Szarpaliśmy się sami ze sobą walcząc o wolność. Wyrywaliśmy
Transkrypt
Szarpaliśmy się sami ze sobą walcząc o wolność. Wyrywaliśmy
Szarpaliśmy się sami ze sobą walcząc o wolność. Wyrywaliśmy sobie ochłapy, które wydawały nam się cenniejsze od złota i o stokroć więcej warte niż nasze życie. Goniliśmy za czymś, co nigdy nie miało nadejść. Żyliśmy ślepi i głusi, próbując uwierzyć, że nic nie możemy zmienić. Nie wiedzieliśmy, czy nasz świat już rodzi się na nowo, czy jeszcze dogorywa, a małe rzeczy przesłaniały nam horyzont, za którym było to, czego szukaliśmy. Ruszyły tryby wielkiej maszyny, której nikt nie był już w stanie zatrzymać. Nie mieliśmy pojęcia, że zrządzeniem losu, a może Boga, jak niekórzy jeszcze zwykli mawiać, tuż pod naszym nosem zmieniała się historia niejednego wymiaru. W zapomnianym przez czas, najbardziej nieprzyjaznym i szarym miejscu spalonej słońcem Ziemi. Na rubieżach apokaliptycznego świata, w ostatnim bastionie ludzkości. W Zgorzel. „Za kilka gibsonów więcej” Szeryf Jimmy Robinson w najgorszych koszmarach nie wyśniłby tego, czego był świadkiem. Na jego oczach waliło się wszystko co kochał, a jego mały świat zmieniał się w jeden z piekielnych kręgów. To, co tworzył przez przeszło rok, to co kosztowało go tyle potu i krwi, zmieniło się nie do poznania. W miasteczku zaszło wiele zmian. Kiedyś była to dziura, jednak dziura pełna życia. Teraz powszechny terror, inwigilacja i donosicielstwo zabiły wszystko, co Jimmy wypracował. Szedł główną ulicą Zgorzel, wyludnioną mimo wczesnej pory. Minął saloon, z którego dochodziły przyciszone głosy i ruszył w kierunku Biura. Ze ścian biły po oczach plakaty nawołujące do współpracy z władzami miasta. Szeryf skrzywił się. Bolało go to, że przez wielu mieszkańców jest traktowany jak pies Systemu, sługus i pomagier OMOZu, służb pacyfikacyjnych. Odkąd wyszło na jaw, że burmistrz jest sztuczną inteligencją, dawne układy przestały obowiązywać. Nikt nie wiedział, jak mogło zmienić się tak wiele w tak krótkim czasie. Kruchy pokój między zwaśnionymi frakcjami, który udało się wynegocjować szeryfowi i Ruchowi Wyzwolenia Zgorzel zastąpiła nieufność, a z czasem jawna wrogość. Pierwszym znakiem nadchodzących zmian był dzień, gdy zatrzęsła się ziemia. Runęła strażnica, z której ludzie Vasylija Bobrowa strzegli miasta przed atakami bestii z pustkowi, zapadła się również połowa miasteczka. W głębi ziemi, wiele pięter pod powierzchnią pustyni ruszyła jakaś maszyneria z czasów Przed Końcem. Najstarsi mieszkańcy nie wiedzieli czym to cholerstwo może być, ale wszyscy byli zgodni co do jednego; nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć. Mieli rację. Przez kilka miesięcy hordy padliniarzy, które pojawiły się jakby znikąd, próbowały sforsować obronę miasteczka. Śmierć poniosło wielu dobrych ludzi, którzy oddali życie, by żaden agresor nie przedostał się na tereny Zgorzel. Jednak zagrożenie zewnętrzne okazało się najmniejszym zmartwieniem mieszkańców. Około pół roku później ludzie rano wyszli z domów i napotkali pierwsze oddziały OMOZu. Dwumetrowi mężczyźni zakuci w kompozytowe zbroje, uzbrojeni w ciężkie pałki i tarcze, z twarzami zasłoniętymi maskami przeciwgazowymi, stali w poprzek głównej ulicy Zgorzel. Milczeli, żaden nie wykonał nawet jednego zbędnego ruchu. Z głośników popłynął głos burmistrza Kassadauka: „Uwaga mieszkańcy Zgorzrzrzel. Wszyscy stawiający opór zossssstaną zabici. Nie ssssstawiać oppporu siłom prewencji jednostki OMOZ. RESET Uwaga mieszkańcccy SYSTEMU WYMAGANY. Działanie nnna szkodę społeczności bbbbędzie ukkkarane.” Pacyfikacja rozpoczęła się zanim mieszkańcy otrząsnęli się ze zdziwienia. OMOZowcy poruszali się jak automaty. Rozbiegli się po wszystkich gmachach i pokojach. Katowali ludzi do nieprzytomności, pozostawiając ich ciężko rannych w kałużach krwi. W saloonie usiłowało bronić się kilku przyjezdnych. Otworzyli chaotyczny ogień do nacierających, nie wiedząc, że skazują się na śmierć. Kule z automatu jednego z nich rozszarpały OMOZowca, po czym całą grupę poszatkowały automatyczne działka zamontowane w narożnikach pomieszczeń. Burmistrz czuwał. W ciągu pięciu minut było po wszystkim. Budynek poczty płonął, z części domów wyrzucono lokatorów z tym, co zdążyli chwycić uciekając. Z głośników w zapętleniu leciała jakaś skoczna muzyka z dawnych lat, przerywana zgrzytami i komunikatami wadliwego systemu. Jimmy stał w drzwiach Biura Szeryfa patrząc z przerażeniem na dzieło zniszczenia Kassadauka. Zacisnął dłoń na rękojeści rewolweru tkwiącego w kaburze. Wiedział, że jako stróż prawa jest wyłączony spod zakazu używania broni palnej w mieście, zatem działka nie wezmą go na cel i może mógłby zastrzelić kilku OMOZowców. Jednak nie miało to sensu, było ich zbyt wielu, a on był sam. W Biurze był jeszcze jego najstarszy zastępca, John Miller, ale niewiele mógłby pomóc. Reszta jeszcze nie stawiła się w pracy. Burmistrz przemówił ponownie: „Uwaga! Zossstają wprowadzone następppujące nakazy i zakkkazy: zakazz pierwszy RESET WYMAGANY SKONTAKTUJ SIĘ z zzakaz drugi nnie wwolno -UGĄ TECHNICZNĄ zakazzz szósty: nigdy niiie występowwać przWARIA AWARIA goddzina policyjna po zachhoo AWARIA WYK areszt śmierrć ONAJ RESET MANUALNY burmistrz Kasssadauakk!”. - Jim, co to za popieprzone brednie?! - ryknął Miller z biura. Robinson wszedł do środka i zamknął wejście na skobel. John spokojnie kopcił cygaro, nieudolnie próbując wydmuchiwać kółka dymu. Popatrzył ponuro na przyjaciela. - Jak zwykle coś przegapiłem, nie? Huk eksplozji zatrząsł budynkiem, zrzucając z półek teczki z aktami i rozrzucając ustawione pod ścianą strzelby. Szeryf zdjął kapelusz i oparł się o framugę, przeczesując dłonią splątane włosy. - Tak, stary, znów coś ci umknęło. Przez szczelinę pod drzwiami do biura zaczął wślizgiwać się czarny dym. Koniec części pierwszej, Canis