Tsantsa – spreparowana głowa

Transkrypt

Tsantsa – spreparowana głowa
Tsantsa – spreparowana głowa
Paul Eijkemans
Indian z plemienia Szuarów nazywa się także „Ludem spreparowanych głów”. Zwyczaj
zdejmowania i zmniejszania głowy wroga, by po jego zabiciu, powstała z niej tsantsa, sprawi, że do
Szuarów przylgnęła niezasłużona opinia, jakoby byli dzikusami. Biorąc pod uwagę mrożący krew w
żyłach charakter tego zwyczaju trudno się dziwić, że motyw preparowanych głów pojawia się w
wielu opowieściach i książkach podróżniczych, a nawet w tak słynnych powieściach jak Moby Dick
czy komiksie Pęknięte ucho (The Broken Ear), w której głównego bohatera Tintina straszy się
właśnie spreparowaniem głowy. Pomimo częstej obecności w literaturze istnieje mnóstwo
błędnych przekonań o tsantsa i o powodach, dla których Szuarowie je robili. Nawet wśród
współczesnych członków tego plemienia nie ma całkowitej pewności co do genezy tego rytuału.
Idea rozczłonkowywania ciał uśmierconych wrogów nie jest czymś charakterystycznym wyłącznie dla
Szuarów , nie odnosi się też do aż tak zamierzchłych czasów. Komentatorzy wojenni ze wstydem
donosili o pojedynczych przypadkach kiedy to żołnierze amerykańscy walczący w wojnie w
Wietnamie, przez Wietnamczyków nazywanej też „wojną amerykańską” oraz podczas Operacji
Pustynna Burza, odcinali uszy lub palce swoim ofiarom na trofea wojenne. Szuarowie natomiast nigdy
nie odcinali głów z tego powodu – był on zupełnie inny i miał podłoże duchowe. W ich kulturze
panowało głębokie przekonanie, że po zabiciu wroga, jego mściwy duch lub innymi słowy muisak,
zostanie powstrzymany przed skrzywdzeniem zabójcy poprzez uwięzienie go w tsantsa. Praktyka ta
zapobiegała także możliwości wejścia takiego ducha w życie po życiu, co pozwoliłoby mu na
skrzywdzenie przodków danej rodziny. Moc takiego ducha można było też wykorzystać dla
podniesienia wydajności upraw. Poza tym większość bitew wynikała z przekazywanej od pokoleń
wrogości , a tsantsa była dowodem dla zamordowanych przodków, że przelana przez nich krew
została w końcu pomszczona. Udowadniając przodkom, że ich następcy spełnili swój zaszczytny
obowiązek wojownicy zyskiwali szacunek zarówno ich jak i pozostałych członków plemienia. Choć
często przedstawiano ją jako dość powszechnie stosowaną praktykę, w rzeczywistości wcale nie
zdjęto tak wielu głów.
Preparowane głowy były przez długi czas historii plemienia Szuarów praktycznym rezultatem walk
międzyplemiennych, zwłaszcza pomiędzy Szuarami a Achuarami – plemieniem o zbliżonych
zwyczajach lecz odmiennym języku. Zdarzało się, że dla pozyskania nowych głów organizowano
„zawody” z udziałem kilkudziesięciu uczestników, w których nie oszczędzano ani kobiet ani dzieci.
Dotyczyły one głównie ludów z odległych terytoriów naturalnie dlatego, że przecież żaden ptak nie
kala własnego gniazda. Powody stosowania tej praktyki jak i jej intensywność uległy znaczącej
zmianie w drugiej połowie XIX wieku kiedy to biały człowiek wiedział już czym jest tsantsa. Jako że
stała się ona ciekawostką stanowiła ona obiekt zainteresowania wielu Europejczyków, co wywołało
zapotrzebowanie na spreparowane głowy – zastąpiło ono praktyczne i duchowe powody „polowania
na głowy”. To z kolei przyczyniło się wyraźnie do ogromnego wzrostu zabójstw, by sprostać
rosnącemu zapotrzebowaniu turystów na tsantsa’y. Obowiązujący wówczas przelicznik to jedna
głowa za strzelbę – przedmiot wysoce ceniony wśród Szuarów. Były to czasy najzacieklejszych walk
międzyplemiennych, a pozyskiwanie głów z powodów ekonomicznych wytworzyło wiele napięć w
świecie Szuarów, które to wraz z towarzyszącym im strachem, nadal odgrywają ważną rolę w kulturze
tego plemienia, przez co pojawiają się one w wielu dyskusjach.
Rosnące zapotrzebowanie na tsantsa’y kusiło także ludzi nie mających nic wspólnego z Szuarami do
produkcji podróbek na masową skalę. Takie podróbki robiono z głów małp, leniwców czy
pogrzebanych już nieboszczyków. Należy jednak zauważyć, że w zamierzchłych czasach również
Szuarowie robili tsantsa’y z głów leniwców, ponieważ wierzyli, że to jedyne zwierzęta w dżungli
mające muisak. Szacuje się, że większość spreparowanych głów znajdujących się obecnie w zbiorach
muzealnych czy prywatnych to podróbki. W dzisiejszych czasach na licznych rynkach na terytorium
Szuarów znajdziesz podrobione tsantsa’y, które są pamiątką w sam raz na Halloween. Mówiąc to
mam nadzieję, że są to faktycznie podróbki.
Nie oznacza to jednak, że praktyka preparowania głów całkowicie zanikła i stając się reliktem
przeszłości. Stosuje się ją nadal z dwóch powodów, choć nie zdarzyło się to już od bardzo dawna.
Pierwszy jest taki, że jeśli ktoś zrobi coś naprawdę złego całemu plemieniu Szuarów lub rodzinie
szuarskiej i chcą położyć kres rozprzestrzenianiu się tych energii wówczas może zapaść decyzja o
pozbawieniu głowy takiego złoczyńcy. Decyzja ta jednakże nigdy nie zostaje podjęta lekkomyślnie –
jest to cały proces wielu złożonych rytuałów, by mieć absolutną pewność o jej słuszności, a także co
do tego, że czyn ten nie odbije się negatywnym echem na całej społeczności. Na wspomniane rytuały
składają się liczne ceremonie przy świętych wodospadach oraz rytualne tańce całej społeczności czy
rodziny, w których absolutnie nie mogą uczestniczyć osoby postronne. Drugi powód, dla którego
tsantsa’y nie należą do zamkniętej przeszłości jest nadal utrzymujące się, choć na znikomą skalę
zapotrzebowanie handlowe na nie. Podobnie jak Chińczycy nadal przejawiają zainteresowanie rogami
nosorożca dla celów sporządzenia z nich lekarstw, wciąż znajdują się ludzie z Zachodu, którzy gotowi
są zapłacić wiele tysięcy dolarów grupom przestępczym za prawdziwą spreparowaną głowę, której
przypisują właściwości magiczne, a więc i potencjał energetyczny. Niezależnie od tego czy tak jest
rzeczywiście każda spreparowana głowa oznacza przerwanie czyjegoś życia.
Zrobienie tsantsa’y nie jest skomplikowane. Potrzeba na to około tygodnia i oczywiście ludzkiej
głowy. Po zabiciu wroga wojownik odcina mu głowę nad rzeką, zdejmuje skórę z czaszki wraz z
włosami , wykonując niewielkie nacięcie z tyłu szyi i oddzielając skórę od czaszki, którą następnie
wyrzuca do rzeki w darze anakondom żyjącym w jej wodach. Pozbycie się czaszki miało również
znaczenie praktyczne, jako że droga powrotna z takiej wyprawy z tylko nieznacznym obciążeniem
pozwalało na szybkie opuszczenie terytorium wroga, co było konieczne, by uniknąć ataków w
odwecie. A kiedy już wojownik znajdował się w bezpiecznym miejscu kontynuował przygotowania. Za
pomocą noża usuwał wszelki tłuszcz od wewnętrznej strony głowy, po czym umieszczał w niej
drewnianą kulę, która pomagała zachować jej kształt. Pod powieki wkładał czerwone ziarna, po czym
zszywał je włóknem roślinnym, a usta zamykał trzema drewnianymi gwoździami. Następnie przez
około półtorej godziny wygotowywał głowę w garnku z wrzątkiem z dodatkiem specjalnych ziół.
Wygotowywanie nigdy nie przekraczało półtorej godziny, inaczej odpadłyby włosy. Po tej czynności
głowa kurczyła się o około jedną trzecią naturalnego rozmiaru. Teraz miała gumowatą fakturę, a
dzięki barwnikom z ziół czarny kolor, który wojownik intensyfikował jeszcze bardziej wcierając w
skórę węgiel drzewny. Na koniec zszywał nacięcie na szyi. W efekcie otrzymywał coś co trochę
przypominało dużą, czarną, gumową i włochatą rękawicę.
W kolejnej fazie wnętrze głowy wypełniał gorącymi kamykami , by spowodować jej dalsze kurczenie
się oraz wytopienie wszelkich pozostałości tłuszczu. Kamyki wypełniające wnętrze głowy nieustannie
obracał, by zapobiec spieczeniu skóry. Po pewnym czasie, kiedy kamyki stawały się za duże,
zastępował je gorący piasek, który był o tyle lepszy, że penetrował także otwory uszne i nosowe. Po
użyciu rozpalonych kamyków w środku głowy, stosował je również na zewnątrz, by jeszcze
efektywniej zachować kształt głowy. Wojownik powtarzał cały ten proces aplikowania gorących
kamyków i piasku przez kilka dni, dopóki głowa nie osiągnęła jednej czwartej swojego początkowego
rozmiaru, tzn. wielkości pięści dorosłego człowieka. Przed ostatnią czynnością było dalsze suszenie
skóry nad ogniskiem, by cała zesztywniała. Chodziło też o to, by stwardniały usta, do czego używał
rozżarzonego kawałka metalu, np. maczety. Wyjmował wówczas z ust drewniane gwoździe i używał
luźno związującego bawełnianego sznurka, którym nie mógł posłużyć się wcześniej, ponieważ sznurek
spaliłby się w kontakcie z rozżarzonymi kamykami czy piaskiem. Na koniec robił otwór na czubku
głowy, by móc zawiesić sobie tsantsa’ę na szyi na kolejne świętowanie.
Po ukończeniu tsantsa’y w ciągu roku odbywały się przynajmiej dwie lub trzy celebracje mające
przeważnie dwa główne cele. Po pierwsze, by zadowolić zmarłych przodków wojownika
udowadniając im, że ich śmierć została pomszczona oraz że wykazał się on odwagą wojownika. Po
drugie, by zademonstrować tę samą odwagę wśród pozostałych członków plemienia i tym samym
zyskać ich uznanie. Świętowanie z powodu tsantsa’y było wspaniałym źródłem radości dla jego
uczestników, ponieważ ucztowanie wzmagało poczucie jedności pośród setki do stu pięćdziesięciu
Szuarów biorących udział w tym trwającym przez kilka dni święcie, w czasie którego piwo z manioku
płynęło obfitymi strumieniami. Obowiązywały też ścisłe zasady nie wdawania się w żadnego rodzaje
kłótnie czy bójki, by muisak nie wydostał się z tsantsa’y i nie panował wiodących spory.
Przestrzeganie tych zasad pozwalało skłóconym między sobą rodzinom świętować wspólnie w
spokoju. Nie pilnowano kalendarza, a rytm nieustannego świętowania wyznaczał tzw. „zegar
bananowy”. W pierwszym dniu świętowania każdy uczestnik płci męskiej otrzymywał zielonego
banana z tej samej kiści, a kiedy owoc dojrzał był to znak, że pora wracać na drugą celebrację. Po
drugiej lub trzeciej – zależnie od potrzeb – tsantsa’ę zazwyczaj zostawiano w dżungli.
Rodzaj tańca podczas celebracji z powodu tsantsa’y odzwierciedla związek pradawnych Szuarów z
otaczającą ich dżunglą wyrażony naśladowaniem ruchów i zachowań tinkishap. Ten żukowaty owad
zamieszkuje suche obszary lasu deszczowego i potrafi użądlić choć trudno go złapać, ponieważ szybko
zaszywa się na swoim terytorium jeszcze zanim ktokolwiek zbliży się do niego. Podczas jednej z
ceremonii Natem odbywającej się w logu szamańskim pewnego rdzennego szamana, obaj przez
długie godziny bezowocnie próbowaliśmy schwytać tinkishap, lecz działanie medycyny skutecznie
nam w tym przeszkodziło. Owady te odbywają własną celebrację: gromadzą się w nocy w krąg, by
tańczyć, a następnie jeden po drugim, tańczą przed innymi owadami w kręgu, tak by je zachwycić,
machając przy tym zaciekle skrzydełkami. Większość z nich zatańczy przepięknie, ale jeśli któremuś
występ nie uda się wtedy pozostałe owady zabierają go ze sceny i szybko zabijają. Nie można chyba
znaleźć trafniejszego porównania w kontekście pierwotnego powodu zabijania dla tsantsa’y – oto
dlaczego podczas obchodów chonta Szuarowie tańcem naśladują tinkishap w czasie jego ceremonii.
W połowie dwudziestego wieku Rząd Ekwadoru skutecznie zakazał prowadzenia wojen mających na
celu pozyskanie głów co wywołało sporą konsternację wśród młodych Szuarów, postrzegających
wojny o łowienie głów jako doskonałą szansę ćwiczenia odwagi w bitwie. Wybuchła w 1981 roku
pomiędzy Ekwadorem a Peru, wojna Paquisha przyczyniła się do pogłoski, że jest ona szansą na
pozyskanie głów Peruwiańczyków. Była to wystarczająco przekonująca zachęta, by w krótkim czasie
zebrać prawie dwa tysiące młodych Szuarów, gotowych bronić Ekwadoru przed Peruwianami.
Składający się wyłącznie z Szuarów, oddział armii Arutam, walczył w niezwykle zagorzałej konfrontacji
z Peruwianami. Podobnie jak wiele pokoleń ich przodków, Szuarowie przed walką zażyli ich świętą
medycynę – Tsaank i Natem, które wzmogły ich determinację oraz przyniosły wizje pozwalające
wypatrzeć wroga w dżungli. To była nierówna walka. Z jakiś powodów Peruwiańczycy posłali do walki
dzieci , którym uprzednio podali narkotyki, by pozbyły się strachu. Szuarowie bez trudu mogli do nich
strzelać i zabili bardzo wielu. Mimo tej łatwości Szuarowie wygrali tę bitwę w ich stylu. Zwyczajem
bitewnym Szuarów nie konfrontują się oni bezpośrednio z przeciwnikiem, lecz szukają najlepszego
sposobu na pokonanie wroga bez narażania się na niepotrzebne straty. I właśnie dlatego udali się oni
wprost po przywódcę wroga i schwytali go, czym zakończyli bitwę ze stratą tylko jednego żołnierza
swojej armii . A co zrobili z Peruwiańskim przywódcą? Plotka głosi, że skrócili go o głowę, przynieśli ją
na swój teren i oczywiście zrobili z niej tsantsę.
Szuarscy szamani, których znam osobiście nie posiadają żadnej tsantsa’y i zupełnie się nimi nie
interesują, ponieważ uważają tę praktykę za bardzo poważne naruszenie praw człowieka, lecz
niewątpliwie są i tacy, którzy je mają i myślą inaczej. Nawet jeśli nie zdajesz sobie sprawy, że z
każdym zakupem tsantsa’y wiąże się odebranie życia ludzkiego i chcesz taką kupić, niezwykle trudno
jest to zrobić. Jest to również ryzykowna transakcja, ponieważ nabycie spreparowanej głowy może
spowodować, że pewnego dnia do twoich drzwi może zapukać niezbyt zadowolona rodzina, prosząc
cię o dobrowolny lub przymusowy zwrot tsantsa’y. Co więcej, mogą oni zabrać ci coś jeszcze jako
rekompensata kosztów podróży w celu odzyskania tsantsa’y. Jeśli w dzisiejszych czasach jakiś
szaman preparuje głowę, prawie zawsze jest to głowa zwierzęcia, a celem tej praktyki jest pozyskanie
mocy tego zwierzęcia, której następnie można używać podczas ceremonii uzdrawiania. Nie korzystam
z tej praktyki, ponieważ uważam że ani jedno zwierzę nie powinno zostać zabite dla celów
uzdrawiania kiedy dostępne są inne techniki. Jest to także jeden z powodów, dla którego sprzeciwiam
się powszechnie stosowanej wśród mieszkającego w Ekwadorze ludu Keczua, praktyce odczytu
energii za pomocą trzewi świstaka, by to zrobić wolę raczej zajrzeć w swoją talię kart tarota.
Strach przed utratą głowy jest głęboko zakorzeniony w zbiorowej świadomości Szuarów. Jeśli chcesz
uprzykrzyć życie swoim wrogom wystarczy rozsiać plotkę o tym, że polują oni na głowy w celach
handlowych, a wówczas z pewnością znajdą się naiwni, którzy wierząc w te plotki, staną przeciwko
twoim wrogom. Przydarzyło się to wielokrotnie znanym mi szamanom. Inni szamani zazdrośni o ich
sukcesy w Ekwadorze i poza nim regularnie rozsiewali plotki, że zajmują się oni łowieniem głów, a dla
wzmocnienia tych pogłosek twierdzą, że przyjeżdżają oni do Europy nie po to, by prowadzić
ceremonie uzdrawiania, ale by pozyskiwać nowych klientów, chętnych kupić tsantsa’ę. Mówią też, że
przyjeżdżające do domu rdzennych szamanów grupy obcokrajowców zjawiają się tam, by kupić
tsantsa’y, a nie zażywać medycynę. Pogłoski te są naturalnie zupełnie fałszywe i naprawdę śmieszne,
nie należy ich jednak lekceważyć, co ilustruje historia Freddy’iego – kuzyna znanego mi szamana.
Freddy’iego spotkałem tylko raz i natychmiast poczułem do niego antypatię. Otaczała go naprawdę
dziwna energia, która sprawiała, że czułem się przy nim bardzo niedobrze. Freddy miał wtedy dobrze
po dwudziestce i przez kilka lat walczył w kolumbijskiej dżungli dla FARC1, gdzie nauczył się wielu
taktyk partyzanckich. Niektórzy bali się go z tego powodu, ja jednak powątpiewałem w jego
umiejętności w tym zakresie, ponieważ był przy tuszy. Wpadł w odwiedziny do wujka i cioci i tak jak
każdy przyjeżdżający do ich domu został bardzo mile przyjęty. Pierwszego wieczoru pobytu
Freddy’iego u swego wujostwa, do mojego pokoju przyszła córka tegoż szamana ostrzegając mnie,
bym dobrze zabezpieczył wszelkie cenne przedmioty jakie mam, ponieważ w obecności Freddy’iego
mogą one „magicznie” zniknąć. Było jasne, że Freddy nie jest święty, jednak nikt nie zasługuje na to,
co spotkało go pół roku później.
Pewien znajomy Freddy’iego był przywódcą grupy przestępczej, o której wiedziano, że zajmuje się
handlem spreparowanych głów. I chociaż Freddy nie parał się tym biznesem, fakt, że po powrocie z
Kolumbii zatrzymał się u swego znajomego, czynił go podejrzanym o to. Kiedy w konsekwencji
pojawiły się plotki, że Freddy jest łowcą głów, niektórzy postanowili działać. Zebrała się około
piętnastoosobowa grupa mieszkańców wiosek Tink, Sasapas, Piunts San José oraz San Luis Yantsas i
wyruszyła, by go schwytać. Kiedy po południu w końcu go złapali, zaciągnęli do szkoły w San Luis i
tam skuli łańcuchami. Obserwowani przez tłum gapiów z różnych lokalnych społeczności , w tym
również dzieci, ci sami, którzy go schwytali lecz zamaskowani, zaczęli okładać go drewnianymi kijami i
batem o metalowych końcach. Niektórzy gapie przyłączyli się. Kolbami strzelb połamali mu twarz w
kilku miejscach, wybili prawie wszystkie zęby. O świcie zaciągnęli go kilometrową drogą nad rzekę
Zamora, gdzie torturowali go przez jeszcze kilka godzin. Odcięli mu kawałki uszu i wpili nóż w jedno
oko, a kiedy wieczorem wreszcie go zabili, wrzucili jego skute łańcuchami, zmasakrowane ciało do
rzeki. Jak dotąd trzech jego oprawców siedzi za to w więzieniu. Miejmy nadzieję, że dołączą do nich
pozostali, w tym pomagający gapie.
Napadnięto kiedyś na dom moich przyjaciół. Przestępca związał partnerkę mojego przyjaciela i
przetrzymywał ją jako zakładniczkę, grożąc że ją zabije. Policja w końcu schwytała tego wariata i
postawiono go przed sądem. Pomimo iż przyznał, że jego największym pragnieniem było powolne
torturowanie kobiety aż na śmierć, po stosunkowo krótkim okresie spędzonym w więzieniu został
1
FARC – z hiszpańskiego: Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia, czyli Rewolucyjne Siły Zbrojne
Kolumbii
wypuszczony na wolność zamiast zostać zamkniętym dożywotnio w zakładzie psychiatrycznym.
Dlatego mój przyjaciel ma w domu nabitą broń i jest w stanie zabić go, jeśli tylko postawi stopę na
jego posiadłości. Podobnie jak ja, mój przyjaciel nie ma problemu z recyclingiem ludzi, jeśli to
konieczne. To właśnie chorzy ludzie, tacy jak ten wariat decydują się na poddanie się leczeniu za
pomocą tsantsa’y w społeczności Szuarów. Modlę się za wszystkich, by nic złego nigdy się im nie
przydarzyło, ale jeśli tak się stanie i mój przyjaciel go zastrzeli, mam nadzieję, że podaruje mi głowę
tego wariata. Ucieszy mnie możliwość poćwiczenia umiejętności preparowania głów bez konieczności
zabijania kogokolwiek i zrobienia z niej tsantsa’y dla mojego przyjaciela.
Artykuł ten jest fragmentem książki pt. „Uwishin”, która ukaże się jeszcze w tym roku, o
doświadczeniach autora z rdzennymi szamanami Górnej Amazonii. Z autorem można skontaktować
się drogą e-mailową: [email protected] lub przez stronę internetową: www.tsunki.com; autor
pozostaje otwarty na pytania i konstruktywne dyskusje na temat stosowania medycyny roślinnej.
Serdecznie zaprasza też do dzielenia się linkiem do tego artykułu z innymi.