Moja (optymistyczna) historia

Transkrypt

Moja (optymistyczna) historia
Moja (optymistyczna) historia
Jak ten czas leci. Już dwadzieścia trzy lata upłynęły od momentu, w którym dowiedziałam
się, że mam raka. Złośliwego raka. I tyle już lat żyję. Normalnie żyje. Nie skorzystałam z
przejścia na rentę ( pracowałam do emerytury), prowadzę dom, jeżdżę na wycieczki , ćwiczę,
3 lata temu uzyskałam prawo jazdy i prowadzę, moje kochane, autko. Żyję. Cieszę się życiem.
Każdym nowym dniem. Od kiedy zostałam Amazonką bardziej doceniam wartość życia.
Już sam wstęp napawa optymizmem. Czyż nie?
Ale… nie byłabym Amazonką, gdybym nie zaufała „specjaliście”, od którego, przez dwa
lata, słyszałam zapewnienia, że ta wydzielina z sutka, to normalne zjawisko u kobiet, które
karmiły piersią Ufałam. W końcu nie poszłam do… szewca, ale do lekarza.
Czas mijał, a ja coraz częściej dotykałam prawej piersi i coraz intensywniej o Nim
myślałam. O guzku, który wyraźnie rósł. Myślałam. Któregoś dnia, Andrzej, mój mąż,
zaniepokojony zapytał: „dlaczego ciągle dotykasz piersi, czy coś cię boli?”.
„Wydaje ci się”, odpowiedziałam ( przecież chodzę do lekarza, który nie widzi powodu do
niepokoju, dlaczego mam go martwić).
Tu przerywam wspomnienia i pozwolę sobie na cenną uwagę. Oto ona: nie ma głupszego
zachowania, niż to moje - nie martwić bliskich mi osób. Teraz porównuję minione dwa lata
„ myślenia” i martwienia się w osamotnieniu, ze wspólnym przeżywaniem późniejszych,
dużo większych problemów. Gdybym wtedy tak myślała. Gdybym. Oj, „mądry Polak po
szkodzie”.
Wracam do wspomnień, które dziś są tylko wspomnieniem, a nie przeżywaniem,
analizowaniem, rozgrzebywaniem tego, co było.
Było.
Minęło.
Żyję. I to jest najważniejsze. Życie to wielki dar.
Był sierpień 1990 roku. Mimo zapewnień, że czuję się dobrze, że nic mi nie jest, Andrzej
„zaciągnął” mnie do innego lekarza.
Konsultacja medyczna, mammografia, badania, analizy. Nie było powodu do niepokoju.
„Guzek, owszem jest”, ale tylko się go wyłuska” - usłyszałam.
A może jeszcze jedna konsultacja. Zdenerwowanie Andrzeja trochę udzieliło mi się.
Trochę.
Jadąc do Lublina cieszyłam się na spotkanie z siostrą i szwagrem. Nie myślałam,
w przeciwieństwie do Andrzeja, który okazał się bardziej wrażliwy niż myślałam, o wizycie
w szpitalu onkologicznym.
Trzeba zrobić biopsję. Cóż to jest ta biopsja?
Boże, jak mało wiem. Jak wielka jest moja niewiedza.
Ona, ta biopsja „powiedziała” prawdę. Rak był złośliwy.
Dziewiętnasty września. Jechałam, na łóżku szpitalnym, na operację, w dobrym nastroju
i to nie za sprawą „głupiego Jasia”, ale przeświadczenia, że tylko guzek wytną i wrócę, zaraz,
cała i zdrowa do domu. Wycieli. Całą pierś, w towarzystwie węzłów chłonnych.
Ale numer! Tego się nie spodziewałam.
Obudziłam się po operacji. To już powód do radości. Pomyślałam.
Ból fizyczny… nie będę oszukiwała, wielki. Musiał być, bo rana od mostka pod pachę.
Trudno, żeby nie bolało.
W samą porę była ta operacja. „Za pięć dwunasta”, jak powiedział pan doktor. Rokowania
były dobre. Żeby tylko spokojnie przeżyć pięć lat. Taki czas próby, niepewności.
Będzie dobrze. Kurcze, musi być dobrze. Myśleć pozytywnie, to połowa sukcesu
Wracałam do formy, czułam się dobrze. No, może nieźle.
Nie, nie miałam dalszego leczenia. Skończyło się na mastektomii, po której musiałam
oswoić się własna fizycznością i przestrzegać określonych wyraźnie zasad. Systematyczna
kontrola lekarska, odpowiednie „ traktowanie” ręki po stronie operowanej, właściwy
biustonosz, proteza, odpowiednia dieta, obowiązkowe ćwiczenia, to niektóre z nich.
Czyli takie co wolno, a czego nie wolno. To tylko brzmi „strasznie”. Z czasem nie jest wcale
uciążliwe, a nawet pewne zalecenia pomija się. Po prostu żyje się normalnie, bez ograniczeń.
Naprawdę.
Można też pierś zrekonstruować.
Bardziej „pod górkę”, rzecz jasna, mają kobiety, które muszą przejść dodatkowe leczenie,
np. chemioterapię. Wiem, bo mam w klubie, który prowadzę od dziesięciu lat, takie
koleżanki. One, dzięki woli życia, wsparciu z naszej, „Amazonek”, i rodziny strony (z rodziną
jednak bywa różnie), dzielnie walczą każdego dnia. Aż do zwycięstwa. Aż do pokonanie
wroga – raka. Moje kochane dziewczyny. Wspaniałe. Dzielne.
Kończąc dodam jeszcze, że trzeba mocno wierzyć, że będzie dobrze, bo „bez wiary
potykamy się o źdźbło trawy, z wiarą przenosimy góry.”