description - Wydawnictwo Szaron
Transkrypt
description - Wydawnictwo Szaron
E. Stanley Jones CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE Tytuł oryginału Christ and the Human Suffering Autor E. Stanley Jones Przekład Bożena Olechnowicz Redakcja Ludmiła i Kazimierz Sosulscy Projekt okładki Leszek …………….. Copyright © 1933 by E. Stanley Jones Wydawca oryginału Hodder and Stoughton, Ltd., London, UK First English Edition, August 1933, Reprinted September 1933, January 1934, December 1934 Copyright for the Polish edition © 2013 by Wydanie pierwsze ISBN 978-83Cytaty biblijne zaczerpnięto • Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 1997 • Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy – Przekład Ekumeniczny, Towarzystwo Biblijne w Polsce, Warszawa 2001 Przygotowanie, druk i oprawa Wydawnictwo ARKA, www.arkadruk.pl Printed in Poland SPIS TREŚCI Przedmowa do wydania polskiego ............................................ 5 Wprowadzenie ............................................................................. 9 1. Zamieszanie ........................................................................ 13 2. Czy chrześcijanie nie cierpią? ........................................... 21 3. Różne sposoby traktowania sprawy ludzkiego cierpienia ............................................................................. 37 4. Prawdziwie chrześcijański sposób – ewangelia .............. 57 5. Chrześcijański sposób – życie pierwszych chrześcijan ........................................................................... 67 6. Chrześcijański sposób – współcześnie ............................ 73 7. Chrześcijański sposób to zwycięstwo .............................. 87 8. Wybór – religia z krzyżem czy bez krzyża .................... 101 9. Boża cena ........................................................................... 113 10. Cierpienie jako skutek błędnych wyborów moralnych .......................................................................... 129 11. Postawa zaangażowanego cierpienia ............................. 137 12. Wygoda czy charakter? .................................................... 145 13. Ostatnie słowo – z życiem czy ze śmiercią? .................. 155 PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO E li Stanleya Jonesa miałem zaszczyt i przyjemność słyszeć tylko raz. Działo się to w zielonoświątkowy poniedziałek 1962 roku na zlocie angielskiej młodzieży metodystycznej, w którym uczestniczyłem jako student metodystycznego koledżu w Bristolu. E. Stanley Jones był jednym z głównych kaznodziejów. Słuchaliśmy go z wielkim zainteresowaniem, w skupieniu. E. Stanley Jones (1884-1972) urodził się w USA, w stanie Maryland. W czasie nauki w Ashbury College odczuł powołanie do poświęcenia życia służbie misyjnej. Początkowo chciał pracować w Afryce, ale zanim ukończył koledż, otrzymał list od Metodystycznego Stowarzyszenia Misyjnego z prośbą o udanie się do Indii. Swoją służbę misjonarską, już jako ordynowany duchowny, rozpoczął w 1907 roku. Głosił kazania w niedziele, a większość pozostałego czasu spędzał na nauce języka. Z początku pracował przede wszystkim wśród tzw. niedotykalnych – hinduskiej warstwy społecznej, na której skupiała swoje wysiłki większość misjonarzy, ponieważ była ona najmniej oporna wobec chrześcijaństwa. Zdał sobie jednak sprawę, że Indie to nie tylko ubodzy pariasi, i zaczął myśleć o reszcie społeczeństwa, szczególnie zaś o intelektualistach z wyższych kast. E. Stanley Jones w swoich staraniach o ewangelizację inteligencji hinduskiej unikał – w przeciwieństwie do wielu innych 5 CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE misjonarzy – utożsamiania chrześcijaństwa z zachodnią cywilizacją. Jego bowiem zdaniem łączenie wiary w Chrystusa z cywilizacją Zachodu stanowiło jedną z największych przeszkód w rozwoju chrześcijaństwa w Indiach. Działalność wśród warstw wykształconych była dla Jonesa wyzwaniem, ale też ogromnym obciążeniem psychicznym. W dysputach z najwybitniejszymi intelektami często bywał spychany na pozycje obronne. Napięcie okazało się zbyt wielkie. Po ośmiu latach służby na misji i kilku załamaniach nerwowych wrócił do ojczyzny, by odpocząć i odzyskać siły. Gdy jednak ponownie przybył do Indii, problemy ze zdrowiem psychicznym wróciły. „Zrozumiałem, że jeśli ktoś mi nie pomoże, będę musiał porzucić pracę misyjną […]. Była to jedna z moich najczarniejszych godzin”. I wtedy właśnie Jones doświadczył głębokiego przeżycia duchowego. „Ogromny pokój napełnił moją duszę i ogarnął mnie całego. Wiedziałem – to się stało! Zawładnęło mną życie, obfite życie” – pisał w swojej wpływowej książce „The Christ of the Indian Road” (Chrystus na drodze Indii; cytuję za: Ruth A. Tucker, Sławni i nieznani, Oficyna Wydawnicza Vocatio, Warszawa 1995, s. 230). W akademickich bibliotekach Warszawy znalazłem tylko dwie książki E. Stanleya Jonesa, a mianowicie „The Christ of the American Road” (Chrystus na drodze Ameryki), gdzie znajdujemy krytykę ówczesnego życia społecznego i chrześcijaństwa w Ameryce wraz z propozycją zmian, oraz „The Christ of Every Road, A Study in Pentecost” o znaczeniu Pięćdziesiątnicy we wszystkich dziedzinach ludzkiego życia. Choroba już nigdy nie powróciła, a E. Stanley Jones stał się jednym z najwybitniejszych misjonarzy wśród hinduskich elit. Stawał się coraz bardziej znany, aż w końcu zaczął wyjeżdżać poza Indie, aby mówić o Chrystusie, który był centralnym punktem jego ewangelizacji. Według niego, nie sama doktryna, a nawet nie Biblia czynią chrześcijaństwo wyjątkowym, ale 6 PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO właśnie Chrystus. Uważał więc, że tylko o Chrystusie należy mówić. Aby ukazać Chrystusa Hindusom, Jones starał się używać metod, które były częścią tradycji Indii. Przykładem tego są m. in. jego Konferencje Okrągłego Stołu. Dysputy te, choć o treści bardzo intelektualnej, stały się drogą do ewangelizacji. „Nie pamiętam ani jednej Konferencji Okrągłego Stołu, w której przed końcem Chrystus nie byłby moralnym i duchowym panem sytuacji” – pisał (cyt. za: John Stott, „Christian mission in the modern World”, London 1975, s. 75). Reputacja Jonesa jako ewangelisty i ambasadora chrześcijaństwa przyniosła mu wielkie poważanie w Indiach i na całym świecie. Jego przyjaciółmi byli i Mahatma Gandhi, i Jawaharlal Nehru, którzy darzyli go szczerym szacunkiem, choć żaden z nich nie przyjął chrześcijaństwa. Choć Jones nie łączył swojej pracy z jednym konkretnym wyznaniem i miał szerokie spojrzenie w duchu chrześcijańskiej jedności, był bardzo poważany w kręgach swojego macierzystego Kościoła metodystycznego. Wybrano go nawet na biskupa. Ale przed ceremonią wyświęcenia zrezygnował z przyjęcia tej propozycji. „Jestem ewangelistą, nie biskupem” – pisał. Kilka czy może kilkanaście lat po moim zetknięciu się z Jonesem w Anglii, w którymś z antykwariatów w Londynie znalazłem jego dawno wydaną (przed drugą wojną światową) i nie wznawianą książkę „Christ and the Human Suffering” (Chrystus a ludzkie cierpienie). Jak wskazuje sam tytuł, autor zajmuje się w niej o ludzkim cierpieniem, którego ogromu był naocznym świadkiem w Indiach i Chinach. Mówi też o cierpieniu chrześcijan i o tym, jak w Chrystusie odkrywa ono swój głęboki sens, oraz o tym, jak mimo cierpienia żyć pod łaską Bożą, która jest w pełni wystarczająca. Edward Czajko 7 WPROWADZENIE G dy pracowałem na tym olbrzymim kontynencie cierpienia, jakim są Chiny, stając tam przed moimi słuchaczami, musiałem za każdym razem na nowo stawić czoło kwestii ludzkiego cierpienia, tego zawinionego i niezawinionego. Jakże można było tego uniknąć? Twarz Chińczyka więcej skrywa niż ujawnia, ale nawet taka postawa nie jest w stanie ukryć pulsującego wewnętrznego bólu. Naród chiński ogarnęły bolesne skurcze – czy były to bóle rodzenia, czy też może śmiertelne drgawki? Trudno powiedzieć. Wielu miotało się między nadzieją a rozpaczą. Poza wspólnym wielkim narodowym bólem, każdy Chińczyk zdawał się nieść także jakieś osobiste cierpienie, często zbyt głębokie, by je wyrazić słowami. Zazwyczaj utrzymują oni emocje na wodzy, ale niekiedy, nie mogąc już dłużej skrywać bólu, niespodziewanie wyrzucają go z siebie, tak jak pewien bardzo inteligentny człowiek, rektor wielkiego uniwersytetu, podczas jednej z naszych Konferencji Okrągłego Stołu: „Jestem zgubiony. Nie widzę drogi wyjścia. Szukam kogoś, z kim mógłbym porozmawiać. Nie ważne, czy jego rady będą dobre czy złe. Po prostu muszę z kimś porozmawiać. Nie mogę już dłużej tego dusić w sobie.” Jego syn, student, bardzo boleśnie przeżywający sytuację w kraju, popełnił był niedawno samobójstwo. Jakże w takiej sytuacji nie zmierzyć się z ludzkim bólem? Czy chrześcijańskie poselstwo oparte na Ewangelii oferuje jasną odpowiedź? Taką, która się sprawdza? Jeśli tak, to jak ona 9 CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE brzmi? Próbowałem interpretować chrześcijańskie rozwiązanie i ukazywać drogę wyjścia. W czasie jednego z serii kilku nabożeństw pewna misjonarka, kaleka od urodzenia, poruszająca się tylko o kulach, napisała do mnie: „Następną książkę proszę napisać o chlubieniu się słabościami – ja się nimi chlubię!” Ujrzała wtedy coś, co stało się dla niej nową drogą. Jej życie odmieniło się, teraz jaśniała radością. Uśmiechnąłem się na tę prośbę i szybko o niej zapomniałem, ponieważ od kilku lat gromadziłem materiały do innej książki, na inny temat, i to zadanie pochłaniało mnie bez reszty. Ale kiedy w drodze na drugi kontynent cierpienia, do Indii, zatrzymałem się w Singapurze i przemawiałem do słuchaczy właśnie na temat chrześcijańskiego podejścia do sprawy cierpienia, nagle przyszła mi do głowy myśl, że będzie to temat mojej następnej książki. Wyglądało na to, że nie jest to myśl zabłąkana, którą łatwo odrzucić jako przeszkodę w przemówieniu, ale raczej oświecenie, które nadeszło z zewnątrz – jasne, zdecydowane, nie do odparcia. Później, kiedy wróciłem do książki, nad którą pracowałem, ta myśl znikła. Coś nowego pojawiło się w moim polu widzenia i to mnie pochłonęło. Przyjrzałem się okolicznościom zewnętrznym. Wydawały się potwierdzać owo wewnętrzne oświecenie. Im więcej nad tym rozmyślałem, tym bardziej byłem przekonany, że chyba w żadnej innej kwestii nie panuje w chrześcijaństwie tyle smutnego zamieszania, jak w odniesieniu do zagadnienia cierpienia i zrozumieniu tego, jak je przyjmować. A jeśli zamęt panuje w chrześcijaństwie, to tym bardziej wśród niechrześcijan. Cierpienie ma zasięg ogólnoświatowy, a najbardziej przejmujący element owego cierpienia to fakt, że tak wielu nie widzi w nim żadnego sensu, wydaje się ono prowadzić donikąd. A jeśli już zauważa się w cierpieniu jakiś sens, to zazwyczaj złowrogi: „Żyjemy w świecie rządzonym przez bezlitosny przypadek. Nie stoi za nim żadne Serce”. To smutne, ale wielu ludzi nie widzi 10 WSTÊP żadnego wyjścia. Większość jakoś sobie radzi albo właśnie nie radzi – osiedli na mieliźnie morza tarapatów. Wyglądało na to, że jeśli ktokolwiek może rzucić na tę kwestię jakieś światło, to czas to zrobić. Ale pisać na taki temat, to stąpać po ziemi świętej, uświęconej łzami i znaczonej krwawymi śladami znużonych wędrowców. Każdy popełniony błąd może mieć poważne konsekwencje. Wzbudzenie w cierpiącym sercu nadziei, nadziei, która nie może zostać spełniona, przysporzy mu tylko bólu. Wahałem się. Ale obiekcje znikały jedna po drugiej i w końcu podjąłem decyzję. Musiałem mieć jednak pewność co do jednego: „Nie mogę pisać tej książki jako wykładu jakiejś teorii. Musiała ona być drogą życia. Poznałem fragment Tajemnicy i okazał się on wspaniały, ale będę w stanie pisać na ten temat pod jednym tylko warunkiem – że Ty, Ojcze, będziesz mnie uczył iść tą drogą, iść w zapamiętaniu, kiedy będę się starał odsłonić innym tę tajemnicę”. Ojciec obiecał. Wyruszamy zatem na wspólne poszukiwania. 11 Rozdział 1 ZAMIESZANIE N azwałem Indie i Chiny „kontynentami cierpienia”, ale czy na tym mamy poprzestać? Czyż każdy człowiek nie bywa w którymś momencie swego życia uwikłany w cierpienie wspólne ludzkiemu rodzajowi? Łagodny Budda długo i głęboko dumający nad życiem doszedł do wniosku, który prawie zapiera nam dech w piersiach. Brzmi on: Istnienie i cierpienie to jedno. Dopóki jesteśmy włączeni w koło życia, dopóty będziemy cierpieć, bowiem egzystencja i cierpienie to jedno, nie przypadkowo lub dodatkowo, ale nieodłącznie i nieuchronnie. Jedyny sposób, by oderwać się od cierpienia, to przestać istnieć. Cóż za zadziwiająca, zapierająca dech w piersiach, a rzec by można także, odbierająca życie, konkluzja. A jednak setki milionów naszych braci w człowieczeństwie każdego dnia powtarza jako swoje credo: „ameisa, dukka, annath” – nietrwałość, cierpienie, pustka. To daleko idący wniosek, ale nie bardzo odmienny od konkluzji autora księgi Koheleta (Kaznodziei Salomona), który powiada: „Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem, a wszystko to jest marnością i gonitwą za wiatrem”. W księdze Hioba czytamy: „Albowiem nie z prochu wychodzi utrapienie, ani z ziemi wyrasta kłopot, ale człowiek na kłopot się rodzi, jako iskry z węgla latają w górę”, a sama księga została napisana w celu rozważenia problemu niezasłużonego 13 CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE cierpienia. Czy odpowiedź udzielona przez tę starożytną księgę jest właściwa czy nie, zastanowimy się później, ale widzimy, że żyjących wtedy ludzi problem ten trapił podobnie jak i nas, i domagał się rozwiązania. Bardziej współczesny człowiek woła takimi słowy: Synu mój, świat mroczny jest od zgryzot i grobów, Tak mroczny, że ludzie wołają przeciw niebu. Sądzę, że nic nie wywołuje takiego wołania przeciw niebu, jak niespodziane i wglądające na niezasłużone cierpienie. Współczesna młoda kobieta wynajmuje samolot i już w powietrzu robi krok w pustkę, zostawiając taki list: „Nie doświadczyłam niczego prócz dysonansu, a tęsknię za harmonią. Może znajdę muzykę tam, dokąd idę”. Miała wrażenie, że nie znajdzie jej na tym świecie. Dlatego bierze na siebie wielką odpowiedzialność – i wychodzi. Horace Walpole powiada: „Dla ludzi myślących życie jest komedią; dla odczuwających – życie jest tragedią”. Niewielu z nas nie czuje, czyż więc dla wszystkich życie jest tragedią? W Pompei przewodnik pokaże nam ruiny teatru, w którym grano tylko komedie, a obok teatr, w którym wystawiano tylko tragedie. Ale czy w życiu da się w taki sam sposób oddzielić tragedię od komedii? Czyż nie rozgrywają się one jednocześnie, zadziwiająco pomieszane? Obecnie życie wydaje nam się zdecydowanie tragiczne przede wszystkim dlatego, że żyjemy w wieku wielkich przemian. Ten nasz wiek przemian różni się od innych tym, że zmiany są głębsze i bardziej gruntowne. To, na czym ludzie polegali, czemu ufali i w czym pokładali nadzieję, usunęło im się spod nóg. Wczoraj było jeszcze tak trwałe, a dzisiaj już tego nie ma – odeszło, pozostawiło po sobie tylko dotkliwy ból. Dzieje się tak nie tylko w sferze materialnej, ale także w dziedzinie ducha. Wielu otworzyło się na tchnienie nowoczesnej myśli, a to 14 ZAMIESZANIE doprowadziło ich do utraty wartości duchowych. Nie odwrócili się od nich z rozmysłem, ale nagle obudzili się, by stwierdzić, że już ich nie ma. Ta nieobecność pozostawia w nich uczucie podobne do wrażeń Renana po jego zerwaniu z Kościołem; ujął to w takich słowach: „Pękło zaczarowane koło zamykające całe życie. Pozostało uczucie pustki, podobne do wrażenia, jakiego doznajemy po ustąpieniu gorączki albo po nieszczęśliwie zakończonym romansie”. Narastająca nieufność wobec samego życia pozostawia ludzi w pustce i zamęcie. Jak to ktoś określił: „[Współczesna kultura] osadziła człowieka na opustoszałym tronie świata; ale nie potrafi już czcić swojego bożka. Samouwielbienie rzadko jest skuteczne. Zabija nas sceptycyzm. Pod krzykliwym blichtrem współczesnej zachodniej kultury narasta nieufność wobec samego życia”. Nie można znaleźć szczęścia poza istotą spraw, a wielu targają wątpliwości, czy rzeczywiście istnieje jeszcze jakikolwiek sens i cel. Część cierpienia współczesnego człowieka wynika z faktu, że przyszło nam żyć w okresie przejściowym, a część z tego, że jesteśmy wcielonymi duchami, a nasze przeznaczenie musimy wykuwać w krnąbrnej materii. Mamy nieograniczone pragnienia, a jesteśmy osadzeni w bardzo ograniczonym, materialnym świecie. Dlatego na każdym kroku czujemy, że nasze wysiłki są udaremniane, hamowane i ośmieszane. Ktoś powiedział, że „trudność nie polega na tym, iż jesteśmy wzniosłymi wieprzami i duszami ludzkimi, ale na tym, że jesteśmy nimi jednocześnie”. Wieprz w nas uwielbia ohydne, błotniste kałuże i najchętniej w nich by nas pogrążył, ale dusza nie cierpi błota, protestuje i woła o ratunek. Odczuwa wezwanie wieczności. Takie tarcie zabójczo działa na poczucie zadowolenia. Kilka dni temu zaczepił mnie pewien wróżbita. Chcąc przyciągnąć moją uwagę i wywołać we mnie nastrój, który nakłoniłby mnie do wysłuchania jego przepowiedni, rozpoczął tak: „Wygląda pan na szczęśliwego, ale to tylko pozory. Cały 15 CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE czas rozmyśla pan i rozmyśla o czymś, czego nie może mieć. A więc nie jest pan szczęśliwy”. Roześmiałem się i powiedziałem mu, że nie trafił! Jednak ten wróżbita był dość przebiegły, by wiedzieć, iż w większości przypadków taki wstęp do rozmowy się sprawdza. Bowiem większość ludzi dźwiga niewidoczne krzyże, o których nie mówią nikomu poza Bogiem, jeśli tylko potrafią go znaleźć. Ale co wtedy, gdy nie potrafią? Muszą dusić w sobie dławiący ich ból i cierpieć – w samotności. Poza cierpieniem jako ubocznym skutkiem ludzkiego istnienia, zdarzają się też katastrofy szczególne, które spadają na nas nagle i pozostawiają w stanie ogłuszenia i oślepienia. Dzisiaj z niecierpliwością odbierałem pocztę, żeby przeczytać o uroczystości rozdania świadectw w pewnej szkole średniej w Himalajach, do której chodzi moja córka – uroczystości, z której z wielką niechęcią musiałem zrezygnować z powodu mojej podróży do Chin. List opisywał to szczęśliwe wydarzenie, a także wędrówkę z gór w kierunku domów na równinach – zwykle radosną i szczęśliwą. Ale nie tym razem! Jedna z dziewcząt, która także ukończyła szkołę, odwróciwszy się, żeby pomachać na pożegnanie swoim koleżankom, cofnęła się i oparła o, jak sądziła, niski murek. Okazało się jednak, że w tym miejscu muru nie było. Spadła z wysokości około 60 metrów i się zabiła. A była jedyną córką wdowy. Dlaczego takie nieszczęście przydarzyło się właśnie tej wdowie, która tak niedawno utraciła męża? Dlaczego nie przydarzyło się córce kogoś innego, na przykład mojej? Właśnie tutaj nasze problemy stają się kłopotliwe i dręczące. I wielu w tym miejscu zaczyna błądzić. W Chinach dwoje dzieci misjonarzy z różnych rodzin w tym samym czasie zachorowało na dezynterię. Jedno z nich wyzdrowiało, a drugie zmarło. Ojciec zmarłego dziecka był bardzo rozgoryczony, ponieważ jego dziecko, jego jedyne dziecko, zmarło, natomiast drugie dziecko, pochodzące z wielodzietnej rodziny, wyzdrowiało. Wyglądało na to, że opuszcza go 16 ZAMIESZANIE wiara. Czyż Bóg w takich przypadkach nie odpowiada na nasze modlitwy i nie interweniuje? Niektórzy uważają, że powinien i że to czyni. Ale co wtedy, jeśli tak się nie dzieje? Człowiekowi zawala się cały świat, także jego wiara. Właśnie w takiej sytuacji wiara wielu ludzi doznaje największego szwanku. Podczas jednej z naszych Konferencji Okrągłego Stołu w Indiach, wytworny młody Anglik, lider grupy biznesmenów, którzy pracowali nad poprawą stosunków między Indiami a Wielką Brytanią, powiedział do mnie rozczarowany: „Bóg mnie zawiódł. W czasie wojny mój brat został ranny. Modliłem się, żeby mój brat przeżył. Każdy przyzwoity człowiek przystałby na to. Ale nie On. Mój brat zmarł. Nie mam już wiary. Nadal uważam, że Chrystus był najwspanialszą osobowością, jaka kiedykolwiek istniała, ale zawiodłem się na Bogu, porzuciłem więc religię. A chciałbym być religijny”. Pewien Chińczyk, student, przysłał mi następujące pytanie: „Moja siostra była bogobojną kobietą. Ale przeszła przez okropne męki w trakcie porodu. Dlaczego Bóg nie oszczędził jej tego cierpienia, skoro była tak pobożna?” Pewien profesor uniwersytecki w Ameryce został potrącony przez ciężarówkę i złamał nogę. Po wyzdrowieniu pojawił się na nabożeństwie w kaplicy i powiedział do studentów: „Nie wierzę już w osobowego Boga. Gdyby istniał osobowy Bóg, to czyż nie wyszeptałby mi do ucha ostrzeżenia przed nadjeżdżającą ciężarówką i nie uratowałby mnie od nieszczęścia?” Został więc potrącony, a podczas tego upadku rozbiła się także jego wiara. W czasie jednego z naszych spotkań w Indiach, wstał pewien Hindus i powiedział: „Odkąd stałem się chrześcijaninem nie mam już kłopotów. Bóg zbawił mnie od wszystkich moich kłopotów”. Usiadł bardzo z siebie zadowolony, bowiem wydawało mu się, iż to dowodzi, że Bóg jest z niego zadowolony. Oto mamy tutaj cztery przypadki: jeden z Wielkiej Brytanii, jeden z Ameryki, jeden z Chin i jeden z Indii, składające się 17 CHRYSTUS A LUDZKIE CIERPIENIE na jedną myśl, mianowicie, że Bóg powinien oszczędzić kłopotów sprawiedliwym. Kiedy tak się nie dzieje, to jest to znak, że albo Go nie ma, albo, jeśli istnieje, to coś z Nim, bądź z nami jest nie w porządku. Wszyscy zgadzają się co do tego, że jeśli istnieje Bóg, to powinien ratować swoje dzieci z kłopotów i nieszczęść. W przypadku Hindusa, fakt, że Bóg coś takiego czynił, było dla niego znakiem jego szczególnej przychylności. Czy w takim myśleniu nie kryje się jakiś zasadniczy błąd? Czyż ewangelie nauczają, że jeśli będziemy naśladować Chrystusa to nasze jedyne dziecko nie zachoruje na dezynterię? Nasi bracia nie umrą w wyniku ran na wojnie, jeśli tylko będziemy się modlić? Nasze siostry, jeśli są prawe, nie będą cierpieć w czasie porodu? Bóg będzie nam, swoim dzieciom, szeptał do ucha, że za chwilę może nas potrącić ciężarówka? A jeśli zainterweniuje i uratuje nas od kłopotów, to jest to szczególny znak jego przychylności? Czy takie jego postępowanie jest dowodem, że religia się sprawdza? W tym myśleniu wydaje się tkwić jakiś zasadniczy błąd. Przypuśćmy, że istnieje gwarancja, iż nieszczęścia dotykać będą tylko niegodziwych, a sprawiedliwi zawsze będą ratowani. W takim razie jak wyglądałby świat? Ciągle musiałyby być zawieszane prawa fizyki, gdyby w wypadki zaangażowani byli sprawiedliwi. Nie przyciągałaby cię siła grawitacji, nawet gdybyś zbytnio wychylił się z okna – pod warunkiem, oczywiście, że jesteś sprawiedliwy. Jaki mielibyśmy wtedy wszechświat? Z pewnością nie taki, na którym można polegać. Nie znając charakteru osób uczestniczących w konkretnym wydarzeniu, nie wiedziałbyś, czy zadziałają odpowiednie prawa fizyki. Okazywałoby się to dopiero po fakcie. Jeśli człowiek byłby dobry, to prawo zostałoby zawieszone, gdyby okazał się być złym, prawo by go ukarało. Mielibyśmy wszechświat nieprzewidywalny. A jakie dałoby to skutki, gdy chodzi charakter osób zainteresowanych? Katastrofalne. 18 ZAMIESZANIE Niewątpliwie Bóg może interweniować i czasami interweniuje, żeby w pewnych sytuacjach ratować swoje dzieci, bowiem Bóg z pewnością nie ma związanych rąk we wszechświecie, który stworzył. Prawa fizyki, według których wszechświat zazwyczaj funkcjonuje, to prawa Boże. Twierdząc, że inaczej postępować nie może, stwierdzalibyśmy, że jest mniej znaczący niż Jego sposoby działania. Bóg postanowił kierować wszechświatem ustaliwszy tam porządek, a nie opierać się na zachciankach lub zmiennych przekonaniach. Prawa porządkują wszechświat, ponieważ uporządkowany jest Boży umysł; można na nich polegać, ponieważ można polegać na Bogu. Jednak stwierdzenie, że Bóg nie może postąpić inaczej niż zazwyczaj, to nakreślenie obrazu Boga, który stał się więźniem własnych sposobów działania. Wierzę, że Bóg może ingerować w sprawy świata. Ale sprzeciwiam się poglądowi, że Bóg musi interweniować zawsze, gdy jego dzieciom zagraża niebezpieczeństwo. I kiedy to zrobi, to jest to szczególny znak jego przychylności dla zainteresowanych osób, a jeśli tego nie zrobi, to znaczy, że coś jest nie tak z Bogiem lub z ludźmi. Chrześcijańskie wyjaśnienie problemu cierpienia nie opiera się na takim toku rozumowania. Gdyby tak było, okazałoby się, że chrześcijanin jest pewnego rodzaju kosmicznym pupilkiem. A pupilki bywają zazwyczaj dziećmi rozpuszczonymi. Gdy Jezus wisiał na krzyżu, opuszczony przez ludzi i pozornie przez Boga, tłumy krzyczały: „Zaufał Bogu, niech go teraz wyratuje, jeśli go popiera”. I gdyby Bóg uratował Jezusa, byłby to znak, że jest dobry i miły Bogu, a skoro TAK się nie stało, to z pewnością znaczy to, że Bóg go nie popiera. Tak im się zdawało. Ale Bóg nie uratował Jezusa. Uczynił jednak coś lepszego. I właśnie w oparciu o coś lepszego niż ratunek musimy szukać chrześcijańskiego rozwiązania problemu cierpienia. 19