„Heroina - kolejna biała śmierć"

Transkrypt

„Heroina - kolejna biała śmierć"
Karolina Dorau PG 5, kl. 3E Ul. Tołstoja 5A 47‐225 Kędzierzyn‐Koźle Alternatywne zakończenie książki Christiane F. „My, dzieci z dworca Zoo" „Heroina ‐ kolejna biała śmierć" Moja mama pojawiła się na komisariacie, gdy tyko skończyła pracę. Przeszła obok celi i nawet na mnie nie spojrzała. Myślałam, że zwyczajnie mnie ignoruje. Okazało się jednak, że mnie nie poznała. Chudłam przecież z dnia na dzień. ‐Christiane, co ty z sobą zrobiłaś? ‐ zapytała, kiedy zdała sobie sprawę, że wychudła dziewczyna opierająca się o kraty to jej własna córka. W jej głosie słychać było przerażenie. Też chciałam je poczuć. Chciałam się bać, modliłam się o strach. Czułam, że to on mógłby cokolwiek zmienić, pomóc mi wyjść z nałogu. Ale wypełniała mnie jedynie pustka. Mama poszła załatwić dla mnie zwolnienie. Zdziwiłam się, że wypuszczą mnie tak szybko. Z resztą, po co im nastoletnia ćpunka. Zostałam skreślona. Nic nie dało się już ze mną zrobić. Wiedziałam to i pamięcią wróciłam do mojej pierwszej próby samobójczej. Zdawałam sobie sprawę, że spróbuję jeszcze raz przy następnej nadarzającej się okazji. Kiedy wyszłyśmy z posterunku, udałyśmy się prosto na najbliższą stację metra. Spodziewałam się raczej, że mama zawlecze mnie do jakiejś poradni albo do szpitala, ale ona chyba też się poddała. Znikałam w oczach, już nie było o co walczyć. Na peronie stało pełno ćpunów. Nie jest tak trudno ich rozpoznać, jeśli spędza się z nimi cały wolny czas ‐ ciemne, za duże ciuchy, nierozczesane włosy i niewymiarowe źrenice. Bierny obserwator mógłby uznać, że to hipsterzy lub trochę zagubieni studenci. Prawda jednak była inna ‐ to przegrani. Całą drogę nie odezwałyśmy się do siebie z mamą ani słowem. Ja siedziałam na siedzeniu z podkulonymi nogami, myśląc o Detlefie i odtwarzając w głowie chilloutowe piosenki, których słuchałam na samym początku mojej narkotykowej przygody, kiedy byłam dwunastolatką z nieco dziecinnym rozumowaniem i skrętem w ręce. Mama usadowiła się tak, by nie dotykać mnie nawet skrawkiem płaszcza, a głowę oparła na szybie. Nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Pod koniec podróży zorientowałam się, że płacze. Kiedy weszłyśmy do jej mieszkania (nie czułam się tu już jak we własnym domu), poczułam się beznadziejnie. Głód złapał mnie już od progu. Nie wiedziałam, jak przeżyję tę noc bez heroiny. Zaczęłam zastanawiać się, jak wyrwać się z domu, dojechać na dworzec Zoo, obsłużyć paru klientów, kupić działkę, władować ją i wrócić, zanim moja mama cokolwiek zauważy. Potem pomyślałam, że ukrywanie się z tym jest właściwie bez sensu. Przecież mama wiedziała, że ćpam. Z drugiej strony nie chciałam sprawiać jej przykrości, słuchać jej stłumionego płaczu za ścianą w środku nocy i czuć wyrzuty sumienia. Podniosłam się z łóżka. Myśli kłębiły mi się w głowie, ręce drżały. Na palcach podeszłam do szafy i wytargałam z niej miniówę, błyszczący top, wielki, futrzany płaszcz i kozaki na wysokich obcasach. Umalowałam się i podeszłam do drzwi. Po chwili wróciłam się, chwyciłam czarną torebkę i upchałam w niej sweter, cośdo pisania i drobne. Całe życie wzbraniałam się przed gigantem, ale teraz nie miałam już żadnych oporów. Myślałam tylko o działce. Zanim znalazłam się na dworcu, potrzebowałam jej tak bardzo, że ledwo stałam na nogach. Wysiadłam z metra i migiem pognałam na swoje dawne stałe miejsce. Zauważyłam dwóch kasztanów stojących nieopodal. Co prawda wraz ze Stellą i Babsi zawsze twierdziłyśmy, że są oni dnem i nigdy nie pójdziemy z żadnym z nich, ale w głębi duszy wiedziałam, że każda z nas złamała tą umowę parokrotnie. W końcu płacili całkiem nieźle, a ja byłam naprawdę zdesperowana. Oni chyba też, bo na mój widok bardzo się ucieszyli. ‐Wy, kasztany! Ja i hotel? ‐ krzyknęłam do jednego z nich. Zgodzili się chętnie oboje. Zrobiłam ich w pół godziny, sama nie wiem, skąd wzięłam na to siłę, bo zaczął zalewać mnie zimny pot. Drgawki były tak silne, że dosłownie chwiałam się idąc. Na szczęście dość zapobiegliwie kupili mi towar przed wykonaniem usługi, więc mogłam sobie wtrynić zaraz po. Chciałam od razu, ale chyba się bali, że ich wyroluję. Po władowaniu tej działki poczułam się świetnie. Mój mózg znowu się wyłączył na czarne myśli. Wszystko było pięknie, wyszłam z dołka. Usiadłam na ławeczce na dworcu i zaczęłam zastanawiać się, co dalej, gdzie iść. Było mi trochę zimno, poza tym bałam się spać na ławce. Przecież wszędzie kręciło się pełno kasztanów, meneli, ćpunów, handlarzy i glin. Zdałam sobie sprawę, że nie mam gdzie iść. Kiedy tak siedziałam, nagle usłyszałam Stellę. Darła się jakiejś babie prosto w twarz, podczas gdy inni pasażerowie wypychali ją z wagonu metra. Kiedy im się to udało, pokazała im oba środkowe palce, obróciła się na pięcie i stanęła ze mną twarzą w twarz. ‐Stella! Myślałam, że cię aresztowali! ‐ krzyknęłam, ściskając ją. ‐Taaa, pewnie ‐ mruknęła, zapalając papierosa ‐ Na szczęście gliniarze też mają swoje potrzeby. Jeden taki bardzo się na mnie napalił i zgodził się mnie wypuścić za numerek. Nie wiem, jak to możliwe, ale ona zawsze spada na cztery łapy. Miałam nadzieję, że się do niej doczepię i kilka następnych tygodni spędzimy razem. Powiedziałam jej o tym, ale ona zrobiła nieco krzywą minę. ‐Eee, stara, ja już tu nie mam czego szukać. Wszędzie gliny i syf. Dilerzy coraz częściej sprzedają trefny towar, a mi się na drugą stronę nie spieszy. Wyjeżdżam do Holandii. Podobno w Amsterdamie mają coraz lepszy rynek z dragami, a hera jest tania jak barszcz. Pomieszkam tam trochę u przyjaciele, na początek parę miesięcy. Jak mi się spodoba, to zostanę na stałe. Posmutniałam. Czułam, że znowu nie będę miała nikogo. Ten przyjaciel (pewnie sponsor) Stelli opłacił jej nawet samolot, wylot za dwie godziny. Powiedziała, że chce się jeszcze z kimś pożegnać. Całość brzmiała dość mętnie i domyśliłam się, że ma gdzieś schowaną działkę i zamierza ją sobie wtrynić, ale nie bardzo ma się ochotę dzielić. Pożegnałyśmy się więc i każda z nas poszła w swoją stronę ‐ ona do szaletu, a ja przed siebie. Nie wiem, czemu, ale nagle znalazłam się w Haus der Mitte. Nogi same mnie poniosły tu, gdzie zaczęła się moja narkomańska przygoda. Klub był mały i duszny, dokładnie taki, jakim go zapamiętałam. Wszędzie gromadziły się grupki studentów zmieszanych z dziećmi, takimi samymi jak ja dwa lata temu. Szkoda mi było każdego z nich, bo większość skończy pewnie jak ja. Usiadłam przy stole i pijąc sok pomarańczowy, wyszukiwałam w tłumie znajomych twarzy. Nikogo nie znałam, bo moi przyjaciele to prawdziwe ćpuny, a nie dzieciaki palące marihuanę. Powinnam czuć z tego powodu wyższość, ale jakoś nie byłam za bardzo dumna. Po godzinie podniosłam się i znowu poszłam przed siebie. Mijałam ulice, na których obsługiwałam kiedyś samochodziarzy oraz centra handlowe, gdzie kradłam ubrania i wszystko, co tylko dało się sprzedać lub zamienić na towar. Minęłam Sound. Poczułam nienawiść do tego miejsca. Najbardziej jednak trzepnął mnie widok takiego jednego baru przy dworcu Kurfurstendamm. Zawsze chodziłam tam na sok z Babsi albo na frytki z Detlefem. A teraz ‐ jedno z nich nie żyje, drugie kompletnie mnie olewa. Poczułam napływające do oczu łzy. Już tak dłużej nie mogłam. Pobiegłam na tych swoich wysokich obcasach na peron. Znalazłam tam moją stałą dostawczynię. Miała bezbłędny towar i znała mnie na tyle, że mogła mi dać na kredyt, który, z resztą, miał już nigdy nie zostać spłacony. Wzięłam od niej cały gram. Zdziwiona była, że chcę aż tyle. Opchnęłam jej jakąś tanią bajeczkę o koleżankach na głodzie i dała mi bez oporu. Wsadziłam towar do stanika i poszłam z nim do szaletu. Nie wiem, czemu, ale nigdy mi się on nie podobał. Był co prawda dość schludny, ale działał mi na nerwy. Postanowiłam, że muszę iść gdzie indziej. Wskoczyłam do pierwszego metra, jakie nadjechało. Cel: dworzec Zoo. To on kojarzył mi się najlepiej, bo tam pracował Detlev. Całą drogę myślałam o jego bezbłędnych oczach, o wszystkich spędzonych z nim nocach. Bardzo tęskniłam, a łzy same ciekły mi po twarzy. Wychodząc dzisiejszego ranka z mieszkania z dilerem i zostawiając mnie na pastwę losu, przekreślił naszą wspólną przyszłość. Wyskoczyłam na stacji i pomknęłam do dworcowej apteki. Poprosiłam tam o pompkę i całą resztę sprzętu. Myślałam, że aptekarz mnie pogoni, ale obsługiwał mnie jakiś student czy praktykant. Wydał mi wszystko bez słowa i nie chciał za to ani grosza. Następnie powolnym krokiem udałam się do szaletu. Oddychałam głęboko, jednak nie ze strachu. Chciałam po prostu po raz ostatni skosztować powietrza, poczuć jego wilgoć i chłód. Otworzyłam kopniakiem drzwi do toalety i wybrałam miejsce, z którym łączyłam dobre wspomnienia, czyli kabinę, w której kiedyś ładowałam sobie razem z Babsi. Zamknęłam na zamek drzwi i usiadłam na ziemi. Rozłożyłam na ziemi cały potrzebny sprzęt i wszystko starannie i z namaszczeniem przygotowałam, tak jak zawsze. Ćpanie to swoisty rytuał, pomyślałam z uśmiechem. Kiedy wszystko było gotowe, sięgnęłam jeszcze do torby i wyciągnęłam z niej czarny niezmywalny marker. Otworzyłam go zębami i trzymając w ustach zatyczkę, napisałam na ścianie: „Nie będę pisała nic w stylu » Christiane« tu była, bo to raczej będzie logiczne, jak już mnie znajdziecie. Mamo, przepraszam. Do wszystkich nastolatków ‐ hera to największe zło". Żyłę znalazłam za pierwszym razem. Szybko wstrzyknęłam heroinę i jeszcze szybciej poczułam, jak moje serce się zatrzymuje.