Tajemnica Kopalni w White River

Transkrypt

Tajemnica Kopalni w White River
Tajemnica Kopalni w White River
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Marcin98
W małej miejscowości White River panował spokój. Był wieczór. Rozgwieżdżone niebo
połyskiwało blaskiem tysięcy małych punkcików i księżycem. Wiał lekki zachodni wietrzyk.
White River było małą wioską na pustyni. Niegdyś, kiedy działała jeszcze miejscowa
kopalnia złota, wioska była żywa, ruchliwa i przede wszystkim bogata. Kopalnia jednak
przestała być czynna. W ciągu czterdziestu lat wydobyto całe złoto, znajdujące się pod
White River. Zaczęto drążyć potem tunel z kopalni, w kierunku miasteczka Gold River,
oddalonego od starej kopalni około dwadzieścia mil. Tam, w Gold River, wydobycie ruszyło.
Przez siedem lat miasteczko cieszyło się ruchem handlarzy, inwestorów, ale również
złoczyńców.
Po siedmiu latach kopalnia w Gold River również została zamknięta, a miasteczko stało się
równie opustoszałe jak White River.
Tak więc, oba miasteczka istniały tylko dla swoich stałych mieszkańców, którzy za wszelką
cenę nie chcieli opuścić swoich domostw. W ów wieczór, od którego zaczyna się ta
opowieść, w White River miało miejsce bardzo radosne wydarzenie – urodziny szeryfa
Stewarda.
Pół wsi uczestniczyło w przyjęciu – niespodziance, wieczorem. Szeryf był pod wrażeniem,
jednak było widać, że się tego spodziewał: gdy wszyscy goście weszli do budynku biura
szeryfa, stół dla całej wsi był już nakryty. Szeryf natomiast – jak doszli do wniosku
mieszkańcy – byłby świetnym aktorem.
- Sto lat! Sto lat! – krzyczał stary Black, zataczając się pod stół z kieliszkiem taniej whisky w
ręce. – Niech żyje, do cholery!
Z kolei bardziej kulturalna część imprezowiczów rozmawiała z szeryfem na piętrze.
- Dziękuję, dziękuję… - jąkał się szeryf. Nigdy nie został postawiony w tak krępującej
sytuacji. – Naprawdę nie spodziewałem się takiej niespodzianki! Ależ dlaczego? Wcale nie.
Dziękuję… O pani Jefferson
Do szeryfa podeszła około pięćdziesięcioletnia kobieta.
- Dzień dobry, szeryfie – powiedziała. – Wszystkiego najlepszego, z okazji pańskich urodzin.
Które to już?
Strona: 1/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Czterdzieste czwarte – odparł z dumą szeryf.
- Dojrzały mężczyzna… - rzekła pani Jefferson. – Mam do pana pytanie: czy w pobliżu White
River jest jakaś nowa linia kolejowa?
Szeryf zaśmiał się.
- Pani Jefferson – powiedział szeryf. – Najbliższe tory są o siedemdziesiąt mil na północ stąd.
Dlaczego to panią interesuje?
- Ponieważ się trochę zdziwiłam, gdy przygotowywałam dzisiaj ciasto na pańskie urodziny.
- Przepyszne – wtrącił szeryf z miłym uśmiechem.
- Tak? Dziękuję… Ależ pan szarmancki! – mruknęła cicho pani Jefferson. – Ale wracając do
tematu. Podczas przygotowywania ciasta w kuchni, miałam dziwne wrażenie, a nawet
widziałam, że wszystko drga.
- Drga? – szeryf zachłysnął się śliną.
- Tak. Szklanki, garnki, kufle… Nawet czułam to w podłodze. Pulsowało. Jedno „trzęsienie”
na jakieś dziesięć sekund.
- Hmm… Nie mam pojęcia co to mogło być, ale obiecuję pani, że jak najszybciej zajmę się
tą sprawą.
- Gdyby pan potrzebował pomocy, mój syn i mój mąż, są do usług.
- Dziękuję.
Pani Jefferson oddaliła się od osłupiałego szeryfa, z kieliszkiem wina w ręce. Podeszła
następna osoba, aby osobiście złożyć życzenia urodzinowe.
Zabawa się rozkręcała. Plan przewidywał uroczyste śpiewanie „sto lat” o północy, lecz o tej
godzinie nikt nie był zdatny do wstania spod stołu. Jedynie śmietanka towarzyska wsi
dotrwała, aby kulturalnie, w świetle gwiazd i lekkim zachodnim wietrzyku, życzyć szeryfowi
wszystkiego najlepszego. Potem jednak goście podzielili się na kilka grup.
Szeryf z panem Jeffersonem i jego młodymi, ale już dojrzałymi synami udali się do piwnicy
biura szeryfa, aby obejrzeć kolekcję broni.
- Moja żona mówiła mi coś o jakiś drganiach – powiedział Jefferson, gdy wraz z szeryfem i
synami schodzili po wąskich schodach do piwnicy. – Zapytała się mnie o linię kolejową, ale
wiem dokładnie, że najbliższa jest siedemdziesiąt mil na północ. Chyba nie uwierzyła, bo
powiedziała, że pójdzie się zapytać szeryfa. Była u pana?
- Tak – powiedział szeryf. – Ale z drugiej strony to dziwne. Kobieta w kuchni czuje drgania.
Dlaczego w takim razie pan ich nie czuł?
- Mnie dzisiaj nie było prawie cały dzień w domu. Byłem na polowaniu na południu – rzekł
Jefferson.
- Mnie również nie było dzisiaj w wiosce – oznajmił szeryf. – Musiałem pomóc szeryfowi w
Gold River. A jeżeli to prawda? Że coś rzeczywiście drgało? Tylko skąd?
Strona: 2/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Za kobietami się nie trafi, panie szeryfie.
Zeszli do piwnicy. Z początku było tam ciemno, jednak po chwili szeryf zapalił lampkę
naftową. Pod ścianą w rzędzie stały ułożone sztucery, dwururki…
Wszyscy mężczyźni oglądali z zainteresowaniem.
Nagle szeryf wzdrygnął się. Nakazał ciszę. Wszyscy stanęli jak wryci. Nikt nie ważył się
ruszyć. Po chwili dało się słyszeć huk, następnie chwilowe dudnienie. Dźwięki dobiegały
jakby ze ścian i podłogi piwnicy. Następny huk, i następny. Dudnienie.
- Co to może być? – zapytał Jefferson.
- Tylko jedno – odparł szeryf. – Za mną!
Wyskoczyli z piwnicy. Okazało się, że nikt prócz nikt nie słyszał huków. Szeryf pobiegł
wprost do swojego gabinetu. Jeffersonowie za nim. W gabinecie szeryf otworzył wielką
dębową szafę i zaczął w niej grzebać. Po chwili wyciągnął i rozłożył na biurku mapę
zamkniętej kopalni złota w stosunku do wsi.
Wskazał palcem na mapę.
- Tutaj jesteśmy – powiedział. – Biuro szeryfa. Pod nami jest jeden z korytarzy w kopalni.
Tego się właśnie obawiałem! Nie pierwszy raz ktoś tam włazi.
- W takim razie musimy zejść do kopalni – powiedział Jefferson.
- Może lepiej jutro. Jest ciemno – odezwał się najstarszy syn Jeffersona – Joe.
- W kopalni, czy w nocy, czy w dzień, zawsze ciemno, więc nie robi nam to za bardzo
różnicy – powiedział szeryf.
- Gdzie jest najbliższe wejście? – zapytał Jefferson.
Szeryf namyślił się chwilę nad mapą.
- Tutaj – rzekł po chwili. – Za wioską, w skałach. Trzeba się będzie trochę wspinać, ale
damy radę. To najbliższe wejście, jeżeli chcemy dojść w to miejsce – wskazał palcem na
podłogę.
- Joe, Martin, James! Biegnijcie do domu po lampy, broń i konie – wydał rozkaz Jefferson.
Dwóch mężczyzn zostało w gabinecie. Zastanawiali się jeszcze chwilę nad mapą. Jefferson
zapytał:
- Kto to może być?
- Dostałem ostatnio ostrzeżenie, że powstała jakaś banda. Szukają złota w zamkniętych
kopalniach. Nic by w tym nie było złego. Wiadomo, że po kopalni teraz kręcą się różni ludzie.
Ale oni napadli na składnicę wojskową w Houston i ukradli setki kilogramów dynamitu. Te
drgania mi najlepiej do tego pasują. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. To ta banda!
Dlatego proszę o jak największą ostrożność! Są niebezpieczni!
W tej chwili wrócili synowie Jeffersona.
Strona: 3/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Wszystko gotowe – oznajmił Martin. – Możemy ruszać.
Powiedzieli pozostałym gościom, że muszą natychmiast ich opuścić. Szeryf wyciągnął ze
stajni konia. Po chwili wszyscy stali przed biurem szeryfa przy swoich wierzchowcach, z
bronią w ręku i lampą naftową w paczuszce, zawieszonej na koniu.
Wskoczyli na konie i po chwili zanurzyli się w ciemności nocy.
Wejście do kopalni znajdowało się około pół mili od White River. Szeryf, wraz z Jeffersonem
wytłumaczyli Joemu, Martinowi i Jamesowi jak stoi sprawa. Synowie trochę się w pierwszej
chwili przestraszyli, ale później Jefferson przypomniał im, że mają już swoje lata, po czym
się uspokoili.
Chwilę później wspinali się już po stromym zboczu. Było wielkie niebezpieczeństwo,
ponieważ stok był kamienisty i konie w każdej chwili mogły się potknąć, co skończyło by się
bez wątpienia tragicznie.
- Mam klucz do wielkiej kłódki – powiedział po chwili szeryf. – Ciekawe, czy weszli tu, czy
gdzie indziej.
- Gdzie jeszcze jest wejście? – zapytał Jefferson.
- Po drugiej stronie tego zbocza, jakieś dwie mile dalej, od strony Gold River, a o trzecim
nie mogę wam powiedzieć. Tajemnica zawodowa – powiedział cicho szeryf.
W pewnym momencie zatrzymali się przed wejściem. Drzwi były uchylone. Kłódka leżała
zniszczona na ziemi. Cały ten portal wyglądał na bardzo stary. Drewno było spróchniałe, a
drzwi, widać było, że dużo przeszły.
Ze szpary w drzwiach wydobywał się kurz.
- Widzę, że nie będzie łatwo – powiedział szeryf. – Pył! Musimy iść kopalnią jakieś trzy mile
w pyle! Do licha!
- Że też nie wzięliśmy żadnej maski! – jęknął Martin.
Szeryf zeskoczył z konia i rozłożył na brudnym podłożu mapę. Kazał zapalić lampę.
Popatrzył chwilę, pomyślał, po czym kazał wejść do środka. Jamesowi przypadło najgorsze
zadanie – pilnowanie koni.
- Gdyby ktoś tu wychodził, skryj się! – rozkazał Jamesowi Jefferson.
Cała czwórka weszła do całkowitych ciemności. Szeryf szeptem rozkazał, aby każdy szedł
na czworakach.
Pochód otwierał szeryf, potem Joe i Martin, na końcu Jefferson. Po chwili wszystkich bolały
kolana, ponieważ kamienie, leżące na ziemi, wżynały się w kości. Panowała nieprzenikniona
ciemność, więc nie można było ich unikać. Zaraz po wejściu do środka szeryf rozkazał
zgasić lampę.
Szli około dziesięć minut. Po tym czasie szeryf przystanął.
- Widzicie? – szepnął za siebie.
Strona: 4/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Co mamy widzieć, jest ciemno – powiedział cicho Joe.
- Spójrzcie – szeryf skierował wzrok do przodu.
Wszyscy wytężyli wzrok. Istotnie, przed nimi jakby robiło się mniej ciemno. Martin uważał,
że to oczy przyzwyczaiły się do ciemności, lecz szeryf nie podzielał tej teorii. Kazał jedynie
cały czas mieć broń w pogotowiu.
Ruszyli dalej.
- Słyszycie? – szepnął szeryf po chwili. – Głosy ludzkie przed nami!
- Rzeczywiście – potwierdził Jefferson. W korytarzu głośno było od głosów kilku mężczyzn.
Grupa szeryfa zatrzymała się chwilę w miejscu, po czym szeryf oznajmił, że jest ich chyba
pięciu.
Potem szeryf wstał. W powietrzu nie było już pyłu. Poszli trochę do przodu. Było coraz
jaśniej. Przystanęli. Za rogiem widać było cienie.
Czterech mężczyzn stało tuż za rogiem. Obok, oparte o wózek górniczy, stały kilofy i łopaty.
Szeryf oznajmił, że idzie im się przyjrzeć, po czym udał się do przodu. Wychylił głowę za róg
i spojrzał. Lufa od strzelby, umiejscowiona tuż przy jego twarzy. Odskoczył z powrotem do
tyłu. W tej samej sekundzie rozległ się huk strzału, a szeryf poczuł przy swojej twarzy świst
kuli, która pół sekundy później rozłupała kawałek skały po przeciwnej stronie.
W tej samej chwili na korytarz, w którym stali uzbrojeni Jeffersonowie wyskoczyli bandyci.
Wszyscy mieli broń. Rozpoczęła się podziemna strzelanina. Pomiędzy Jeffersonami a
bandytami czołgał się szeryf, starając się unikać latających nad nim kul. Doczołgał się do
ściany, wstał, wyciągnął broń i dołączył swoją lufę do huku. W tej samej też chwili na ziemię
padł z przebitym ramieniem Martin. Jęczał z bólu, ale zdołał się przeturlać poza pole
strzelaniny. Chwilę potem padł na ziemię ranny jeden z bandytów. Nie zdołał jednak
przemieścić się gdzie indziej, bo Joe od razu dobił go, gdy leżał na ziemi. Nie minęło parę
sekund, gdy drugi z bandytów padł na ziemię z przebitym gardłem. Na ziemi zrobiła się
ogromna kałuża krwi, w której brodzić butami musiało pozostałych dwóch napastników.
Jednak po dalszej walce bandyci zaczęli się powoli cofać do tyłu. W końcu odwrócili się i
pobiegli ciemnym korytarzem. Szeryf i Jefferson od razu ruszyli za nimi.
- Zostań z Martinem – powiedział Joemu Jefferson. – Wyprowadź go tam, gdzie weszliśmy.
Potem jedźcie – zaniemówił. – Co szeryfie?
- Do poczty – oznajmił poważnie szeryf, a oczy mu zabłysły.
Jefferson i szeryf pobiegli za bandytami, a Joe musiał przenieść Martina na powierzchnię,
taplając się przy tym krwią. Nie było to trudne, bo Martin już trochę otrząsnął się z szoku,
więc umiał iść na własnych nogach.
Szli bardzo długo, bo Joe bał się, że Martin, cały blady i słaby, potknie się o jakiś kamień i
zrani jeszcze bardziej. Nie krwawił już tak bardzo, jak przedtem, jednak Joe cały czas
trzymał jego koszulę napiętą w miejscu, gdzie weszła kula.
Po dwudziestu minutach wyszli przez drewniane, wysłużone drzwi na powierzchnię. Zza
Strona: 5/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
kamienia wystawała lufa strzelby Jamesa. Jednak po paru sekundach podniosła się i zza
kamienia wyskoczył James. Podbiegł do rannego Martina i pomógł Joemu go trzymać.
Posadzili go na koniu.
- Co teraz mamy robić – zapytał James, stojąc przy swoim koniu.
- Musimy jak najszybciej znaleźć się na poczcie – rzekł Joe, wskakując na konia. Wziął linę i
przywiązał do siodła konie szeryfa, Martina i ojca.
- Czemu zabierasz im konie? – zapytał zdziwiony James. – Jak oni wrócą?
- Eee! – jęknął zirytowany Joe. – Wsiadaj! Wszystko ci opowiem w drodze. Teraz ruszamy!
W tym samym czasie szeryf i Jefferson biegli za dwoma bandytami. Było kompletnie ciemno.
Biegli na oślep przez korytarz.
Nagle Jefferson padł na ziemię, a raczej zrobił fikołka do tyłu. Sekundę później dało się
słyszeć ciosy i jęki. Szeryf walił pięściami na oślep w katrupiącą przyjaciela rękę. Jefferson
też próbował się bronić jednak z każdą chwilą miał poranioną większą część ciała.
Po chwili szeryf poczuł, że trafił. Miał w ręce wielką siłę, więc napastnik zasyczał z bólu. Głos
dochodził z ciemności, więc szeryf przyłożył pięć razy mocniej z miejsca, z którego
dochodził syk. Teraz rozległ się krzyk. Rozpaczliwy i bolesny. Szeryf wyciągnął na ziemię
wysokiego człowieka. Ten przyłożył mu w twarz. Szeryf odskoczył, ale wyciągnął broń i
zaczął obmacywać napastnika. Nie zwracając uwagi na ciosy, które sypały się na jego rękę,
wyczuł gdzie bandyta ma nogę. Przyłożył broń i przestrzelił mu udo. Rozpaczliwy krzyk
rozległ się w całej kopalni. Szeryf rozdarł rękaw swojej koszuli i zacisnął na miejscu, w
którym w ciało wbiła się kula. Jefferson już zdołał ochłonąć. Teraz stał zdumiony z wyczynu
szeryfa. Szeryf z kolei wyciągnął broń napastnika i podał Jeffersonowi.
- Żeby nie uciekł, ale też nie pobiegł za nami i nie pozabijał nas – rzekł Jeffersonowi szeryf,
gdy zauważył minę przyjaciela. – A teraz dalej! Po następnego.
Szeryf nie grzeszył odwagą, a przede wszystkim kondycją i wytrwałością. Jefferson ruszył za
szeryfem. Biegli dość długo. W pewnym momencie obu mężczyzn zauważyło, że korytarz
idzie ku górze. Na to szeryf rzekł:
- Zbliżamy się do celu.
Nagle w oddali ujrzeli błysk światła dziennego. Po paru sekundach błysk zniknął.
- Klapa! – krzyknął szeryf i ruszył pędem do przodu.
Zatrzymali się. Istotnie, nad nimi była klapa.
- Kto pierwszy? – spytał Jefferson, stojąc z bronią w ręce.
- Najpierw trzeba się upewnić, że on tam nie stoi – powiedział szeryf. – Uchylę trochę klapę
i zobaczę.
Klapa otwierała się ku górze. Szeryf delikatnie popchnął ją w tym kierunku. W tym samym
momencie zaczęły padać strzały. Jeden po drugim. Jefferson i szeryf odskoczyli na bok. Poza
zasięg strzałów.
Strona: 6/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Co teraz? – Jefferson był jakby rozbawiony.
- Na mój znak – powiedział poważnie szeryf.
Przyłożyli bronie lufami do klapy. Szeryf przy zawiasach, Jefferson po drugiej stronie. Stali
po bokach trzymając broń od dołu.
- Na moje trzy, uderzamy strzelbami o klapę. Aż wypadnie. Potem na bok – powiedział
szeryf. – Raz! Dwa! TRZY!
Zaczęli uderzać o klapę. Rozległy się też strzały. Kule zaczęły przebijać klapę. Ujrzeli światło
dzienne. Zawiasy wyskoczyły ze spróchniałego drewna i klapa wypadła najpierw w bok, a
potem rozleciała się na kawałki.
- Na bok! – krzyknął szeryf.
Jefferson odskoczył do tyłu. Milczenie. Szeryf stał nieruchomo i nasłuchiwał.
- Teraz wiesz, co mamy robić – powiedział. – Raz! Dwa! TRZY!
Huk strzałów rozległ się w całej wsi. Jefferson strzelił, stojącemu przy zniszczonej klapie,
bandycie w stopę. Ten jęknął i przetoczył się na drugą stronę pomieszczenia, do którego
weszli po małej drabince. „Poczta” – pomyślał Jefferson.
W tej samej chwili do pomieszczenia wkroczyło dwóch uzbrojonych synów Jeffersona.
Bandyta, widząc skierowane na siebie cztery lufy, podniósł ręce i poddał się.
- No i co? – zapytał z wyrzutem. – Lepiej wam? Wolicie, żeby ta kopalnia stała zamknięta?
Nawet nie wiecie, jakie pokłady złota są położone pod tą zasmarkaną wsią!
- Po pierwsze – rzekł szeryf, podnosząc jego broń. – Dlaczego nie zapytaliście o zgodę
miejscowych władz. Po drugie: czemu urządziliście strzelaninę. Mogliście nam udowodnić,
że kopalnia jest niepotrzebnie zamknięta.
- I zagarnęlibyście całe złoto – wtrącił złapany.
- Dość tego gadania – powiedział szeryf. – Do mojego gabinetu. Muszę nadać telegram do
szeryfa z Gold River.
Cała czwórka prowadząc uciekiniera przeszła do budynku biura szeryfa. Gdy wyszli na ulicę
już świtało; na wschodzie niebo jaśniało. Po chwili jednak zza wzgórz wyłoniło się
żółto-pomarańczowe słońce. Starsi mieszkańcy White River wyglądali z okien na
przechodzący ulicą pochód. Od poczty do biura szeryfa było około czterysta metrów.
Po paru minutach byli na miejscu. Goście urodzinowi stali przy wejściu. Wszyscy byli już
trochę ospali. Jednak mieli dość siły, aby potem długo gratulować szeryfowi i Jeffersonom.
Po dokładnym przesłuchaniu więźnia, skrępowano go, po czym kilku mężczyzn ze wsi udało
się do kopalni po resztę bandytów. Wszystkich żywych, parę godzin później zamknięto w
więzieniu. Zabitych pochowano na cmentarzu.
Nazajutrz szeryf z eskortą mundurowych z Gold River przetransportował więźniów do Fortu
Hudson, oddalonego od White River o trzydzieści mil.
Martin szybko doszedł do siebie.
Strona: 7/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty