Moja matka nie miała ukończonych szesnastu lat, kiedy

Transkrypt

Moja matka nie miała ukończonych szesnastu lat, kiedy
Moja matka nie miała ukończonych szesnastu lat, kiedy mnie urodziła. Później wyszła za mąż
i urodziła kolejne dzieci; jest nas sześcioro. Od najmłodszych lat musiałam pomagać w
prowadzeniu domu i wychowywaniu rodzeństwa. Matka ciężko pracowała, żeby nas
utrzymać. Ojczym pił. W szkole miałam słabe wyniki i dużo nieobecności. Przez nadmiar
innych obowiązków, nie mogłam się zajmować nauką. Kiedy byłam w szóstej klasie, pedagog
szkolny zdecydowała, że należy mnie umieścić w domu dziecka. Zostałam skierowana do
Domu Dziecka w Piławie Górnej, gdzie skończyłam szkołę podstawową.
Wróciłam do domu. Chciałam się dalej uczyć, ale musiałabym pozostać na utrzymaniu matki,
która z trudem zarabiała na nas wszystkich. Rodzinie, jako niewydolnej wychowawczo,
przyznano kuratora.
Poszłam do pracy i podjęłam naukę w liceum wieczorowym, ale wkrótce ją przerwałam.
Poznałam w pracy chłopaka. Zakochałam się. Wynajęłam mieszkanie i wyprowadziłam się z
domu. Miałam dwadzieścia trzy lata. Jak każda młoda kobieta, marzyłam o miłości, o
bliskości kochanego mężczyzny, o czułości, o stworzeniu kochającej się rodziny. Zaszłam w
ciążę. Kiedy mój chłopak dowiedział się o dziecku, zaczął mnie unikać. Wtedy postanowiłam,
że sama je wychowam. Byłam chyba w piątym miesiącu ciąży, kiedy zainteresował się mną
Mirosław. Nie przeszkadzało mu, że spodziewam się dziecka. Zamieszkałam z nim w jego
mieszkaniu w Strudze. Od początku mnie nie rozumiał: za wszelką cenę chciał uprawiać seks,
a ja się bałam o dziecko. Jeszcze wtedy wydawało mi się, że to ma jakiś związek z uczuciem,
że tak bardzo mnie kocha.
Kiedy zaczęłam rodzić, wezwał pogotowie i odwieziono mnie do szpitala. Urodziłam
Karolinkę (19 kwietnia 1998 r.). Wprawdzie miesiąc przed terminem, ale była zdrowa. Poród
był trudny. Założono mi kilka szwów. Po powrocie do domu zaczęło się piekło. Mirosław
dążył do kontaktów seksualnych, a ja bałam się bólu i kolejnej ciąży. Nie miałam ochoty na
zbliżenia. Cieszyłam się swoją małą córeczką. On był zazdrosny o moją miłość do dziecka.
Kiedy zaproponował, że uzna Karolinkę zgodziłam się. Byłam jeszcze pełna wiary w ludzi i
nie spodziewałam się, że można być tak okrutnym. Stawał się coraz bardziej zaborczy i
agresywny. Nie pozwolił mi na wizytę w gabinecie ginekologicznym w celu zdjęcia szwów sam mi je zdjął. Czułam się upokorzona. Mimo pierwszych doświadczeń seksualnych, moja
wiedza na ten temat była niewielka. Nigdy nie rozmawiałam o tym z matką, a i w szkole nie
miałam zajęć z wychowania seksualnego. Cała moja wiedza pochodziła z książek. Nie byłam
i nie jestem kobietą pewną siebie, świadomą swego ciała, wyzwoloną. Wstydziłam się
rozbierać przy nim, zwłaszcza przy świetle. Teraz wiem, że moja nieśmiałość jeszcze bardziej
go podniecała. Nie potrafił się powstrzymać, działał instynktownie, nie licząc się z moimi
uczuciami.
W tym czasie stracił pracę na budowie i zaczął pracować przy wyrębie lasu. Prawie
codziennie przychodził z pracy pijany. Był coraz bardziej wulgarny. Nie przyjmował do
wiadomości odmowy współżycia. Swój zamiar zawsze musiał zrealizować. Jeśli nie chciałam
się zgodzić, to mnie gwałcił. Wkrótce stało się to codziennością. Gdy wracał z pracy,
obojętnie, co robiłam - czy gotowałam obiad, czy zajmowałam się małą - zdzierał ze mnie
ubranie i gwałcił mnie na oczach dziecka. Nie pomagały protesty ani krzyki. Karolinka
zaczynała płakać; czuła, że dzieje się coś złego. Po fakcie wychodził z kolegami na piwo.
Często, gdy wracał, robił to samo. Byłam w matni. Nie miałam dokąd pójść. Kilka razy
próbowałam uciec do matki, ale zawsze mnie tam znalazł. Wiele razy podejmowałam
rozmowy na temat zabezpieczenia się przed kolejna ciążą. Ignorował to. Uważał, że to moje
zmartwienie, moja sprawa. Prezerwatyw nie chciał stosować, choć były w domu.
W kwietniu 1999 roku zorientowałam się, że znów jestem w ciąży. Był wściekły. Nie
pozwolił mi mówić o tym komukolwiek. Zabronił wizyty u lekarza i wychodzenia z domu. I
tak trudno by mi było z małą Karolinką gdziekolwiek pójść czy pojechać bez pomocy osoby
trzeciej. Mojej rodzinie i znajomym opowiadał, że mam guza w jamie brzusznej. W czerwcu
podczas wizyty u mojej matki wszyscy obecni nalegali, aby wezwał pogotowie i zawiózł
mnie na badania do szpitala. To go rozzłościło - chciał ukryć ciążę. Jeszcze w kwietniu
pożyczając od znajomego pieniądze tłumaczył, że mamy potrzeby finansowe, bo spodziewam
się dziecka. W pierwszych dniach sierpnia, kiedy je oddawał, mówił, że poroniłam - choć
jeszcze byłam w ciąży.
Zaczęłam rodzić 12 sierpnia 1999 r. w godzinach popołudniowych. Sama, na podłodze w
pokoju. Krzyczałam z bólu. Nie wezwał pogotowia, nie poprosił znajomych, aby odwieźli
mnie do szpitala. Siedział w pokoju obok z 16-miesięczną Karolinką i oglądał telewizję.
Twierdził, że nic nie słyszał. Jeden z sąsiadów zeznał w sądzie, że krzyk trwał około 20
minut, ale nikt nie chciał interweniować, żeby się nie narazić. Wszyscy się go boją.
Urodziłam synka i kiedy jeszcze trzymałam go w ramionach, wszedł do pokoju, odciął
pępowinę, zabrał mi dziecko i wyszedł. Błagałam, prosiłam, ale nie chciał powiedzieć, co z
nim zrobił. Zagroził, że jeżeli sprawa się wyda i on będzie posądzony, to zabije Karolinkę.
Ktoś go jednak zobaczył, gdy kopał dół w ogródku.
We wrześniu anonimowy telefon spowodował interwencję policji. Zostaliśmy oboje
zatrzymani: on trafił do komisariatu, w którym pracuje jego wujek, ja do innego. Oboje
przeszliśmy badania psychologiczne w Krakowie. Jego wypuszczono, a mnie zatrzymano.
Wynajął dwóch adwokatów, co kosztowało go 6000 złotych. Ciekawe skąd wziął tyle
pieniędzy, gdy często brakowało nam na życie. Ja otrzymałam adwokata z urzędu, który ani
razu ze mną nie rozmawiał osobiście ani telefonicznie, nie kontaktował się listownie, nie
uzgadniał apelacji.
Miejsce w ogrodzie, gdzie zakopane były zwłoki dziecka, poznałam podczas wizji lokalnej,
kiedy policjanci zaczęli kopać. Napracowali się i jak zeznali w sądzie, kobieta po porodzie nie
byłaby w stanie tego dokonać. Jednak biegła sądowa stwierdziła, że kobiety reagują bardzo
różnie
jedne
opadają
z
sił,
inne
potrafią
przenosić
góry.
W śledztwie i przed sądem uparcie twierdził, że nie wiedział o mojej ciąży: dowiedział się o
tym dopiero od policjantów. Sąd dał temu wiarę. Dorosły mężczyzna, którego intelekt
oceniono "w granicach normy", nie wiedział, że mogę być w ciąży po tym, co mi robił?
Przecież sypialiśmy ze sobą, bo on nadal nie mógł powstrzymać swego popędu. Musiał czuć
ruchy dziecka, a potem słyszeć jego płacz. Nawet gdyby rzeczywiście pękł guz, o którym
opowiadał również mojej rodzinie, to czy dorosły, odpowiedzialny mężczyzna nie powinien
wezwać lekarza? Może czekał aż się wykrwawię? Odegrał teatralne przedstawienie i tak
dobrze wczuł się w rolę, że sąd dał mu wiarę. Przyznano, że moja wersja opisywanych
wypadków jest zbieżna z wersją podawaną przez świadków, ale dla sądu była to wersja
niewiarygodna.
Sąd twierdził, że konkubinat dawał mi poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji życiowej. Nie
wiem, na jakiej podstawie i dlaczego to nie mnie pytano, jak się czułam w tym związku.
Zarówno podczas badań psychologicznych w Krakowie, jak i przed sądem opisywałam, w
jaki sposób byłam traktowana, że to mi nie odpowiadało, a uciekając próbowałam to zmienić.
Sąd zinterpretował ucieczki na moją niekorzyść twierdząc, że mam "skłonność do zmiany
partnerów".
Sąd twierdzi, że moja sytuacja materialna była na tyle dobra, iż nigdy nie musiałam korzystać
z pomocy opieki społecznej. Czy 700 złotych na utrzymanie trzyosobowej rodziny przy
alkoholizmie mężczyzny to dobra sytuacja materialna, czy też arogancja i brak wyobraźni
sądu?
Na jakiej podstawie sąd twierdzi, że nie miałam podstaw bać się tego mężczyzny? To ja
doznawałam przemocy i gwałtów. Tylko ja mogę powiedzieć, co wtedy odczuwałam. Na
jakiej podstawie sąd twierdzi, że patologiczny charakter naszego związku wynikał z mojej
winy? Czy to znaczy, że w rozumieniu sądu powinnam bez szemrania przyjąć i zaakceptować
brutalny sposób traktowania? Tylko ja sama mogę ocenić, czy byłam dobrze, czy źle
traktowana.
Sąd skazał mnie na 10 lat pozbawienia wolności, na podstawie domniemania morderstwa,
którego mi nie udowodniono. Uzasadniał to: "potrzebą kształtowania świadomości prawnej
społeczeństwa". Społeczeństwu należy uświadomić, że kobieta to przedmiot, którym
zawiaduje
mężczyzna
dla
własnej
przyjemności
i
korzyści.
Nie mogąc udowodnić przestępcy dokonania czynu, praktycznie go uniewinnił (dwa lata w
zawieszeniu!), argumentując, że wykazał "postawę akceptującą powszechnie obowiązujące
kanony wartości". Do kanonów tych sąd zapewne zalicza dyskryminowanie kobiet, poniżanie,
wywieranie przemocy z gwałtem włącznie.
Nieprawdą jest, że ma dobrą opinię w miejscu zamieszkania - boją się go. Jego niekaralność
wynika z dobrych układów i powiązań z policją; pracuje tylko okazjonalnie. Prawdą jest, że
posiada mieszkanie. Prawdą jest, że już znalazł inną kobietę, z którą pewnie postępuje tak jak
ze mną: uprawia seks na oczach mojego dziecka.
Mam zawieszone prawa rodzicielskie. Wszelkie starania o uregulowanie spraw mojej
córeczki są przez sąd rodzinny oddalane. Są ludzie, którzy chcieliby stanowić dla niej rodzinę
zastępczą w czasie mojego pobytu w zakładzie karnym. Dlaczego sąd powierza dziecko
człowiekowi z dewiacjami seksualnymi, ze skłonnościami do alkoholizmu - lub obcej osobie?
Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok. W uzasadnieniu prokurator stwierdził, że: "wybrałam
wersję sprzeczną z istotą macierzyństwa". Mężczyźni zawsze wiedzą najlepiej, co kobieta
powinna myśleć, odczuwać, jak się zachować, jak wyglądać, i co jest istotą macierzyństwa.
Spisała Ewa Szwedzińska-Sęga

Podobne dokumenty