opinii, można otwarcie przyznać: polska tradycja w sferze muzyki rockowej, a więc tej najmocniej kojarzonej z kontrkulturą, jest jednak stosunkowo uboga (Burszta, 2011: 71 – 87). W realiach PRL‑u płyta winylowa i kaseta konotowały więc jeszcze inną opozycję, a mianowicie k r a j o w e – z a c h o d n i e. Jak słusznie zauważa znany antropolog kultury, lata sześćdziesiąte były czasem odkrywania muzyki zachodniej, importu fascynacji i mody. Ich rezultatem były między innymi nagrania, których twórcy balanso‑ wali gdzieś na granicy hołubionej przez komunistyczną władzę kultury oficjalnej, a studenckim undergroundem” (ibidem). 21 22 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Nie trzeba chyba nikomu uświadamiać, że z singli oraz płyt długogrających słuchano przede wszystkim rodzimej muzyki pop oraz (rzadziej) krajowego rocka, który nie dość, że miał przeważnie charakter wtórny wobec anglosa‑ skiego, to jego wiarygodność była wątpliwa ze względu na jego uwikłanie w rodzimy show business, kontrolowany przez władzę. Z kaset odtwarzano nagrania The Beatles, The Doors, Pink Floyd, Led Zeppelin, czy The Clash, a zatem zespołów, których autentyczność przekazu nie budziła wątpliwości. Co więcej, muzyka tych grup stanowiła powiew świata Zachodu, istotną a l t e r n a t y w ę wobec wszechobecnej szarości i tandety. Kwestia buntu Nie jest wielką sztuką znęcanie się nad wtórnością polskiego rocka. Stwier‑ dzenia, że Czerwone Gitary były imitacją Beatlesów, Skaldowie – The Beach Boys, Lady Pank – The Police, a Republika – Talking Heads nie są już obecnie ani efektowne, ani do końca oczywiste. Warto natomiast powiedzieć kilka zdań na temat rodzimego big beatu lat 60. O jego niskiej wiarygodności, rozpatrywanej z perspektywy rockowego etosu, nie przesądziła wcale infan‑ tylność tekstów (nota bene teksty piosenek The Beatles czy The Beach Boys z początku lat 60. również trąciły banałem). Kluczowa była tutaj, jak się zdaje, ikoniczna obudowa na modłę ludową, typowa dla Skaldów, Trubadurów, No To Co, a nawet Niemena. Zastosowanie w tym przypadku terminu rock cepeliowski wydaje mi się jak najbardziej zasadne. Folkowe inklinacje zespołów anglosaskich stanowiły sygnał nonkonformizmu, autentyczności i szczerości przekazu, były ponadto manifestacją ciągłości pomiędzy akustyczną tradycją ludową a elektrycznym rockandrollem. W polskich realiach ludowość miała zgoła inny charakter: była ustępstwem wobec odgórnych dyrektyw, wobec określonej doktryny ideologicznej i estetycznej, której tradycja sięgała socrealizmu. Niemniej historia rocka, także rodzimego, pełna jest paradoksów. Je‑ śli zapomnimy na moment o tym, że owa ludowość była częścią pewnego kompromisu wobec władzy, okaże się, że stanowi ona o artystycznej orygi‑ nalności polskiego rocka. Mówiąc krótko: żaden z anglosaskich zespołów rockowych nie sięgałby po słowiańską tradycję ludową, chociażby góralską, bo i po co? Z tego chociażby powodu zarzucanie polskim wykonawcom epigonizmu i wtórności powinno się odbywać z większym umiarem. Nie zmienia to oczywiście faktu, że trudno big beat przełomu lat 60. i 70. traktować w kategoriach zjawiska wywrotowego w jakimkolwiek sensie. Osobną kwestią pozostaje wpływ rocka na rozmaite subkultury: hippisów, punków, skinheadów czy metalowców. Anna Idzikowska‑Czubaj słusznie zauważa, że w latach 70. młodych ludzi zepchnięto do „getta” młodzieżowe‑ go – hamowano ich naturalną ekspansywność. Skutki tych działań obrazują trendy zmian w świadomości młodzieży. Były one, począwszy od 1974 roku wyłącznie spadkowe. Malała popularność wartości intelektu‑ alnych, socjocentrycznych i estetycznych. Towarzy‑ szył temu brak aspiracji i osobistego zaangażowania w procesy makrospołeczne (Idzikowska‑Czubaj, 2011: 322 – 323). M a r c i n R y c h l e w s k i Kultura rocka w PRL‑u. Rekonesan Nie inaczej było w przypadku Jarocina, będącego w istocie wentylem bez‑ pieczeństwa dla władzy. Cytowana badaczka trafnie używa tutaj pojęcia „rezerwatu”: Z jednej strony była to oaza wolności – kilka tysięcy ludzi, wspaniała muzyka; z drugiej – ogromne siły mili‑ cyjne, które starały się pokazać każdemu, gdzie jest jego miejsce. Młodym ludziom, zamkniętym w jarocińskim rezerwacie, często dawano do zrozumienia, że wszystko jest pod kontrolą. [ … ] Zwracano szczególną uwagę na kwestię zapewnienia odpowiedniej kontroli bezpośred‑ niej tego, co działo się na scenie i poza nią – starano się poddawać kontroli śpiewane teksty piosenek, jak i pole namiotowe, na którym zakwaterowani byli widzowie festiwalu (ibidem: 303). Mimo ugruntowanego społecznie podziału na telewizyjny i radiowy mainstream oraz undergroundowy Jarocin, trzeba powiedzieć wyraźnie, że tego typu opozycja – jakkolwiek działa na wyobraźnię – jest do pewnego stopnia myląca. Festiwal jarociński, który obrósł w swoistą legendę, nigdy nie był w pełni niezależny, przynajmniej w takim sensie, jak niezależny był na przykład „drugi obieg” literacki. Jego undergroundowy charakter był bowiem ściśle reglamentowany. Rockową kontestację w PRL‑u z perspektywy odbiorcy można zilustrować za pomocą dwóch sytuacji. Pierwsza z nich to taka, kiedy bunt przybierał formy „zewnętrzne”, ale wyraźnie ograniczone w czasie i w przestrzeni. Był zamknięty w specjalnie wytworzonych przez władzę „rezerwatach” lub „gettach”. Ten model najtrafniej ilustruje festiwal w Jarocinie, gdzie rozmaite subkultury, manifestujące swoją odmienność i niechęć wobec systemu, były poddane ścisłej kontroli przez ów system. Przypominało to trochę czasowe wywracanie świata na opak w trakcie karnawału z zachowaniem dotych‑ czasowego porządku, który odwrócenie obowiązującego ładu sankcjonował. Druga sytuacja, w moim przekonaniu bardziej powszechna i w związku z tym modelowa, miała charakter „wewnętrznego” sprzeciwu, który znajdował ujście w intymnym odbiorze w prywatnej przestrzeni. Obcowanie z muzyką obejmowało jednostkę lub niewielką wspólnotę. Odbiór ten, podobnie jak gromadne uczestnictwo w festiwalu, wiązał się z czasem wolnym. Różnił się jednak zasadniczo tym, że przybierał postać czegoś, co najchętniej nazwałbym „emigracją wewnętrzną”. Radio i kaseta z zachodnią muzyką odgrywały w tym doświadczeniu zasadniczą rolę. Zakończenie Historię polskiej kultury rockowej okresu PRL‑u należałoby w zasadzie napisać od nowa. Powinna ona obejmować nie tylko polskich wykonawców, ale również, a może przede wszystkim – zachodnich. Takie ujęcie musiałoby poniekąd zmierzać w kierunku problematyki recepcji i to wiodącej w dwóch kierunkach. Po pierwsze tego, w jaki sposób dorobek najważniejszych zachodnich grup (czy wręcz całych nurtów) został przyswojony, przetworzony i zreinterpretowany przez rodzimych wykonawców. Bo twierdzenie, ze w przypadku polskich zespołów mieliśmy do czynienia wyłącznie z podejściem alegacyjnym, jest 23 24 kultura popularna 2014 nr 2 (40) nie tylko krzywdzące, ale po prostu nieprawdziwe. W polskiej muzyce krzyżowały się echa rozmaitych zjawisk światowego rocka, jazzu i awangardy, a te w połączeniu z wpływami ludowymi i estetyką spod znaku Piwnicy Pod Baranami dawały częstokroć efekty zaskakujące, nowatorskie i oryginalne. Drugi kierunek badań nad recepcją powinien wieść w stronę publicznoś ci i jej gustów, widzianych w perspektywie nie jednego, lecz kilku pokoleń. Mówiąc o tym nie można oczywiście stracić z oczu pośredników pomiędzy nadawcami a odbiorcami, czyli dziennikarzy. Tak się bowiem złożyło, że w okresie PRL‑u było zaledwie kilka wielkich osobowości dziennikarskich, które w zależności od punktu widzenia ukształtowały / w ypaczyły preferencje estetyczne całego społeczeństwa. Wypada przecież zapytać, jak to się stało, ze w Polsce status grup „kultowych” zyskały takie zespoły jak Budgie czy Eloy, które nie odniosły oszałamiającego sukcesu nawet we własnych krajach. Pozostają wreszcie kwestie technologiczne. I nie chodzi tutaj o problemy artystów rockowych ze sprzętem wysokiej jakości, ale również o analogiczne kłopoty odbiorców, którzy zmuszeni byli słuchać źle wytłoczonych płyt, doświadczać przykrości, związanych z wkręcającymi się kasetami i wciąż psującymi się (przyspieszającymi lub zwalniającymi) magnetofonami. Czy muzyka, emitowana z radia, była w stanie ujawnić wszystkie swoje dźwięko‑ we zalety i niuanse? W jaki sposób wpływało to na percepcję muzyki? Czy nie jest tak, że dopiero teraz, posiadając sprzęt wysokiej jakości i dostęp do zremasterowanych wersji albumów, jesteśmy w stanie docenić całe bogactwo dźwiękowe takich płyt, jak The Dark Side Of The Moon Pink Floyd czy Brothers In Arms Dire Straits? Trzeba by również wspomnieć o doświadczeniach indywidualnych, czyli o tym, czym dla nas, każdego z osobna, była muzyka rockowa lat 60., 70. i następnej dekady. Co ona z nami zrobiła? W jaki sposób wpłynęła na nasze życiorysy intelektualne: doświadczenia literackie, artystyczne, kariery zawodowe, a nawet wybory polityczne. Czy rację miał Allan Bloom, twierdząc, że rock prowadzi do duchowej degradacji (Bloom, 1997: 78 – 94)? Sądzę, że każdy, poczynając od muzyków, dziennikarzy, a skończywszy na odbiorcach ma na ten temat swoją własną narrację. Tak czy inaczej historia kultury rocka w PRL‑u nie powinna tracić z oczu publiczności. Bo nawet pod względem ilościowym znaczniejszą częścią tejże kultury byliśmy my. Słuchacze. M a r c i n R y c h l e w s k i Kultura rocka w PRL‑u. Rekonesan Wybrana bibliografia Bloom A. (1997). Umysł zamknięty. O tym, jak amerykańskie szkolnictwo wyższe zawiodło demokrację i zubożyło dusze dzisiejszych studentów. Przeł. T. Bieroń. Poznań. Burszta W. (2011). Osmoza kulturowa. Kontestacja w PRL , [ w: ] Goszczyńska J., Królak J. i Kulmiński R. (red.), Doświadczenie i dziedzictwo totalitaryzmu na obszarze kultur środkowoeuropejskich. Dorobek A. (2001). Rock – problemy, sylwetki, konteksty (szkice z estetyki i socjologii rocka). Bydgoszcz. Idzikowska‑Czubaj A. (2011). Rock w PRL ‑u. O paradoksach współistnienia. Po‑ znań 2011. Rychlewski M. (2011): Rewolucja rocka. Semiotyczne wymiary elektrycznej ekstazy. Gdańsk. Sipowicz K. (2008). Hipisi w PRL ‑u, Warszawa. Siwak W. (1993). Estetyka rocka. Warszawa. Zieliński P. (2005). Scena rockowa w PRL ‑u. Historia, organizacja, znaczenie. Warszawa. 25 26 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Maszyna do nadawania autentyczności Natalia Grądzka, Antoni Michnik, Mateusz Migut, Klaudia Rachubińska, Xawery Stańczyk Perypetie polskiej muzyki popular‑ nej w latach 80. (Tekst jest pokłosiem seminarium Muzyka i wizualność w czasach popkultury: PRL lata 80‑te., prowadzonego w Instytucie Studiów Zaawansowanych przez Zespół Badań Praktyk Późnej Nowoczesności) DOI: 10.5604/16448340.1132087 M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i Pod koniec lat 80. wydany został zbiór esejów Jamesa Clifforda Kłopoty z kulturą. Dwudziestowieczna etnografia, literatura i sztuka, zawierający klasyczny tekst O kolekcjonowaniu sztuki i kultury (Clifford, 2000). Autor przygląda się z bliska zachodnim praktykom kolekcjonerskim, badając mechanizmy ich działania, przynależną im tendencję do klasyfikacji i hierarchizacji oraz ideologiczne uwikłanie w imperialistyczne i europocentryczne narracje. Clifford zauważa, że już sam opis kulturowy fenomenu jest formą jego kolekcjonowania – rozu‑ mianego jako dokonywanie arbitralnych wyborów włączających jedne obiekty, a wykluczających inne, narzucanie im określonego porządku taksonomicz‑ nego i hierarchicznej struktury, wyjmowanie przedmiotów i zjawisk z ich oryginalnego kontekstu. W tej perspektywie kolekcjonowanie sprowadzić można do rekontekstualizacji: to właśnie nałożenie nowej ramy – najczęściej zresztą niezgodnej z pierwotnymi znaczeniami i funkcjami przedmiotu lub od nich niezależnej – stanowi o kolekcjonerskiej wartości obiektu i jego miejscu w systemie klasyfikacji. Jak pisze dalej Clifford, „w trakcie usuwania przedmiotów i zwyczajów z ich bieżącej sytuacji historycznej” wytwarza się kluczowy dla nowego statusu przedmiotu „autentyzm” (ibidem: 246), a systematyzujące podziały oraz „rozróżnienia dokonane w określonych momentach tworzą ogólny system przedmiotów, w obrębie którego krążą i nabierają sensu cenione artefakty” (ibidem: 239). Clifford bada warunki rządzące nadawaniem przedmiotom – pochodzenia przede wszystkim nie‑zachodniego – znaczeń, wartości oraz swoiście rozumia‑ nego autentyzmu przez zachodnie instytucje muzealne. Dowodząc, że każdy egzotyczny obiekt postrzegany jest albo jako „interesujący” (a więc przynależący do porządku etnografii), albo jako „piękny” lub „oryginalny” (zatem wpisany w język estetyki) – zgodnie z zasadami „kwadratu semiotycznego” A.J. Grei masa (Greimas i Rastier, 1968), szkicuje system „sztuka – kultura”, który pełni w dyskursie instytucjonalnym funkcję „maszyny do nadawania autentyczności” (Clifford, 2000: 242). „Maszyna” ta klasyfikuje przedmioty, które dostaną się w jej tryby, przez przypisywanie ich do jednej z czterech sfer semantycznych (zob. ryc. 1) wywiedzionych z podwójnej opozycji: oprócz poziomej osi po‑ działu na „arcydzieła” (sztuka / niekultura) i „artefakty” (kultura / niesztuka), Clifford wyprowadza ze schematu Greimasa pionowy wymiar „autentyczne” – „nieautentyczne”. W diagramie powstają więc ćwiartki: (1) „autentycznych arcydzieł” – obiektów oryginalnych i jednostkowych, związanych z dyskursem koneserstwa i rynku sztuki; (2) „autentycznych artefaktów”, traktowanych jako wytwory kultury tradycyjnej i folkloru; (3) „nieautentycznych arcydzieł”, w tym przede wszystkim przedmiotów pozbawionych wielowiekowej tradycji, stanowiących niepospolite novum – mieszczą się tu nie tylko wynalazki i dzieła techniki, ale też antysztuka, ready‑mades i falsyfikaty; i wreszcie (4) „nieautentycznych artefaktów”, czyli powielanej, komercyjnej „niesztuki”, zebranej przez Clifforda pod wiele mówiącym mianem „sztuki dla turystów”. System ten umożliwia „właściwe” (tzn. zgodne z intencją klasyfikującego) umieszczenie niemal każdego przedmiotu w złożonej sieci kontekstów, wartości i znaczeń. Pozycja obiektu w zaproponowanym przez Clifforda schemacie nie jest jednak stała: systemy porządkujące rządzą się zestawem kryteriów nie tylko bardzo złożonych, ale też historycznie zmiennych. Efektem tego jest nieustanny ruch, następujący zazwyczaj – przynajmniej w przypadku badanych przez Clifforda artefaktów plemiennych – w kierunku wartości jednoznacznie pozytywnych („autentyczne arcydzieło”). Przedmioty mogą jednak przemieszczać się po diagramie niemal bez ograniczeń: przyna‑ leżny dziedzinie „autentycznych arcydzieł” obraz malarski może okazać 27 Natalia Grądzka – doktorantka w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej Instytu Kultury Polskiej UW, absolwentka UW, L’Université Paris‑IV Sorbonne i Collegium Civitas; zajmuje się kulturą popularną lat 80. nataliagradzka@ gmail.com Antoni Michnik – absolwent Instytutu Historii Sztuki UW, student Kolegium MISH UW. Od jesieni 2013 w redakcji „Glissanda”. Publikował między innymi w „Kwartalniku Filmowym” „Zeszytach Literackich”, „Kontekstach”, „Glissandzie”. Zajmuje się kręgiem kultury niemieckiej oraz związkami muzyki z wizualnością. antek_antek@ poczta.onet.pl Mateusz Migut – doktorant Instytutu Psychologii UW, absolwent MISH UJ; obszar badawczy to społeczna psychologia muzyki i edukacja muzyczna. [email protected] Klaudia Rachubińska – doktorantka Instytutu Kultury Polskiej UW, absolwentka Wydziału Psychologii UW; do jej zainteresowań należy problematyka płci kulturowej (gender) w muzyce rozrywkowej, związki między muzyką a wizualnością oraz problematyka ciała w kulturze. [email protected] Xawery Stańczyk – skończył kulturoznawstwo w Instytucie Kultury Polskiej UW i socjologię w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. Obecnie przygotowuje rozprawę doktorską na temat kultury alternatywnej w Polsce w latach 1978 – 1996. legendarnyxavery@ gmail.com 28 kultura popularna 2014 nr 2 (40) się falsyfikatem („nieautentyczne arcydzieło”), wytwór folkloru może być uznany za cenny „autentyczny artefakt” albo za towar z porządku komercyjnej „niesztuki”, jak też w wyniku przemian w obrębie dyskursu estetycznego może trafić na rynek sztuki jako „autentyczne arcydzieło” (ibidem: 243 i nast.). Podkreślając historyczny charakter systemu „sztuka – kultura” Clif‑ ford kładzie szczególny akcent właśnie na mobilność obiektów. „Miejsce i wartość przypisane kolekcjonowanym artefaktom zmieniały się i będą się zmieniać nadal” (ibidem: 244), co na synchronicznym diagramie oddać można jedynie za pomocą ciągów wektorów lub obszarów ambiwalencji, a nie w formie punktów. To właśnie zmienność oraz zależność od kontekstu instytucjonalnego sprawiają, że w obcowaniu z systemem „sztuka – kultura” szczególnego znaczenia nabiera historyczna samoświadomość badaczy i jawność przyjmowanych punktów odniesienia. Operacjonalizacja schematu Clifforda na użytek opisu muzyki popularnej lat 80. w PRL‑u możliwa jest po przyjęciu szeregu założeń oraz odniesieniu się do kilku problematycznych kwestii. Przede wszystkim, system Clifforda związany jest z mechanizmami instytucjonalizacji sztuki i kultury oraz narzucania dominującego dyskursu. Po drugie, jest to system kolonialny, a więc związany z historyczną sytuacją relacji między kulturą zachodu a kul‑ turą kolonizowaną. Opisywany przez samego Clifforda potencjał translacji systemu „sztuka – kultura” oznacza w naszym przypadku to, że kolonialno ‑europocentryczna dominacja nad dyskursem zostaje powielona we władzy nadawania znaczeń przez różne instytucje, które wytyczają ramy jego pola (media, wytwórnie, festiwale). Kluczowym czynnikiem pozwalającym na dokonanie przeniesienia w omawianym przypadku jest to, że dyskurs muzyki popularnej w Polsce lat 80. był rzeczywiście „Maszyną do nadawania auten‑ tyczności”, gdyż kategoria ta odgrywała centralną rolę przy pozycjonowaniu danych wykonawców na muzycznej scenie. Diagram Clifforda dotyczy w pierwszej kolejności przedmiotów, które poddawane są różnym praktykom kolekcjonowania oraz organizacji. Chcemy zaproponować perspektywę, w której kolekcjonowanie oznacza tworzenie porządków w obrębie pola kulturowych artefaktów rozumianych szerzej niż konkretne przedmioty. W naszym ujęciu kolekcjonowaniem jest poli‑ tyka wydawnicza danej wytwórni, ramówka radia, układ treści czasopisma, skład danego festiwalu, polityka odznaczeń państwowych, a także kolejność w plebiscytach, bądź na listach przebojów. Clifford odwołuje się do przekształcenia, jakiego na wyjściowym schemacie Greimasa dokonał Fredrick Jameson (1981: 165 – 169), „dostosowując to twier‑ dzenie do krytyki kulturowej” (Clifford, 2000: 241). Istotą zabiegu Jamesona było „uhistorycznienie” schematu w odniesieniu do fabularnych narracji. Jameson wprowadził czas do statycznego schematu Greimasa interpretując to, jak wartościowane w danej narracji są różne momenty przeszłości. Podobne zabiegi można doskonale zaobserwować w dyskursach medialnych lat 80., przeciwstawiających gwiazdy lat 70. nowej, „młodzieżowej” muzyce. Naszym celem jest jednak przede wszystkim „uhistorycznienie” diagramu Clifforda. Chcemy go „puścić w ruch” – pokazać, jakie możliwości przemieszczania w jego (czaso)przestrzeni mieli poszczególni artyści muzyki popularnej: jakie podejmowali zabiegi, aby zająć określone miejsce w systemie i jak próbowali się w nim poruszać. Równocześnie pragniemy nieco „rozszczelnić” monolityczny charakter systemu Clifforda, przez pokazanie, jak poszczególni aktorzy tworzący system umieszczali tych samych wykonawców równolegle w różnych jego częściach. 29 M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i (autentyczne) 1 2 koneserstwo, galerie, rynek sztuki historia i folklor, muzea etnograficzne, kultura materialna, rzemiosło sztuka kultura oryginalna, jednostkowa tradycyjna, zbiorowa (artefakt) (arcydzieło) 3 niekultura niesztuka nowa, niepospolita odtwarzana, komercyjna falsyfikaty, wynalazki, muzea techniki, ready‐made i antysztuka 4 sztuka dla turystów, towary, zbiory osobliwości, przedmioty codziennego użytku (nieautentyczne) ryc. 1 System sztuka-kultura, maszyna do nadawania autentyczności (Clifford 2000, s. 242) 30 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Kulturowa dekada, którą wybraliśmy stanowi moment zwrotny w historii muzyki popularnej w Polsce. Jej początek przypada na koniec lat 70., kiedy zainicjowany został ruch Muzyki Młodej Generacji, zaś równolegle wyło‑ niła się scena punkowa (Idzikowska‑Czubaj, 2011). Te dwa zjawiska miały następnie kluczowe znaczenie dla dyskursu wokół muzyki popularnej co najmniej do przemian roku 1989. Grunt pod te procesy przygotowany został zaś przez rozwój muzyki popularnej przez całą epokę lat 70., w których polskie społeczeństwo, korzystając z nieco szerszego otwarcia na Zachód, zaczęło intensywniej konsumować nie tylko dobra materialne, lecz także kulturalne. Kres względnego dobrobytu w drugiej połowie tej dekady wydaje się nieprzy‑ padkowo łączyć z przypadającą wówczas zmianą w muzyce: z jednej strony, upowszechnieniem instrumentów klawiszowych i elektronicznych w popie, z drugiej – gitarowym boomem rockowym. Oba te fenomeny przeplatały się w następnej dekadzie, przeoranej – także w sferze kultury popularnej – już na samym jej początku przez stan wojenny, który w wielu przypadkach zerwał ciągłość instytucjonalną i wydawniczą, jak również odcisnął mocne piętno na wyobraźni zbiorowej, czego świadectwa znaleźć można w twórczości muzycznej. Sytuacja ustabilizowała się około połowy lat 80. – druga część tej dekady cechowała się kontynuacją trendów i wzorów ukształtowanych w latach 1983 – 1985, a w niektórych przypadkach nawet wcześniej; aż po roku 1988 powszechne wręcz było narzekanie na stagnację krajowej sceny rockowej (por. Gołaszewski, 1988). Cztery zespoły, których przemieszczenia w diagramie Clifforda podda‑ jemy analizie, wybrane zostały ze względu na ich zróżnicowanie stylistyczne, gatunkowe, genealogiczne i społeczne. Jednocześnie wszystkie te zespoły mają cechy wspólne: wszystkie rozpoczynały działalność pod koniec lat 70. lub na przełomie dekad, bez obciążenia wcześniejszymi uwarunkowaniami na scenie muzycznej. Wszystkie zdobyły popularność i uznanie krytyków, choć innymi drogami, w innych grupach publiczności i w oczach innych krytyków. Wreszcie, wszystkie były niejednoznaczne, w przeciwieństwie do na przykład (I) Tercetu Egzotycznego, któremu powszechnie i konsekwentnie odmawiano cech tak „autentyczności”, jak i „arcydzieła”, (II) płyt Voo Voo, ze Sno‑powiązałką na czele, które jednogłośnie były uznawane za „autentyczne” „arcydzieła”, (III) muzycznych performansów Radia Warszawa, sytuowanych w obszarze „niekultury”, jako rodzaj technicznych eksperymentów i antysztuki, czy (IV) Józefa Brody, lokalizowanego w obrębie tradycyjnej, ludowej „kultury” (którego utwór Swoboda znalazł się zresztą na nowofalowej kompilacji Fala). Krytycy muzyczni od samego początku istnienia grupy Kombi próbowali usy‑ tuować jej twórczość w konkretnym gatunku. Kiedy w 1980 roku związany z Muzyką Młodej Generacji zespół wydał pierwszą płytę, można ją było określić jako mieszankę pop‑rocka z funkiem i muzyką fusion. To „kombi‑ nowanie” na pograniczu różnych stylów uzyskało potwierdzenie w nazwie grupy, a realizowało się poprzez wyjście poza typowe instrumentarium. Prócz gitar i perkusji, w zespole pojawiały się coraz to nowe instrumenty klawiszowe i elektroniczne, fetysze Sławomira Łosowskiego. W przyszłości kombinacja stylów będzie powodem niezadowolenia ze strony recenzentów, którzy z tego powodu oceniali twórczość grupy jako „nieautentyczną”, bowiem niezależnie od konkretnych działań samego zespołu, plasowali ją w paradygmacie rockowym. Kombi nigdy nie dorobiło się statusu zespołu „kultowego”. Widać to po obecności w gazetach: gdy w 1983 roku tygodnik „Razem“ zaczął publikować kolorowe plakaty gwiazd muzyki pop i rock, Bajm pojawił się dwukrotnie 31 M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i (autentyczne) (1) kultura sztuka (artefakt) (arcydzieło) niekultura niesztuka (4) (3) (nieautentyczne) Bajm Kombi Tomek Lipiński i Tilt Republika ryc. 2 Pozycje zespołów w systemie sztuka-kultura (1979–1981) 32 kultura popularna 2014 nr 2 (40) w ciągu roku, podczas gdy Kombi ani razu. Co prawda na listach przebojów, utwory Kombi gościły wtedy regularnie, ale z reguły (np. Słodka jest noc) nie przebijały się do pierwszej piątki i nie utrzymywały się długo; piosenki Kombi pojawiały się i znikały (np. Nie ma jak szpan na Liście Przebojów Programu I) i z trudem plasowały się w ówczesnych zestawieniach rocznych. Kombi nie zrobiło błyskawicznej kariery, ich działalność muzyczną można określić jako rozciągnięte w czasie kolekcjonowanie sukcesów (umieszcza‑ nie piosenek na listach przebojów, występy na największych festiwalach muzycznych w Polsce i nagrody: m.in. Złote Płyty oraz nagroda im. Sta‑ nisława Wyspiańskiego wręczana przez ministra ds. młodzieży). Status Kombi przejawiał się również w sposobie, w jakim o nim mówiła „ulica”. O najbardziej wyrazistych zespołach (tak wprowadzających fanów swoją muzyką i wizerunkiem w euforię, jak i zniechęcających do siebie całą resztę społeczeństwa) krążyły różnego rodzaju wierszyki i powiedzenia o wyraźnie skierowanym ostrzu („Republika‑syf muzyka”, „Czy to dżuma, czy chole‑ ra? Nie, to Maanam się wydziera”), podczas gdy o zespole Łosowskiego mówiono (a także pisano w prasie) w tonie raczej neutralnym: poszło w lud „Gra i trąbi zespół Kombi” rzucone przez nieznanego dyskdżokeja (wśród których zespół miał dobrą renomę i był chętnie puszczany w dyskotekach) ([ N N ], 1985: akapit 1). Największą wartością i cechą charakterystyczna zespołu były od samego początku umiejętności warsztatowe (por. tytuł artykułu Adama Halbera: Firma solidna, 1984: 18). Kontrowersje wśród krytyków pojawiały się na poziomie nie „jak” grają, ale „co”: muzykom zarzucano, urągający ich możliwościom i ambicjom, „zbyt oczywisty ukłon w stronę publiczności, [ co ] na Zachodzie określa się mianem komercjalizacji” (ibidem). Do głosu krytyków przyłączyli się sami słuchacze, nazywając balladę Przytul mnie „super‑sexy‑disco‑kiczem” (NN, 1981: 26). Dziennikarze branżowi ubolewali, że „tak sprawny zespół nie potrafi zrozumieć, iż najlepiej wychodzi mu granie żywiołowego rock and rolla [ … ] , a nie elektronicznych dywagacji czy kawałków pseudo‑soulowych” (ibidem). Niczym w ujęciu Mary Harron (1989: 209 – 210) „żywiołowy” rock’n’roll sytuuje się po stronie tego, co autentyczne i twórcze, podczas gdy „elek‑ troniczne dywagacje” to eksperymenty, które cechuje powierzchowność i zmienność. Używając kategorii Harron można powiedzieć, że, Kombi w 1981 było zespołem grającym pop i na diagramie Clifforda sytuowało się po stronie „artefaktu”. Recenzję płyty Królowie życia z 1981 roku kończyło zdanie: „Za muzyką nie widać ani indywidualności grupy, ani jej własnego oblicza” (R[ zewuski ], 1981: 17) Skupienie na warsztacie w połączeniu z powolnym kolekcjonowaniem osiągnięć okazało się skuteczną metodą w przechodzeniu od „niesztuki” do „sztuki”. W 1984 roku „grupa Kombi trafiła na Panteon” (Halber, 1984: 18). Występ na festiwalu w Opolu stał się wielkim sukcesem, na widowni wybuchły „paroksyzmy szału”, które „eksplodowały ze zdwojoną siłą” (ibidem). W narracji dziennikarza Kombi, ta „solidna firma”, „przygotowywała się do tego sukcesu przez wiele lat” (ibidem). Wraz z nagrodą publiczności festiwalu opolskiego za Słodkiego miłego życia zespół zbliżył się do statusu „sztuki” – przesuwając się na naszym wykresie ku sferze „autentycznego arcydzieła”, lecz nigdy tam nie docierając. Po występie w Opolu i wydaniu trzeciej płyty (Nowy rozdział, w opinii krytyków najlepszej) (Weiss, 1984: 11), percepcja Kombi zaczęła się zmieniać. Z jednej strony recenzenci zwracali uwagę, że nowym albumem zespół pokazał, że wreszcie znalazł odpowiednią dla siebie stylistykę (stał się bardziej spójny, M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i a zatem bardziej „autentyczny”), z drugiej wypełnił lukę, trafiając w gusta słuchaczy i ich zapotrzebowanie na „nowoczesną muzykę taneczną” (ibidem). W 1985 roku Kombi wydało czwarty album studyjny i umocniło swoją pozycję, grając koncerty na festiwalach, wyjeżdżając w trasy zagraniczne (por. Halber, 1987: 4) i wydając Best Of (1985). W 1989 zespół nagrał jeszcze jeden album (Tabu) i niezależnie od oceny płyty przez krytyków, z panteonu nie spadł. Wspinaczka po stopniach kariery ułożonej z akumulowanych sukcesów nadała im w oczach publiczności, a następnie krytyków, status zespołu znanego i lubianego, budzą‑ cego pozytywne emocje. Jest to najwyższe miejsce, jakie może osiągnąć zespół posiadający renomę rzemieślnika. Nie stracą jej aż do rozpadu trzy lata później. Rozpoczynający karierę Bajmu sukces na festiwalu w Opolu w 1978 roku oraz „ogniskowy” charakter piosenki Piechotą do lata, która przyniosła im drugie miejsce w konkursie debiutów, usytuowały zespół zdecydowanie bliżej „kultury” niż „sztuki”. I choć ówczesny „harcerski” repertuar Bajmu oceniony został po występie na czerwcowym II Młodzieżowym Festiwalu Piosenki w Toruniu jako „najlepsza propozycja do wspólnego śpiewania” (Pielka, 1978: 18), nie ulega wątpliwości, że zespół już wówczas mieścił się raczej po stronie komercyjnej „sztuki użytkowej” niż postrzeganej jako autentyczna kultury tradycyjnej – a więc głównie w obszarze „niesztuki”. Status ten potwierdziły wygrane przez zespół w 1979 roku plebiscyty: „Świata Młodych” (w kategorii „talent”) oraz na największy przebój III MFP w Toruniu (Bajm, 2014). Mimo to utwory Bajmu wkroczyły na pierwsze miejsca list przebojów dopiero w roku 1982: W drodze do jej serca (4 tygodnie na I miejscu) i Co mi Panie dasz święciły triumfy na liście Programu I Polskiego Radia, ten drugi trafił także na szczyt Telewizyjnej Listy Przebojów. Jak pisał recenzent „Magazynu Muzycznego Jazz”, wydana rok później pierwsza płyta grupy, zatytułowana po prostu Bajm, wpisując się w formułę „rewii przebojów”, budziła zarazem „nieco kontrowersji” – wyraźna zmiana estetyki i nowy, „ekstrawagancki” wizerunek wokalistki nie stały jednak na przeszkodzie dalszemu „trafianiu w masowy gust” (Królikowski, 1984: 28). Dostrzeżone przez recenzenta „ślady artystycznych ambicji” wskazują na chęć wyrwania się z pola „niesztuki” w stronę obszaru „autentycznych arcydzieł”, jednak ostateczny efekt okazał się „nużący” – „MM Jazz” konsekwentnie sytuował Bajm w strefie „nieautentycznych artefaktów”. Piszący dla „Literatury” Piotr Bratkowski był dla lubelskiej grupy jeszcze bardziej surowy: Bajm (podobnie jak Kombi) był według niego jednym z „lansowanych we wszystkich programach radiowych” i „kreowanych na gwiazdy pierwszej wielkości” zespołów „o bardzo nikłych umiejętnościach i jeszcze gorszym guście” (Bratkowski 1983 / 2003: 26). Traktując twórczość rodzeństwa Kozidraków jako bezwartościową „sztukę dla turystów” (albo i gorzej), dostrzegł artystyczne aspiracje zespołu – i wyszydził je bez litości, pisząc o występie grupy na festiwalu w Opolu: „obcujemy z prawdziwym dramatem na estradzie, a może nawet tragedią” (tamże: 30). Po latach konsekwentnego – nie licząc kilku niezbyt pochlebnych recen‑ zji – ignorowania istnienia Bajmu, w sierpniu 1986 roku „Magazyn Muzyczny Jazz” na wyraźne życzenie czytelników przeprowadził rozmowę z Kozidrak i Pietrasem (1986: 15). Prowadzący wywiad zadawali powierzchowne, sztampowe pytania, z trudem kryjąc irytację i brak zainteresowania dokonaniami zespołu; rozmowa ta w niczym nie przypomina przeprowadzonych w podobnej formule wywiadów z Ciechowskim (1986: 5 – 7) i Lipińskim (1986: 18 – 19) z tego same‑ go roku. Mimo to można powiedzieć o pewnym przesunięciu w postrzeganiu 33 34 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Bajmu przez krytyków w roku 1984 – wskazuje na to recenzja Martwej wody autorstwa Jerzego Rzewuskiego, w której Bajm porównany został do znacznie bardziej cenionego przez dziennikarzy Maanamu. Choć Rzewuski zwrócił uwagę na nieumiejętność operowania eklektycznymi inspiracjami, powtórzył pojawiające się już wcześniej zarzuty braku własnego stylu i podsumował recenzję diagnozą „formalnej pretensjonalności i atmosfery melodramatu” (Rzewuski, 1986a: 26), legitymizował zarazem artystyczne ambicje zespołu przesuwając go nieznacznie z obszaru „nieautentycznych artefaktów” ku „sztuce” (przez duże „S”). Dwuznaczną pozycję grupy Beaty Kozidrak w świecie polskiego pop‑rocka świetnie podsumował Rzewuski w recenzji kolejnej płyty, Chroń mnie (1986b). „Bajm od początku nastawiał się na długofalową, komercyjną działalność [ … ], zajął obszar między rockiem ‘młodej generacji’ a nienadążającą za szybkimi przemianami na świecie propozycją czysto rozrywkową” – zauważył, po czym zadał fundamentalne dla statusu zespołu pytanie – „czy mamy do czynienia z a u t e n t y c z n ą [ podkr. aut. ] fabryką przebojów [ … ] czy z sytuacją, którą najtrafniej definiuje znany aforyzm Szekspira: W królestwie ślepców jednooki jest królem?” (Rzewuski, 1986b: 26). Problematyczna pozycja Bajmu na mapie arcydzieł i artefaktów była pochodną kryzysu polskiej muzyki rozrywkowej połowy lat 80.: dopuszczenie niesamowicie popularnych (o czym wyniki sprzedaży i frekwencja na koncertach świadczą lepiej niż opinie krytyków) piosenek zespołu do obszaru „sztuki”, do którego członkowie grupy tak gorliwie zgłaszali aneks, byłoby przyznaniem, że poziom rodzimego popu był niższy niż życzyliby sobie dziennikarze muzyczni. Bajm do końca lat 80. (a może i do dziś?) pozostawał w obszarze komercyjnej „niesztuki”, choć stopniowo jego postrzeganie przez prasę rockową zmieniało się, przemieszczając grupę coraz bardziej ku bezpiecznemu środkowi diagra‑ mu, choć nie tyle zbliżając zespół ku upragnionemu statusowi arcydzieła, co, paradoksalnie, częściowo przywracając go zbiorowej (a nie tylko masowej) „kulturze”. Świadectwem swoistej akceptacji grupy przez środowisko kryty‑ ków jest recenzja Nagich skał (1988) w „Magazynie Muzycznym”, której autor zadeklarował stanowczo: „nareszcie, po tylu latach wyrosła z niej wokalistka z klasą. [ … ] Beata Kozidrak stała się rasową [ … ] gwiazdą n a s z e j [ podkr. aut. ] muzyki pop” (Rogowiecki, 1988: 29). Niespodziewanie pod koniec dekady Bajm znów zbliżył się do swojego pierwotnego „harcersko‑ogniskowego” charakteru, a wiele jego piosenek – tych z lat 80., ale i późniejszych – do dziś pozostało „najlepszą propozycją do wspólnego śpiewania”. Pierwszego kwietnia 1978 roku w klubie Riviera‑Remont podczas imprezy International Artists’ Meeting (I AM) Tomasz „Frantz” Lipiński zobaczył kon‑ cert brytyjskich The Raincoats. Po występie, uznawanym na ogół za pierwszy punkowy koncert w PRL (Rogowiecki, 1978), według retrospektywnych relacji „Frantz” zaprzyjaźnił się z The Raincoats, którzy zostali w Warszawie na parę tygodni i namaścili początkującego muzyka na przyszłego rockowego idola (Makowski, Szymański, 2010: 9 – 21). Punk, w tamtym czasie dopiero w Polsce odkrywany, wiązał się zdecy‑ dowanie z obszarem „niekultury”, nowej i niepospolitej, podobnie zresztą jak sztuka performansu, prezentowana na I AM. Główny organizator imprezy, kierownik Remontu Henryk Gajewski, uważny obserwator zachodnich trendów w sztuce i animator polskiego art‑worldu, pełnił nieformalną rolę opiekuna Tiltu, zaś oficjalnym menadżerem muzyków był początkujący krytyk, kurator i historyk sztuki Piotr Rypson, który M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i [ w ] punkowo‑artystycznym fanzinie „Post” z 1981 roku [ … ] porównał punk do działalności dadaistów i futu‑ rystów z początku XX wieku. Dostrzegł w tym zjawisku kolejny nurt aroganckiej, nonkonformistycznej, bojowo ‑awangardowej antysztuki, kolejny etap w koniecznym i dramatycznym procesie odnowy kultury (Ronduda, Woliński, 2006: akapit 1). Wszystko to od samego początku wpisywało Tilt w lewą połowę diagramu Clifforda, od „niekultury” stopniowo przesuwając grupę ku sankcjonowanemu przez galerie i koneserów obszarowi „autentycznych” „arcydzieł”. Fakt, że piosenki Tiltu śpiewane były w języku angielskim, którego znajomość nie była wówczas zbyt powszechna, wskazuje, że jego lider – dwudziestopięcioletni były student Akademii Sztuk Pięknych – nie miał aspiracji zdobycia wielkiej popularności w kraju. W 1981 roku Tilt rozpadł się: Lenartowicz i Małgorzata „Pyza” Dołżkiewicz (grająca w Tilcie na instrumentach klawiszowych) założyli grupę Białe Wul‑ kany, by wkrótce wyemigrować na Zachód, zaś Lipiński wspólnie z Robertem Brylewskim – liderem również już nieistniejącego Kryzysu – stworzyli Brygadę Kryzys, od początku związaną z nową państwową agencją impresaryjną Rock Estrada. Formacja już w miesiąc po swym powstaniu wystąpić miała na I Fe‑ stiwalu Piosenki Prawdziwej w gdańskiej hali Olivia w sierpniu 1981 roku. Do koncertu nie doszło w wyniku konfliktu muzyków z organizatorami, dlatego Brygada zadebiutowała we wrześniu 1981 roku w Remoncie, a jako jej support zagrała Republika. W planach grupy na następny rok była trasa koncertowa w Holandii i ukończenie w Belgradzie rozpoczętej pod koniec 1981 roku pracy nad płytą dla wytwórni Jugoton. Zespół był oficjalnie afiliowany przy Stowarzyszeniu Polskich Artystów Muzyków. Lata 1981 – 1982 to okres, w którym twórczość Lipińskiego zarówno oficjalne instytucje, jak i czasopisma muzyczne, przesuwały z obszaru „niekultury” w stronę „kultury” o charakterze zbiorowym, rodzaju popularnego młodzie‑ żowego „folkloru”. Zamiary na 1982 rok nie zostały jednak zrealizowane, gdyż w lutym kontrakt zespołu został zerwany, po tym jak muzycy nie zgodzili się na projekt Rock Estrady, by występowali trzynastego dnia każdego miesiąca pod skróconą nazwą „Brygada K.”. W tym samym czasie w londyńskiej wytwórni Fresh Records UK ukazała się nieoficjalna płyta Brygada Kryzys z nagraniem z pierwszego stołecznego koncertu. Mimo że materiał wydany został w bardzo słabej jakości, wywołać miał zamieszanie w obrębie „naszego krajowego przemysłu rozrywkowego”, niechętnego wobec, zdaniem autora tych słów Piotra Bratkowskiego, najlepszej wówczas grupy rockowej w Polsce (Bratkowski 1985 / 2003: 132). W marcu tego roku w studiu Tonpressu grupa nagrała materiał na oficjalną płytę Brygada Kryzys. Jednakże niedługo po wrześniowych koncertach grupa się rozwiązała. Lipiński i Brylewski po‑ stanowili przerzucić się z punku na reggae i w rozszerzonym składzie zało‑ żyli zespół Aurora, przemianowany wkrótce na Izrael. W działalności Izraela Lipiński już nie uczestniczył – w 1983 roku reaktywował Tilt – choć niekiedy przyłączał się do kolegów jako Goście w Podróży. Krótki czas działalności Brygady Kryzys zapisał się jako historia zmagań popularnych, a jednocześnie undergroundowych muzyków z instytucjonalnymi barierami – tak w 1983 oraz w 1985 roku wspominał grupę Piotr Bratkowski (ibidem, 1985 / 2003: 27; 40 – 41). To konsekwentne zdobywanie statusu „arcydzieła”, którego „autentyczność” wzmacniana była punkowym młodzieżowym folklorem. 35 36 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Ten z kolei ograniczał zasób artystycznych środków ekspresji, dlatego Tilt w nowym składzie (funkcjonował do 1987 roku) unikał takich identyfikacji z punkową publicznością, pragnąc dotrzeć do jak najliczniejszej i zróżnicowanej grupy odbiorców (Lipiński, 1987: 4). Piosenki zespołu z tego czasu, stylistycznie znacznie bardziej popowe niż wcześniejsze utwory, łączyły rockową energię z melodyjnością reggae i dyskretną elektroniką. Spotkało się to z protestami starszych fanów (tamże) i aprobatą krytyków. Występ Tiltu na jarocińskim Festiwalu Muzyków Rockowych w 1985 roku Bratkowski komentował: Tilt [ … ] wystąpił w Jarocinie i był to występ również znakomity. Grupa – jak sądzę także po recenzjach z jej innych koncertów – jest w świetnej formie. Na bazie swojej punkowej przeszłości gra muzykę w najlepszym tego słowa znaczeniu, lekką, spontaniczną, żywiołową. Każda właściwie piosenka Tiltu ma zadatki na nowo‑ czesny przebój rockowy” (Bratkowski 1985 / 2003: 51). Ten sam publicysta chwalił Tilt jako jeden z nielicznych zespołów rockowych, jakie w tym czasie podejmowały tematykę miłości (Bratkowski, 1986 / 2003: 153). Grupa Lipińskiego miała być jedną z kilku, jakie wówczas przesądza‑ ły „o obliczu rocka” (Bratkowski, 1987 / 2003: 154). Opinię tę potwierdzała recenzja Tiltu w „Magazynie Muzycznym” z 1987 roku: „choć trudno by‑ łoby nazwać dokonania Tiltu muzyką nowej ery, to intelektualna warstwa przekazu taką właśnie ujawnia płaszczyznę” (G[ ołaszewski ], 1987: 26). Oce‑ na krytyków była jednoznaczna: drugi skład Tiltu tworzył „autentyczne” „arcydzieła”. Zespół ponownie rozpadł się jeszcze przed wydaniem debiutanckiego longplaya, a Lipiński zaangażował się w kolejny projekt – grupę Fotoness, którą założył jeszcze w 1986 roku (w międzyczasie grywał też solo). Paweł Sito w rozmowie z Lipińskim określił Fotoness mianem „supergrupy Krajowej Sceny Młodzieżowej” (Lipiński, Sito 1987: 4). Płyta When I Die, wydana przez Polskie Nagrania w 1988 roku, stanowiła podsumowanie krótkiej historii zespołu, zakończonej w tym samym roku, gdy Lipiński stworzył trzeci skład Tiltu, tym razem jako Czad Kommando Tilt. Skład ten nagrał płytę Czad Kommando Tilt, wydaną w 1990 roku przez Arston – rok po kolejnym zawieszeniu działalności. „Przydomek” nowego Tiltu krytykowany był przez młodą publiczność punkową, która pojawienie się go potraktowała jako instrumentalne wykorzystanie mody na „czad”, czyli hard core. „Muzycznie – kaszaniarstwo. Kawałki starsze i nowsze z reguły znane hity z harcerskiej anteny” – komentował w fanzinie „QQRYQ” koncert Tiltu w Remoncie autor podpisany ksywą „Szpila”; dalej wyśmiewał Lipińskiego jako „idola” coraz młodszej publiczności – „dzieciaków” (1989: 11). Piosenki Tiltu z tego okresu zdobywały wielką popularność na radiowych listach przebojów, choć nawet zdaniem Bratkowskiego były „najgorsze chyba”, jakie „Frantz” kiedykolwiek nagrał (Bratkowski 1988 / 2003: 174). W drugiej połowie dekady oprócz festiwali silnie związanych z muzyką rockową – Ja‑ rocinem, Poza Kontrolą, Róbrege – zespoły Lipińskiego grały na bardziej popowych imprezach, chociażby w Opolu. Pod koniec lat 80. Lipiński znalazł się w zupełnie innym miejscu diagramu niż na początku dekady: wyjście kolejnych płyt LP jego formacji przypadało na czas rozpadu tych zespołów, on sam zaś, zamiast przemieszczać się od „niekultury” do „sztuki”, musiał walczyć o „autentyczność” swojej „kultury” wobec zarzutów o uprawianie M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i komercyjnej „niesztuki”. W tej perspektywie nie dziwi, że w 1991 roku wraz z Brylewskim reaktywowali Brygadę Kryzys. Przy wszystkich zmianach, jakie w latach 80. zachodziły w świecie polskiej muzyki popularnej, zwraca uwagę konkretny wykonawca, który szybko zajął miejsce w szczególnym punkcie diagramu „maszyny do nadawania autentyczności” i pozostał w nim przez całą dekadę – Republika (a później Obywatel G.C.). Znamienne, iż kiedy w roku 1979 zespół (jeszcze pod nazwą Res Publica) pojawił się po raz pierwszy na łamach miesięcznika „Jazz”, wy‑ mieniony został tuż obok awangardowej formacji Onomatopeja (Rzewuski, 1979: 18). Związany z Muzyką Młodej Generacji zespół, którego liderem był wówczas Wiesław Ruciński, grał wtedy utwory w estetyce art – rocka / rocka progresywnego, budząc (z racji wykorzystania fletu) skojarzenia z grupą Jethro Tull. Zespół wykorzystywał teksty poetyckie, m.in. Jamesa Joyce’a. Wszystkie te tropy wskazują na to, że już w pierwszym okresie działalności dla zespołu kluczowa była kategoria artyzmu. Błyskawiczny sukces osiągnięty przez zespół w roku 1981 dokonał się za pośrednictwem Programu III Polskiego Radia – medium, które najmocniej promowało „artyzm” w muzyce popularnej. Prezenterzy Trójki szczególnie często w latach 80. emitowali zespoły grające rocka progresywnego, ale też poezję śpiewaną. Postawa Grzegorza Ciechowskiego – opowiadającego chętnie o literackich inspiracjach tekstów (Rzewuski, 1982: 17) – idealnie pasowała do tego profilu. Przedstawiciele innych mediów również podkreślali „artyzm” grupy, chwaląc jej „inteligencję” (ibidem) oraz całościowy, konceptualny zamysł. „»Republika« to bez wątpienia pełna propozycja artystyczna, filozoficzna, ideowa, plastyczna itd.” – pisał pochlebnie „Tygodnik Kulturalny” (Piasecki, 1984: 14). Republika została przez prasę uznana za najbardziej oryginalny z rockowych zespołów, które uzyskały popularność na początku dekady (Brzozowicz, 1988: 11 – 12). W tym wypadku „oryginalność” oznaczała autentyzm w kontekście przetaczającej się przez prasę muzyczną oraz kulturalną dyskusji nad tym, czy „polski rock” to zjawisko „autentyczne” i „spontaniczne”, czy też „wtórne”, „zapo‑ życzone”, bądź „nieszczere” (Piasecki, 1983: 14; Bratkowski, 1983 / 2003: 120 – 124). Ciechowski w wywiadach odcinał się od popularności, deklarując, iż nie chciał, „aby Republikę zaliczano do propozycji rozrywkowych i komercyjnych” (Ciechowski, 1984: 12 – 13). W jego narracji również autentyzm wiązał się z sukcesem artystycznym („coś naprawdę wartościowego”), przeciwstawianym „rozrywce” oraz „pozycji supergwiazdy” (ibidem). Dążenie do całościowo rozu‑ mianego sukcesu artystycznego zaowocowało eksperymentalnymi teledyskami oraz rozwinięciem przemyślanej koncertowej choreografii w przedstawienie baletowe. Zespół dzięki temu zaistniał również w telewizji (Bratkowski, 1985 / 2003: 139 – 1 40). „Formuła »Republiki« bardziej pasuje do piwnicy artystycznej czy klubu, a nie do koncertów masowych [ … ] ”; „[ n ]a ich pierwszy koncert w War‑ szawie przyszli artyści uchodzący za śmietankę krajową” – pisał „Tygodnik Kulturalny” (Piasecki, 1984: 14). W dążeniach Republiki do artyzmu wiele osób widziało pozę, lub elitaryzm, a więc brak autentyzmu (Bratkowski, 1983 / 2003: 124). Przejawem niechęci fanów innych gwiazd rocka głównego nurtu (Lady Pank, Lombard) wobec zespołu było niechlubne zwycięstwo Republiki w podsumowującym 1984 rok plebiscycie „Non Stopu” w kategorii „największe rozczarowanie”. Stąd subkultura fanów zespołu narażona była na agresję ze strony fanów estradowego rocka, a także ze strony punków oraz metalowców. Wrogość wobec zespołu – której symbolem stał się koncert 37 38 kultura popularna 2014 nr 2 (40) na festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie w 1985 – była skierowana przeciw jego „artyzmowi”, „elitaryzmowi” oraz „inteligenckości”. Klasowy charakter Republiki odbijał się w posądzeniach o „poppersowski” rodowód fryzury Ciechowskiego – zarzut odwołujący się do najbardziej pogardzanej subkultury przełomu lat 70. i 80., określanej jako nieautentyczna, nastawiona na konsumpcjonizm i aspirująca do wyższej warstwy społecznej, a do tego obca, przeszczepiona z RFN (WK, 1980: 10). Krytyka ze strony fanów pozostawała jednak bez wpływu na dyskurs medialny – na tym przykładzie widać, że wartości przypisywane polom schematu „sztuka‑kultura” mogą ulegać inwersji, w zależności od perspektywy prowadzenia dyskursu. Struktura kwadratu zostaje wówczas jednak zachowana – mimo ambiwalentnego nastawienia różnych grup fanowskich wobec „artystycznych” aspiracji zespołu, miejsce Republiki pozostało w sferze „sztuki”. Pozycja Ciechowskiego była na tyle silna, że nie zaszkodził mu nawet rozpad zespołu. Konsekwentna kontynuacja przyjętej strategii artystycznej – Obywatel G.C. jako logiczny pseudonim dla byłego „Republikanina”, nacisk na wizualność (oprawa koncertów, wideoklipy) – zapewniły mu jej utrzymanie. Artyzm solowego debiutu Ciechowskiego podkreślał zestaw zgromadzonych w studiu muzyków z Janem Borysewiczem i Michałem Urbaniakiem na czele. Sukces projektu Obywatel G.C. udowodnił, że przy konsekwentnej realizacji strategii artystycznej możliwe było utrzymanie raz zajętej pozycji na scenie muzycznej pomimo wahań popularności oraz zainteresowania mediów. W efekcie, ostatnią dekadę PRL‑u zakończył bodaj największym k o m e r c y j n y m sukcesem w swojej karierze – płytą Tak! Tak! oraz towarzyszącą jej trasą. Nawet mimo że już po paru latach dziennikarze pism muzycznych oraz kulturalnych uznali go za weterana, któremu przeciwstawiali kolejnych młodych wykonawców (Brzozowicz, 1986: 14; Królikowski, 1987: 7), Ciechowski przez całe lata 80. pozostał w tej samej pierwszej ćwiartce diagramu Clifforda. Klasyfikacje, wedle których poszczególne zespoły porządkowane były w ob‑ rębie systemu na samym początku ich muzycznych karier, zakreślały możliwe pole ich dalszych kroków. Za każdym razem pole to było inaczej usytuowane i różnej wielkości, zaś artyści skalę i kierunki swoich potencjalnych wyborów poznawali naprawdę dopiero w praktyce. Tam, gdzie poruszać mogła się Republika, zespół Kombi natrafiał na szklany sufit; analogicznie, dokonania Tiltu i Bajmu oceniane były zawsze przez pryzmat statusów, które wcześniej już arbitralnie im wyznaczono, dlatego nawet najbanalniejsze piosenki autorstwa Lipińskiego musiały górować nad choćby najambitniejszymi utworami Kozidrak. Niektórzy muzycy występowali nie tylko w roli obiektów przemieszczających się i przemieszczanych w obrębie systemu sztuka – kultura, lecz również aktorów przesuwających poszczególnych wykonawców w ramach dyskursu. W takim charakterze funkcjonował na przykład Zbigniew Hołdys, który w drugiej połowie dekady pełnił rolę autorytetu pozycjonującego w polu muzycznego świata nowych wykonawców. Ukoronowaniem funkcji pełnionej przez niego w środowisku było objęcie w roku 1988 pozycji redaktora naczelnego pisma „Non Stop”. Zbadanie tego rodzaju podwójnej roli różnych ważnych postaci polskiej muzyki rozrywkowej lat 80. nie mieści się w ramach niniejszego tekstu, ale może okazać się istotnym i ciekawym obszarem przyszłych badań nad użytecznością cliffordowskiego schematu do opisu zjawisk popkulturowych. Przypadek polskiej muzyki popularnej lat 80. pokazuje, jak maszyna do wytwarzania autentyczności może być pełna niekonsekwencji i aporii. Nie stanowi ona monolitu, lecz pole oddziaływania różnych sił oraz (często 39 M a r c i n R yc h l e w s k i M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i (autentyczne) (1) (2) kultura sztuka (artefakt) (arcydzieło) niekultura niesztuka (4) (3) (nieautentyczne) Bajm Kombi Tomek Lipiński i Tilt Republika ryc. 3 Pozycje zespołów w systemie sztuka-kultura (1983-1984) 40 kultura popularna 2014 nr 2 (40) (autentyczne) (1) (2) kultura sztuka (artefakt) (arcydzieło) niekultura niesztuka (4) (3) (nieautentyczne) Bajm Kombi Tomek Lipiński i Tilt Republika ryc. 4 Pozycje zespołów w systemie sztuka-kultura (po 1986) M a s z y n a d o n a dawa n i a au t e n t yc z no ś c i sprzecznych) interesów. Heterogeniczność powstałego dyskursu otwiera pole na to, by również poszczególni indywidualni uczestnicy kultury tworzyli własne kolekcje i porządki, które funkcjonują zarówno na poziomie materialnym, jak i niematerialnym. Obcowanie z kulturą nie musi sprowadzać się do tworzenia kolekcji – sam Clifford wskazuje na inne sposoby interakcji z kulturowymi artefaktami, które umożliwiają wyjście poza schemat „sztuka‑kultura”. Zamiast pojmować przedmioty jedynie jako znaki kul‑ tury i dzieła sztuki [ … ] , możemy przywrócić im [ … ] ich utracony status fetyszy – to jest nie przedmiotów dewiacyjnego czy egzotycznego ‘fetyszyzmu’, ale naszych własnych [ podkr. oryg. ] fetyszy. [ … ] Widziane jako nie poddające się klasyfikacji, mogłyby przypominać nam o naszym braku zdolności posiadania siebie, o sztuczkach, do których się uciekamy, usiłując gromadzić świat wokół nas (Clifford, 2000: 248). LITERATURA CYTOWANA Bratkowski P. (2003). Prywatna taśmoteka czyli słodkie lata 80. Warszawa. Clifford J. (2000). Kłopoty z kulturą. (rozdz. 10: O kolekcjonowaniu sztuki i kultury). Tłum. J. Iracka. Warszawa. Greimas A.J., Rastier F. (1968). The Interaction of Semiotic Constraints. „Yale French Studies”, nr 41. Harron M. (1989). McRock: Pop as Commodity, [ w: ] Frith S. (red.), Facing the Music. New York. Idzikowska‑Czubaj A. (2011). Rock w PRL ‑u. O paradoksach współistnienia. Poznań. Jameson F. (1981). The Political Unconscious: Narrative as a Socially Symbolic Act. Itaca. Makowski M., Szymański M. (2010). Obok albo ile procent Babilonu? Katowice. ŹRÓDŁA / PRASA CYTOWANA Bajm (2014). Historia Lata 1978 – 1 979. http:// w ww.bajm.pl / h istoria ‑lata‑1978 – 1979,185.html (dostęp 13.06.14). Brzozowicz G. (1986). Muzyka ważna. „Magazyn Muzyczny”, 11(333). Brzozowicz G. (1988). Gdzie się podział czad?. „Magazyn Muzyczny”, 6 (352). Ciechowski G. (1984). Druga Republika. Rozm. przepr. J. Rzewuski. „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 2 (312). Ciechowski G. (1986). Nowe sytuacje. Rozm. przepr. W. Królikowski, J. Rzewuski. „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 5 (327). G[ ołaszewski ] S. (1987). Tilt, Tilt. Tonpress SX‑ T95. „Magazyn Muzyczny”, (344). Gołaszewski S. (1988). Podsumowanie 1987. „Magazyn Muzyczny”, nr 1 (347). Halber A. (1984). Firma solidna. „Magazyn Muzyczny Jazz”, 6 (316). Halber A. (1987). Jak było w Ameryce? „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 11 (345). Kozidrak B., Pietras A. (1986). Beata i Bajm. Rozm. przepr. A. Halber, K. Pacuda. „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 8 (330). [ N N ] (1985). Kombi. „Magazyn Muzyczny Jazz – wydanie specjalne”. [ N N ] (1981). [ list czytelnika ws. Kombi ]. „Razem. Tygodnik Federacji Socja‑ listycznych Związków Młodzieży Polskiej” 41 42 kultura popularna 2014 nr 2 (40) K[ rólikowski ] W. (1984). Bajm, Bajm, Pronit PLP‑004, „Magazyn Muzycz‑ ny Jazz”, nr 6 (316). Królikowski W. (1987). W połowie. „Magazyn Muzyczny”, nr 1 (335). Lipiński T. (1986). Trudny charakter. Rozm. przepr. W. Królikowski. „Magazyn Muzyczny” nr 4 (312). Lipiński T. (1987). Spojrzenie w lustro. Rozm. przepr. P. Sito. „Magazyn Mu‑ zyczny”, nr 10 (344). Piasecki J. (1983). Zawód: estradowiec. Między sztuką a szmalem. „Tygodnik Kulturalny”, 20. Piasecki J. (1984). Czar rockowego szaleństwa. „Tygodnik Kulturalny”, nr 6. Pielka J. (1978). Toruń 78. „Jazz”, nr 6 (262). Ronduda Ł., Woliński M. (2006). Precz z alfonsami sztuki. „Piktogram, #04”. http:// www.piktogram.pl / alfonsy_eng.html (dostęp: 15.06.2014). Rogowiecki R. (1978). Punk w Warszawie. „Non Stop”, nr 6. Rogowiecki R. (1988). Nagie skały, Bajm, Muza SX2543. „Magazyn Muzycz‑ ny”, 9(355). Rzewuski J. (1979). Pop Session. „Jazz”, nr 10 (278). Rzewuski J. (1981). [ bez tytułu ]. „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 1 (293). R[ zewuski ] J. (1982). Republika. „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 4 (302). R[ zewuski ] J. (1986a). Martwa woda, Bajm, Pronit PLP 0024. „Magazyn Mu‑ zyczny Jazz”, nr 4 (326). R[ zewuski ] J. (1986b). Chroń mnie, Bajm, Wifon LP 086. „Magazyn Muzycz‑ ny Jazz”, nr 12 (334). „Szpila” (1989). Gwiazdy punkrocka. „QQRYQ”, nr 13. Weiss W. (1985). Wróżenie z fusów. „Magazyn Muzyczny Jazz”, nr 1 (317). WK (1980). Syte życie poppersów. „Argumenty”, nr 27. 44 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Festiwal w Jaroci nie w dobie PRL-u Piotr Karendał – historia, zna‑ czenie, funkcje 10.5604/16448340.1132088 P i o t r K a r e n d a ł F e s t i w a l w J a r o c i n i e w d o b i e P R L - u Warto zaznaczyć, że gdyby chodziło tu o jakieś inne miejsce niż Jarocin, orga‑ nizacja takiej imprezy mogłaby spotkać się z odmową ze strony władz. Nowy, rockowy festiwal nie był jednak pierwszym wydarzeniem organizowanym w miasteczku. Wcześniej, już w 1970 roku, zorganizowano tu Wielkopolskie Rytmy Młodych, które zaczynając jako małe, lokalne wydarzenie, z czasem nabierało rozmachu i znaczenia. Nie przypominały one jednak w niczym znanej nam imprezy. Występowały tu głównie zespoły wojskowe, a także laureaci festiwali w Zielonej Górze i Kołobrzegu. Impreza cieszyła się też dużą sympatią i poparciem ze strony lokalnych władz, a z czasem zyskała nawet poparcie Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Kaliszu. Przy okazji imprezy starano się również promować wśród szerszej publiczności muzykę rockową, a także bronić ją przed krytyką. Choć impreza miała cha‑ rakter kontrolowany, to właśnie dzięki Wielkopolskim Rytmom Młodych, a więc tradycyjnej, „grzecznej” imprezie, możliwe było zorganizowanie w 1980 roku festiwalu Muzyki Młodej Generacji, która, choć nazwa zdawała się wskazywać na kontynuację linii prezentowanych przez WRM, była czymś diametralnie różnym od swojej poprzedniczki (por. Lesiakowski, Perzyna, Toborek, 2004: 10 – 12). O tym jednak ówczesne władze, zwłaszcza kulturalne, miały dowiedzieć się dopiero później. W momencie powstawania właściwego festiwalu uważano go za kolejną odsłonę znanej i aprobowanej imprezy, przez co jej forma nie została wychwycona i zablokowana. Nowa odsłona imprezy wzbudziła spore zainteresowanie prasy, która jednak ciągle utożsamiała ją z WRM, nie zdając sobie sprawy, że w Jarocinie zaczęło się coś nowego. Sam festiwal spotkał się też z dużym odzewem ze strony wykonawców, zgłosiło się aż pięćdziesiąt siedem zespołów (z których zakwalifikowano piętnaście), a także miłośników rockowego brzmienia. Głównym organizatorem imprezy został Walter Chełstowski, a do jej współtworzenia zaangażowały się również oficjalne, państwowe instytucje. Termin imprezy wyznaczono na lato, tak aby można było wykorzystać jarociński amfiteatr, w którym miały grać zaproszone na festiwal gwiazdy (wspomnijmy tu chociażby Kasę Chorych, Maanam, Kombi czy Turbo). Najciekawszym jednak wydarzeniem, stanowiącym jednocześnie o wyjątkowości jarocińskiej imprezy, były występy wspomnianych piętnastu zakwalifikowanych do festiwalu zespołów, walczących o trofeum Złotego Kameleona, które występowały w Jarocińskim Ośrodku Kultury, tym samym zdobywając możliwość zaistnienia i zaprezentowania się publiczności. Bardzo szybko okazało się, że to właśnie amatorskie ekipy stały się elementem świadczącym o atmosferze i nowym duchu Jarocina. Osoby odpowiedzialne za organizację imprezy doskonale wyczuły nastroje młodzieży i to, że polska muzyka rockowa potrzebuje zmiany. Prawdopodobnie, gdyby nie ich odwaga, festiwal w Jarocinie nigdy nie przybrałby formy, jaką znamy. Pomimo tego, że występ pierwszego punkowego zespołu na imprezie – Nocnych Szczurów spotkał się z dużą krytyką ze strony dziennikarzy, to wśród publiczności i jurorów odniósł niemały sukces, najpierw kwalifikując się do finałowej piętnastki, a później zdobywając sympatię publiczności. Nikt chyba wtedy nie przypuszczał, że w przyszłości punk zdominuje Jarocin i będzie tu naj‑ liczniej reprezentowany. Podczas pierwszej edycji imprezy zagrały również inne kapele, które z czasem stały się ikonami polskiego rocka: Easy Rider, Cytrus, zwycięzca konkursu Ogród Wyobraźni czy też najbardziej chyba znany obecnie Dżem. Występy zespołów spotykały się z przychylną opinią prasy. Zwrócono również uwagę na prawdziwą rzeszę fanów rockowego brzmienia, którzy 45 Piotr Karendał – doktorant socjologii Wydziału Nauk Społecznych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Do moich głównych zainteresowań badawczych należą kwestie związane z szeroko pojmowaną popkulturą młodzieżową. [email protected] 46 kultura popularna 2014 nr 2 (40) przybyli do Jarocina w liczbie trzech tysięcy, a także na bardzo gościnne podejście władz. Jak pisano w „Głosie Wielkopolski” z 13 – 15 czerwca 1980 roku: Naczelnik Miasta i Gminy, Czesław Robakowski, jako punkt honoru postawił przed gospodarzami ukontento‑ wanie wszystkich spectatorów (być może za wyjątkiem mieszkańców Jarocina, przerażonych z początku bez‑ ceremonialnymi manierami garstki polskich punków). Dlatego też Rytmy nie zasklepiały się w typowym szablonie – koncert w Ośrodku Kultury i amfiteatrze, ale tworzyły klimat zabawy i festynu młodości (Puzon, 1980b). Nowa forma festiwalu wzbudziła niemałe emocje. Impreza była tematem rozmów na posiedzeniu Egzekutywy Komitetu Miejsko‑Gminnego PZPR w Jarocinie, mającej miejsce 18 grudnia 1980 roku. Przy rozmowach na temat zatwierdzania kalendarza imprez na przyszły rok ówczesny komendant milicji Henryk Dudziak wyraził pewne zaniepokojenie i zapytał o przyszłość festiwalu. Z kolei dyrektor Jarocińskiego Ośrodka Kultury, Marian Szurygajło, był obrońcą wydarzenia. W ostateczności zatwierdzono pozwolenie na organizację imprezy w roku następnym, dodając jednak, że należy ją nieco ograniczyć. Był to jednak dość mglisty i nieprecyzyjny postulat (por. Lesiakowski K., Perzyna P., Toborek T., 2004: 14 – 17). Pomimo zastrzeżeń ze strony niektórych przedstawicieli władz, druga edycja imprezy odbywała się bez przeszkód, nabierała też coraz większego rozgłosu. Tym razem aż sto siedem zespołów z całej Polski zgłosiło swoją chęć występu na festiwalu, z których do głównego konkursu zakwalifikowano dwanaście ekip. Ponownie w Jarocińskim Ośrodku Kultury następowały niezwykle ważne dla polskiego rocka debiuty. Najważniejszym z nich był występ zespołu TSA, który właśnie na festiwalu zapoczątkował swoją ogólnopolską karierę. Warto odnotować tu jeszcze pierwszy występ Muńka Staszczyka ze swoim zespołem Opozycja, a także grupę Brak z Ziemowitem Kosmowskim. Z kolei gwiazdami grającymi w amfiteatrze byli Dżem, Perfect, Kasa Chorych czy też zwycięzca poprzedniej edycji Ogród Wyobraźni. Podczas drugiej edycji imprezy zaczęły pojawiać się też pierwsze opinie nieprzychylne festiwalowi. Oprócz wspomnianych już wcześniej niektórych jarocińskich decydentów, krytyka zaczęła pojawiać się również publicznie. Zaczęto sugerować, że zbuntowana młodzież przybywająca na festiwal burzy spokój mieszkańców. Oto jak opisywano sytuację w „Walce Młodych” w 1981 roku: „Ludność miasta wzrasta w tym czasie o 15 procent, [ … ]. Zjeżdża doń ponad trzy tysiące nastolatków [ … ]. Niektóre zakłady pracy usiłowały protestować, iż demoralizacja i młoda degeneracja” (Jaremko, 1981). Już wtedy zauważano specjalny charakter imprezy. Nigdzie indziej muzycy nie mieli możliwości bez skrępowania śpiewać o tym, o czym oficjalnie nie mówiono. Pierwsze festiwale w ogóle nie były obarczone cenzurą, a gdy pojawiła się na później‑ szych edycjach i tak była ignorowana przez muzyków, co ważne, bez żadnych konsekwencji. Niespotykany nigdzie indziej charakter imprezy sprawił, że bardzo szybko po kraju rozeszły się wiadomości, że Jarocin jest miejscem, w którym bez żadnych ograniczeń można było prezentować swoją twórczość. Festiwal stał się zatem wyjątkową jak na wschodnioeuropejskie realia imprezą. Trzecia edycja jarocińskiego festiwalu, ze względu na wprowadzenie stanu wojennego, stanęła pod dużym znakiem zapytania. Ostateczna decyzja co do P i o t r K a r e n d a ł F e s t i w a l w J a r o c i n i e w d o b i e P R L - u możliwości zorganizowania Jarocina ’82 została podjęta 30 lipca przez wojewodę kaliskiego. Można zastanawiać się, czy była to jego samodzielna decyzja, czy też nieco „pomogły” mu władze centralne, które mogły chcieć poprawić swój wizerunek w oczach młodzieży, który po wprowadzeniu stanu wojennego był fatalny. Oficjalnie ówczesne władze twierdziły, że jedynym powodem, dla którego impreza mogłaby zostać odwołana, była kwestia bezpieczeństwa jej uczestników. Również główny organizator festiwalu Walter Chełstowski twierdzi, że nie było nacisków ze strony władz, jeżeli chodzi o organizację imprezy, a także sprzeciwu ze strony mieszkańców: Na początku władze nie zdawały sobie sprawy, czym jest ten festiwal. Nie od razu zauważyli też, do jakiej urósł skali. Dzięki temu mieliśmy spokój. [ … ] Przełom nastąpił chyba w latach 1982 – 1983. Wtedy jarocinianie zaczęli przyjmować ludzi do swoich ogródków, wystawiać wodę do picia itp. Na oficjalnym polu namiotowym ZSMP było coraz bardziej pusto. Miasto zaakceptowało festiwal, a mieszkańcy zrozumieli, że nie należy mylić wyglądu z osobą (por. Lesiakowski, Perzyna, Toborek, 2004: 23 – 24). Niezależnie od powodów i okoliczności festiwal w 1982 roku został zatwierdzony i miał się odbyć w dniach 24 – 26 sierpnia. Podczas samego festiwalu nie wystę‑ powało polityczne zaangażowanie jego uczestników. Kontestacja ówczesnego porządku oraz nieakceptowanie systemu były powiązane z negacją polityki jako takiej, nie będąc manifestacją poparcia żadnej ze zwaśnionych wtedy stron. Również same zespoły występujące podczas imprezy unikały mieszania się w politykę. Ograniczano się tu tylko do krytyki szarej rzeczywistości PRL-u, pojawiającej się jednak w niewielu przypadkach wprost. Podczas trzeciej edycji na festiwalu pojawiło się aż sześć tysięcy uczestników, a do konkursu zgłosiło się sto sześćdziesiąt cztery zespoły, z których wybrano dwadzieścia siedem najlepszych. Największą gwiazdą festiwalu był zespół TSA, zwycięzca poprzedniej edycji. Co ciekawe tylko w trakcie jego koncertu publiczność mogła szaleć pod sceną. W przypadku każdego innego wykonawcy uczestnicy byli natychmiast nawoływani do zajęcia swoich miejsc. Jednakże była to ostatnia edycja Jarocina, w którym takie nawoływania odnosiły jakikolwiek skutek. Oprócz wspomnianego TSA, którego koncert kończył ostatni dzień festiwalu, zagrali jeszcze Art Rock (pierwszego dnia) i Republika (drugiego dnia). Laureatem imprezy został z kolei zespół Rekonstrukcja. Zdecydowanie jednak najważniejszym wydarzeniem tej edycji jarocińskiej imprezy było pojawienie się wielu zespołów punkowych. Grupy takie jak SS‑20 (późniejszy Dezerter), Detonator czy Śmierć Kliniczna szybko podbiły serca jarocińskiej publiczności. Ta swoista punkowa rewolucja sprawiła, że zaczęła liczyć się autentyczność przekazu proponowanego przez muzyków, a także więź zespołu z fanami, niż techniczne i warsztatowe mistrzostwo. Niestety ówczesna prasa zdawała się nie zauważać tej znaczącej zmiany. Zespoły prezentujące swoją twórczość były dla jej przedstawicieli zbyt radykalne, aby można było promować je w mediach. Sam wygląd i zachowanie muzyków występujących na jarocińskiej scenie komentowano jako krótkotrwałą modę: „Mają po 20 lat, uczą się albo pracują, na scenie są ekstrawaganccy, ale tego wymaga publiczność. Warunki dyktuje panująca moda, kto ich nie spełni, nie utrzyma się na rynku” (Kontrabas, 1982: 5). Festiwal został opanowany 47 48 kultura popularna 2014 nr 2 (40) przez tych, którzy budzili największe kontrowersje i sprzeciwy – punkowców, którzy zdecydowali o jego kształcie i rozwoju na najbliższe lata. Choć sam w sobie nie był antyustrojowy, to jego przesłanie tak bardzo było rozbieżne z ówczesną rzeczywistością, że siłą rzeczy wchodziło z nią w konflikt. Przed kolejną edycją festiwalu już nikt z ówczesnych władz Jarocina nie zastanawiał się, czy impreza będzie miała miejsce. Zastanawiano się jedynie nad jej kształtem. Postanowiono, że ma mieć ona większy aspekt wychowawczy, niż miało to miejsce do tej pory, co – biorąc pod uwagę, kto przyjeżdżał do miasteczka było – dość nierealistycznym założeniem. Edycja z 1983 roku pod nazwą Festiwal Muzyków Rockowych zorganizowana została z ogromnym rozmachem i trwała przez tydzień (8 – 1 4 VIII). Po raz pierwszy w historii festiwalu wykorzystano stadion miejski, gdzie wyznaczono nawet specjalne miejsce do tańca pogo. Do Jarocina przyjechało aż kilkanaście tysięcy młodych ludzi, natomiast o prawo do występu ubiegało się aż trzystu pięciu wykonawców, z których wybrano dwadzieścia cztery zespoły. Na festiwalu wystąpiły takie zespoły jak T.Love Alternative czy Daab, jednakże dominującą już grupą były zespoły punkowe, m.in.: Defekt Muzgó, Sedes czy Abaddon. Co ciekawe swoje występy musiały odwołać zespoły zapowiadane jako gwiazdy: Lady Punk, Republika i Lombard, które były postrzegane jako sprzedajne i nieautentyczne. Na coraz bardziej radykalnym festiwalu nie było już miejsca dla grup występujących w oficjalnych mediach i koncertach pod patronatem państwa. Podczas trwania imprezy obowiązywała również ścisła prohibicja, co – jak podkreślała prasa – było przyczyną spokojnego jej przebiegu. Można mieć jednak wątpliwości co do jej faktycznego zbawiennego wpływu, zwłaszcza, że zdarzały się przypadki odkrycia przez milicję i organizatorów imprezy pokątnego spożycia alkoholu. Opinie o festiwalu były podzielone, choć domi‑ nowały raczej te pochlebne. Prasa zaczęła zauważać, że jarocińska publiczność to nie chuligani bądź też groźny element, że to po prostu „normalni, młodzi ludzie, którzy w gronie rówieśników z całego kraju słuchają swojej muzyki, reagując bezbłędnie na chałę i chałturę” (Puzon, 1983). Z kolei inni przychylnie nastawieni przedstawiciele prasy podkreślali i jednocześnie chwalili świeżość i spontaniczność występujących zespołów. Inną opinię miał Zbigniew Hołdys, który był jednym z jurorów dopuszczających zespoły do występu na festiwalu. Jak pisał: „W mojej ocenie poziom kandydatów był straszny [ … ] cele i idee, dla których przystosowano tę dotychczas piękną imprezę, wzbudziły we mnie tak wielką odrazę, że z dalszej współpracy [ … ] zrezygnowałem” (Hołdys Z., 1983). Niezależnie jednak od opinii niezadowolonych, bez wątpienia edycja festiwalu z 1983 roku była wielkim krokiem naprzód w jej rozwoju. Impreza nie tylko zdobyła już zwolenników wśród lokalnych decydentów, ale również sami mieszkańcy Jarocina zaczynali odczuwać dumę, że jest o nich głośno w ogólnopolskich mediach. Kolejna edycja festiwalu, mająca miejsce w 1984 roku, uchodzi za najlepszą imprezę w historii Jarocina. Do konkursu zgłoszono trzystu dwudziestu siedmiu wykonawców, z których kwalifikację zdobyło trzydziestu czterech spośród nich. Festiwal charakteryzował się oryginalnym repertuarem oraz wysokim poziomem artystycznym, o czym świadczy przyznanie aż ośmiu zespołom tytułu laureata: Jaguarowi, Katowi, Moskwie, Ostatniemu Takiemu Triu, Piersiom, Prowokacji, Randes‑Vous’owi oraz Siekierze. Oprócz laure‑ atów świetne występy dały m.in.: Sedes, Variete, Abadon czy też Made in Poland. Na osobną wzmiankę zasługuje występ Dezertera, który pozostaje najbardziej pamiętnym wydarzeniem w historii festiwalu. Ówczesna edycja P i o t r K a r e n d a ł F e s t i w a l w J a r o c i n i e w d o b i e P R L - u zapoczątkowała też swoistą zmianę warty. Pojawiło się kolejne pokolenie muzyków, którzy zaczęli nadawać kształt Jarocinowi. Choć dominowali tu punkowcy, to jednak nie byli to tylko przedstawiciele jednego nurtu. Kolejną nowością była również nagroda przyznawana przez naczelnika miasta, którą odebrał zespół Prowokacja. Choć bardzo obawiano się konfliktów i agresji ze strony uczestników festiwalu, nic takiego nie miało miejsca. Wydaje się, że pomógł tu apel wystosowany przez organizatorów, umieszczony w folderze wydawanym przed imprezą. Pisano w nim wtedy: Nasza muzyka ma wielu wrogów. [ … ] Możesz być pewien, że dyskretne a czujne oko zlustruje wszystko zza winkla. [ … ] działacze, którzy już mają gotowe plany, by oddać festiwal w dobre ręce… czekają na to, aby nas podzielić. [ … ] A my, tu w Jarocinie, jesteśmy razem. I dlatego na czas muzyki ogłaszamy rozejm. [ … ] Mamy w rękach straszliwą siłę – głupotą możemy znieść Jarocin (Festiwal) z powierzchni Ziemi. Ale możemy go też uratować! Jest to w tej chwili walka o przetrwanie naszej muzyki (Lesiakowski, Perzyna, Toborek, 2004: 36). Publiczność pozostała spokojna, a same koncerty, poza agresywnymi dźwię‑ kami niosły ze sobą pozytywne, choć nonkonformistyczne treści. Nawet kiedy pojawiały się radykalne i szokujące teksty miały one wyraźnie nakierowany przedmiot krytyki: konformizm, zakłamanie czy też relatywizm moralny. Kolejna edycja przyniosła ze sobą rekordową liczbę zgłoszeń – czterysta trzydzieści sześć zespołów, z których w ciągu pięciu dni trwania festiwalu, na dwóch scenach w amfiteatrze i na stadionie, wystąpiło aż stu trzydziestu jeden wykonawców. Przyjmuje się, że imprezę odwiedziło około osiemnastu tysięcy uczestników, którzy wytypowali dziesięć najlepszych grup, m.in.: Fatum, Dzieci Kapitana Klossa, Ivo Partizan czy Rokosz. Na festiwalu gościli też coraz bardziej bezkompromisowi muzycy. Dla gwiazd znanych z telewizji nie było już miejsca. Przykładowo Republika została wygwizdana przez publicz‑ ność i obrzucona ogryzkami. Zaczęły pojawiać się również pierwsze oznaki nietolerancji pomiędzy samymi uczestnikami. Podczas festiwalu pojawiły się również zespoły cechujące się zaangażowanymi, ale pesymistycznymi cechami i mroczną muzyką. Byli to przedstawiciele tzw. „zimnej fali”, inspirujących się zachodnimi zespołami takimi, jak The Cure czy Joy Division. Festiwal już wtedy był uważany za zjawisko kulturowe, pozwalające zobaczyć, co dzieje się w polskiej muzyce, która nie była puszczana w radiu i telewizji. Impreza cały czas była również odbierana pozytywnie przez większość mieszkań‑ ców Jarocina, którzy z życzliwością przyjmowali odbiegającej od ówczesnej normy gości. Organizacją edycji z 1986 roku szczegółowo zajmowały się już miejscowe władze. „Ochronę” imprezy miał zapewnić tym razem Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Kaliszu, a nie jak do tej pory lokalne ośrodki, co spowodowało zmianę dotychczasowych stosunków uczestników oraz or‑ ganizatorów ze służbami bezpieczeństwa. Słowa Waltera Chełstowskiego potwierdzają ten fakt: Dokąd mieliśmy do czynienia tylko z milicją lokalną, nie było żadnych problemów. [ … ] Kiedy zabezpieczenie imprezy przejął Kalisz, pojawiły się kłopoty. Zaczęli 49 50 kultura popularna 2014 nr 2 (40) przychodzić na koncerty w mundurach, a ich arogancja i buta drażniła uczestników. Nie było z nimi żadnego kontaktu. [ … ] Oni po prostu prowokowali [ … ] (ibi‑ dem: 44). Na sam festiwal zakwalifikowało się dwadzieścia siedem zespołów (spośród dwustu dwudziestu czterech), występujących ponownie na dwóch scenach. Nagrodzeni zostali m.in.: Sztywny Pal Azji, Kobranocka, Karcer i Hammer. Oprócz nich występowali także Pudelsi, One Milion Bulgarians czy też TSA, obchodzące swoje pięciolecie. Edycja ta różniła się nieco od swoich poprzednich odsłon. Zredukowano liczbę punkowych grup i radykalnych buntowników, wprowadzono więcej lekkiej muzyki. Tym razem to nie wykonawcy i teksty prezentowane podczas imprezy były przedmiotem krytyki. Wywołała ją „czarna msza” zorganizowana przez satanistów po jednym z koncertów na miejskim cmentarzu. Choć był to incydent z niewielką liczbą osób, nie‑ przychylna festiwalowi prasa nie mogła zmarnować takiej okazji i szeroko opisywała to wydarzenie, przyczyniając się do pogorszenia społecznego postrzegania festiwalu. Podczas festiwalu organizowanym w 1987 roku (5 – 8 sierpnia) ponownie nastąpiły pewne zmiany. Impreza została przygotowana zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Kultury i Sztuki: opracowano regulamin festiwalu, zwraca‑ jący szczególną uwagę na pracę ideowo wychowawczą. Komisja zajmująca się selekcją zespołów posiadała również teksty wszystkich utworów, które zostały poddane cenzurze. Nastąpiły także zmiany personalne. Nowymi kierownikami artystycznymi zostali Leszek Winder i Marcin Jacobson, natomiast stanowisko dyrektora Jarocińskiego Ośrodka Kultury otrzymał Kazimierz Olszewski. Wszystkie koncerty zespołów biorących udział w kon‑ kursie zostały przeniesione do amfiteatru, a gwiazdy występowały na dużej scenie. Łącznie na festiwalu zagrało osiemdziesiąt jeden zespołów, których posłuchać mogło dwanaście tysięcy uczestników. Do konkursu przystąpiło natomiast pięćdziesiąt jeden grup, choć dziennikarze odnotowali wyraźny spadek poziomu wykonawców. Bardzo dobrze zostali natomiast przyjęci dość nietypowi dla Jarocina artyści: Czesław Niemen czy też jazzowa gru‑ pa Pick Up. Oprócz tego wystąpili również Armia, Róże Europy, Defekt Muzgó, Chłopcy z Placu Broni, Farben Lehre, Aurora czy też Sztywny Pal Azji. Ciekawostką była obecność ówczesnego ministra do spraw młodzieży Aleksandra Kwaśniewskiego, który jako pierwszy młody człowiek w historii festiwalu obecny był tam w garniturze. Festiwal z 1988 roku ponownie różnił się od pozostałych edycji. Dyrektor artystyczny Leszek Winder przekonywał, że gdyby w Jarocinie co roku występowali ci sami wykonawcy, doprowadziłoby to do stagnacji. Biorąc pod uwagę edukacyjne walory imprezy, zaproszono na nią muzyków, którzy zaczynając od grania rocka wyszli poza ten gatunek muzyczny. W roli gwiazd festiwalu wystąpili m.in.: Jan i Józef Skrzek, Stanisław Sojka, Daab, T.Love czy Turbo. Do konkursu zgłosiło się tym razem dwieście pięćdziesiąt sześć grup, z czego zakwalifikowano siedemdziesiąt trzy, m.in.: Chłopców z Placu Broni, Egzekutora, Destroyera czy też zwycięzcę – Zielone Żabki. Występo‑ wano tym razem na trzech scenach: głównej – mieszczącej się na stadionie, polu namiotowym oraz amfiteatrze. Niestety zarówno poziom zespołów konkursowych, jak i „gwiazd” festiwalu, nie stał na najwyższym poziomie. Za sprawą zmian wprowadzonych przez organizatorów festiwal zaczęła opuszczać punkowa publiczność, brakowało im występów wykonawców kojarzonych P i o t r K a r e n d a ł F e s t i w a l w J a r o c i n i e w d o b i e P R L - u głównie z Jarocinem, a wiec punkrockowych i nowofalowych kapel. Grupy bluesowe i heavymetalowe nie potrafiły trafić w gusta publiki, co zwłaszcza we wspomnianej już grupie rodziło niezadowolenie i frustrację, która zaczęła objawiać się również podczas kolejnych odsłon imprezy. Dziesiąta edycja festiwalu z 1989 roku przyniosła ze sobą trzydzieści sześć (spośród dwustu trzydziestu sześciu chętnych) dopuszczonych do konkursu zespołów. Przesłuchania miały miejsce w amfiteatrze, a najlepsi mieli prawo do występu na stadionie. Debiutowały tu kolejne ważne dla polskiej sceny rockowej grupy: Closterkeller, Big Cyc, Pidżama Porno i Proletaryat. Naj‑ większą jednak atrakcją tamtej edycji festiwalu było dziesięciolecie Dżemu. Zmienił się również dyrektor artystyczny imprezy, Leszka Windera zastąpił Piotr Majewski, który sprowadził na jarocińską imprezę wiele gwiazd, m.in.: Kult, Sztywny Pal Azji, KSU, Aptekę, Kobranockę, Armię czy De Mono. Podczas festiwalu doszło też do nieprzyjemnej sytuacji, gdy publiczność nie dopuściła do występu radzieckiego zespołu Inspector, manifestując tym samym wyraźnie swoje polityczne antypatie. Niestety od 1989 roku następować zaczynał też stopniowy upadek imprezy. Coraz bardziej widoczne zaczynały być zjawiska negatywne: podział na wojujące ze sobą subkultury, agresja czy też niezadowolenie punkowców z komercjalizacji imprezy. Festiwal zaczął przechodzić z rąk do rąk, tracąc swój dawny charakter i znaczenie. Pisząc o festiwalu w Jarocinie nie można pominąć również funkcji, jakie pełniła impreza. Jarocin często jest utożsamiany z miejscem, gdzie młodzi ludzie bez skrępowania mogli głosić swoje poglądy i kontestować istniejącą wtedy rzeczywistość. Istnieje również drugi pogląd, dowodzący, iż festiwal był sprytnie zorganizowanym przez władze wentylem bezpieczeństwa, który pozwalał na skanalizowanie emocji i łatwiejszą kontrolę młodych buntowników. Rozstrzygając spór o to, czym właściwie była ta impreza, warto sięgnąć do wypowiedzi ludzi, którzy występowali na festiwalu, organizowali go, byli przed‑ stawicielami ówczesnej władzy, a także do oryginalnych materiałów z tego okresu. Wydaje się oczywistym, że tak wielka impreza nie mogłaby odbyć się bez przyzwolenia władz, zatem już sam ten fakt wydaje się potwierdzać teorię wentylu, jednakże jeżeli weźmiemy pod uwagę przekaz, jaki płynął od muzyków podczas festiwalu, szybko okaże się, że nawet jeżeli Jarocin miał być miejscem bezpiecznego wyładowania emocji, to szybko wymknął się decydentom spod kontroli. Odkryte w 2003 roku materiały Ministerstwa Spraw Wewnętrznych obejmują raporty z organizacji festiwalu zaledwie w latach 1986 – 1989 i są dość lakoniczne. Ograniczają się raczej do roli ogólnych sprawozdań, nie traktując Jarocina jako wydarzenia potencjalnie wywrotowego. Opisywano oczywiście różne subkultury, działalność Kościoła, a także wymieniano incydenty, lecz w każdym z dostępnych raportów podkreślano, że wydarzenia te nie miały poważnego charakteru (Lesiakowski, Perzyna, Toborek, 2004: 126 – 205). Jednocześnie nie znaleziono dokumentów świadczących o zainteresowaniu służb bezpieczeństwa imprezą w latach wcześniejszych, co może świadczyć, że festiwal nie był traktowany jako realne zagrożenie i władza mogła traktować go jako dobry sposób wyładowania emocji przez młodzież i odciągnięcia jej od działalności antykomunistycznej. Jak twierdzi Tomasz Lipiński, jeden z twórców Brygady Kryzys: „[ … ] Tam komuniści mieli wszystko w jed‑ nym miejscu, mogli się temu przyjrzeć i ocenić, co jest bezpieczne, a co nie. Nie wiem kto to wymyślił i pewnie już się nie dowiem, [ … ] impreza nie przekształciłaby się w ogólnopolski festiwal bez pełnego błogosławieństwa wydziału kultury [ … ].” (Lizut, 2003: 57 – 58). Podobne zdanie ma również Tomasz Budzyński, lider zespołu Siekiera: 51 52 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Nic przecież w tym kraju nie mogło się odbyć bez zgody jakiegoś czerwonego pająka. Co roku, tuż po przyjeź‑ dzie do Jarocina, na próbie dostawałem od smutnego pana karteczkę: „Biuro Służby Bezpieczeństwa, proszę stawić się o godzinie 17”. [ … ] chodziło naprawdę o to, by pokazać nam, że jesteśmy pod ścisłą kontrolą, że nie ma co fikać (ibidem: 74 – 75). Teorii wentyla stanowczo jednak zaprzecza Walter Chełstowski, twórca festiwalu: Oni tego po prosu nie zauważyli. Z Warszawy do Jarocina było daleko, nikomu nie chciało się jeździć. Są tacy, którzy uważają, że to był jakiś wentyl bezpieczeństwa, ale to kompletna bzdura. Nikt nigdy mi nie powiedział, kto ma wystąpić, a kto nie. [ … ] Jeśli chcieliby coś zrobić, to by nas zlikwidowali” (Lesiakowski, Perzyna, Toborek, 2004: 56). Również osoby, które decydowały o organizacji imprezy, twierdzą, że nie ingerowano, ponieważ nikt nie postrzegał Jarocina jako zagrożenia. Fe‑ stiwal miał miejsce w małym, prowincjonalnym miasteczku, nie został też natychmiast dostrzeżony przez szeroką publiczność i media, przez co treści przekazywane przez zespoły nie docierały do mas. Radykalizm młodzieży tłumaczono raczej tradycyjnym buntem młodszego pokolenia, które musi się wyszaleć. Warto podkreślić, że nie odnaleziono żadnych dokumentów, które mogłyby podważyć te zapewnienia. Minister Kultury i Sztuki w latach 1982 – 1986 Kazimierz Żygulski przyznaje, że: „Jarocin nie należał do najważ‑ niejszych spraw [ … ]. Inne były wówczas priorytety [ … ] Jarocin pozostawał z boku” (ibidem: 57). Ze słowami ówczesnego ministra zgadza się również Jan Jajor, I sekretarz Komitetu Miejsko‑Gminnego PZPR w Jarocinie w latach 1981 – 1989: „[ … ] robiliśmy to dla młodzieży. To jest wymysł Warszawy o jakimś wielkim zagrożeniu politycznym, a my na egzekutywie myśleliśmy o tym, żeby ten Jarocin jakoś pokazać” (ibidem). Przytoczone powyżej relacje muzyków, organizatorów i decydentów nie dają jednoznacznego oglądu na sprawę. Można jednak założyć, że, zgodnie z relacją Waltera Chełstowskiego, władza początkowo przegapiła przełomowy dla imprezy moment, gdy w 1980 roku zastąpiła ona organizowane w Jarocinie Wielkopolskie Rytmy Młodych, a później, odwołując się do relacji osób będących w ówczesnych władzach, oraz materiałów zebranych przez służby bezpieczeństwa, nie traktowano festiwalu jako poważne zagrożenie, ani nie był on też odgórnie sterowany. Impreza nie była jednak całkowicie pozbawiona kontroli. Relacje muzyków występujących w Jarocinie wyraźnie to potwierdzają, jednakże, jak sami przyznają, nikt nie próbował, nawet pomimo oficjalnego nakazu oddawania tekstów do cenzury, wpływać na formę ich przekazu. Dlatego też rozpatrując funkcjonowanie festiwalu jako wentyla bezpieczeństwa można stwierdzić, że nawet jeśli impreza miała nim być, to nie udało jej się odegrać takiej roli. Druga z opinii sugeruje, że festiwal był jedyną w swoim rodzaju „oazą wolności”, która pozwalała na wyrażanie każdej, nawet radykalnej opinii i gdzie czujne oko władzy nie sięgało. Choć oczywiście już na początku można obalić teorię o braku kontroli ze strony obozu rządzącego, to jednak trze‑ ba przyznać, że z całą pewnością na festiwalu można było pozwolić sobie P i o t r K a r e n d a ł F e s t i w a l w J a r o c i n i e w d o b i e P R L - u na więcej niż w życiu codziennym. Jak wspomina Krzysztof Grabowski, perkusista i autor tekstów Dezertera: „Na koncertach wykonywaliśmy cały repertuar, bez najmniejszych zmian. W żadnym tekście nie zmieniliśmy ani słowa. A przecież pierwsze nasze teksty kwalifikowały się pewnie na parę lat więzienia [ … ]” (ibidem: 20). Również Muniek Staszczyk, wokalista T.Love twierdzi, że festiwal i treści przekazywane przez muzyków były wymierzone przeciw władzom i panującemu porządkowi: To był okres frustracji, a jednocześnie aktywności. [ … ] Moja teoria jest taka, że początkowo zlekceważyli ten ruch, a potem było im go trudno opanować [ … ] Dezerter walił ze sceny antysowieckie teksty [ … ] To była prawdziwa wyspa wolności – w tej części Europy nieprawdopodobna (ibidem: 21, 56). Czy jednak festiwal w Jarocinie faktycznie był wymierzony w konkretne ugrupowanie polityczne? Czy można charakteryzować go jako obóz So‑ lidarności walczący z komunistami? Z całą pewnością nie. Oczywiście agresywne teksty i buntowniczy przekaz w utworach granych na imprezie kontestowały istniejący porządek, ale nie odnosiły się nigdy do konkretnych osób. Jeżeli już coś piętnowano, to były to negatywne zjawiska społeczne, patologie i wypaczenia systemu. Daleko jednak było muzykom, a także, co niemniej ważne, publiczności festiwalu do deklarowania swoich sympatii politycznych. Można założyć, że gdyby u władzy była wtedy ówczesna opozycja, marazm panujący w kraju i tak sprawiłby, że kontestowano by i buntowano się przeciwko porządkowi. Z całą pewnością można stwierdzić też, że Jarocin nie aspirował do wprowadzenia słów w czyn. Otwierał swojej publiczności oczy na błędy i wypaczenia systemu, piętnując jednocześnie konformizm mas i bezmyślny relatywizm, jednakże czas festiwalu upły‑ wał raczej spokojnie, a poważniejsze incydenty nie miały miejsca. Należy oczywiście pamiętać o potyczkach różnych zwaśnionych subkultur, ale nie można ich utożsamiać z próbami obalenia władzy. Mimo wszystko jednak, odrzucając teorię wentylu bezpieczeństwa, trzeba przyznać, że Jarocin był miejscem szczególnym, chociażby ze względu na wolność wypowiedzi, która tam panowała. Przekaz, który trafiał do młodych ludzi, z całą pewnością mógł „otworzyć” im oczy i sprowokować do refleksji nad sytuacją w Polsce. Sami muzycy również przyznają, że choć podobało im się nawoływanie do zniesienia systemu, który ograniczał wolność, to nie chcieli być utożsamiani z którąkolwiek ze stron. Stworzyli, razem z organizatorami i publicznością, kontrkulturę, działającą w trzecim obiegu, a więc niepodlegającemu cenzu‑ rze, ale też niezwiązaną z opozycją. Analizując festiwal w tym kontekście można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że był on kontestacją porządku, natomiast nie był zorganizowaną opozycją wobec władzy. Wydaje się, że warto również zwrócić uwagę na mniej eksponowaną funkcję festiwalu w Jarocinie z czasów PRL-u. Stosunkowo dużo miejsca poświęcono analizie, czy impreza była wentylem bezpieczeństwa sterowanym przez wła‑ dze czy też raczej ośrodkiem opozycji wobec niej, zapominając o najbardziej oczywistej jego funkcji. Z całą pewnością Jarocin skupiał osoby niezadowolone z ówczesnej sytuacji. Jednakże, czy przyjeżdżały one na imprezę tylko po to, aby zamanifestować swoją niezgodę i bunt wobec zastanej rzeczywistości? Byłby to niepełny obraz, nadmiernie idealizujący festiwal. Nie jest intencją autora dezawuować buntowniczy wkład Jarocina, jednakże nie można pominąć 53 54 kultura popularna 2014 nr 2 (40) tego, że dla dużej, o ile nie przeważającej liczby uczestników, impreza była też sposobem na dobrą zabawę i ucieczkę od codziennych trosk. Często zapomina się o tym fakcie, a jest on nie mniej istotny niż poprzednie dwie funkcje imprezy. Festiwal stał się miejscem, gdzie bez skrępowania młodzi ludzie mogli manifestować swój styl, nie narażając się na szykany ze strony społeczeństwa, i gdzie (przynajmniej na początku) mieli zapewnione względne poczucie bezpieczeństwa, każdy bez skrępowania mógł „być sobą”, cieszyć się muzyką i spotykać z podobnie myślącymi rówieśnikami. Również dla samych muzyków była to okazja do poznania się, integracji ze środowiskiem, a także do zdobycia wiedzy o nowych trendach muzycznych. Impreza była platformą, gdzie dzielono się wiadomościami o tym, co dzieje się w rodzimej muzyce, tej nieprezentowanej przez oficjalne media państwowe. Potwierdzają to słowa samych muzyków, którzy dokładnie obserwowali jarocińską pub‑ liczność, nierzadko zaczynając swoją przygodę z festiwalem z perspektywy fana. Jak twierdzi Tomasz Budzyński z zespołu Siekiera: [ … ] łatwo do tego dorabiać ideologię. To był po prostu duch czasu, taki wiał wiatr. Chciałem w tym uczestniczyć. Myślę, że niewielu ludzi zastanawiało się, dlaczego są hipisami, punkami [ … ] Chodziło przecież tylko o to, żeby być razem, ideologie przychodzą później, bo my tak naprawdę kontestowaliśmy wszystko i czuliśmy nienawiść do wszystkiego (Lizut, 2003: 72). Pogląd taki potwierdza również Krzysztof „Grabaż” Grabowski, lider Pidżamy Porno, który krytykuje nadmierne teoretyzowanie roli festiwalu: [ muzycy ] Przyjeżdżali tam z wielkiego świata, dlatego mogli sobie dyskutować na temat teorii „wentyla” [ … ]. Dla mnie ten festiwal był jak Gwiazdka, czekałem na niego cały rok i żyłem nim przez cały rok. Tam się inspirowałem, stykałem z nowymi pomysłami i ładowa‑ łem akumulatory. [ … ] Dyskusję o ręcznym sterowaniu młodzieżą w PRL za pomocą festiwalu trochę mnie śmieszą. [ … ] Komuniści nie byli aż tak inteligentni (ibidem: 170). Choć może nie należałoby aż tak nie doceniać ówczesnych władz i służb, to wydaje się, że cytowane słowa dobrze obrazują zdanie większości uczestników przyjeżdżających do Jarocina. Ideologia i polityka nie była tam najważniejsza. Dla publiczności złożonej z młodych ludzi liczyła się również, o ile nie przede wszystkim, dobra zabawa i opisując imprezę nie można jej pominąć. Dopiero łącząc w całość trzy opisane powyżej funkcje festiwalu zyskujemy obraz tego, czym był w rzeczywistości. P i o t r K a r e n d a ł F e s t i w a l w J a r o c i n i e w d o b i e P R L - u Bibliografia Hołdys Z. (1983). Hołdys też o Jarocinie. „Gazeta Młodych”, VIII 23 – 25. Jaremko Z. (1981). Rock‑chimera. „Walka Młodych”, 23. Kontrabas M. (1982). Rock w natarciu. „Południowa Wielkopolska”, 5. Lesiakowski K., Perzyna P., Toborek T. (2004). Jarocin w obiektywie bezpieki. Warszawa. Lizut M. (2003). Punk Rock Later. Warszawa. Puzon A. (1980a). Rytmy młodych w nowej oprawie. „Głos Wielkopolski”, 6 – 8 VI. Puzon A. (1980b). Pod znakiem młodej generacji. „Głos Wielkopolski”, 13 – 15 VI. Puzon A. (1983). Jarocin od kuchni. „Gazeta Poznańska”, VIII 20 – 21. Wojciechowski K., Makowski M., Witkowski G. (2011). Pokolenie J8 – Jarocin ’80‑’89. Poznań. 55 56 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Kontrowersje wokół big‑beatu w publicystyce lat 60. Grzegorz Dąbkowski DOI: 10.5604/16448340.1132089 G r z e g o r z D ą b k o w s k i K o n t r o w e r s j e w o k ó ł b i g ‑ b e a t u w p u b l i c y s t y c e l a t 6 0 . Dla młodszej części społeczeństwa big beat to nazwa gatunku muzyki elek‑ tronicznej, powstałego w połowie lat 90. XX wieku. Nie wszyscy wiedzą, że w latach 60. w Polsce i w niektórych krajach socjalistycznych nazywano tak rocka, żeby zmylić władze, wrogo nastawione do pochodzącej z Zachodu muzyki rozrywkowej. Nazwa ta nie była używana w tym znaczeniu na gruncie języka angielskiego, lecz została rozpowszechniona przez Franciszka Walickiego (ps. Jacek Grań), dziennikarza muzycznego, autora tekstów piosenek, współtwórcy wielu zespołów muzycznych, takich jak „Rhythm and Blues”, „Czerwono‑Czarni”, „Niebiesko‑Czarni”. Pisana była – mimo współrzędności znaczeniowej członów składowych – przeważnie z łącznikiem: big‑beat (por. Doroszewski (red), 1969); rzadziej spotkać można było spolszczoną pisownię bigbit (por. Szymczak (red.), 1978); Maria Szabłowska, autorka zbioru wywiadów Cały ten big beat, zastosowała pisownię bez łącznika (Szabłowska, 1993). Analiza tekstów publicystycznych z lat 60. pozwala na szersze spojrzenie na to ważne zjawisko muzyczno‑socjologiczne. Na temat big‑beatu wypo‑ wiadali się wówczas dziennikarze, krytycy muzyczni, muzykolodzy, muzycy. Wypowiedzi cytowane w tym artykule pochodzą z różnorodnych źródeł. Są wśród nich periodyki lokalne: „Kulisy” – warszawski tygodnik publicystyczno ‑informacyjny (później dodatek tygodniowy „Expressu Wieczornego”), poświęcony sprawom społecznym, kulturalnym, politycznym, lokalnym, „Pomorze” – bydgoski dwutygodnik literacko‑kulturalny, „Odgłosy” – łódzki tygodnik społeczno‑literacki, „Litery” – gdański miesięcznik społeczno ‑kulturalny, ale też czasopisma o zasięgu ogólnopolskim: „Współczesność” – warszawski dwutygodnik literacko‑artystyczny, trybuna pokolenia młodych pisarzy debiutujących ok. 1956 r., którego główną linią programową był sprzeciw wobec dotychczasowych modeli kultury, konformizmu, konwencji estetycznej, „Przekrój” – krakowski (obecnie warszawski) tygodnik ilustrowany, poświę‑ cony aktualnym zagadnieniom społecznym, politycznym, kulturalnym. Jest „Polska” – ilustrowane czasopismo przeznaczone dla odbiorców zagranicznych, ukazujące się w kilku językach. Są czasopisma muzyczne: „Poradnik Muzycz‑ ny” – łódzki miesięcznik poświęcony upowszechnianiu i metodyce nauczania muzyki, „Ruch Muzyczny” – krakowski, później warszawski dwutygodnik zamieszczający informacje o bieżącym życiu muzycznym w Polsce i za gra‑ nicą, artykuły dotyczące historii muzyki poważnej, muzykologii, wykonaw‑ stwa, recenzje koncertów, „Jazz” – gdański, później warszawski miesięcznik, pierwsze pismo jazzowe ukazujące się w krajach demokracji ludowej, „Jazz Forum” – warszawski dwumiesięcznik (później miesięcznik) poświęcony muzyce jazzowej w kraju i na świecie. Jest „Życie Warszawy” – ogólnopolski dziennik o charakterze warszawskim, jeden z najbardziej opiniotwórczych dzienników w PRL-u, i jego dodatek „Kultura i Życie”. Są organy Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej: dziennik „Trybuna Ludu” i miesięcznik „Nowe Drogi”, ale też tygodnik społeczno‑kulturalny „Kierunki”, wydawany przez organizację katolicką „PAX” (dane o czasopismach opracowano na podstawie: Banaszkiewicz‑Zygmunt (red.), 2000). Big‑beat był muzyką aprobowaną przez młodzież. Starsze pokolenie dystansowało się od niego. O bardzo krytycznym stosunku do tej muzyki świadczyć może kpiąca relacja występu „Czerwono‑Czarnych” w Filharmonii Narodowej, zamieszczona przez dziennikarza, pisarza, grafika Mirosława Malcharka w 1962 r. w tygodniku „Współczesność”: 57 Grzegorz Dąbkowski – dr hab., prof. w Instytucie Kulturoznawstwa SWPS w Warszawie. gdabkowski@ swps.edu.pl 58 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Muzykantów jest sześciu. I tych sześciu potrafi wydobyć ze swoich instrumentów nieprawdopodobną ilość wyklu‑ czających się wzajemnie dźwięków [ … ] gra (podobno jazzowo) systemem zwanym big‑beat. Big‑beat znaczy mocne uderzenie (Malcharek, 1962: 3). Trudno dziś stwierdzić, co miał na myśli autor, pisząc o „wykluczających się wzajemnie dźwiękach” – piosenki bigbitowe były przecież w większości melodyjne i zharmonizowane w prosty sposób; elementem odróżniającym je od wcześniejszych utworów rozrywkowych był raczej wyeksponowany rytm i przeważnie duże natężenie dźwięku. Na koniec swojej relacji autor nie zawahał się skrytykować władze, które dopuściły do tego występu: Cóż za „szatani byli tu czynni?”, pytam. Kto otworzył tej grupie zmanierowanych wyrostków drzwi warszawskiej Filharmonii Narodowej? Kto jest za to odpowiedzialny personalnie? (ibidem). Krytyce podlegała prostota utworów bigbitowych. Andrzej „Ibis” Wróblewski, znany popularyzator poprawnej polszczyzny i krytyk muzyczny, w 1963 r. ironizował: W ciągu ostatniego roku wyrosło arcyciekawe zjawisko socjologiczne. Celowo używam określenia „socjologiczne”, chociaż mam na myśli rodzaj muzyki rozrywkowo ‑tanecznej, wykonywanej w stylu tzw. big‑beat, co znaczy po prostu „mocne uderzenie”. Strona artystyczna tego zjawiska nie jest warta zasadniczych rozważań, jako zbyt prosta. Bierze się zespół orkiestralny z sekcją rytmiczną wzmocnioną gitarami elektrycznymi, daje mu popularną melodię lub tzw. przebój zaaranżowany ze szczególnym naciskiem na wydobycie akcentów rytmicznych i to jest wszystko (Wróblewski, 1963: 21). Ibis zarzucał również bigbitowcom brak profesjonalizmu: Igelitowe fraczki dodają imprezie pieprzyka egzoty‑ zmu, ale nie zastąpią szkoły, dobrze ustawionego głosu, prawidłowo opanowanego oddechu, właściwej dykcji (ibidem: 22). Niektórzy publicyści wyrażali obawy o niewłaściwy profil ideologiczny big ‑beatu. Witold Kaczyński w 1963 r. pisał o tej muzyce: „nieszczęsny jazz lub pseudo‑jazz, jak chcą fachowcy” (Kaczyński, 1963: 15). Odwoływał się do słów sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikity Chruszczowa: Muzyka, w której nie ma melodii, nic prócz irytacji nie wywołuje. Mówią, że dzieje się to na skutek niezrozumienia. Rzeczywiście, bywa taka muzyka jazzowa, że jej i zrozumieć nie można, i słuchać przykro (ibidem). G r z e g o r z D ą b k o w s k i K o n t r o w e r s j e w o k ó ł b i g ‑ b e a t u w p u b l i c y s t y c e l a t 6 0 . Kaczyński skarżył się jednak głównie, że tysiące megafonów [ … ] ryczą, według swoich dynamicz‑ nych możliwości, od rana do wieczora najdziksze melodie w najdzikszych rytmach twista, madisona, rokendrola i czort wie jakich jeszcze (ibidem). Apelował: Stwórzmy wielki front walki z zalewem ogłupiających szlagierów. Nie pozwólmy na zwyrodnienie jednej z naj‑ piękniejszych sztuk – muzyki (ibidem). Zastanawiano się nad przyczynami popularności big‑beatu. Andrzej Makowiecki, trębacz jazzowy, późniejszy autor powieści Noc saksofonów (Łódź 1984), której akcja rozgrywa się w środowisku muzyków rozrywkowych, pisał w 1963 r.: Młodzież widzi w big‑beacie uosobienie nowoczesności i oryginalności (Makowiecki, 1963: 7). Dostrzegał też istotne aspekty ekonomiczne tej muzyki: Big‑beat ma swoich protektorów. Wielkimi jego przyja‑ ciółmi są ci muzycy i teoretycy, którzy w jego egzystencji widzą źródła swoich dochodów (ibidem). Makowiecki przewidywał jednak (jak się okazało, nietrafnie) rychły zmierzch big‑beatu. Uważał, że za 50 lat wróci on jako „ciekawostka”. I rzeczywiście po pięćdziesięciu latach Ania Rusowicz, córka słynnej Ady Rusowicz – solistki „Niebiesko‑Czarnych”, zdobyła dużą popularność płytą Mój Big‑Bit, zawierającą przeboje matki i jej własne kompozycje. Wątek interesowności popularyzatorów big‑beatu podjął sześć lat później J. Abstawski (Abstawski, 1969: 18). Krytycznego stosunku do big‑beatu nie kryli na ogół jazzmani. Znany organista Krzysztof Sadowski wypowiedział się w 1963 r. na łamach mie‑ sięcznika „Jazz”: Mimo pokrewieństwa z pierwowzorem murzyńskim big‑beat zaliczam do maksymalnego prymitywu moż‑ liwego do przyjęcia dla Europejczyków. Granie takiej muzyki nawet dla przeciętnie rozwiniętego muzyka (zwłaszcza jazzmana, przywykłego do improwizacji) musi być tragedią (Sławiński, 1963: 21). Zdarzały się jednak również przeciwne opinie. Weteran jazzu z lat 50. Józef Krzeczek wypowiedział się w 1963 r. w następujący sposób: Bardzo dobrze się czuję w „mocnym uderzeniu”. Ta muzyka ma rytm i swing. Nie mam zamiaru się z tego wycofywać i nie sądzę, żebym zdradzał jazz (ibidem). 59 60 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Polska Federacja Jazzowa postanowiła zaopiekować się bigbitowcami. Rada Artystyczna PFJ przedstawiła 23 września 1965 r. projekt utworzenia „Sekcji Muzyki Młodzieżowej” przy PFJ, w którym zwróciła się o pomoc do Komisji Kultury Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz Ministerstwa Kultury i Sztuki, w którym czytamy: W ostatnich latach rozwinął się w Polsce żywiołowy, masowy ruch muzyczny młodzieży zwany popularnie big‑beatem. Wśród rozmaitych rodzajów współczesnej muzyki rozrywkowej, big‑beat posiada najsilniejsze związki z jazzem. Wspólnymi są: podstawa rytmiczna, swing, często również struktura skalowa (blues) i in‑ strumenty (Uchwała, 1965: 22). Ruch big‑beatowy pozbawiony jest opieki i siły kie‑ rowniczej, co powoduje wzrost niebezpieczeństwa rozwoju tandety muzycznej i innych niepożądanych zjawisk. W związku z powyższym wyłania się pilna konieczność roztoczenia opieki nad tym ruchem tym bardziej, że inicjatywa ta wychodzi od tego ruchu (ibidem: 23). Powyższy cytat przeczy panującemu obecnie stereotypowi, że władze miały jednoznacznie negatywny stosunek do big‑beatu. Autor niniejszego artykułu na przełomie lat 60. i 70. grał w harcerskim zespole muzycznym (na czecho‑ słowackiej gitarze elektrycznej marki Jolana Star, będącej wówczas obiektem westchnień kolegów) podczas wielu uroczystości oficjalnych; w repertuarze były głównie utwory bigbitowe. Niektórzy publicyści zdawali sobie sprawę z nieuchronności przemian w muzyce rozrywkowej. Muzykolog Stanisław Żelechowski pisał patetycznie w 1964 r.: nadszedł ten wielki bóg i zajął swój złoty tron. Big ‑beat – oto jego imię. Początkowo broniono się przed nim z pewnego rodzaju zażenowaniem, ale potem zaapro‑ bowano. Trudno – wszak wola ludu (i to jeszcze jakiego ludu – tych „nastolatków”, naszych żywych pomników danych statystycznych, wprawiających w przerażenie demografię Europy!) jest najwyższym prawem (Żele‑ chowski, 1964: 4). Podstawowym instrumentem stała się gitara, ale zdaniem Żelechowskiego młodzież nie umie grać na gitarze; należy więc wydać podręcznik gry na tym instrumencie. W dowcipny sposób charakteryzował w 1964 r. repertuar bigbitowy Lucjan Kydryński, pisarz muzyczny (autor m.in. monografii o J. Straussie, Offenbachu, F. Lehárze, G. Gershwinie, a także przewodnika operetkowego i przewodnika po filmach muzycznych), dziennikarz, konferansjer: rytmiczny, hałaśliwy, w którym dawne „tralala” zastę‑ puje albo jękliwe albo energiczne pokrzykujące ye ye ye (Kydryński, 1964: 14). G r z e g o r z D ą b k o w s k i K o n t r o w e r s j e w o k ó ł b i g ‑ b e a t u w p u b l i c y s t y c e l a t 6 0 . Znany krytyk muzyczny Zdzisław Sierpiński proponował w 1964 r., aby wykorzystać zainteresowanie muzyką bigbitową w celu popularyzacji muzyki poważnej – przejść od chwytliwych przykładów (np. z repertuaru „Czerwono ‑Czarnych”) przez jazzowe przeróbki pieśni ludowych do tańców narodo‑ wych i muzyki symfonicznej (por. Sierpiński, 1964: 2 – 3). Pogląd, że poprzez słuchanie muzyki rozrywkowej można nabyć kultury muzycznej, nie był jednak popularny wśród muzykologów (por. Przychodzińska‑Kaciczak 1984). Zdarzały się zdecydowanie pozytywne opinie o muzyce młodzieżowej, jak w korespondencji własnej „Życia Warszawy” z Londynu z 1964 r. autorstwa Kamili Chylińskiej, zatytułowanej Beatlesi i trubadurzy (przez „trubadurów” rozumiała autorka twórców nurtu folk‑song). Piosenki Beatlesów są rytmiczne, łatwe, melodyjne, szybko wpadają w ucho, „przyczepiają się” do słuchacza – nie czyńmy z nich jednak obrazu pokolenia, a tym mniej obrazu jego „degeneracji” (Chylińska, 1964: 4). Podobnie pozytywną opinię wydała o występującym w Polsce zespole „The Tremeloes” T. Grabowska, kończąc żartobliwie: Sympatyczna angielska czwórka zdobyła od razu pub‑ liczność i rozbawiła ją szczerze i na wesoło, absolutnie nie prowokując konieczności interwencji porządkowych (Grabowska, 1969: 6). O Czesławie Niemenie pochlebnie wyraził się w 1966 r. poeta, autor sztuk wystawianych w teatrach lalkowych, redaktor czasopisma „Pomorze” Andrzej Baszkowski: „jest wzorem niecodziennej pracowitości, popartej talentem” (Baszkowski 1966, nr 13, s. 9). Sam Czesław Niemen nie uważał się za bigbitowca: Do muzyki młodzieżowej nie od razu się przekonał. Nie lubi w ogóle określenia „big‑beat”. Teraz też mówi – „Nie jestem big‑beatowcem i nie chciałbym tak być nazywa‑ ny. Jestem po prostu piosenkarzem dla ludzi” (Hinz, Wilczko, 1969: 8). Mateusz Święcicki, muzykolog, wykładowca jazzu w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie, współtwórca festiwalu opolskiego i pierwszych jazzowych audycji radiowych, autor klasycznej książki Jazz, rytm XX wieku (Święcicki, 1972), w superlatywach wypowiadał się w 1967 r. o „Czerwonych Gitarach”, przedstawiając zarazem wnikliwą analizę muzyczną przeboju bigbitowego: Autentycznie młodzi członkowie zespołu „Czerwone Gitary” utrafili w gust i pragnienia rówieśników bez zbędnej pozy i stylizacji (Święcicki, 1967: 46). „Czerwonym Gitarom” udało się harmonijnie połączyć melodię, słowa i interpretację. Chłopcy z Trójmiasta skutecznie konkurują na krajowej giełdzie ze światowymi gwiazdami big‑beatu (ibidem: 47). 61 62 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Napisał też artykuł Skaldowie XX wieku – już sam tytuł artykułu, porównu‑ jący zespół do skandynawskich poetów i śpiewaków okresu średniowiecza, nobilitował grupę braci Zielińskich: „Skaldowie” są godni patentu za archaizację, stylizację oraz za oryginalność warsztatu muzycznego (Święcicki, 1967a: 30). utwory Skaldów, choć posiadają fakturę taneczną, w za‑ sadzie wyszły dalej poza specyfikę gatunku – stając się już nie żadnym „big‑beatem” czy „rock‑and‑rollem”, lecz po prostu MUZYKĄ (ibidem: 31). Śmieszyć dziś może odpowiedź na artykuł opublikowany w 1966 r. w „Głosie Szczecińskim”, w którym stwierdzono, że fakt zorganizowania przez człon‑ ków Związku Młodzieży Socjalistycznej przy Powiatowym Domu Kultury wielbicieli Karin Stanek to „przykład nadużycia politycznego”. Autor listu do redakcji wziął w obronę młodzież, która „wie, kto to Bach i Mozart i lubi chodzić do teatru”. Poza tym bigbitowcy na Zachodzie podpisują petycje antyrasistowskie, komponują i śpie‑ wają piosenki potępiające wojnę i niesprawiedliwość społeczną, poświęcają masę swego czasu i pieniędzy (tych zarobionych na bigbeacie), zwiększając fundusze pomocy głodującym (List do redakcji 1966). Pod koniec lat 60. zaczęto podsumowywać w mediach zjawisko polskiego big‑beatu. O rozmiarach ruchu bigbitowego można się dowiedzieć z artykułu Waltera Egona z 1969 r. Podaje on, że w 1968 r. działało w Polsce 6 tysięcy zespołów bigbitowych (łącznie 20 tysięcy wykonawców), dla których pisało teksty 10 tysięcy autorów (Egon, 1969: 9). Publicysta Marek Badtke w 1969 r. upatrywał genezy big‑beatu w jazzie – jego zdaniem elementy intelektualne, kontemplacyjne zostały zastąpione akcentami wrażeniowymi i relaksowym charakterem. Podkreślał jednak, że trzeba ingerować w big‑beat „dla celów wyższych” (Badtke, 1969: 9). Jerzy Wilczko w artykule z 1969 r. przyczynę popularności big‑beatu na przełomie lat 50. i 60. upatrywał w tym, że jazz stał się trudny w odbiorze. Przez pewien czas big‑beat czerpał ze źródeł folklorystycznych, potem jednak nastąpił jego regres (Wilczko, 1969, nr 23, 8 – 9; nr 24: 11). Pianista jazzowy, krytyk i pisarz muzyczny Lech Terpiłowski w 1968 r. zauważył filozoficznie, że dziesięć lat wcześniej krytykowano jazzmanów z brodami, w czarnych swetrach i dżinsach, a dziś krytykuje się „owłosionych” bigbitowców (Terpiłowski, 1968: 20). Szczegółowy przegląd zespołów zamieściło w czasopiśmie „Jazz” w 1968 r. dwóch autorów: publicysta muzyczny Dariusz Michalski i twórca tekstów wielu przebojów Marek Dutkiewicz. Uznali, że poziom polskiego big‑beatu jest dobry; jednocześnie zasygnalizowali brak rozwoju tej muzyki. Ponadto wyrazili w artykule opinię, że jedyny w Polsce „czuje bluesa” Wojciech Korda (Michalski, Dutkiewicz, 1968). Obszerne metodyczne studium big‑beatu opublikowali w 1969 r. w „Ruchu Muzycznym” muzykolodzy Grzegorz Michalski i Wacław Panek (Michalski, G r z e g o r z D ą b k o w s k i K o n t r o w e r s j e w o k ó ł b i g ‑ b e a t u w p u b l i c y s t y c e l a t 6 0 . Panek, 1969). Na początku postawili trzy istotne pytania: czy big‑beat to ruch kulturalny, społeczny czy artystyczny. Następnie przedstawili cechy charakterystyczne big‑beatu: •„silna pulsacja rytmiczna, oparta na schematach prostszych, ale bardziej dosadnych niż w jazzie, natomiast bardziej skomplikowanych niż np. w walcu czy tangu” (Michalski, Panek, 1969: 15); • gitary elektryczne, traktowane często perkusyjnie, kwartet wokalny; • szerokie wykorzystanie i schematyzacja muzyki jazzowej, szczególnie bluesa; • częste zapożyczenia z muzyki minionych okresów historycznych oraz z innych rodzajów muzyki rozrywkowej; • sięganie do autentycznych melodii ludowych; ich schematyzacja; • zasada naśladowania indywidualności (satelity); • nowe sposoby wydobywania i przekazywania dźwięku; • masowość (cały świat); • więź społeczna. Autorzy studium podkreślili, że big‑beat ma niewiele cech swoistych, w związku z czym różnice między big‑beatem a „nie‑big‑beatem” jest trudna do uchwycenia. W Polsce początki big‑beatu przypadły na okres kryzysu w muzyce rozrywkowej: wykonywano piosenki pseudoludowe, państwowotwórcze, sentymentalne. Swą siłę czerpał on z zachodniego przemysłu rozrywkowego. Autorzy w swoim wywodzie zwrócili uwagę, że po jakimś czasie odbiorcy, znużeni big‑beatem, zainteresowali się „własnym” stylem Piotra Szczepanika. W tekście Michalskiego i Panka znalazła się oczywista obecnie, wtedy odkrywcza diagnoza: o popularności utworu decyduje w głównej mierze nie jego kształt muzyczny, ale sposób wykonania, prestiż wy‑ konawcy i nasilenie reklamy (Michalski, Panek, 1969: 18). Krytycznie o polskim big‑beacie wypowiedzieli się w 1969 r.: Jerzy Kossela, muzyk związany m.in. z „Czerwonymi Gitarami”, i Stefan Zabieglik, filozof, matematyk, znawca kultury i historii Szkocji, propagator zdrowego rozsądku i poprawnej polszczyzny. Byli oni zdania, że piosenki nie dają pozytywnych wzorców (nawet „Skaldowie” proponują: „Gońcie króliczka”). Nie można bowiem rozdzielać rozrywki od nauki i wychowania. Nie można też schlebiać gustom publiczności z „komercjalnego” punktu widzenia. Niedobrym kryterium oceny piosenek są listy przebojów. Trzeba stworzyć własne mocne uderzenie, nie będące tylko „cieniem muzyki tworzonej na Zachodzie” (Kossela, Zabieglik, 1969a: 15 – 17). W innym artykule ci sami autorzy podpowiadali, że ponieważ założenie zespołu sprawia wiele kłopotów, mógłby się tym zająć Związek Młodzieży Socjalistycznej (Kossela, Zabieglik, 1969b: 25 – 26). Jerzy Kossela w 1969 r. stwierdził, że big‑beat nie jest – jak uważają nie‑ którzy – tylko „modą” (Kossela, 1969: 7). Postanowił poddać analizie pojęcia: big‑beat i muzyka młodzieżowa. Big beat – wywodził Kossela – oznaczał pierwotnie w języku angielskim ‘eksponowanie pierwiastków rytmicznych w muzyce jazzowej’; od 1962 r. w języku polskim – ‘kierunki głośnej muzyki rozrywkowej, eksponującej rytm (głównie rock and rolla i twista)’, następnie – ‘głośną muzykę (w tym wiele kierunków jazzu)’ i ’muzykę gitarową (niezależnie od treści, formy i wykonania)’. Obecnie [ w 1969 r. ] – według Kosseli – big‑beat ma 5 znaczeń: 1. ‘rock and roll’; 2. ‘głośna i rytmiczna muzyka’; 3. ‘muzyka gitarowa’; 4. ‘chuligaństwo, 63 64 kultura popularna 2014 nr 2 (40) nieuctwo, rozwydrzenie, długie włosy’; 5. ‘muzyka młodzieżowa’ (Wojciech Mann w książce RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą wspomina, że w latach 60. jako bigbitową określało się po prostu muzykę rozrywkową – por. Mann, 2010: 75).Kossela zaproponował, żeby zastąpić muzyczny termin big ‑beat terminem socjologicznym muzyka młodzieżowa, definiowanym: ‘muzyka utożsamiana przez młodzież ze swoją’. Jak wynika z przytoczonych wyżej wypowiedzi, opinie publicystów na temat big‑beatu były w latach 60. w dużym stopniu zróżnicowane. Można do nich dodać jeszcze cytaty zamieszczone w Suplemencie do Słownika języka polskiego pod red. Witolda Doroszewskiego (1969) w haśle „bigbitowy”. Z trzech podanych cytatów dwa pierwsze są niewątpliwie krytyczne (ironiczne): Występujące na giełdach [ piosenki ] coraz częściej zespoły bigbitowe wnoszą do nich, prócz hałasu, wątpliwość, czy to, co prezentują, to piosenka czy nie („Życie Warszawy” 36, 1966), Najszerzej uprawia się muzykę bigbitową, i to według [ … ] zasady: kto głośniej, kto prędzej („Nowe Drogi”, 1963: 131), trzeci (zresztą najwcześniejszy) cytat jest pozytywny w swojej wymowie: [ Skrzypce ] w bigbitowych przeróbkach melodii ludowych brzmią znakomicie („Kulisy”, 1962). Niektórzy autorzy krytykowali tę muzykę tylko za to, że różniła się od wcześniejszej muzyki rozrywkowej; innych drażniła jej głośność lub prostota (w porównaniu z jazzem), jeszcze innych brak profesjonalizmu wykonawców. Argumenty natury ideologicznej (niepożądane zachodnie źródła big‑beatu) zdarzały się rzadko. Część głosów wyrażała chęć pomocy bigbitowcom – jazzmanom chodziło o pomoc merytoryczną, innym – ideologiczną. Trudno było jednak zlekceważyć potężne zjawisko społeczno‑artystyczne, które się wówczas narodziło. Władza zdawała sobie z tego sprawę. Trafnie po latach podsumował epokę big‑beatu Filip Łobodziński, dzien‑ nikarz, tłumacz, muzyk i aktor: Bigbitowcy na dobrych kilka lat przejęli rząd młodych dusz. Moc tego uderzenia budzi dziś uśmiech, ale wtedy to był dynamit, który wpuścił świeże powietrze. Wszystkim bardziej ambitnym zespołom, które przyszły potem, szlak utorowali właśnie bigbitowcy (Łobodziński 2012). O nieprzemijającej do dziś atrakcyjności big‑beatu napisał autor relacji z kon‑ certu Ani Rusowicz, Jakub Knera: Co takiego jest w bigbicie, że zachwyca do dziś? Część osób skonstatuje, że przywołuje on wspomnienia sprzed kilku dekad, z nastoletniego okresu ich życia. Inni powiedzą, że obecnie muzyki w takim stylu się nie robi i ciężko o podobne wrażenia. Mnie w bigbicie podoba się charakterystyczne brzmie‑ nie i specyficznie zaaranżowane kompozycje, ale ponad wszystko fakt, że ten gatunek w odświeżonej formule broni się w 2012 roku. Ania Rusowicz z zespołem jest tego najlepszym przykładem (Knera 2012). G r z e g o r z D ą b k o w s k i K o n t r o w e r s j e w o k ó ł b i g ‑ b e a t u w p u b l i c y s t y c e l a t 6 0 . Bibliografia Abstawski J. (1969). Bez kredytu. Cz. I. Popularyzacja muzyki młodzieżowej. „Jazz”, nr 58. Badtke M. (1969). Piosenkarskie sukcesy. „Pomorze”, nr 6. Banaszkiewicz‑Zygmunt E. (red.) (2000). Media – leksykon PWN . Warszawa. Baszkowski A. (1966). Wszystko o Niebiesko‑Czarnych. „Pomorze”, nr 13. Chylińska K. (1964). Beatlesi i trubadurzy. „Życie Warszawy”, nr 203. Doroszewski W. (red.). (1969), Słownik języka polskiego, t. 11. Suplement, Warszawa. Egon W. (1969). Jak powstają piosenki? (z cyklu Poradnik chałturzysty). „Po‑ morze”, nr 4. Grabowska T. (1969). The Tremeloes – przykład beatowej zabawy. „Trybuna Lu‑ du”, nr 331. Hinz P., Wilczko J. (1969). O Niemenie dobrze i źle. „Pomorze”, nr 19. Kaczyński W. (1963). Jeszcze o szmirze. „Kultura i Życie”, nr 10. Knera J. (2012). Bigbitowy powrót do przeszłości z Anią Rusowicz. http:// m. trojmiasto.pl / news / Bigbitowy‑powrot‑do‑przeszlosci‑n56755.html (do‑ stęp 6.04.12). Kossela J. (1969). Dyskusja o piosence. Czy warto zawracać sobie głowę „Muzyką młodzieżową”. „Pomorze”, nr 13. Kossela J., Zabieglik S. (1969a). Gońcie króliczka, czyli rzecz o piosence, szczególnie młodzieżowej. „Litery”, nr 7. Kossela J., Zabieglik S. (1969b). Jak założyć zespół? „Litery”, nr 11. Kydryński L. (1964). Olympia, Paryż, Niebiesko‑Czarni. „Przekrój”, nr 980. List do redakcji (1966). „Jazz”, nr 12. Łobodziński F. (2012). Katarzyna Sobczyk, była wśród pierwszych, http:// m.newsweek.pl / wiadomosci‑kulturalne,katarzyna‑sobczyk‑‑byla‑wsrod ‑pierwszych‑‑ ,62758,1,1.html (dostęp 10.04.12). Makowiecki A. (1963). Czy koniec big‑beatu? „Odgłosy”, nr 1. Malcharek M. (1962). Big‑beat = mocne uderzenie, „Współczesność”, nr 13. Mann W. (2010). RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą, Kraków. Michalski D., Dutkiewicz M.W. (1968). Mocne uderzenie po polsku. „Jazz”, nr 10; nr 12. Michalski G., Panek W. (1969). Polski big‑beat. „Ruch Muzyczny”, nr 11; nr 12; nr 13; nr 14. Przychodzińska‑Kaciczak M. (1984). Zrozumieć muzykę, Warszawa. Sierpiński Z. (1964). Jaka muzyka rozrywkowa?, „Poradnik Muzyczny”, nr 3. Sławiński A. (1963). Czerwono‑Czarni, czyli big‑beat po polsku, „Jazz”, nr 7 – 8. Szabłowska M (1993). Cały ten big beat, Łódź. Szymczak M. (red.) (1978). Słownik języka polskiego, t. 1, Warszawa. Święcicki M. (1967). Czerwone Gitary. „Polska”, nr 10. Święcicki M. (1967a). Skaldowie XX wieku. „Polska”, nr 12. Święcicki M. (1972). Jazz, rytm XX wieku, Warszawa. Terpiłowski L. (1968). „Ta dzisiejsza młodzież”, czyli nasz klient – nasz fan (w cy‑ klu Listy spod kominka Lecha Terpiłowskiego). „Jazz”, nr 9. Uchwała (1965): Uchwała Rady Artystycznej Polskiej Federacji Jazzowej z dnia 23 września 1965 r. Projekt utworzenia „Sekcji Muzyki Młodzieżowej” przy PFJ . „Jazz Forum”, nr 1. Wilczko J. (1969). Dziesięć lat muzyki młodzieżowej. „Pomorze”, nr 23; nr 24. Wróblewski A. (1963). Amok big‑beatu. „Ruch Muzyczny”, nr 17. Żelechowski S. (1964). Żałosny flirt z gitarą. „Kierunki”, nr 4. 65 66 kultura popularna 2014 nr 2 (40) „Zwoje muskułów monstrualnych rozmiarów i dużo nagiego ciała” Patryk Wasiak Kultura popular‑ na, nowe technolo‑ gie medialne i le‑ gitymizacja socja‑ listycznego projek‑ 1 tu kulturowego DOI: 10.5604/16448340.113209 1 Badania do niniejszego artykułu były wspierane za pomocą grantu Narodowego Centrum Nauki 2013 / 08 / S / H S2 / 00267. Autor pragnie podziękować anonimowemu recenzentowi za krytyczne uwagi, które przyczyniły się do ulepszenia artykułu. P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” Celem artykułu jest pokazanie, w jaki sposób treści kultury popularnej dostępnej dzięki wideo i telewizji satelitarnej zostały włączone w dyskusję nad społeczną rolą kultury w socjalistycznej Polsce. W połowie lat 80. cieszące się ogromną popularnością zachodnie filmy wideo oraz programy telewizji satelitarnej stały się obiektem regularnej krytyki na łamach czasopism kulturalnych. Negatywne opisy treści kultury do jakich mają dostęp Polacy dzięki magne‑ towidom oraz antenom satelitarnym były przeciwstawiane projektowi rozwoju państwowego mecenatu nad kulturą. Projekt ten zakładał, że dzięki opiece instytucji w ramach aparatu kultury Polacy będą mieli dostęp do wartościowej kultury na wideo i w kanałach telewizji satelitarnej. Alexei Yurchak analizując język przemówień oraz radzieckiej prasy lat 80. pokazał, w jaki sposób opisy „wyobrażonego Zachodu” pełniły funkcję legitymizacji socjalistycznego ustroju (Yurchak, 2005, zob. też Péteri, 2010). Opisywany przez Yurchaka „wyobrażony Zachód” odnosił się zarówno do dóbr materialnych jak i trendów kulturalnych. W artykule pokazuję, jak filmy akcji i pornografia dostępna na wideo oraz programy zachodnich stacji telewizyjnych stały się dla polskich krytyków kul‑ turalnych, piszących o społecznym wpływie mediów, negatywnymi symbolami wyobrażonego Zachodu. Ten negatywny punkt odniesienia pełnił funkcję przeciwwagi dla socjalistycznego projektu edukacji kulturalnej społeczeństwa, jednego z kluczowych elementów legitymizacji państwowego socjalizmu. W artykule argumentuję, że dyskusja na temat negatywnego wpływu technologii medialnych została włączona w istniejący rytuał językowy słu‑ żący legitymizacji ustroju socjalistycznego. Przedmiotem analizy nie jest sam sposób pisania o kulturze zachodniej w prasie PRL-u, który był dużo bardziej zniuansowany, ale to, jak wyobrażano sobie wpływ zachodniej kultury medialnej na społeczeństwo. Legitymizacja ustroju w sferze kultury była oparta na reprodukowanym w języku propagandy założeniu, że dzięki uniknięciu mechanizmów związanych z komercjalizacją kultury, w socjalizmie możliwy jest „społeczny dostęp do kultury” rozumianej jako kultura wysoka. Ten dostęp miał być możliwy dzięki powstaniu instytucji zapewniających infrastrukturę do tworzenia i dystrybucji kultury: wydawnictwa, wytwórnie filmowe, pisma kulturalne oraz domy kultury. Państwowe instytucje kulturalne miały zagwarantować, że człowiek żyjący w socjalistycznym społeczeństwie będzie miał podmiotowość i że jest w stanie samodzielnie podejmować decyzje dotyczące udziału w kulturze. Rytualny charakter dyskusji nad społecznym wpływem technologii medialnych dobrze ilustruje notatka w „Trybunie Ludu”, poświęcona zebraniu Komisji ds. Propagandy KC PZPR 29 stycznia 1989 roku. W zebraniu udział wzięli m.in. Józef Barecki – kierownik Wydziału Propa‑ gandy KC PZPR, Jerzy Majka – redaktor naczelny „Trybuny Ludu”, a także I Sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR w Hucie Warszawa oraz brygadzista z Portu Gdynia. Komunikat informował o przebiegu obrad: W trakcie dyskusji, nawiązując do tendencji dostrze‑ gających w telewizji satelitarnej różnorakie zagrożenia, członkowie komisji byli zgodni, że najpoważniejszym zagrożeniem jest zacieranie się tożsamości kulturowej. Świadczą o tym przykłady z kilku państw zachodnich, które po kilku latach odbioru tej telewizji zaczęły szukać sposobów selekcjonowania i ograniczania odbioru „sateli‑ tarnej papki” (Wajszczuk, 1989: 2, na temat wspominanych w tekście dyskusji w krajach Europy Zachodniej zob. Dyson i Humphreys, 1986; Morley, Robins, 2002[ 1995 ]). 67 Dr Patryk Wasiak – Instytut Kulturoznawstwa, Uniwersytet Wrocławski – doktor kulturoznawstwa, były stypendysta m.in Volkswagen Stiftung, Andrew W. Mellon Foundation, Netherlands Institute for Advanced Study i Zentrum für Zeit historische Forschung Potsdam. Obecnie prowadzi badania nad użytkowaniem elektroniki konsumpcyjnej w Polsce okresu transformacji systemowej w ramach projektu finansowanego przez Narodowe Centrum Nauki. [email protected] 68 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Opis włączenia nowych technologii medialnych w debatę o socjalistycznej kulturze przyczynia się do lepszego zrozumienia kulturowej historii zimnej wojny w okresie niedługo przed upadkiem socjalizmu. Zimna wojna w sferze kultury była tematem szeregu ważnych opracowań pokazujących funkcjo‑ nowanie instytucji mających wspierać kulturę po obu stronach Żelaznej Kurtyny oraz wpisywanie szeregu trendów kulturalnych w zimnowojenną politykę (Romijn, Scott‑Smith i Segal, 2004; Buck‑Morss, 2000; Scott‑Smith i Krabbendam, 2003; GuntherKodat, 2014). Szereg prac poświęconych jest analizie różnych aspektów funkcjonowania socjalistycznego systemu produkcji i obiegu kultury medialnej (Patton, 2012; Mickiewicz 1988, Roth‑Ey, 2010, 2014; Pokorna‑Ignatowicz, 2006). Jednak brak jest szerszych opracowań dotyczących tego, jak dostęp do nowych technologii medialnych w latach 80. wpływał na przemiany pejzażu kulturalnego w Europie Wschodniej. Szczególnie istotny jest brak szerszych analiz dotyczących roli zachodniej kultury popularnej. W niedawnej pionierskiej publikacji poświęconej kulturze popularnej w PRL-u Katarzyna Stańczak‑Wiślicz wskazała na kwestie związane z retoryki dotyczącej „kultury krajów kapitalistycznych” (2012: 14 – 15) jako na jeden z najciekawszych, a zarazem najmniej zbadanych tematów w historii kultury okresu PRL-u. Kultura medialna krajów kapitalistycznych lat 80. była rozumiana przede wszystkim jako hollywoodzkie kino akcji (Donovan, 2010; Kellner, 1995; Kendrick, 2009; Prince, 2000). Interesujący tekst Gabriela Bar‑Haima (1989) opisujący popularność zachodnich bohaterów kultury popularnej w Europie Wschodniej pokazuje, jak ważnym punktem odniesienia były gwiazdy filmów akcji dostępne na kasetach wideo. Także rozwijająca się w Europie dzięki satelitom systemu Astra (Forester, 2010) telewizja satelitarna zawierała ka‑ nały emitujące głównie treści kultury popularnej. Reklama Astry (Astra 1A Promotional Video 1989, http:// w ww.youtube.com / watch?v=flHxVFNY W3Q ) dobrze pokazuje,że w Europie telewizja satelitarna była wprowadzona na rynek jako atrakcyjna rozrywka. Analizy dyskusji nad rolą technologii wideo w USA w latach 70. i 80. (Dawson, 2007; Newman, 2014) przyczyniają się do lepszego zrozumienia istotnych zmian kulturowych spowodowanych przez tę technologię medialną w społeczeństwach zachodnich. W poprzednich tekstach przedstawiłem społeczne aspekty fenomenu popularności filmów wideo i anten satelitarnych w Polsce (Wasiak, 2012, 2014). Niniejszy tekst ma za zadanie pokazać, w jaki sposób obie wspomniane technologie medialne stały się tematem dyskusji krytyków kulturalnych i co ta debata mówi nam o społecznej roli kultury popularnej w PRL-u. Artykuł oparty jest na analizie treści prasy poświęconej mediom, tygodni‑ ków polityczno‑społecznych oraz publikacji książkowych. Tekst podzielony jest na trzy części. W pierwszej pokazuję, w jaki sposób wideo i telewizja satelitarna były przedstawiane jako elementy „wyobrażonego Zachodu”. W drugiej – w jaki sposób te wyobrażenia pełniły funkcję negatywnego punktu odniesienia dla kultury socjalistycznej. W tej części analizuję, w jaki sposób krytycy kulturalni opisywali funkcjonowanie przyszłych projektów społecznego dostępu do kultury opartych o nowe technologie medialne. Część trzecia poświęcona jest pokazaniu roli podmiotowości widza w systemie kapi‑ talistycznym i socjalistycznym jako jednego z kluczowych elementów debaty. P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” Wideo, telewizja satelitarna i wyobrażony Zachód Opisując kulturowe znacznie wideo w USA Max Dawson (2007) pokazał, w jaki sposób technologia ta była postrzegana jako pozytywna alternatywa dla „vastwasteland” (Minow, 1961) amerykańskiej telewizji lat 60. Jednak w praktyce w USA na początku lat 80. użytkowanie wideo było powiązane z praktykami oglądania telewizji poprzez nagrywanie filmów, programów telewizyjnych i emisji imprez sportowych (Greenberg, 2008). W krajach socjalistycznych zarówno wideo, jak i telewizja satelitarna, miały zupełnie inne znaczenia jako technologia umożliwiająca dostęp do treści pochodzących z innego systemu medialnego i jako całkowita alternatywa dla repertuaru lokalnych kin i telewizji. Podczas wywiadów przeprowadzanych na potrzeby książki o społecznej historii magnetowidów (Filiciak, Wasiak, w druku) respondenci jednoznacznie deklarowali, że wideo służyło wyłącznie do oglądania filmów zachodnich. Nikt nie deklarował używania magnetowidu do nagrywania programów z TVP. Skojarzenie wideo i telewizji satelitarnej z kulturą medialną Zachodu lat 80. miało kluczowy wpływ na społeczną konstrukcją obu technologii medial‑ nych w PRL-u. Obie technologie były szeroko dyskutowane na łamach pism polityczno‑społecznych oraz „Ekranu”, tygodnika poświęconego telewizji, który od połowy dekady regularnie publikował obszerne artykuły o nowych technologiach medialnych. Podobnie obie technologie i ich wykorzystanie na Zachodzie i w kraju były wielokrotnie opisywane na łamach „Aktualności Radiowo‑Telewizyjnych”, wewnętrznego biuletynu TVP, w którym publiko‑ wano wyniki badań Ośrodka Badania Opinii Publicznej oraz opracowania dotyczące społecznego wpływu mediów w Polsce i w innych krajach. Analiza języka tych opisów pokazuje, że w większości wypadków zawierały dwa stałe elementy narracji. Pierwszy to wskazanie na treści kultury niskiej jako dominujące w zachodnich produkcjach, a drugi to przedstawienie „komer‑ cjalizmu” i wskazanie, że treści te są wynikiem mechanizmu funkcjonowania przemysłów kulturowych. W tekstach można znaleźć wyjaśnienia, że przemysły te, funkcjonując w ramach gospodarki kapitalistycznej, są nastawione jedynie na zysk. Pojawiają się też sugestie, że za przemysłami kulturowymi stoją amerykańskie agendy rządowe, kierujące tzw. „wojną informacyjną”. Dwa poniższe cytaty zostały wybrane jako teksty zawierające najbardziej typowe elementy narracji. Pierwszy tekst opisuje rynek wideo w RFN: Pomimo rosnącej społecznej akceptacji, branża wideo w opinii publicznej nie cieszy się najlepszą sławą. Winne są temu zwłaszcza metody reklamy polegające na ekspo‑ nowaniu elementów agresji, brutalności, sensacji i seksu. W prywatnych wypożyczalniach za pomocą efekciarskich trików reklamowych poleca się produkowane taśmowo filmy z gatunku wojennych lub sensacyjnych, po których właściciele wypożyczalni spodziewają się wysokich obro‑ tów. Także na opakowaniach kaset uwagę potencjalnego nabywcy przyciągnąć mają wszelkiego kalibru strzelby, rewolwery, zwoje muskułów monstrualnych rozmiarów, ściśnięte pięści, zacięte twarze i dużo nagiego ciała. (Odziemkowska, 1988: 53) 69 70 kultura popularna 2014 nr 2 (40) W drugim tekście pojawia się wyjaśnienie, kto stoi za kapitalistycznymi przemysłami kulturowymi. Mówi się czasem o powstaniu „kompleksu medialno ‑przemysłowego” o kluczowej pozycji w życiu społe‑ czeństw zachodnich. W skali międzynarodowej składa się na niego kilkadziesiąt korporacji amerykańskich, zachodnioeuropejskich i japońskich, ściśle wzajemnie powiązanych i współpracujących z największymi bankami światowymi (Jakubowicz, 1989: 10). Istotnym elementem narracji poświęconych nowym technologiom medialnym było wskazanie, że rozprzestrzeniły się one w Polsce dzięki gospodarce nie‑ formalnej i prywatnym importerom. W prasie lat 80., podobnie jak w całym okresie istnienia PRL-u, gospodarka nieformalna i prywatna inicjatywa były regularnie opisywane w jednoznacznie negatywnym tonie jako siedlisko „patologii gospodarczych” (Kochanowski, 2010). W tym wypadku opisy spo‑ sobów oszukiwania urzędów skarbowych były połączone z opisami tego, jak prymitywnej rozrywki dostarczają kierujący się wyłącznie chęcią zysku prywatni „przedsiębiorcy”. Najlepszym przykładem są tu opisy działań prywatnych ajentów, organizujących półlegalne pokazy filmów wideo w domach studenckich. Jeden z reportaży opisuje postać niejakiego Mietka, organizującego takie pokazy. Mietek był zainteresowany wyłącznie zyskiem i na jego pokazach można obejrzeć „ostatni pornos duński” albo „obficie przelewaną krew amerykańską bądź chińską” (Zapała, 1986: 22 – 23). Przelewana krew amerykańska odnosi się do niskobudżetowych filmów akcji o wojnie w Wietnamie produkowanych przez wytwórnię Cannon Films (zob.: Cannon Films Appreciation), a „krew chińska” to aluzja do filmów sztuk walki z Hong Kongu (Kołodyński, 1994). Podobnie Piotr Gaweł (1987, 1988) opisując półlegalne pokazy wideo podkreślał, że dominowały tam filmy akcji i pornografia. Respondenci uczestniczący w takich pokazach wspominali o konwencji maratonu filmowego, podczas którego wyświetlano po kolei kreskówki dla dzieci, film akcji, a na koniec film porno (Filiciak, Wasiak, w druku). Jednym z elementów debaty nad wpływem zachodnich treści kultury popularnej była argumentacja dotycząca tego, na ile jest to szkodliwe dla Polaków. Głównym propagatorem tezy o poważnym zagrożeniu dla Polaków ze strony kultury popularnej był wypowiadający się regularnie w mediach gen. dr hab. Lesław Wojtasik, Zastępca Dowódcy Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego i Szef Zarządu Propagandy i Agitacji WP. Retorykę me‑ dialnych wypowiedzi Wojtasika dobrze oddaje wystąpienie podczas dyskusji o społecznej roli środków masowego przekazu na X Zjeździe PZPR w 1986 roku. Będę mówił o zagrożeniach jakie niosą dla świadomości społecznej nowe techniki przekazu informacji. [ … ] Rynek [ k aset wideo ] zapełniany jest przez naszego przeciwnika politycznego. Jest to pornografia polityczna – zdecydowanie antykomunistyczne, antysocjalistyczne filmy. [ … ] W tej chwili istnieje możliwość odbioru na terytorium Polski przy pomocy nieskomplikowa‑ nych anten 20 programów telewizji zachodniej. [ … ] W najbliższym miesiącach RFN i Francja planują wprowa‑ dzenie na orbitę geostacjonarną satelitów telewizyjnych P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” bezpośredniego odbioru. Ich zasadniczym celem będzie dywersja ideologiczna. Są to Towarzysze bardzo istotne niebezpieczeństwa, z których musimy sobie wreszcie zdać sprawę. (Podsumowanie opinii o środkach masowego przekazu z dyskusji na X Zjeździe Partii, 1986). Wojtasik aktywnie uczestniczył w dyskusji na łamach prasy i jak wynika z jego licznych wypowiedzi, np. na łamach „Filmu” w cyklu dyskusji Sztuka a socjalizm, najpoważniejszym zagrożeniem były filmy akcji o wojnie wietnamskiej, takie jak Rambo II czy Zaginiony w akcji, które propagowały „nachalny amerykanizm” (Skutecznie konkurować…, 1986: 5). W innej dyskusji, zorganizowanej przez „Ekran”, Wojtasik przekonywał również, że Polsce grozi „satelitarny kolonializm” (Czy grozi nam „satelitarny kolonializm”, 1987: 2 – 3, 10).Z drugiej strony, głównie na łamach „Polityki” i „Ekranu”, znaleźć można argumentację, że trudno sobie wyobrazić, żeby niskobudżetowe filmy akcji z infantylnymi fabułami mogły stanowić poważne zagrożenie. W przypadku pornografii wskazywano, że oglądanie filmów porno stało się dla Polaków rzeczą powszednią i nie spowodowało to żadnych negatywnych konsekwencji dla moralności. Piotr Cegłowski, redaktor „Polityki”, argumentował: Nad nielegalnym rozpowszechnianiem „pornusków” nie ma co biadać ponieważ jest to już faktem. Zjawisko to trzeba odmitologizować zamiast robić z niego „tajemnicę publiczną”. [ … ] W nieoficjalnym obiegu znajduje się wiele filmów o treści wrogiej naszemu ustrojowi. Jaki jest tego efekt? Propagandowo żaden. Oglądając takie filmy, zaczynamy się śmiać lub denerwować. [ … ] Pewnie niektórzy czytelnicy oburzają się, że nie krzyczę wielkim głosem: precz z wideo i nie postuluję umieszczani za kratkami właścicieli „Józefinek”,„Calliguli” i „Ram‑ bo” [ … ] wideo i wszystko co się z nim łączy, jest bowiem równie groźne jak kiedyś coca cola (Cegłowski, 1986: 7). Bez względu na to, czy wideo i telewizja satelitarna była postrzegana jako zagrożenie, czy jako niegroźna tandeta, szczegółowe opisy treści zachodniej kultury popularnej były wpisane w rytuał legitymizacji socjalizmu. W swojej wypowiedzi na X Zjeździe PZPR Wojtasik dalej argumentował, że socjali‑ styczne państwo powinno wziąć udział w wojnie z przeciwnikiem politycznym poprzez oferowanie przez socjalistyczne media atrakcyjnych dla widza treści. Także w przypadku sugestywnych opisów tandety produkcji filmów Cannon Films ważnym elementem dyskusji było wskazanie, że socjalistyczna kinema‑ tografia i telewizja jest w stanie przy aktywnej polityce władz i odpowiednich inwestycjach zaoferować widzowi atrakcyjną alternatywę w postaci kultury wysokiej. Kolejna część opisuje, w jaki sposób taka alternatywa miała być możliwa dzięki ramom stworzonym przez socjalistyczny aparat kultury. 71 72 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Socjalistyczny projekt kulturowy W dyskusji nad społecznym wpływem technologii medialnych podkreślano, że same technologie mają charakter neutralny i mogą być „szansą lub zagrożeniem” (Ciechomska, 1987. Szerzej na temat postrzegania pozytywnego i negatywnego wpływu nowych mediów zob.: Critcher, 2003). To sposób ich wykorzystania miał decydować o pozytywnym lub negatywnym wpływie społecznym. Jeden z artykułów poświęconych analizie wpływu wideo na społeczeństwo dobrze pokazuje przeciwstawianie sobie tych dwóch możliwości, które w oczywisty sposób odnosiły się do państw socjalistycznych i Zachodu. Ze względu na swoją masowość i siłę oddziaływania, rewolucja informacyjna będzie miała duży wpływ na rozwój kulturalny i intelektualny społeczeństwa, jego wychowanie, ideały i sposób myślenia. Skutki tego mogą być bardzo pozytywne lub wręcz negatywne, w zależności od tego, czy program będzie wypełniony przez ludzi kultury świadomych odpowiedzialności za rozwój społeczeństwa czy też przez innych, dla których liczyć się będą wyłącznie zyski z dystrybucji” (Prugar ‑Ketling, 1987: 45). Zwroty odnoszące się do „ludzi kultury świadomych odpowiedzialności za rozwój społeczeństwa” i poświęcone „rozwojowi kulturalnemu i intelektu‑ alnemu społeczeństwa” pojawiały się często zarówno w tekstach medialnych poświęconych kulturze w PRL-u, jak i w wewnętrznych dokumentach Mini‑ sterstwa Kultury i Sztuki oraz Wydziału Kultury KC PZPR. Warto zestawić ze sobą opis tego, jak wyglądał aktualny odbiór treści zachodniej telewizji satelitarnej i pisany w czasie przyszłym opis wykorzystania nowych technologii medialnych w edukacji kulturalnej organizowanej przez resort kultury. Najbardziej lubiane przez respondentów programy mają charakter wyraźnie rozrywkowy. Większość filmów fabularnych, a przede wszystkim teledyski, filmy rysun‑ kowe i transmisje sportowe mają dać widzom głównie odprężenie, możliwość znalezienia się w świecie iluzji, poprawić ich samopoczucie, zapełnić czas wolny. Dla większości odbiorców funkcje telewizji satelitarnej ograniczają się do funkcji ludycznej i eskapistycznej (Osiborski, Wasiak, 1989: 56 – 57). Do najważniejszych [ … ] zadań polityki kulturalnej będzie należało zarówno stymulowanie ilościowego i jakościowego rozwoju twórczości telewizyjnej, jak i troska o przemyślany program, rodzaj rejestracji na wideopłyty i kasety [ … ] aby nagrania te zaspokajały indywidualne upodobania i potrzeby odbiorcze, pobu‑ dzały do aktywnego uczestnictwa w kulturze i służyły ochronie jej narodowych i ogólnoludzkich wartości. [ … ] P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” Biblioteka nagromadzonych kaset i płyt wizyjnych we własnym domu pozwoli na dokonywanie indywidual‑ nych wyborów i zaspokajanie własnych zainteresowań i upodobań (Gajda, 1987: 28 – 29). Te opisy zestawione ze sobą dobrze pokazują przeciwstawne wyobrażenia dotyczące społecznego wpływu mediów w warunkach kapitalizmu i socjalizmu. Tekst o telewizji satelitarnej wskazuje na to, że media w kapitalistycznych społeczeństwach pełnią funkcję ludyczną i eskapistyczną. Wybrany cytat z książki o roli telewizji w edukacji kulturalnej młodzieży pokazuje dokładne przeciwieństwo tej sytuacji z podkreśleniem, że widz nie tylko jest w stanie aktywnie uczestniczyć w kulturze, ale też przyjmować „narodowe i ogólno‑ ludzkie wartości”. Zwrot ten również był stałym elementem języka zarówno tekstów medialnych, jak i dokumentów resortu kultury w PRL-u. Yurchak (2005) znakomicie pokazał, w jaki sposób w latach 80. w ZSRR podnoszenie poziomu edukacji kulturalnej społeczeństwa było cały czas jednym z kluczowych elementów mających demonstrować wyższość socjalizmu nad kapitalizmem. Tego typu deklaracje rozwoju kulturalnego utrzymane w znor‑ malizowanej propagandowej retoryce były stale obecne w języku medialnym PRL-u, a pojawienie się nowych technologii medialnych umożliwiało bardziej wyraźne podkreślenie różnic między socjalizmem i Zachodem. Medialne rytuały dotyczące roli resortu kultury w podnoszeniu edukacji kulturalnej społeczeństwa były wielokrotnie wyśmiewane jako część znormalizowanego dyskursu, który stawał się w niezamierzony sposób śmieszny w oderwaniu od realiów Polski lat 80. Krytyk literacki Zbigniew Mentzel w tekstach publiko‑ wanych w „Tygodniku Powszechnym” zbierał i cytował brzmiące groteskowo materiały prasowe, dotyczące m.in. deklaracji społecznego uczestnictwa w kulturze. Jeden z najbardziej groteskowych cytatów dotyczył podnoszenia poziomu edukacji kulturalnej ZOMO. Prasa informuje, że „z inicjatywy organizacji partyj‑ nych obydwu stron doszło do podpisania porozumienia o współpracy pomiędzy Krakowskim Domem Kultury „Pałac pod Baranami” a krakowską jednostką ZOMO. Porozumienie to ma na celu wzbogacenie działalności kulturalnej w jednostce o nowe formy, jak. m.in. konkursy, przeglądy filmów, kursy tańca itp. (Mentzel, 1990: 24). Pokorna‑Ignatowicz opisując powstanie i rolę OBOP w strukturze Radioko‑ mitetu wskazywała, że znaczna część badań ankietowych OBOP z lat 60. i 70. dotyczących oglądania telewizji oparta była na ideologicznych deklaracjach o roli telewizji w zapewnianiu powszechnego dostępu do kultury wysokiej (Pokorna‑Ignatowicz, 2006: 79 – 90). W znormalizowanym dyskursie propa‑ gandy telewizja publiczna w połączeniu z kinematografią oraz czasopismami filmowymi i telewizyjnymi miała tworzyć system dostarczania wartościowych treści kultury wysokiej. Z jednej strony pojawienie się wideo i telewizji sateli‑ tarnej zaburzało ten zamknięty świat obiegu kultury. Z drugiej strony opisy tego, jak nowe technologie medialne mogą być z pożytkiem wykorzystane w socjalizmie, służyły podtrzymaniu tego kluczowego elementu legitymizacji ustroju. Opisy prymitywnej kultury popularnej i zachodniego systemu dys‑ trybucji opartego wyłącznie na chęci zysku dają okazję lepszego zrozumienia, jak krytycy kulturalni zaczęli na nowo definiować rolę mediów w legitymizacji 73 74 kultura popularna 2014 nr 2 (40) socjalizmu. Podobnie w ZSRR wykorzystanie technologii medialnych zostało włączone w język opisów rozwoju kultury i społeczeństwa, na przykład po‑ przez deklaracje tworzenia państwowych „Videokawiarni” i bezalkoholowych „Video‑Disco‑Barów” (Kasakewitsch, 1988: A149‑A150). W wypadku planu rozwoju bezalkoholowej socjalistycznej rozrywki widać też, jak kampania antyalkoholowa Michaiła Gorbaczowa mogła być skutecznie połączona z planami zagospodarowania wideo na potrzeby radzieckiego społeczeństwa. Państwo socjalistyczne miało zapewniać ramy instytucjonalne i zaplecze poprzez działalność instytucji zajmujących się tworzeniem i dystrybucją kultury wysokiej zapewniając, że kultura może rozwijać się bez konieczności zysku jako celu nadrzędnego. Jednak warto tu dodać, że dyskusja o tym, że kultura medialna powinna również w warunkach socjalistycznych przynosić zyski, również była szeroko dyskutowana na łamach prasy. Patton (2012) znakomicie charakteryzuje dyskusję wewnątrz przemysłu rozrywkowego dotyczącą komercyjności, ideologii i projektu edukacji kulturalnej na przy‑ kładzie muzyki rozrywkowej. Szczegółowe omawianie tego, jak potencjalne możliwości przynoszenia zysku dzięki wideo i telewizji satelitarnej były rozważane w mediach PRL-u, wykracza poza ramy niniejszego artykułu. Jeden z najistotniejszych punktów dyskusji o społecznym rozwoju kultury i technologiach medialnych dotyczył kwestii podmiotowości widza w warun‑ kach kapitalizmu i socjalizmu. Ostatnia część pokazuje, jak nowe potencjalne możliwości wyboru oglądania nagrań wideo oraz telewizja satelitarna były wpisane w narracje o podmiotowości widza w systemie socjalistycznym. Widz nowych mediów jako podmiot Ramy instytucjonalne i zaplecze zapewniane przez socjalistyczny aparat kultury były strukturą, która miała gwarantować mającemu własną podmiotowość widzowi możliwość świadomych wyborów dotyczących sposobu uczestnictwa w kulturze. Taka figura widza podkreślała jego dojrzałość, a także zakładała możliwość ciągłego rozwoju osobistego. Przytoczone w powyższym rozdziale cytaty o odbiorze telewizji satelitarnej oraz edukacji kulturalnej młodzieży pokazują istotną różnicę między socjalizmem i wyobrażonym Zachodem. Widz telewizji satelitarnej biernie oglądał oferowaną mu kulturę popularną, pełniącą „funkcje ludyczne i eskapistyczne”. Z kolei tekst Gajdy podkreślał podmiotowość widza ukształtowanego przez socjalistyczny projekt edukacji kulturalnej, który ma „indywidualne potrzeby odbiorcze”. Stałym elementem narracji dotyczącej wpływu mediów zachodnich było podkreślanie, że widz na Zachodzie, a także widz polski obcujący z tymi mediami, nie dysponował podmiotowością. Postać Mietka (Zapała, 1986: 22 – 23) i sukcesy jego pokazów dawało się wyjaśnić komercyjnym charakterem prezentacji. Mietek był lokal‑ nym przedstawicielem zachodnich przemysłów kulturowych, który kierował się wyłącznie chęcią zysku i poprzez skuteczną promocję przyciągał widzów, odbierając im podmiotowość, podobnie jak zachodnie koncerny medialne. Trudniej jednak było wyjaśnić, dlaczego duża rzesza obywateli socjali‑ stycznej Polski, kupujących magnetowidy i anteny satelitarne, podejmowała samodzielnie decyzje o oglądaniu filmów akcji i pornografii. Według różnych szacunków w Polsce około roku 1988 w rękach właścicieli prywatnych było ponad pół miliona magnetowidów i kilka tysięcy anten satelitarnych (Wasiak, 2012, P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” 2014, Filiciak i Wasiak, w druku). „Ekran” w 1988 roku jako pierwsze pismo w Polsce zaczął publikować listę przebojów wideo na podstawie informacji właścicieli wypożyczalni o popularności danych filmów. Lista wyglądała następująco (od miejsca 1 do 10): Komando, Akademia policyjna III , Top Gun, Kobra, Pluton, Rambo, Gliniarz z Beverly Hills 2, Autostopowicz, Oddział Delta, Drapieżca (Pierwsza polska lista…,1988: 10 – 11). Z kolei dane dotyczące oglą‑ dania telewizji satelitarnej jednoznacznie wskazują, że najchętniej oglądana była erotyka na kanałach Sat 1 i RTL, której symbolem stał się program Tutti Frutti (Wasiak, 2014). Problem ten nie został postawiony wprost, ponieważ żaden z krytyków nie mógł przypuszczalnie przyznać otwarcie, że ponad czterdzieści lat funk‑ cjonowania socjalistycznego aparatu kultury nie przyczyniło się do powstania u Polaków „indywidualnych potrzeb odbiorczych”. Jednym ze sposobów tłumaczenia tego stanu rzeczy było wyjaśnianie, że komercyjny charakter przekazu po prostu zwycięża w konkurencji z kulturą wartościową. „Wyniki dotychczasowych sondaży wskazują na bardzo dużą popularność i atrakcyj‑ ność telewizji satelitarnej. Decyduje o tym zapewne komercyjny charakter programów i – last but not least – moda” (Osiborski, Wasiak 1989: 57). W dyskusjach nad nowymi mediami w Polsce odwoływano się do pozy‑ tywnych przykładów w innych krajach, w tym na Zachodzie, wskazując na to, że nowe media mogą być szansą dla rozwoju kultury poprzez możliwości dokonywania wyborów. Newman, przytaczając dyskusje o technologii wideo z USA lat 80., pokazywał, jak technologia ta była społecznie skonstruowana jako alternatywa dla telewizji, dająca widzom możliwość wyboru.„Media audiences would now have a newfound agency to program their own cultural experiences rather than merely choosing from among a small set of culturally degraded options offered through the limitedcommercial channels” (Newman, 2014: 25). Problemem był w polskiej dyskusji fakt, że Polacy, kiedy uzyskali dostęp do tej technologii i teoretycznie mieli możliwość podejmowania wyborów, zdecydowanie zainteresowali się filmami akcji i pornografią. Szczególnie interesującym wyjaśnieniem tego paradoksu było wskazanie na zróżnicowanie klasowe. Gaweł w swojej analizie rynku wideo w zawoalowany sposób stawiał linię między aktualnymi użytkownikami a klasą pracującą. Jedynie pojawienie się na rynku sprzętu wideo dostęp‑ nego dla przeciętnie zarabiającej rodziny może zmienić niezbyt pozytywny nimb pornografii i „Rambo”, który otacza w świadomości społecznej to medium. Musi ono stać się natomiast źródłem zaspokojenia potrzeb kultu‑ ralnych i edukacyjnych społeczeństwa, pobudzającym jego twórcze aspiracje (Gaweł, 1987: 51). W dyskursie medialnym lat 80. termin „przeciętnie zarabiająca rodzina” odnosił się do osób pracujących w gospodarce uspołecznionej, które zarabiały znacznie mniej niż osoby zaangażowane w działalność zarobkową potępianą w mediach: prywaciarze, badylarze oraz emigranci zarobkowi przywożący do kraju dewizy i zaopatrujący się w luksusowe dobra w Peweksie. Warto tu zaznaczyć, że wyobrażenie klasy robotniczej jako biedniejszej niż inne warstwy społeczne nie było zgodne z rzeczywistym statusem ma‑ terialnym warstw społecznych w Polsce końca lat 80. Robotnicy mogący robić „fuchy” dysponowali dużymi możliwościami dodatkowego zarobku 75 76 kultura popularna 2014 nr 2 (40) i pieniądze często przeznaczali właśnie na kupno sprzętu. Jeden z respondentów pochodzący z rodziny inteligencji technicznej wspominał o swoim pierwszym zetknięciu z anteną satelitarną w okolicach roku 1989. „U mnie kolega miał antenę satelitarną. [ … ] Ale kolega był w lepszej sytuacji. Ja kontynuowałem naukę to nie miałem pieniędzy, a on skończył zawodówkę, szybko poszedł do roboty, miał kasę, to sobie kupił antenę satelitarną” (Wywiad z R.K., 20 października 2013). Łatwiej było w dyskusji o społecznym wpływie nowych mediów i kulturze popularnej wskazać na klasowe rozwarstwienie społeczeństwa niż przyznać, że przez czterdzieści lat istnienia socjalizmu nie udało się pobudzić „twórczych aspiracji” społeczeństwa. Jednocześnie zwrócenie uwagi na źródło problemu wzmacniało legitymizację socjalistycznego projektu edukacji kulturalnej poprzez wskazanie, że aparat kultury powinien dostarczać wartościowych produkcji, a polski przemysł elektroniczny przy odpowiednich inwestycjach dostarczy na rynek polski magnetowid dostępny dla klasy pracującej. Zakłady Radiowe im. Kasprzaka w 1986 roku zaczęły produkcję polskiego magnetowidu MTV ‑100, a w 1988 roku uruchomiono produkcję kolejnego modelu montowanego z części koreańskiej firmy Gold Star (Magnetowid znad Wisły, 1988). Jednak obecność na rynku niewielkiej partii tych magnetowidów, których ceny były porównywalne do sprzętu japońskich i niemieckich firm, nie przyczyniła się do postulowanych możliwości wyboru kultury wysokiej przez klasę pracującą. Dyskusja i regularna obecność nowych mediów w dyskusji nad kulturą nie zmieniła gustów Polaków, którzy bezustannie chcieli oglądać na ekranach swoich telewizorów „nachalny amerykanizm”. Także szereg pism spoza kręgu prasy kulturalnej i społeczno‑politycznej, np. „Tygodnik Każdego Konsu‑ menta Veto”, pozytywnie odnosiły się do wideo, zakładając, że użytkownik magnetowidu albo anteny satelitarnej może oglądać, co chce, i należy go po prostu rzetelnie informować o tym, gdzie można wypożyczać kasety i ko‑ rzystać z usług serwisowych. Z kolei ukazujący się od 1987 roku „Magazyn Poradniczo‑Hobbistyczny Pan” jednoznacznie pokazywał, że zainteresowanie wideo i telewizją satelitarną należy do dobrego tonu współczesnego mężczyzny, który manifestuje swoją podmiotowość. Manifestacja ta była możliwa poprzez świadome wybory stylu życia znacząco różniące się od modelu mężczyzny propagowanego wcześniej w mediach PRL-u. Okładka pierwszego numeru „Pana” jasno wyjaśniała jakie powinny być zainteresowania mężczyzny: „Kariera. Motoryzacja. Video. Sport. Sensacje. Seks” („Pan”, październik 1987). Sam termin „kariera” wiązał się tu z podmiotowością i braniem spraw w swoje ręce zamiast pracy w gospodarce uspołecznionej. Podobnie podboje erotyczne zamiast trwania w małżeńskiej nudzie i oglądanie filmów na wideo zamiast obcowania z ofertą programową TVP, miały być wyrazem posiadania własnego stylu życia i manifestacji indywidualności wobec socjalistycznego społeczeństwa (Bell, Hollows, 2006). Dyskusję o nowych mediach, ich wpływie na widza i niechęć krytyków kulturalnych do Polaków ubezwłasnowolnionych przez wyobrażony Zachód znakomicie podsumował Jacek Cygan, autor słów do piosenki Anny Jurk‑ sztowicz Video dotyk: Słyszę co krok / ledwo gałkę dam w bok / wczoraj w TV / mówił o tym Pan X. Prasa już wie: / „VETO” i „ITD”. / Czytam i chcę / wkładać szorty i biec. Gonić Zachód! / Mówią mi. / Gonić Zachód! / Choćby i z pogardą. (Anna Jurksztowicz, Video Dotyk, płyta Dziękuję, nie tańczę, 1986) P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” Podsumowanie Wspomniany na początku artykułu cytat z posiedzenia Komisji ds. Propagandy KC PZPR z udziałem brygadzisty z Portu Gdynia pokazuje, jak na początku 1989 roku ciągle funkcjonowały polityczne rytuały potępiania szkodliwości kapitalistycznej kultury. Celem artykułu było pokazanie, jaką rolę w legitymi‑ zacji socjalizmu jako projektu kulturalnego (Buck‑Morss, 2000; Yurchak, 2005) odgrywało przeciwstawianie pejoratywnie wartościowanej kultury popularnej i pozytywnej kultury powstałej w warunkach socjalistycznego mecenatu. Cytowane w artykule wypowiedzi zostały wybrane jako charakterystyczne dla pewnych szerszych sposobów pisania o nowych technologiach medialnych na łamach prasy PRL-u lat 80. Yurchak (2005) wykazał, w jaki sposób analiza propagandowej retoryki w szczególności wcześniejszego utrwalenia, a następnie rozpadu znormalizowanego języka propagandy, pozwala lepiej zrozumieć związane z pierestrojką przemiany w ZSRR lat 80. Niniejszy artykuł dowodzi, w jaki sposób analiza języka debaty nad kulturą popularną dostępną dzięki wideo i telewizji satelitarnej pozwala lepiej zrozumieć przemiany kulturowe w ostatnich latach istnienia PRL-u. Kultura popularna była wpisywana w szersze wyobrażenia dotyczące życia kulturalnego oraz społecznej roli państwa i krytyków kulturalnych. Często lata 80. są przedstawiane jako okres, kiedy socjalizm stracił całkowi‑ cie społeczną legitymizację nie tylko jako projekt polityczny i gospodarczy, ale też jako projekt zapewnienia wysokiego standardu życia mieszkańcom. Niniejszy artykuł pokazuje, w jaki sposób w ramach dyskusji nad rolą mediów ciągle próbowano wskazać, że socjalizm ma rację bytu jako projekt kulturalny i bardziej wartościowa alternatywa dla kultury w krajach kapitalistycznej zdominowanej przez przemysły kulturowe. W opisach tekstów i bohaterów kultury popularnej dawało się łatwo pokazać pewne symbole mające świadczyć o upadku zachodniej kultury. Na łamach prasy drugiej połowy lat 80. można znaleźć liczne szczegółowe i barwne opisy brutalności Sylvestra Stallone, Arnolda Schwarzeneggera i Chucka Norrisa, których jedynymi atrybutami są „zwoje muskułów mon‑ strualnych rozmiarów” i „ściśnięte pięści.” Co więcej, swoim zachowaniem na ekranie bohaterowie ci zdecydowanie dowodzili braku przywiązania dla „ogólnoludzkich wartości” tak bliskich bohaterom socjalistycznego kina. Także Teresa Orlowski i bohaterki niemieckich filmów erotycznych na RTL i Sat 1 były dalekie od wyobrażenia roli kobiety w socjalistycznym społeczeństwie. To, w jaki sposób w kontekście dyskusji nad kulturą PRL-u postrzegano za‑ chowanie widza obcującego z taką kulturą, dostępną dzięki wideo i telewizji satelitarnej, pozwala lepiej zrozumieć, jakie role pełnił „wyobrażony Zachód” w języku dyskusji o przyszłości socjalizmu. Literatura Bar‑Haim G. (1989). Actions and Heroes: The Meaning of Western Pop Information for Eastern European Youth. „The British Journal of Sociology”, 40 1. Bell D., Hollows J. (red.) (2006). Historicizing Lifestyle. Mediating Taste, Consumption and Identity from the 1900s to 1970s,Aldershot, Burlington. Buck‑Morss S. (2000). Dreamworld and Catastrophe: The Passing of Mass Utopia in East and West. Cambridge and London. Cannon Films Appreciation, http:// www.cannonfilms.com / . 77 78 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Cegłowski P. (1986). Grożne jak Coca‑Cola. „Polityka”, 29 listopada. Ciechomska G. (1987). Szansa czy zagrożenie. „Trybuna Ludu”, 14 – 15 listopada. Critcher C. (2003). Moral Panics and the Media. Maidenhead. Czy grozi nam „satelitarny kolonializm” (1987). „Ekran”, 4 czerwca. Dawson M. (2007). „Home Video and the “TV Problem”. Cultural Critics and Technological Change. „Technology & Culture” 48 3. Donovan B. (2010). Blood, Guns, and Testosterone. Action Films, Audiences, and a Thirst for Violence. London, Toronto, Plymouth. Dyson K., Humphreys P. (1986). Satellite Broadcasting Policies and the Question of Sovereignty in Western Europe. „Journal of Public Policy”, 6 1. Filiciak M., Wasiak P. (w druku). „Weź Pan Rambo!” Społeczna historia magnetowidu w Polsce. Forester C. (red.) (2010). High Above. The untold story of Astra, Europe’s leading satellite company. Heidelberg, London and New York. Gajda J. (1987). Telewizja, młodzież, kultura. Warszawa. Gaweł P. (1988). Pierwsza runda dla Rocky’ego. „Polityka”, 12 marca. Gaweł P. (1987). Rynek wideo w Polsce. „Aktualności Radiowo‑Telewizyjne”, 8. Gołębiewska R. (1987). Bieg po wideo. „Tygodnik Kulturalny”, 1 marca. Greenberg J. (2008). From Betamax to Blockbuster. Video Stores and the Invention of Movies on Video. Cambridge and London. Gunther Kodat C. (2014). Don’t Act, Just Dance: The Metapolitics of Cold War Culture. New Brunswick. Jakubowicz K. (1989). Telewizja satelitarna a tożsamość kulturowa. „Aktualno‑ ści Radiowo‑Telewizyjne”, 10. Kasakewitsch A. (1988). Etablierung des Mediums Video in der sowjetischen Kulturlandschaft. „Osteuropa”, 38. Kellner D. (1995). Media Culture: Cultural Studies, Identity and Politics between the Modern and the Postmodern. London, New York. Kendrick J. (2009). Hollywood Bloodshed. Violence in 1980s American Cinema. Carbondale. Kochanowski J. (2010). Tylnymi drzwiami. „Czarny rynek” w Polsce 1944 – 1989. Warszawa. Kołodyński A. (1994). Dzieci smoka. Warszawa. Mentzel Z. (1990). Pod kreską. Ostatnie kwartały PRL . Londyn. Mickiewicz E. (1988). Split Signals. Television and Politics in the Soviet Union. New York and Oxford. Mikułowski‑Pomorski J. (1986). Inwazja wideo. „Film”, 27 lipca. Minow N. (1961) Television and the Public Interest. http:// www.americanrhe‑ toric.com / speeches / newtonminow.htm. Morley D., Robins K. (2002 [ 1995 ]). Spaces of Identity, Global Media, electronic landscapes and cultural boundaries. London and New York. Newman M. (2014). Video revolutions: on the history of a medium. New York, Chichester. Odziemkowska H. (oprac.) (1988). Wideo w RFN . „Aktualności Radiowo‑Tele wizyjne”, 7. Osiborski P., Wasiak M. (1989). O recepcji programów telewizji satelitarnej.„Ak‑ tualności Radiowo‑Telewizyjne”, 12. Patton R. (2012).The Communist Culture Industry: The Music Business in 1980s Poland. „Journal of Contemporary History”, 47 2. Péteri G. (red.). (2010). Imagining the West in Eastern Europe and the Soviet Union. Pittsburgh. Pierwsza polska lista video‑hitów (1988). „Ekran”, 12 maja. P at r y k W a s i a k „ Z w o j e m u s k u ł ó w m o n s t r u a l n y c h r o z m i a r ó w i d u ż o n a g i e g o c i a ł a” Podsumowanie opinii o środkach masowego przekazu z dyskusji na X Zjeździe Partii,(1986). Archiwum KC PZPR, Archiwum Akt Nowych, 1354 / I 385, b. p. Pokorna‑Ignatowicz K. (2006). Telewizja w systemie politycznym i medialnym PRL . Między polityką a widzem. Kraków. Prince S. (2000). A New Pot of Gold. Hollywood Under the Electronic Rainbow, 1980 – 1989 (History of the American Cinema, Vol. 10). New York. Prugar‑Ketling Z. (1987). Wideo w Polsce ’87 – plany i nadzieje.„Aktualności Radiowo‑Telewizyjne”, 7. Divided Dreamworlds? The Cultural Cold War in East and West. Amsterdam. Roth‑Ey K. (2010). Playing for Cultural Authority: Soviet TV Professionals and the Game Show in the 1950s and 1960s. [ w: ] Crowley D., Reid S. (red.), Plea sures in Socialism. Leisure and Luxury in the Eastern Bloc. Evaston. Roth‑Ey K. (2014). Moscow Prime Time: How the Soviet Union Built the Media Empire that Lost the Cultural Cold War, Ithaca / N Y. Scott‑Smith G. and Krabbendam H. (red.) (2003). The Cultural Cold War in Western Europe 1945 – 1960. London and Portland. Skutecznie konkurować. Rozmowa z prof. dr hab. Lesławem Wojtasikiem (1986). „Film”, 21 grudnia. Stańczak‑Wiślicz K. (2012). Wstęp, [ w: ] Stańczak‑Wiślicz, K. (red.), Kultura popularna w Polsce w latach 1944 – 1989. Problemy i perspektywy badawcze. Warszawa. Umer T. (1986). Opanować Wideo‑Żywioł.„Tygodnik Polski”, 30 listopada. Wajszczuk I. (1989). Telewizja satelitarna – temat na dziś czy jutro.„Trybuna Ludu”, 29 stycznia. Wasiak P. (2012). The Video boom in the state‑socialist Poland.„Zeitschrift Für Ostmitteleuropa‑Forschung”. 1. Wasiak P. (2014, w druku) „The Great Époque of the Consumption of Imported Broadcasts”. West European Television Channels and Polish Audiences During the System Transition, „VIEW. Journal of European Television Histo‑ ry and Culture”. Yurchak A. (2005). Everything Was Forever, Until It Was No More: The Last Soviet Generation. Princeton and Oxford. Zapała P. (1986). Inwazja kuchennymi drzwiami, „Ekran”, 15 czerwca. Materiały filmowe Magnetowid znad Wisły, Polska Kronika Filmowa, 1988 / 05, http:// www.kro‑ nikarp.pl / szukaj,21976,strona‑1). 79 80 kultura popularna 2014 nr 2 (40) ruce B Lee na miarę naszych możliwości Marcin Kowalczyk Wschodnie sztuki walki w kulturze PRL‑u. Rekonesans DOI: 10.5604/16448340.1132093 M a r c i n K o w a l c z y k Bruce Lee na miarę naszych możliwośc W 1955 roku Leopold Tyrmand wykreował jednego z największych herosów powojennej Polski – Złego. Ów tajemniczy mściciel o białych oczach wychodził zwycięsko z niezliczonych starć z najsilniejszymi warszawskimi chuliganami. Liczba przeciwników nie miała znaczenia, gdyż Zły był genialnym bokserem. U zarania PRL‑u bowiem to właśnie boks wydawał się receptą na fizyczną dominację. Jednak niedługo miało się to zmienić za sprawą wschodnich sztuk walki 1. Powieść Tyrmanda, otwierając swoisty „dyskurs walki” w literaturze powojennej, jest jedną z ostatnich tak wyraźnych apoteoz boksu. Dyskurs ów symbolicznie zamyka Dobry Waldemara Łysiaka, który ukazał się w roku 1990 2. Autor nie unika tu nawiązań do Złego. Choć akcja rozgrywa się w latach 70., w Dobrym również występuje niepokonany mściciel, Stefan Karśnicki zwany Księciem. Tym razem jednak nie jest on bokserem, lecz mistrzem karate. W utworze wschodnie sztuki walki stają się cudowną bronią, dzięki której garstka trenujących jest w stanie spacyfikować przestępczy świat Warszawy. Porównując powieści Tyrmanda i Łysiaka, można zauważyć, jak zmienił się sposób przedstawienia bijatyki na przestrzeni lat dzielących oba utwory. Zmiany te spowodowane były przede wszystkim pojawieniem się w Polsce wschodnich sztuk walki. Warto pokrótce opisać, jak do tego doszło. Najdłuższą historię ma polskie judo. Już w 1908 roku, w Warszawie, ukazała się książka H. Irvinga Hancocka Japoński system trenowania ciała dla młodzieży w tłumaczeniu Wojciecha Szukiewicza. Niemal w tym samym czasie na rynek trafiła także praca Zygmunta Kłośnika Dżiu‑dżitsu, czyli źródło zdrowia, siły i zręczności. Były to pierwsze kontakty polskiego czytelnika ze wschodnimi sztukami walki. Różne formy samoobrony zaczęto upra‑ wiać już w dwudziestoleciu międzywojennym w środowiskach wojskowych. Bazę teoretyczną stanowiły zwykle zachodnie podręczniki. Sukcesywnie ukazywały się też pozycje w języku polskim. Dynamiczny okres rozwoju samoobrony nazywanej judo (nieco jeszcze na wyrost) przypada na przełom lat 40. i 50. Powstaje wówczas coraz więcej sekcji, organizowane są zawody międzynarodowe. Okres ten wieńczy rok 1961, kiedy to na mistrzostwach świata w Paryżu debiutuje pierwszy Polak, Ryszard Zieniawa. W latach 60. i 70. judo jest już dyscypliną popularną i szeroko uprawianą. Polskę odwiedzają japońscy trenerzy. Zupełnie inaczej było w przypadku karate. Ta sztuka walki trafiła do Polski z Zachodu dopiero w latach 70. Na początku karate traktowane było przez władze nieufnie. Kojarzyło się jazzem, jeansami – słowem – z niepożądanym stylem bycia. Dlatego pierwsza sekcja założona przez Andrzeja Drewniaka 3 w 1970 roku nosiła nazwę „Judo i samoobrona”. Janusz Świerczyński twierdzi, iż „praktycznie rzecz biorąc do 1976 roku nie było w naszym kraju osoby, która legalnie, czyli zgodnie z przepisami, miałaby prawo prowadzić zajęcia z karate” (Świerczyński, 1983: 83). Jednak mimo tych trudności w latach 70. różne style 1 W tekście termin „wschodnie sztuki walki” odnoszę przede wszystkim do judo, karate i kung‑fu. Oczywiście można by tu jeszcze wymienić formy takie jak aikido, muay‑thay czy taekwondo (i wiele innych), jednak w okresie PRL‑u to judo, karate i kung‑fu wywarły największy wpływ na kulturę. Dodam jeszcze, iż w tekście nie piszę o „sportach walki”, które są przystosowaną do warunków rywalizacji sportowej wersją systemów samoobrony. Bohaterowie, których przedstawiam, działają bowiem w warunkach walki realnej. 2 Powieść została napisana jeszcze w latach 80., a jej pierwsze wydanie z 1990 roku nosiło ślady ingerencji działającej jeszcze cenzury. Dlatego utwór traktuję jako część literatury PRL‑u. Ciekawe losy powieści szerzej omówione zostały w nocie edytorskiej do pierwszego, pełnego wydania (Łysiak, 1996: 5 – 1 1). 3 Andrzej Drewniak posiadał już stopień mistrzowski (1 dan) w judo. W latach 70. wielu ludzi uprawiających judo zainteresowało się karate. 81 Marcin Kowalczyk – doktor nauk humanistycznych, posiada drugi stopień mistrzowski w jiu‑jitsu, uprawia czynnie tajski boks. [email protected] 82 kultura popularna 2014 nr 2 (40) karate rozwijały się w Polsce bardzo dynamicznie. Sprzyjała temu pewna liberalizacja ustroju, otwierająca możliwość kontaktu z instruktorami z zagra‑ nicy. Coraz większa popularność judo i karate sprawiła, że wielu trenujących zainteresowanych korzeniami sztuk walki dotarło również do popularnych na świecie form chińskich, określanych szeroko mianem kung‑fu 4. W drugiej połowie lat 70., kiedy powstawały w Polsce pierwsze sekcje kung‑fu, chińskie sztuki walki były tu praktycznie nieznane. Na początku instruktorzy mający już za sobą treningi judo czy karate korzystali z zachodnich podręczników. Dopiero w latach późniejszych dzięki kontaktom z mistrzami z innych krajów polskie kung‑fu zaczęło funkcjonować na arenie międzynarodowej. Zarysowane wyżej drogi rozwoju wiążą się przede wszystkim z trenującymi. Szersza publiczność zetknęła się z tym zagadnieniem dopiero w latach 80., za sprawą azjatyckich filmów o sztukach walki 5. Sprzyjał temu rozwój obiegu video. Dla sztuk walki w kulturze zachodniej przełomowym momentem stało się z pewnością pojawienie się Bruce’a Lee. Ów mistrz i aktor swoją rolą w Wejściu smoka (1973) udowodnił, że kino tego typu może odnosić sukcesy poza Azją. Filmy z jego udziałem spopularyzowały wschodnie sztuki walki, a sam Lee (także dzięki swej tajemniczej śmierci) stał się ikoną masowej wy‑ obraźni. Utorował on drogę całemu amerykańskiemu nurtowi gatunkowemu: filmom sztuk walki 6. Publiczność ciepło przyjęła jego następców: Chucka Norrisa, Jean‑Claude Van Damme’a czy Stevena Seagala. W Polsce Wejście smoka pojawiło się w kinach w 1982 roku 7. W magazynie „Film” ukazały się wówczas teksty poświęcone fenomenowi samego aktora i historii sztuk walki w ogóle (Chełmski, 1982: 3 – 5; Orski, 1982: 11 – 12) 8. Do tego czasu bowiem, mimo dynamicznego rozwoju sekcji, niewielu ludzi wiedziało, czym jest na przykład karate. Jerzy Miłkowski, autor rozchwytywanej książki populary‑ zującej wówczas tę sztukę walki, wspomina, iż w latach 70. powszechna była tylko wiedza o uderzeniu kantem dłoni, o którym zwykło się mówić: „z karata” (Miłkowski, 1983: 9). Wejście smoka jednak zmieniło tę sytuację. Film spotkał się z gorącym przyjęciem. Dla ludzi związanych ze sztukami walki był nie tylko rozrywką, lecz przede wszystkim instruktażem. Warto wspomnieć, iż trenujący mieli okazję zetknąć się z legendarnym Bruce’m Lee już pod koniec lat 70., kiedy to wyświetlano w Polsce dzieło Romana Polańskiego Lokator. Wielu widzów chodziło do kina tylko po to, by zobaczyć kilkudziesięciose‑ kundową sekwencję, w której para (Isabelle Adjani i Roman Polański) ogląda w kinie film z Bruce’m Lee. Jak wspominają ówcześni zawodnicy, by zobaczyć technikę mistrza, warto było iść na film nawet kilka razy. 4 Sam termin kung‑fu nie musi odnosić się tylko do sztuk walki, dlatego, chcąc być precy‑ zyjnym, należy rozszerzyć zapis o nazwę stylu, na przykład: Wing Chun Kung Fu. 5 Marek Sokołowski, pisał o swoistej „inwazji karate” (Sokołowski, 1993: 140). Chodzi tu między innymi o tytuły takie, jak: Klasztor Szaolin (1979), Pijany mistrz (1979), Karatecy z kanionu Żółtej Rzeki (1984), Mistrzyni Wu‑Dang (1983). 6 Andrzej Kołodyński pisze, iż gatunek filmów sztuk walki narodził się w Hongkongu już w latach 30., osiągając pełnię rozwoju niedługo później. Jednak na całym świecie zaczął być popularny dopiero po tym, jak hollywoodzcy producenci zdecydowali się na realizację Wejścia smoka z brawurową rolą Bruce’a Lee. Sukces filmu był ogromny. Zrodziło się wielkie, wciąż niesłabnące, zainteresowanie sztukami walki (Kołodyński, 1994: 5 – 7). 7 Redakcja miesięcznika „Film na świecie” (1982, nr 4) w numerze poświęconym fenomenowi kina sztuk walki prognozuje, iż Wejście smoka przetrze szlaki dla innych filmów sztuk walki. Już po kilku miesiącach okazało się, że nie przeceniła ona fenomenu Bruce’a Lee, gdyż w Polsce zapanowała swoista moda na wschodnie sztuki walki i wszystko, co się z nimi wiązało. 8 Artykuły wzbudziły szeroki odzew. W listach od czytelników interesujących się sztukami walki pojawiły się sugestie sprostowań (Kubik, 1982: 12; Włoczysiak, 1982: 12). M a r c i n K o w a l c z y k Bruce Lee na miarę naszych możliwośc W latach 80. zaczęły pojawiać się też w polskich kinach wspominane już azjatyckie filmy kung‑fu. Kinowa publiczność była bardzo podatna na swoistą mitologizację sztuk walki. Ze względu na brak wiedzy o praktyce starcia, akrobatyczne, widowiskowe sekwencje postrzegano jako rzeczywiste konfrontacje. Mistrzostwo sztuk walki nierozerwalnie kojarzono z Azjatami. Zdarzało się, iż Koreańczycy czy Wietnamczycy coraz częściej przyjeżdżający do Polski, zaczepiani byli przez młodych ludzi i proszeni o porady treningowe. W świadomości wielu Polaków bowiem każdy Azjata musiał znać sztukę walki – wszak taki obraz kreowały filmy kung‑fu. Kultura PRL‑u począwszy od lat 60. próbowała jakoś „oswoić” wschodnie sztuki walki. Odbywało się to w kilku wariantach, które postaram się zarysować. Od razu można tu zaznaczyć, iż kultura PRL‑u traktowała sztuki walki jako swego rodzaju uzupełnienie. Właściwie nie występowały one na pierwszym planie. Nie można tu zatem mówić o powieściach czy filmach sztuk walki, a ledwie o pewnych elementach judo, karate czy kung‑fu w konkretnych dziełach. Do tekstów kultury najpierw przeniknęło judo. Władza bowiem akceptowała tę sztukę walki, która już w latach 50. prężnie rozwijała się przy warszawskiej AWF, a w latach 60. została włączona do programów szkolenia służb mundurowych 9. Nieprzypadkowo więc judo obecne jest w niezwykle popularnej serii komiksowej Kapitan Żbik. Komiks ów ukazywał się w latach 1967 – 1982 10. Fabuła traktowała o przygodach tytułowego kapitana milicji, Jana Żbika, który rozwiązywał szereg trudnych spraw. Jednocześnie komiks ten miał szerokie walory edukacyjne i ideologiczne. Przede wszystkim kreował jednoznacznie pozytywny obraz Milicji Obywatelskiej. Nastawiony był też na interakcję z czytelnikami. O tych aspektach serii szerzej pisze Maciej Wycinek, nazywając komiks „fenomenem propagandy PRL‑u” (Wycinek, 2010: 111). Żbik był przystojny, inteligentny i wysportowany, a dzięki judo dawał sobie radę z każdym przeciwnikiem. Aż w 17 z 53 zeszytów bohater wykorzystuje tę sztukę walki. W jednym z listów do czytelników, które otwierały kolejne zeszyty serii, Żbik przedstawiając uliczne starcie z chuliganami, pisze: „Wyglądałem przeciętnie i nic nie wskazywało, że jestem mocny, że znam dżudo, że dosyć łatwo radzę sobie nawet z kilkoma przeciwnikami” (Polch, Krupka, 1970: 2). W tym zdaniu kryje się swoiste credo wschodniej sztuki walki sformułowane w literaturze dla młodzieży: techniki judo zapewniają łatwe zwycięstwo nad silniejszym, nawet jeśli ktoś jest niepozorny. Autorzy komiksu traktowali temat sztuk walki bardzo poważnie. Nie wystarczyło podkreślenie, iż kapitan Żbik zna judo. Jeden z zeszytów w całości poświęcony jest tej tematyce. W Wyzwaniu dla silniejszego Żbik, działający incognito, przyjmuje posadę szkolnego instruktora judo. W ten sposób pomaga uczniom obronić się przed gitowcami, którzy wprowadzili tam swoisty terror. Ofiary, przeciętni, młodsi chłopcy tak reagują na wiadomość o treningach: „Judo to fajna rzecz; Ja na pewno przyjdę; Jak się zna judo, to można się bronić…” (Wróblewski, Falkowska, Seidler, 1975: 20). Kiedy na końcu słabsi uczniowie pokonują starszych i silniejszych słychać okrzyk: „Wiwat judo!” (Wróblewski i inni, 1975: 33). Uwaga czytelnika ma się całkowicie koncentrować na przesłaniu, iż kto trenuje judo, ten poradzi sobie w każdej sytuacji. Ważny jest też fakt, że w judo nie ma uderzeń i niejako przeciwstawia ono walkę „czystą” walce „brudnej” – opartej na okładaniu się pięściami. Mamy tu do czynienia z oczywistą mitologizacją sztuk walki obecną w kulturze PRL‑u. 9 Jeden z propagatorów judo napisał nawet podręcznik przeznaczony specjalnie dla służb mundurowych (Pawluk, 1996). 10 W latach 1967 – 1982 ukazały się 53 zeszyty. 83 84 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Judo bowiem wydaje się zbiorem technik, które zawsze działają, niezależnie od warunków fizycznych przeciwnika. Chłopcy, których uczy Żbik, już po kilku treningach są w stanie rozprawić się ze starszymi, dużo silniejszymi kolegami. Obezwładniają ich, nie robiąc krzywdy. Najwyraźniej wśród czytelników takie przedstawienie wzbudziło zainteresowanie, bo w ostatnich zeszytach serii ukazały lekcje judo i jiu‑jitsu, prezentujące w przystępnej formie naukę padów i kilku podstawowych technik. Warto podkreślić, iż w przypadku kapitana Żbika owa groźna sztuka walki służyła wyłącznie do obrony. Bohater nigdy nie atakował pierwszy, lecz zaskoczony zwykle w okamgnieniu wykonywał technikę rzutową (najczęściej ippon seoinage – rzut przez jedno ramię). Począwszy od roku 1968, kiedy to po raz pierwszy Żbik stosuje tę technikę (Dziękuję kapitanie), judo regularnie pojawia się na kartach komiksu – zawsze w pozytywnym kontekście. Przestępcy z reguły biją pięściami, są uzbrojeni w noże lub kije. Wschodnia sztuka walki skutecznie ich neutralizuje. W omawianej serii zeszytowej judo zajmuje ważne miejsce, władze wyraźnie chcą zachęcić młodych ludzi do treningu. Wydaje się, iż w tym przypadku sztuka walki jest synonimem sprawności fizycznej. Można tu dostrzec echa socrealistycznej opozycji zdrowe–chore. W literaturze lat 1949 – 1956 młodzież socjalistyczna przywiązywała dużą wagę do spraw‑ ności fizycznej, podczas gdy przedstawiciele zwalczanej przez propagandę subkultury bikiniarzy prezentowani byli jako osoby słabe, zdegenerowane, lubiące alkohol (Chłopek, 2005). Oczywiście trening judo, odbywający się w grupie, nie tylko zapewniał dobrą formę, ale także był ważnym elementem cementującym młodzieżowy kolektyw. Co ciekawe, mimo szybko rosnącej popularności karate, które w wielu sytuacjach mogło okazać się równie skuteczne, ta sztuka walki nigdy nie pojawiła się w Kapitanie Żbiku. Wydaje się, iż ta nieufność władz wobec karate spowodowana była faktem, iż moda ta przyszła z Zachodu. Judo jest elementem konstytuującym postać kapitana Żbika. W podobnej formie pojawia się też w innych utworach dla młodzieży. W powieści Aleksandra Minkowskiego Kosmiczny sekret Lutego (1967) główny bohater, Luty, zapewnił sobie przywództwo i posłuch w podwórkowej bandzie dzięki treningowi judo. Warto dodać, że był bardzo niski, jak na swój wiek, a trenował tylko przez rok: sam i w dodatku z podręcznika. Jednak niezwykle skuteczne techniki pozwalały mu zwyciężać nawet z silniejszymi i uzbrojonymi przeciwnikami. Luty boi się, by koledzy nie posiedli umiejętności, które czynią go niepokonanym. Gdyby nie znajomość judo – znaczyłby niewiele. Literatura dla młodzieży przekazuje bardzo klarowny obraz wschodnich sztuk walki i korzyści wynikających z ich uprawiania. Tworzy mit bezkrwawych tryumfów, prezentuje „cudowne” techniki, w których względną biegłość można osiągnąć niewielkim kosztem. Kończąc ten wątek, warto dodać, iż jeden z najważniejszych bohaterów PRL ‑owskiej popkultury, Pan Samochodzik, w Księdze strachów (1967) wspomina, jak w wieku 16 lat trenował judo z pewnymi sukcesami. Robi to zaraz po tym, jak zostaje rzucony na ziemię i upokorzony przez kobietę (Zenobię), która oczywiście również zna judo. Także Tolek Banan, bohater znanej powieści Adama Bahdaja (Stawiam na Tolka Banana, 1967), walcząc w finałowej scenie z groźnym przestępcą, Szamajskim, stosuje efektowną technikę rzutową. Również kino doby PRL‑u sięga po wschodnie sztuki walki. Robi to jednak incydentalnie 11. Konkretne techniki pojawiają się najczęściej jako elementy 11W niniejszym tekście przywołuję tylko te dzieła, w których widać wyraźne nawiązania do karate, judo czy kung‑fu. Jednak można potraktować ów temat szerzej. Wielu boha‑ terów polskich filmów podczas bójek stosuje uderzenia przypominające techniki znane M a r c i n K o w a l c z y k Bruce Lee na miarę naszych możliwośc uzupełniające kreację bohatera o efektowną umiejętność. Tak dzieje się na przykład w obrazie Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię (1969), w którym kapitan Siwy (Zygmunt Hübner), emerytowany milicjant, dzięki znajomości judo obezwładnia silniejszego mordercę (Ryszard Filipski). Podobnie w Przepraszam, czy tu biją (1976) drobny przestępca, Student (Ryszard Faron), dzięki dźwigni na rękę radzi sobie z groźnym, uzbrojonym w nóż, szefem przestępczej szajki, Belusem (Zdzisław Rychter). W następnej scenie widzimy Studenta w kimonie, podczas treningu judo na świeżym powietrzu. Z kolei w Nie zaznasz spokoju (1977) Mieczysława Waśkowskiego pojawia się postać Bicza (Krzysztof Janczar), który jest utalentowanym karateką. Niestety więzienna przeszłość zamyka bohaterowi drogę do kariery sportowej. Ostatecznie Bicz używa swych umiejętności w złym celu i przypadkiem, podczas bójki, zabija swojego brata. Bohater zawsze chce dominować, a karate mu na to pozwala. W filmie tym na uwagę zasługuje kilkudziesięciosekundowa udana sekwencja walki na macie, w klubie sportowym. Wspólnym mianownikiem przedstawionych obrazów jest to, iż wschodnie sztuki walki nie mają żadnego wpływu na ich ostateczną wymowę. Równie dobrze można by zastąpić judo czy karate technikami zapaśniczymi lub bokserskimi. W latach 80. powstały jednak dwa filmy nawiązujące do tematu wschodnich sztuk walki, którym warto poświęcić nieco więcej miejsca. Kiedy Wejście smoka gościło na ekranach polskich kin Wojciech Wójcik rozpoczynał zdjęcia do Drzazg – najbardziej wyrazistego obrazu jeśli chodzi o prezentację wschodnich sztuk walki w kinie PRL‑u. Film opowiada historię dwóch przyjaciół, Piotra (Edward Żentara) i Michała (Michał Anioł). Obaj są artystami, którzy przyjeżdżają z Warszawy na suwalską prowincję, by tam w miejscowym kościele namalować Wygnanie z raju. Wkrótce do jednego z nich, Piotra, dołącza dziewczyna (Dorota Kamińska). Osią fabularną filmu staje się konflikt warszawiaków z grupą miejscowych drobnych przestępców pod wodzą Romana (Zbigniew Buczkowski). Ów konflikt z pozoru błahy, zaczyna przeradzać się w coraz bardziej zaciekłą rywalizację między Piotrem i Romanem. Historia kończy się śmiercią obu bohaterów. Istotnym elementem obrazu jest fakt, iż Piotr jest mistrzem karate. Już w pierwszej scenie filmu widzimy na ścianie plakat, na którym bohater tryumfuje ubrany w kimono, a na jego piersi spoczywa medal. Pisząc o karate w obrazie Wójcika, warto zacząć od faktu, iż na etapie produkcji tytuł filmu został zmieniony z pier‑ wotnych Drzazg na Karate po polsku. I to właśnie pod tym tytułem film wszedł na ekrany kin w lutym 1983 roku. Elżbieta Dolińska widzi tu związek z niesłabnącą popularnością Wejścia smoka: „Oto ktoś postanowił «podczepić» polski film do frekwencyjnej tsunami, jaką spowodowało pojawienie się na naszych ekranach Wejścia smoka. Rozumował prostodusznie: tam karateka i tu karateka, tam walka i tu [ … ]” (Dolińska, 1983: 9). Sam reżyser dodaje w jednym z wywiadów, że prócz wymogów handlo‑ wych tytuł ów ma wydźwięk ironiczny (Kornatowska, 1983: 8). Jeśli chodzi o przedstawienie samego karate, film, zwłaszcza w warstwie wizualnej, sprawia wrażenie mimowolnej parodii kina sztuk walki. Żentara prezentuje niezwykle siermiężną wersję Bruce’a Lee. Aktor, choć wysportowany, najwyraźniej nie ma pojęcia, czym jest karate: podczas sekwencji walki rusza się bardzo sztywno, trudno tu mówić o jakiejkolwiek technice. Nie pokazuje on niczego więcej poza kilkoma umownymi gestami przez szeroką publiczność utożsamianymi ze wschodnich sztuk walki. Kapitan Kloss na przykład (Stawka większa niż życie, 1968) uderza kantem dłoni. Trudno tu jednak mówić o obecności jakiejkolwiek sztuki walki rozumianej jako spójny system technik. 85 86 kultura popularna 2014 nr 2 (40) z tą sztuką walki. Mowa tu na przykład o uderzeniu kantem dłoni (shuto). Sekwencje walki prezentują się bardzo słabo 12. Nic więc dziwnego, że w na‑ pisach końcowych nie wymieniono ich ewentualnego choreografa. W tym kontekście tytuł świetnie ilustruje metaforyczną przepaść, jaka dzieli polskich twórców nie tylko od Bruce’a Lee, ale od większości reżyserów i aktorów kina światowego podejmujących temat sztuk walki. Dla Karate po polsku byłby to zarzut miażdżący gdyby nie to, że prezentacja sztuki walki nie jest w filmie celem samym w sobie. Karate służy raczej do budowania silnego bohatera, jakim ma być Piotr. Japońska sztuka walki to znak perfekcji, daje możliwość nieustannego sprawdzania siebie nie tylko w sferze fizycznej (tu Piotr osiągnął już szczyt), lecz przede wszystkim psychicznej. Karate więc buduje swoistego nadczłowieka, kogoś, komu obce są rozterki i problemy reszty społeczeństwa. Motywy działań Piotra nie są motywami zwykłych ludzi. Kiedy jego przyjaciel, Michał, zostaje brutalnie pobity, Piotr nie pomaga mu. Michał sugeruje, że przyjaciel jest tchórzem, jednak Dorota w gorzkim monologu kreśli motywację Piotra: „On jest silniejszy, jeszcze silniejszy, tu nie chodzi o odwagę, jego stać na więcej, jego stać nawet na to, by skatowali jego najlepszego przyjaciela, bo on się sprawdza, on walczy tylko ze sobą, to jedyny godny go przeciwnik”. Zmagania mistrza karate zatem nie odbywają się w sferze fizycznej, lecz psychicznej. Widać tu wyraźnie nawiązania do filozofii sztuk walki, w któ‑ rej sfera mentalna pozostaje często ważniejsza od sfery fizycznej. Jednak w ostateczności Piotr przegrywa swoją walkę: zabija przywódcę opryszków, Romana, za to, że ten próbował zrobić krzywdę Dorocie. Co gorsza robi to w momencie, gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane: atakuje bezbronnego Romana od tyłu, po czym zostaje zastrzelony przez jego ojczyma. Zdradza ideały, w które wierzy, ulega skrajnym emocjom. W filmie Wójcika karate, podobnie jak wcześniej judo staje się groźną bronią, a wyposażony w nią bohater – metaforycznym nadczłowiekiem. Znajomość technik walki, możliwość dominacji na drugą osobą nie pozostaje bez wpływu na psychikę postaci. I choć w ostateczności Piotr przegrywa, nie unieważnia to tezy o swoistej mitologizacji sztuk walki w kulturze PRL‑u. Należy pamiętać, że Karate po polsku, pretenduje do miana kina ambitnego 13, mierzącego się z ważnymi problemami współczesności. Niestety sztukę walki prezentuje w sposób umowny, powiela popularne schematy kina azjatyckiego i zachodniego, z tym że ze znacznie gorszym skutkiem. Ciekawe ujęcie omawianego problemu spotykamy w filmie Kung‑fu (1980) Janusza Kijowskiego. Reżyser opowiada historię grupy przyjaciół zmagających się z niesprawiedliwością, której ofiarą padł jeden z nich, Witek – młody inżynier elektronik (Piotr Fronczewski). Bohater nie chce tolerować nadużyć w zakładzie pracy i z determinacją stara się z nimi walczyć. Zakładowa klika zastawia na niego pułapkę i Witek zostaje zwolniony z pracy. Dawni 12 Wcześniej na równie żenującym poziomie stały sekwencje walki w serialu Życie na gorąco (1978) reżyserowanym przez Andrzeja Konica. Główny bohater, redaktor Maj (Leszek Teleszyński), obezwładniał przeciwników mieszaniną technik prawdopodobnie zaczerp‑ niętych ze wschodnich sztuk walki. 13 W „Filmowym Serwisie Prasowym” ukazała obszerna recenzja kładąca nacisk na psycholo‑ giczny wymiar filmu: „Film Wojciecha Wójcika „Karate po polsku” właśnie egzemplifikacją tragicznych konsekwencji starcia dwu jednostek charakteryzujących się zagrożonym poczuciem własnej wartości. [ … ] Subiektywną przyczyną ich śmierci był kompleks Ad‑ lera – zaprzeczenie własnej niższości przez dążenie do mocy, przyczyną społeczną – brak tolerancji wyrażający się nieumiejętnością wzajemnego porozumienia.” (Tronowicz, 1983: 6 – 8). Inne recenzje także eksponowały przede wszystkim zgrabnie zarysowany wątek psychologiczny. M a r c i n K o w a l c z y k Bruce Lee na miarę naszych możliwośc przyjaciele starają się mu pomóc. Tytuł nawiązujący do wschodniej sztuki walki i pierwsza scena filmu, kiedy to bohaterowie na sali gimnastycznej ćwiczą w rzędach uderzenie proste barana w pozycji jeźdźca 14, mają znaczenie symboliczne. Film pokazuje, że życie to wieczne zmaganie, walka. Każdy z bohaterów bowiem na własną rękę mierzy się z trudną rzeczywistością PRL‑u. Z drugiej jednak strony kung‑fu nie oznacza konkretnej sztuki walki, lecz odnosi się do ogólnej doskonałości i biegłości; wiąże się z „człowiekiem ‑ekspertem”, „człowiekiem‑artystą”, „człowiekiem wysoce biegłym” (Tokarski, 1989: 130). W tym sensie „kung‑fu” jest właśnie główny bohater – znakomity inżynier i uczciwy człowiek niszczony przez „układy” wpisane w ustrój. Kijowski w przeciwieństwie do Wójcika nie sugeruje, że sztuka walki jest w filmie czymś więcej niż tylko metaforą. W ten sposób osiąga znacznie lepszy efekt artystyczny, nie rażą bowiem znaczne niedociągnięcia techniczne, które widzimy u trenujących bohaterów. Przedstawienie sztuki walki jako metafory życia doskonale współgra z filmem należącym do nurtu kina moralnego niepokoju. Na fali popularności Bruce’a Lee powstał jeszcze jeden projekt, o którym warto napisać kilka słów. W połowie lat 80. na polskiej scenie muzycznej pojawił się Franek Kimono. Pod tym pseudonimem krył się Piotr Fronczewski, który wykonywał piosenki do mocnych tekstów Andrzeja Korzyckiego i Krzysztofa Gradowskiego. Ten pierwszy był autorem singla King Bruce Lee karate mistrz, który ukazał się w 1984 roku i zyskał niezwykłą popularność. Utwór miał być zabawą, żartem muzycznym przedrzeźniającym ówczesną muzykę disco, a doszedł do trzeciego miejsca na prestiżowej liście radiowej „Trójki”. Tekst piosenki stylizowany jest na monolog mistrza sztuk walki do dziewczyny. Stanowi apoteozę męskiej siły i przyzwyczajeń. Jednak kryje się w nim ciekawa autoparodia, która wyjaskrawia kilka elementów związanych z postrzeganiem sztuk walki w schyłkowej fazie PRL‑u. Pierwszym z nich jest eksponowanie wszechmocy technik: „Gdy ja dołożę, wtedy nie daj Boże / Reanimacja nawet nie pomoże” – śpiewa Fronczewski swym sugestywnym, niskim głosem. Są to parodystyczne echa literackich i filmowych kreacji niezwyciężonych mistrzów, którym znajomość odpowiednich chwytów gwarantowała niemal nadludzkie możliwości. Rękojmią skuteczności tych technik były gabaryty ikony sztuk walki, otoczonego nimbem niepokonanego, Bruce’a Lee (169 cm wzrostu, 69 kg wagi 15). W innym miejscu Franek Kimono śpiewa: „Ciosy karate ćwiczyłem z bratem”. Jest to odzwierciedlenie drogi treningowej wielu młodych ludzi wychowanych na zachodnim i chińskim kinie, którzy samemu „próbowa‑ li” podpatrzone techniki na kolegach czy rodzeństwie, zamiast rozpocząć żmudny trening w odpowiedniej sekcji. Kolejny ciekawy fragment: „Po dobrej wódzie lepszy jestem w dżudzie” świetnie charakteryzuje rodzimego, dysko‑ tekowego zabijakę, który liznąwszy nieco techniki, przekonany jest o swym mistrzostwie, a w rzeczywistości nie potrafi nawet poprawnie użyć fachowego terminu. Ponadto każdy refren wieńczy nonsensowne zdanie: „Ja jestem King Bruce Lee karate mistrz”. W tych słowach Franek Kimono, jako podróbka oryginału, najpełniej ukazuje siermiężność polskich, najczęściej ulicznych, 14 Jest to bardzo charakterystyczna technika: ćwiczący zwykle stoją w rzędach na ugiętych, szeroko rozstawionych nogach i na komendę wykonują uderzenie proste do przodu. Technika ta pojawia się wielu filmach i od razu odsyła widza do wschodnich sztuk walki. Wykorzystano ją między innymi w Wejściu smoka: bohaterowie przybywający na wyspę widzą dziesiątki wojowników ćwiczących to uderzenie. Widok daje wrażenie ładu i porządku. 15 Źródła podają gabaryty Bruce’a Lee, które nieznacznie się od siebie różnią. 87 88 kultura popularna 2014 nr 2 (40) naśladowców chińskiego mistrza. Utwór, jak i cała płyta, stanowi jednak ważne świadectwo odbioru wschodnich sztuk walki w latach 80. Trudno bowiem znaleźć ówczesnego nastolatka, który w taki czy inny sposób nie zetknął się z fenomenem Bruce’a Lee. W tym sensie projekt Franek Kimono jest zupełnie inny niż przywoływane wcześniej utwory – reprezentuje bowiem głos „ulicy”. Mimo wielu sukcesów polskich zawodników i ogromnej popularności judo, karate czy kung‑fu kultura PRL‑u dokonała swoistej instrumentali‑ zacji sztuk walki – nigdy nie były one autonomicznym, wiodącym tematem dzieła, zawsze stanowiły tło, uzupełnienie kreacji bohatera, rozszerzały metaforyczną wymowę utworu. Polski Bruce Lee był raczej myślicielem niż fighterem. Wiedział, że nie ze wszystkimi trudnościami można się zmagać za pomocą pięści. Dlatego w ostatecznym rozrachunku od umiejętności walki ważniejsze były inne przymioty: inteligencja kapitana Żbika i Lu‑ tego, wewnętrzna siła Piotra (Karate po polsku), moralna bezkompromi‑ sowość Witka (Kung‑fu) czy wrażliwość Księcia (Dobry). Zygmunt, bo‑ hater filmu Kijowskiego, słusznie perswaduje, imitując przy tym techniki kung‑fu, iż nie można całe życie chodzić po ulicy i machać rękami. Polski Bruce Lee doby PRL‑u zawsze ma w sobie coś z filozofa, czuje, że w ostatecz‑ nym rozrachunku powinien wyrzec się fizycznego ataku (chyba że chodzi o niespodziewaną samoobronę). Jeśli już się go podejmuje, moralnie przegrywa. Wydaje się, iż w tym kontekście najczystszym uosobieniem pozytywnego wy‑ miaru wschodnich sztuk walki w kulturze PRL‑u pozostanie kapitan Jan Żbik. BIBLIOGRAFIA: Bahdaj A. (1967). Stawiam na Tolka Banana. Warszawa Chełmski A. (1982). Zaczęło się w świątyni Szaolin. „Film”, nr 24. Chłopek M. (2005). Bikiniarze. Pierwsza polska subkultura młodzieżowa. Warszawa. Dolińska E. (1983). Drzazgi. Karate po polsku. „Film”, nr 14. Filmy kung‑fu i Bruce Lee. (1982). „Film na świecie. Miesięcznik Polskiej Fe‑ deracji Dyskusyjnych Klubów Filmowych”, 4. Kołodyński A. (1994). Dzieci smoka. Łódź. Kornatowska M. (1983). Kodeks honorowy przeciwko brzytwie. Spotkanie z Wojciechem Wójcikiem. „Film”, nr 15. Kubik K. (1982). Jeszcze o Wu‑Shu.[ list do redakcji ]. „Film”, nr 31. Łysiak W. (1996). Dobry. Chicago–Warszawa. Miłkowski M. (1983). Karate: wiadomości podstawowe. Warszawa. Minkowski. A. (1967). Kosmiczny sekret Lutego. Warszawa. Nienacki Z. (1967). Księga strachów. Warszawa. Orski Z. (1982). Kim był Bruce Lee. Requiem dla smoka. „Film”, nr 26. Pawluk J. (1996). Dżudo i samoobrona. Podręcznik dla funkcjonariuszy MO. Praca zatwierdzona do Użytku służbowego w organach MO jako podręcznik do szkolenia oficerów i podoficerów MO, Warszawa. Polch B., Krupka W. (1970). Złoty Mauritius. Warszawa. Rocki J., Safjan. Z. (1968). Dziękuję kapitanie. Warszawa. Sokołowski M. (1993). Inwazja karate, [ w: ] Plecami do kina. Olsztyn. Świerczyński J. (1983). Karate. Warszawa. Tokarski S. (1989). Ruchowe formy ekspresji filozofii wschodu. Szczecin. Tronowicz H. (1983). Karate po polsku. „Filmowy Serwis Prasowy”, nr 4. Tyrmand L. (1955). Zły. Warszawa. Włoczysiak M. (1982). Jeszcze o Bruce Lee [ list do redakcji ]. „Film”, nr 31. M a r c i n K o w a l c z y k Bruce Lee na miarę naszych możliwośc Wróblewski J., Falkowska W. Seidler B. (1975). Wyzwanie dla silniejszego. Warszawa. Wycinek M. (2010). Kapitan Żbik – fenomen propagandy PRL‑u, [ w: ], Bogu‑ sławska M. i Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Zygmunt S. (2006). Bruce Lee i inni. Leksykon filmów sztuk walki. Warszawa. http:// www.judo.pl / historia‑judo / judo‑w‑polsce (dostęp: 10. 09. 2011) FILMOGRAFIA Majewski J. (1969) Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię. Kijowski J. (1980). Kung‑fu. Konic A. (1978). Życie na gorąco. Piwowski M. (1976). Przepraszam, czy tu biją? Waśkowski M. (1977). Nie zaznasz spokoju. Wójcik W. (1983). Karate po polsku. 89 90 kultura popularna 2014 nr 2 (40) obec W nierozwiązywalnej sprzeczności Robert Dudziński Film milicyjnych procedur w systemie gatunkowym lat 60. DOI: 10.5604/16448340.1132095 R o b e r t D u d z i ń s k i Wobec nierozwiązywalnej sprzecznośc Polityczne zapotrzebowanie na film popularny w okresie rządów Władysława Gomułki, dobitnie wyartykułowane w Uchwale Sekretariatu KC w sprawie kinematografii z czerwca 1960 roku, postawiło rodzimych twórców przed trudnym dylematem. Musieli oni bowiem wypracować wzorce gatunkowe, które jednocześnie byłyby atrakcyjne dla widza i akceptowalne dla władzy, wprost deklarującej, że kino popularne powinno spełniać funkcję ideologiczną i wychowawczą. Filmowcy zetknęli się zatem z czymś, co Stanisław Barań‑ czak w Czytelniku ubezwłasnowolnionym nazwał podstawowym paradoksem kultury masowej PRL‑u: Kultura masowa przypomina tu konia, którego zaprzężo‑ no jednocześnie do dwóch wozów, w dodatku ustawionych dyszlami do siebie. Wóz pierwszy – to zapotrzebowanie społeczeństwa, w normalnym stanie rzeczy zaspokajane przez rozmaite funkcje kultury z funkcją ludową na czele. Wóz drugi – to zapotrzebowanie władzy: mając w swym wyłącznym władaniu ten potężny instrument, jakim jest zespół środków masowego przekazu, aparat rządzący pragnie go używać do kształtowania świado‑ mości społecznej, do przechylania powszechnych opinii i nastrojów na swoją stronę [ … ]. To zapotrzebowanie z kolei musi być realizowane przez funkcje perswazyjne kultury masowej [ … ]. Dziś chodzi raczej oto, aby z kul‑ tury masowej zadowoleni byli i odbiorcy, i dysponenci (Barańczak, 1984: 11). W wypadku filmów sensacyjno‑kryminalnych sprzeczność ta była tym wy‑ raźniejsza, że sama ich natura zachęcała do myślenia o nich jako diagnozie aktualnej rzeczywistości, wypowiedzi na temat rodzimego aparatu ścigania i rodzimej przestępczości. Jak słusznie zauważył Arkadiusz Gajewski, analizując dyskurs krytyczny tamtego okresu, kryminały postrzegano jako bezpośred‑ nio związane z aktualnymi realiami świata przestępczego (Gajewski, 2008: 121 – 122). Zwłaszcza kwestia kreacji postaci prowadzącego śledztwo, a więc reprezentującego na ekranie władzę, była kwestią drażliwą z politycznego punktu widzenia: Nierozwiązywalny dylemat: jak zrealizować film gatunku, który winien spełniać funkcje ludyczne, a jednocześnie być apoteozą władzy, która musi wzbudzać respekt? Jak stworzyć postać „szalenie czarującego bohatera”, by nie uszczknąć nic z godności chłopców w niebieskich mun‑ durach? Jak uatrakcyjnić postać, która w założeniu musi być „bardzo dydaktyczną postacią”? (Ćwikiel, 1994: 94) Zarówno Barańczak, jak i Ćwikiel, określają ów dylemat jako „nierozwiązy‑ walny”, co nie oznacza, że filmowcy nie próbowali w jakiś sposób go rozwikłać lub ominąć. Twórcy postawieni w sytuacji, w której wymagano od nich tworzenia filmów podług wzorca propagandowego, niszczącego ludyczny potencjał fabuły (mechanizm ten opisywano już wielokrotnie), usiłowali znaleźć drogę wyjścia z tego impasu, co często prowadziło do powstawania filmów niespójnych, wielowarstwowych, realizujących jednocześnie różne, nierzadko sprzeczne funkcje: 91 Robert Dudziński – doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, w 2014 roku obronił pracę magisterską pt. Produkcje sensacyjno‑kryminalne Telewizji Polskiej w latach 1965 – 1989. Członek Stowarzyszenia Badaczy Popkultury i Edukacji Popkulturowej „Trickster”. Jego zainteresowania badawcze oscylują wokół problemów kultury masowej doby PRL‑u oraz ludologii. [email protected] 92 kultura popularna 2014 nr 2 (40) [ … ] romans rodzimej – z urzędu zaangażowanej – kinematografii z rozrywkową konwencją kryminału, rzecz jasna, podług zachodniego wzorca. Owoce tego romansu, tak zwane demokratyczne thrillery, pozwalają się opisać figurą Lemowsko‑Wajdowskiego przekładańca. Są bowiem formami (przynajmniej w swych intencjach) ludycznymi, przeznaczonymi dla masowej publiczno‑ ści – lecz ich niezbędne uposażenie stanowią elementy dydaktyczne, edukujące wzorowego obywatela. Na styku ludyczności i perswazyjności zaobserwować można nie tylko tożsamościowe rozchwianie, lecz również napię‑ cie rodzące często nieoczekiwane treści (Ostrowska, 2010: 25) Świadectwem tych poszukiwań są właściwie wszystkie sensacyjno‑kryminalne filmy lat 60. Część z nich próbowała znaleźć fabularny pretekst dla zastoso‑ wania wypróbowanych wzorców zachodnich – najlepszym przykładem jest Gdzie jest trzeci król? (1966) Ryszarda Bera, odnajdujący w odciętym od świata zamkowym muzeum ekwiwalent arystokratycznego dworku z klasycznego kryminału anglosaskiego. Z kolei Stanisław Bareja w Dotknięciu nocy (1961) pokazał przestępstwo z perspektywy zbrodniarza, marginalizując w ten sposób rolę Milicji Obywatelskiej w filmie. Drogą trzecią, którą chciałbym się szerzej zająć w niniejszym artykule, jest konwencja roboczo nazwana przeze mnie filmem milicyjnych procedur 1. Terminem tym chciałbym określać te produkcje, które usiłują przekonać widza, że ma on możliwość śledzenia wiernie i realistycznie odtworzonej akcji aparatu ścigania (Milicji Obywatelskiej, kontrwywiadu, Wojskowej Służby Wewnętrznej itp.). Rozwiązanie zagadki kryminalnej i pochwycenie przestępcy ukazywane jest nie jako wysiłek pojedynczego bohatera, ale jako kolektywna praca ogromnej i skomplikowanej maszynerii organów ścigania. Przyjemność odbiorcza jest tu zatem związana nie ze śledzeniem skompliko‑ wanej intrygi, ale z obserwowania, jak fachowcy nad nią pracują. Milicyjne (lub szpiegowskie) procedury zostają sprowadzone do roli widowiska. Tak sformułowaną definicję filmu proceduralnego spełnia pięć tytułów nakręconych w okresie rządów Władysława Gomułki. Są to trzy filmy kinowe: Dwaj panowie „N” (reż. T. Chmielewski, 1962), Spotkanie ze szpiegiem (reż. J. Batory, 1964) i Hasło „Korn” (reż. W. Podgórski, 1968), jeden film telewizyjny: Zapalniczka (reż. K. Szmagier, 1970), oraz siedmioodcinkowy serial Przygody psa Cywila (reż. K. Szmagier, 1968 – 1970). Na ich podstawie postaram się zrekonstruować główne cechy tej konwencji i wskazać przyczyny, które doprowadziły do jej powstania w epoce Gomułki, a następnie dość szybkiego zaniknięcia w czasie rządów Edwarda Gierka. 1 Termin ten stanowi rzecz jasna nawiązanie do powieści i filmów policyjnych procedur, stanowiących istotne stadium rozwoju amerykańskiej literatury kryminalnej i filmu kryminalnego, próbujących możliwie wiernie i realistycznie ukazać pracę funkcjonariuszy aparatu ścigania (Durys, 2013: 109 – 1 12). Analizowane przeze mnie produkcje wykazują istotne podobieństwo do tytułów amerykańskich, ale rzecz jasna nie można tu mówić o bezpośredniej inspiracji – rozwój konwencji tej jest raczej związany z profesjonalizacją aparatu ścigania. R o b e r t D u d z i ń s k i Wobec nierozwiązywalnej sprzecznośc Dominanta diegetyczna Jak wspomniałem wcześniej, większość z tych filmów pomyślana została tak, że to nie fabuły są ich prymarnymi atrakcjami. Najlepiej widać to na przykładzie Przygód psa Cywila, gdzie w większości odcinków, zorganizowanych wokół pościgu za przestępcami, historia, będąca pretekstem dla ukazania milicji w działaniu, nie odgrywa większej roli. Szmagier dostarcza nam bowiem minimalną liczbę informacji na temat przestępców – nie mamy pojęcia, co szmuglują przez granicę przemytnicy w odcinku czwartym, ani kim są więźniowie, którzy uciekli z konwoju, w odcinku piątym. Zostajemy razem z Cywilem i jego przewodnikiem wrzuceni w sam środek akcji i obserwujemy, jak ona się rozwija – modelowego odbiorcy nie interesuje zaś, kto, dlaczego i dokąd ucieka. Nawet gdy w pierwszych dwóch epizodach poznajemy historię Cywila, ratowanego przez sierżanta Walczaka przed uśpieniem, to historia ta regularnie jest przerywana scenami ćwiczeń na milicyjnym poligonie. Tak radykalna redukcja fabuły była oczywiście możliwa w 30‑minutowych odcinkach serialu, jednak nawet w dłuższych filmach da się dostrzec pre‑ tekstowość kryminalnej zagadki. W Zapalniczce również nie dowiadujemy się właściwie niczego o sposobie działania i motywacjach przestępczej siatki, nawet tożsamość jej członków pozostaje niezbyt jasna. Co więcej, cały szereg wydarzeń, które obserwujemy w finale, okazuje się wynikiem czystego przy‑ padku – przestępca zgubił na miejscu zbrodni taką samą zapalniczkę, jaką posiada główny bohater. Gdyby więc widz oglądał Zapalniczkę dla przyjemności rozwikłania zawiłej intrygi, byłby zawiedziony, ta bowiem w zasadzie nie istnieje lub nie zostaje wyjaśniona. Finałem jest ujęcie, po spektakularnym pościgu, przestępców, a nie rozwikłanie zagadki. Podobnie dzieje się w filmach kinowych. Analizując je, warto zwrócić uwagę na dwie sprawy. Po pierwsze, ponownie nie dba się w nich o to, aby wszystkie wydarzenia starannie umotywować fabularnie i wyjaśnić je widzowi. W Haśle „Korn” szefem szpiegowskiej siatki okazuje się zegarmistrz, co do którego wcześniej nikt nie żywił większych podejrzeń. Do końca nie poja‑ wiają się żadne dowody obciążające go, nie padają na niego podejrzenia, więc widz szybko o nim zapomina. Równie niewiele wyjaśniają twórcy w zakresie celów, do których dążą szpiegowskie siatki we wszystkich trzech filmach. Jedynie w Spotkaniu ze szpiegiem dowiadujemy się bardziej precyzyjnie, że chodzi o określenie miejsca rozlokowania baz rakietowych, ale jest to również motyw niezbyt przekonująco zarysowany i mało spektakularny, a szpieg do wspomnianych baz właściwie się nie zbliża. Po drugie, należy zwrócić uwagę na to, że przez większość czasu obser‑ wujemy śledztwo aparatu ścigania w sprawie, której rozwiązanie już znamy, bo pokazał nam je reżyser. Od pewnego momentu rozwoju akcji Dwóch panów „N” nie mamy już wątpliwości, że to inżynier Henryk Nowak, a nie badylarz Henryk Nowak, jest zagranicznym szpiegiem, mimo że WSW nadal podejrzewa tego drugiego. W Spotkaniu ze szpiegiem jest podobnie – mamy bowiem wiedzę niedostępną dla prowadzących akcję agentów kontrwywiadu, a zatem nie to, dokąd zaprowadzi ich śledztwo, interesuje nas najbardziej. Wszystko to można by zapewne potraktować w kategoriach błędu w sztuce, jednak wydaje się, że stał za tym raczej zamiar przekierowania uwagi widza z samej zagadki kryminalnej („kto zabił?”) na proces dochodzenia do rozwiązania owej zagadki („jak dochodzi się do tego, kto zabił?”). W swojej pracy Film fikcji i jego dominanty Tomasz Kłys wyróżnił pięć możliwych dominant, organizu‑ jących filmowe diegesis: fabułę, efekt diegetyczny, spektakl, dyskurs i intencję 93 94 kultura popularna 2014 nr 2 (40) zwrotną (Kłys, 1999: 59 – 63). Posługując się tym rozróżnieniem, możemy stwierdzić, że to nie fabuła organizuje strukturę i treść analizowanych produkcji. Nie będzie to również dyskurs, a więc podporządkowanie diegesis „sy‑ stemowi abstrakcyjnych znaczeń” (ibidem: 131) – choć filmy te z pewnością niosą ze sobą treści zgodne z ówczesną propagandą, odmalowują bowiem obraz sprawnego rodzimego aparatu ścigania czy przekonują o szpiegowskim zagrożeniu z Zachodu (Zwierzchowski, 2010; Wajda, 2011). Jednak, jak przekonamy się w dalszej części artykułu, brak dookreślenia charakterystyki czy motywacji protagonistów i antagonistów służy właśnie zredukowaniu potencjału perswazyjnego. Propagandowe treści w sprawiają, że produkcje te są zgodne z ramą ideologiczną epoki, tak jak rozumie ten termin Dorota Skotarczak, a więc jako zespół wymagań natury ideologicznej, jakie film po prostu musiał spełniać, aby w ogóle wejść na ekrany (Skotarczak, 2011: 214 – 215). W granicach tej ramy próbują jednak odnaleźć receptę na dostarczenie rozrywki widzowi, który nie chciał oglądać prostych wizualizacji propagandowych tez. Już samo założenie, że filmowcy lawirowali między potrzebami odbiorców i władzy, sprawia, że nie można uznać dyskursu za dominantę diegetyczną interesujących nas produkcji. Wydaje się zatem, że dominantą diegetyczną opisywanych filmów jest efekt diegetyczny w wariancie widowiskowym. Efekt diegetyczny wywołuje w widzu wrażenie realności ekranowego świata, widowiskowość zaś związana jest z pokazywaniem jakiegoś niezwykłego, rzadkiego zdarzenia. Dlatego właśnie według Kłysa typowymi filmami z efektem diegetycznym w wariancie widowiskowym są filmy katastroficzne. W innych filmach tego gatunku – do których należy też Trzęsienie ziemi – suspense wynikający z emocjonalnej identyfikacji widza z zagrożonymi postaciami wydaje się czymś mniej istotnym niż wrażenie realności ka‑ tastrofy czy kataklizmu. Katastrofa jest atrakcją filmu permanentną (jak pożar drapacza chmur w doskonałym technicznie Płonącym wieżowcu Johna Guillermina) lub centralną i powtarzalną, podporządkowującą sobie dość zdawkowo zarysowane i najmocniej angażujące widza wątki fabularne. Taką właśnie rolę pełni kataklizm w rozpisanym „na raty” (kolejne wstrząsy, powódź) filmie Robsona (Kłys, 1999: 114). Analogiczną rolę w omawianych filmach pełnią milicyjne procedury – to podziwianie aparatu ścigania w akcji staje się tu atrakcją nadrzędną, dla której fabuła ma dostarczyć tylko pretekstu, być swego rodzaju rusztowaniem, na którym wspierają się sekwencje ukazujące kolejne milicyjne procedury. Omawiane wyżej intrygi nie są rozbudowane ani zawiłe nie w wyniku błędów warsztatowych czy niedoskonałości scenariusza, ale dlatego, że to nie na nich ma bazować główna przyjemność odbiorcza. Milicyjna maszyna Główną częścią składową analizowanych filmów jest procedura – zespół skomplikowanych czynności, wymagających odpowiedniego wyszkolenia i sprzętu, prowadzących do schwytania przestępcy. W sposobie ich ukazywania R o b e r t D u d z i ń s k i Wobec nierozwiązywalnej sprzecznośc wyróżnić możemy trzy główne chwyty, które mają wywołać w widzu wra‑ żenie realności, przekonać go, że oto obserwuje rzeczywistą akcję organów ścigania. Dwa pierwsze z nich lokują się na poziomie semantycznym dzieła filmowego, trzeci to charakterystyczna dla filmu proceduralnego struktura syntaktyczna. Chwyt pierwszy polega na epatowaniu odbiorcy realistycznym, a jednocześnie obcym i nieznanym mu anturażem i sztafażem. Drugi – na przedstawieniu śledztwa jako kolektywnego wysiłku ogromnej liczby osób, które muszą wykonać dużą ilość żmudnej, mrówczej pracy. Wreszcie chwyt trzeci wiąże się z ukazywaniem aparatu ścigania jako złożonej maszyny, w której działanie wielu podzespołów sterowane jest przez jedno wyraziście określone centrum. Chwyt pierwszy związany jest przede wszystkim z nagromadzeniem na ekranie detali, które mają przywodzić na myśl realnie istniejącą instytucję. Stąd dla filmu proceduralnego charakterystycznymi elementami ikonograficznymi są mundury, radiowozy, śmigłowce, ekwipunek, wnętrza komend wypełnione specjalistycznym, nowoczesnym sprzętem (radiostacjami, telefonami, daleko‑ pisami, maszynami deszyfrującymi). W tym świecie wszechobecne są mapy i nawet one bywają supernowoczesne, jak w Zapalniczce, gdzie pojawia się mapa świetlna – na planie Warszawy podświetlają się obszary, na których operują poszczególne jednostki, co oczywiście pokazane zostaje widzom z bliska. Spojrzenie kamery często fetyszyzuje te techniczne rekwizyty, pokazując nam w zbliżeniach ich rozmaite detale. Charakterystyczne jest tu zwłaszcza, że często widzimy sprzęt podczas akcji, choć jednocześnie nie mamy pojęcia o zasadzie jego działania – nie wiemy, do czego służą poszczególne pokrętła, przełączniki czy skale, ani w jaki sposób ze skomplikowanych wykresów specjaliści odczytują lokalizację nadajników radiowych. Na podobnej zasadzie funkcjonuje w tych filmach żargon meldunków i rozkazów – gdy w Zapalniczce pada rozkaz „Akcja tysiąc w kwadracie K4”, to odbiorca ani nie wie, czym jest „akcja tysiąc”, ani gdzie znajduje się kwadrat K4. Niezrozumienie tego, co się tak naprawdę dzieje, przekonuje odbiorcę o tym, że oto ogląda on wyszkolonych fachowców przy rzeczywistej pracy, której obraz nie został uproszczony ze względu na oglądających film laików. Podobną funkcję pełni drugi chwyt, a więc pokazywanie milicyjnych procedur jako żmudnej pracy sprawnie działającego kolektywu. Nawet je‑ śli bezpośrednio w akcji incognito uczestniczy jeden agent, jak w Haśle „Korn”, to i tak ma on za sobą całą strukturę kontrwywiadu, bez której jakiekolwiek działania byłby niemożliwe – na sukces akcji składa się mrówcza praca setek specjalistów: ekip śledczych, kryminologów, deszyfrantów, specjalistów od medycyny sądowej i innych anonimowych agentów. Charakterystyczna jest tu np. sekwencja montażowa na początku filmu Podgórskiego, gdy, obserwując różnych specjalistów przy pracy, wysłuchujemy jednocześnie odczytywanych w tle raportów dotyczących znalezionych zwłok agenta Janika (urzędowo sformułowanym wypowiedziom towarzyszy stukot maszyny do pisania). Reprezentatywny jest tu też wątek zbierania informacji o widzach zasiadających w sektorze B w trakcie meczu hokejowego. Dowiadujemy się wówczas, że odpowiedni specjalista podzielił fotografię na 16 kwadratów, wykonał odpo‑ wiednie plansze odwzorowujące to, jak siedziały na trybunie poszczególne osoby, zaznaczył, kto w trakcie meczu zmieniał miejsce, wreszcie starał się zebrać dane o każdej z ponad setki osób widocznych na fotografii. Film pokazuje nam scenę omawiania każdego ze sfotografowanych, dodatkowo podkreślając, że jest to robota skomplikowana, drobiazgowa, gdzie tylko jedna drobna informacja spośród tysiąca zgromadzonych może coś znaczyć. 95 96 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Podobnie dzieje się w wykorzystujących schemat pościgu Przygodach psa Cywila i Zapalniczce: w obławie na przestępców biorą udział jednocześnie śmigłowce i samoloty, radiowozy, milicjanci umundurowani i w cywilu, drogi zostają zablokowane, a wokół złoczyńców błyskawicznie zacieśnia się obława. Na mapach przesuwane są kolejne chorągiewki, a radiostacje trzeszczą, podając kolejne komunikaty, meldunki i rozkazy. Szmagier, ukazując akcję w szerokiej panoramie, próbując nam w ten sposób unaocznić skalę, złożoność i rozmach całego przedsięwzięcia. Tak skomplikowane operacje potrzebują oczywiście odpowiedniego mózgu, który by nią pokierował, co prowadzi nas bezpośrednio do chwytu trzeciego, czyli specyficznej dla tej konwencji struktury prowadzenia akcji. W oma‑ wianych filmach bardzo często miejscem, które organizuje wieloaspektowe działania organów ścigania, jest sztab – przestrzeń gdzie spływają wszystkie meldunki, gdzie odbywają się narady oraz odprawy i skąd do poszczególnych partii machiny trafiają nowe rozkazy. Taką rolę w Spotkaniu ze szpiegiem i Haśle „Korn” pełnią gabinety przełożonych głównych bohaterów. Z jednej strony postaci szefów nie dostają wiele czasu ekranowego, z drugiej to właśnie przed nimi bohaterowie dużo ważniejsi z perspektywy widza muszą składać sprawozdania i od nich przyjmują rozkazy, to oni są zatem kluczowi dla całej akcji. Znamienne, że w filmie Batorego nawet finałowy pościg jest zaini‑ cjowany nie przez głównych bohaterów, ale właśnie przez ich szefa. Z kolei u Podgórskiego film wieńczy scena, w której dowodzący całą akcją porucznik Marczak spogląda z okien swojego gabinetu na Warszawę – przesłanie jest tu jasne, to nie jeden agent, czyli kapitan Nawrot, który bezpośrednio się narażał i stoczył walkę ze szpiegami w opuszczonym domu, jest prawdzi‑ wym bohaterem. Bohaterem jest instytucja symbolizowana przez głównodowodzącego. Z kolei w Dwóch panach „N”, Zapalniczce i części odcinków Przygód psa Cywila mamy już w sposób dosłowny do czynienia ze sztabem, koordynującym działania wielu różnych jednostek w terenie. Dzięki takiej strukturze widz znajduje się w samym sercu akcji, jednocześnie, wraz z nowymi rozkazami, przenosząc się do poszczególnych jednostek operujących w terenie. Najlepiej ten schemat, który postaram się tu odtworzyć, widać w Zapalniczce. W filmie Szmagiera inżynier Leman prowadzi amatorskie śledztwo, próbując oczyścić się z zarzutów o przemyt i morderstwo. W pewnym momencie wpada w ręce przestępczej szajki, jednak dzięki ukrytemu nadajnikowi radiowemu wszystko słyszy jego dziewczyna, która powiadamia milicję. Ta zaś, gdy dowiaduje się o sprawie, błyskawicznie wkracza do akcji. Scena 1. Sztab. Dyżurny miasta kieruje patrol pod adres, z którego dzwo‑ niła dziewczyna. Następnie łączy się z „bezpieczeństwem” i prosi o ustalenie położenia nadajnika inżyniera. Scena 2. Napastnik wymyka się z mieszkania, w którym wcześniej pozbawił przytomności dziewczynę inżyniera. Scena 3. Na ulicy pojawia się samochód z okrągłą anteną na dachu, w jego wnętrzu mężczyzna manipuluje przy radiostacji. Z głośników dobiega głosy rozmowy przestępców. Scena 4. W willi, gdzie obezwładniono inżyniera, przemytnicy wyciągają jego ciało z pokoju. Scena 5. Milicjanci w cywilu wchodzą do kamienicy, w której znajduje się obezwładniona dziewczyna. Pod kamienicę zajeżdża karetka pogotowia. Scena 6. Radiowiec podaje namiar na nadajnik inżyniera. Scena 7. Sztab. Dyżurny wydaje rozkaz wszystkim patrolom w rejonie R o b e r t D u d z i ń s k i Wobec nierozwiązywalnej sprzecznośc Pragi, Grochowa i Saskiej Kępy. Następnie wysyła pod wskazany wcześniej adres jednostkę o kryptonimie GAZ‑1. Scena 8. Przestępca wyjeżdża samochodem spod willi, wioząc inżyniera w bagażniku. Scena 9. Milicjanci w cywilu próbują dostać się do willi pod pretekstem awarii gazu, ale nie zostają wpuszczeni. Scena 10. Radiowiec podaje informację, że nadajnik inżyniera prze‑ mieszcza się. Scena 11. Milicjanci w cywilu dostają rozkaz przeprowadzenia w willi nor‑ malnej rewizji. Scena 12. Do radiowozu wsiada dwóch milicjantów, jeden z nich rzuca „Na sygnale na Kępę”. Scena 13. Radiowiec melduje, że traci sygnał z nadajnika inżyniera. Scena 14. Samochód przestępcy na ulicy. Scena 15. Sztab. Dyżurny kieruje do akcji dwa śmigłowce i zarządza blokadę dróg. Jednocześnie stwierdza, że za parę minut powinien otrzymać „z ruchu” markę i numer rejestracyjny poszukiwanego wozu, a zatrzymany w willi mężczyzna jest już przesłuchiwany. Scena 16. Dwa śmigłowce milicyjne z psami i ich przewodnikami na pokładzie startują z lądowiska. Scena 17. Sztab. Dyżurny rozkazuje milicjantom przy willi przesłuchać sąsiadów i dowiaduje się, że nie da się ustalić numeru rejestracyjnego samochodu. Akcja w podobnym rytmie toczy się jeszcze przez kilkanaście minut, nie ma więc potrzeby jej dalszego szczegółowego opisywania. Powyższa próba opisania akcji scena po scenie unaocznia bowiem, że połowa filmu zaaranżowana jest tak, aby proces łapania przestępców pokazać w całej jego złożoności. Mamy tu zatem do czynienia z montażem nieomal reporterskim czy dokumentalnym, który usiłuje oddać pełną panoramę machiny wprawionej w ruch, gdy kamera niejako podąża za kolejnymi rozkazami. Poszczególne milicyjne procedury, wystarczająco skomplikowane same w sobie, łączą się w harmonijną całość dzięki sprawnemu, centralnemu dowództwu. W ten sposób proceduralność jako główna atrakcja filmu przenosi się z poziomu semantycznego, gdy organizowała poszczególne sceny, na poziom syntak‑ tyczny, gdzie rządzi ona ich układem i wzajemnymi relacjami, kładąc nacisk na symultaniczność oglądanych akcji. Śledztwo i pościg stają się widowiskiem realistycznym i spektakularnym. Warto przy tej okazji wspomnieć o jeszcze jednym chwycie, mającym uwiarygodniać pokazywaną historię i przekonywać widzów, że obserwują oni procedury takie, jakimi są one w rzeczywistości. Rolę tę spełniają bowiem rozmaite metakomentarze, zapewniające widzów, że oglądają film według scenariusza bazującego na prawdziwych wydarzeniach (Zapalniczka) lub że film zrealizowano przy współpracy różnych instytucji aparatu ścigania. W taki sposób tendencję tę opisywał Piotr Zwierzchowski: Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na konsultowanie niektórych filmów, na różnych etapach produkcji, przez odpowiednie służby. Co istotne, nie tylko tego nie ukry‑ wano, ale wręcz wysuwano na pierwszy plan, podkreślając przede wszystkim związaną z tym kwestię wiarygodności świata przedstawionego. [ … ] Scenarzysta tego filmu [ Spotkania ze szpiegiem ] Anatol Leszczyński (pseud. Jan Litan) był oficerem Wojska Polskiego. W recenzjach 97 98 kultura popularna 2014 nr 2 (40) podkreślano, że w filmie użyto autentycznych wnętrz placówek bezpieczeństwa, a w drugoplanowych rolach wystąpili prawdziwi funkcjonariusze. Zresztą widz od pierwszych scen nie miał wątpliwości, że film spotkał się z aprobatą odpowiednich władz: czołówka informowała, że został zrealizowany przy współpracy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Ministerstwa Obrony Narodowej i Wojskowej Akademii Technicznej [ … ]. (Zwierzchowski, 2010: 130). W Haśle „Korn” podobny cel uwiarygodniania fikcji przyświecał scenie, w której jednemu z agentów wydaje się, że być może z akt zna sfotografowaną na trybunie lodowiska kobietę. Dopiero jego współpracowniczka wyprowadza go z błędu, mówiąc „Nie wygłupiaj się, to Beata Tyszkiewicz”. Typ bohatera W swojej pracy Kłys stwierdza, że charakterystyczną cechą filmów katastro‑ ficznych z dominantą efektu diegetycznego jest bezosobowość aktantów – „przedmiotów generujących zdarzeniowość filmu, czyli akcję fabularną”. Badacz zauważa bowiem, że w rzeczywistości rolę tę pełnią w analizowanych przez niego filmach siły żywiołów (Kłys, 1999: 114). Z podobnym procesem mamy do czynienia w produkcjach będących przedmiotem niniejszego artykułu. Z jednej strony bezosobowi stają się tam przestępcy – jak wskazywałem wyżej, ich cechy charakteru, motywacje, często nawet cele nie są widzowi znane. Jedyna rola, jaką wyznaczono im w fabule, to rola pretekstu – to oni stają się obiektami śledztwa bądź uciekają przed pogonią, aby na końcu zostać zdemaskowanymi i złapanymi. Przestępca zaczyna więc funkcjonować dla widza wyłącznie jako bezosobowy inicjator akcji. Jednak to w sposobie kreowania funkcjonariuszy aparatu ścigania najlepiej widać ową bezosobowość aktantów. Wysunięcie na plan pierwszy kolektywnej instytucji i nieustanne podkreślanie, że to zbiorowy wysiłek jest niezbędny do osiągnięcia sukcesu, sprawia, że sylwetki pojedynczych milicjantów czy agentów znikają z pola widzenia odbiorcy. I chodzi tu nie tylko o to, że rza‑ dziej pojawiają się na ekranie, bowiem przewijają się przez niego całe zastępy anonimowych specjalistów, lecz także o to, że w portrecie instytucji‑machiny nie ma miejsca na pokazywanie życia funkcjonariuszy poza wykonywanymi przez nich procedurami. Są oni w zasadzie pozbawieni cech indywidualnych (ewentualnie są one zarysowane mocno schematycznie, jak w Przygodach psa Cywila), nie wiemy, jacy są ani kim są, obserwujemy ich bowiem wyłącznie w ramach pełnionych obowiązków. Jeśli więc aparat ścigania jest tu przed‑ stawiany jako maszyna, to poszczególni milicjanci stają się tu trybami owej maszyny. Prawdziwym głównym bohaterem jest tu bowiem nie jedna czy druga postać, ale cała instytucja, której poczynania mamy okazję śledzić. Nie oznaczało to oczywiście, że wszyscy bohaterowie są w tych filmach jednakowo anonimowi – twórcy zazwyczaj starali się, zwłaszcza w wypadku filmów średnio‑ i długometrażowych, aby znalazła się w nich postać wyraźniej zindywidualizowana. W przypadku Dwóch panów „N” i Zapalniczki były to osoby niezwiązane bezpośrednio z aparatem ścigania, ale prowadzące rów‑ noległe śledztwo na własną rękę: sierżant Dziewanowicz i inżynier Leman. W Haśle „Korn” taką postacią jest kapitan Nawrot, który ze względu na to, że R o b e r t D u d z i ń s k i Wobec nierozwiązywalnej sprzecznośc działa incognito, a więc niejako na pierwszej linii frontu, wyróżnia się spośród swoich towarzyszy. Wreszcie w Spotkaniu ze szpiegiem rolę taką pełni sam agent Bernard oraz jego dwoje współpracowników. Rola tego rodzaju postaci jest dwojaka. Z jednej strony to ich działania tworzą bezpośrednio fabularne rusztowanie, na którym rozpostarto sekwencje specjalistycznych procedur. Dostarczają więc pretekstu dla ukazywania całej maszyny w działaniu. Z drugiej strony często postacie te urozmaicają film proceduralny, będąc nośnikami atrakcji innego rodzaju. Obecność sierżanta Dziewanowicza pozwala na wprowadzenie do filmu wątku romansowego, a wątek Zygmunta, kierowcy PKS z produkcji Batorego, jest dość wyraźnie rozgrywany w kategoriach dramatu psychologicznego. Co więcej, wszyscy ci bohaterowie (paradoksalnie nawet szpiedzy) uwalniają widza od niewygodnej konieczności identyfikowania się z bezduszną instytucją. Nie zmienia to jednak faktu, że akcja prowadzona jest tak, aby finalnie to nie działania tych pojedynczych osób przyniosły efekty. Dziewanowicz i Leman padają w trakcie swojego prywatnego śledztwa ofiarą przestępców, a Nawrotowi nie udaje się pochwycić szefa szpiegowskiej siatki, podrzuca mu jedynie nadajnik, pozwalający na pochwycenie go przez inne służby. W ten sposób raz jeszcze zapewnia się widza, że ostateczny triumf należy do instytucji, a nie do jednego człowieka. Władza a widz Dlaczego zatem taka konwencja pozwalała na przynajmniej częściowe rozwią‑ zanie przywoływanej na samym początku sprzeczności między wymaganiami władz a potrzebami widzów? W przypadku dysponenta politycznego sprawa jest prosta – jak wskazuje Gajewski, władze dość jednoznacznie naciskały na to, aby filmy sensacyjne utrzymane były w kluczu realistycznym i prezentowały swoistą anatomię śledztwa, co podobno stało się nawet zarzewiem konfliktu przy realizacji Hasła „Korn” (Gajewski, 2008: 135 – 136). W ten sposób dysponent polityczny otrzymywał swoistą reklamę możliwości państwowych służb, ich nowoczesnego wyposażenia, wyszkolenia, zorganizowania i nieomylności. Korzyść propagandowa jest więc tutaj oczywista. Jednocześnie filmy te, podkreślając nieustannie, że każde śledztwo to zbiorowy wysiłek, promują kolektywizm jako wartość nadrzędną. Zgodne są więc z szeroko pojętą ideową linią partii, zwłaszcza partii za czasów rządów Gomułki. Jednak z perspektywy masowej widowni tak skonstruowane fabuły mogły spełniać również funkcje ludyczne. Zredukowanie śledztwa i pościgu do czystego widowiska, w którym mamy obserwować, jak skomplikowana ma‑ szyna zostaje wprawiona w ruch, sprawia, że na perswazyjnie ukształtowane sylwetki przestępców i milicjantów nie ma już miejsca. W stechnicyzowanym i bezosobowym świecie filmu proceduralnego znika nie tyle charakterystyczny dla propagandy lat 60. manichejski podział na ostateczne dobro i ostateczne zło, co w ogóle aksjologia jako taka. Milicjant i przestępca stają się figurami nieposiadającymi jakiegokolwiek życia wewnętrznego, nieistniejącymi poza zdarzeniami związanymi ściśle ze śledztwem. Z punktu widzenia odbiorców w latach 60. mogło to stanowić zaletę, bowiem ówczesne wymagania władz wobec filmów sensacyjno‑kryminalnych sprawiały, że ewentualne życie wewnętrzne protagonisty i antagonisty musiałoby zostać ukształtowane wedle kryteriów ideologicznych i propagandowych. Sprowadzenie ich do roli czystych aktantów, wykonawców kolejnych czynności popychających akcję do przodu i niedookreślonych w żaden inny sposób, pozwalało uniknąć 99 100 kultura popularna 2014 nr 2 (40) odstręczającego widzów moralizatorstwa czy zbanalizowania bohaterów. Tryby w maszynie mogą bowiem wypełniać swoje zadania lepiej bądź gorzej, ale nie mogą być dobre lub złe. Konwencja filmu milicyjnych procedur wykształciła się zatem w spe‑ cyficznych warunkach lat 60. jako próba odnalezienia recepty na rodzimy film sensacyjno‑kryminalny. Z powodów politycznych nie mógł on czerpać bezpośrednio ze wzorców zachodnich, należało zatem wypracować konwencję, która zadowoliłaby odbiorców, nie prowokując przy tym reakcji dysponenta politycznego. Inspiracji, jak się wydaje, mogła dostarczyć rodzima literatura popularna, gdyż powieści milicyjne również obfitowały w sceny opisujące w sposób niemal reportażowy działania aparatu ścigania jako działania złożonego i nieomylnego kolektywu (Barańczak, 1984: 108 – 109). Film proceduralny był więc bezpośrednio związany z określonymi naciskami natury ideologicznej i dlatego też gdy tylko one zniknęły, bądź też zelżały, zniknął i on. Po objęciu stanowiska I sekretarza KC przez Gierka w partii doszło do wolty w myśleniu o polityce propagandowej i kulturalnej: z języka propagandy zniknęła retoryka konfrontacji i starcia, zliberalizowaniu uległa cenzura, a atrakcyjne elementy zachodniej kultury masowej próbowano raczej włączać w obręb systemu niż ustawiać się w kontrze do nich. Wszystko to sprawiło, że początek lat 70. oznacza zanik filmu proceduralnego, który nie był już potrzebny, skoro dopuszczono na ekrany bohatera‑indywidualistę w zachodnim stylu. Kolejna po Zapalniczce produkcja Szmagiera, czyli serial 07 zgłoś się, jest tego najlepszym przykładem. Nie oznacza to oczywiście, że milicyjne procedury zniknęły zupełnie z produkcji kryminalnych lat 70. i 80. Funkcjonowały tam one jednak na zasadach ornamentu, pobocznej, dodatkowej atrakcji, uprawdopodabniając oglądaną historię, tak jak w wypadku przygód porucznika Borewicza czy produkcji Janusza Kidawy „Anna” i wampir, traktującej o śledztwie w sprawie Wampira z Zagłębia. Dominantą diegetyczną tych filmów stała się przede wszystkim fabuła, wobec której procedury spełniały już rolę podrzędną. R o b e r t D u d z i ń s k i Wobec nierozwiązywalnej sprzecznośc Bibliografia Barańczak S. (1984). Czytelnik ubezwłasnowolniony. Perswazja w masowej kulturze literackiej PRL . Paryż. Ćwikiel A. (1994). U nas na komendzie, [ w: ] Miczka T. i Madej A. (red.), Syndrom konformizmu? Kino polskie lat sześćdziesiątych. Katowice. Durys E. (2013). Amerykańskie popularne kino policyjne 1970 – 2000. Łódź. Gajewski A. (2008). Polski film sensacyjno‑kryminalny (1960 – 1980). Warszawa. Kłys T. (1999). Film fikcji i jego dominanty. Warszawa. Ostrowska I. (2010), Obywatelski letarg. PRL ‑owski przekładaniec kryminalny. „Czas Kultury”, nr 1. Skotarczak D. (2011). Film fabularny jako źródło do badań historii PRL , [ w: ] Kluza M. (red.), Wizualizacja wiedzy. Od Biblii Pauperum do hipertekstu. Lublin. http:// wiedzaiedukacja.eu / wp‑content / uploads / 2012 / 03 / wi‑ zualizacjawiedzy.pdf Wajda K. (2011). Lojalny śpi spokojnie, czyli kino popularne w służbie ideologii. Spotkanie ze szpiegiem Jana Batorego, [ w: ] Zwierzchowski P. i Mazur D. (red.), Polskie kino popularne. Bydgoszcz. Zwierzchowski P. (2010). Wizerunek aparatu bezpieczeństwa w polskim filmie fabularnym, [ w: ] Chojnowski A. i Ligarski S. (red.) Artyści władzy, władza artystom. Warszawa. Filmografia Dwaj panowie „N”, reż. T. Chmielewski, 1961. Hasło „Korn”, reż. W. Podgórski, 1968. Przygody psa Cywila, reż. K. Szmagier, odc. 1 – 7, 1968 – 1970. Spotkanie ze szpiegiem, reż. J. Batory, 1968. Zapalniczka, reż. K. Szmagier, 1970. 101 102 kultura popularna 2014 nr 2 (40) ielka W cisza w (polskim) kosmosie Natalia Lemann – (nie)obecność ko‑ biet w polskiej fan‑ tastyce socjologicz‑ nej doby PRL-u Granica pomiędzy science fiction a rzeczywistością społeczną jest złudzeniem optycznym (Haraway, 1991) Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, my walczymy o Polskę 1 DOI: 10.5604/16448340.1132096 1 Transparent z takim hasłem wisiał na murze stoczni gdańskiej w sierpniu 1980 r. (Graff, 2001: 24; Walczewska, 1999: 95). N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi Literaturoznawcza i antropologiczno‑kulturowa krytyka feministyczna jest nurtem dobrze zadomowionym w polskiej humanistyce. Powstały już całe biblioteki obnażające rezydua patriarchalnej ideologii zakodowanej w dobrze znanych tekstach kultury. Odczuwam jednak dość istotną lukę, szczelinę, której badaczki feministyczne nie chcą eksplorować. Zjawisko dotyczy literatury fantastycznonaukowej, która stereotypowo nie jest powszechnie kojarzona z tzw. gatunkami kobiecymi. Obiegowy sąd głosi, że SF nie jest dla kobiet, bo nie mają one wystarczająco precyzyjnego, ścisłego umysłu, by móc ją zrozumieć. Tej tezie przeczą jednak badania dotyczące czytelnictwa wśród fanów literatury SF, bo blisko połowę środowiska zainteresowanego fantastyką stanowią kobiety (Guttfeld, Jankowiak, Krawczyk, 2013: 10; Stetkiewicz, 2011), które równocześnie zdominowały twórczość fan fiction (Kraskowska 2012: 141). Tym bardziej więc winno się wziąć SF pod czujną, feministycznie zorien‑ towaną, literaturoznawczą lupę, bo fantastyka naukowa w czasach PRL-u była bastionem patriarchalnych mitów i klisz. Ponadto uderzający i wymowny jest brak przyległości pomiędzy rozwojem polskiej fantastyki socjologicznej a tematyką kobiecą i dynamiką rozwoju SF na Zachodzie. Rok 1975 został ogłoszony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Międzynarodowym Rokiem Kobiet, a dekada 1975 – 1985 Dekadą Kobiet, co zobligowało również władze PRL-u do włączenia się w tę inicjatywę. Tymczasem to właśnie Dekada Kobiet była najbardziej produktywna dla fallocentrycznej – co poniżej wykażę – fantastyki socjologicznej w Polsce. Możliwość osadzenia tekstu literackiego w szerokim kontekście kulturo‑ wym i uczynienie wypływających zeń obserwacji relewantnymi również dla pozatekstowej rzeczywistości społecznej jest możliwe dzięki obaleniu twier‑ dzenia, że literatura jest jedynie wolną grą wyobraźni. Tekst literacki w optyce badań kulturowych (Barker, 2005, Greenblatt, 2006, Nycz, 2010, Nycz 2012, Dunin [red.], 2009) jest postrzegany jako zapis idei oraz stereotypów, które tyleż powiela, co kreuje. Stephen Greenblatt twierdzi, że w gatunek literacki wpisana jest ideologia. Gatunek to „specyficzny światopogląd”, „estetycznie kodowana porcja społecznej wiedzy” (Greenblatt, 1983: 16). W polską fantastykę socjologiczną ery PRL-u wpisany jest – jak wykażę – światopogląd patriarchalny. Polska fantastyka socjologiczna, rozwijająca się w latach 70. i 80. minio‑ nego wieku, to zgodnie z definicją Antoniego Smuszkiewicza i Andrzeja Niewiadowskiego: Potoczne określenie utworów fantastycznych, w których poruszane są zagadnienia społeczne, głównie te, które mają mieć miejsce w bliższej lub dalszej przyszłości, na skutek wprowadzenia bądź to daleko idących udogodnień życiowych, bądź też socjotechnicznych mechanizmów, pozwalających na skuteczne sterowanie społeczeństwem. Funkcjonuje często w powiazaniu z fantastyką polityczną [ w tej zaś: N.L ] akcent położony jest na zagadnienia po‑ lityczne, zarówno współczesne, ubrane w przyszłościowy kostium literacki (Smuszkiewicz, Niewiadowski, 1990: 286). Adam Mazurkiewicz zwraca uwagę na to, że „fantastyka – mając nieograni‑ czone możliwości tworzenia światów – jednocześnie może odwzorowywać wiernie realia świata współczesnego odbiorcy; może być do niego aluzją, metaforą” (Mazurkiewicz, 2011: 183). Dlatego też warto dokładniej przyjrzeć się sposobom re‑prezentacji kobiecości w tej literaturze, zwłaszcza że SF dość 103 Dr Natalia Lemann – adiunkt w Pracowni Antropologii Literatury (Katedra Teorii Literatury) w Instytucie Kultury Współczesnej, Uniwersytet Łódzki. Jej zainteresowania koncentrują się głównie wokół związków literatury z naukami historycznymi (epistemologią i metodologią historii), antropologii literatury i komparatystyki literackiej. Autorka monografii Epicka historiografia we współczesnej prozie pol‑ skiej (2008) oraz ok. 50 artykułów umieszczonych w tomach zbiorowych i opublikowanych w periodykach naukowych. Przygotowuje monografię poświęconą historiom alternatywnym. natalialemann@ uni.lodz.pl 104 kultura popularna 2014 nr 2 (40) długo znajdowała się na marginesie zainteresowań naukowych. Marlene Barr, pisząc o obecnym w literaturoznawstwie literackim i estetycznym wykluczeniu fantastyki, jako z gruntu gorszej, używa terminu textism (Barr, 2004). Dziś oczywiste jest, że kategorie takie jak płeć w życiu społecznym funkcjonu‑ ją, takie jak język odsyłają do nacechowanych aksjologicznie stereotypów, a jeden z badaczy feministycznej SF określił ją mianem „opowieści o języku” (Cavalcanti, 2000: 152). Na zachodzie pisarstwo SF programowo zwane jest „literaturą zmiany” (Hollinger ,2003: 126). Na bakier z (fantastycznym) feminizmem. Świadomość feministyczna polskich krytyków i badaczy SF w kontekście literatury zachodniej Uderzające, że w Polsce do dnia dzisiejszego nie wykształciła się fantastyka feministyczna, podczas gdy pisarki anglosaskie od dawna wiedzą, że SF jest idealnym medium krytyki systemu patriarchalnego. Na Zachodzie przedmiotem szeroko zakrojonych badań jest sposób reprezentacji kobiet w SF oraz zgodnie z postulatami ginokrytyki, kobiece pisarstwo fantastycznonaukowe (por. Bart‑ kowski, 1989, Barr, Smith (red.), 1983, Barr, 1992, Woolmark, 2005, Attebery, 2002, Russ, 1972), albowiem „lektura feministyczna nie jest tylko czytaniem przez kobiety, ale dla kobiet” (Hollinger 2003: 125). Anne Cranny‑Francis przypomina, że „pojawienie się i ekspansja tego nurtu, to rodzaj wywrotowej działalności pisarek feministycznych, które to w kostiumie »łatwego« gatunku przemycają treści uderzające w najgłębiej zakorzenione stereotypy patriarchatu” (Kraskowska, 2000: 209). Feministyczne pisarski SF przyczyniły się więc do rozwoju świadomej genderowo teorii literatury, świadomie stosując wobec dominującego wzorca patriarchalnego strategie subwersywne, tak by poprzez SF „eksplorować miriady sposobów konstruowania swej kobiecości” (Lefanu, 1988: 5). Sarah Lefanu uznała feministyczną SF za jedną z najważniejszych realizacji postulatów drugiej fali feminizmu. Największy rozkwit kobiecego pisarstwa SF miał miejsce wraz z drugą falą feminizmu i pokrywa się z prokla‑ mowaną przez ONZ dekadą kobiet (Donawerth, 2009: 218). Wtedy też ulega zmianie sposób reprezentacji kobiecości w SF (vide twórczość U. Le Guin, J. Russ, V. McIntyre). W 1978 Mary Kenny Badami opublikowała artykuł A Feminist Critique of Science Fiction (Kenny Badami, 1978), dziś uznawany za przełomowy dla kobiecej obecności nie tylko w literaturze SF, ale i środowisku fanowskim. W Polsce podówczas królowała fantastyka socjologiczna, pod względem sposobu reprezentacji kobiecości odpowiadająca tzw. złotemu okresowi zachodniej SF (lata 30.‑40. do końca 50.), kiedy to SF była męskim bastionem. W Polsce nie pojawiała się również kobieca, feministycznie zo‑ rientowana twórczość fan fiction, przerabiająca najbardziej znane uniwersa SF zgodnie z nieobecnymi w oryginalnym tekście postulatami prokobiecymi. Uderzające, że nawet współczesne badaczki, które z zainteresowaniem pochylają się nad twórczością anglosaskich pisarek, w ogóle nie dostrzegają N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi braku polskiej feministycznej literatury SF, a brak to przecież znaczący (vide Materska 2, 2004, Lasoń‑Kochańska, 2008). Problemu nie dostrzegają również badacze polskiej fantastyki socjologicznej (por. Leś, 2008, Klementowski, 2003, Parowski, 1990, Mazurkiewicz, 2007, 2011, Szacki, 2000). Kwestie reprezentacji kobiecości umknęły dotychczasowej refleksji nad polską fan‑ tastyką socjologiczną, ulegając problemom daleko bardziej dla owej prozy charakterystycznym – społecznej i politycznej kontestacji sytuacji PRL-u. Wydaje mi się jednak, że to badawcze przemilczenie można potraktować jako element omawianej przez Mary Daly tzw. Wielkiej Ciszy, polegającej na znaczącym przemilczeniu roli kobiet w historii (Daly, 1973). Jednym z istotnych powodów nieistnienia polskiej fantastyki kobiecej jest sposób reprezentacji kobiecości w literaturze SF latach 70. i 80. Przykładowo, stosunek Stanisława Lema do kobiet był mocno dyskusyjny. Ostatnio badaczki biorą zresztą pod lupę tzw. kwestię kobiecą u Lema, zauważając znikomość kreacji kobiecych oraz to, że dla pisarza, „reprezentantem ludzkości jest zawsze mężczyzna” (Glasenapp, 2003: 275) a „dla kobiety nie ma miejsca w męskim świecie nauki [ … ] ” (Jekutch, 2003: 295). Lem dziś już otwarcie uznawany jest za mizogina (http:// sporothrix.wordpress.com / 2009 / 01 / 31 / mizogin‑lem / ). W powieści Katar (wydana w 1976 r.) męski bohater / narrator daje dowód lekceważącego stosunku do kwestii kobiecej i praw kobiet: O co im właściwie idzie, o tyranię mężczyzn? Nie czułem się tyranem. Nikt się nie czuł. Biada playboyom. Co one im robią? Czy kler też będą porywać? Wyłączyłem radio, jakbym zatrzasnął zsyp śmieci. [ … ] „Wy tam macie w Stanach ognisko tego o b ł ą k a n e g o r u c h u [ podkr. N.L. ] – women’s liberation. Dziecinne to, niesmaczne, ale przynajmniej wygodne. [ … ] Wygodnie wiedzieć, kto jest wszystkiemu winien. Podług tych pań – mężczyźni. One dopiero urządzą świat. Chcą zająć wasze miejsca. Więc choć to nonsens, ale mają przynajmniej wyraźny cel, a wy nic nie macie (Lem, 2012: 8, 88). O pisarstwie Ursuli Le Guin, autorce powszechnie cenionej, m.in. za powieść Lewa ręka ciemności, Stanisław Lem miała następujące zdanie: Różnica pomiędzy Le Guin a Dickiem [ Philip K. Dick, autor m.in. Ubika, znakomity pisarz SF – N.L. ] w zasa‑ dzie równa się różnicy między statystycznie uogólnioną umysłowością kobiecą i męską. Dick darzy nas gwał‑ towniejszymi niespodziankami wyobraźni, wzbija się niekiedy wyżej, ale miewa też głębsze upadki. Natomiast pisarstwo Ursuli Le Guin objawiało we wszystkich fazach rozwoju większy umiar, dyscyplinę, ład, powściągliwość, rzekłbym – rozumną i ciepłą gospodarność (Lem, 1976). Dodam, że zdaniem autora Opowieści o pilocie Pirxie Ursula Le Guin, notabene córka znanego antropologa Alfreda Kroebera, jest najlepszą kobietą piszącą literaturę fantastyczną, wciąż jednak – jedynie kobietą: ciepłą i gospodarną… W optyce Lema można ustawić następujące równanie „Kobiety, a więc żony, 2 Obecnie, jako żona pisarza Marka Oramusa, używa nazwiska Dorota Oramus. 105 106 kultura popularna 2014 nr 2 (40) matki, więc dzieci, przedszkole, żłobek” (Lem, 1987: 332), jak wyraził się pilot Harrach, bohater powieści Fiasko. Również krytycy lat 80., kiedy to największe tryumfy święciła fantastyka socjologiczna, nie mają zbyt wiele dobrego do powiedzenia o kobiecym pisaniu. Maciej Parowski w eseju Dziewczyna w spodniach! był łaskaw wyrazić takie oto zdanie: Kobiety, a w każdym razie większość kobiet, nie mają ręki do obrazów okrutnych, do wizji odrażających, do precyzyjnego śledzenia jednostkowych i systemowych diabolizmów. Kobiety nie gustują w horrorze, trudno sobie wyobrazić Orwella w spódnicy. Naturalna skłon‑ ność popycha kobiety raczej ku obronie niż ku atakowi, raczej ku afirmacji cnót miłosierdzia niż demaskowaniu nienawiści, raczej ku manifestowaniu indywidualnego cierpienia niż do tworzenia planów całościowego przeciw‑ stawiania się złu, czy przemocy (Parowski, 1990: 132 – 133). Parowski m.in. na łamach „Fantastyki” bezpardonowo skrytykował zbiór opowiadań Gabrieli Górskiej Stało się jutro (Górska, 1985) (Parowski, 1985). Zarzucał autorce nadmierną czułostkowość, sugerując, że kobiety SF pisać nie umieją, bo im w tym przeszkadza kobiecy umysł. Argumenty wysuwane przez Parowskiego przypominają określanie amerykańskiej kobiecej SF lat 50.‑60. mianem fantastyki „udomowionej” czy „fantastyki mokrych pieluszek” (wet‑diaper sf ) (Merrick, 2000: 62). Parowski uznaje że „kobiety to istoty szczere, zajęte tym, co kruche, delikatne, pokrzywdzone” (Parowski 1985), nie im zatem tworzyć SF. Argumenty Parowskiego i Lema niemal idealnie pokrywają się z tym, co w XIX w. twierdzono w odniesieniu do pisarstwa kobiet (Kłosińska, 2001: 95). Przykładowo, Aleksander Świętochowski pisarstwo Narcyzy Żmichowskiej określał mianem „braku pokory” (Świętochowski, 1973: 85). Niewiara Parowskiego w możność pojawienia się „Orwella w spódnicy” przypadła na rok 1990, a więc w pięć lat po publikacji Opowieści podręcznej Margaret Atwood… Przytoczone powyżej enuncjacje mógł Parowski czynić bez większych przeszkód, bo tzw. „klimat epoki” dawał na to milczące przyzwolenie. Bardziej powściągliwy w sądach był Andrzej Niewiadowski, który opublikowany na łamach „Fantastyki” artykuł o kobietach w fantastyce zatytułował Romantyczne widzenie świata (Niewiadowski, 1983). Był to „polski głos w dyskusji” o fantastyce kobiecej, bo bezpośrednio przed tekstem Niewiadowskiego ukazał się artykuł krytyczki feministycznej Susan Wood, Księżniczki i emancypantki (Wood, 1983), omawiający historię i tematykę fanta‑ styki kobiecej i reprezentacji kobiet w anglosaskiej literaturze SF. Swój artykuł Wood kończy apelem „Może nadejdzie kiedyś dzień kiedy fantastyka naukowa wzniesie się ponad historyjki o księżniczkach, kapłankach i futurystycznych paniach domu” (Wood, 1983: 20) 3. Niewiadowski, dając skrótowy obraz ko‑ biecych portretów obecnych w polskiej fantastyce począwszy od XIX wieku, przyznał, iż dominował „nieco jednostronny” wizerunek kobiety jako matki, 3 Co ciekawe, ilustracja jaką został ten artykuł opatrzony w „Fantastyce”, pozostaje w rażącej sprzeczności z jego treścią. Oto bowiem widzimy piękną i kształtną kobietę w sięgających połowy uda kozakach muszkieterkach, osadzonych na gigantycznym obcasie typu szpilka, która poza owymi butami nie ma na sobie nic więcej, za to jest zachęcająco obrócona w stronę czytelnika nagimi pośladkami… Kwestia ilustracji w „Fantastyce” i poniekąd „Nowej Fan‑ tastyce”, czy szerzej sztuce SF, zasługuje na osobne, feministycznie zorientowane studium. N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi siostry, żony żyjącej w ciemiężonej ojczyźnie, bo „ideał polskiej Ewy niewiele ma wspólnego z emancypantką zasiadającą za sterami statku kosmicznego” (Niewiadowski, 1983: 22). Krytyk pyta jednak „czy porównanie z anglosaską konwencją gatunku wypada rzeczywiście na naszą niekorzyść?” (Ibidem). Z punktu widzenia krytyki feministycznej odpowiedź nie budzi wątpliwości. Polska fantastyka socjologiczna ery PRL-u – studium (anty feministycznego) przypadku Fantastyka socjologiczna rozwijała się intensywnie w Polsce od lat 70. aż do upadku PRL-u. Za wieńczącą dorobek gatunku summę fantastyki socjologicznej uznaje się Dzień drogi do Meorii Marka Oramusa z 1990 roku. Za modelowy przykład gatunku uznaje się Wyjście z cienia i Limes inferior Janusza Zajdla, którego rolę dla polskiej SF oddaje fakt, że doroczna nagroda polskiego fandomu fantastyki nosi jego imię. Fantastykę socjologiczną zwyczajowo postrzega się jako efekt „pisania zamiast” (Mazurkiewicz, 2011: 179), ubranej w kostium przyszłościowy satyrycznej krytyki rzeczywistości komunistycznej. Robert Klementowski powodów rozwoju fantastyki socjologicznej w PRL-u upatruje właśnie w pozaliterackiej rzeczywistości społecznej i politycznej, wskazując m.in. na narastającą konfrontację społeczeństwa i państwa, podział na prześladowców i prześladowanych oraz na wejście PRL-u w schyłkową fazę państwa totalitarnego (Klementowski, 2003: 116 – 117). Dodać należy, że generalnie w polskiej kulturze i historii literatura tradycyjnie pełni rolę diagnosty poczucia społecznego, spełniając m.in. role mesjanistyczne. W kontekście subwersywnego i emancypacyjnego ładunku ideologicznego gatunku, uderzający jest sposób myślenia o kobietach. Wizerunek kobiet w polskiej fantastyce socjologicznej podporządkowany jest wyraźnie stereo‑ typowemu myśleniu, iż kobiecie przynależą wartości wewnętrzne, „naturalne” stosunki Ja‑Ty, oraz miłość rodziny, natomiast mężczyzna oddaje się wartościom historyczno‑politycznym, działalności zewnętrznej, odpowiedzialności za bieg świata (Janion, 2006b: 25 – 26). Dariusz Wojtczak w studium dotyczącym antyutopii, w tym powieści Janusza Zajdla, zauważa, że: Postaci kształtowane dynamicznie, [ … ] podlegają[ ce ] przemianie psychicznej wraz z rozwojem fabuły, to postaci płci męskiej. Na podstawie klasycznych utworów antyutopijnych [ … ] można więc zaryzykować tezę, że bohaterem antyutopii najczęściej jest postać mężczyzny” (Wojtczak 1994: 62 – 63) Kobieta nie jest główną bohaterką żadnej z powieści tego nurtu. Ten stan rzeczy do złudzenia przypomina tzw. anonimową Najkrótszą historię science fiction jaka kiedykolwiek została napisana: „Chłopak spotyka dziewczynę. Chłopak traci dziewczynę. Chłopak konstruuje dziewczynę” (Hollinger, 2003: 125) 4. Nic więc dziwnego, że w PRL-u fanami SF byli młodzi mężczyźni, około 30. roku życia (Siuda, 2013). Rola kobiet w tego typu utworach sprowadza się do 4 Modelową powieścią realizującą ten schemat fabularny jest pochodząca z 1938 roku powieść Lestera del Reya, Helen O’Loy. Tytuł stanowi oczywiste nawiązanie do Heleny Trojańskiej, która w tej wersji jest robotem zaprogramowanym, by być idealną kobietą: 107 108 kultura popularna 2014 nr 2 (40) popchnięcia męskiego bohatera w odpowiednim kierunku. Edukacja męskiego bohatera jest najczęściej inicjowana przy pomocy kontaktów seksualnych, bo seks jest niezbywalnym atrybutem żeńskich bohaterek fantastyki socjologicznej. Protagonistami – wojownikami, kosmonautami, opozycjonistami – są zawsze mężczyźni, kobiety pełnią role poboczne – usługowe i dekoracyjne. Feminokrytyczna analiza tego nurtu literatury polskiej nie wymaga posługiwania się nadmiernie rozbudowanym aparatem metodologicznym. Wystarczy odpowiednie „przeczytanie” tych tekstów – nawet kosztem „herezji parafrazy”. Poprzez szczegółowe obserwacje możliwe stanie się dopisanie przyczynku do studium gatunku polskiej fantastyki socjologicznej. Uogól‑ niony obraz wyłaniający się z powieści Janusza Zajdla, Edmunda Wnuka ‑Lipińskiego i Marka Oramusa pozwala zauważyć, że w omawianym nurcie powieściowym wyłącznie mężczyźni sprawują władzę i to oni ustalają zasady, mając na myśli dobro społeczeństwa. W tym celu kobiety muszą być poddane męskiej dominacji, często uprzedmiotowione. Wyjątkowo restrykcyjnej kontroli poddana jest kobieca płodność, w większości dystopijnych utworów nacechowana negatywnie. To kobiety uznane zostają za winne katastrofal‑ nego przeludnienia Ziemi, które zmusza kosmonautów do poszukiwania pozaziemskich kolonii. Aby w „nowym, wspaniałym świecie” nie popełnić starego błędu, kobiecą płodność należy więc utrzymywać w ryzach, spychając samice (jak dość często określa się kobiety w obrębie badanej przeze mnie literatury) do rangi, w najlepszym przypadku, obywateli drugiej kategorii. W nurcie tym odżywają wszelkie stereotypy płci, głęboko sięgające w historię i kulturę koncepcje kobiecości, postrzeganej jako gorszej, funkcjonującej w Biosie, a nie męskim, intelektualnym Logosie. Argumenty z Zajdla Analizę wizerunku kobiet obecnego w polskiej fantastyce socjologicznej wypada zacząć od twórczości Janusza Zajdla, jako najbardziej cenionego twórcy gatunku. Andrzej Niewiadowski zauważył, że w jego pisarstwie P o j a w i a j ą s i ę o s t r z e ż e n i a p r z e d b ł ę d a m i, j a k i e m o ż e m y p o p e ł n i ć, t e m a t y p r o w o k u j ą c e d o r e f l e k s j i n a d ż y c i e m c z ł o w i e k a, w y z w alające poczucie odpow iedzia lności za losy Z i e m i [ podkr. N.L. ]. (Niewiadowski, 1988: 8 – 9). Cylinder van Troffa (Zajdel, 1980) rozpoczynał orwellowski nurt w twórczości pisarza. Powieść rozgrywa się w XXI w., świat jest przeludniony a władze rozpylają w powietrzu substancję, która eliminuje naturalną – kobiecą – płod‑ ność. Zdegenerowana ludność ma wymrzeć, a „czyste genetycznie osobniki kobiece” (s. 138) (frazeologia!) są klonowane i mają posłużyć kolonistom na Księżycu do odrodzenia gatunku. Opis klonowania przypomina procedurę partenogenezy, znanej z Seksmisji Machulskiego. Tekst jest inwariantem mitu Odysa (kosmonauta, nowe wcielenie archetypu wojownika, s. 10), na którego czekać powinna wierna Penelopa, czyli Yetta. Van Troff chce zamknąć Yettę w maleńkim pomieszczeniu (tytułowy cylinder), w którym czas płynie wolniej, piękną i posłuszną. Powieść del Reya to przykład fantastyki fallocentrycznej, wobec której subwersywnie orientowały się pisarski feministyczne. N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi by tam czekała na powrót ukochanego. Yetta niczym królewna z bajki „idzie spać” i będzie czekać, aż kosmonauta przywróci ją do życia swym pocałun‑ kiem: „Yetta pomachała mi ręką, a potem złożyła obie dłonie i przechyliwszy głowę, oparła dłonie o policzek. Tym dziecinnym gestem przypomniała mi, że »idzie spać«” (s. 111). Analogia z dawno już feministycznie zdekodowaną bajką o Królewnie Śnieżce – jako kobiety niepotrafiącej funkcjonować bez mężczyzny – jest aż nadto czytelna. Kobieta jest ofiarowywana niczym przedmiot: „chcę ci ją dać taką, jaka jest w tej chwili, za lat 50” (s. 103). Kiedy mężczyzna wraca z trwającej ponad sto lat podróży kosmicznej, spieszy odszukać Yettę. Cylinder jest pusty, choć są w nim świeże kwiaty – zapewne pozostawione w celu powitania kochanka: A może odczekawszy, cztery minuty, wyszła by sprawdzić czy wróciłem? Nie, wyszłaby zabierając kwiaty, aby mi je dać na powitanie. [ … ] Dlaczego Yetta opuściła cylinder i nie powróciła tam więcej? Bo w to, że jednak tam była, wierzyłem bez cienia wątpliwości. Kwiaty, którymi miała mnie powitać, były tego wystarczającym dowodem (s. 127). Mężczyzna jest zły, że Yetta bez pozwolenia opuściła cylinder. Co gorsze, kosmonautę trapi lęk – „czy zdobędę się choćby na pozory uczucia do Yetty sześćdziesięcio… siedemdziesięcioletniej!?” (s. 128). Kobieta, zgodnie z ar‑ chetypem, jest jedynie nagrodą i odpoczynkiem dla wojownika, a w tym celu musi być piękna, młoda i posłuszna. Limes inferior (Zajdel, 1982) rozgrywa się w Argolandzie, świecie ścisłego podziału klasowego, przydzielanego na podstawie testów na inteligencję. Głównym bohaterem jest Sneer (wzorowany na pisarzu Adamie Wiśniewskim ‑Snergu), lifter pomagający przedostać się do wyższej klasy społecznej. Kobiety z niższych klas mają nadzieję w zamian za seks „podrasować” swą pozycję społeczną oraz intelektualną. W świecie tym oczywiście pleni się prostytu‑ cja, bo mężczyźni „wolą górować intelektualnie nawet w łóżku” (s. 71), stąd prostytutki – podobnie jak sexomaty – są popularniejsze od normalnych kobiet. Sneer poznaje piękność o imieniu Alicja, spędza z nią upojną noc, po czym dziewczyna znika. Sneer postanawia ją odszukać, przy okazji kupując jej znaczące prezenty: Wszedł do magazynu damskiej konfekcji, gdzie napa‑ kował pełną torbę różnych drobiazgów, które – jak mu się wydawało – mogłyby ucieszyć każdą dziewczynę. Będąc nieraz obiektem mniej lub bardziej nachalnego naciągania na drogie prezenty przez różne przelotne znajome, miał w tych sprawach niezłe rozeznanie (s. 83). Alicja staje się impulsem, który otwiera Sneerowi oczy na niesprawiedliwość systemu, a jego wyjątkowe zdolności sprawiają, że będzie w stanie uratować całą ludzkość. Oczywiście bez udziału Alicji, której rola zakończyła się na pchnięciu bohatera w odpowiednim kierunku. Wyjście z cienia (Zajdel, 1983) opowiada historię Ziemi podbitej przez Proximę. Rola kobiet w tej powieści sprowadza się do sfery życia codziennego. Głównym bohaterem jest uczeń szkolny, Tim, który dzięki ojcu poznaje prawdę o zafałszowanej historii – Proxima sfingowała zagrożenie, by zaoferować Ziemi „opiekę”. Matka bohatera i koleżanki z klasy są skupione jedynie na 109 110 kultura popularna 2014 nr 2 (40) gotowaniu i zdobywaniu pożywienia, nie chcą znać prawdy, bądź z wygody wolą trwać w kłamstwie. Koleżanka z klasy Tima, reaguje niedowierzaniem na jego opowieść o mistyfikacji, broniąc swej wizji przeszłości: „Musisz jednak przyznać, że zachowują się przyzwoicie. [ … ] Niemożliwe, przecież nie mogliby nas zniszczyć! [ … ] To nierealne i ryzykowne. Ludzie chcą żyć w spokoju” (s. 59). Matka Tima bagatelizuje np. polityczny wymiar kwestii ustawionego meczu piłkarskiego Proxima‑Ziemia (czytelne nawiązanie do wymowy politycznej i wyniku meczów Polska‑ZSRR), z łagodnym uśmiechem proponując oburzonemu mężowi kolację na ukojenie nerwów. Opozycja, działalność podziemna i walka nie są dla kobiet! Najlepszym zaś, co kobiety mogą zrobić, to nie przeszkadzać. Wyjście z cienia Zajdla pozostaje więc zbieżne z poglądami robotników wyrażonymi hasłem widniejącym na słyn‑ nym transparencie na murze stoczni gdańskiej: „Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, my walczymy o Polskę” (Graff, 2001: 24; Walczewska, 1999: 95). Data wydania powieści, 1983 rok, wprost odsyła do wydarzeń sierpniowych i kli‑ matu światopoglądowego epoki. Hasło to podówczas nikogo nie oburzało i stanowiło nawiązanie do języka walk narodowowyzwoleńczych, jak wiadomo zanurzonych w patriarchalnym światopoglądzie (Graff, 2001: 24). Sławomira Walczewska w książce Damy, rycerze, feministki interpretuje to hasło w ramach swoistego kontraktu: „MY wam tę Polskę naszych wyobrażeń przyniesiemy do stóp, a W Y nam wtedy dacie »białej róży kwiat«” (Walczewska, 1999: 95). Ów „biały kwiat” odsyła również do analizowanego powyżej Cylindra van Troffa Zajdla. Pamiętamy, że kosmonauta był absolutnie pewien, że pozostawione w cylindrze kwiaty, to dowód wdzięczności Yetty za jego bohaterskie czyny. Zaiste, „granica pomiędzy science fiction a rzeczywistością społeczną jest iluzją optyczną” (Haraway: 1991). Modelowy wręcz przykład kobiety – odpoczynku dla wojownika, kosmo‑ nauty – przynosi powieść Cała prawda o planecie Ksi (Zajdel, 1983). Kosmonauta Sloth w dryfującym promie znajduje oszalałego mężczyznę, który opowiada o tym, co stało się w pozaziemskiej kolonii. W celu zapewnienia sobie po‑ słuszeństwa osadników władze posługiwały się tam m.in. „reglamentacją” prawa do zwitalizowania (obudzenia z hibernacji) żon ziemskich kolonistów: Witalizacja żon dla wszystkich osadników podwoiłaby liczbę ludności do wyżywienia, a na obecnym etapie zagospodarowania planety, jako siła robocza liczyli się właściwie tylko mężczyźni. [ … ] Rozważano ponoć kilka zarządzeń specjalnych wśród nich przykład ustanowienie przydziałów na witalizację małżonki za zasługi specjalne i wydajną pracę: [ … ] zwitalizowanie kobiet w ilości około jednej piątej ilości mężczyzn i wprowadzenie obowiąz‑ kowej rotacji kobiet na etatach partnerek [ … ] (s. 28). Niezwitalizowane kobiety znajdują się w magazynach (sic!) rządzących, a zamiast imion mają numery. Jedynie wizja „kartek” na kobiety pozwala utrzymać w kolonii względny porządek. Kobieta jest w tym świecie jedynie towarem i stosuje się do niej prawo własności: (dialog między mężem a przed‑ stawicielem rządu: „ – Kiedy mi ją oddasz? – Nie wiem jeszcze. Bardzo mi się podoba.” [s. 37]). Co ciekawe, do powieści dołączono krótką, paratekstualną wypowiedzieć Janusza Zajdla o sobie samym, w której to (z poziomu autora, a nie będącego literacką kreacją poziomu narratora czy bohatera powieści) można przeczytać: „W ciągu dwudziestu lat pracy twórczej »dorobiłem się« N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi mieszkania M‑4, żony, dziecka i samochodu, aktualnie mocno zużytego” (tylna okładka). „Dorobienie się” żony obok samochodu M‑4 wydaje się w pełni akceptowalne w męskim świecie pisarzy SF i trafia idealnie w klimat umysłowy epoki, dziś jednak budząc zażenowanie. Wydana w rok przed śmiercią autora Paradyzja (Zajdel, 1984) to historia (nieudanej) kolonizacji odległej planety, Tartar. Ludzie żyją w Paradyzji, sztucznym habitacie. Również i w tej powieści wizerunek kobiet nie odbiega od standardu wyznaczonego przez wcześniejsze powieści nurtu socjologicz‑ nego SF oraz przez tzw. klimat epoki. Kobiety są próżne i głupie. Nawet dziennikarka Zina, która ryzykując życie opowiada przybyłemu z Ziemi Rinahowi o koszmarze życia w Paradyzji, oczekując na lot porządkuje torebkę, zamiast, dajmy na to, czytać: „Kobieta siedziała w rogu kanapy. Obok niej stała spora podróżna torba, w której – p r a w d o p o d o b n i e d l a z a b i c i a c z a s u [ podkr. N.L. ]− robiła porządki, wyjmując i układając na nowo różne drobiazgi” (s. 26). Podczas gdy mężczyźni grają w grę towarzyską, kobiety naprawiają odzież (s. 78). Kiedy Rinah ujawnia genialne oszustwo władz Paradyzji – habitat zamiast w przestrzeni kosmicznej spoczywa spokojnie na nadającej się do zamieszkania powierzchni Tartaru – władze uznały, że łatwiej utrzymać porządek w zamkniętym środowisku, wykorzystując do sprawowania kon‑ troli motyw śmiertelnego zagrożenia (również po ten motyw sięgnął Machulski w Seksmisji) – Zina z trudem wierzy w zbrodniczą mistyfikację władz i nie chce być tą, która wyjawi prawdę. Powiada: „Nie potrafię być Pandorą, nie otworzę tej puszki” (s. 90). Rinah przypomina więc, „zdaje się, że puszkę pełną plag i nieszczęść, podarowaną w posagu Pandorze, otworzył jej mąż Epimeteusz. Znajdź ochotnika do tej roli” (s. 90). Kiedy tylko pojawia się możliwość pozytywnego waloryzowania mitologicznej roli Pandory, jako tej, która – owszem, przynosi nieszczęścia, ale i idące za nią wyzwolenie i prawdę – Zajdel wycofuje swą bohaterkę z tej roli, przypominając postać Epimeteusza. Kobieta według Zajdla nie może być tą, która wiedzie ku wolności, nie odegra więc ona alegorycznej roli Wolności prowadzącej lud na barykady z obrazu Delacroix. Argumenty z Wnuka‑Lipińskiego Zdecydowanie mniej mizoginiczny, choć nie wolny od stereotypów obraz kobiety wyłania się z twórczości Edmunda Wnuka‑Lipińskiego, profesora socjologii, autora trylogii Apostezjon: Wir pamięci (1979), Rozpad połowiczny (1988) i Mord założycielski (1989). Trylogia opowiada losy głównego analityka systemu Alberta Waldersona, który stał się przywódcą opozycji (jako Wargacz). Na kolejnych etapach życia Wargacza pojawiają się oczywiście liczne kobiety – jako kochanki (oddają się chociażby za puszkę z mięsem: „za trzy przydziały będziesz mógł mnie dmuchać jak chcesz, za dwa – tak, jak ja chcę” (Wnuk ‑Lipiński, 1989: 23), nadużywające seksu lekarki i pielęgniarki, bądź koleżanki opozycjonistki, służące z oddaniem (również seksualnie) Wargaczowi i sprawie. Nawet frazeologia cyklu Apostezjon nie pozostawia wątpliwości, co do kondycji kobiet. Świadczą o tym następujące zwroty „pociągające, jak śmiech kobiety dla astronauty” (Wnuk‑Lipiński, 1989: 3), czy notoryczne określanie przed‑ stawicielek płci pięknej mianem „dmuchawca” (Wnuk‑Lipiński, 1988: 49, 158). 111 112 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Naczelną kobiecą dewiacją świata przedstawionego jest „reproduktorka” (Wnuk‑Lipiński, 1988: 32). Rola kobiet w reprodukcji sprowadza się jednak tylko do urodzenia dziecka, bo wychowanie potomstwa pozostawia się w Apostezjonie fachowcom 5. „Kto dziś zna własną matkę? I po co miałby znać? Rodzić może każda kobieta (o ile oczywiście uzyska licencję), ale przecież proces wychowawczy musi być prowadzony przez f a c h o w c a. [ podkreślam męski rodzaj gramatyczny – N.L ] (Wnuk‑Lipiński, 1988: 26). Argument ostateczny, czyli Dzień drogi do Meorii Oramusa Swoistym ukoronowaniem polskiej fantastyki socjologicznej – a więc i jej antyfeminizmu – jest niewątpliwie Dzień Drogi do Meorii Marka Oramusa (Oramus 1990). Tytuł powieści nawiązuje do wzorcowego komunistycznego miasta z Obłoku Magellana Stanisława Lema. Ziemia została podbita przez obcą rasę Hoam, która powoli stara się wyeliminować ludzkość. Ludzie szukają swego miejsca w pozaziemskich koloniach. W celu zmniejszenia prokreacji telewizja wyświetla cykl pod tytułem Prawda o człowieku, zawierający przy‑ kłady odrażającego antyfeminizmu. Stare, bezzębne staruchy wyjaśniają: Jakże wstrętnie jest być kobietą [ … ] jakież to nędzne, parszywe, bezwartościowe stworzenie. Istnieje wy‑ łącznie przez mężczyznę, dla mężczyzny w oparciu o mężczyznę albo w oparciu o potomstwo, które z nim spłodziło. Mężczyźnie służy wyłącznie jako obiekt do wyładowanie chuci. [ … ] życie kobiety do pewnego wieku polega na przyjmowaniu w otwory swego ciała wyrostków rodnych (s. 15 – 16). Jedno z haseł propagandowych akcji brzmi „kobieta to wywłoka, a najlepsza baba to graba” (s. 37). Z kolei Ziemianie zamieszkujący odległe kolonie wyczekują z niecierpliwością na „świeży transport dziewic z Ziemi” (s. 40). Oprócz cystern zabierali c o ś o wiele bardziej atrak‑ cyjnego i niebezpiecznego: dwadzieścia siedem s z t u k autentycznych dziewic, wychowanych pod tym niebem, wysmaganych tym wiatrem, pięknych jak Afrodyty. To doktor mówił o nich: o w i e c z k i [ podkr. frazeologii – N.L. ] (s. 40). W koloniach potrzeba rąk do pracy, a robotnik wydajny to robotnik szczęśliwy. Kobiety są więc nieodzowne, bo bez seksu wydajność robotników spada. W Dniu drogi do Meorii również język przyczynia się do alienacji i uprzedmiotowienia kobiecych bohaterek: do kolonii rzadko przesyłany jest transport „towaru najwyższej klasy” (s. 40); kobiece „okazy są prezentowane na targu niewolnic i osiągają zawrotne ceny” (s. 41); „odtrącone [ w selekcji – N.L. ] piękności miotały się po placu [ … ] z rozwianymi włosami, biły pięściami o ściany baraku, tarzały się w pyle, spazmowały.” (s. 42), bo dla nich kosmonauci są 5 Co ciekawe, jest to stały motyw literatury utopijnej, począwszy od Państwa Platona. N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi archaniołami, którzy wiozą je do raju w koloniach: „dwadzieścia siedem par najpiękniejszych na świecie oczu spoczęło na postawnym młodzieńcu – na‑ stępnym z ekipy archaniołów, która uniesie je do nieba bram” (s. 43). Wszystkie bez wyjątku „ziemianki są głupie, leniwe i pasywne jak zwierzątka” (s. 44), są „łatwiejsze od szklanki piwa” (s. 44) i powinny mężczyzn traktować z uniżonym szacunkiem, zdając sobie sprawę ze swej pośledniej kondycji. W toku powieści okazuje się, że owe piękności celowo zostały przez Hoamczyków zarażone śmiercionośnym wirusem. Kobiety stają się puszką Pandory… Szczyty absurdu i groteski Oramus osiąga jednak w momencie, kiedy jednej z Ziemianek, kurierce, każe przekazywać zaszyfrowane informacje za pomocą skurczów pochwy, odczytywanych przez opozycjonistę podczas stosunku (s. 131, 134). Seks(misja) a sprawa polska Ewa Kraskowska zauważa, że „Z dzisiejszej perspektywy można więc uznać, że to nie tyle PRL, ile Solidarnościowe lata 80‑te przyniosły kryzys dyskursu feminocentrycznego” (Kraskowska, 2012: 149), a polska fantastyka socjologiczna rozwijała się najintensywniej właśnie w latach 80. Zgadzając się na konstatację Kraskowskiej dotyczącą lat 80., warto jednak zauważyć, że w całym okresie PRL-u kwestia kobieca była przedmiotem daleko idących manipulacji, a stan faktyczny znacznie rozmijał się z ideologicznie deklarowanym (por. Janion, 2006, Toniak, 2008, Tomasik (red.), 2004). Dowodu antyfeministycznej dominanty lat 80. dostarcza chociażby Seksmisja Juliusza Machulskiego, która weszła na ekrany kin w roku 1984. Padające w filmie argumenty objaśniające „przyrodzoną wyższość cywilizacyjną kobiet” do dziś wywołują salwy śmiechu. Maciej Parowski w recenzji filmu o wielce wymownym – zwłaszcza poprzez znak zapytania – tytule Kobiety jak ludzie? skonstatował, że: Jednym z mitów mojego dzieciństwa były twierdzenia o wrodzonej łagodności kobiet i ich słodkiej bierności. Później fala emancypacyjna wyniosła kobiety na widok publiczny i pokazało się, że – mówiąc skrótowo – pazury i kły rosną im nie gorsze niż chłopcom. Potem przyszła rewolucja seksualna, a za nią nowy szok – kobieta nie‑ koniecznie będzie czekać aż mężczyzna poprosi. Czego nie dokonała rewolucja seksualna i emancypacja, tego dokonały kolejki. Niedobory rynkowe przypieczętowały nową prawdę o kobiecie, jako stworzeniu nieustępliwym, twardym i walczącym (Parowski, 1990: 178). Krytyk dostrzega co prawda ambiwalentny obraz kobiet wyłaniający się z filmu Machulskiego, stosowana jednak przez niego frazeologia budzi pewne zaniepokojenie, a zgodnie z procedurami tzw. językowego obrazu świata wy‑ daje się mieć odniesienie do rzeczywistości pozatekstowej. Symptomatyczne są następujące fragmenty: „Kobiety małpują (zupełnie jak małpy w filmie Schaffnera naśladowały świat ludzi)” (Parowski, 1990: 179) lub: Upomina się reżyser o świat, w którym męskość, i ko‑ biecość znajdą zatrudnienie we właściwych im rolach. 113 114 kultura popularna 2014 nr 2 (40) To znaczy, dziewczyny będą miały tatusiów, a kobiety staną się normalnymi matkami oraz natchnieniem poetów i pocieszeniem wojowników [ podkr. – NL ] (Parowski, 1990: 181). Seksmisja dokonuje utożsamienia totalitaryzmu komunistycznego z kwestią kobiecą i kobiecością. Ilość aluzji do życia w PRL-u jest porażająca. Wykpieniu ulega chociażby tak ważna instytucja jak Liga Kobiet Polskich. W ironicznym kontekście nieraz padają w filmie słowa „Liga rządzi, liga radzi, liga nigdy Cię nie zdradzi!”. Agnieszka Graff analizując film, pisze: „Tak jak komunizm stał się w zbiorowej świadomości okresem Seksmisji, haniebnego uwięzienia w świecie odwróconych ról [ … ] [ tak ] w zbiorowej pamięci, »Solidarność« była wielkim męskim rytuałem przejścia” (Graff, 2001: 26). Wydaje mi się zatem, że polska fantastyka socjologiczna proponowała obraz kobiety pasywnej, domowej, właśnie jako subwersywny manifest sprzeciwu wobec kojarzonego z komunizmem hasła równouprawnienia. Fantastyka socjologiczna, która odegrała tak znaczącą rolę w walce z systemem komuni‑ stycznym w Polsce, czyniła to kosztem kobiet. Wizję tradycyjnego podziału ról społecznych literatura ta współdzieli z „Solidarnością”. Maria Janion we wstępie do przynależącej do nurtu her‑story książki Shanny Penn Podziemie kobiet (Penn, 2003) postrzega „Solidarność” jako odnowienie romantyczne‑ go ideału heroicznego, w którego centrum znajduje się otoczony nimbem wielkości i piękności męski bohater – rycerz, żołnierz, bojownik, niezłomny więzień, wódz (Janion, 2003: 7). Niechęć wobec feminizmu Janion wiąże m.in. z postkolonialnym statusem Polski, powodującym niechęć przed wszystkim, co obce, a więc i przed innym niż tradycyjny podziałem ról płciowych (Ja‑ nion, 2006a). Hasło „Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, walczymy o Polskę” jest najlepszym przykładem. Kiedy mężczyźni zostali internowani, ich role społeczne i polityczne wzięły na siebie kobiety. Te jednak, nawet działając w opozycji, zawsze występowały w imieniu męskich bohaterów. Ewa Kulik pisze: „podkreślałyśmy, że to oni są prawdziwymi przywódcami” (Janion, 2003: 8). Małgorzata Tarasiewicz przyznaje, że „Kobiety anonimowo pełniły role polityczne a mężczyźni bardzo chętnie korzystali z faktu, że kobiety dobrowolnie usuwały się w cień” (Tarasiewicz, 1993). Kolejną realizacją romantycznego męskiego wzorca kulturowego są boha‑ terowie omówionych powieści fantastyczno‑socjologicznych Janusza Zajdla, Edmunda Wnuka‑Lipińskiego czy Marka Oramusa. Właśnie dla pełniej‑ szego zrozumienia złożonych fluktuacji pomiędzy sztuką, w tym przypadku literaturą, a życiem społecznym i politycznym, warto – jak sądzę – oświetlać pewne doskonale znane zjawiska i nurty literackie z dość ekscentrycznych punktów widzenia. N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi Bibliografia Attebery B. (2002). Decoding Gender in Science Fiction, London & New York. Barker Ch. (2005). Studia kulturowe: teoria i praktyka. Przeł. A. Sadza. Kraków. Barr M. (1992) Feminist Fabulation: Space / Postmodern Fiction. Iowa City. Barr M. (2004). Textism: An Emancipation Proclamation. „PMLA”119. Barr M., Smith N. (red.) (1983). Women and Utopia: Critical Interpretations. Lanham. Bartkowski F. (1989). Feminist Utopias. Lincoln. Cavalcanti I. (2000). Utopias of / f Language in Contemporary Feminist Literary Dystopias. „Utopian Studies”, 2. Daly M. (1973). Beyond God the Father: Toward a Philosophy of Women’s Liberation. Boston. Donawerth J. (2009). Feminism, [ w: ] Bould M., Butler A., Roberts A., Vint S. (red.),The Routledge Companion to Science Fiction, London and New York. Dunin K. (red.) (2009). Polityka literatury. Przewodnik Krytyki Politycznej. Warszawa. Glasenapp M. (2003). Femina astralis‑kobiecość w powieściach fantastycznonaukowych Stanisława Lema [ w: ] Jarzębski J., Sulikowski A. (red.), Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek. Kraków. Górska G. (1985). Stało się jutro. Warszawa. Graff A., (2001). Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym. Warszawa. Greenblatt S. (1983). Moderning Peasants: Status, Genre and the Representation of Rebellion. „Representations”, 1. Greenblatt S. (2006). Poetyka kulturowa: pisma wybrane. Red. i wstęp Kujawiń ska‑Courtney K. , Kraków. Guttfeld D., Jankowiak D., Krawczyk S., (2013). Fantastyczni 2012. Badania czytelnictwa fantastyki. Gdańsk. Haraway D. (1991). A Cyborg Manifesto. Science, Technology, and Socialist ‑Feminism in the Late Twentieth Century [ w: ] Simians, Cyborgs and Women: the Reinvention of Nature. New York. Hollinger V. (2003). Feminist Theory and Science Fiction, [ w: ] James E., Mendle‑ sohn F. (red.), The Cambridge Companion to Science Fiction. Cambridge. Janion M. (2003). Wstęp. [ w: ] Penn S., Podziemie kobiet. przeł. H. Jankowska, Warszawa. Janion M. (2006b). Kobiety i duch inności, Warszawa 2006. Janion M. (2006a). Pożegnanie z Polską. „Krytyka Polityczna” nr 3. Jekutch U. (2003) Płeć maszyny. Różnice płci w opowiadaniach Stanisława Lema „Rozprawa” i „Maska”. przeł. E. Kalinowska [ w: ] Jarzębski J., Sulikowski A. (red.), Stanisław Lem. Pisarz, myśliciel, człowiek. Kraków. Johns A. (2010). Feminism and Utopianism [ w: ] Claeys G. (red.), The Cambridge Companion to Utopian Literature, Cambridge. Kenny Badami M. (1978 / 1979). A Feminist Critique of Science Fiction. „Algol / Starship”. 16.1. Klementowski R. (2003). Modelowe boksowanie ze światem. Polska literatura fantastyczna na przełomie lat 70. i 80. Toruń 2003. Kłosińska K. (2001). Kobieta autorka, [ w: ] Nasiłowska A. (red.), Ciało i tekst. Feminizm w literaturoznawstwie – antologia szkiców. Warszawa Kraskowska E. (2000). O tak zwanej „kobiecości” jako konwencji literackiej [ w: ] Borkowska G., Sikorska L. (red.), Krytyka feministyczna. Siostra teorii i historii literatury. Warszawa. Kraskowska E. (2012). Polskie pisarstwo kobiet w wieku XX – projekt syntezy. „Ruch Literacki”, nr 2. 115 116 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Lasoń‑Kochańska G. (2008). Kobiety opowiadają świat. Szkice o fantastyce. Słupsk. Lefanu S. (1988). In the Chinks of the World Machine: Feminism and Science Fiction. London. Lem mizogin, http:// sporothrix.wordpress.com / 2009 / 01 / 31 / mizogin‑lem / ds. 30. 06. 2013. Lem S. (1976) Stanisław Lem (Posłowie do „Czarnoksiężnika z Archipelagu”), http:// www.earthsea.republika.pl / fabula.html, ds. 30. 07. 2012. Lem S. (1987). Fiasko. Kraków. Lem S. (2012, prwd 1976). Katar. Warszawa. Leś M. (2008). Fantastyka socjologiczna. Poetyka i myślenie utopijne. Białystok. Materska D. (2004). Kwestia płci: fantastyka kobieca. [ w: ] Stacja kontroli chaosu. Zjawiska i pisarze współczesnej fantastyki. Warszawa. Mazurkiewicz A. (2007). O polskiej literaturze fantastycznej lat 1990 – 2004. Łódź. Mazurkiewicz A. (2011). Między fantastyką a iluzją. Social Fiction jako kryptopolityczny nurt polskiej literatury lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. „Acta Universitatis Lodziensis” Folia Litteraria Polonica, t. 14, z. 2. Merrick H. (2000). Fantastic Dialogues: Critical Stories About Feminism and Science Fiction. [ w: ] Sawyer E., Seed D. (red.). Speaking Science fiction. Dialogues and interpretations. Liverpool. Niewiadowski A. (1983). Romantyczne widzenie świata. „Fantastyka” nr 3. Niewiadowski A. (1988). Przedmowa. [ w: ] Zajdel J., Dokąd jedzie ten tramwaj. Warszawa. Nycz R. (red.) (2012). Kulturowa teoria literatury 2. Poetyki. Problematyki. Interpretacje. Kraków. Nycz R. (red.) (2010). Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy. Kraków. Oramus M. (1990). Dzień drogi do Meorii. Warszawa. Parowski M. (1985). Granice empatii. „Fantastyka” nr 2 (54). Parowski M. (1990). Czas fantastyki. Szczecin. Penn S. (2003). Podziemie kobiet. Przeł. H. Jankowska. Warszawa. Russ J. (1972). The image of Women in Science Fiction. [ w: ] Cornillon S.K. (red.). Images of Women in Fiction: Feminist Perspectives. Ohio. Siuda P. (2013). Elita popkulturowego dostępu (1): Fanowski odbiór popkultury w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej jako sprzeciw wobec systemu politycznego – przykład fandomu science‑fiction. „Kultura i Historia”, nr 24, dostęp on‑line http:// www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl / archives / 5031. Smuszkiewicz A., Niewiadowski A. (1990). Leksykon polskiej literatury fantastycznonaukowej. Poznań. Stetkiewicz L. (2011). Kulturowi wszystkożercy sięgają po książkę. Czytelnictwo ludyczne jako forma uczestnictwa w kulturze literackiej. Toruń Stoff A. (1978). Antynomie science fiction [ w: ] Science fiction. Przegląd filmów „Wszechświat w fantastyce naukowej”. Toruń. Szacki J. (2000). Spotkania z utopią. Warszawa. Świętochowski A. (1973). Gabryella‑Narcyza Żmichowska. [ w: ] Wybór pism krytycznoliterackich, wybrał S. Handler, oprac. M. Brykalska, Warszawa. Tarasiewicz M. (1993). Kobiety i związek zawodowy „Solidarność”. „Pełnym głosem” nr 1. Tomasik W., Łapiński Z (red.). Słownik realizmu socjalistycznego (2004). Kraków. Toniak E. (2008). Olbrzymki: kobiety i socrealizm, Kraków 2008. Walczewska S., (1999). Damy, rycerze i feministki. Dyskurs emancypacyjny w Polsce. Kraków. N a t a l i a L e m a n n Wielka cisza w (polskim) kosmosi Wnuk‑Lipiński E. (1988). Rozpad połowiczny. Warszawa. Wnuk‑Lipiński E. (1989). Mord założycielski. Warszawa. Wojtczak D. (1994) Siódmy krąg piekła. Antyutopia w literaturze i filmie. Poznań. Woolmark J. (2005). Time and Identity in Feminist Science Fiction [ w: ] Seed D. (red.). A Companion to Science Fiction. Oxford. Wood S. (1983). Księżniczki i emancypantki. Przeł. M. Dutkiewicz „Fantasty‑ ka”, nr 3. Zajdel J. (1980). Cylinder van Troffa. Warszawa. Zajdel J. (1982). Limes inferior. Warszawa. Zajdel J. (1983). Cała prawda o planecie Ksi. Warszawa. Zajdel J. (1983).Wyjście z cienia. Warszawa. Zajdel J. (1984). Paradyzja. Warszawa. 117 118 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. na łamach czasopisma „Kobieta i Życie” Grzegorz Wójcik DOI: 10.5604/16448340.1132098 Grzegorz Wójcik Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. W okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wszelkie czasopisma, a już zwłaszcza kobiece, cieszyły się tak ogromną popularnością, że żadne nie musiało czekać długo na nabywcę. Dowodem tej konstatacji jest żartobliwa uwaga Małgorzaty Lisowskiej‑Magdziarz głosząca, że kupienie ulubionej „Kobiety i Życia” wymagało od jej matki korumpowania kioskarki (Lisowska ‑Magdziarz, 2008: 291). Zasadniczym celem tego rodzaju pism było edukowanie przedstawicielek płci pięknej w takich sferach, jak małżeństwo, rodzina czy kariera zawodowa, jak również udzielanie im wskazówek poradnikowo ‑zdrowotnych (Maliszewska, 1975: 47–56). Z badań czytelnictwa wynika, że „Kobieta i Życie” należała do najpo‑ czytniejszych periodyków w PRL‑u wraz z Przyjaciółką”, „Zwierciadłem” i „Magazynem Rodzinnym” (Sokół, 1998: 311). Jednocześnie, jak wspomina Zofia Sokół, czasopismo adresowane było do kobiet żyjących w miastach, wykształconych, pra‑ cujących w zawodach umysłowych. Natomiast inny wizerunek kobiety kreowano w tygodniku „Przyjaciółka” skierowanego do kobiet wiejskich i robotnic. W ten prosty sposób podzielono kobiety w Polsce (Sokół, 2012: 12). Popularność pisma skłoniła mnie do głębszej refleksji nad fenomenem eman‑ cypacji propagowanej na jego łamach. Nie można wszelako zapominać, że prasa w tym okresie pełniła funkcję propagandową, krzewiąc idee zgodne z doktryną komunistyczną. Interesujące zatem wydaje się prześledzenie głównych tematów odnoszących się do procesów emancypacyjnych przed‑ stawicielek płci pięknej, w które, najczęściej w sposób niedostrzegalny na pierwszy rzut oka, wplatano treści ideologiczne. W tym celu najbardziej użyteczna wydaje się krytyczna analiza dyskursu, dla której istotne pozostaje zagadnienie ideologii. Alicja Helman, opierając się na poglądach Louisa Althussera, w taki oto sposób definiuje owo pojęcie: To, co dzieje się w ideologii, wygląda tak, jakby działo się poza nią, ideologia bowiem maskuje środki, prezentując się jako oczywistość, naturalny stan rzeczy, dziejowa konieczność, nigdy zaś nie obwieszcza: „jestem ideologią” (Helman, 2010: 263). W niniejszym artykule postanowiłem przeprowadzić analizę interesującego mnie zagadnienia w oparciu o wybrane numery z lat 60. i 70., a więc z okresu trwania rządów dwóch różnych ekip – Władysława Gomułki i Edwarda Gierka. Moim celem była próba ukazania propagowanych przez pismo mechanizmów osiągania autonomii przez kobiety na przestrzeni wspomnianych dekad i zaakcentowanie zmian, jakie nastąpiły w owym dyskursie po ustąpieniu Gomułki ze stanowiska I sekretarza KC PZPR po tragicznych wydarzeniach grudnia 1970 roku i objęciu tej funkcji przez Edwarda Gierka (Kaliński, 1995: 148). Badania prasowego wizerunku kobiet w okresie PRL nie są w polskim piśmiennictwie naukowym niczym nowym; tego rodzaju analizy przepro‑ wadzała między innymi Zofia Sokól (Sokół, 1998; Sokół 2000; Sokół 2012), koncentrując się na wizerunkach płci pięknej w prasie kobiecej doby PRL‑u (Sokół, 1998; Sokół, 2000) lub bezpośrednio na reprezentacjach kobiecości propagowanych na łamach „Kobiety i Życia” (Sokół, 2012). Mimo ciekawych 119 Grzegorz Wójcik – absolwent filmoznawstwa i socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Doktorant w Katedrze Mediów i Badań Kulturowych krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego, gdzie przygotowuje rozprawę doktorską dotyczącą tożsamości bohaterów polskiej generacji X w prozie i filmie początku XXI wieku, oraz doktorant w zakresie nauk o sztuce (filmoznawstwo) na Uniwersytecie Jagiellońskim. grzegorz.wojcik87@ gmail.com 120 kultura popularna 2014 nr 2 (40) i celnych wniosków, badaczka skoncentrowała się jedynie na prezentacji kobiecych wizerunków, pomijając zasadniczo kwestię propagowanych przez czasopismo wizji emancypacyjnych. Przeprowadzona początkowo kwerenda egzemplarzy wydanych na początku lat 60. i 70. (kolejno z lat 1960, 1961 oraz 1970 i 1971) okazała się niewystarczająca dla sformułowania interesujących konkluzji, dlatego postanowiłem rozszerzyć swój materiał badawczy o numery z dwóch kolejnych roczników, a więc lat 1962 i 1972. Zdaję sobie sprawę, że niniejszy esej stanowi zaledwie przyczynek do szerszych badań nad procesami emancypacyjnymi propagowanymi na łamach „Kobiety i Życia” doby PRL‑u i, co za tym idzie, niemożliwe jest sformułowanie wyczerpujących wniosków. Jednocześnie, jak mi się wydaje, niewiele dotychczas poświęcono uwagi na analizę komparatystyczną propagowanych przez ten periodyk procesów emancypacyjnych kobiet we wspomnianych dekadach, dlatego niniejszy tekst stanowi próbę zapełnienia owej luki. Pracownica na chwałę Polski Ludowej, czyli androgyn Dyskurs emancypacyjny stanowiący główną linię programową „Kobiety i Życia” opiera się w dużej mierze na ukazywaniu przedstawicielek płci pięknej jako postaci androgynicznych. Zdaniem Sandry Lipsitz Bem „androginia to niezwracanie uwagi na definicje kulturowe, a nie integracja męskości i kobiecości. Inaczej mówiąc, przesłaniem androginii jest, by zachowania nie miały rodzaju” (Lipsitz Bem, 2000: 122). Nie bez powodu to właśnie kobieta miała przeobrazić się w tego typu jednostkę, będącą, jak wspomina Maria Podraza‑Kwiatkowska, symbolem zintegrowania w pełni doskonałego człowieka (Podraza‑Kwiatkowska, 1994, cyt. za: Tomasik, 1999: 154). Eman‑ cypacja Polek musiała zostać ściśle powiązana z ideologią ustroju, który za cel postawił sobie stworzenie „nowego człowieka”, łączącego w sobie pierwiastek żeński z męskim. Zdaniem Wojciecha Tomasika Androginizm stawiać można obok komunizmu z tej racji, iż rozwiązanie konfliktu jest w obu przypadkach równoznaczne z zatrzymaniem czasu i osiągnięciem stanu wiecznej wiosny (wiecznej młodości). Utopia androgy‑ niczna i jej siostra – doktryna komunistyczna, niosły obietnice powrotu do raju i zapewnienie, że człowiek nigdy już go nie utraci (Tomasik, 1999: 154 – 155). Wizja „nowego człowieka” jako androgyne wydaje się całkowicie uzasadniona w kontekście ideologii PRL‑u, pragnącej zerwać z porządkiem patriarchalnym ukonstytuowanym przecież na binaryzmie płciowym i ścisłym podziale ról genderowych zarówno w sferze zawodowej (niewykonywanie pracy zawodowej przez przedstawicielki płci pięknej), jak i rodzinno‑małżeńskiej (kobieta jako kapłanka domowego ogniska, natomiast mężczyzna jako głowa rodziny). W latach 60. dominuje w tekstach dziennikarskich styl bezosobowy, „suchy”, pełny statystyk odnoszących się do udziału kobiet w wypracowywaniu produktu krajowego. Nie przytacza się historii konkretnych jednostek, ale ujmuje je raczej jako kolektyw, zbiorowość, która się usamodzielnia, a w zapomnienie odchodzi obraz biernego, naiwnego i oczekującego jedynie na zamążpójście Grzegorz Wójcik Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. dziewczęcia. Jeden z artykułów autorstwa Krystyny Wrochno pt. Kobieta – Homo Autonomicus w numerze z 1960 roku koncentruje się na propagowaniu wśród kobiet idei pracy i edukacji, które czynią je nowoczesnymi na miarę Polski Ludowej: „Jedną z tendencji dominujących jest właśnie stale zwiększający się udział kobiet w życiu gospodarczym i społecznym narodów” (Wrochno, 1960: 3). Z kolei Marta Hermel w tekście opublikowanym w numerze z 1962 roku apeluje do czytelniczek, by swoich córek nie posyłały do szkół fryzjerskich, stereotypowo kojarzonych z płcią piękną, i namawia młode dziewczyny do zawodów takich, jak: mechanik, optyk, laborant, telemarketer czy teletechnik (Hermel, 1962: 10). W tym okresie nobilitowane są również kobiety na stanowiskach kierow‑ niczych, ponieważ to one stanowią najbardziej widomy znak emancypacji. Pismo publikuje wywiady chociażby z ówczesną dyrektorką Departamentu Wydawnictw Ministerstwa Kultury i Sztuki – Heleną Zatorską, która wprost stwierdza, że obowiązki zawodowe obciążają ją tak bardzo, że brakuje jej czasu na życie prywatne: „Przestaję już wierzyć w życie pozabiurowe” – mówi bez ogródek dyrektorka (Kobieta w „Kobiecie”: Helena Zatorska, 1961: s. 5). Uwagę przykuwają także wypowiedzi profesorki astronomii deklarującej, że jej praca wiąże się z przebywaniem przez długi czas w odosobnieniu (praca w obserwatoriach astronomicznych oddalonych od centrów miast), dlatego nie rekomenduje jej kobietom nastawionym na życie rodzinne (Kobieta w „Kobiecie”: Prof. Wilhelmina Iwanowska, 1961: 5). Polka winna emancypować się przede wszystkim poprzez wykonywaną pracę, posiadającą „męski” charakter. Z tego powodu na łamach czasopisma w obydwu dekadach ukazało się sporo artykułów na temat pracy kobiet w zawodach technicznych, wymagających ukończenia od nich technikum bądź politechniki. Autorka tekstu opublikowanego w 1971 stawia tezę: Wydaje mi się, że zachęcanie dziewcząt do podejmowania trudu zdobycia tzw. męskiego zawodu ma sens. Uzyska‑ nie kwalifikacji w wielu specjalnościach elektrycznych, mechanicznych i niektórych (nielicznych) budowla‑ nych – daje jednak szanse niejednokrotnie szybszego i bardziej racjonalnego zatrudnienia niż w kobiecych, ale niechodliwych kierunkach zawodowych (Waluk, 1971: 2) Przekaz wyłaniający się z zacytowanej wypowiedzi jest jasny: znajdziesz pracę, jeśli zdobędziesz właściwe, to jest inżynierskie, wykształcenie. Wykonywany zawód nie musi jednak koniecznie wiązać się ze specjali‑ styczną edukacją. Przykładem może być artykuł o taksówkarkach, które są uśmiechnięte i życzliwe, ale gdy zaistnieje potrzeba, potrafią być stanowcze i bezwzględne w stosunku do potencjalnych pasażerów. Dziennikarka w taki oto sposób charakteryzuje kobiety, które podjęły się tego zawodu: Są uśmiechnięte, życzliwe. Nie zdarza się, żeby nie zauważyły wśród czekających matki z dzieckiem albo starszego człowieka. Są stanowcze wobec podchmielonych panów [ … ] a wobec pijanych i agresywnych bezwzględne, po prostu odmawiają jazdy” (Korotyńska, 1971: 10). Taksówkarki stanowią zatem kwintesencję androgynii, łącząc takie ce‑ chy, jak życzliwość, uprzejmość, wrażliwość na potrzeby bliźnich, z tymi 121 122 kultura popularna 2014 nr 2 (40) utożsamianymi z męskością, jak stanowczość i pewność siebie. Istotne jest również to, że przedstawicielki tego zawodu realizują się także jako matki, które same wychowują swoje dzieci, „dlatego żyją z zegarkiem i ołówkiem w ręku. Dlatego unikają jazd nocami, późnymi wieczorami, dlatego niechętnie opuszczają dom w niedzielę” (ibidem). Samotne macierzyństwo jest kolejną cechą charakteryzującą kobietę androgyniczną, która doskonale radzi sobie z pracą zawodową, ale troszcząc się jednocześnie o dobro dziecka, stara się dostosować swój grafik do potrzeb rodziny. Taki wizerunek pozwala wysnuć wniosek, że bohaterka artykułu stanowi przykład „matki Polki”, która przy opisie własnej osoby wykorzystuje cechy kulturowo przypisane mężczyznom (Titkow, 2007: 146 – 1 47). Dzienni‑ karze, znając katolicki rodowód polskiego społeczeństwa, nie mogli otwarcie potępiać dawnego ustroju, ale postanowili utożsamić retorykę nowoczesności i postępu z postulowaną kobiecą androgynią i głęboko zakorzenionym w pol‑ skiej mentalności mitem „matki – Polki”, będącej w stanie umiejętnie łączyć obowiązki zawodowe z domowymi. W ten sposób zostaje zaadaptowany na potrzeby Polski Ludowej dyskurs ideologii komunistycznej z wymiennoś‑ cią ról i figurą androgyna, którą może być również „matka‑Polka”, będąca pierwotnie uosobieniem katolickiej, polskiej tożsamości. Twórcom pisma udało się zatem sprytnie powiązać dwa, dychotomiczne względem siebie paradygmaty – komunizm i katolicyzm. W latach 70. pojawiają się reportaże ukazujące młode kobiety, które dzięki ambicji i determinacji chcą zmienić swój los. Ich praca ma posiadać ściśle określony charakter, ma być użyteczna dla socjalistycznej ojczyzny. Niedoszłe studentki pragnące kształcić się na ścisłych kierunkach stanowią idealny materiał dziennikarski, mający na celu kształtowanie właściwych, z punktu widzenia systemu komunistycznego, postaw. Jako przykład może posłużyć artykuł autor‑ stwa Danuty Sochackiej zatytułowany Było ich siedem, opisujący historię siedmiu dziewcząt, które zafascynowane naukami ścisłymi, postanowiły wyrwać się z prowincjonalnych miejscowości i zdawać na studia inżynierskie w Warszawie: Matylda, zwana na co dzień Magdą, drobna dziewczynka o inteligentnym spojrzeniu niebieskich oczu. Pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego, jest córka kierowcy. Matka nie pracuje zawodowo, w domu jest dwu młodszych braci. Nikt jeszcze w rodzinie Magdy nie marzył o wyższych studiach. Magda jest recydywistką. Zdaje po raz trzeci, zdaje na jeden z trudniejszych wydziałów Politechniki, na elektronikę (Sochacka, 1970: 4). Studia mają na celu usamodzielnienie dziewczyny, która dzięki konkretnemu zawodowi ma szansę na lepszą, aniżeli jej rodzice, przyszłość. Artykuł nobi‑ lituje wielkie miasto, nieprzypadkowo jest nim Warszawa jako prawdziwie socjalistyczna, odbudowana po wojnie metropolia, będąca „dumą” ówczesnych władz. To w stolicy znajdują się najlepsze uczelnie wyższe oraz najlepsze licea, z których najłatwiej dostać się na upragniony kierunek inżynierski: Ale dopiero teraz, na kursie przygotowawczym w Warsza‑ wie (Hania – G.W.) zorientowała się, że inni, zwłaszcza ci po liceach ogólnokształcących, są lepiej przygotowani z matematyki i fizyki, że kto wie, czy uda się przebyć tę gigantyczną próbę sił (ibidem). Grzegorz Wójcik Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. Z kolei wieś postrzegana jest jako zacofana, a jej mieszkańcy jako „wsteczni”, jako że nie mieści im się w głowie inżynier płci żeńskiej: Jeżeli się jej uda, będzie pierwszą dziewczyną- inżynierem, jaką wydała wieś Gorzyce, ba, chyba pierwszą w całej okolicy. Czy ludzie wierzą, że się jej uda? Nie. Nie wierzą nawet rodzice, ludzie we wsi uśmiechają się ironicznie. Słyszane to rzeczy, dziewucha chce być inżynierem! Walka z ludzkimi przesądami także pociąga Anię. Gdy‑ byż się udało przekonać ludzi, że się mylili… (ibidem). Ukazując prywatne, jednostkowe historie, reportaż zręcznie „przemyca” wątki ideologiczne. Kobieta powinna studiować nauki techniczne, gdyż dzięki temu uniknie zbytniej feminizacji utożsamianej z kierunkami humanistycznymi, na których stereotypowo dominują przedstawicielki płci pięknej. Feminiza‑ cja jest bowiem oznaką tradycji utożsamianej z ustrojem kapitalistycznym. Opinię tę potwierdza Padraic Kenney w artykule poświęconym genderowej historii ruchu opozycyjnego w Polsce doby PRL‑u. Autor konstatuje, że ko‑ bieta w retoryce komunistycznej nie stanowiła bytu autonomicznego, a sama kobiecość była konotowana z pozostawaniem w opozycji wobec jedynego słusznego systemu, jako że wrogowie partii byli przedstawiani jako słabi, sfeminizowani i uzależnieni od luksusu (Kenney, 1999: 404). Nakłanianie kobiet przez redaktorki „Kobiety i Życia” do podjęcia „męskich” zawodów czyni z nich jednak bardziej mężczyzn w spódnicach, aniżeli pełnoprawnych obywateli Polski Ludowej. Matki – kobiety sukcesu? Propagowane przez czasopismo wzorce kobiecości były dostosowane do zmienia‑ jącej się w stosunkowo szybkim tempie sytuacji społeczno‑politycznej. W związ‑ ku z pogarszającą się kondycją ekonomiczną w latach 50. wzorcem lansowanym na łamach „Kobiety i Życia” była żona i gospodyni, natomiast już od początku następnej dekady, gdy opanowano bezrobocie, powrócono do „zawodowej agitacji” kobiet (Sokół, 2012: 20 – 21). Wzorcowym modelem stała się w tym czasie matka pracująca, będąca ucieleśnieniem ideału wyemancypowanej Polki. Artykuły ukazują dobroczynny wpływ pracy i wykształcenia kobiety na powodzenie w wychowaniu dzieci. Krystyna Wrochno w numerze z 1961 roku twierdzi: Pozytywny wpływ matki na dziecko może być decydują‑ cy – ale tylko pod jednym warunkiem: jeżeli zastanawia się nad tym i wie jak z nim postępować, jeżeli umie się z nim zaprzyjaźnić [ … ] Matka musi umieć wiele rzeczy: odpowiadać na pytania, rozstrzygać wątpliwości, pomagać w trudnych chwilach (Wrochno, 1961: 11). Praca może być dla obywatelek Polski Ludowej także antidotum na problemy rodzinne. Jak opisuje w innym artykule ta sama dziennikarka, posiadanie zawodu chroni przed patologicznymi sytuacjami w małżeństwie. Do naszej redakcji często przychodzą po radę kobiety maltretowane przez mężów, żony pijaków, matki kilkorga 123 124 kultura popularna 2014 nr 2 (40) dzieci. Te z nich, które nie mają zawodu, nie mogą dać sobie rady samodzielnie – podtrzymują, oczywiście, trwa‑ łość rodziny. Bo nie mają innego wyjścia, bo muszą trwać w piekle [ … ]. Tak, samodzielność prowadzi do możli‑ wości wyzwolenia się kobiet z więzów złego, nieudanego, często koszmarnego małżeństwa” (Wrochno, 1960: 3). Promowany wzorzec przedstawicielki płci pięknej był, jak można domnie‑ mywać, odpowiedzią na dążenia władz do przeobrażenia Polski z państwa z dominującym sektorem rolnictwa w kraj przemysłowo‑rolniczy i przyjętą w okresie lat 60. nową koncepcję gospodarki, zrównującą produkcję z wy‑ twarzaniem środków konsumpcji. Lansowany w tym czasie model osobowy przewidywał możliwość, a nawet konieczność szerszej niż poprzednio konsumpcji [ … ] Pragnienie posiadania mieszkania względnie dobrze urządzonego i wypo‑ sażonego w rozmaite urządzenia techniczne, modnej odzieży itp. stało się rzeczą zupełnie naturalną (Jasińska i Siemieńska, 1978: 253). Wydaje się, że redaktorom nie chodziło, przynajmniej w pierwszym rzędzie, o rzeczywisty dobroczynny wpływ pracy kobiet na wychowanie potomstwa, ale najbardziej pożądanym efektem miało być, o czym pismo nie mogło in‑ formować wprost, wpisanie stylu życia ówczesnych Polek w model „człowieka małej stabilizacji”, akcentującego własne potrzeby konsumpcyjne. Wyemancypowana Polka lat 60. to także kobieta poświęcająca się dla dobra rodziny, odznaczająca się swoistym heroizmem. Na łamach czasopisma promuje się dzielność kobiet, które choć doświadczają życiowych trudów, nie powinny się poddawać. W numerze z 1962 roku pojawia się wypowiedź czytelniczki, która mimo braku satysfakcji z małżeństwa, postanowiła po‑ święcić swoje szczęście dla dobra rodziny: „W ciągu siedmiu lat małżeństwa urodziłam czworo dzieci. Dawałam z siebie wszystko nic dla siebie nie żądając [ … ] Jedyne moje rozrywki i przyjaciele to »Kobieta«, radio, a teraz telewizja” (Moje szczęście wygląda inaczej, 1962: 3). Powyższa wypowiedź zdaje się potwierdzać konkluzję Małgorzaty Szpakowskiej, analizującej wypowie‑ dzi z lat 60. nadesłane na konkursy zorganizowane przez redakcje różnych czasopism, głoszącą, że podstawowym czynnikiem ówczesnej emancypacji była autentyczna, deklarowana z dumą dzielność. Badaczka zaznacza, że wśród kobiet panowało takie przeświadczenie: „Było źle, ale dałam sobie radę, ale okazało się że mogę. A to znaczy, że nie jestem i że nigdy już nie będę zdana na cudzą łaskę” (Szpakowska, 2003: 109). W latach 70. pojawiają się z kolei artykuły kwestionujące wzorzec pracu‑ jącej matki jako idealny. Barbara Domańska w publikowanych w 1972 roku na łamach pisma tekstach domaga się nobilitacji matek i kwestionuje opinie w świetle których kobieta ma rywalizować z mężczyzną o zaszczytny tytuł najlepszego pracownika. Przeciwnie, spodziewająca się dziecka nie powinna obawiać się zwolnienia z pracy, ani myśleć, że jakiś mężczyzna ją prześcignie w walce o awans: Ale nie widzę powodu, aby matka, która bierze trzyletni urlop na wychowanie dziecka, musiała drżeć z niepokoju o to, że w pracy zawodowej ktoś ją prześcignie [ … ] Grzegorz Wójcik Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. No to niech prześcignie. I co z tego? Ona też czasu nie marnowała. Jeżeli tylko dobrze potrafi wychować dziecko, to zapisuje na swoje konto wcale niemałe sukcesy. I to w dziedzinie, w której mężczyźni specjalnych osiągnięć raczej nie mają (Domańska, 1972a: 2). W innym tekście dziennikarka postuluje umożliwienie kobietom by, przy‑ najmniej przez jakiś czas, mogły poświęcić się wyłącznie wychowywaniu dzieci (Domańska, 1972b: 3). Tego typu konstatacje można traktować jako iście rewolucyjne, gdyż, zapewne nieświadomie, argumentacja dziennikarki jest zaskakująco zbieżna z postulatami feminizmu kulturowego rozwijającego się w tym czasie prężnie na Zachodzie. O docenienie macierzyństwa jako doświadczenia nobilitującego płeć piękną postulowała między innymi Adrienne Rich, głosząc, że ciąża, a następnie pozostanie matką, stanowi podstawowy czynnik wyzwolenia się z okowów patriarchatu (Rich, 2000: 80 – 81). Wydaje się, że wypowiedź Barbary Domańskiej należy rozpatrywać w kontekście gierkowskiego socjalizmu, kiedy to zaczęto przejmować wzory zachodniego stylu życia, czego dowodem było rozpoczęcie produkcji Coca‑Coli – „napoju objętego ideologiczną anatemą” – w 1972 roku, dzieci zaczęły żuć gumę, w kioskach można było kupić papierosy Marlboro, a w 1974 roku otwarto bary „Smak”, w których można było zamówić rodzime frytki i hamburgery (Zaremba, 2003: 199). Małżeństwo, seks i konsumpcja W epoce rządów Władysława Gomułki emancypacja Polek miała dokonywać się poprzez wymienność ról genderowych w małżeństwie. W tym czasie popularne były artykuły‑manifesty z wyraźnie zaznaczonymi postulatami: Młode małżeństwa to także takie, które rozpoczynają wspólne życie bez tradycyjnych obciążeń i tradycyjnych przesądów, bez uprzedzeń w rodzaju kobieta nie powinna zarabiać więcej od mężczyzny, praca kobiety jest mniej ważna dla niej i dla domu [ … ] Małżeństwa, które łączy naprawdę wspólna troska o dzieci i dom. Małżeństwa, w których istnieje rzeczywiście sprawiedliwy podział wszystkich obowiązków. Małżeństwa, w których równie chętnie mąż zastępuje żonę w opiece nad małym dzie‑ ckiem kiedy ona idzie na zebranie czy kurs dokształcający (Wrochno, 1961: 11). Włączenie ojców i mężów w prace domowe oraz opiekę nad dziećmi stało się w okresie lat 60. jednym z najważniejszych postulatów propagowanych na łamach „Kobiety i Życia”. Jak stwierdziła Zofia Sokół, redaktorkom chodziło o przekonanie mężczyzn, że ojcostwo nie przynosi im ujmy, przeciwnie, „ojciec daje dziecku to, czego nie może dać matka: wzór osobowy, poczucie bezpieczeństwa, rygor, stanowczość, wymaganie i serdeczność połączone z wyrozumiałością” (Sokół, 2012: 22). Lata 70. przynoszą niewielką zmianę retoryki, która polegała głownie na zmianie formy artykułów. Zrezygnowano z trzecioosobowej, bezosobowej formy na rzecz indywidualnych wypowiedzi czytelniczek magazynu. Jedna 125 126 kultura popularna 2014 nr 2 (40) z nich wygłasza taką oto opinię: „Obowiązki domowe dzielimy zawsze na dwoje, gdy wszystko szybciej zrobimy, mamy więcej czasu [ … ]. Czasy się zmieniają i zaciera się podział prac domowych na kobiece i męskie” (Start młodych małżeństw, 1970: 13). Inna czytelniczka jest zdania, że w partnerskim małżeństwie mąż i żona powinni legitymować się podobnym wykształceniem: „Sądzę, że mąż i żona powinni mieć wykształcenie takie same a nawet pokrewne kierunki [ … ]. W przypadku dużej różnicy w wykształceniu zawsze kiedyś dojdzie do tego, że jedno drugiemu zarzuci nieuctwo” (Polka 1971, 1971: 3). W tym samym artykule inna kobieta stwierdza zdecydowanie: „Uważam, że za rodzinę odpowiedzialni są w jednakowym stopniu mąż i żona. Syn i córka powinni być wychowywani tak samo” (Pierwsze wypowiedzi, 1971: 3). Emancypacja mężatek w okresie rządów Władysława Gomułki miała się także dokonać poprzez stosowanie antykoncepcji. Postulat świadomego korzy‑ stania ze swej seksualności stał się w tym okresie orężem walki z zabobonami utożsamianymi z Kościołem i propagowaną przezeń metodą kalendarzyka małżeńskiego. Na łamach pisma publikowane są artykuły, w których szeroko opisywana jest i zarazem mocno ganiona niewiedza Polek w zakresie zapo‑ biegania ciąży. W artykułach stosowanie antykoncepcji utożsamione zostaje z nowoczesnością, natomiast brak tego typu działań z zacofaniem: „Wiemy jednak na pewno, że masowa akcja obliczona na bezpośrednie dotarcie do najbardziej zacofanych środowisk jest konieczna” (Nie wiem… nie znam… nie słyszałam, 1961: 10). W innym numerze z tego samego roku dziennikarka docenia otwartość gorzej wykształconych mieszkanek wsi skłonnych wysłuchać udzielanych im porad w zakresie antykoncepcji i zarazem karci zarozumiałość lepiej sytuowanych kobiet z większych miast, deklarujących, że już na ten temat wszystko wiedzą: „Bo o ile te pierwsze przynajmniej pytają i szukają wyjaśnień, o tyle te drugie usiłują udawać, że wszystko jest dla nich jasne” (Bogusławska, 1961: 2). W latach 60. redaktorzy i czytelniczki unikają jednak generalnie tematów związanych z seksualnością. Podobnie uważa Małgorzata Szpakowska odnośnie analizowanych wypowiedzi prasowych z tego okresu, twierdząc, że „autorzy przeważającej większości wypowiedzi w ogóle pomijają ten aspekt swoich związków, jeśli zaś próbują go poruszyć – wyraźnie czują się skrępowani” (Szpakowska, 2003: 73). Sytuacja zmienia się w następnej dekadzie, kiedy to „Kobieta i Życie” inicjuje cykl zatytułowany Kobieta i mężczyzna, na którego łamach publikowane są wypowiedzi przedstawicieli obu płci odnoszące się do braku satysfakcji seksualnej w małżeństwie, która niejednokrotnie prowadziła ich do zdrady: „Tak więc dowiedziałam się, że to nie musi być takie nudne” – deklaruje Helena Sz. z Krakowa (Kobieta i mężczyzna, 1972: 6). W innym miejscu 30 – latek i 29 – letnia czytelniczka przyznają się do zdrady z powodu oziębłości emocjonalnej swoich partnerów. Młoda mężatka stwierdza: „Gdy nadarzyła się taka okazja przy której byłam pewna, że nie skompromituję męża plotkami – zdradziłam go” (ibidem). Można dostrzec w tym okresie zmianę retoryki artykułów, co wydaje się bezpośrednio związane z nastaniem tak zwanej gierkowskiej odnowy, której wyrazem było odpolitycznienie życia codziennego oraz liberalizacja obyczajowa (Zaremba, 2003: 191, 193). Jak wspomina Andrzej Paczkowski: Szczególnie efektowna okazała się polityka otwarcia na zachód zapoczątkowana w 1971 roku, gdy wyraźnie zwiększono zarówno import inwestycyjny, jak i kon‑ sumpcyjny. Podjęcie jej było zarówno odpowiedzią na Grzegorz Wójcik Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. wyzwanie modernizacyjne, jak i formą ucieczki przed społecznym niezadowoleniem, które zmiotło ekipę Gomułki (Paczkowski, 2008: 161). Retoryka prasowa musiała w swej stylistycznej formie ulec zmianie, bowiem twarda propaganda obecna w latach rządów Władysława Gomułki uległa wyczerpaniu. Wraz z nastaniem ery „bigosowego socjalizmu” (Zaremba, 2003: 188), większym niż do tej pory otwarciem granic naszego kraju na Europę Zachodnią oraz wyraźną poprawą kondycji gospodarki, o czym świadczy wzrost poziomu inwestycji w ciągu pięciu lat, pomiędzy 1970 a 1975, o 133 proc. (Poznański, 1986: 457), zmianie ulega zarówno forma, jak i treść artykułów. W latach 70. coraz częściej na łamach pisma pojawiają się reklamy kos‑ metyków, jak na przykład reklama płynu do ciała „Non odoro” w numerze 31 z 1971 roku prezentowanego przez roznegliżowaną kobietę. Publikowane są także artykuły odnoszące się do sposobów spędzania czasu wolnego za miastem, których próżno szukać w numerach z poprzedniej dekady. Do tego dochodzi postulowana w tym okresie konsumpcja, która staje się znakiem rozpoznawczym wyemancypowanej Polki. Na okładce numeru 10 z 1971 roku przedstawione na przykład zostały dwie młode, uśmiechnięte kobiety z siat‑ kami pełnymi zakupów wychodzące ze sklepu „Sezam” i dumnie kroczące po warszawskiej (jak się wydaje) ulicy. Na łamach pisma można przeczytać artykuły nawołujące do schlebiania gustom kobiet, gdyż to one są najlepszymi klientkami i konsumentkami: „Chcąc utrzymać równowagę rynkową, trzeba zaopatrzyć sklepy w towary, które łatwo wpadają kobiecie w oko, jej gustom należy schlebiać, jej kaprysy zaspokajać, ją pytać o zdanie” (Banasiak, 1972: 1). Emancypacja kobiet w okresie lat 70. miała opierać się na krzewieniu wśród Polek indywidualizmu, którego wyrazem był modny strój typu uniseks z nieodłącznymi spodniami‑dzwonami i bluzkami szczelnie opinającymi ciało. Marcin Zaremba konstatuje, że zwrot w stronę konsumpcjonizmu odpowiadał oczekiwaniom społeczeństwa, sfrustrowa‑ nego wcześniejszą stagnacją życia, uzasadnianą proprzy‑ szłościowym ascetyzmem W. Gomułki. W 1971 r. 87 proc. badanych przez OBOP dorosłych Polaków oczekiwało poprawy warunków życia, choć większa część nie ocze‑ kiwała zbyt wiele (Zaremba, 2003: 199). Lansowany przez pismo wzorzec kobiety stał się kompilacją retoryki nowo‑ czesności i postępu z figurą androgyna i jednocześnie konsumpcyjnego (na ile to było możliwe) stylu życia. Wnioski Fenomen popularności „Kobiety i Życia” w okresie PRL – u pozwala sądzić, że propagowane przezeń wzorce trafiały w sedno i spotykały się z pozytywnym odzewem czytelniczek. Fakt, iż czasopismo ewoluowało na przestrzeni lat, jest znaczący, gdyż oznacza, że dziennikarze starali się wyczuć nastroje społeczne i dostosować charakter pisma do zmieniających się warunków społeczno‑kulturowych. Kobietę odgrywającą rolę mężczyzny z lat 60. za‑ stąpiła w następnej dekadzie androgyniczna przedstawicielka płci pięknej, postulująca partnerstwo w każdej sferze życia. Konsumpcjonizm realnie 127 128 kultura popularna 2014 nr 2 (40) obecny od czasów rządów Edwarda Gierka paradoksalnie umocnił panujący system, bowiem zaoferował kobietom namiastkę Zachodu, a więc dostosował system socjalistyczny do kapitalistycznej konsumpcji. W latach 70. w sferze zawodowej nadal obowiązywał postulat pracy kobiet w „męskim” zawodzie natomiast zmiany, w stosunku do poprzedniej dekady, nastąpiły w zakresie mówienia o seksualności. O ile w latach 60. jedynym tematem dotyczącym sfery seksu było propagowanie wśród czytelniczek antykoncepcji, o tyle dziesięć lat później poza tematyką zapobiegania ciąży pojawia się kwestia satysfakcji z pożycia fizycznego i zdrady małżeńskiej, co stanowi dowód na istotną liberalizację obyczajowości w tym okresie. Symptomatyczne wydaje się w analizowanym czasopiśmie to, że dzienni‑ karze potrafili umiejętnie wpleść treści ideologii komunistycznej z promowaną emancypacją Polek, jak również dostosować propagowane postulaty osiągania przez nie autonomii z aktualną sytuacją społeczno‑polityczną. Takie lawirowanie między hołdowaniem polskiej tradycji, treściami ideologii komunistycznej i postulatami bieżącej polityki stało się celną strategią, o czym świadczy ogromna popularność „Kobiety i Życia” wśród obywatelek Polski Ludowej. Bibliografia podmiotowa: Banasiak M. (1972). Konsument to – ja. „Kobieta i Życie”, nr 39. Bogusławska W. (1961). Miałam numerek dwunasty. „Kobieta i Życie”, nr nr 24. Domańska B. (1972a). Matki też mają sukcesy. „Kobieta i Życie”, nr 27. Domańska B. (1972b). Wszystkiemu winne emancypantki. „Kobieta i Życie”, nr 43. Hermel M. (1962). Nie radzimy szkół fryzjerskich. „Kobieta i Życie”, nr 18. Kobieta i mężczyzna. (1972). Bogusławska W. (oprac.) „Kobieta i Życie”, nr 9. Kobieta w „Kobiecie”: Helena Zatorska. (1961) „Kobieta i Życie”, nr 19. Kobieta w „Kobiecie”: Prof. Wilhelmina Iwanowska. (1961) „Kobieta i Życie”, nr 21. Korotyńska J. (1971). Dziesięć godzin „za kółkiem”. „Kobieta i Życie”, nr 2. Moje szczęście wygląda inaczej (1962). „Kobieta i Życie”, nr 9. Nie wiem… nie znam… nie słyszałam. (1961). „Kobieta i Życie”, nr 13. Pierwsze wypowiedzi. (1971). „Kobieta i Życie”, nr 9. Pińska M. (1970). Prawa dla „Większej Połowy”. „Kobieta i Życie”, nr 26. Piszcie jak najczęściej. (1962). „Kobieta i Życie”, nr 9. Polka 1971 (1971). „Kobieta i Życie”, nr 10. Sochacka D. (1970). Było ich siedem, czyli o ambicji. „Kobieta i Życie”, nr 29. Start młodych małżeństw (1970). „Kobieta i Życie”, nr 14. Waluk J. (1971). Kryptonim płeć? „Kobieta i Życie”, nr 50. Wrochno K. (1960). Kobieta – Homo Autonomicus. „Kobieta i Życie”, nr 30. Wrochno K. (1961). Głowa rodziny i rodzina bez głowy. „Kobieta i Życie”, nr 1. Bibliografia przedmiotowa: Helman A. (2010). Krytyka ideologiczna, [ w: ] HelmanA. , Ostaszewski J. (red.), Historia myśli filmowej. Podręcznik. Gdańsk. Jasińska A., Siemieńska R. (1978). Wzory osobowe socjalizmu. Warszawa. Kaliński J. (1995). Gospodarka Polski w latach 1944–1989. Przemiany strukturalne. Warszawa. Kenney P. (1999). The Gender of Resistance in Communist Poland. „The Ameri‑ can Historical Review”, nr 2. Lipsitz Bem S. (2000). Męskość, kobiecość. O różnicach wynikających z płci. Gdańsk. Grzegorz Wójcik Emancypacja kobiet w okresie lat 60. i 70. Lisowska-Magdziarz M. (2008). Media powszednie. Środki komunikowania masowego i szerokie paradygmaty medialne w życiu codziennym Polaków u progu XXI wieku. Kraków. Maliszewska A. (1975). Wzory wychowawcze w prasie kobiecej. „Zeszyty Pra‑ soznawcze”, nr 4. Paczkowski A. (2008). Historia Polski. Polska od 1939 do czasów obecnych. Warszawa. Poznański K. (1986). Economic Adjustment and Political Forces. Poland since 1970. „International Organization”, nr 2. Rich A. (2000). Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja. Warszawa. Sokół Z. (1998). Prasa kobieca w Polsce w latach 1945–1995. Rzeszów. Sokół Z. (2000). Wzór osobowy kobiety i model rodziny na łamach prasy kobiecej (1945–1990), [ w: ] Chańska W., Ulicka D. (red.), Polskie oblicza feminizmu. Warszawa. Sokół Z. (2012). Wizerunki kobiet na łamach tygodnika „Kobieta i Życie” w latach 1946–2002. „Rocznik Prasoznawczy”, nr 6. Szpakowska M. (2003). Chcieć i mieć. Samowiedza obyczajowa w Polsce czasu przemian. Warszawa. Titkow A. (2007). Tożsamość polskich kobiet: ciągłość, zmiana, konteksty. Warszawa. Tomasik W. (1999). Inżynieria dusz. Literatura realizmu socjalistycznego w planie „propagandy monumentalnej”. Wrocław. Zaremba M. (2003). „Bigosowy socjalizm”. Dekada Gierka, [ w: ] Miernik G. (red.), Polacy wobec PRL . Strategie przystosowawcze. Kielce. 129 130 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Stalinizm za podwójną gardą Marek Hendrykowski DOI: 10.5604/16448340.1132099 M a r e k H e n dr y k ow s k i S ta l i n i z m z a p odwó j n ą g a r dą W zbiorach Archiwum Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych przy ulicy Chełmskiej znajduje się unikatowy materiał filmowy nakręcony w maju 1953. Chodzi o liczący sobie w sumie ponad półtorej godziny blok dokumentalny będący reporterską rejestracją z X Mistrzostw Europy w boksie. Dzisiaj trudno wprost uwierzyć, iż wszystko, co się nań składa, stanowiło niegdyś zastrzeżony przez ówczesne władze prohibit. Jak do tego doszło? Jak to możliwe, że filmowy zapis przebiegu socrealistycznej imprezy sportowej, jaką były Mistrzostwa Europy w boksie zorganizowane w powojennej Warszawie, stał się nagle czymś, czego nie należy pokazywać milionom obywateli PRL? Historia tego materiału stanowi przypadek tyleż niecodzienny, co niezmiernie typowy dla czasów, w jakich powstał. Dla historyka polskiego kina tym ciekawszy, że nigdy dotąd szerzej nieopisany. Prestiżowa impreza Dzisiaj także zabiegamy o to, by wielkie międzynarodowe imprezy i zawody sportowe odbywały się w naszym kraju. Przywilej organizacji takich zawodów ma bez wątpienia duże znaczenie propagandowe. Wówczas jednak, w pierw‑ szej dekadzie istnienia Polski Ludowej, uzyskanie przez Warszawę prawa do organizacji turnieju w boksie amatorskim w randze Mistrzostw Europy było wydarzeniem nie tylko prestiżowym, ale i par excellence politycznym – nie‑ zwykle ważnym z punktu widzenia władz. Osobistą zasługę w tym sukcesie miał prominentny działacz sportu, Włodzimierz Reczek. Przedwojenny absolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, działacz OMTUR, następnie Polskiej Partii Socjalistycznej, bliski przyjaciel Józefa Cyrankiewicza – Włodzimierz Reczek należał do pierwszorzędnie ważnych postaci życia politycznego powojennej Polski. W roku 1945 był delegatem do Krajowej Rady Narodowej, następnie do 1956 posłem na Sejm kolejnych kadencji. Jego kariera polityczna nabrała niebywałego rozmachu po zjednoczeniu PPS i PPR i powstaniu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W roku 1948 Reczek został członkiem Komitetu Centralnego PZPR, pracując jako prawnik w dziale organizacyjnym partii. Sprężystą i wygodną trampolinę do własnej kariery zbudował sam. Ideą fixe działacza politycznego Włodzimierza Reczka – skądinąd doskonale korespondującą z dążeniami propagandowymi nowego ustroju – był rozwój masowej turystyki i ludowego sportu. Władza stawiała na jedno i na drugie. Duch realnego socjalizmu miał rozkwitać w zdrowym ciele i czerpać energię z tężyzny fizycznej milionów obywateli, których godnie reprezentują wybitni sportowcy: bokserzy, piłkarze, kajakarze, wioślarze, szybownicy, ciężarowcy, gimnastyczki, kolarze, lekkoat‑ leci. Wystarczyło podjąć się kierowania tym wielce obiecującym kombinatem. W roku 1952 Reczek wyjechał z nieliczną grupą naszych sportowców na Letnie Igrzyska Olimpijskie w Helsinkach, w których po raz pierwszy wzięli udział sportowcy ze Związku Radzieckiego. W tym samym roku zaczął kierować nowo utworzonym centralnym urzędem pod nazwą Główny Komitet Kultury Fizycznej i Turystyki. Warto w tym miejscu dodać, iż pierwszym po wojnie polskim złotym medalistą olimpijskim podczas igrzysk w Helsinkach został pięściarz wagi półśredniej Zygmunt Chychła, o którym będzie jeszcze mowa w dalszym ciągu niniejszych rozważań. Międzynarodowy sukces polskiego boksera pobudził wyobraźnię ambitnego dygnitarza, co miało swoje konsekwencje. Boks – ze względu na swą relatywną niekosztowność – wydawał się dyscypliną szczególnie predestynowaną do tego, 131 Marek Hendrykowski – filmoznawca i medioznawca, badacz kultury współczesnej, profesor zwyczajny w Katedrze Filmu, Telewizji i Nowych Mediów UAM w Poznaniu, ekspert Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Najnowsze książki jego autorstwa: Najlepsze kasztany. Księga cytatów polskiego filmu (2013), Semiotyka rucho‑ mych obrazów (2014) i Współczesna adaptacja filmowa (2014). marekhendrykowski@ gmail.com 132 kultura popularna 2014 nr 2 (40) by zorganizować w Polsce mistrzostwa Starego Kontynentu. Aby się o nie ubiegać, należało tylko podjąć nieodzowne starania, co też niebawem się stało. Kilka słów o znakomitym pięściarzu Zygmuncie Chychle. Urodzony w roku 1926, Kaszub, obywatel Wolnego Miasta Gdańska. Boks zaczął trenować jeszcze przed wojną w klubie Gedania. Pozbawiony przez hitlerowców obywa‑ telstwa gdańskiego, w wieku lat osiemnastu został przymusowo wcielony do Wehrmachtu, z którego zdezerterował, zostając odtąd żołnierzem II Korpusu generała Andersa. Do Polski wrócił w roku 1946. Na Olimpiadzie w Londynie (1948) dotarł do ćwierćfinału. Na IX Mistrzostwach Europy w boksie, które odbyły się w 1951 roku Mediolanie 1, nie miał już sobie równych, zdobywając pas mistrzowski w wadze półśredniej. Była to jednak dopiero uwertura do mających wkrótce nastąpić imponują‑ cych osiągnięć sportowych Zygmunta Chychły. Trenując pod opieką Feliksa Stamma, w roku 1952 zdobył dla Polski pierwszy po wojnie złoty medal olimpijski w Helsinkach po zwycięstwie nad swoim znakomitym rywalem Siergiejem Szczerbakowem 2. To właśnie po sukcesach polskiego pięściarza najpierw w Mediolanie, a kilkanaście miesięcy później w Helsinkach, Wło‑ dzimierz Reczek doszedł do wniosku, że należałoby zorganizować w Polsce prestiżową imprezę sportową. Jego wybór – jak się miało niebawem okazać nad wyraz trafny – padł na mistrzostwa Europy w boksie. Warszawa jako potencjalny organizator międzynarodowego turnieju bokserskiego absolutnie nie była w tamtym czasie przygotowana do podobnej imprezy. Przede wszystkim brakowało odpowiedniej hali sportowej. Ze względu na majowy termin rozważano nawet możliwość przeprowadzenia zawodów na wolnym powietrzu, ale pomysł ten szybko upadł. Zbudowanie nowej hali w tak krótkim czasie również nie wchodziło w grę. W błyska‑ wicznym tempie zaadaptowano więc jedyny w mieście obiekt odpowiednich rozmiarów, jakim była Hala Mirowska. Nic, że był to obiekt handlowy, generalnie nienadający się do takiej adaptacji. Decyzją władz politycznych i przewodniczącego GKKFiT Mistrzostwa Europy w boksie miały się odbyć właśnie w tym locum – całkiem pozbawionym odpowiedniej wentylacji i zu‑ pełnie nieprzystosowanym do tego celu. Niedogodności te nie miały jednak dla organizatorów żadnego znaczenia. Liczył się wyłącznie efekt propagandowy. Telewizja w Polsce, o której związkach z tematem będzie tu jeszcze mowa, dopiero wtedy raczkowała. Radio, choć bardzo popularne i słuchane przez miliony ludzi, nie było jednak jedyną alternatywą. Do dyspozycji pozostawało jeszcze kino. Włodzimierz Reczek zadbał o odpowiednią filmową promocję turnieju za pośrednictwem Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Polskiej Kroniki Filmowej. Dzięki temu X Mistrzostwa Europy w boksie amatorskim stały się drugim po kolarskim Wyścigu Pokoju tak obszernie relacjonowa‑ nym za pośrednictwem różnych mediów wydarzeniem sportowym w Polsce Ludowej, a kino miało mieć w tym swój walny udział. W ówczesnych warunkach powszechnego deficytu taśmy filmowej i braku nowoczesnego reporterskiego sprzętu był to niewątpliwie ewenement produk‑ cyjny i nie lada wyczyn realizatorski. Nie chodziło tylko o same mistrzostwa. Już w początkach lutego (11.02.1953) zjawił się na zgrupowaniu w Sopocie operator Sergiusz Sprudin, który nakręcił dla Kroniki ponadminutową relację 1 Gwoli dochowania historycznej ścisłości, warto w tym miejscu dodać, iż najsilniejsi rywale polskich pięściarzy reprezentanci ZSRR w mediolańskich Mistrzostwach Europy w roku 1951 nie brali jeszcze udziału. 2 Trzy lata później, podczas Mistrzostw Europy w boksie, które odbyły się wiosną 1955 w Berlinie Zachodnim, Szczerbakow będzie już trenerem reprezentacji radzieckiej. M a r e k H e n dr y k ow s k i S ta l i n i z m z a p odwó j n ą g a r dą zatytułowaną Pod okiem Feliksa Stamma (PKF 1953 wyd. 7). Nakręcono też osobny materiał z obozu kondycyjnego kadry w Tatrach. W kolejnych tygodniach temat zbliżających się bokserskich Mistrzostw Europy w Warszawie był nadal pilnie monitorowany propagandowo. Na początku kwietnia operator PKF Karol Szczeciński przyjechał z kamerą do Poznania, aby zarejestrować przebieg finałowych walk XXIII Mistrzostw Polski w boksie, które miały być ostatnim sprawdzianem reprezentantów naszej kadry narodowej na kilka tygodni przez warszawskim turniejem. „Był to wielki egzamin przed Mistrzostwami Europy” – komentował zza kadru lektor PKF Andrzej Łapicki. Dłuższy niż zazwyczaj materiał z tej imprezy zatytułowany Wielka batalia na ringu pojawił się na ekranach kin w wydaniu 15. Polskiej Kroniki Filmowej z roku 1953. Prawdziwa ofensywa propagandowa filmowców dokumentalistów miała jednak nastąpić dopiero wiosną. Jej clou stanowił niezwykle obszerny reportaż z samego przebiegu turnieju. Wieloaktowy materiał zdjęciowy z warszawskich mistrzostw osiągnął po zmontowaniu format ponadgodzinnego (sic!) reportażu sportowego. Czterech operatorów (Wiktor Janik, Witold Jabłoński, Karol Szczeciński i Mieczysław Wiesiołek) sfilmowało cały przebieg imprezy: nie tylko same pojedynki bokserów, od eliminacji do walk finałowych, ale także wiele kapitalnie podpatrzonych scenek rodzajowych (reakcje widzów, tropi‑ kalna temperatura w Hali Mirowskiej, euforia tłumów po triumfie Polaków itp.). Film nosił tytuł Z mistrzostw Europy w boksie 3. Całość obejmowała aż 8 wydań specjalnych PKF, o łącznym metrażu ponad 1600 metrów. Nad opracowaniem i komentarzem czuwał znakomity sprawozdawca sportowy, Bohdan Tomaszewski. Było zresztą co filmować. Polscy bokserzy wypadli w turnieju nad podziw dobrze. Z dziesięciu naszych pięściarzy odpadł w eliminacjach tylko Zbigniew Piórkowski. Aż dziewięciu dotarło do półfinałów, zdobywając medale. Drogę do finałów wywalczyło sobie siedmiu naszych reprezentantów; dla porównania: Rosjanie wprowa‑ dzili sześciu, czyli o jednego mniej. Wiadomość o tym bezprecedensowym sukcesie zelektryzowała całą sportową Polskę. 24 maja 1953, w dniu finałów, w Warszawie panowała upalna pogoda. Obliczona na pięć tysięcy kibiców, wypełniona po brzegi widownia w Hali Gwardii dosłownie pękała w szwach. Na zewnątrz tysiące ludzi zgromadzonych tłumnie na Placu Mirowskim słuchały przez megafony relacji radiowej. Nasi bokserzy nie zawiedli. Już w pierwszej walce, w wadze muszej Henryk Kukier w półfinale pokonuje reprezentanta ZSRR Anatolija Bułakowa, a w finale zwycięża Czecha Františka Majdlocha. Tamtego dnia Mazurek Dąbrowskiego rozbrzmiewa jeszcze pod dachem Hali Gwardii cztery razy. W kolejnym pojedynku w wadze koguciej Zenon Stefaniuk zwycięża w finałowej walce groźnego radzieckiego fightera Borisa Stiepanowa. W piórkowej Henryk Kruża zdobywa trzeci złoty medal naszej reprezentacji, wygrywając z renomowanym Aleksandrem Zasuchinem. W lekkopółśredniej młodziutki 20‑letni wówczas Leszek Drogosz, po wygra‑ nej w eliminacjach z Wiktorem Miednowem, sięga po złoty pas, pokonując Irlandczyka Terence’a Milligana. W wadze półśredniej Zygmunt Chychła po wyrównanym pojedynku po raz kolejny w swej karierze pokonuje na punkty Siergieja Szczerbakowa. Nie koniec na tym. Srebrne medale Mistrzostw Europy zdobyli: Tadeusz Grzelak w wadze półciężkiej (po porażce z bokserem NRD Ulrichem Ni‑ tschkem) i Bogdan Węgrzyniak w wadze ciężkiej pokonany w finale przez 3 W zbiorach Archiwum WFDiF w Warszawie, sygnatura F 356. 133 134 kultura popularna 2014 nr 2 (40) potężnego litewskiego boksera walczącego w barwach Związku Radzieckiego, Algirdasa Šocikasa. Mamy więc w sumie pięć złotych i dwa srebrne medale ME. Ponadto medale brązowe wywalczyli: medalista Olimpiady w Londynie rutyniarz Aleksy Antkiewicz w wadze lekkiej (przegrał swą walkę o finał z późniejszym mistrzem ME, debiutującym w warszawskim turnieju, repre‑ zentantem ZSRR Władimirem Jengibarianem) oraz kolejny obok Drogosza medalowy debiutant w naszej reprezentacji, 18‑letni Zbigniew Pietrzykowski w wadze lekkośredniej. I byłby to triumf bezprecedensowy, gdyby nie fakt, że nasi reprezentanci odnieśli go, pokonując głównie, choć niewyłącznie, bokserów Związku Radzieckiego 4. Zwycięstwo nad wyraz cenne, ale nie w sensie propagan‑ dowym: odniesione bowiem nad „starszym bratem”, a więc pod względem wymowy ideologicznej „niesłuszne” i „niepoprawne”, a być może nawet „groźne” w niemożliwych do przewidzenia skutkach reakcji, jaka może nastapić ze strony pierwszej siły światowego postępu. Luminarze polskiego sportu przestraszyli się go nie na żarty. Już w trakcie finałowych walk, za kulisami turnieju doszło do niebywałego skandalu. Stało się nim adresowane do Komitetu Centralnego PZPR pismo dotyczące „niesprawiedliwego” i „krzywdzącego” werdyktu sędziowskiego w zaciętym finałowym pojedynku w wadze półśredniej między Zygmuntem Chychłą i Siergiejem Szczerbakowem. Po emocjonującej wyrównanej walce sędziowie przyznali nieznaczne zwycięstwo na punkty i pas mistrzowski Chychle. Nieopisana powszechna radość, jaka zapanowała w Hali Gwardii, nie wszystkim przypadła do gustu. Wasalne w swej wymowie pismo prote‑ stacyjne w tej zaiste „oburzającej” sprawie złożyło… polskie kierownictwo natychmiast po ogłoszeniu werdyktu, informując o tym jednocześnie towa‑ rzyszy radzieckich. Kibice oceniali i przeżywali triumf całkiem inaczej. Tamtego pamiętnego dnia (dodajmy, zaledwie kilka tygodni po śmierci Stalina), już po zakończeniu walk finałowych działy się w Warszawie rzeczy niezwykłe. Pięć złotych pasów polskich reprezentantów wywołało istną euforię. Pękła bariera emocjonalna lat stalinizmu. Ludzie zgromadzeni przy megafonach na Placu Mirowskim i na stołecznych ulicach rzucali się sobie w objęcia i płakali z radości. Legenda głosi, iż obwołany bohaterem ojciec sukcesu naszych bokserów Feliks Stamm powędrował z Hali Mirowskiej do Hotelu Polonia w Alejach Jerozolimskich niesiony przez całą drogę na ramionach rozentuzjazmowanych kibiców. Wydawać by się mogło, że nie ma bardziej, niż tamte mistrzostwa i seria zwycięstw naszych bokserów, przekonującego argumentu, który miałby do‑ wodzić tezy, iż to nowy ustrój przyczynił się w ogromnej mierze do sukcesów polskiego sportu. Materiały filmowe z warszawskiego turnieju wprost idealnie nadawały się na ilustrację ogromnych sportowych sukcesów PRL. A jednak, mimo tak powszechnego zainteresowania, milionom ludzi nie dane było na ekranach kin w całej Polsce obejrzeć reportażu z bokserskich Mistrzostw Europy, które odbyły się w ich kraju. Jedyny materiał dotyczący warszawskiego turnieju, opatrzony komentarzem własnego autorstwa, ówczesny szef kroniki Jerzy Bossak umieścił w ogólnopolskim wydaniu PKF dopiero 10 czerwca (!) 1953. Materiał ten nosił wymowny tytuł Pożegnanie bokserów radzieckich (PKF 4 Pojedynki bokserów polskich i radzieckich odbywały się po wojnie już wcześniej. W roku 1947 „Przegląd Sportowy” w wydaniu specjalnym relacjonował mecz bokserski ZSRR – Polska, a w 1950 reprezentacja bokserów ZSRR gościła na międzynarodowym turnieju z okazji 30‑lecia Polskiego Związku Bokserskiego, zwyciężając drużynowo przed Polską. „Przegląd Sportowy” 1950, nr 3. M a r e k H e n dr y k ow s k i S ta l i n i z m z a p odwó j n ą g a r dą 1953 wyd. 25). Wśród zagranicznych tematów znalazły się w tym wydaniu PKF dwa materiały: Wielka obrabiarka i Brudna wojna. Sama realizacja dokumentu została na szczęście ukończona. Film powstał zgodnie z założonym planem, przybierając w ostatecznej wersji postać roz‑ budowanego reportażu z dobrze rozwiniętą dramaturgią (żywiołowe reakcje publiczności, sensacyjna przegrana Laszlo Pappa, wizyta bokserów w Akademii Wychowania Fizycznego na Bielanach etc.). Zamiast do kin, powędrował on jednak do magazynu, daremnie czekając na publiczne pokazy. Nie uratowały go też – dopisane w komentarzu, pełne urzędowego entuzjazmu – akcenty w rodzaju: „Technika Jengibariana przynosi chlubę trenerom radzieckim”, „W ostatniej walce zwycięża bokser radziecki” (chodziło o zwycięstwo Šoci‑ kasa nad Węgrzyniakiem w ciężkiej) czy „X Mistrzostwa Europy w boksie to wielki triumf bokserów polskich i radzieckich.” (ostatnie zdanie komentarza). Tylko dwa złote medale bokserów ZSRR wobec pięciu polskich to było, tak czy inaczej, o wiele za mało. „Czy nie za dużo tych sukcesów?” „Czy nie za dużo tych sukcesów, panie Stamm?”. Ta niedorzeczna w innych warunkach kwestia wymownie oddaje nie tyle schizofreniczny, co cyniczny stosunek stalinowskich działaczy sportowych i dziennikarzy do rodzimego sportu. Nie była ona jednak w stanie zmienić, ani ograniczyć szczytnych dążeń znakomitego trenera. Na następnych Mistrzostwach Europy, które odbyły się na przełomie maja i czerwca 1955 na „gorącym gruncie”, w Berlinie Zachodnim (Niemiecka Republika Federalna). Dlaczego ów teren stanowił „gorący grunt”? Nietrudno się domyślić. Z przyczyn ideologicznych, oczywiście. Dość powiedzieć, że impreza odbywała się już po głośnej ucieczce Józefa Światły na Zachód (grudzień 1953) i jego rewelacjach nadawanych na antenie Radia Wolna Europa w ciągu następnego roku, a w Berlinie Zachodnim co rusz odbywały się wtedy zloty odwetowców z organizacji przesiedleńczych. „Papa Stamm” tymczasem robił swoje. Polscy bokserzy pod jego wodzą na berlińskich ME w 1955 roku znów pokazali wielką klasę, ponownie sięgając po tytuł najlepszej drużyny turnieju. Był tylko jeden, za to bardzo poważny, problem. Podobnie jak dwa lata wcześniej w Hali Mirowskiej, również i tym razem o kilku zwycięstwach reprezentantów Polski rozstrzygnęły zacięte pojedynki z pięściarzami Związku Radzieckiego. I tak, w wadze koguciej Zenon Stefaniuk, zdobył złoty medal, wygrywając finałową walkę z tym samym, co w Warszawie, groźnym rywalem Borisem Stiepanowem. Leszek Drogosz zdobył drugi w swej karierze złoty medal Mistrzostw Starego Kontynentu wagi lekkopółśredniej, pokonując w finale Węgra Pála Budaia. Wcześniej w walce półfinałowej Drogosz wygrał z trudnym i wymagającym rywalem, reprezentantem ZSRR Władimirem Jengibarianem. W ślady Drogosza kilkadziesiąt minut później poszedł na berlińskim turnieju trzeci z naszych złotych medalistów tych mistrzostw, młodziutki Zbigniew Pietrzykowski, wygrywając finałowy pojedynek w wadze lekko‑ średniej z bokserem radzieckim Karlosem Dżanerjanem. Trzy mistrzowskie pasy na dziesięć wag zdobyte na Mistrzostwach Europy w boksie w 1955 roku stały się kolejnym wielkim sukcesem naszej reprezentacji trenowanej przez 135 136 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Feliksa Stamma. Ale znów były to zwycięstwa odniesione nad Wielkim Bratem, czyli przewagi pod względem ideologicznym „nieprawomyślne”. Embargo informacyjne na triumfy boksu polskiego nad boksem radzieckim w tamtym czasie nie mogło już być utrzymane. Pisano zatem o berlińskich sukcesach i pięciu (w tym aż trzech złotych) medalach Polaków w boksie dość oględnie w gazetach. Relacjonowano je też w wiadomościach sportowych i w bezpośredniej transmisji z walk półfinałowych i finałowych na antenie Polskiego Radia. A film? Z Mistrzostw Europy w Berlinie Zachodnim w kinach polskich nie pojawił się jako rutynowy temat PKF żaden materiał filmowy. Czyżby znaczyło to, że materiał taki w ogóle nie powstał? Albo, że nie trafił do Polski w drodze wymiany, na przykład z zachodnioniemiecką kroniką aktualności? Jak się okazuje, nie tylko został nakręcony, ale co ważne znów – jak dwa lata wcześniej w Warszawie – odgórnym postanowieniem nie żałowano środków na jego realizację. W Archiwum Filmowym WFDiF pod sygnaturą F 405 spoczywa pięcioaktowy reportaż zatytułowany Bokserskie Mistrzostwa Europy. Ze względu na niemal identyczny tytuł łatwo go pomylić z uprzednio omawianym warszawskim reportażem z 1953. Materiał zdjęciowy z XI bokserskich ME w Berlinie Za‑ chodnim nakręcony przez Mieczysława Wiesiołka i Antoniego Staśkiewicza powstał na przełomie kwietnia i maja 1955 jako produkcja WFD. Nadano jej status pięciu kolejnych wydań specjalnych Polskiej Kroniki Filmowej. Reporterska relacja zaczyna się jazdą Aleją Stalina w Berlinie Wschodnim podczas podróży i wjazdu reprezentacji naszych pięściarzy oraz operatorów PKF na terytorium Berlina Zachodniego. Atmosfera „odwilży” wiele zmieniła w ówczesnej polskiej rzeczywistości. Nie na tyle jednak, by Mistrzostwa Europy w boksie mogły być pokazane w tysiącach kin w całej Polsce. Nie mogły i nie były. Historia tych niewielu pokazów jest krótka i bardzo wymowna. Po ukończeniu montażu i nagraniu komentarza, który – jak zwykle – czyta ówczesny etatowy lektor PKF An‑ drzej Łapicki, ponadgodzinny reportaż z Berlina Zachodniego doczekał się w czerwcu 1955 ledwie kilku seansów zamkniętych. Ich miejsca są bardzo wymowne. Oglądano go kolejno: w Centrali Wynajmu Filmów (6 czerwca), w Centralnym Urzędzie Kinematografii (10 czerwca), w SPATiF (17 czerwca) i na koniec, 21 czerwca 1955 w Belwederze. A potem zapadło wieloletnie głuche milczenie, jakby kolejny sukces polskich pięściarzy miał być czymś, czego obywatelom PRL-u nie należy pokazywać pod żadnym pozorem. Dla porządku dodajmy jeszcze, iż oba filmy zostały opatrzone w zbiorach Archiwum WFD literą Z (zastrzeżone), stając się na dziesiątki lat filmowym prohibitem. Mówimy o bokserach, ale za ich zwycięstwami stał jeszcze ktoś. Kim był twórca tych wszystkich sukcesów, Feliks Stamm? Urodził w roku 1901 w Kościanie. Kawalerzysta w stopniu wachmistrza. Przed wojną najpierw sam boksował, sparując w ringu głównie podczas służby wojskowej i mając na koncie kilkanaście własnych walk stoczonych w poznańskim klubie bokserskim Pentatlon, następnie od 1926 zdobywał doświadczenie trenerskie w Warcie Poznań. W roku 1932 został wykładowcą Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego w Warszawie. Jego nowatorskie metody treningowe i niestrudzony zapał do pracy zwróciły uwagę znawców. W roku 1936 Stamm zostaje trenerem reprezentacji Polski w boksie. Już w następnym roku odnosi ona olbrzymi sukces, zdobywając Puchar Narodów dla najlepszej drużyny Mistrzostw Europy w Mediolanie (1937). Złote medale Aleksandra Polusa w wadze piórkowej i Henryka Chmielewskiego w średniej M a r e k H e n dr y k ow s k i S ta l i n i z m z a p odwó j n ą g a r dą oraz srebrne: Edmunda Sobkowiaka w muszej, Józefa Pisarskiego i Franciszka Szymury w półciężkiej sprawiają, że polski boks zostaje zauważony. Dwa lata później, na kolejnych Mistrzostwach Europy w Dublinie (kwie‑ cień 1939), reprezentanci Polski w boksie powtarzają mediolański wyczyn, z pięcioma zdobytymi medalami ponownie otrzymując Puchar Narodów dla najlepszej drużyny turnieju. Mistrzem Europy wagi półśredniej zostaje wówczas legendarny „Kolka”, Antoni Kolczyński (będzie o nim jeszcze mowa w związku z Dymszą), a srebrne medale zdobywają: Antoni Czortek w wadze piórkowej, Józef Pisarski w średniej i ponownie (po wywalczeniu pierwszego brązu w Mediolanie) Franciszek Szymura w półciężkiej. Brązowy medal do‑ kłada do tej kolekcji Zbigniew Kowalski, zwycięzca półfinału w wadze lekkiej. Po zakończeniu II wojny światowej Feliks Stamm powraca do pracy trenerskiej najpierw w poznańskiej Warcie, a następnie w kadrze narodowej, kładąc bezcenne podstawy pod przyszłe sukcesy tego sportu w powojennej Polsce, nie bez przyczyny nazywanego polską szkołą boksu. Nie unikał kamery. Jesienią 1953 w Polskiej Kronice Filmowej nr 47 pojawił się dwuminutowy materiał o życiu rodzinnym Stamma, wzorowego męża i ojca rodziny (nieco wcześniej znakomity trener otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski). W tym samym roku odbyła się premiera komedii satyrycznej Sprawa do załatwienia w reżyserii Jana Rybkowskiego i Jana Fethkego. W filmie tym Feliks Stamm wystąpił nie – jak można by się spodziewać – w roli trenera, lecz arbitra ringowego, który sędziuje nierówną walkę między Fronczakiem a Jóźwiakiem, czyli Adolfem Dymszą i – wybierającym się właśnie na sportową emeryturę – Antonim Kolczyńskim. Do nakręcenia epizodu bokserskiego sprytnie wykorzystano „gotową” scenerię Hali Mirow‑ skiej i ustawiony w niej ring. Premiera tego filmu odbyła się kilka miesięcy po mistrzostwach, 5 września 1953. Pięściarski pojedynek Dodek – Kolka (z Dymszą obsadzonym także w innej roli niesfornego kibica‑bikiniarza na widowni) miał na ekranie przebieg bardzo emocjonujący i przeszedł do annałów, jeśli nie rodzimego boksu, to w każdym razie filmu polskiego. Nokautujący cios „Kolki” i upadek na ring Fronczaka‑Dymszy w ostatniej rundzie pojedynku ma w sobie posmak chaplinowskiej burleski. Warto dodać, że w przywołanej scenie jesteśmy świadkami nie tylko walki na ringu, ale także – co było wówczas nielada ewenementem – jej transmisji na żywo przeprowadzanej przez głównego bohatera filmu, reportera Telewizji Polskiej. Fabuła Rybkowskiego i Fethkego nie miała żadnych problemów z wej‑ ściem na ekrany. Inaczej, niż oba dokumentalne reportaże z mistrzostw Europy w Warszawie (1953) i Berlinie Zachodnim (1955), które powędrowały na półkę. Widać, można dać się pobić „wielkiemu bratu”, ale nie należy z nim wygrywać, nawet na punkty. Cóż z tego, że triumf był ogromny („czy nie za wiele tych sukcesów, panie Stamm?”), skoro filmowe sprawozdania z obu imprez powędrowały do magazynów. Z mistrzostw Europy w boksie i Mistrzostwa Europy w boksie to jedne z najstarszych prohibitów polskiego dokumentu. W roku 1955 odwilż polityczna była jeszcze za słaba, żeby pojawiły się na ekranach oba te filmy. Przemiany Października przejściowo zmieniły coś pod względem cenzury dokumentalnych materiałów filmowych. Nawet tych, które stanowiły gruby „nietakt polityczny”. Jesienią 1957 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie w pamiętnym meczu reprezentacji wygranym 2:1 Gerard Cieślik strzelił Rosjanom dwa gole. Stutysięczna publiczność oszalała z radości, a mecz przerodził się w gigantyczną manifestację antysowiecką. Samego 137 138 kultura popularna 2014 nr 2 (40) meczu nie podobna było w ogóle pominąć. W Polskiej Kronice Filmowej 1957 / 4 4A można zobaczyć dwuminutową relację z jego przebiegu, pozbawioną oczywiście wszelkich wspomnianych przed chwilą akcentów. Komentarz chwalił polskich piłkarzy – zwycięzców mistrzów olimpijskich. Kilka lat wcześniej bokserzy wygrywający swoje walki z pięściarzami radzieckimi mieli znacznie mniej szczęścia. Dwie pamiętne Olimpiady Od sukcesu na mistrzostwach w Berlinie Zachodnim minęło kolejnych kilka lat. Na Olimpiadę do Rzymu (1960) wysłaliśmy znów pełny dziesię‑ cioosobowy skład reprezentantów kraju. Tym razem losowanie sprawiło, że w rywalizacji o medale obyło się bez pojedynków z bokserami radzieckimi. Transmisję z Olimpiady kibice słyszeli w radiu, a niektórzy oglądali w telewizji. Tadeusz Paździor został mistrzem olimpijskim wagi lekiej. Trzy srebrne medale wywalczyli: Jerzy Adamski w wadze piórkowej, Tadeusz Walasek po porażce (i krzywdzącym werdykcie sędziów) w walce z Amerykaninem Edwardem Crookiem i Zbigniew Pietrzykowski po wspaniałym, niezwykle dramatycznym pojedynku z 18‑letnim Cassiusem Clayem (późniejszym legendarnym mistrzem wszechwag, Muhammadem Alim). Brązowe medale na ringu w Rzymie wywalczyli: Brunon Bendig w koguciej, Marian Kasprzyk w lekkopółśredniej i Leszek Drogosz w półśredniej. Kolejny występ i kolejny triumf. Czy można sobie wyobrazić i wymarzyć większy sukces? Cztery lata później, na Olimpiadzie w odległym Tokio, miało się okazać, że trener Feliks Stamm mierzy jeszcze wyżej. Znów wysłaliśmy na igrzy‑ ska pełną reprezentację złożoną z dziesięciu bokserów. Ostateczny wynik zmagań polskich pięściarzy, bezprecedensowy w historii polskiego sportu, przerósł najśmielsze oczekiwania. Tytuły mistrzów olimpijskich w bok‑ sie zdobyli jeden po drugim: Józef Grudzień w wadze lekkiej, Jerzy Kulej w wadze lekkopółśredniej i Marian Kasprzyk w wadze półśredniej. Srebrny medal wywalczył Artur Olech, a brązowe: Józef Grzesiak, Tadeusz Walasek i Zbigniew Pietrzykowski (wszyscy trzej przegrali walkę o finał z bokserami radzieckimi). Grzesiak po porażce z późniejszym mistrzem olimpijskim Borisem Łagutinem, a Pietrzykowski po przegranej z Aleksiejem Kisielowem. Trzeci ze stoczonych w półfinale igrzysk pojedynków radziecko‑polskich przeszedł do annałów boksu amatorskiego. Zdobywca brązowego medalu Igrzysk Olimpijskich, Tadeusz Walasek przegrał po wspaniałym pojedynku z późniejszym mistrzem olimpijskim, znakomitym technikiem Walerijem Popienczenką, uznanym w Tokio za najlepszego pięściarza turnieju. Także w walce o najwyższe podium historia poniekąd się powtórzyła: wszystkie trzy złote medale zostały wywalczone przez Polaków w walce z bokserami Związku Radzieckiego. Najpierw Grudzień jednogłośnie wy‑ punktował walczącego z odwrotnej pozycji Wiliktona Barannikowa, następnie Kulej pokonał Jewgienija Frołowa, a po nim Kasprzyk, walcząc ze złamanym w pierwszej rundzie kciukiem, zwyciężył Ričardasa Tamulisa. Dodajmy do tego jeszcze, że nasz srebrny medalista z Tokio w wadze muszej, Artur Olech wyeliminował w półfinale reprezentanta ZSRR Stanisława Sorokina. Znów zatem wspaniały triumf, ale jednocześnie sukces o „nieprawomyślnej”, „niewłaściwej” pod względem ideologicznym wymowie. Wszystko to jednak, najzwyczajniej w świecie, można było obejrzeć na własne oczy na ekranach telewizorów. M a r e k H e n dr y k ow s k i S ta l i n i z m z a p odwó j n ą g a r dą A wracając do naszych bokserów… Ich olimpijskie sukcesy w Rzymie i w Tokio, a zwłaszcza niecodzienna historia Mariana Kasprzyka, ponownie zwróciły na siebie uwagę naszych filmowców. Widomym tego śladem jest fabularny film Bokser w reżyserii Juliana Dziedziny (premiera 3 marca 1967), według scenariusza Jerzego Suszki i Bohdana Tomaszewskiego. To jednak już temat na inne opowiadanie. 139 140 Małgorzata Roeske nostalgia? kultura popularna 2014 nr 2 (40) Moda czy O tym, jak PRL funkcjonuje w wy‑ obraźni społecz‑ nej współczes‑ nych Polaków DOI: 10.5604/16448340.1132101 M a ł g or z ata R oe s k e M oda c z y no s ta l g i a ? Minęło 25 lat od momentu transformacji systemowej w Polsce, a epoka PRL ‑u jest nadal żywa w społecznej wyobraźni Polaków. Pokolenie pamiętające tamten okres wspomina go z rozrzewnieniem, którego nie zakłócają nawet reminiscencje pozornie przykrych doświadczeń związanych choćby z brakiem towarów, kolejkami, czy opresyjnym aparatem władzy. Fakty z przeszłości są poddawane swoistemu przewartościowaniu, czego efektem jest idealizacja minionego czasu. Równocześnie jesteśmy świadkami nieco innego zjawiska, jakim jest moda na PRL. Piszę „innego”, gdyż, o ile w pierwszym przypadku mamy do czynienia z pewnym rodzajem nostalgii, o tyle moda na tzw. cywili‑ zację komunizmu (Grębecka, 2010a: 321) wydaje się być odrębnym zjawiskiem, opartym na innych mechanizmach. Nostalgia jest – co zrozumiałe – głównie udziałem pokolenia, które pamięta okres socjalizmu. Odwołuje się ona przede wszystkim do sfery emocji, wydaje się koncentrować w wyobrażeniach wspól‑ noty pokoleniowej, która doświadczyła tamtej epoki i w ich obrębie niejako zamyka się. Odbiorcami mody na PRL jest natomiast w większości młodsze pokolenie, dla którego artefakty socjalizmu zyskały status kultowych, a czasy tamte jawią się jako niewyczerpane źródło absurdalnego humoru. Należy w tym miejscu podkreślić, iż moda na PRL nie oznacza mody na komunizm w rozumieniu systemu politycznego. Zjawisko funkcjonuje w oderwaniu od polityki oraz ideologii, ogranicza się ono jedynie do fascynacji przedmiotami i życiem codziennym PRL‑u. Moda, jak to zwykle bywa, związana jest ściśle z kulturą masową. Wydaje się tutaj zasadnym wprowadzenie rozróżnienia na kulturę masową i popularną, często stosowanych zamiennie. Istotna różnica polega na tym, iż kultura masowa jest niejako wtórna wobec kultury popularnej. Kultura popularna jest generowana oddolnie, jej źródłem jest gust odbiorców, którzy wyrażają zapotrzebowanie na określonego rodzaju treści i wytwory, oni również je upowszechniają. Kultura masowa jest ściśle związana z rewolucją prze‑ mysłową i upowszechniana poprzez środki masowego przekazu, reklamę. W tym rozumieniu kultura popularna jest pojęciem szerszym i ma charakter ahistoryczny, bardziej uniwersalny (ibidem: 331 – 332). Popkomunizm 1 zasadniczo ma swoje źródła w kulturze popularnej – za‑ potrzebowanie na treści związane z cywilizacją komunizmu ma charakter oddolny. Moda ukonstytuowała się spontanicznie, bez udziału specjalistów od marketingu i reklamy. Niemniej jednak rynek żywo odpowiada na ową potrzebę, dlatego obecnie jesteśmy świadkami zalewu treści nawiązujących do minionego systemu, popularyzowanych przez mass media, a więc kulturę masową. Celem niniejszej pracy jest próba analizy przyczyn, mechanizmów oraz, do pewnego stopnia, również konsekwencji funkcjonowania obydwu tych zjawisk: nostalgii oraz mody na PRL. Chciałabym również zastanowić się, jaka relacja je łączy: czy możemy mówić o jakimkolwiek związku przyczynowo‑skutkowym, czy też zjawiska te oparte są na zupełnie odrębnych mechanizmach. 1 Termin ten utrwalił się już w dyskursie badaczy zajmujących się zagadnieniem socjalizmu. Jak sama nazwa wskazuje, odwołuje się ono do kultury popularnej, a więc generowanej oddolnie. Wiąże się on zarazem z szeroko rozumianymi treściami kulturowymi powstałymi w krajach socjalistycznych i komunistycznych, czyli tzw. cywilizacją komunizmu: sztuką, estetyką, artefaktami, zachowaniami społecznymi (Grębecka Z., 2010a). 141 Małgorzata Roeske – absolwentka studiów I stopnia na kierunku etnologia i antropologia kulturowa UJ, obecnie studentka II roku studiów uzupełniających w IEiAK UJ. malgorzata.roeske@ gmail.com 142 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Nostalgia za PRL‑em Termin „nostalgia” na gruncie nauk humanistycznych rozumiany jest jako tęsknota za minionym, utraconym czasem – za krainą dzieciństwa, małą ojczyzną, ojczyzną ideologiczną, utraconą arkadią (Grębecka, 2010b: 359). Muszą zatem zaistnieć dwa warunki, aby zrodziło się uczucie nostalgii w człowieku: pamięć przeszłości oraz utrata związana ze zmianą położenia. Efektem tej tęsknoty jest pozytywne wartościowanie przeszłości, niekiedy wręcz jej idealizacja. Przeszłość jest poddawana mechanizmowi mityzacji, jawi się jako czas w którym panowało braterstwo, wspólnota, egalitaryzm. Michael Herzfeld, autor koncepcji nostalgii strukturalnej, zauważa, że jej cechą jest powtarzalność – każde pokolenie wyraża tę samą tęsknotę za czasem minionej młodości, kiedy ludzie byli dla siebie lepsi, bardziej bezinteresowni, życzliwsi (Herzfeld, 2005). Inny autor, David Lowenthal, utożsamia nostal‑ gię z modą na fascynację przeszłością i źródeł tejże dopatruje się w tempie zmian społecznych, które wywołują zjawisko, które określa on mianem obowiązku pamięci. Obowiązek ten przejawia się w potrzebie prowadzenia działalności kronikarskiej i kolekcjonerskiej 2. Nostalgia jest zjawiskiem powszechnym i wszechogarniającym, definiującym nasz stosunek wobec przeszłości. Lowenthal, cytując Bevisa Hilliera, pisze,że „historia została przetworzona na nostalgię niemal natychmiast po tym, jak się wydarzyła” 3 (Lowenthal, 1985: 6). Podobne do Herzfelda spojrzenie na przyczyny nostal‑ gii prezentuje Marcin Brocki. Uważa on, iż jej źródło leży w zbyt szybkiej zmianie kodów kulturowych organizujących życie społeczne po upadku socjalizmu w Polsce, przez co stały się one „obcymi językami” (Brocki, 2011: 26 – 33). Wyjaśnienie to wydaje się być całkiem prawdopodobne – osoby, które doświadczyły transformacji zwyczajnie mogą czuć się zagubione w nowej rzeczywistości i dlatego uciekają we wspomnieniach w znaną, oswojoną przeszłość. Jeżeli już doszliśmy do tematu przyczyn nostalgii, warto je nieco usystematyzować. Motywy nostalgii Do podstawowych źródeł nostalgii badacze zaliczają tęsknotę za utraconą, zmityzowaną przeszłością, poczucie utraty ciągłości wobec zbyt nagłej zmiany kulturowej oraz przekonanie o istnieniu w przeszłości silniejszych i głębszych więzi międzyludzkich (Grębecka, 2010a: 335). Tęsknota za przeszłością to również tęsknota za minioną młodością, która zwykle ulega idealizacji. O ile powyższe motywy wydają się być dość uniwersalne dla wszelkich przejawów nostalgii, warto przyjrzeć się, w jaki sposób realizują się one w przypadku nostalgii za PRL‑em. Życie codzienne w socjalistycznym kraju na pewno nie było łatwe, ale był to świat znany i oswojony, funkcjonujący według względnie jasnych reguł, które zapewniały poczucie stabilizacji. Ten relatywnie trwały idiom kulturowy rozsypał się wraz z zaistnieniem transformacji systemowej, która przyniosła zmiany gospodarcze, kulturowe i obyczajowe o niespotykanej dotąd dynamice. Niezwykle trafna jest w tym przypadku popularna swego czasu metafora jadącego pociągu, do którego nie każdemu udało się wskoczyć. Osoby, które 2 Pewnych analogii można się tutaj doszukać w koncepcji „punktów pamięci” Pierre’a Nory, do której powrócę jeszcze w dalszej części pracy. 3 „History was being recycled as nostalgia almost as soon as happened” (tłum. M.R.). M a ł g or z ata R oe s k e M oda c z y no s ta l g i a ? nie nadążyły za zmianą, znalazły się w trudnej sytuacji materialnej. Problem ten jednak nie dotyczy wyłącznie sfery ekonomicznej, ale także – a może przede wszystkim – kulturowej. Reguły życia społecznego, kody, o których pisze Marcin Brocki, zmieniły się w zbyt szybkim tempie dezorganizując życie jednostki. Naturalnym odruchem obronnym w takiej sytuacji jest zwrot ku temu, co znajome i bezpieczne – ucieczka w oswojoną przeszłość. Przeszłość ta jest postrzegana jako miejsce prostszych, nieskomplikowanych relacji międzyludzkich; świat, w którym łatwiej można było liczyć na po‑ moc drugiego człowieka i w którym istniały silniejsze więzi wspólnotowe (na przykład sąsiedzkie). Mający swoje źródło w komunistycznej ideologii egalitaryzm, zakładający równy podział środków, może nie był realizowany w stopniu wzorcowym, ale regulował na tyle poziom życia obywateli, że nie miały miejsca tak drastyczne różnice w statusie materialnym, jakie zaistniały później. „Nikt nie miał za dużo, wszyscy mieliśmy po równo, nie było zazdrości” – mawiają osoby pamiętające PRL. To zapewne jest spore uproszczenie, gdyż jak wiadomo wielu próbowało na różne sposoby, nie zawsze legalne, poprawić swój standard życiowy, z czego zrodziło się powszechnie znane zjawisko „kombinowania”, niemniej jednak sytuacja dawała poczucie pewnej sprawiedliwości społecznej. Innym ważnym czynnikiem budującym poczucie wspólnoty, jaki pojawia się w wypowiedziach respondentów, była świadomość posiadania „wspólnego wroga”, którym był opresyjny aparat władzy (Golonka‑Czajkowska, 2010: 302). Sytuacja materialna w PRL‑u jest przez wielu paradoksalnie uważana za lepszą w stosunku do współczesnej (Grębecka, 2010a: 335). Państwo stwarzało poczucie socjalnego bezpieczeństwa, każdemu starczało na podstawowe potrzeby życiowe, nie było problemu bezdomności, ani bezrobocia. Warunki życiowe w porównaniu do dzisiejszych były siermiężne, ale poczucie stabilizacji rekompensowało te niedobory. Mówiąc o nostalgii za utraconą młodością, nasuwa się pewna analogia systemu socjalistycznego z okresem dzieciństwa – państwo opiekuńcze, niczym rodzic, roztaczało nad obywatelami parasol, oczekując jednocześnie podporządkowania się restrykcyjnym przepisom władzy. Przemianę systemową można zatem porównać do sytuacji człowieka, który opuszcza bezpieczny, choć ograniczający wolność dom rodzinny i wkracza w nową, niepewną rzeczywistość, w której będzie musiał liczyć już tylko wyłącznie na własne siły. Nostalgia za młodością nabiera wobec tych założeń podwójnego sensu – jest to tęsknota za rzeczywistym okresem dzieciństwa czy młodości, który przypadł na lata Polski Ludowej, ale też uniwersalna tęsknota za bezpowrotnie utraconym poczuciem bezpieczeństwa i opieki. Poczucie bezpieczeństwa i ładu społecznego to zresztą kolejny podnoszony przez badaczy czynnik budujący nostalgię za PRL‑em – paradoksalnie działania służb porządkowych bywają waloryzowane pozytywnie (ibidem). Katarzyna Górska dostrzega jeszcze inne powody nostalgii za socjalizmem w Polsce (Górska, 2010a: 217 – 228). Wskazuje ona na przyczyny natury poli‑ tycznej, takie jak kwestia lustracji, trwanie przy władzy dawnych działaczy komunistycznych, brak rozliczenia decydentów z ich zbrodniczych decyzji oraz fakt, iż cieszą się oni wysokimi świadczeniami socjalnymi – to wszystko rodzi poczucie głębokiej niesprawiedliwości społecznej. Górska zauważa, iż z uwagi na odmienny przebieg dekomunizacji Polski oraz Niemiec, nostalgia na terenach dawnego NRD ma zupełnie inny charakter. U nas brak rozliczenia bolesnej przeszłości powoduje niemożność odcięcia się od niej i pozostawienia za sobą. Jest niczym stale jątrząca się rana, o której nie chcemy myśleć. Za‑ uważmy, iż perspektywa ta jest zupełnie odmienna od proponowanej przez 143 144 kultura popularna 2014 nr 2 (40) innych badaczy, którzy przyczyny skupienia się na przeszłości dostrzegają w pozytywnym jej wartościowaniu w relacji do teraźniejszości. Nostalgia i jej odmiany w krajach byłego bloku wschodniego W niniejszej pracy skupiam się na problemie nostalgii w odniesieniu do minionego systemu politycznego, dlatego warte uwagi może być przyjrzenie się pokrótce temu zjawisku w kontekście innych państw postsocjalistycznych. Badacze wyróżniają kilka typów nostalgii w odniesieniu do zmiany systemowej, w zależności od kraju występowania: Ostalgia – termin ten początkowo był stosowany na określenie tęsknoty mieszkańców byłego NRD za okre‑ sem socjalizmu, z czasem zyskał bardziej uniwersalne znaczenie i jest obecnie używany przez część badaczy w odniesieniu do zjawiska nostalgii w kontekście trans‑ formacji politycznej w obrębie całego bloku wschodniego (Górska, 2010b: 360). Gierkonostalgia – jak sama nazwa wskazuje, odnosi się do naszej rodzimej rzeczywistości, do lat 70., czyli okresu rządów Edwarda Gierka jako I sekretarza PZPR. W okresie tym, jak wiadomo, poziom życia chwilowo podniósł się ze względu na dofinansowanie przemysłu i rolnictwa; pojawiły się pierwsze Peweksy, gdzie można było kupić za dolary zagraniczne towary i zakosztować „zachodu”. Dziś przejawem nostalgii za tą relatywnie dostatnią fazą PRL‑u jest dosyć powszechne powiedzenie „jak za Gierka” (Jaworska, 2010: 349 – 351). Jugonostalgia – tutaj podobnie jak w pozostałych przy‑ padkach mamy do czynienia z rodzajem tęsknoty wobec idealizowanej socjalistycznej przeszłości, tym razem dawnej Jugosławii. Jej odmianą jest titonostalgia, która wiąże się z osobą jugosłowiańskiego przywódcy, Josipa Broza Tity i wprowadzoną przez niego specyficzną, lokalną odmianą komunizmu o quasi‑religijnym cha‑ rakterze (Bogusławska, 2010a: 351 – 353). Moda na PRL – przedmiot i pamięć Modą na PRL można w skrócie określić ponowny obieg treści właściwych dla kultury polskiej w okresie socjalizmu. Treści te dotyczą głównie estetyki i aspektów życia codziennego, mają przetworzoną w stosunku do oryginalnych formę i pełnią nieco inną funkcję. Zjawisko mody na jakiś wybrany, miniony okres nie jest nowe – od czasu do czasu pojawiają się trendy wskazujące na fascynację poszczególnymi epokami, jak na przykład moda na retro i lata 20., bądź powrót do lat 60. i epoki dzieci‑kwiatów. Trendy te wpisują się M a ł g or z ata R oe s k e M oda c z y no s ta l g i a ? w szersze zjawisko w kulturze towarzyszące nam już od pewnego czasu, które można określić mianem orientacji retrospektywnej. „Dawność” i tradycja są wartościowane pozytywnie. Czas nadaje przedmiotom wyższej jakości i nie odnosi się to wyłącznie do kwestii oryginalnych artefaktów z przeszłości jak antyki, gdzie wiek jest wyznacznikiem autentyczności – wszakże nie‑ zwykle modne jest rękodzieło polegające na celowym postarzaniu mebli czy innych przedmiotów użytku codziennego technikami takimi, jak decoupage lub shabby‑chic. Odwoływanie się do przeszłości i tradycji jest skrzętnie wykorzystywane przez specjalistów od marketingu: zewsząd otaczają nas firmy podkreślające wieloletni okres swojej działalności, restauracje oferujące „tradycyjne, domowe jadło”, retro‑butiki, sklepy, w których można zakupić stylizowane na vintage elementy wyposażenia wnętrza. Cyklicznie powraca moda na utwory muzyczne i wykonawców z poprzednich dziesięcioleci. Zja‑ wisko, o którym piszę, nazwane zostało przez Marka Krajewskiego kulturą repetycji (Krajewski, 2003). Istotne są jego konsekwencje: Kultura repetycji zmienia poczucie czasu – przeszłość staje się teraźniejszością, ponieważ nieustannie możemy wy‑ korzystywać jej materialny dorobek, a produkty powstałe kilkadziesiąt lat temu nie trafiają już do muzeum, tylko otrzymują nowe życie, stają się ponownie przedmiotem konsumpcji i pożądania klientów (Kulmiński, 2010: 356). Jean Baudrillard określa zjawisko wtórnego przetwarzania znaków mianem recyclingu kulturowego. Autor ten wskazuje na zmienność i nietrwałość wzorców kulturowych, w związku z czym treści są przetwarzane w taki sposób, by sprostać współcześnie obowiązującej zasadzie aktualności. W tym ujęciu kultura jest „magazynem znaków, obrazów i figur stylistycznych” (Krajewski, 2003: 206), z tego rezerwuaru wybieramy te treści, które zgodne są z aktualnie obowiązującą modą (por. Bogusławska, Grębecka, 2010: 365 – 367). Kultura popularna ma zatem charakter kumulatywny, oparta jest na wciąż powracają‑ cych cytatach, interpretacjach, rewitalizacjach oraz nieustającemu nadawaniu treściom nowych sensów. Hans Kloss, Pszczółka Maja i nowohucki Trabant Jak już wspomniano wcześniej, moda na PRL, mimo iż generowana przez kulturę popularną, upowszechniana jest przez masowe środki przekazu. Najpopularniejsze z nich to oczywiście telewizja oraz Internet. Popularne seriale z lat 60.‑80., jak choćby Stawka większa niż życie, Czterej pancerni i pies czy Alternatywy 4, są cyklicznie emitowane przez Telewizję Polską, dzięki czemu nie ma chyba Polaka, niezależnie od wieku, który nie obejrzałby chociaż jednego odcinka wspomnianych produkcji. Niezwykle popularne są również filmy z tamtego okresu, szczególnie komedie Stanisława Barei czy innych twórców przedstawiających absurdalny świat PRL‑u. Również w Internecie coraz powszechniejsze są serwisy wykorzystujące zabawne nonsensy z czasów Polski Ludowej obecne w przekazach publicznych, czego przykładem może być strona Bareizmy wiecznie żywe, a także oparty na retoryce nostalgii, prezentujący zdjęcia artefaktów z lat 70. i 80., Born in the PRL . Podobny 145 146 kultura popularna 2014 nr 2 (40) retrospektywno‑sentymentalny charakter ma strona Pewex – zamieszczane tutaj są nie tylko zdjęcia przedmiotów czy grafiki nawiązujące do socjalistycznej estetyki, można również przenieść się w konkretną dekadę, obejrzeć fragmenty programów telewizyjnych, pograć w kultowe, choć z dzisiejszej perspektywy nieco prymitywne gry komputerowe, posłuchać muzyki, a także zaopatrzyć się w stylizowane na peerelowski design ubrania oraz sprzęty. Pewex jest zaledwie jednym z szeregu sklepów internetowych oferujących odzież, dodatki oraz elementy wyposażenia domowego – dla przykładu w sieci działa również popularny Spod lady czy łódzki sklep wysyłkowy Pan tu nie stał. Popularnością cieszą się także strony prezentujące zbiory kolek‑ cjonerskie, jak choćby Muzeum dobranocek PRL ‑u Wojciecha Jamy czy jego Muzeum Czterech pancernych i psa. Na Allegro można znaleźć bogaty wybór oryginalnych przedmiotów z epoki: sprzętów elektronicznych, plakietek i szyldów z hasłami, plakatów propagandowych i innych. Fascynacja popkomunizmem nie ogranicza się bynajmniej do mass‑mediów. Dzięki krakowskim Crazy Guides mamy okazję cofnąć się w przeszłość i odbyć wycieczkę po samym centrum symbolicznego komunizmu, jakim jest niewątpliwie Nowa Huta (Golonka‑Czajkowska, 2010: 297 – 302). Orga‑ nizatorzy proponują podróż Trabantem, czyli samochodem‑symbolem, po równie silnie naznaczonych semantycznie miejscach, jak na przykład Plac Centralny, Kombinat czy Aleja Róż. Wycieczka jest reklamowana jako nie‑ konwencjonalna alternatywa dla zwyczajowego zwiedzania, gdyż w założeniu ma pozwolić turyście na bezpośredni, wielowymiarowy kontakt z przeszłością i pomóc doświadczyć jej wszystkimi zmysłami. Można ją określić jako po‑ dróż antropologiczną, skierowaną na jak najgłębsze zanurzenie się w obcej rzeczywistości. Oferta wydaje się być skierowana głównie do zagranicznego turysty, a także przedstawicieli młodego pokolenia Polaków, którzy pragną zakosztować komunistycznej „egzotyki”. Wszak turystą można być zarówno w przestrzennym jak i w czasowym wymiarze. Artefakty przeszłości i ich rola Omawiane już były wcześniej źródła nostalgii i fascynacji „dawnością” i prze‑ szłością. Wielu badaczy dostrzega je w zerwaniu ciągłości przekazu trady‑ cji, czy zbyt szybkiej zmianie kodów kulturowych. Szczególnie użyteczna wydaje się tutaj być koncepcja Pierre’a Nory. Autor ten przyczyny zwrotu ku przeszłości dostrzega w tendencji do zapominania, braku „środowiska pamięci”. Kiedyś przyszłość była przewidywalna, bo spleciona nieroze‑ rwalnie z teraźniejszością i przeszłością. Współcześnie zerwaliśmy tę więź z przeszłością, dlatego i przyszłość stałą się niepewna i obca. Remedium na ten stan ma być tworzenie „punktów pamięci” (Nora, 2001). Punktami tymi mogą być miejsca lub przedmioty, mające symboliczne znaczenie. Artefakty przeszłości pomagają odtworzyć pamięć o niej, ale pełnią jeszcze inną rolę. Wiadomym jest fakt, iż w okresie PRL‑u nie istniał większy wybór towarów i poszczególne dobra były najczęściej reprezentowane przez jedną czy dwie marki. Przedmioty codziennego użytku, takie choćby, jak rower „Wigry”, pralka „Frania”, proszek „Pollena”, perfum „Być może…”, buty „Relaksy”, to tylko niektóre z tych, jakże mocno zakorzenionych w pamięci, artefaktów przypominających tamtą epokę. Jak słusznie zauważa Weronika Bryl‑Roman, są one rodzajem kodów kulturowych budujących poczucie więzi i społecznego zakorzenienia tej konkretnej wspólnoty pokoleniowej (Bryl‑Roman, 2010: 51). M a ł g or z ata R oe s k e M oda c z y no s ta l g i a ? Widzimy zatem w jaki sposób artefakty cyrkulują w ramach kulturowego obiegu, zgodnie z Baudrillardowską koncepcją recyclingu kulturowego. Tracą pierwotną funkcję przedmiotów służących wyłącznie użytkowi codziennemu, jednocześnie zyskując nowy wymiar semantyczny i symboliczny. Ożywają na nowo stając się nośnikami nostalgii, ale i symbolem przynależności do grupy społecznej – tu wspólnoty pokoleniowej. Wiele przedmiotów z otaczającej nas rzeczywistości spełnia rzecz jasna podobną podwójną funkcję (por. Barański, 2007). W tym przypadku mamy jednak do czynienia z rewitalizacją obiektów i nadaniem im nowego sensu. Nawiązując do koncepcji symulakrów Jeana Baudrillarda – uniezależniają się one od materialnej rzeczywistości i stają się autonomicznymi znakami (Baudrillard, 2005). W przypadku popkomunizmu spotykamy się z dwoma rodzajami rewitali‑ zowanych treści: autentycznymi przedmiotami z epoki oraz rekonstrukcjami i stylizacjami. Jak zauważa Zuzanna Grębecka, te drugie nie mogą być nośnikami nostalgii, gdyż są nieautentyczne (Grębecka, 2010a: 331) Warto w tym miejscu przytoczyć teorię Toma Selwyna, na którego powołuje się też Monika Golonka‑Czajkowska, analizując przypadek Crazy Guides (GolonkaCzajkowska, 2010: 291), a także Ewa Klekot (Klekot, 2010). Selwyn co prawda odniósł ją do przypadku doświadczenia turystycznego, nie wydaje się być jednak nadużyciem zastosowanie jej także do omawianego tutaj problemu. Tak więc autor wprowadza rozróżnienie na dwie kategorie doświadczenia kontaktu z przedmiotem – autentyczność „zimną” i „gorącą”. Pierwsza z nich zakłada kontakt z oryginalnym przedmiotem (bądź człowiekiem, miejscem), którego autentyczność została potwierdzona. W drugim przypadku auten‑ tyczność opiera się na emocjonalnym doświadczeniu, autentyczność przeżycia nadaje obiektowi status prawdziwości. Taką właśnie rolę spełniają wszelkie rekonstrukcje, jak na przykład sprzedawane stylizowane meble lub przedruki plakatów propagandowych. Nie mają one statusu „dawności”, nie pochodzą z czasów PRL‑u, ale symbolicznie odsyłają do tamtej rzeczywistości. Ten absurdalny świat PRL‑u Jak już wspominałam, badacze zwracają uwagę na fakt, iż mamy obecnie do czynienia ze zerwaniem ciągłości przekazu tradycji. Pamięć o przeszłości nie jest kultywowana w domach, w szkołach zaniedbane jest nauczanie historii najnowszej, okres ten w historii Polski nie znajduje odzwierciedlenia w kanonie lektur w takim stopniu, jak ma to miejsce w przypadku lat II wojny światowej. Kody kulturowe i językowe ulegają zapomnieniu. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest konieczność czerpania przez młode pokolenie wiedzy ze środków masowego przekazu. Popularne polskie komedie z lat 70. i 80. prezentują rzeczywistość PRL‑u w krzywym zwierciadle absurdu, co nie pozostaje bez konsekwencji dla kreowania społecznych wyobrażeń tamtego świata, szcze‑ gólnie wśród młodego pokolenia, które nie miało już okazji doświadczyć życia w socjalistycznym kraju. Zjawisko to Zuzanna Grębecka określa mianem bareizacji, od nazwiska Stanisława Barei (Grębecka, 2010a: 336 – 337). Fikcja filmowa jest traktowana jako rzetelne i obiektywne źródło wiedzy o PRL‑u. Młodzi odbiorcy nie dostrzegają faktu, iż przedstawiany na ekranie świat jest zanegdotyzowany, poddany zabiegom hiperbolizacji. Recepcja tych dzieł filmowych w kategoriach dokumentu powoduje, iż przez taki właśnie pryzmat groteski i ironii młode pokolenie odbiera całą rzeczywistość Polski socjalistycznej – staje się ona synonimem absurdu i nonsensu. Grębecka pisze: 147 148 kultura popularna 2014 nr 2 (40) [ … ] proces bareizacji powoduje, iż odbiorca ów dysponuje społeczną instrukcja mówiącą, że ze wszystkiego, co peerelowskie, wolno i wypada się śmiać. [ … ] W przy‑ padku PRL‑u sam stempel przynależności do epoki jest sygnałem, że oto odbiorca będzie miał do czynienia z czymś zabawnym (ibidem: 332). Absurd i nonsens stały się podstawowymi kategoriami opisu świata PRL‑u, całościowym paradygmatem poprzez który jest on odbierany. Takie spojrzenie ma daleko idące konsekwencje – zacierają się różnice pomiędzy prawdziwymi ludzkimi dramatami a satyrycznym przedstawieniem świata. Rzeczywistość PRL‑u traci swój autentyczny ontologiczny wymiar i przybiera postać farsy, komedii wypełnionej postaciami z przeszłości, która przecież nie jest realna. Nasz rodzimy, komunistyczny vintage O ile zasadne wydaje się tłumaczenie mody na PRL wśród pokolenia pamięta‑ jącego tamte czasy pewnym rodzajem nostalgii, o tyle ciekawym problemem są źródła popularności tego zjawiska pośród młodszej generacji, która nie doświadczyła przecież socjalizmu. PRL jest „trendy”, przekonać się o tym można odwiedzając niemal dowolny pub, którego wystrój wnętrza w mniej‑ szym lub większym stopniu nawiązuje do socjalistycznej estetyki, choćby poprzez szyldy czy plakaty propagandowe lub siermiężny wystrój toalety. Można w nich zjeść lubiane w PRL‑u zakąski typu śledź czy ogórek kiszony i zapić tanią wódką. Modne jest urządzanie imprezy przy muzyce z epoki – na fali popularności wracają zapomniani artyści PRL‑u. W internetowych sklepach, które są głównie skierowane do młodych, popularnością cieszą się ubrania z nadrukami nawiązującymi do haseł Polski Ludowej. Styl ten jest chętnie adoptowany przez subkulturę hipsterów, którzy pragną być postrzegani jako kontestatorzy wszelkiej mody i tzw. mainstreamu. Artefakty komunizmu spełniają niewątpliwie ważną rolę jako nośniki pamięci oraz pomagają podtrzymywać poczucie tożsamości generacji pamię‑ tającej okres PRL‑u, stąd zrozumiały jest sentyment wobec nich. Powstaje jednak pytanie co przyciąga do popkomunizmu młode pokolenie i sprawia, że treści te zyskują status kultowości? Zjawiska takiego jak moda na PRL nie można analizować w oderwaniu od szerszego kontekstu kulturowego, jakim jest moda na retro i vintage. Wero‑ nika Bryl‑Roman tak pisze o tym fenomenie: „Vintage to być może wytwór ponowoczesności – spluralizowanej, mozaikowej i zapatrzonej w przeszłość kultury. Zjawisko to można postrzegać jako praktykę postmodernistycznego recyclingu treści kulturowych” (Bryl-Roman, 2010: 53). Pojęcie vintage odnosi się do designu i oznacza przedmioty wykonane z dużą starannością, z wysokiej jakości materiałów, posiadające oryginalną formę i wzornictwo i dzięki temu zyskujące status ponadczasowych. Vintage czerpie z estetyki poprzednich epok, zapożycza elementy i łączy je ze współ‑ czesnymi projektami. W krajach Europy Zachodniej obserwujemy nawrót do wzornictwa szczególnie lat 50. i 60. I chociaż powszechne jest przekonanie o bezrefleksyjnym czerpaniu z zachodnich wzorców, w tym przypadku nie spotykamy się z nim. Dysponujemy własnym, lokalnym produktem, który M a ł g or z ata R oe s k e M oda c z y no s ta l g i a ? w dużej mierze jest oryginalnym wytworem. Peerelowski design przyciąga młodych ludzi o nieco bardziej alternatywnych gustach, którzy chcą się wy‑ różniać i nie odpowiada im zachodnia estetyka. Z drugiej strony wzorzec ten daje im poczucie, że mają coś własnego, zakorzenionego w rodzimej kulturze, a jednocześnie oryginalnego i mogącego stanowić produkt eksportowy. Można się zastanawiać, czy rzeczywiście kontestacja jako taka nie jest właśnie kluczem do zrozumienia przyczyn zainteresowania PRL‑em wśród młodego pokolenia. Jest to generacja wychowana w okresie, gdy w Polsce zdążyła już wytworzyć się klasa średnia i stopa życiowa, przynajmniej części społeczeństwa, podniosła się w stosunku do poprzednich dekad. Młodzi ludzie jednak odrzucają tę wygodę i nowoczesność – nawet jeśli ma to dość powierzchowny charakter – i zwracają swe gusta ku szarej, siermiężnej rzeczywistości Polski Ludowej. Nasuwa się tu pewna analogia z okresem kontestacji lat 60., kiedy amerykańska młodzież zanegowała wzorce obyczajowe klasy średniej i sprzeciwiła się konsumpcyjnemu stylowi życia, postanawiając wieść życie proste i zgodne z naturą. Być może jest to po prostu kolejny objaw konsumpcyjnego przesycenia i naturalnego w pewnym wieku buntu wobec tego, co zastane. Wnioski końcowe Podsumujmy zatem: zjawisko nostalgii za PRL‑em wydaje się mieć swo‑ je źródło częściowo w postnowoczesnej kondycji społecznej, w której ma miejsce zerwanie ciągłości przekazu kulturowego, ale wiąże się również ze specyficzną sytuacją polityczną – zbyt szybką zmianą idiomu kulturowego, jaka nastąpiła po upadku systemu komunistycznego. Pewne znaczenie dla tego fenomenu ma też czynnik emocjonalny i fakt, iż okres socjalizmu przy‑ padł na lata młodości pokolenia, które ową nostalgię przejawia. Moda na PRL związana jest z powszechną kulturą repetycji i czerpie z popularności retro i vintage. Odbiorcami mody wydają się być w nieco większym stopniu przedstawiciele młodszego pokolenia, chociaż zależne to jest od danych treści. Przekaz telewizyjny dociera do widzów w różnym wieku, nie należy również generalizować wieku odbiorców przekazu internetowego. Różnica w recepcji popkomunizmu polega raczej na odmiennych przyczynach oraz mechanizmach. Dla pokolenia pamiętającego Polskę Ludową artefakty i treści kulturowe mają wartość sentymentalną. Kreują one również poczucie pokoleniowej wspólnoty i tożsamości. Dla młodszej generacji autentyczność tych treści nie wydaje się mieć aż takiego znaczenia – realność tamtej epoki jest drugorzędna, doświadczenie nie ma funkcji legitymizacyjnej. Funkcjo‑ nują one i tak na pograniczu fikcji i rzeczywistości, a tym, co stanowi o ich wartości, jest absurd, humor i groteska. Niemniej dla tych młodych ludzi PRL jest nie tylko oryginalnym trendem, ale i swoistym dziedzictwem kulturowym. Własnym i niepowtarzalnym produktem eksportowym. Selektywnie wybrane oraz poddane procesowi desemantyzacji i nadania nowego znaczenia teksty kulturowe, są czymś w rodzaju „komunistycznego fast‑foodu”, lekkiego i łatwo przyswajalnego przedstawienia świata, w którym trudności dnia codziennego przyjmuje się z humorem oraz ironią. Rzeczywistość Polski Ludowej, choć niezbyt odległa w czasie, postrzegana jest jako egzotyczna i obca. Zjawisko to Zuzanna Grębecka, powołując się na pracę Magdaleny Bogusławskiej dotyczącej roli kuchni w rekonstrukcji obrazu byłej Jugosławii, nazywa procesem etnografizowania komunistycznej 149 150 kultura popularna 2014 nr 2 (40) przeszłości (Grębecka, 2010a: 339). Bogusławska wykazuje, iż to właśnie styl życia oraz kulturowe implikacje ustroju zamiast samych wydarzeń politycznych wpływają na kształt pamięci o komunistycznej przeszłości (Bogusławska 2010a: 251 – 270). Uświadomienie sobie własnych cech kulturowych oraz ich wartości owocuje zwykle rozwojem folkloryzmu i myślę, że o pewnej jego formie mo‑ żemy również mówić w przypadku przetwarzania treści kulturowych PRL‑u. Funkcjonują one w oderwaniu od pierwotnych znaczeń i nabierają nowego sensu, stają się towarem na sprzedaż. W ciągu 25 lat od przemiany systemowej zdołaliśmy przewartościować kompleksy kraju postsocjalistycznego i kulturę niedoboru przekształcić w swój atut. Bibliografia: Barański J. (2007). Świat rzeczy. Kraków. Bareizmy wiecznie żywe (https://www.facebook.com / bareizmy?fref=ts, do‑ stęp: 16 stycznia 2014). Baudrillard J. (2005). Symulakry i symulacja. Przeł. S. Królak. Warszawa. Bogusławska M. (2010a). Jugonostalgia, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Bogusławska M. (2010b). Tito do kuchni. Popularne (re)konstrukcje obrazu komunistycznej Jugosławii, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Bogusławska M., Grębecka Z. (2010). Recycling kulturowy [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Born in the PRL (https://www.facebook.com / BornInThePRL?fref=ts, dostęp: 16 stycznia 2014). Brocki M. (2011). Nostalgia za PRL ‑em. Próba analizy. „Konteksty”, 1. Bryl‑Roman W. (2010). Polski vintage – odkrywanie peerelowskiego designu, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Golonka‑Czajkowska M. (2010). Podróż do krainy zwanej Nową Hutą, czyli o komunizmie jako atrakcji turystycznej, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Górska K. (2010a). Nostalgia za PRL ‑em i ostalgia, [ w: ] Bogusławska M., Grę‑ becka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Górska K. (2010b). Ostalgia, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Grębecka Z. (2010a). Między śmiechem a nostalgią – powroty do komunistycznej przeszłości, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Grębecka Z. (2010b). Nostalgia, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Haratyk P. (2010). Cioty tęsknią za PRL ‑em. Nostalgia za minioną epoką jako podstawa świata fantazmatycznego bohaterek „Lubiewa” Michała Witkowskiego. [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Herzfeld M. (2005). Zażyłość kulturowa. Poetyka społeczna w państwie narodowym. Przeł. M. Buchowski. Kraków. M a ł g or z ata R oe s k e M oda c z y no s ta l g i a ? Jaworska J. (2010). Gierkonostalgia, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Klekot E. (2010). Miasto oczyma tubylczego przewodnika. „Opcit”, nr 37, online http:// opcit.pl / teksty / miasto‑oczyma‑tubylczego‑przewodnika / , dostęp: 14 stycznia 2014. Krajewski M. (2003). Kultura czwarta: Kultura repetycji (PRL w kulturze popularnej), [ w: ] tegoż, Kultury kultury popularnej. Poznań. Kulmiński R. (2010). Kultura repetycji, [ w: ] Bogusławska M., Grębecka Z. (red.), Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Lowenthal D. (1985). The Past is a Foreign Country. Cambridge. Muzeum Czterech pancernych i psa (http:// muzeumczterechpancernych.pl, do‑ stęp: 16 stycznia 2014). Muzeum dobranocek PRL‑u Wojciecha Jamy (http:// www.muzeumdobrano‑ cek.pl / p / , dostęp: 16 stycznia.2014) Nora P. (2001). Czas pamięci. Przeł. Wiktor Dłuski. „Res Publica Nowa”, nr 7. Pan tu nie stał (http:// pantuniestal.com / sklep / , dostęp: 16 stycznia 2014). Pewex (http:// retro.pewex.pl, dostęp: 21 sierpnia 2014) Spod lady (http:// www.spodlady.com,dostęp: 16 stycznia 2014) 151 152 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Kraina mlekiem płynąca… Julia Banaszewska O egalitaryzmie barów mlecznych wczoraj i dziś DOI: 10.5604/16448340.1132103 J u l i a B a n a s z e w s k a O e g a l i t a r y z m i e b a r ó w m l e c z n y c h w c z o r a j i d z i ś Naleśniki, leniwe, kopytka, kefir z młodymi ziemniakami i koperkiem, a także wszelkie rodzaju pierogi z ruskimi na czele, na tyle słynnymi, że wywołały swoisty skandal w Legnicy. Pierogi ruskie trafiły do Legnicy wraz z przesiedleńcami z kresów wschodnich. Przymiotnik ruskie nie pochodzi od Rosji, ale od Rusi Czerwonej więc niechęć do nazwy może budzić zdziwienie. Jednakże często zadawane pytanie w barach mlecznych: czy są ruskie? doprowadzało do złośliwych uwag np. – co głupio pytasz, zobacz za oknem. Takie pytanie zwłaszcza w mieście zwanym „Małą Moskwą” korciło do dwuznacznych odpowiedzi. Ponoć problem okazał się na tyle poważny, że na początku lat 70‑tych zajęły się nim ówczesne władze. W tym czasie miejsce ruskich zajęły u nas pierogi legnickie, które od pierwowzoru odróżnia jeden składnik – żółty ser. Powyższy tekst można przeczytać na oficjalnej stronie internetowej Legnicy (www.legnica.net.pl, 2013). I choć zapewne będzie niewielu, którzy PRL na‑ zwaliby krainą mlekiem i miodem płynącą, to właśnie w tamtym okresie bary mleczne, specjalizujące się w wymienionych potrawach, zyskały największą popularność. Dziś natomiast można mówić o ich swoistym renesansie. Prze‑ chadzając się ulicami polskich miast bez problemu trafić można na ten swoisty relikt zbiorowego żywienia. Co ciekawe jednak – wiele z tych lokali w żaden sposób nie przypomina już dawnych wnętrz ze stolikami przykrytymi brudną ceratą. Nowoczesne, często specjalnie projektowane wyposażenie, modny design – wciąż jednak nawiązują do tradycji PRL‑u. Historia nie z tej epoki Wbrew powszechnie panującemu przekonaniu bary mleczne nie są jednak wytworem Polski Ludowej, choć bez wątpienia wówczas właśnie zyskały naj‑ większy rozgłos. Zbiorowe żywienie było tyleż popularne, co wręcz konieczne. Robotnicze i zakładowe stołówki święciły tryumfy, a bary mleczne były oblegane, głównie ze względu na niskie ceny. Zacznijmy jednak od początku. Okazuje się, że pierwszy bar mleczny powstał jeszcze przed II wojną światową, w Warszawie, przy ulicy Nowy Świat. W 1896 roku rolnik i hodowca bydła Stanisław Dłużewski otworzył na tej reprezentacyjnej ulicy Mleczarnię Nadświdrzańską. Pod malowniczą nazwą krył się lokal, którego specjalnością były dania jarskie. Ich głównym składnikiem było oczywiście mleko i jego przetwory, ale także wszelkie wyroby mączne, kasze oraz jajka. Bar szybko zyskał uznanie, a jego idea rozprzestrzeniła się po całym kraju. W latach kryzysu bary były jeszcze bardziej oblegane. Trudno się jednak temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że przy bardzo niskich cenach oferowały pożywne posiłki. Specjalne rozporządzenia ministerialne regulowały ich skład oraz koszty, dzięki czemu nawet najbiedniejszych stać było na choćby niewielkie danie. Choć nie był to jeszcze czas, kiedy do Polski dotarły zachodnie fast foody, kusi jednak drobne choćby porównanie obu typów gastronomii. Niskie ceny oraz szybkość, z jaką wydawane były posiłki, determinowały zarówno rodzaj gości, jak i ich sposób zachowania. Warto tu jednak zwrócić uwagę, że klienci pochodzili z różnych warstw społecznych. 153 Julia Banaszewska – doktorantka kulturoznawstwa w SWPS, przygotowuje rozprawę doktorską dotyczącą szeroko pojętej mody na PRL oraz tego, jak wizerunek minionego ustroju jest przetwarzany przez kulturę popularną. julia.banaszewska@ gmail.com 154 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Liczną klientelę gromadziły bary uniwersalne i bary mleczne, w większości samoobsługowe. Z uwagi na brak szatni czy nawet wieszaka konsument nie musiał w takim miejscu zdejmować wierzchniego nakrycia, wystarczało, jeśli zdjął nakrycie głowy. Kulturalni klienci sprzątali sami po sobie, odnosząc naczynia do specjal‑ nego okienka. Większą rolę integracyjną spełniały bary mleczne. W tego typu lokalach gromadzili się zarówno robotnicy, jak i profesorowie uniwersytetów. Pomysł stworzenia baru mlecznego nie był nowy i sięgał okresu międzywojennego, miał jednak na celu propagowanie konsumpcji nabiału, choć w jadłospisie umieszczano także proste potrawy mięsne. Pierwsze bary mleczne dysponowały nawet piwem. Przeznaczony dla niezbyt wymagającego konsumenta masowego bar mleczny oferował najtańsze posiłki (w cenie dwa, trzy razy niższej niż w restauracji), w tym także śniadania i kolacje. Tym, co odstraszało wrażliwych klientów, był specyficzny zapach odbierający apetyt i ascetyczny wystrój sali jadalnej (Czekalski, 2005: 379). Wspomniana przez Tadeusza Czekalskiego różnorodność wśród klientów barów mlecznych tworzyła ich niepowtarzalny, egalitarny klimat i charakter. Choć wydawać by się mogło, że niskie ceny oraz niezbyt apetyczne wnętrza i warunki konsumpcji odstraszać będą co zamożniejszych, czy bardziej wyczulonych na kulturę osobistą klientów, w tego typu lokalach można było spotkać praktycznie każdego. Być może to właśnie było powodem, dla którego motyw baru mlecznego wykorzystał w swoim filmie Upał z 1964 roku Kazimierz Kutz. Akcja filmu zawiązuje się w związku z szalejącym w mieście upałem. W związku z tym premier postanawia udać się na krótki urlop, zostawiając terytorium pod nadzorem słynnych Starszych Panów. Odziani we fraki oraz cylindry Starsi Panowie w pierwszej kolejności udają się do pobliskiego baru mlecznego na śniadanie. Tam wita ich piękna kasjerka Barbarka, grana przez Barbarę Krafftównę. Wśród kolejnych gości odwiedzających lokal znajduje się zako‑ chany w kasjerce młody sprzedawca z domu mody, ale także robotnik, który od dłuższego czasu naprawia bezskutecznie dziurę w jezdni tuż przed barem. Wreszcie do baru trafia także ambasador egzotycznego kraju, prowadzący z Barbarką zabawny dialog: – Mademoiselle, czy mogę dostać pieróg? – Z serem? – Na głowę. – Czyli dyplomatyczny. Niestety u mnie tylko gastro‑ nomiczne. Dyplomatyczne otrzyma pan u tego pana, w salonie mód Romeo i Julia. Warto także zwrócić uwagę na charakterystyczny sposób urządzenia lokalu – białe kafelki, którymi wyłożone są ściany, barierki prowadzące konsumentów w kolejkowym szyku od okienka do okienka, zajmujące praktycznie całą przestrzeń baru, raptem dwa, trzy stoliki oraz kasa górująca nad całym po‑ mieszczeniem. W tle widać także napisy „mleko”, „kefir”, „kakao” itp. Choć J u l i a B a n a s z e w s k a O e g a l i t a r y z m i e b a r ó w m l e c z n y c h w c z o r a j i d z i ś wnętrze nie jest naturalne, zostało stworzone na potrzeby filmu, świetnie jednak oddaje charakter ówcześnie funkcjonujących barów, których wystrój miał być prosty i funkcjonalny. Pisząc o barach mlecznych, nie sposób ominąć także fragmentu kulto‑ wego już filmu w reżyserii Stanisława Barei Miś z 1980 roku. Słynna scena, rozgrywająca się właśnie w tego typu lokalu gastronomicznym, przedstawia jego zgoła odmienny obraz. Bury lokal, z długą kolejką ciągnąca się wzdłuż lady, odstrasza już w pierwszej sekundzie. Znudzony głos ekspedientki, która informuje konsumentów, że „nie ma smalcu. Z dżemem są pire”, dodaje sytuacji swoistej egzotyki. W zaledwie minutowym fragmencie Bareja przedstawił bar mleczny w – zdaje się – możliwie najbardziej ironiczny sposób. Mamy tu zatem metalowe miski przykręcane do stołów śrubami, nad którymi nadzór sprawuje nadęta obsługa przechadzająca się po lokalu z wielkimi garami wypełnionymi ziemniakami lub kaszą. Są łyżki na łańcuchach, połączone po dwie, przez co zjedzenie posiłku wymaga od klientów wyjątkowego zgrania ruchów z sąsiadem, co ważne – nie zawsze znajomym, ponieważ miejsca są z góry wyznaczone przez scentralizowaną władzę w postaci znudzonej ka‑ sjerki. Nie zmienia to jednak faktu, że dostaną tylko najsilniejsi, co wspaniale obrazuje kłótnia bohatera z przypadkowym klientem. Za czasów Polski Ludowej bary mleczne dziennie ob‑ sługiwały około 50 tysięcy głodnych i spragnionych Warszawiaków. Razem z wiecznymi kolejkami i pustymi półkami w sklepach, stały się uosobieniem tamtych czasów, na stałe wpisując się w krajobraz komunistycznej stolicy. W stanie wojennym jak się nie zabrało jedzenia z domu to była tylko kasza gryczana z kefirem w barze. – opowiadają rodzice. Wybór niewielki, choć zrozumiały, skoro żywność była reglamentowana. Każdy bar był po‑ dobny do drugiego – na ścianach i podłodze poniszczone płytki lub boazeria, chwiejne, czteroosobowe stoliki z niewygodnymi krzesełkami, ściana najbliżej wejścia z wywieszonym cennikiem oferowanych dań, długa kolejka do kasy, stłoczona grupka ludzi przy wydawaniu posiłków, stosy brudnych naczyń przy okienku zwrotów i nieustanne nawoływanie kucharki: Ruskie odebrać! piszą Magda Malec i Dominika Joanna Basaj (Malec, Basaj, 2011) w miesięcz‑ niku studenckim „Magiel”. W PRL‑u większość barów mlecznych należała do Spółdzielni Spożywców „Społem”, nie bez powodu zatem wszystkie cechowały się podobnym wyglądem i rządziły się tymi samymi zasadami, w przeciwieństwie do restauracji czy prywatnych punktów gastronomicznych. Transformacja Lata transformacji przyniosły zmiany także w gastronomii. Z jednej strony do Polski trafiły nareszcie zachodnie bary szybkiej obsługi, oferujące hambur‑ gery, frytki i pizze. Coraz więcej było także restauracji z potrawami z całego świata. Tryumfy święciły z pewnością włoskie i chińskie, jednak szybciej i taniej można było często skorzystać z menu kebabów czy McDonalda i Pizzy Hut. Polacy zachłystywali się powiewem świeżości zza granicy. Choć 155 156 kultura popularna 2014 nr 2 (40) jakość serwowanych w fast foodach potraw była niska, jednak z elegantszymi restauracjami wygrywały one z pewnością ceną i szybkością obsługi. Poza tym były nowością na polskim rynku, wygłodniałym zmian po latach stagnacji. W tym samym czasie bary mleczne zaczęły tracić swój egalitarny cha‑ rakter i zaczęły być kojarzone ze stołówkami dla biednych. Trzeba bowiem przypomnieć i podkreślić, że nawet w pierwotnym założeniu miały to być miejsca oferujące zdrowe i tanie posiłki, dla każdego. Państwo kontrolowało zarówno ich skład, jak i ceny, a dzięki specjalnym dotacjom możliwe było utrzymanie tych drugich na bardzo niskim poziomie. W związku z tym z barów mlecznych korzystali między innymi podopieczni opieki społecznej, bezrobotni oraz bezdomni. Specyficzna klientela nierzadko odstraszała co wrażliwsze osoby, które po 1989 roku miały do wyboru niewiele droższe, ale być może przyjaźniejsze dla nich lokale, budki z zapiekankami czy pojawiające się jak grzyby po deszczu tzw. „chińczyki” i „kebaby”. W 2007 roku powstał nawet szwedzki (sic!) film dokumentalny Bar mleczny w reżyserii Ewy Einhorn oraz Terese Mörnvik – co zatem ciekawe, zrealizo‑ wany poza granicami kraju, z którego fenomen barów mlecznych pochodzi. Okazuje się jednak, że zainteresowanie tą tematyką zatoczyło szersze kręgi, by w 2011 roku przybrać formę artykułu w brytyjskim wydaniu „The Telegraph”. Autor tekstu ubolewa nad możliwością zamknięcia ostatnich istniejących jeszcze barów mlecznych z powodu ewentualnej utraty dotacji państwowych (Day, 2011). Także wspomniany przed chwilą film w dużej mierze skupia się na ukazaniu problemów finansowych oraz logistycznych, z jakimi borykają się osoby prowadzące obecnie tego typu lokale gastronomiczne. Jednocześnie niezwykle ciekawy jest wątek ich popularności, nawet jako miejsca do organi‑ zacji uroczystości rodzinnych, takich, jak komunia, chrzest czy nawet wesele. Nie zmienia to jednak faktu, że popularność ta stale słabła, a w artykule Bary mleczne specjalnej troski można przeczytać, że podczas gdy w jej szczycie w Polsce funkcjonowało ponad 40 tysięcy barów mlecznych, w 2009 roku było ich zaledwie około 120 (Waliński, 2009). Nad barami mlecznymi zawisły czarne chmury. Najpierw władze pozbyły się Lenina, a potem zabrały się do likwidacji barów mlecznych jako reliktu po PRL‑u. W 1990 r. rząd zapowiedział wycofanie się z dotowania tych najtańszych lokali gastronomicznych, co oznacza‑ łoby ich likwidację. Nie tylko w Centralnym, ale i we wszystkich kilkuset barach w Polsce zbierano podpisy pod petycjami w obronie tanich posiłków. Po burzliwej dyskusji sejmowej dotacje dla barów zostały utrzymane i pracownicy barów odetchnęli. Nie na długo jednak. W 2002 r. minister finansów, Grzegorz Kołodko, po‑ stanowił usunąć dotacje dla barów z ustawy budżetowej i wybuchła kolejna wojna. W całej Polsce znowu zaczęło się zbieranie podpisów w ich obronie (Konarski, 2007). Bar mleczny – reaktywacja Niecodzienna sytuacja miała miejsce w Warszawie 19 grudnia 2011 roku, kiedy to nastąpiło „społeczne otwarcie” (Erbel, 2011) zamkniętego przez miasto baru mlecznego „Prasowy”. Ów społeczny charakter otwarcia wynikał stąd, J u l i a B a n a s z e w s k a O e g a l i t a r y z m i e b a r ó w m l e c z n y c h w c z o r a j i d z i ś że grupa młodych ludzi postanowiła przywrócić życie zamkniętemu barowi, zerwała więc kłódki i zaczęła wydawać darmowe posiłki. Od godziny 15.00 do 18.00 przez bar mleczny przewi‑ nęło się około 400 osób. Wydano 250 posiłków. Były tam zarówno mieszkanki i mieszkańcy okolicznych kamienic, jak i osoby mieszkające w innych częściach Warszawy, dla których walka o bar Prasowy jest jednym z kroków do tego, aby Warszawa stała się miastem przy‑ jaznym dla różnych grup społecznych. Znikające bary mleczne, tak jak rosnące czynsze (zarówno w lokalach użytkowych, jak i mieszkaniach) czy brak budownictwa społecznego, sprawiają, że życie jest coraz droższe, a se‑ gregacja społeczna biednych i bogatych coraz silniejsza. Na demokratyzujący wymiar walki o bar Prasowy dla jakości życia w całym mieście wskazują organizatorzy akcji (Erbel, 2011). Całą sprawą bardzo zainteresowały się media, do tego stopnia, że w wie‑ czornych wydaniach serwisów informacyjnych znalazły się relacje z „Praso‑ wego”. I choć wydawać by się mogło, że skończy się na mandatach, sprawa skończyła się szczęśliwie dla obrońców „mleczaka” – zarząd warszawskiej dzielnicy Śródmieście podjął ostatecznie decyzję, że nowy zarządca lokalu musi otworzyć tam bar mleczny. Po latach bary mleczne zaczęły zatem wracać do łask. Z badań instytutu IPSOS wynika, że w ostatnich trzech latach odsetek klientów mlecznych wzrósł o 8 proc. Typo‑ wy klient to emeryt i student, choć coraz częściej można tam spotkać białe kołnierzyki i młodzież szkolną. Do mlecznych przychodzą i rodzice z dziećmi. Pokazują pociechom PRL w miejscu, które nadaje się do tego najlepiej. Bo gdzie berbeć zobaczy drewniane boazerie czy lamperie różniące się od szpitalnych tylko kolorem? Przygodą bywa nawet brak noży i widelców. Cóż, ludzie kradną… Zainteresowani barami są też goście z za‑ granicy. – To miejsce ma charakter antyku – podkreśla pani Bętkowska. – Niedawno grupę Francuzów i Ho‑ lendrów zainteresował zauważony przez nich w kuchni Bemar (aparat z wrzątkiem, w którym trzyma się garnki z jedzeniem, żeby było ciepłe). Dla nich to atrakcja (Waliński, 2009). Wspomniany wcześniej „Prasowy” został ponownie otwarty 21 czerwca 2013 roku. Ma swoją stronę na Facebooku, gdzie stale uzupełniane są informacje na temat jego działalności, którą ochoczo komentują młodzi konsumenci, a nawet krytycy kulinarni. W Prasowym zmieniło się praktycznie wszystko poza fragmentem mozaiki podłogowej, który udało się urato‑ wać. Ale wystrój nawiązuje do poprzedniego. Są okienka do wydawania posiłków, nad nimi – jak za starych 157 158 kultura popularna 2014 nr 2 (40) czasów – wisi jadłospis wyłożony z małych literek. Spis dań też przypomina ten stary, ceny są bardzo przyzwoite. Zupy mleczna i pomidorowa kosztują 1,5 zł, a grocho‑ wa z ziemniakami i boczkiem – 3,5 zł. Za kaszankę podsmażaną z cebulką trzeba zapłacić 4,5 zł. Kotlet mielony kosztuje 5,5 zł, wątróbka wieprzowa z cebul‑ ką i pieczarkami – 6 zł, a makaron z serem, śmietaną i truskawkami – 5,5 zł. Na stolikach leży cerata w kratkę, wokół stoją drewniane białe krzesła, nad stolikami wiszą stylizowane na stare blaszane lampy. Wnętrze dzięki ogromnym niezasłoniętym oknom i białym kafelkom jest bardzo jasne (Karpieszuk, 2013). Do nazwy pierwszego baru mlecznego nawiązuje Mleczarnia Jerozolimska, lokal będący jednym z trzech tworzących sieć w Warszawie. Nie jest to „spadek” po PRL‑u, ale nowa inicjatywa wzorowana na znanym schemacie. W barach mlecznych najlepiej sprzedają się naleśniki i pierogi oraz dania bezmięsne. Do tych ostatnich bary dostają dotacje z budżetu państwa. Może otrzymać je każdy, kto prowadzi bar mleczny (wystarczy wypełnić wniosek i zgłosić się do izby skarbowej). Ich wartość to 40 proc. wartości surowca zużytego do produkcji dań jarskich. Listę produktów, które mogą być doto‑ wane, publikuje ministerstwo. – Produkty muszą być nieprzetworzone, a marże nie mogą przekraczać 30 procent – wyjaśnia prezes Halina Kalinowska z WSG Centrum. To dzięki dotacjom dania w barach mlecznych wciąż należą do najtańszych (np. w Familijnym za ponad 200 gramów leniwych zapłacimy zaledwie 3,5 zł) oraz… najzdrowszych. Tu nie korzysta się z półproduktów. Jeśli lepi się pierogi albo smaży naleśniki, to robi się to jak w domu – tylko na większą skalę (Stodolak, 2013). Egalitaryzm w dobie gettoizacji Okazuje się zatem, że bary mleczne to nie tylko martwe relikty PRL‑u. Te istniejące od lat wciąż potrafią tętnić życiem, a na miejsce zamkniętych uruchamiane są nowe. W Internecie można znaleźć coraz więcej stron do‑ tyczących barów mlecznych, i choć prowadzone są najczęściej dość nieudol‑ nie, informacje nie są uzupełniane na bieżąco, widać jednak aspiracje, aby tego typu lokale wkroczyły w nową rzeczywistość, wciąż jednak pozostając wiernymi tradycji. Wyjątkiem jest tu z pewnością bar Prasowy, przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie. Nie tylko ma własny FanPage na Facebooku, ale zajmuje się także organizacją różnorodnych spotkań i debat o charakterze społecznym. Wśród nich cykliczne Spotkania Czwartkowe, podczas których dyskutowane są kierunki rozwoju miasta czy też giełda płytowa, która ma się odbyć podczas miesięcy letnich. A rzeczywistość miejska, w szczególności omawiana tu Warszawa, znacznie się zmieniła od chwili, gdy bary mleczne osiągały szczyty swojej popularności. Bez wątpienia stolica ma wyjątkowy charakter, jednak owa wyjątkowość nie J u l i a B a n a s z e w s k a O e g a l i t a r y z m i e b a r ó w m l e c z n y c h w c z o r a j i d z i ś zawsze ma wydźwięk pozytywny. Z jednej strony, otwarta na nowe wpływy czy mody stale podlega przeobrażeniom na wzór metropolii zachodnich, z drugiej przejmuje także trendy negatywne. Jednym z bardziej niepokojących jest pogłębiające się grodzenie przestrzeni miejskiej, tworzenie zamknię‑ tych osiedli i gett. Zjawisko to została szczegółowo opisane i zanalizowane w książce pod redakcją Bohdana Jałowieckiego oraz Wojciecha Łukowskiego Gettoizacja polskiej przestrzeni miejskiej. Edward Blakely i Mary Gail Synder w oparciu o dane [ … ] wydzielili trzy typy gated communities, zamieszkałe: przez osoby o podobnym stylu życia, elity i ludzi po‑ szukujących bezpieczeństwa; każdy z tych typów różni poziom dochodów mieszkańców, rodzaje udogodnień, estetyka, sposób kontroli i lokalizacja w regionie. Osiedla lifestylowe skupiają emerytów oraz miłośników golfa; elita kładzie nacisk na prestiż; natomiast gated com‑ munities nastawione na zapewnianie bezpieczeństwa znajdują się w centrach miast i na obszarach sąsiadujących z dzielnicami zdegradowanymi. W Europie Zachodniej zjawisko to jest znacznie mniej rozwinięte. Na przykład we Francji, wg danych szacunkowych, w 2002 r. istniały 183 strzeżone osiedla, w tym jedynie 72 grodzone; po‑ zostałe chronione były kamerami wideo, domofonami, a w 14 przypadkach zatrudniano dozorcę. Podobnie w Niemczech, gdzie zjawisko to nie jest na razie roz‑ powszechnione, w Berlinie, na granicy z Poczdamem istnieje np. tylko jedno takie osiedle – Arkadien. Na tym tle Warszawa, gdzie liczba osiedli za bramą przekracza 200 przewyższa nawet amerykańskie statystyki (Jałowiecki, 2007: 21). Od momentu wydania książki liczba tego typu osiedli z pewnością powiększyła się, nie tylko w Warszawie. Zdarzają się przypadki, że aby odwiedzić znajomych, konieczne jest pokonanie nie jednego, a kilku nawet domofonów, płotów, a także wytłumaczyć swoją obecność portierowi, który pełni jednocześnie funkcję ochroniarza. Często podawanym powodem wyboru takiego właśnie miejsca zamieszkania jest chęć zwiększenia bezpieczeństwa życia najbliższych. Zamknięte osiedla dają poczucie separacji od niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą mieszkanie w mieście. Stereotypowo myśląc – przez bramy i płoty trudniej będzie się przedostać złodziejom, złoczyńcom czy innym niechcianym obcym. Przy śmietniku nie spotkamy bezdomnych, którzy nie pasują do naszych potrzeb estetycznych. Dzieci będą miały własny plac zabaw, a czworonożne pupile wybiegają się na bezpiecznym, bo ogrodzonym trawniku. Warto tu zwrócić uwagę, że taka separacja działa wielostronnie. Miesz‑ kańcy zamkniętych osiedli odgradzają sami siebie od reszty społeczeństwa, utrudniając obu stronom wzajemne kontakty, co nie zawsze ma wydźwięk pozytywny dla samych mieszkańców. Złożony problem społecznej koegzystencji sąsiadów jest bardzo szeroki i nie jest to odpowiednie miejsce, aby go bardziej szczegółowo roztrząsać, znakomicie jednak wskazuje, jak silną potrzebą może okazać się separacja od grupy obcych. Jeśli nie da się odgrodzić domu, osiedla, podejmowane są próby ogrodzenia choćby fragmentu przestrzeni dostępnej następnie wyłącznie dla wybranych, dla „swoich”. 159 160 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Postępujący proces fragmentacji przestrzeni miejskiej przybiera także inne formy. Jedną z nich jest opisana przez mnie w artykule Selekcja jako dyskretna ekskluzja społeczna (Banaszewska, 2009) selekcja odbywająca się w klubach muzycznych. Jest to swoisty proces, podczas którego dana osoba jest oceniana przez selekcjonera pod kątem dopasowania do grupy stałych bywalców klubu. Jeśli zainteresowany nie przejdzie selekcji, nie ma możliwości wstępu na imprezę. Co ciekawe, brak jednoznacznych kryteriów takiej procedury, a jeśli nawet jakiekolwiek zostają odkryte, zmieniają się wraz z modą. I chociaż aktualnie kluby z selekcjonerem stojącym przed wejściem nie są już tak powszechne, jak jeszcze kilka lat temu, wciąż jednak bez trudu można zauważyć selekcję polegającą na opłacie za wstęp czy wysokich cenach. Słynnym już chyba przykładem może być warszawski lokal Charlotte, który zaoferował swoim klientom bułkę tartą za 7 złotych, tłumacząc cenę ręcznym przygotowaniem produktu oraz jego wysoką jakością. Nie wnikając w zasadność ceny i jej wytłumaczenia, można jednak wnioskować, że miała, między innymi, za zadanie wyselekcjonować klientów, którzy odwiedzą kawiarnię. Równie ciekawy jest jednak fakt, że miejsce to słynie także z olbrzymiego wspólnego stołu, przy którym można spożyć posiłek w towarzystwie tak znajomych, jak i obcych osób. Common table, bo tak określane jest to zjawisko, staje się coraz bardziej popularne. Ręka w rękę, kubek w kubek, noga do nogi. Zamiast ukrywać się przy mini stoliczkach, jednoczymy się przy długich stołach. Wspólne stoły pojawiają się w kolejnych polskich kawiarniach. Koniec tańczenia między stolikami, numerków na blatach i czekania na miejsce. Nadeszła era „common table”. Usiądźmy do stołu (Święcicka, 2011). Wspólne biesiadowanie wymaga zatem przekroczenia pewnych barier spo‑ łecznych, jednoczy. Z jednej strony mamy zatem do czynienia z chęcią separacji i spędzania czasu w konkretnym gronie, osób podobnych do nas, podzielających nas styl życia, gust, niejednokrotnie bliskich. Przyjemność jedzenia poza domem ma przynajmniej dwa wymiary [ … ]. To przyjemność cielesna, gdyż naj‑ częściej wybieramy na posiłek miejsca, gdzie czujemy się komfortowo i możemy się odprężyć. Ale to także przyjemność zmysłowa, wynikająca z miłego uczucia, jakie daje spożycie smacznego posiłku, któremu towa‑ rzyszy lekkie upojenie alkoholem w czasie konsumpcji. To również przyjemność pozostawania w gronie rodziny czy przyjaciół. Ale najważniejsze wydaje się uwolnienie od konieczności przygotowywania posiłku i szerokie spektrum możliwości wyboru zarówno miejsca, jak i rodzaju spożywanych dań. Jest to wzór komensalizmu najczęściej zarezerwowany dla wybranej grupy społecznej, czyli klasy średniej czy elity metropolitalnej. Tutaj naj‑ ważniejsze staje się miejsce spożywania posiłków. Musi ono cieszyć się wysokim prestiżem, a przede wszystkim stanowić symboliczną zaporę materialną dla tych, którzy J u l i a B a n a s z e w s k a O e g a l i t a r y z m i e b a r ó w m l e c z n y c h w c z o r a j i d z i ś chcieliby z takich miejsc skorzystać, a do elity nie należą (Śliz, Szczepański, 2012). Istnieje także moda na wspólne stoły, która zdecydowanie łamią bariery społeczne. Nigdy bowiem nie mamy pewności, kto zaraz usiądzie obok lub naprzeciw nas. Musimy się liczyć z tym, że towarzystwo nie zawsze będzie dla nas miłe. W tym miejscu wróćmy do głównego opisywanego tu zjawiska, czyli ba‑ rów mlecznych. Brak w nich (być może jest to tylko kwestią czasu), nawet w lokalach otwartych w ostatnim czasie, wspólnych stołów. Pozostał jednak zwyczaj dosiadania się do nieznajomych, zasada jest więc zatem bardzo zbliżona do zjawiska common table. W kontekście opisanych powyżej objawów ekskluzji społecznej wydawać by się mogło, że są to lokale skazane na rychłą zagładę. Wiemy już jednak, że nie tylko nie upadają, ale przeżywają swoisty renesans. W dobie pogłębiającej się gettoizacji społeczeństwa, bary mleczne stają się poniekąd egalitarnymi enklawami. Obsługują zarówno najbiedniej‑ szych, skuszonych niskimi cenami lub wręcz bonami z opieki społecznej, jak i osoby dobrze sytuowane, które poszukują swobodnej atmosfery, szybkiego i zdrowego posiłku, lub tych, w których odezwała się nostalgia za minioną epoką. Niezależnie jednak od przyczyny, odwiedzający bar mleczny musi być przygotowany na to, że spotkać w nim może pełen przekrój społeczeństwa. Na piedestale mody Rosnąca popularność barów mlecznych znakomicie wpisuje się w zauważalną od kilku lat modę na vintage i retro, która w Polsce objawia się nostalgią za PRL‑em. Swoista moda na PRL, jaka zapanowała w ostatnim czasie, wynosi bary mleczne na piedestał. Stają się one coraz popularniejsze i bardziej pożądane. Wypada w nich bywać, przez co zaczynają być nierzadko stawiane na równi z miejscami, do których pierwotnie należały wyłącznie zamknięte kluby czy lokale typu Charlotte. Aktualnie bywanie w barze mlecznym jest w pewnych kręgach równie dobrze widziane, co odwiedzanie innych popularnych miejsc. Także właściciele nowo powstałych barów stawiają nie tylko na klientów, szukających tanich posiłków, ale także na gości pragnących znaleźć się w miejscu ciekawym i modnym, urządzonym według najnowszych trendów. Choć takie połączenie wydawać by się mogło niemożliwe, bary mleczne stają się zatem wyjątkową mieszanką egalitaryzmu z elitaryzmem. Tylko tam przy jednym stole spotkać możemy osobę bezdomną i młodego biznesmena lub staruszka jedzącego pomidorową ramię w ramię z warszawskim hipsterem. 161 162 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Bibliografia: Czekalski T. (2005). Czasy współczesne, [ w: ] Chwalba A. (red.), Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych. Warszawa. Jałowiecki B. (2007). Fragmentacja i prywatyzacja przestrzeni, [ w: ] Jałowiecki B., Łukowski W. (red.), Gettoizacja polskiej przestrzeni miejskie. Warszawa. Źródła internetowe i prasowe: Banaszewska J. (2009). Selekcja jako dyskretna ekskluzja społeczna. „Kultura Po‑ pularna”, 2(24) Day M. (2011). Polish communist relikt milk bar faces extinction. (online). Dostęp: http:// www.telegraph.co.uk / news / worldnews / europe / po‑ land / 8269367 / Polish‑communist‑relic‑milk‑bar‑faces‑extinction.html (10.07.2013) Erbel J. (2001). Prasowy to znacznie więcej niż bar mleczny. (online). Dostęp: http:// www.krytykapolityczna.pl / Serwissamorzadowy / ErbelPrasowyto‑ znaczniewiecejnizbarmleczny / menuid‑1.html (11.07.2013) Karpieszuk W. (2013), Nowy Bar Prasowy otwarty. Wygląda jak za czasów PRL. (online). Dostęp: http:// warszawa.gazeta.pl / warszawa / 1,34889,14147841,No‑ wy_Bar_Prasowy_otwarty__Wyglada_jak_za_czasow_PRL.html, (12.07.2013) Konarski L. (2007), Mleczny kultowy, „Przegląd”, nr 21 (online). Dostęp: http:// www.przeglad‑tygodnik.pl / pl / artykul / mleczny‑kultowy (10.07.2013) http:// www.legnica.net.pl / info‑8 (dostęp: 12.07.2013) Malec M., Basaj D. (2011), Schabowego poproszę! (online). Magiel. Dostęp: http:// www.magiel.waw.pl / 2011 / 12 / stylzycia / warszawa / schabowego ‑poprosze / (10.07.2013) Stodolak S. (2013). Bar mleczny, czyli lans. (online). Dostęp: http:// biznes.new‑ sweek.pl / bar‑mleczny‑‑czyli‑lans,103854,1,1.html, (12.07.2013) Śliz A., Szczepański M.S. (2012). Świętowanie: Komensalizm ponownie odczytany. „Kultura i Społeczeństwo”, nr 4 Święcicka O. (2011). Lunch z nieznajomym. Zajmij miejsce przy wspólnym stole. (online). Dostęp: http:// natemat.pl / 20893,lunch‑z‑nieznajomym‑zajmij ‑miejsce‑przy‑wspolnym‑stole, (20.07.2013) Waliński P. (2009). Bary mleczne specjalnej troski. (online). Dostęp: http:// www. polskatimes.pl / artykul / 76933,bary‑mleczne‑specjalnej‑troski,1,id,t,sa.ht‑ ml (10.07.2013) 164 Recenzja Pop i PRL. Rozważania na marginesie książki Kultura popularna w Polsce w latach 1944 – 1989. Problemy i perspektywy badawcze pod redakcją Katarzyny Stańczak‑Wiślicz (Fundacja „Akademia Humanistyczna” i Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2012) kultura popularna 2014 nr 2 (40) Kultura popularna czasów PRL‑u bez wątpienia stanowi niezwykle złożone wyzwanie badawcze. Należy bowiem zauważyć, że zasadniczy kłopot sprawia już m.in. sama próba definicji pojęcia w kontekście obowiązującego wówczas dyskursu władzy państwa socjalistycznego. Sensowność użycia określenia „popkultura” w odniesieniu do różnorakich zjawisk „życia codziennego” w epoce Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej może wzbu‑ dzać pewną wątpliwość choćby ze względu na nieoczywisty sposób funkcjonowania w ówczes‑ nej refleksji teoretycznej identyfikowanego ni‑ niejszym terminu, przypisywanego w czasach tzw. demokracji ludowej przede wszystkim za‑ chodniej, czyli – korzystając z uzasadnionego w tym miejscu uogólnienia – „wrogiej” praktyki badawczej. Co więcej, wyraźny zamęt defini‑ cyjny sprawia także – zauważalna w przestrzeni piśmiennictwa (około)naukowego wydawanego przed 1989 rokiem – zarówno swoista wymien‑ ność, jak i niejednorodność pojęć odnoszących się do analizowanego w tym miejscu fenomenu, by pośród nich wymienić tylko takie sformuło‑ wania, jak (pozornie tożsame): „kultura popu‑ larna”, „kultura masowa” bądź też „kultura dla mas”, z których to każde – pomimo precyzyjnie argumentowanej przez poszczególnych autorów „przystawalności” do modelu socjalistycznej wła‑ dzy – niosło z sobą wyraźne niebezpieczeństwo „imperialistycznego niezrozumienia” 1. Ponadto zastanawia również słuszność posługiwania się pojęciem „popkultura” w kontekście codzienności zniewolonego oraz poddanego ideologicznym rygorom państwa 2. Warto może przytoczyć wy‑ powiedź Darii Nałęcz, która – w jednym z arty‑ kułów umieszczonych w omawianej monografii pod redakcją Katarzyny Stańczak‑Wiślicz – ty‑ mi oto słowami podsumowała zasygnalizowaną powyżej problematykę: „«Popularny» może mieć bowiem dwoistą ko‑ notację: jest popularny, cieszy się popularnością, ale też: związany jest z ludem, został stworzony 1 Dość powiedzieć, że już jedna z pierwszych publikacji w całości poświęconych omawianej w niniejszej recenzji problematyce, jakie wydane zostały w czasach PRL‑u, no‑ siła tytuł Kultura masowa. Krytyka i obrona(Kłoskowska, 1964), jednoznacznie podpowiadający obowiązującą wówczas atmosferę. 2 Opisując problemy, jakie sprawiać może pojęcie „kultura popularna” w odniesieniu do rzeczywistości PRL‑u, odwołuję się do m.in. do rozważań Katarzyny Stańczak ‑Wiślicz, zaproponowanych przez badaczkę we wstępie do omawianego niniejszym tomu (s. 5 – 17 ). recenzje przez lud (populus). Z żadnym z tych przypadków nie mieliśmy do czynienia w PRL, a zwłaszcza w czasach stalinowskich. To nie lud, wszystko jedno jak pojęty, tworzył dobra kultury wedle swoich potrzeb, gustów, przekonań. A jeśli już tworzył, to według narzuconych schematów, z których żaden nie schlebiał gustom owego ludu. No i sądząc po skutkach, ani system, ani jego kultura nie okazały się na tyle atrakcyjne, by przetrwać jako całość. To przykład kultury nadawcy, kultury na swój sposób wobec odbior‑ cy zewnętrznej, która do końca taką pozosta‑ ła, ewentualnie w znikomym stopniu stając się kulturą zinternalizowaną, wewnętrzną” (s. 21). Mimo iż przyjęta przez Darię Nałęcz perspek‑ tywa może wzbudzać pewną niezgodę (kultura popularna zawsze wszak pozostaje w zasadni‑ czej relacji, choćby subwersywnej, z obowiązu‑ jącą władzą), to zaproponowane przez badaczkę w powyższym fragmencie rozróżnienie powinno się uznać za szczególnie cenne w obszarze ba‑ dań nad „życiem codziennym” Polskiej Rzeczy‑ pospolitej Ludowej. Należy bowiem wyraźnie zaznaczyć (bez konieczności tworzenia precy‑ zyjnych założeń), że popkultura i PRL niemal od samego zarania – paradoksalnie – połączone z sobą zostały siecią niezmiernie bliskich powią‑ zań, ufundowanych jednak na zgoła odmien‑ nych mechanizmach funkcjonowania, zupełnie przeciwnych od tych charakterystycznych dla zachodniego modelu codzienności. Niniejszą osobliwość ciekawie uchwycił Dwight Macdo‑ land, który – w klasycznym już tekście pt. Teoria kultury masowej (co warte podkreślenia: prze‑ tłumaczonym na język polski przez Czesława Miłosza już w 1959 roku) – w ten oto sposób odniósł się do swoistej „istoty” socjalistycznej „kultury dla mas”: „Wszyscy wiedzą, że Ameryka jest krajem kul‑ tury masowej, ale nie każdy myśli tak o Związku Sowieckim. Na pewno nie komunistyczni przy‑ wódcy, z których jeden pogardliwie zauważył, że naród amerykański nie potrzebuje obawiać się miłującego pokój sowieckiego państwa, bo nie ma ono najmniejszej chęci pozbawiać Ame‑ rykanów ich coca‑coli i komiksów. Pozostaje jednak faktem, że ZSRR jest jeszcze bardziej krajem kultury masowej niż USA. Trudniej to tylko rozpoznać, ponieważ ich kultura masowa jest w swojej formie dokładnym przeciwień‑ stwem naszej, służąc propagandzie i pedagogii raczej niż rozrywce” (Macdonald, 2002: 16 – 17). 165 Pomimo tego, że zacytowane powyżej słowa amerykańskiego teoretyka odnoszą się przede wszystkim do dyskursu „kultury masowej”, to zawartą w nich tezę bez trudu przenieść można także na grunt opisywanego niniejszym fenome‑ nu (szczególnie w kontekście zaproponowane‑ go przez Katarzynę Stańczak‑Wiślicz sposobu definiowania „tekstów kultury popularnej” jako „popularnych, bo powszechnie odbieranych” (s. 7), wyraźnie wyróżnionego we wstępie omawia‑ nego tomu). Nie należy bowiem zapominać, że popkultura doby PRL‑u w pierwszej kolejności służyć miała – w gruncie rzeczy – zdecydo‑ wanie „wyższym” celom, by pośród nich wy‑ mienić tylko zazwyczaj wpisany w jej strukturę jednoznacznie ideologiczny przekaz, mający za zadanie konstytuować arbitralnie obowiązują‑ cy obraz państwowości. Co więcej, to właśnie tę – towarzyszącą m.in. przywoływanym już rozważaniom Darii Nałęcz – „nieoczywistość” kultury popularnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej bez wątpienia powinno się uznać za najbardziej charakterystyczną jej kwestię, wy‑ magającą od współczesnych badaczy zarówno wyjątkowej uwagi, jak i nad wyraz drobiazgo‑ wej rekonstrukcji. Zrozumienie funkcjonują‑ cych wówczas procesów niezbędne jest bowiem do prawidłowego zdefiniowania rzeczywistości jako takiej, ze szczególnym uwzględnieniem chwili obecnej, z pozycji której bezustannie do‑ konywana jest kategoryzacja zdarzeń z rejestru przeszłego świata. Do poruszonego przed chwi‑ lą zagadnienia w interesujący sposób odniósł się Sławomir Sierakowski, który – w artykule pt. Dziecięce choroby lewicowości (stanowiącym swoisty wstęp do polskiego wydania książki pt. Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917 autorstwa Slavoja Žižka) – tak oto ujął charakter zasygna‑ lizowanej relacji: „Psychoanaliza nauczyła nas, że najlepszą metodą na uchwycenie istoty danej epoki jest zwrócenie uwagi nie na jej wyraźne społeczne albo ekonomiczne cechy konstrukcyjne, lecz na »przepędzone duchy«, które wciąż w niej stra‑ szą. Choć zamieszkują one tereny bytów nie‑ istniejących, to jednak upierają się przy swoim istnieniu i zachowują swoją siłę sprawczą” (Sie‑ rakowski, 2006: 5). W prowadzonych niniejszym rozważaniach daleki jestem – co prawda – od stosowania „psy‑ choanalitycznej perspektywy”, niemniej przyto‑ czona powyżej wypowiedź publicysty – w mojej 166 opinii – wydaje się kluczowa w zrozumieniu specyficznego miejsca, w jakim obecnie znajduje się pamięć o doświadczeniu komunizmu. Należy bowiem wyraźnie zaznaczyć, że epoka PRL‑u w dalszym ciągu stanowi niezmiernie ważki punkt odniesienia, w świadomości zbiorowej funkcjonując równocześnie na – co najmniej – dwóch, konkurujących z sobą płaszczyznach: „martyrologiczno‑heroicznej” (przybierającą formę rozrachunku z traumatyczną przeszłością) oraz „ludycznej”, której postać kształtowana jest m.in. przez nieustannie pielęgnowane „dobra” ówczes‑ nej popkultury (Talarczyk‑Gubała, 2007: 281). Warto jednak zauważyć, że każdy z wymienio‑ nych przed chwilą rodzajów pamięci nieść z sobą może zasadnicze zagrożenie, przyczyniając się wszak do zbudowania niepełnego obrazu obo‑ wiązującego przed laty socjalistycznego modelu państwowości, na podstawie którego następnie tworzona jest fragmentaryczna w istocie ocena rzeczywistości minionej. W niniejszym kontekś‑ cie szczególnie ciekawie rysuje się problematyka występowania w przestrzeni współczesnego „ży‑ cia codziennego” różnorakich artefaktów czasów tzw. demokracji ludowej, których zauważalna – i najczęściej bezrefleksyjna – obecność odgrywa pierwszoplanową rolę w sposobie „pamiętania” komunistycznych dziejów. Popkultura doby PRL‑u egzystuje bowiem obecnie jako niewy‑ czerpane (jak również: zazwyczaj pozbawione kontekstu) źródło odniesień, cytatów bądź też powtórek, stając się tym samym jednym z pod‑ stawowych „nośników” pamięci o doświadczeniu komunizmu (przede wszystkim wśród młodego pokolenia odbiorców, niedotkniętych bezpośred‑ nio rzeczywistością socjalistycznego państwa). Skalę zjawiska ciekawie ilustruje m.in. leksy‑ kon Bartka Koziczyńskiego pt. 333 popkulturowe rzeczy… PRL (Koziczyński, 2007), w którym to autor – dokonując subiektywnego wyboru – pomieścił prawdziwą mnogość najróżniejszych zagadnień, mogących funkcjonować współcześ‑ nie jako swoisty obiekt nostalgii, zabawy, czy wręcz sentymentu. Wyraźnie więc widać, że kultura popularna czasów PRL‑u stanowi przestrzeń, która – choćby ze względu na jej nieustanną obecność – wyma‑ ga od badaczy szczególnego rozpoznania. Co ważne, powyższa opinia nie jest wyłącznie moim udziałem, podobna refleksja zdaje się bowiem przyświecać coraz większej grupie naukowców, którzy w popkulturze Polskiej Rzeczypospolitej kultura popularna 2014 nr 2 (40) Ludowej chcą widzieć istotny problem badawczy, tym samym kierując swe zainteresowania w stro‑ nę różnorodnych fenomenów socjalistycznego „życia codziennego” (trzeba stanowczo przyznać: traktowanych do tej pory marginalnie, jak rów‑ nież z zauważalnym dystansem). Pośród pub‑ likacji przeznaczonych wybranym zjawiskom kultury popularnej PRL‑u, jakie wydane zostały w przeciągu kilku ostatnich lat, należy zatem wymienić m.in. takie monografie zbiorowe, jak: 30 najważniejszych programów TV w Polsce pod redakcją Wiesława Godzica (Godzic, 2005), Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach pod re‑ dakcją Małgorzaty Szpakowskiej (Szpakowska, 2008) Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna pod redakcją Magdaleny Bo‑ gusławskiej i Zuzanny Grębeckiej (Bogusławska i Grębecka, 2010), Kultowe seriale PRL ‑u pod redakcją Marka Karwali i Barbary Serwatki (Karwala i Serwatka, 2010), czy też Polskie kino popularne pod redakcją Piotra Zwierzchowskiego i Darii Mazur (Zwierzchowski i Mazur, 2011) 3. Warta odnotowania jest także seria warszawskie‑ go wydawnictwa Trio zatytułowana W krainie PRL (zwana również „czerwoną serią”), w któ‑ rej to omówione zostały m.in. te mniej obecne w przestrzeni piśmiennictwa aspekty „dziejącej się” wówczas codzienności (np. turystyka, muzyka rockowa, moda, motoryzacja, produkcje filmo‑ we realizmu socjalistycznego, kinematografia gatunkowa, Polska Kronika Filmowa, dyskurs ówczesnej prasy itd.). Tematyka socjalistycznej popkultury stała się również bohaterem pewnej liczby pojedynczych artykułów, których tytu‑ łów nie sposób jednak pomieścić w przestrze‑ ni niewielkiej w istocie recenzji (podobnie jak nazwisk badaczy zajmujących się analizowaną w tym miejscu kwestią). Właśnie w zasygnalizowany powyżej nurt rozważań, poświęconych mniej omówionym zja‑ wiskom „kultury dnia codziennego”, wpisuje się publikacja pod redakcją Katarzyny Stańczak ‑Wiślicz pt. Kultura popularna w Polsce w latach 1944 – 1989. Problemy i perspektywy badawcze wy‑ dana przed Fundację „Akademia Humanistyczna” oraz Instytut Badań Literackich PAN w 2012 roku. W skład recenzowanego tomu – prócz rozbudo‑ wanego wstępu, przeznaczonego między innymi 3 Należy zaznaczyć, że niektóre z wymienionych pub‑ likacji zjawiskom kultury popularnej doby PRL‑u po‑ święcone zostały jedynie w części (choć zazwyczaj przeważającej). recenzje „definicyjnej kategoryzacji” (której najważniej‑ sze założenia omówiłem na samym początku prowadzonego wywodu) – wchodzi dwanaście artykułów naukowych autorstwa (uznanych) na‑ ukowców z ośrodków badawczych w całej Polsce, dotyczących wybranych zagadnień związków kultury popularnej i PRL‑u, przyporządkowa‑ nych przez Redaktorkę do jednej z trzech grup tematycznych: W kręgu teorii, W kręgu praktyki oraz Rewizje i wyzwania. Pierwsza z nich stanowi zatem ukłon w stro‑ nę dywagacji metodologiczno‑teoretycznych, koncentrujących się wokół obecności pojęcia, historii jego rozwoju oraz stosunku władz do popkultury w czasach tzw. demokracji ludowej: Daria Nałęcz, Kultura masowa polskiego stalinizmu; Eryk Krasucki, Co towarzysz Wiesław wiedział o bigbicie? Świadomość zjawiska kultury masowej w okresie „popaździernikowym” (1956 – 1963); Ur‑ szula Jakubowska, Kultura masowa – analiza zjawiska i myśl teoretyczna w latach siedemdziesiątych. Druga natomiast przeznaczona zosta‑ ła omówieniu poszczególnych tekstów kultury popularnej, do tej pory nieczęsto poddawanych gruntownej analizie: Jan Tomkowski, Przygoda z piosenką (na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych); Monika Brzóstowicz‑Klajn, Literatura popularna w kleszczach polskiego socrealizmu (na przykładzie utworów z kręgu SF); Beata Przymuszała, Polskie drogi – żydowskie ślady? Stereotyp relacji polsko‑żydowskich w kulturze popularnej PRL ; Zuzanna Grębecka, Erotyka i seksualność w polskiej socjalistycznej powieści młodzieżowej; Magdalena Dąbrowska, „Dać dowód miłości”. Dyskursy inicjacji seksualnej w polskiej prasie młodzieżowej lat osiemdziesiątych. Trzecia zaś stała się swoistą przestrzenią rozważań na temat rozmaitych zjawisk ówczesnej popkultury (zarówno tych jeszcze nieopracowanych, jak i tych, które warte są ponownego odczytania i – co za tym idzie – reinterpretacji): Dorota Skotarczak, O powieści milicyjnej pozytywnie; Rafał Habiel‑ ski, Socrealizmu życie pozagrobowe. Przeszłość w PRL‑owskim filmie fabularnym; Patryk Wasiak, „Grali i kopiowali” – gry komputerowe w PRL jako problem badawczy; Katarzyna Stańczak‑Wiślicz, Od Trędowatej do Niewolnicy Izaury – niechciana kultura popularna w powojennej Polsce. Nietrudno zatem założyć, że klucz konstrukcji tomu w pierwszej kolejności stanowić musiała pewnego rodzaju różnorodność, umożliwiająca pomieszczenie w monografii wielości artykułów 167 naukowych, z których wszystkie przeznaczo‑ ne zostały pogłębionemu omówieniu nie tylko wybranych zjawisk, ale również mechanizmów sterujących socjalistyczną popkulturą. Zapro‑ ponowana przez Redaktorkę „wielowątkowość” jest jednak tyleż ciekawa, co „niewyczerpująca”, pomijająca bowiem znaczną liczbę interesujących zagadnień, by wspomnieć tylko o takich feno‑ menach kultury popularnej czasów PRL‑u, jak: festiwale muzyczne (choćby te w Opolu, Sopo‑ cie, Zielonej Górze, czy Kołobrzegu), programy telewizyjne (z nieodżałowanymi Zwierzyńcem i Z kamerą wśród zwierząt na czele), wielood‑ cinkowe audycje radiowe, festyny z udziałem „ludowych gwiazd” (organizowane m.in z okazji pierwszomajowego święta), działalność estrady, sztukę cyrkową, rynek wideo, czy też dostępność „dóbr” amerykańskiej kultury masowej, których to problematyka w dalszym ciągu niewątpliwie „domaga się” głębszego rozpoznania. Wymie‑ nionych powyżej „nieobecności” nie powinno się jednak rozpatrywać w kategoriach swoistego uchybienia, wybór obszarów tematycznych, jakie włączone zostały przez Katarzynę Stańczak ‑Wiślicz w przestrzeń omawianego niniejszym tomu, uzasadniony był bowiem – w gruncie rze‑ czy – zainteresowaniami naukowymi poszcze‑ gólnych badaczy, którzy podjęli się trudnego zadania przygotowania wpisujących się w pod‑ stawowe założenia publikacji tekstów 4. Tym samym w monografii przeważa przede wszyst‑ kim perspektywa (około)literaturoznawcza (co również zrozumiałe; tom wydany wszak został przez Instytut Badań Literackich PAN), niemniej uwadze naukowców nie uszły także komiks, film, piosenka, prasa dla młodzieży, seriale telewi‑ zyjne, czy też gry komputerowe. Porzucę jednak wątek dokonanego przez Re‑ daktorkę wyboru tekstów (i związanego z nim zagadnienia ewentualnych, choć w pełni uspra‑ wiedliwionych, „pominięć”), by przejść do dalszych rozważań poświęconych właściwej konstruk‑ cji analizowanej niniejszym monografii. Pośród dwunastu artykułów naukowych, włączonych 4 We wstępie do analizowanego tomu Katarzyna Stańczak ‑Wiślicz wyraźnie zaznacza zresztą, że jako Redak‑ torka publikacji ma świadomość poruszenia zaledwie kilku wątków z całego rejestru tych, które niezbędnie wymagają pogłębionego omówienia. Niemniej celem monografii było przede wszystkim – jak pisze sama badaczka – uczynienie pierwszego kierunku w stronę szeroko zakrojonych badań nad kulturą popularną PRL‑u (s. 9). 168 w strukturę recenzowanego tomu, zdecydowana większość zaproponowała zatem wielokonteks‑ tową oraz unikalną optykę, za obiekt rozmy‑ ślań przyjmując te zjawiska kultury popularnej czasów PRL‑u, o których pamięć niewątpliwie „domagała się” pogłębionego omówienia, czy wręcz „ożywienia” (bądź też gruntownej rein‑ terpretacji). Niemniej część z pomieszczonych w publikacji opracowań – i to pomimo zapew‑ nień ich Autorów – wydaje się przede wszyst‑ kim stanowić niestety wyważanie otwartych już drzwi, za przedmiot dywagacji obierając kwestie co najmniej oczywiste i niewymagają‑ ce kolejnych „pochyleń” (pozwolę sobie jednak nie wymieniać tytułów dyskusyjnych artyku‑ łów, gdyż – mimo wszystko – pełnią one po‑ trzebną rolę w konstrukcji opisywanego tomu, mającego wszak na celu syntezę współczesnej refleksji poświęconej problematyce socjalistycz‑ nej popkultury). Zastanawia również swoista perspektywa, jaka przyjęta została przez nie‑ których badaczy, ujawniająca niejako posiadany przez nich asekuracyjny stosunek do interpre‑ towanych zjawisk. Pewną niezgodę wzbudzać zatem mogą choćby takie sformułowania, jak: „Przekonałam się bowiem, że zjawisko określone mianem powieści milicyjnej nie jest ani aż tak jednorodne, jakby to wynikało z poświęconych mu tekstów, ani tak jednoznacznie artystycznie »beznadzieje«” 5 (Skotarczak, s. 177 ), „Oczywiście poziom literacki powieści milicyjnej był bardzo różny, wiele z tych książek jednak – na tle po‑ ziomu tego typu literatury w ogóle – prezen‑ tuje się zupełnie przyzwoicie” (ibidem, s. 188), „Jednym z najobrzydliwszym filmów lat pięć‑ dziesiątych był Domek z kart (reż. Erwin Axer, 1954)” (Habielski, s. 191), czy też „Na przykład w półkomediowym, bzdurnym dość filmie fa‑ bularnym i jednocześnie serialu telewizyjnym Janosik zrealizowanym w 1974 roku” (ibidem, s. 192 ), które to bez wątpienia zawierają w sobie pewne elementy wartościującej oceny (a takiej 5 Autorka nawiązuje tutaj – co prawda – do opracowań Stanisława Barańczaka, w których problematyka po‑ wieści milicyjnej została jednoznacznie źle oceniona. Tym samym badaczka określa się mianem „czytelnika uprzedzonego”, który do krytycznej lektury powieści milicyjnych podchodzi z pewną dozą ostrożności, spodziewając się po nich – by posłużyć się wymownym określeniem – wszystkiego, co najgorsze. Należy jed‑ nak dodać, że w miarę prowadzenia badań posiadana początkowo przez Dorotę Skotarczak – „uprzedzona” – opinia uległa znacznej modyfikacji. kultura popularna 2014 nr 2 (40) strategii, prowadząc badania nad popkulturą, należy wszak bezsprzecznie unikać). Niekiedy dziwić może także sam wybór analizowanych tekstów kultury (mimo bezdyskusyjnej „przy‑ datności” powstałych na ich temat omówień), by jako przykład wskazać twórczość literacką Stanisława Lema (Brzóstowicz‑Klajn, s. 96 – 121) oraz dzieła filmowe nalężące do tzw. „narodo‑ wego kanonu” (z Popiołem i diamentem Andrzeja Wajdy na czele) (Habielski, s. 189 – 200), które to – biorąc za kontekst nieustannie marginalny charakter rozważań na temat „istoty” kultury popularnej czasów PRL‑u w przestrzeni pol‑ skiego piśmiennictwa – powinny znaleźć się „w warsztacie badań” naukowców zdecydowanie w drugiej kolejności. Pominę jednak dalsze dywagacje na temat pewnych „niedociągnięć” (w żadnym razie nie‑ będących dyskredytującą wadą recenzowanego tomu), by przejść do pozytywnych – stanowią‑ cych wyraźną większość – aspektów monogra‑ fii, tym samym pokrótce przyglądając się kolej‑ nym artykułom, zasługującym w mojej opinii na szczególną uwagę (w tym miejscu chciałby zaznaczyć, że pominięcie niektórych tekstów, choć nie wszystkich, należy uznać za milczenie wyjątkowo wymowne). Niezwykle cenna wy‑ daje się zatem pierwsza część publikacji, w któ‑ rej to zsyntetyzowane zostały poglądy na temat problematyki kultury popularnej (jak również: związanych z nią zadań), jakie obowiązywały w czasach stalinizmu (Daria Nałęcz, s. 21 – 47 ), rzeczywistości „polskiego października” i po‑ czątkach epoki „małej stabilizacji” (Krasucki, s. 48 – 69 ) oraz erze Edwarda Gierka (Jakubow‑ ska, s. 70 – 82 ). Dość powiedzieć, że w ostat‑ nim z wymienionych powyżej opracowań Ur‑ szula Jakubowska opisała m.in. casus komiksu, który – „imperialistyczny” z ducha – w latach siedemdziesiątych funkcjonować zaczął jako przemyślane narzędzie propagandowej nar‑ racji, swoiście objawionej choćby pod postacią kapitana Żbika ( s. 79 – 82 ) (warto zresztą dodać, że podobny los spotkał także inne „dobra” za‑ chodniej kultury masowej, by pośród nich wy‑ mienić tylko – pozwolę sobie użyć określenia – „przetransformowaną semantycznie” coca‑colę, która stała się jednym z bardziej strategicznych elementów dyskursu „propagandy sukcesu” epoki Edwarda Gierka). Zbliżona tematyka poruszona została także w artykule Moniki Brzóstowicz ‑Klajn, który – pomimo stawianych mu wcześniej 169 recenzje zarzutów – w skrupulatny sposób analizuje z po‑ zoru „niesłuszną” literaturę fantastyczno‑naukową doby polskiego socrealizmu, w pierwszej kolej‑ ności widząc w niej wielowątkową płaszczyznę ideologicznej retoryki. Za nad wyraz zajmujące powinno się również uznać rozważania autorstwa Zuzanny Grębeckiej i Magdaleny Dąbrowskiej, które to postanowiły przyjrzeć się zagadnieniu „sterowanego centralnie” obrazu seksualności (i związanego z nim dyskursu eksperckiego), jaki dostrzec można w powieściach (Grębecka, s. 134 – 151) oraz prasie (Dąbrowska, s. 152 – 174) dla młodzieży czasów tzw. demokracji ludowej. Z rzadka omawiany fenomen gier komputerowych w przestrzeni „życia codziennego” schyłkowego PRL‑u stał się natomiast przedmiotem niemal (cyber)etnograficznych badań Patryka Wasiaka (s. 201 – 224), który to w przygotowanym przez siebie tekście drobiazgowo przedstawił specy‑ ficzny charakter początków „socjalistycznej kom‑ puteryzacji”, powiązanej bezpośrednio z prob‑ lematyką tzw. „kultury młodzieżowej”. Warte odnotowania są także przemyślenia Katarzyny Stańczak‑Wiślicz ( s. 225 – 239), która – m.in. na przykładzie dwoistej recepcji Trędowatej Heleny Mniszkówny – dokonała swoistej rekonstrukcji (nie)obecności wątków przedwojennej kultu‑ ry popularnej, oficjalnie „potępianych” przez obowiązujący wówczas socjalistyczny model władzy (przy okazji pokrótce „zahaczając” rów‑ nież o „treści ezoteryczne” krążące po wojnie w „rękopiśmienniczych odpisach” (s. 237), które w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej – zdaniem badaczki – cieszyły się zauważalnym zainteresowaniem). Wyróżnione przeze mnie artykuły to tylko część niewątpliwych zalet recenzowanej publi‑ kacji, która w centralnym planie umieściła bez‑ sprzeczną potrzebę przyjrzenia się wybranym „zdarzeniom” socjalistycznej popkultury poprzez pryzmat wpisanych w ich strukturę „dwoisto‑ ści”. Warto zatem podkreślić, że przestrzeń omawianego niniejszym tomu charakteryzuje przede wszystkim krytyczna analiza, mająca za zadanie zidentyfikować szereg typowych dla rzeczywistości PRL‑u procesów, których wpływ na ostateczny kształt poszczególnych artefaktów ówczesnej kultury popularnej wydał się wszyst‑ kim badaczom jedną z bardziej istotnych kwestii, odgrywając tym samym w przygotowanych przez nich tekstach zdecydowanie pierwszoplanową rolę. Zaproponowana w większości opracowań narracja oscyluje zatem wokół najrozmaitszych odniesień, budując przy tym nadzwyczaj wielo‑ wątkowy obraz w dalszym ciągu żywo pamię‑ tanej przeszłości 6. Na sam koniec prowadzonego przeze mnie wywodu chciałbym więc z pełnym przekonaniem stwierdzić: publikacja pod redakcją Katarzy‑ ny Stańczak‑Wiślicz – pomimo wyróżnionych wcześniej „uchybień” (będących wszak udziałem większości monografii zbiorowych, łączących w sobie poglądy, perspektywy badawcze oraz style wielości autorów) – bez wątpienia stano‑ wi nad wyraz interesującą propozycję, której sukces w znacznej mierze osiągnięty został m. in. dzięki bezdyskusyjnej kompetencji poszcze‑ gólnych badaczy (o czym świadczyć może cho‑ ciażby niezwykła przenikliwość wymienionych w poprzednich akapitach artykułów). Należy mieć zatem dużą nadzieję, że przygotowany przez Redaktorkę tom nie będzie mieć jedy‑ nie incydentalnego charakteru, stając się tym samym swoistym impulsem do zainicjowania cyklicznej już serii. Niejednoznaczna w isto‑ cie problematyka kultury popularnej czasów PRL‑u wzbudza bowiem zainteresowanie coraz większej grupy naukowców, którzy w przestrzeni socjalistycznej popkultury chcą widzieć palą‑ cą wręcz konieczność gruntownego omówienia charakteryzujących ją zjawisk. Karol Jachymek BIBLIOGRAFIA Bogusławska M. i Grębecka Z. (red., 2010). Popkomunizm. Doświadczenie komunizmu a kultura popularna. Kraków. Godzic W. (red., 2005). 30 najważniejszych programów TV w Polsce. Warszawa. Karwala M. i Serwatka B. (red., 2010). Kultowe seriale PRL‑u. Kraków. Kłoskowska, A. (1964). Kultura masowa. Krytyka i obrona. Warszawa. 6 To właśnie funkcjonująca współcześnie pamięć o do‑ świadczeniu komunizmu stała się najważniejszym impulsem powstania tomu. Wspomina o tym zresztą sama Redaktorka: „Bodźcem dla powstania tomu na temat kultury popularnej doby PRL stała się cią‑ gła obecność jej wytworów we współczesnym życiu publicznym. Bezustannie przywoływane, przeżywają drugą młodość” (s. 5). 170 Koziczyński B. (2007). 333 popkulturowe rzeczy… PRL . Poznań. Macdonald D. (2002). Teoria kultury masowej, Miłosz Cz. (tłum), [ w: ] Miłosz. Cz (red.), Kultura masowa. Kraków. Talarczyk‑Gubała M. (2007). PRL się śmieje! Polska komedia filmowa lat 1945 – 1989. Warszawa. Sierakowski S. (2006). Dziecięce choroby lewicowości, [ w: ] Žižek S., Rewolucja u bram. Pisma Lenina z roku 1917. Warszawa. Szpakowska M. (red., 2008). Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach. Warszawa. Zwierzchowski P. i Mazur D. (red., 2011). Polskie kino popularne. Bydgoszcz. Karol Jachymek – filmoznawca, kulturoznawca, doktorant na Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych SWPS w Warszawie. Zajmuje się historią kinematografii polskiej (w szczególności polskim kinem popularnym i kinem PRL‑u), problematyką filmu jako źródła historycznego oraz filmowymi zagadnieniami ciała, płci i seksualności. Przygotowuje dysertację zatytułowaną Film – ciało – historia: kino polskie lat 60. [email protected] Recenzja książki: Mirosław Pęczak Subkultury w PRL: opór, kreacja, imitacja Mirosław Pęczak jest kulturoznawcą i publicy‑ stą tygodnika „Polityka”, wykładowcą Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, gdzie prowadzi zajęcia z zakresu kultury alternatywnej i młodzieżowej, stylów życia i socjologii kultury. Subkultury w PRL . Opór, kreacja, imitacja nie jest jego pierwszą publikacją, w której podejmuje taką tematykę. W 1991 roku, razem z Jerzym Wertensteinem‑Żóławskim, podjął się redak‑ cji publikacji Spontaniczna kultura młodzieżowa, traktującej szeroko o młodzieży i tworzonej przez nią kulturze. W 1992 roku wydał Mały słownik subkultur młodzieżowych. Dwa lata póź‑ niej, w 1994 roku, wraz z Mariuszem Janickim, zajął się bardziej szczegółowo wybranymi gru‑ pami, które wspólnie opisali w książce Polska siła – skini, narodowcy, chuligani. kultura popularna 2014 nr 2 (40) Pozostając wiernym tematyce subkultur mło‑ dzieżowych, Pęczak podjął ją ponownie w swo‑ jej ostatniej książce, wydanej w 2013 roku przez Narodowe Centrum Kultury, Subkultury w PRL . Opór, kreacja, imitacja. Tym razem autor posta‑ nowił skupić się na wybranym okresie w histo‑ rii Polski – Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Jest to o tyle znamienne, że wpisuje się w coraz wyraźniej zauważalny trend, który szeroko na‑ zwać można „modą na PRL”, obejmujący zarów‑ no naukę, jak i popkulturę. Ponad dwadzieścia lat od upadku komunizmu w Polsce, związana z nim tematyka pojawia się coraz częściej, pod najróżniejszymi postaciami. W kulturze popu‑ larnej od filmów takich jak Ile waży koń trojański (2008) Juliusza Machulskiego czy Wszystko co kocham (2009) Jacka Borcucha, przez wiele wydarzeń kulturalnych (np. wystawa prezen‑ towana w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2011 roku, przedstawiająca polski design z lat 1955 – 1968), aż po publikacje naukowe dotyczące okresu sprzed 1989 roku oraz lat transformacji. Biorąc pod uwagę, że na okres PRL‑u możemy już spojrzeć z ponad dwudziestoletniego dy‑ stansu, szczególnie interesujące wydają się prace dotyczące pamięci przeszłości, skupione właśnie na tym okresie. Warto tu wymienić publikację Bartosza Korzeniewskiego Transformacja pamięci. Przewartościowania w pamięci przeszłości a wybrane aspekty funkcjonowania dyskursu publicznego o przeszłości w Polsce po 1989 roku (Korzeniew‑ ski, 2010), a także Pamięć zbiorowa społeczeństwa polskiego w okresie transformacji Piotra Tadeusza Kwiatkowskiego (Kwiatkowski, 2008), wydana w niezwykle ciekawej, także w kontekście ba‑ dań nad PRL‑em, serii Współczesne społeczeństwo polskie wobec przeszłości. Wracając jednak do publikacji Mirosława Pęczaka, jest ona próbą szczegółowego i do‑ głębnego opisu oraz analizy powstałych w PRL‑u subkultur, a także wpisania ich w szersze, za‑ chodnie ruchy młodzieżowe, które tworzyły się poza granicami Polski. Warto tu przytoczyć słowa samego autora „W epoce PRL‑u subkultury wydawały się przeważnie zjawiskiem cokolwiek niezwykłym. Przede wszystkim dlatego, że przy wpisanej w za‑ sady ustroju silnej kontroli państwa nad życiem społecznym, pola swobodnej ekspresji były bardzo wąskie. Ponadto spora część opinii definiowała owe dziwne fenomeny w kategoriach przelotnej mody albo prostego małpowania zachodu” (s. 14). recenzje Można odnieść wrażenie, że w rozumieniu potocznym nic się w tej kwestii nie zmieniło, tym bardziej interesująca i ważna wydaje się być opisywana publikacja. Autor podejmuje bowiem próbę scharakteryzowania poszczególnych sub‑ kultur, a co za tym idzie wykazania ich źródła. Książkę rozpoczyna szerokie wprowadzenie o pojęciu i fenomenie subkultury – jej histo‑ rycznym postrzeganiu, odbiorze i prowadzonych przez lata badaniach na świecie, jak i w Polsce. Następnie, publikacja zostaje podzielona na trzy części, grupujące różne subkultury wedle dobra‑ nego klucza. W każdej z nich autor zachował chronologię, pozwalając prześledzić, jak dany rodzaj subkultury ewoluował przez lata, od lat pięćdziesiątych aż do przełomowego roku 1989. Część pierwsza zatytułowana Gangi to opowieść o chuliganach, gitowcach, szalikowcach oraz skinheadach. Czytając kolejne rozdziały, można zauważyć jak umiejętnie w każdym z nich zosta‑ ły opisane hasła z tytułu książki: opór, kreacja, imitacja. Odmienne subkultury opisane zostały w części drugiej, noszącej tytuł Bohemy. Na ko‑ lejnych stronach autor opisuje i analizuje ruch bikiniarzy, hipisów oraz punków. Tytuł części trzeciej odnosi się już nie do charakteru opisy‑ wanych subkultur, ale do okresu, w którym się tworzyły, a zatem Ostatnia dekada PRL . Tu znalazł się opis Pomarańczowych, tyleż subkultury, co ruchu społeczno‑politycznego. Krótkie, choć treś‑ ciwe, 4-stronnicowe Zakończenie (bez odrębnego rozdziału) wydaje się niestety niewystarczająco podsumowywać włożony w publikację wysiłek. Z drugiej strony, taka forma zakończenia od‑ biega od typowego, akademickiego układu, co być może okaże się plusem dla szerszego grona odbiorców, których publikacja może zaintere‑ sować nie ze względów naukowych. Poszczególne subkultury opisane są ze wzglę‑ du na ich pochodzenie społeczne oraz podstawy światopoglądowe podzielane przez ich członków, a także pod względem ich stylu życia, w któ‑ ry włączyć można zarówno modę na określony ubiór czy muzykę: na szczególną uwagę zasłu‑ guje wyczerpujący opis hipisów. Autor zesta‑ wia również działania subkulturowe w dużych miastach, z działaniami ich prowincjonalnych reprezentantów. Przy czym tym drugim czę‑ sto przypisuje błędne odczytywanie atrybutów danego ruchu, co jest szczególnie interesujące z punktu widzenia badacza kultury miejskiej. Dodatkowo Pęczak wpisuje polskie subkultury 171 w panujące na Zachodzie trendy. Dzięki te‑ mu czytelnik ma szansę dokonać porównania wydarzeń z kraju i za granicą, dowiedzieć się skąd dotarły do Polski subkulturowe wzorce oraz jakie grupy społeczne były ich inicjatorami w kraju. Specyficzny podział zwraca uwagę, jak bardzo różny charakter mogą mieć i miały subkultury – od grup przestępczych, przez skupione wokół określonej filozofii, stylu życia aż po politykę. Poszczególne rozdziały podzielone zostały na podrozdziały traktujące o bardziej szczegóło‑ wych cechach danych grup. I tak w przypadku gitowców Pęczak podzielił treść na cztery części: Gitowcy jako młodzieżowa subkultura przestępcza, Przestrzeń, „Ideologia” oraz Seks i tabu, podczas gdy w przypadku punków są to podrozdziały zatytułowane Początki, Polityka, Muzyka, Topika biografii. Z jednej strony podział ten wydaje się słuszny – poszczególne subkultury różniły się tak bardzo, że być może trudno byłoby zastoso‑ wać do nich jednakowy schemat opisu. Z dru‑ giej jednak strony, tak szczegółowy opis mógłby okazać się jeszcze ciekawszy, gdyby opierał się na jednakowych podrozdziałach w przypadku każdej z grup. Otwierałoby to drogę do ana‑ lizy porównawczej poszczególnych subkultur. Jaki stosunek do religii mieli chuligani czy bi‑ kiniarze, czym różniła się muzyka wybierana przez hipisów, punków czy gitowców. Jak silny wpływ na ich światopogląd miała polityka, czy też może odcinali się od niej? Olbrzymią zaletą publikacji jest natomiast jej zrozumiały i spójny język. Autor we wprowa‑ dzeniu daje czytelnikowi podłoże teoretyczne, dzięki któremu publikacja może okazać się nie‑ zwykle interesująca nie tylko dla kulturoznawcy czy socjologa, ale także zwykłego czytelnika zainteresowanego, jakże popularną, tematyką. Teoria uzupełniona zostaje o wiedzę statystyczną, dzięki której otrzymujemy dane o liczebności i występowaniu danych subkultur, jak również poznajemy czas i miejsce inicjacji danego ruchu, zarówno w Polsce, jak i na świecie. Co więcej, autor często odwołuje się do archiwalnych tekstów publicystycznych tamtej epoki, jak i późniejszych tekstów opisujących subkultury PRL‑owskie – przy czym puentuje i trafnie uzupełnia, już nie tak aktualne informacje. W książce znajdziemy również opisy książek biograficznych subkultu‑ rowych reprezentantów oraz dowcipne urywki wywiadów z postaciami sceny muzycznej, analizy 172 ich tekstów i scenicznych zachowań, które traf‑ nie oddają ówczesny klimat. Dodatkowo książka została wzbogacona o zbiór fotografii ilustrujących opisywane zja‑ wiska. Wybór zdjęć jest mocno okrojony i wydaje się być przypadkowy, brak w nim chronologii i pozostaje niespójny z układem książki. (dla zainteresowanych polecamy również Fotobiografię prl -u Łukasza Modelskiego, która została poprzedzona wystawą fotograficzną Czas wolny w Narodowej Galerii Sztuki – Zachęta). War‑ to zwrócić uwagę, że to właśnie wygląd często był pierwszym i najbardziej charakterystycz‑ nym wyróżnikiem poszczególnych grup, a jego zilustrowanie dodałoby książce dodatkowego waloru poznawczego. Na zakończenie przytoczmy słowa samego autora: „Subkultury młodzieżowe stawały się w Polsce tematem ważnym dla nauk społecznych i na‑ uk o kulturze zwykle wtedy, kiedy traktowano je jako symptom zmiany politycznej. Na przy‑ kład po przełomie październikowym 1956 ro‑ ku, kiedy możliwa stała się publiczna debata nad patologiami społecznymi i zaczęto opisy‑ wać środowiska chuligańskie. Podobnie było po zmianie ekipy władzy w grudniu 1970 ro‑ ku – w latach 1971 – 1975 pojawiły się pierwsze, rodzimego autorstwa opracowania dotyczące hipisów. No i w reszcie w ostatniej dekadzie Polski Ludowej, kiedy toczyły się spory o sens, skalę i doniosłość „pozasystemowej” aktywności młodych ludzi i przy tej okazji nawiązano do przykładu hipisów z okresu rewolty młodzie‑ żowej na Zachodzie w latach 60. czy polskich punków zjeżdżających się do Jarocina na festi‑ wal rockowy w ostatniej dekadzie PRL. W to‑ ku tych debat zastanawiano się, czy subkultury młodzieżowe są fenomenem kończącym swoją historię, czy może inaczej: będą istnieć nadal, choć niekoniecznie na takich samych zasadach jak istniały w ubiegłym stuleciu” (s. 7). Po ponad dwóch dekadach od upadku ko‑ munizmu można śmiało powiedzieć, że wraz z nim nie zginęły w Polsce subkultury. Mało tego – fuzja zachodnich kontrkultur wciąż trwa, w wersji bardziej zunifikowanej. Lata dziewięć‑ dziesiąte upłynęły pod znakiem hiphopowców i skate’ów z szarych blokowisk większych i mniej‑ szych miast. W kolejnej dekadzie coraz częściej można było spotkać depresyjną młodzież ubra‑ ną na czarno, z charakterystyczną przydługą kultura popularna 2014 nr 2 (40) grzywką, tzw. Emo. Ostatnie zaś lata zdomi‑ nowane zostały przez rzesze hipsterów, którzy idąc pod prąd kultury popularnej zapewne nie chcą być szufladkowani w żaden sposób, jednak nauka z pewnością odnajdzie ich cechy wspólne. Publikacja dotycząca subkultur wyłącznie okresu PRL‑u to według nas znakomity wstęp do przeprowadzenia badań nad grupami, które pojawiły się w kolejnych latach. A warto pamię‑ tać, że zarówno okres transformacji, jak i nowy ustrój społeczno‑polityczny, znacznie szerzej otworzyły Polskę na międzynarodowe wpływy, dając tym samym olbrzymi dostęp do zagra‑ nicznych subkultur i grup młodzieżowych, nie tylko z zachodu, ale także np. z Azji (np. japoń‑ ski styl Harajuku). Czekamy zatem na kolejną publikację, w której dr Pęczak po raz kolejny wyczerpująco opisze rzeczywistość współist‑ niejących z głównym nurtem kultury subkultur i być może pokusi się o opis tych najbardziej współczesnych grup młodzieżowych w Polsce. Bibliografia: Korzeniewski B. (2010). Transformacja pamięci. Przewartościowania w pamięci przeszłości a wybrane aspekty funkcjonowania dyskursu publicznego o przeszłości w Polsce po 1989 roku. Poznań. Kwiatkowski P.T. (2008). Pamięć zbiorowa społeczeństwa polskiego w okresie transformacji. Warszawa. Julia Banaszewska – doktorantka Kulturoznawstwa SWPS, przygotowuje rozprawę doktorską dotyczącą szeroko pojętej mody na PRL oraz tego, jak wizerunek minionego ustroju jest przetwarzany przez kulturę popularną. [email protected] Grzegorz Pamrów – doktorant Kulturoznawstwa SWPS. Absolwent Wydziału Sztuki i Filmoznawstwa Uniwersytetu w Sydney i Anglistyki SWPS. Interesuje się historią, analizą i percepcją filmu, scenariuszem filmowym i wideoklipowym, przekładem dźwięku na obraz, kulturą audiowizualną. [email protected] 174 kultura popularna 2014 nr 2 (40) Abstracts Agata Zborowska Objects and ways of life in the Polish People‘s Republic (PRL) or what can be found in Andrzej Siciński’s archive? Marcin Rychlewski Rock Culture in Polish People’s Republic (PRL). An Investigation The article examines the ways of life in PRL through objects. It focuses on Andrzej Siciński’s survey about ways of life in Poland during the late seventies. In the first part of the article, the author discusses the problem of re-using qual‑ itative data in humanities as well as the dan‑ ger of their decontextualisation and misuse. In the following part, she analyses the materials from the perspective of everyday objects. The theoretical framework of the analysis is deter‑ mined by the category of „lifestyles of things” formulated by Marek Krajewski. The following article investigates the PRL’s rock culture through the lens of reception, as it was not only Polish but, first and foremost, Western music that was listened to. The author reveals ed‑ ucational character of contemporary music jour‑ nalism. The article also describes rock culture against the framework of two binaries: tape vs. vinyl LP recordings and public vs. private. Fur‑ ther, it questions the independent character of Jarocin rock festival that served as a freedom substitute sanctioned by the state. abstracts Natalia Grądzka, Antoni Michnik, Mateusz Migut, Klaudia Rachubińska, Xawery Stańczyk Machine for making authenticity: the twists and turns of Polish popular music in the 1980s Piotr Karendał Jarocin Festival in the Time of Polish People‘s Republic: History, Function, Significance 175 The authors present an adaptation of Clifford’s „machine for making authenticity” diagram (from his seminal essay „On Collecting Art and Cul‑ ture”) to the Polish popular music scene in the 1980s. Studying changes in the reception of four Polish popular music acts in the years 1979-1989, the authors test the limitations of the possible application of Clifford’s chart. Clifford originally distinguished two axes of classification: art vs culture (i.e. masterpiece vs artefact) and authentic vs inauthentic. The authors suggest that the same art-culture system of interpretation was common in the reception of popular music in Poland in the late 70s and early 80s, when sev‑ eral important bands were formed. Using ex‑ cerpts from contemporary music press, the au‑ thors analyze the way four seminal bands (Kom‑ bi, Bajm, Republika, and Tilt) shift between the different quadrants of the art-culture dia‑ gram. Following Clifford’s stress on the histo‑ ricity and the dynamic, ever-changing nature of the “machine for making authenticity”, au‑ thors acknowledge how the trajectories of clas‑ sification of these bands were influenced by dif‑ ferent agents in the popular music discourse: journalists, music critics, fans, other musicians, and artists themselves. In conclusion, the scope of applicability of this interpretational model (originally conceived for museum-type material culture) to popular music is explained. The article describes the history of the Jarocin Festival in Polish People’s Republic – the only festival in the whole Eastern Bloc where young people, not only spectators but also performers, were able to express their own opinions, mani‑ fest their independence and antipathy for cur‑ rent political situation. It also presents the de‑ velopment of the festival, shows how it changed during 10 years of its existence in Polish People’s Republic, discusses the difficulties involved in its organization, the profiles of the spectators as well as its meaning for and influence on young people. It also consider such issues as the func‑ tions and the real purpose of the Jarocin Festival. 176 Grzegorz Dąbkowski The Controversies over „Big-beat” in the Polish Journalism in 1960s Patryk Wasiak „Muscle knots of monstrous size and lots of naked bodies”. Popular culture, new media technologies and the legitimization of the socialist cultural project kultura popularna 2014 nr 2 (40) The aim of this paper is to analyse the articles about rock music written by Polish journalists, music critics, musicologists and musicians in the 1960s. In Poland, rock music was called „bigbeat“ due to the government‘s negative attitude to the Western music. However, the authors of the analysed articles expressed very diverse opinions on the „big-beat“ music. Key words: rock music, Polish journalism, 1960’s The article aims to show how the popularity of video recorders and satellite television in the Polish People’s Republic in the late 80s has be‑ come the subject of debate on the social role of media and the socialist cultural apparatus. Cultural magazines of the era criticized satel‑ lite TV programs and hugely popular Western movies available on video cassettes as produc‑ tions that promoted “brazen Americanism” and posed a threat of “satellite colonialism”. The au‑ thor reveals that such debates on the new media and popular culture were part of a broader dis‑ cussion on the negative “imaginary West”. Ar‑ ticles in question described in great detail the triviality and cruelty of action movies and por‑ nographic content that the new media provid‑ ed access to. The article also argues that texts of that kind functioned as a legitimization of socialism as a system where the development of culture was not to be tied to profit, as it was in the West. The socialist system of cultural production and distribution was to constitute a better alternative by providing access to cul‑ tural education. Instead of primitive contents of popular culture, the socialist cultural project was to provide the citizens with valuable cul‑ ture representing “universal values”. abstracts Marcin Kowalczyk The Polish Bruce Lee: Examination of Eastern Martial Arts in the Culture of PRL (Polish People’s Republic) Robert Dudziński Insurmountable contradiction: Milicja procedurals within the genre system of the 1960s 177 During the first two decades after the Second World War, judo was the most popular martial art in communist Poland. Karate and kung-fu came much later (in the 1970s) and were treat‑ ed with suspicion by the authorities, just as eve‑ rything that got through from the West. Since the 1960s, the culture in the People’s Republic of Poland tried to tame martial arts, adopting them to its goals. Judo as an efficient system of fighting became an important part of youth lit‑ erature. Some elements of martial arts can al‑ so be noticed in Polish movies. However, the wide audience had an opportunity to look at the Asian and American martial arts movies thanks to the popularization of home VHS players dur‑ ing the 1980s. This boom made Bruce Lee an icon. Despite the many successes of the Polish practitioners and the immense popularity of ju‑ do, karate, and kung-fu in communist Poland, martial arts never became a leading theme in literature or film. They were always either part of the background, a complement of the charac‑ ter, or they expanded the metaphorical meaning of the work. A Polish Bruce Lee was a thinker rather than a fighter. The article attempts to describe a particular crime movie genre that developed in Poland in the 60s, i.e. procedurals involving the socialist law en‑ forcement (milicja), such as Dwaj panowie „N” (dir. T. Chmielewski, 1962), Spotkanie ze szpiegiem (dir. J. Batory, 1964), Hasło „Korn” (dir. W. Podgórski 1968), Zapalniczka (dir. K. Szmag‑ ier, 1970) and a television series, Przygody psa Cywila (dir. K. Szmagier, 1968–1970). The fea‑ tures of the genre included, among others, the presentation of law enforcement as a smoothly operating collective machine that relies on the joint effort to capture the criminal, and a real‑ istic portrayal of law enforcement procedures as the show’s main attraction. Consequently, productions in question do not rely on plot and mystery but on a spectacle of sorts, a look be‑ hind the scenes of investigations, chases and arrests. The text is also an attempt to place the genre within a broader cultural context and to explain why such formula was viewed as po‑ tentially attractive by the viewers and accept‑ able by the state. 178 Natalia Lemann The Great Silence in (Polish) Outer Space: Social Science Fiction with(out) Women in the Polish People’s Republic Grzegorz Wójcik Women’s Emancipation in 1960s and 70s as Seen in “Woman and Life” Magazine kultura popularna 2014 nr 2 (40) The aim of this paper is to examine Polish so‑ cial science fiction developed in the 1970s and 1980s as an anti-feminist literary genre. Ap‑ plying a cultural studies approach the author shows how science fiction literature is linked with social life. The comparative juxtaposition of Polish and Western SF reveals how dissimilar they are in the manner of women`s representa‑ tion. Even these days in Polish science ficrion there is no feminist subgenre. This fact is very symptomatic, but unperceived by scholars. The author argues that in the novels by Janusz Zaj del, Edmund Wnuk-Lipiński or Marek Ora‑ mus women are never leading heroines, but on‑ ly a “decoration”, described by their beauty and sexual attractiveness. Through analyzing the language and depictions in the established lit‑ erary works of the above mentioned writers, the author comes to a conclusion about the cultur‑ al climate and social life in the decline of PRL, as a time when women were not seen as equal partners, both in the political and family life. Finally, author suggests a connection between the manner of depicting women in social SF and their insignificant participation in the an‑ ti-communist political opposition, such as the „Solidarity” movement. The article attempts to consider the phenome‑ non of women’s emancipation at the beginning of the 1960s (Władysław Gomułka’s govern‑ ment) and the 70s (Edward Gierek‘s leader‑ ship). It focuses on the emancipation phenom‑ ena through the women’s work, their family life, sexuality and consumption spheres. Moreover, it compares the modes of achieving independ‑ ence by women during the two decades. It con‑ cludes that while in 1970s, just as a decade ear‑ lier, there was still demand for women‘s work in „male” industry branches, the shift occurred in the discourse on sexuality. In 1960s the on‑ ly topic related to the intimate sphere was the popularization of contraception among Polish women. Ten years later the magazine discussed topics such as sexual satisfaction and marital infidelity. These conclusions confirm the lib‑ eralisation of mentality among the citizens of Poland during Edward Gierek’s government. abstracts Marek Hendrykowski Stalinism behind the Double Guard Małgorzata Roeske Fashion or Nostalgia? Polish People‘s Republic (PRL) in the social imagination of contemporary Poles 179 The article is devoted to the poetics of social‑ ist realism in cinema in the specific context of popular culture. From this point of view author examines two unknown Polish full-length doc‑ umentary films (made in 1953 and 1955) aban‑ doned in the Stalinist period and recently redis‑ covered in the National Film Archive in Warsaw. The common subject of both of them is boxing. Marek Hendrykowski describes the political limitations and ideological taboos of the ear‑ ly 1950s cinema in Poland and discusses vari‑ ous aspects, dimensions and meanings of those two films by proposing a new reading of them. Twenty-five years after the system transforma‑ tion in Poland, the times of the Polish People‘s Republic (PRL) are still vivid in the social im‑ agination of Poles. Despite all the problems of inefficiency and repression, most people from the older generation still consider these times to have been a kind of “golden age”. Another phenomenon is the fascination with and the fashionable presence of communism (not in the political sense but that of lifestyle) among Po‑ land’s young generation, which obviously can‑ not be rooted in nostalgia in the case of people who cannot remember those times. The author analyses the causes, mechanisms and to some extent also the consequences of these two phe‑ nomena: the popularity of and nostalgia towards the PRL. The theoretical analysis indicates that nostalgia and fashion both have their sources in the post-modern social condition, but each of these phenomena has not only different recipi‑ ents but also varying backgrounds and is based on separate mechanisms. For the older genera‑ tion the cultural artefacts create a sense of the generational community and identity, while the young Poles consider communism and every‑ thing related to it as a synonym of nonsense and the grotesque. PRL’s pop culture and vin‑ tage style is their own, specific cultural herit‑ age. Within 25 years, the culture of inefficien‑ cy has become very original “export product”, something they can be proud of. 180 Julia Banaszewska The Land of Milk and Honey. On the Egalitarian Character of Milk Bars. kultura popularna 2014 nr 2 (40) The three consecutive parts of the article are an attempt to describe the history of milk bars. Although their existence in Poland dates back further that the time of the PRL, it was in those days that they were booming. It seems that during the transformation they were forgotten and treated as the relic of unwanted past. Today we can talk about their renaissance. The paper is also an attempt to indentify the sources of this phenomenon and their connection to the social changes in Poland. Kultura Popularna nr 2 (40) / 2014, Kultura popularna w PRL Kultura Popularna Redaktor naczelny: Wiesław Godzic Zastępca redaktora naczelnego: Mirosław Filiciak Sekretariat redakcji: Małgorzata Kowalewska, Lidia Rudzińska Koncepcja, przygotowanie i redakcja numeru: Barbara Giza, Piotr Zwierzchowski Opieka wydawnicza: Andrzej Łabędzki Layout: Edgar Bąk | www.edgarbak.info Skład i łamanie: Marcin Hernas, tessera.org.pl Redakcja: „Kultura Popularna” Instytut Kulturoznawstwa Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej ul. Chodakowska 19 / 31 03‑815 Warszawa [email protected] http:// kulturapopularna‑online.pl Wskazówki dla Autorek i Autorów są dostępne na stronie internetowej pisma. Redakcja zastrzega sobie prawo do wprowadzania zmian w nadesłanych tekstach. Rada Naukowa: Barbara Czerniawska (Uniwersytet w Göteborgu), Andrzej Gwóźdź (Uniwersytet Śląski), Tomáš Kulka (Uniwersytet Karola), Wacław Osadnik (Uniwersytet Alberty), Andrzej Pitrus (Uniwersytet Jagielloński), Roch Sulima (przewodniczący, SWPS). Recenzenci współpracujący z redakcją: Paweł Frelik (UMCS), Piotr Kletowski (UJ), Waldemar Kuligowski (UAM), Kazimierz Krzysztofek (SWPS), Tomasz Majewski (UŁ), Marek Paryż (UW), Eugeniusz Wilk (UJ), Kazimierz Wolny‑Zmorzyński (UJ). Redakcja językowa – język angielski: Paweł Pyrka, Anna Warso. Treść numeru jest dostępna na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autorek i autorów oraz Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Treść licencji jest dostępna na stronie: http:// creativecommons.org / licenses / by‑sa / 3.0 / pl / legalcode Wersja elektroniczna pisma jest wersją pierwotną. Wydawca: Wydawnictwo Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej ul. Chodakowska 19 / 31 03‑815 Warszawa tel. (+48) 22 870 62 24 e‑mail: [email protected]