Sudan część VI

Transkrypt

Sudan część VI
NURKOWANIA W POSZUKIWANIU SHAAB ROMI I PORAŻKA OBYCZAJOWA
Rano, pełni werwy zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na nurki. Plan był prosty: Dziś nurkujemy trzy
razy na Shaab Romi. Shaab Romi, jedno z dwóch najsłynniejszych miejsc nurkowych w Sudanie.
Miejsce, gdzie jest stacja badawcza Jacquesa Cousteau. Niebo było burzowe i było chłodno, ale
wydawało nam się to chwilowe. Po drodze złapała nas burza piaskowa. Piasek zasypywał drogę,
potem dwie godziny czekaliśmy na przewodnika. Tym razem miał być z prawdziwego zdarzenia, ale
nikt go nie poinformował, że ma pracować. Zatem czekamy, czekamy w międzyczasie przyjechała
wycieczka młodzieży z collegu. Rehla – wycieczka. Z daleka dobiegł nas odgłos bębnów i śpiewu.
Młodzież jechała autokarem i busami. Jakżesz odmienna ta wycieczka od naszych. Wszyscy siedzieli
na dachu, grali i śpiewali. U nas nie do wyobrażenia. Zapytałam skąd jadą??? Z KHARTOUMU i tak
większość czasu impreza na dachu. Nieźle. Tymczasem nasz przewodnik dojechał ;-)). Bushra, uroczy
młody człowiek, wojskowy nurek, rzecz jasna. Wypłynęliśmy w piątkę, bo Erua baardzo chciał
zobaczyć domek Jacquesa Cousteau a my postanowiliśmy poszkolić Eruę w obsłudze jacketu. Po
dwóch godzinach błądzenia po morzu, w wietrze, bez słońca; po dwukrotnym opływaniu San Ganeb
musieliśmy podjąć decyzję, czy nurkujemy na rafie, której nazwy nie pamiętam, czy ryzykujemy, że
zostaniemy bez paliwa i szukamy Shaab Roomi. Wokół nas tylko morze, zimno i wiatr. Ja już byłam
przemarznięta na kość, zatem podjęliśmy decyzję, że sprawdzimy tą rafę i zostaniemy ewentualnie
jeden dzień dłużej na nurkach. Nurkujemy 70 minut, tylko we trójkę, Bushra prowadzi. Erua został na
łodzi, bo nie wiedzieliśmy co to za miejsce, ale za to na pewno bez domku Cousteau. Ja wychodzę
zachwycona, rafa przepiękna, tak kolorowa i pełna życia, jak tylko można sobie wymarzyć. Santo
zdegustowany, gdzie są rekiny. Nie martw się – mówię - to nie pora na młoty. Nie mówię o młotach -
wkurza się - tu jest zawsze pora na rekiny. No tak... Ja tam jestem zachwycona. Drugi nurek krótszy,
bo jestem strasznie zmarznięta. Pięknie, nawet brak dobrego światła pod wodą nie przeszkadzał. Po
wyjściu jeden wielki dygot.. Nie do wiary... Sudan. Życie uratowała mi dziura w podłodze i ręcznik
Santo. Skulona w dziurze nakryta ręcznikiem przeżyłam pierwszą godzinę powrotu. Potem było lepiej,
a przy brzegu już ciepło i z daleka słychać odgłosy muzyki. Zebraliśmy sprzęt, idziemy na herbatkę, a
tu na placu głośniki DJ-e tańce jak się patrzy: rap, hip-hop. Mnie dwa razy powtarzać nie trzeba , już
ze schodów zeszłam tańcząc. Od razu cieplej. Młodzi ludzie mnie obstąpili, jak to się mówi poetycko:
tanecznym korowodem. I tu popełniłam wielkie foux paux kulturowe, jak się wkrótce okazało.
Otaczający mnie młodzi ludzie, jak szybko się zorientowałam to sami chłopcy, czy młodzi mężczyźni.
Fajnie tańczą, bawimy się, ale gdzie są dziewczęta? Dostrzegłam je stojące w kącie w cieniu pod
zadaszeniem. Dlaczego nie tańczą? Mam przecież doświadczenie w rozkręcaniu imprez, zaraz je
wyciągnę na „parkiet”. Podchodzę , rozmawiamy, mówią po angielsku. Pytam, czy nie mogą tańczyć?
Twierdzą, że mogą ,ale nie chcą, niektóre dają się namówić, gadamy. Robimy sobie wspólne zdjęcia,
opowiadam o imprezach w Polsce. Kolejne zdjęcie i podchodzi starszy pan – Profesor? Opiekun?
Grzecznie przeprasza i mówi, że dziewczęta nie mogą sobie robić ze mną zdjęć, ani im nie wolno
robić zdjęć. Hmm... czuję, że coś jest nie tak. Pytam chłopaków, mówią, że nie wiedzą. Nawet doktor
Mohamed, który w międzyczasie przyjechał, ani Walid ani Halit, ani Amged. Tak tu liczyć na facetów.
Setty Szaj , moja przyjaciółka wyjaśnia mi sytuację nie wprost. „Dam Ci moją chustkę, helua – mówi –
i idź, tańcz, pokaż im”. Ale ja już rozumiem: w obcisłej piance, chociaż ubrana od stóp do głów, ale z
odkrytą głową jestem baaaardzo nieprzyzwoita. Profesor nakazał zabrać muzykę. Wkładam co mogę
na piankę, głowę , szyję i idę poprosić, żeby nie psuł dzieciom zabawy. Przeprasza mnie po raz kolejny
i mówi, że muszą już jechać. Dziewczyny przybiegają i po kryjomu robimy sobie wspólne zdjęcie.
Jeszcze go nie odzyskałam;-( Odjeżdżająca młodzież macha mi i pokazuje znak Victoria. I chłopaki i
dziewczyny. Miło, ale czuję wysoką niestosowność mojego zachowania. Wyładowuję złość na
„moich” Sudańczykach. Jak mogliście?! Zepsułam dzieciakom zabawę! Czemu nikt z Was mi nie
powiedział!!! Tacy z Was kumple! Stoją zasmuceni i zaklinają się, że nie mieli pojęcia, że tak może być
i że to jakaś bzdura.
Tylko Santo, który patrzy na to z trochę większej odległości (z Egiptu ;-)) wyraża skruchę i obiecuje
być bardziej czujny. Wieczorem jemy kolację w knajpce nieopodal hotelu, późno, około dziesiątej.
Idzie duża grupa młodych ludzi: "Salam Alejkum” pozdrawiają mnie, uśmiechając się i machając z
drugiej strony ulicy. Łatwiej im mnie rozpoznać (jedyna biała na ulicy) niż mnie ich, ale poznaję i
macham do nich. Twoi znajomi z imprezy? - śmieje się Santo – znaczy nie było tak źle. No nie, źle nie
było ale wieczorem po mieście chodzą sami chłopcy, szkoda. Moja ciekawość kobiet ciągle nie zostaje
zaspokojona. Znam już parę grup: kobiety z tradycyjnych rodzin, Europejki mieszkające tu, setty szaj
w dwóch różnych odsłonach, dziewczyny ze szkół średnich, wykształcone kobiety z dużych miast.
Muzułmanki i Chrześcijanki. Żyją w jednym kraju a są tak różne. Za mało wiem, żeby pokusić się o
jakiekolwiek oceny czy wnioski. Przyglądaj się, tylko się przyglądaj, poznawaj - mówi Santo – nie
sposób zrozumieć kraj, kulturę, obyczaje w tak krótkim czasie. Ma rację. Tygodniowa, czy
dwutygodniowa, czy trzytygodniowa ;-)))) wizyta daje nam ledwie wstępny obraz. Tego wieczoru idę
spać z uczuciem rodzącej się tęsknoty. Już wiem, że moja podróż jest albo za długa albo za krótka. No
przecież tu wrócę ;-))...
NARESZCIE REKINY
Znowu w piątkę: kapitan Fakr, Bushra, Erua, Santo i ja wyruszamy na Shaab Roomi. Jest cieplej, mniej
wieje, mam swój ręcznik. Zabraliśmy też zapasy jedzenia i papierosów. Dziś musi się udać.
Dobijamy do Shaab Roomi po półtorej godzinie, bez żadnego problemu kapitan odnalazł drogę.
Już takie jest to morze. Znaczy nie to, każde. Na pierwsze nurkowanie idziemy we trójkę, bo Erua
chce dziś tylko zobaczyć domek Cousteau. No i oczywiście poćwiczymy z nim technikę pływania w
jackecie. Bushra robi briefing, który polega na wytyczeniu trasy.
Planujemy do 25m do godziny. Po 2 min nurkowania zauważam rekina . Ciągnę za płetwę Santo.
Hamde llah, nareszcie. Całuje mnie w rękę. Santo, nie rekin ;-)) Za chwilę przepływa koło nas drugi
rekin, większy. Jesteśmy na głębokości 12 metrów. Rekin zawraca. Przyglądam mu się: black tip.
Liczyłam na młoty, ale black tip też fajny zwłaszcza, że tak blisko. Prawie patrzę mu w oczy. Za to
chłopaki prawie giną mi z oczu, ruszam za nimi i nagle koło mnie, jeden, drugi, trzeci, dziesiąty black
and white. Płynę blisko rafy, chcę dogonić chłopaków. Santo odwraca się i widzę w mowie jego ciała,
że jest zaskoczony. Czekają na mnie. Rekiny pływają koło nas, oddalają się od rafy i zaraz wracają. Jest
ich dużo. Jesteśmy przy samej rafie, brakuje mi trzeciego wymiaru. Spodziewam się, że rekiny zaraz
nas zostawią, ale nie. Kawałek dalej natrafiamy na małą piaskową półkę oddaloną kawałek od rafy.
Pokazuję chłopakom, żebyśmy się tam zatrzymali. Klękamy na piachu, tyłem do siebie i oglądamy
widowisko. Rekiny krążą wokół nas, na wyciągnięcie ręki. I jest ich dużo; są duże i małe. Są na tyle
blisko, że trudno je policzyć, bo skupiasz uwagę głównie na tym, który jest metr od Ciebie, zwłaszcza,
że odpływają kawałek w głąb a potem napływają prosto na nas prawie nas dotykając. Biorę kamień
do ręki. Przezorny zawsze ubezpieczony ;-))) Kiedy decydujemy się ruszyć dalej i wypłynąć na plato w
drogę powrotną Bushra wkleja się w rafę tak, że prawie się o nią ociera. My robimy to samo. Rekiny
towarzyszą nam do końca. Wybieramy moment na wyjście z wody i szybko wchodzimy na łódkę.
Jesteśmy szczęśliwi. Wypytujemy Bushrę, jak to jest, czy to zależy od pory roku, czy są tu zawsze..
Zawsze, one tu mieszkają - śmieje się. Potem opowiada o atakach rekinów, o swoich przygodach z
nimi. O tym jak ważne jest doświadczenie i znajomość zachowań, że często proste nurkowanie na 12
m może być dla przewodnika trudne, bo ludzie odpływają w toń do rekinów ufając, że nurków nie
atakują, a to przecież tylko ryby ;-)) Nie do końca wiedzą kto to jest nurek i tylko od naszego
zachowania zależy czy będziemy bezpieczni. Nie uważasz – pyta mnie Santo - że ich zachowanie w
końcowym etapie było trochę dziwne? Nie taka zwykła ciekawość. Patrzę na niego: A nie zauważyłeś,
że wzięłam kamień do ręki ? ;-))) Dopiero następnego dnia wyjaśnia się zachowanie rekinów, które
sprawiały wrażenie, że chcą zaatakować. Kolega Santo, Claudio - Włoch prowadzący safari z Port
Sudanu wyjaśnił nam, że są przewodnicy, którzy w tym miejscu karmią rekiny z ręki robiąc show dla
swoich klientów. Nic więc dziwnego, że rekiny podpływają jakby chciały odebrać sobie przygotowany
poczęstunek. Musze powiedzieć, że nurkowania z rekinami zawsze są piękne, ale to nurkowanie
dostarczyło mi też trochę adrenaliny. Wchodzimy na drugiego nurka. Przepiękna , żywa rafa i domek
Cousteau pokryty koralami, jak z bajki. Opływamy go. Ja szkolę Eruę, chłopaki zwiedzają. Podpływają
do mnie , Santo pokazuje, że Erua zostaje z Bushrą i bierze mnie za rękę. Ciągnie do domku.
Wynurzamy się pod stropem w bańce powietrza. Na pewno wydychanego, więc kiedy wyciąga ustnik,
natychmiast mam wrażenie, że zaraz tam zaśniemy, ale on mówi tylko, że cieszy się, że go zaprosiłam
do przygotowania tego wyjazdu i że jest tutaj. Wyjmuję ustnik i mówię, że też się cieszę, że go
wybrałam i że się zgodził. Do końca nurkowania myślę, że dla nas to była doskonała sceneria, żeby
sobie powiedzieć, że wszystkie kłótnie i niezgodności tak naprawdę nie maja znaczenia, bo
sprawdziliśmy się jako towarzysze podróży i obydwoje to wiemy. Wieczorem, zamiast obiecanego mi
spaceru (Santo nie znosi spacerów, ale obiecał mi, że następnym razem w Port Sudanie … ;-))
rozmawiamy, spisujemy plan, zastanawiamy się nad szczegółami wyprawy, którą chcemy
przygotować, żeby pokazać ludziom Sudan. Już wiemy, że warto. Ja najbardziej denerwowałam się ,
że kobietom będzie trudno, że scharjat, że obyczaj, że mężczyźni; Santo, że kraj nieprzygotowany dla
turystów, a najbardziej jakie rafy, czy rekiny, co z łodziami. Dzisiaj obydwoje jesteśmy odprężeni. Po
dwóch tygodniach abstynencji marzymy o aragi w Maroe, o bimbrze, który obiecał nam pochodzący z
Maroe Amged.

Podobne dokumenty