description - Wydawnictwo Szaron

Transkrypt

description - Wydawnictwo Szaron
E. Stanley Jones
CHRYSTUS
A LUDZKIE
CIERPIENIE
Tytuł oryginału
Christ and the Human Suffering
Autor
E. Stanley Jones
Przekład
Bożena Olechnowicz
Redakcja
Ludmiła i Kazimierz Sosulscy
Projekt okładki
Leszek ……………..
Copyright © 1933 by E. Stanley Jones
Wydawca oryginału
Hodder and Stoughton, Ltd., London, UK
First English Edition, August 1933,
Reprinted September 1933, January 1934, December 1934
Copyright for the Polish edition
© 2013 by
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83Cytaty biblijne zaczerpnięto
• Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu,
Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 1997
• Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy – Przekład Ekumeniczny,
Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 2001
Przygotowanie, druk i oprawa
Wydawnictwo ARKA, www.arkadruk.pl
Printed in Poland
SPIS TREŚCI
Przedmowa do wydania polskiego ............................................ 5
Wprowadzenie ............................................................................. 9
1. Zamieszanie ........................................................................ 13
2. Czy chrześcijanie nie cierpią? ........................................... 21
3. Różne sposoby traktowania sprawy ludzkiego
cierpienia ............................................................................. 37
4. Prawdziwie chrześcijański sposób – ewangelia .............. 57
5. Chrześcijański sposób – życie pierwszych
chrześcijan ........................................................................... 67
6. Chrześcijański sposób – współcześnie ............................ 73
7. Chrześcijański sposób to zwycięstwo .............................. 87
8. Wybór – religia z krzyżem czy bez krzyża .................... 101
9. Boża cena ........................................................................... 113
10. Cierpienie jako skutek błędnych wyborów
moralnych .......................................................................... 129
11. Postawa zaangażowanego cierpienia ............................. 137
12. Wygoda czy charakter? .................................................... 145
13. Ostatnie słowo – z życiem czy ze śmiercią? .................. 155
PRZEDMOWA
DO WYDANIA POLSKIEGO
E
li Stanleya Jonesa miałem zaszczyt i przyjemność słyszeć tylko raz. Działo się to w zielonoświątkowy poniedziałek 1962
roku na zlocie angielskiej młodzieży metodystycznej, w którym
uczestniczyłem jako student metodystycznego koledżu w Bristolu. E. Stanley Jones był jednym z głównych kaznodziejów.
Słuchaliśmy go z wielkim zainteresowaniem, w skupieniu.
E. Stanley Jones (1884-1972) urodził się w USA, w stanie
Maryland. W czasie nauki w Ashbury College odczuł powołanie do poświęcenia życia służbie misyjnej. Początkowo chciał
pracować w Afryce, ale zanim ukończył koledż, otrzymał list od
Metodystycznego Stowarzyszenia Misyjnego z prośbą o udanie
się do Indii.
Swoją służbę misjonarską, już jako ordynowany duchowny,
rozpoczął w 1907 roku. Głosił kazania w niedziele, a większość
pozostałego czasu spędzał na nauce języka. Z początku pracował przede wszystkim wśród tzw. niedotykalnych – hinduskiej
warstwy społecznej, na której skupiała swoje wysiłki większość
misjonarzy, ponieważ była ona najmniej oporna wobec chrześcijaństwa. Zdał sobie jednak sprawę, że Indie to nie tylko ubodzy pariasi, i zaczął myśleć o reszcie społeczeństwa, szczególnie
zaś o intelektualistach z wyższych kast.
E. Stanley Jones w swoich staraniach o ewangelizację inteligencji hinduskiej unikał – w przeciwieństwie do wielu innych
5
CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE
misjonarzy – utożsamiania chrześcijaństwa z zachodnią cywilizacją. Jego bowiem zdaniem łączenie wiary w Chrystusa z cywilizacją Zachodu stanowiło jedną z największych przeszkód
w rozwoju chrześcijaństwa w Indiach.
Działalność wśród warstw wykształconych była dla Jonesa wyzwaniem, ale też ogromnym obciążeniem psychicznym.
W dysputach z najwybitniejszymi intelektami często bywał
spychany na pozycje obronne. Napięcie okazało się zbyt wielkie. Po ośmiu latach służby na misji i kilku załamaniach nerwowych wrócił do ojczyzny, by odpocząć i odzyskać siły. Gdy
jednak ponownie przybył do Indii, problemy ze zdrowiem
psychicznym wróciły. „Zrozumiałem, że jeśli ktoś mi nie pomoże, będę musiał porzucić pracę misyjną […]. Była to jedna
z moich najczarniejszych godzin”. I wtedy właśnie Jones doświadczył głębokiego przeżycia duchowego. „Ogromny pokój
napełnił moją duszę i ogarnął mnie całego. Wiedziałem – to
się stało! Zawładnęło mną życie, obfite życie” – pisał w swojej
wpływowej książce „The Christ of the Indian Road” (Chrystus
na drodze Indii; cytuję za: Ruth A. Tucker, Sławni i nieznani,
Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 1995, s. 230). W akademickich bibliotekach Warszawy znalazłem tylko dwie książki
E. Stanleya Jonesa, a mianowicie „The Christ of the American
Road” (Chrystus na drodze Ameryki), gdzie znajdujemy krytykę ówczesnego życia społecznego i chrześcijaństwa w Ameryce wraz z propozycją zmian, oraz „The Christ of Every Road,
A Study in Pentecost” o znaczeniu Pięćdziesiątnicy we wszystkich dziedzinach ludzkiego życia.
Choroba już nigdy nie powróciła, a E. Stanley Jones stał
się jednym z najwybitniejszych misjonarzy wśród hinduskich
elit. Stawał się coraz bardziej znany, aż w końcu zaczął wyjeżdżać poza Indie, aby mówić o Chrystusie, który był centralnym
punktem jego ewangelizacji. Według niego, nie sama doktryna, a nawet nie Biblia czynią chrześcijaństwo wyjątkowym, ale
6
PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO
właśnie Chrystus. Uważał więc, że tylko o Chrystusie należy
mówić.
Aby ukazać Chrystusa Hindusom, Jones starał się używać metod, które były częścią tradycji Indii. Przykładem tego
są m. in. jego Konferencje Okrągłego Stołu. Dysputy te, choć
o treści bardzo intelektualnej, stały się drogą do ewangelizacji.
„Nie pamiętam ani jednej Konferencji Okrągłego Stołu, w której przed końcem Chrystus nie byłby moralnym i duchowym
panem sytuacji” – pisał (cyt. za: John Stott, „Christian mission
in the modern World”, London 1975, s. 75). Reputacja Jonesa
jako ewangelisty i ambasadora chrześcijaństwa przyniosła mu
wielkie poważanie w Indiach i na całym świecie. Jego przyjaciółmi byli i Mahatma Gandhi, i Jawaharlal Nehru, którzy darzyli go szczerym szacunkiem, choć żaden z nich nie przyjął
chrześcijaństwa.
Choć Jones nie łączył swojej pracy z jednym konkretnym
wyznaniem i miał szerokie spojrzenie w duchu chrześcijańskiej
jedności, był bardzo poważany w kręgach swojego macierzystego Kościoła metodystycznego. Wybrano go nawet na biskupa.
Ale przed ceremonią wyświęcenia zrezygnował z przyjęcia tej
propozycji. „Jestem ewangelistą, nie biskupem” – pisał.
Kilka czy może kilkanaście lat po moim zetknięciu się
z Jonesem w Anglii, w którymś z antykwariatów w Londynie
znalazłem jego dawno wydaną (przed drugą wojną światową)
i nie wznawianą książkę „Christ and the Human Suffering”
(Chrystus a ludzkie cierpienie). Jak wskazuje sam tytuł, autor
zajmuje się w niej o ludzkim cierpieniem, którego ogromu był
naocznym świadkiem w Indiach i Chinach. Mówi też o cierpieniu chrześcijan i o tym, jak w Chrystusie odkrywa ono swój
głęboki sens, oraz o tym, jak mimo cierpienia żyć pod łaską
Bożą, która jest w pełni wystarczająca.
Edward Czajko
7
WPROWADZENIE
G
dy pracowałem na tym olbrzymim kontynencie cierpienia, jakim są Chiny, stając tam przed moimi słuchaczami, musiałem za każdym razem na nowo stawić czoło kwestii
ludzkiego cierpienia, tego zawinionego i niezawinionego. Jakże
można było tego uniknąć? Twarz Chińczyka więcej skrywa niż
ujawnia, ale nawet taka postawa nie jest w stanie ukryć pulsującego wewnętrznego bólu. Naród chiński ogarnęły bolesne
skurcze – czy były to bóle rodzenia, czy też może śmiertelne
drgawki? Trudno powiedzieć. Wielu miotało się między nadzieją a rozpaczą.
Poza wspólnym wielkim narodowym bólem, każdy Chińczyk zdawał się nieść także jakieś osobiste cierpienie, często
zbyt głębokie, by je wyrazić słowami. Zazwyczaj utrzymują oni
emocje na wodzy, ale niekiedy, nie mogąc już dłużej skrywać
bólu, niespodziewanie wyrzucają go z siebie, tak jak pewien
bardzo inteligentny człowiek, rektor wielkiego uniwersytetu,
podczas jednej z naszych Konferencji Okrągłego Stołu: „Jestem
zgubiony. Nie widzę drogi wyjścia. Szukam kogoś, z kim mógłbym porozmawiać. Nie ważne, czy jego rady będą dobre czy
złe. Po prostu muszę z kimś porozmawiać. Nie mogę już dłużej
tego dusić w sobie.” Jego syn, student, bardzo boleśnie przeżywający sytuację w kraju, popełnił był niedawno samobójstwo.
Jakże w takiej sytuacji nie zmierzyć się z ludzkim bólem?
Czy chrześcijańskie poselstwo oparte na Ewangelii oferuje jasną odpowiedź? Taką, która się sprawdza? Jeśli tak, to jak ona
9
CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE
brzmi? Próbowałem interpretować chrześcijańskie rozwiązanie i ukazywać drogę wyjścia. W czasie jednego z serii kilku
nabożeństw pewna misjonarka, kaleka od urodzenia, poruszająca się tylko o kulach, napisała do mnie: „Następną książkę
proszę napisać o chlubieniu się słabościami – ja się nimi chlubię!” Ujrzała wtedy coś, co stało się dla niej nową drogą. Jej
życie odmieniło się, teraz jaśniała radością. Uśmiechnąłem się
na tę prośbę i szybko o niej zapomniałem, ponieważ od kilku
lat gromadziłem materiały do innej książki, na inny temat, i to
zadanie pochłaniało mnie bez reszty. Ale kiedy w drodze na
drugi kontynent cierpienia, do Indii, zatrzymałem się w Singapurze i przemawiałem do słuchaczy właśnie na temat chrześcijańskiego podejścia do sprawy cierpienia, nagle przyszła mi do
głowy myśl, że będzie to temat mojej następnej książki. Wyglądało na to, że nie jest to myśl zabłąkana, którą łatwo odrzucić
jako przeszkodę w przemówieniu, ale raczej oświecenie, które
nadeszło z zewnątrz – jasne, zdecydowane, nie do odparcia.
Później, kiedy wróciłem do książki, nad którą pracowałem, ta
myśl znikła. Coś nowego pojawiło się w moim polu widzenia
i to mnie pochłonęło.
Przyjrzałem się okolicznościom zewnętrznym. Wydawały
się potwierdzać owo wewnętrzne oświecenie. Im więcej nad
tym rozmyślałem, tym bardziej byłem przekonany, że chyba
w żadnej innej kwestii nie panuje w chrześcijaństwie tyle smutnego zamieszania, jak w odniesieniu do zagadnienia cierpienia
i zrozumieniu tego, jak je przyjmować. A jeśli zamęt panuje
w chrześcijaństwie, to tym bardziej wśród niechrześcijan. Cierpienie ma zasięg ogólnoświatowy, a najbardziej przejmujący
element owego cierpienia to fakt, że tak wielu nie widzi w nim
żadnego sensu, wydaje się ono prowadzić donikąd. A jeśli już
zauważa się w cierpieniu jakiś sens, to zazwyczaj złowrogi:
„Żyjemy w świecie rządzonym przez bezlitosny przypadek. Nie
stoi za nim żadne Serce”. To smutne, ale wielu ludzi nie widzi
10
WSTÊP
żadnego wyjścia. Większość jakoś sobie radzi albo właśnie nie
radzi – osiedli na mieliźnie morza tarapatów. Wyglądało na to,
że jeśli ktokolwiek może rzucić na tę kwestię jakieś światło, to
czas to zrobić.
Ale pisać na taki temat, to stąpać po ziemi świętej, uświęconej łzami i znaczonej krwawymi śladami znużonych wędrowców. Każdy popełniony błąd może mieć poważne konsekwencje. Wzbudzenie w cierpiącym sercu nadziei, nadziei, która nie
może zostać spełniona, przysporzy mu tylko bólu. Wahałem
się. Ale obiekcje znikały jedna po drugiej i w końcu podjąłem
decyzję. Musiałem mieć jednak pewność co do jednego: „Nie
mogę pisać tej książki jako wykładu jakiejś teorii. Musiała ona
być drogą życia. Poznałem fragment Tajemnicy i okazał się on
wspaniały, ale będę w stanie pisać na ten temat pod jednym
tylko warunkiem – że Ty, Ojcze, będziesz mnie uczył iść tą drogą, iść w zapamiętaniu, kiedy będę się starał odsłonić innym
tę tajemnicę”. Ojciec obiecał. Wyruszamy zatem na wspólne
poszukiwania.
11
Rozdział 1
ZAMIESZANIE
N
azwałem Indie i Chiny „kontynentami cierpienia”, ale
czy na tym mamy poprzestać? Czyż każdy człowiek nie
bywa w którymś momencie swego życia uwikłany w cierpienie
wspólne ludzkiemu rodzajowi? Łagodny Budda długo i głęboko dumający nad życiem doszedł do wniosku, który prawie
zapiera nam dech w piersiach. Brzmi on: Istnienie i cierpienie
to jedno. Dopóki jesteśmy włączeni w koło życia, dopóty będziemy cierpieć, bowiem egzystencja i cierpienie to jedno, nie
przypadkowo lub dodatkowo, ale nieodłącznie i nieuchronnie.
Jedyny sposób, by oderwać się od cierpienia, to przestać istnieć. Cóż za zadziwiająca, zapierająca dech w piersiach, a rzec
by można także, odbierająca życie, konkluzja. A jednak setki
milionów naszych braci w człowieczeństwie każdego dnia powtarza jako swoje credo: „ameisa, dukka, annath” – nietrwałość, cierpienie, pustka.
To daleko idący wniosek, ale nie bardzo odmienny od
konkluzji autora księgi Koheleta (Kaznodziei Salomona), który powiada: „Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod
słońcem, a wszystko to jest marnością i gonitwą za wiatrem”.
W księdze Hioba czytamy: „Albowiem nie z prochu wychodzi
utrapienie, ani z ziemi wyrasta kłopot, ale człowiek na kłopot
się rodzi, jako iskry z węgla latają w górę”, a sama księga została napisana w celu rozważenia problemu niezasłużonego
13
CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE
cierpienia. Czy odpowiedź udzielona przez tę starożytną księgę jest właściwa czy nie, zastanowimy się później, ale widzimy,
że żyjących wtedy ludzi problem ten trapił podobnie jak i nas,
i domagał się rozwiązania.
Bardziej współczesny człowiek woła takimi słowy:
Synu mój, świat mroczny jest od zgryzot i grobów,
Tak mroczny, że ludzie wołają przeciw niebu.
Sądzę, że nic nie wywołuje takiego wołania przeciw niebu,
jak niespodziane i wglądające na niezasłużone cierpienie.
Współczesna młoda kobieta wynajmuje samolot i już
w powietrzu robi krok w pustkę, zostawiając taki list: „Nie doświadczyłam niczego prócz dysonansu, a tęsknię za harmonią.
Może znajdę muzykę tam, dokąd idę”. Miała wrażenie, że nie
znajdzie jej na tym świecie. Dlatego bierze na siebie wielką odpowiedzialność – i wychodzi.
Horace Walpole powiada: „Dla ludzi myślących życie jest
komedią; dla odczuwających – życie jest tragedią”. Niewielu
z nas nie czuje, czyż więc dla wszystkich życie jest tragedią?
W Pompei przewodnik pokaże nam ruiny teatru, w którym
grano tylko komedie, a obok teatr, w którym wystawiano tylko
tragedie. Ale czy w życiu da się w taki sam sposób oddzielić tragedię od komedii? Czyż nie rozgrywają się one jednocześnie,
zadziwiająco pomieszane?
Obecnie życie wydaje nam się zdecydowanie tragiczne
przede wszystkim dlatego, że żyjemy w wieku wielkich przemian. Ten nasz wiek przemian różni się od innych tym, że
zmiany są głębsze i bardziej gruntowne. To, na czym ludzie polegali, czemu ufali i w czym pokładali nadzieję, usunęło im się
spod nóg. Wczoraj było jeszcze tak trwałe, a dzisiaj już tego nie
ma – odeszło, pozostawiło po sobie tylko dotkliwy ból. Dzieje
się tak nie tylko w sferze materialnej, ale także w dziedzinie ducha. Wielu otworzyło się na tchnienie nowoczesnej myśli, a to
14
ZAMIESZANIE
doprowadziło ich do utraty wartości duchowych. Nie odwrócili
się od nich z rozmysłem, ale nagle obudzili się, by stwierdzić,
że już ich nie ma. Ta nieobecność pozostawia w nich uczucie
podobne do wrażeń Renana po jego zerwaniu z Kościołem; ujął
to w takich słowach: „Pękło zaczarowane koło zamykające całe
życie. Pozostało uczucie pustki, podobne do wrażenia, jakiego
doznajemy po ustąpieniu gorączki albo po nieszczęśliwie zakończonym romansie”. Narastająca nieufność wobec samego
życia pozostawia ludzi w pustce i zamęcie. Jak to ktoś określił:
„[Współczesna kultura] osadziła człowieka na opustoszałym
tronie świata; ale nie potrafi już czcić swojego bożka. Samouwielbienie rzadko jest skuteczne. Zabija nas sceptycyzm. Pod
krzykliwym blichtrem współczesnej zachodniej kultury narasta
nieufność wobec samego życia”. Nie można znaleźć szczęścia
poza istotą spraw, a wielu targają wątpliwości, czy rzeczywiście
istnieje jeszcze jakikolwiek sens i cel.
Część cierpienia współczesnego człowieka wynika z faktu,
że przyszło nam żyć w okresie przejściowym, a część z tego, że
jesteśmy wcielonymi duchami, a nasze przeznaczenie musimy
wykuwać w krnąbrnej materii. Mamy nieograniczone pragnienia, a jesteśmy osadzeni w bardzo ograniczonym, materialnym
świecie. Dlatego na każdym kroku czujemy, że nasze wysiłki
są udaremniane, hamowane i ośmieszane. Ktoś powiedział, że
„trudność nie polega na tym, iż jesteśmy wzniosłymi wieprzami
i duszami ludzkimi, ale na tym, że jesteśmy nimi jednocześnie”.
Wieprz w nas uwielbia ohydne, błotniste kałuże i najchętniej
w nich by nas pogrążył, ale dusza nie cierpi błota, protestuje
i woła o ratunek. Odczuwa wezwanie wieczności. Takie tarcie
zabójczo działa na poczucie zadowolenia.
Kilka dni temu zaczepił mnie pewien wróżbita. Chcąc
przyciągnąć moją uwagę i wywołać we mnie nastrój, który nakłoniłby mnie do wysłuchania jego przepowiedni, rozpoczął
tak: „Wygląda pan na szczęśliwego, ale to tylko pozory. Cały
15
CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE
czas rozmyśla pan i rozmyśla o czymś, czego nie może mieć.
A więc nie jest pan szczęśliwy”. Roześmiałem się i powiedziałem mu, że nie trafił! Jednak ten wróżbita był dość przebiegły,
by wiedzieć, iż w większości przypadków taki wstęp do rozmowy się sprawdza. Bowiem większość ludzi dźwiga niewidoczne
krzyże, o których nie mówią nikomu poza Bogiem, jeśli tylko
potrafią go znaleźć. Ale co wtedy, gdy nie potrafią? Muszą dusić
w sobie dławiący ich ból i cierpieć – w samotności.
Poza cierpieniem jako ubocznym skutkiem ludzkiego istnienia, zdarzają się też katastrofy szczególne, które spadają na
nas nagle i pozostawiają w stanie ogłuszenia i oślepienia. Dzisiaj
z niecierpliwością odbierałem pocztę, żeby przeczytać o uroczystości rozdania świadectw w pewnej szkole średniej w Himalajach, do której chodzi moja córka – uroczystości, z której
z wielką niechęcią musiałem zrezygnować z powodu mojej podróży do Chin. List opisywał to szczęśliwe wydarzenie, a także
wędrówkę z gór w kierunku domów na równinach – zwykle
radosną i szczęśliwą. Ale nie tym razem! Jedna z dziewcząt,
która także ukończyła szkołę, odwróciwszy się, żeby pomachać
na pożegnanie swoim koleżankom, cofnęła się i oparła o, jak
sądziła, niski murek. Okazało się jednak, że w tym miejscu
muru nie było. Spadła z wysokości około 60 metrów i się zabiła.
A była jedyną córką wdowy.
Dlaczego takie nieszczęście przydarzyło się właśnie tej wdowie, która tak niedawno utraciła męża? Dlaczego nie przydarzyło
się córce kogoś innego, na przykład mojej? Właśnie tutaj nasze
problemy stają się kłopotliwe i dręczące. I wielu w tym miejscu
zaczyna błądzić. W Chinach dwoje dzieci misjonarzy z różnych
rodzin w tym samym czasie zachorowało na dezynterię. Jedno
z nich wyzdrowiało, a drugie zmarło. Ojciec zmarłego dziecka
był bardzo rozgoryczony, ponieważ jego dziecko, jego jedyne
dziecko, zmarło, natomiast drugie dziecko, pochodzące z wielodzietnej rodziny, wyzdrowiało. Wyglądało na to, że opuszcza go
16
ZAMIESZANIE
wiara. Czyż Bóg w takich przypadkach nie odpowiada na nasze
modlitwy i nie interweniuje? Niektórzy uważają, że powinien
i że to czyni. Ale co wtedy, jeśli tak się nie dzieje? Człowiekowi
zawala się cały świat, także jego wiara. Właśnie w takiej sytuacji
wiara wielu ludzi doznaje największego szwanku.
Podczas jednej z naszych Konferencji Okrągłego Stołu
w Indiach, wytworny młody Anglik, lider grupy biznesmenów,
którzy pracowali nad poprawą stosunków między Indiami
a Wielką Brytanią, powiedział do mnie rozczarowany: „Bóg
mnie zawiódł. W czasie wojny mój brat został ranny. Modliłem
się, żeby mój brat przeżył. Każdy przyzwoity człowiek przystałby na to. Ale nie On. Mój brat zmarł. Nie mam już wiary. Nadal uważam, że Chrystus był najwspanialszą osobowością, jaka
kiedykolwiek istniała, ale zawiodłem się na Bogu, porzuciłem
więc religię. A chciałbym być religijny”.
Pewien Chińczyk, student, przysłał mi następujące pytanie: „Moja siostra była bogobojną kobietą. Ale przeszła przez
okropne męki w trakcie porodu. Dlaczego Bóg nie oszczędził
jej tego cierpienia, skoro była tak pobożna?”
Pewien profesor uniwersytecki w Ameryce został potrącony
przez ciężarówkę i złamał nogę. Po wyzdrowieniu pojawił się na
nabożeństwie w kaplicy i powiedział do studentów: „Nie wierzę
już w osobowego Boga. Gdyby istniał osobowy Bóg, to czyż nie
wyszeptałby mi do ucha ostrzeżenia przed nadjeżdżającą ciężarówką i nie uratowałby mnie od nieszczęścia?” Został więc potrącony, a podczas tego upadku rozbiła się także jego wiara.
W czasie jednego z naszych spotkań w Indiach, wstał pewien Hindus i powiedział: „Odkąd stałem się chrześcijaninem
nie mam już kłopotów. Bóg zbawił mnie od wszystkich moich
kłopotów”. Usiadł bardzo z siebie zadowolony, bowiem wydawało mu się, iż to dowodzi, że Bóg jest z niego zadowolony.
Oto mamy tutaj cztery przypadki: jeden z Wielkiej Brytanii, jeden z Ameryki, jeden z Chin i jeden z Indii, składające się
17
CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE
na jedną myśl, mianowicie, że Bóg powinien oszczędzić kłopotów sprawiedliwym. Kiedy tak się nie dzieje, to jest to znak, że
albo Go nie ma, albo, jeśli istnieje, to coś z Nim, bądź z nami
jest nie w porządku. Wszyscy zgadzają się co do tego, że jeśli
istnieje Bóg, to powinien ratować swoje dzieci z kłopotów i nieszczęść. W przypadku Hindusa, fakt, że Bóg coś takiego czynił,
było dla niego znakiem jego szczególnej przychylności.
Czy w takim myśleniu nie kryje się jakiś zasadniczy błąd?
Czyż ewangelie nauczają, że jeśli będziemy naśladować Chrystusa to nasze jedyne dziecko nie zachoruje na dezynterię? Nasi
bracia nie umrą w wyniku ran na wojnie, jeśli tylko będziemy się modlić? Nasze siostry, jeśli są prawe, nie będą cierpieć
w czasie porodu? Bóg będzie nam, swoim dzieciom, szeptał do
ucha, że za chwilę może nas potrącić ciężarówka? A jeśli zainterweniuje i uratuje nas od kłopotów, to jest to szczególny znak
jego przychylności? Czy takie jego postępowanie jest dowodem, że religia się sprawdza? W tym myśleniu wydaje się tkwić
jakiś zasadniczy błąd.
Przypuśćmy, że istnieje gwarancja, iż nieszczęścia dotykać
będą tylko niegodziwych, a sprawiedliwi zawsze będą ratowani. W takim razie jak wyglądałby świat? Ciągle musiałyby być
zawieszane prawa fizyki, gdyby w wypadki zaangażowani byli
sprawiedliwi. Nie przyciągałaby cię siła grawitacji, nawet gdybyś zbytnio wychylił się z okna – pod warunkiem, oczywiście,
że jesteś sprawiedliwy. Jaki mielibyśmy wtedy wszechświat?
Z pewnością nie taki, na którym można polegać. Nie znając
charakteru osób uczestniczących w konkretnym wydarzeniu,
nie wiedziałbyś, czy zadziałają odpowiednie prawa fizyki. Okazywałoby się to dopiero po fakcie. Jeśli człowiek byłby dobry,
to prawo zostałoby zawieszone, gdyby okazał się być złym, prawo by go ukarało. Mielibyśmy wszechświat nieprzewidywalny.
A jakie dałoby to skutki, gdy chodzi charakter osób zainteresowanych? Katastrofalne.
18
ZAMIESZANIE
Niewątpliwie Bóg może interweniować i czasami interweniuje, żeby w pewnych sytuacjach ratować swoje dzieci, bowiem Bóg z pewnością nie ma związanych rąk we wszechświecie, który stworzył. Prawa fizyki, według których wszechświat
zazwyczaj funkcjonuje, to prawa Boże. Twierdząc, że inaczej
postępować nie może, stwierdzalibyśmy, że jest mniej znaczący
niż Jego sposoby działania. Bóg postanowił kierować wszechświatem ustaliwszy tam porządek, a nie opierać się na zachciankach lub zmiennych przekonaniach. Prawa porządkują
wszechświat, ponieważ uporządkowany jest Boży umysł; można na nich polegać, ponieważ można polegać na Bogu. Jednak
stwierdzenie, że Bóg nie może postąpić inaczej niż zazwyczaj,
to nakreślenie obrazu Boga, który stał się więźniem własnych
sposobów działania. Wierzę, że Bóg może ingerować w sprawy
świata. Ale sprzeciwiam się poglądowi, że Bóg musi interweniować zawsze, gdy jego dzieciom zagraża niebezpieczeństwo.
I kiedy to zrobi, to jest to szczególny znak jego przychylności
dla zainteresowanych osób, a jeśli tego nie zrobi, to znaczy, że
coś jest nie tak z Bogiem lub z ludźmi.
Chrześcijańskie wyjaśnienie problemu cierpienia nie opiera się na takim toku rozumowania. Gdyby tak było, okazałoby
się, że chrześcijanin jest pewnego rodzaju kosmicznym pupilkiem. A pupilki bywają zazwyczaj dziećmi rozpuszczonymi.
Gdy Jezus wisiał na krzyżu, opuszczony przez ludzi i pozornie przez Boga, tłumy krzyczały: „Zaufał Bogu, niech go
teraz wyratuje, jeśli go popiera”. I gdyby Bóg uratował Jezusa,
byłby to znak, że jest dobry i miły Bogu, a skoro TAK się nie
stało, to z pewnością znaczy to, że Bóg go nie popiera. Tak im
się zdawało.
Ale Bóg nie uratował Jezusa. Uczynił jednak coś lepszego.
I właśnie w oparciu o coś lepszego niż ratunek musimy szukać
chrześcijańskiego rozwiązania problemu cierpienia.
19

Podobne dokumenty