"Jakość nie zna kompromisu", Angora 26.10.2014r.
Transkrypt
"Jakość nie zna kompromisu", Angora 26.10.2014r.
a4322-23 rozycki legowicz.qxd 2014-10-17 22 18:03 Page 2 DOBRE, BO POLSKIE ANGORA nr 43 (26 X 2014) Jakość nie zna kompromisu Rozmowa z IGNACYM PETECKIM – właścicielem jednej z największych w Europie firm produkujących stolarkę okienną PVC i ALU – Zniknął pan z listy 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. – Obecność na liście „Wprost” nigdy nie była moim celem. Nie ma na niej wielu biznesmenów, którzy mogliby się tam znaleźć, i jest wielu, których nie powinno tam być. – Przed dziesięciu laty był pan na 57. miejscu z przychodami ocenianymi na 320 milionów złotych rocznie i majątkiem wartym 300 milionów. Teraz jest gorzej? – Jest dużo lepiej. Wówczas miałem dwa zakłady produkcyjne, dziś mam cztery. W Łodzi, Łasku, Gostyninie i Chrapczewie, w których w sezonie pracuje blisko 1000 osób, a powierzchnia hal produkcyjnych, biur i magazynów wynosi 5 hektarów. Robimy rocznie ponad 700 tysięcy jednostek okien i drzwi, ale obrotów ani zysków nie ujawnię. – Pańscy konkurenci zatrudniają do promocji światowe gwiazdy, chwalą się setkami milionów przychodów, wielkością opanowanego rynku. A pan? – A ja wolę mniej mówić, a więcej robić. Żaden znaczący producent nie jest w stanie wiarygodnie powiedzieć, jaki procent krajowego rynku opanował, bo nikt dokładnie nie wie, ile jest firm w naszej branży. Może dwa, a może trzy tysiące? Prócz pięciu największych graczy, do których i my się zaliczamy, jest bardzo wiele zakładów pracujących w garażach, często działających także w szarej strefie. Dlaczego nie reklamuję się tak jak konkurencja? Mógłbym powiedzieć, że dlatego, iż jestem na rynku już ponad 19 lat i najlepszą reklamą naszych okien jest ich jakość. To oczywiście prawda, ale główny powód jest taki, że prawie 80 proc. całej produkcji to eksport. Wysyłamy nasze okna właściwie do wszystkich krajów Unii. Prócz tego niewielkie partie sprzedajemy do USA i Kanady, a zdarzyło się nam realizować zamówienia m.in. z Wenezueli i Haiti. – W Niemczech, gdzie klient jest przywiązany przede wszystkim do niemieckiej marki, sprzedaje pan więcej okien niż w kraju. – Za granicą sprzedajemy okna pod własnym logo, ale niemiecki klient już nas zna i ma zaufanie do naszej jakości. Jednocześnie jesteśmy tańsi od tamtejszych producentów, gdyż w Polsce są niższe koszty pracy. Na Zachodzie mamy swoich przedstawicieli, którzy dysponują świetnym serwisem, i jesteśmy w stanie w cztery tygodnie od przyjęcia zamówienia zamontować gotowe okna nawet w Portugalii czy Norwegii. – Żeby rozwinąć tak szybko tak dużą firmę, musiał pan chyba wziąć spory kredyt albo mieć własny kapitał, a o to w 1995 roku nie było łatwo. – Wyczucie w biznesie odziedziczyłem po dziadku, który miał przed wojną w Wilnie dużą firmę. Gdy tylko nadarzyła się okazja, to znaczy od początków transformacji, zacząłem zajmować się handlem. W Niemczech kupowałem towary, których brakowało w kraju, a w państwach dawnego Związku Radzieckiego sprzedawałem to, co produkowały polskie fabryki. To były świetne czasy, nie tylko dlatego, że byłem dużo młodszy, ale dlatego, że w kraju panował entuzjazm. Ludziom chciało się pracować, wierzyli, że własną in- wencją mogą wiele zrobić, a ponieważ nie było tu jeszcze wielkich światowych firm, które z czasem zniszczyły tysiące małych polskich sklepów, więc w szybkim tempie powstawały rodzime majątki, a nawet fortuny. – Dlaczego zdecydował się pan na produkcję okien? – Kończyły się złote czasy handlu dla niewielkich przedsiębiorców. Jak mówiłem często jeździłem na Zachód, szczególnie do Niemiec. To, co tam od razu rzucało się w oczy, to nowe, lśniące czystością okna, gdy w Polsce nawet w nowych budynkach montowano wówczas okna rodem z PRL-u. Zaczynałem od dwudziestu kilku pracowników i wynajętej niewielkiej hali produkcyjnej. Dziś wiele z tamtych osób stanowi kadrę kierowniczą mojej firmy. – Co zdecydowało o tym, że odniósł pan sukces, a innym się nie udało? – Oczywiście miało znaczenie, że byłem jednym z pierwszych w branży, ale moim zdaniem najważniejsze było to, że od początku postawiłem na jakość produktu. Sukces nie byłby możliwy do osiągnięcia bez zaangażowania i pracy całego zespołu, który zawsze był dla mnie najważniejszy. Niektórzy pracownicy przychodzili do mnie z ogłoszeniami konkurencji, która oferowała tańsze okna, i namawiali do obniżenia cen kosztem jakości. Ale nie dałem się przekonać, bo jakość nie zna kompromisu. Uważałem i uważam, że gdy oferuje się produkt najwyższej jakości, to mimo różnych kolei losu, hossy i bessy firma zawsze utrzyma się na powierzchni. W połowie lat dziewięćdziesiątych producenci praktycznie nie zajmowali się montażem okien. My jako jedni z pierwszych w kraju stworzyliśmy własną sieć sprzedaży (dziś to kilkaset punktów sprzedaży w całej Europie), gdzie klient nie tylko mógł zamówić okna o dowolnym kształcie, ale ekipy montażowe od razu je zamontowały. Położyliśmy duży nacisk na profesjonalne szkolenia montażystów i dzięki temu serwis od początku był na najwyższym poziomie i tak jest do dziś. – Chociaż na pierwszy rzut oka większość okien wydaje się niemal identyczna, to w pańskiej branży właściwie wszystkie są produkowane na zamówienie. – Klient zamawia okno. Wybiera rozmiar, system, kolor, klamki i okucia oraz rodzaj szyby. Następnie technik dokonuje pomiarów w domu czy w mieszkaniu i już można przystąpić do produkcji. W przypadku typowych zamówień jesteśmy w stanie dostarczyć okno w kilka dni, gdy zlecenie jest wyjątkowe zarówno pod względem rozmiaru, a4322-23 rozycki legowicz.qxd 2014-10-17 18:03 Page 3 jak i kształtu, czasem zajmuje to około miesiąca. – Czy produkcja to nie za mocne słowo, bo przecież profile w pańskich oknach są niemieckie, a szyby brytyjskie? – Mercedes, Sony, Boeing też nie robią sami wszystkich elementów. Taki jest współczesny świat. Kupujemy szyby w firmie Pilkington o 200letnim doświadczeniu, która jest jednym z najlepszych producentów na świecie. W profile zaopatrujemy się w koncernie Veka, w SIP-ie (Bruegmann, Salamender, BluEvolution) oraz w firmie Rehau (systemy Rehau i Geneo). To najlepsi z najlepszych. Niemieckie spółki, które wyznaczają światowe trendy, liderzy jakości i technologii. W naszych zakładach profile i szyby są dopasowywane do konkretnego zamówienia. Największe okna miały powierzchnię 15 metrów kwadratowych. Waga szyby montowanej w takim oknie to około 600 kilogramów. Ostatnio realizowaliśmy zamówienie, gdzie szyba nie była płaska, tylko gięta, do tego bardzo dużych rozmiarów, co wymagało obróbki w specjalnym piecu, których w Europie jest zaledwie kilka. Transport i montaż takiego wielkiego okna to skomplikowana operacja logistyczna, a tak nietypowe zamówienia realizujemy często w dużych miastach całej Europy. – W pakietach szybowych współczesnych okien znajduje się gaz szlachetny, przeważnie argon, który poprawia tzw. współczynnik przenikalności ciepła. – W naszych oknach ten współczynnik wynosi nawet K=0,5, gdy europejski standard to K=1,0. – Jak długo gaz jest w stanie w odpowiednim stężeniu utrzymać się w oknie? – Udzielamy gwarancji na pięć lat, ale w praktyce znacznie dłużej. Nawet gdy po wielu latach zmniejszy się stężenie gazu, to nie oznacza to, że okno nie nadaje się do użytkowania. Nasze modele z pierwszych lat produkcji wciąż spełniają oczekiwania nabywców i jestem przekonany, że będą służyły przez długi czas. – Miał pan propozycję sprzedaży firmy którejś z wielkich zagranicznych spółek? 23 EKONOMIA U LEGOWICZA ANGORA nr 43 (26 X 2014) – Takie oferty składają nam cały czas. Ale nie jestem zainteresowany. Nigdy nie rozpocząłem nawet negocjacji na ten temat. To firma rodzinna i mam nadzieję, że taka pozostanie przez przyszłe pokolenia. – No ale jakieś sumy musiały paść. – Tu mnie pan nie złapie. Żadnych szczegółów o finansach. – Nie interesuje pana, ile jest warta firma? – Nie, bo jak mówiłem, nie zamierzam jej sprzedawać, nie chcę też wchodzić na giełdę. Ale odpowiem na to pytanie inaczej: gdyby dziś ktoś chciał otworzyć zakład o podobnej wielkości produkcji, zatrudnieniu, parku maszynowym i produkować okna równie wysokiej jakości, to musiałby wyłożyć kilkaset milionów złotych. – Kilkaset to może być 200, a może być 900 milionów. – Byłaby to suma znacznie bliższa miliarda niż 200 milionów. – Prowadzi pan interesy od początku transformacji. Kiedy był najlepszy czas dla biznesu? – Na początku transformacji, gdy jeszcze obowiązywała tzw. ustawa Wilczka. Ale gdybym miał powiedzieć, kiedy mnie najlepiej prowadziło się biznes, to uważam, że teraz. Wynika to z faktu, iż nasza firma ma mocną pozycję, a dzięki Unii otworzył się przed nami rynek niemal całej Europy. – Jak będzie wyglądała branża stolarki okiennej za 20 lat? – Na rynku pozostaną tylko najwięksi gracze, najwyżej kilka spółek, reszta albo zniknie, albo zostanie przejęta. – A co czeka firmę Petecki? – Niedługo kupimy kolejny zakład, tym razem w Niemczech. Będziemy inwestować w rozwój, zwiększać produkcję, nie zapominając o jakości. A za kilka lat równolegle do okien rozwiniemy zupełnie nową branżę. Mam już plan działania, rozpisany na kilka lat. Nie powiem, co to będzie, ale zapewniam, że tak jak w przypadku okien w tej nowej działalności także odniesiemy sukces. Rozmawiał: KRZYSZTOF KAMIŃSKI Fot. Piotr Kamionka R E K L A M A Podatek od skrętów? Wiktor Legowicz: – Papierosy pochodzące z samodzielnego wytwarzania będą opodatkowane. Tymczasem takie własnoręczne produkowanie papierosów stało się wręcz pewną modą. Łukasz Bąk („Dziennik Gazeta Prawna”): – Tak, rzeczywiście nawet w niektórych sklepach, gdzie można kupić tytoń luzem, są wszystkie akcesoria, łącznie z automatami do samodzielnego skręcania. Wkładamy tylko bibułkę, zasypujemy, czym trzeba, rach-ciach i zrobione. I teraz to rzeczywiście ma zostać opodatkowane. Sam jestem palaczem, ale myślę, że to jest dobry kierunek. Dlaczego? Ano dlatego, że zrównuje to tak naprawdę tych, którzy palą papierosy paczkowane, z tymi, którzy samodzielnie je skręcają. Mniej nadużyć. To, moim zdaniem, jest sprawiedliwe. Cieszą się też koncerny tytoniowe, które przez te automaty i przez samodzielne skręcanie przez Polaków miały coraz mniejsze dochody. Absurdy z Pendolino Legowicz: – W połowie grudnia składy Pendolino ruszą na trasy. Ale mogą być... brudne. Dlaczego? Ano dlatego, że zaplecze serwisowe ma tylko Warszawa. I ciekawostka: górna część przedniej szyby pociągu będzie myta... szczotkami na kiju, bo nie kupiliśmy specjalnych rusztowań, które jeżdżą po torach i z których można umyć te szyby. Bąk: – To jeszcze mały pikuś, panie Wiktorze. Większy problem polega na tym, że – jak wiadomo – w pociągach są toalety, które trzeba czyścić. A żeby je wyczyścić, potrzebne jest specjalne zaplecze serwisowe do Pendolino, które – jak pan wspomniał – ma tylko Warszawa. Jeżeli więc skład będzie jechał do Krakowa, a później wracał do Warszawy – to problemu nie będzie, bo w stolicy przejdzie przegląd serwisowy i zostanie gruntownie wyczyszczony. Gorzej, jak będzie jechał do Krakowa, a później do Wrocławia, a z Wrocławia do Poznania. Wtedy pojawi się poważny problem i trzeba będzie wywiesić tabliczkę z napisem „toaleta nieczynna”. Legowicz: – No i co z tym zrobić? Bąk: – Najlepiej poprosić konduktora o zatrzymanie pociągu gdzieś w lesie. Ale podobno Pendolino nie będzie jeździło zbyt szybko, więc może i w biegu się da. Wojna o promocje Legowicz: – Czeka pan już na świąteczne promocje w sklepach? Zbigniew Biskupski (miesięcznik „Ekologia i rynek”): – Nie, nie czekam. Zresztą te wszystkie promocje to jest już standard, można powiedzieć. Więc nie sądzę, żeby walczące ze sobą na śmierć i życie sieci handlowe jeszcze były w stanie wykrzesać coś nowego. Legowicz: – „Rzeczpospolita” zapowiada, że szykuje się jednak twarda walka o klienta w okresie przedświątecznym. Biskupski: – Oby nie była to walka śmiertelna, bo chyba trochę zapętliły się te sieci. Zresztą zaczynają mieć kłopoty z tego tytułu. Są przecież jakieś granice. Legowicz: – Dla kupujących jest to jednak bardzo korzystne. Biskupski: – Odczuwamy to, tak naprawdę, na co dzień. Trudno więc znaleźć jakiś taki dodatkowy impuls, żeby wyraźnie te ceny były jeszcze niższe niż w ostatnim czasie. A jeśli chodzi o kalendarz, to ja raczej chciałbym, żeby ta złota polska jesień trwała do świąt. Pirat z sieci Legowicz: – Niestety, ciągle nielegalnie wymieniamy się muzyką i filmami w sieci. I teraz doszło jeszcze książkowe, internetowe piractwo. Kto by pomyślał jeszcze parę lat temu o czymś takim. Paweł Rochowicz („Rzeczpospolita”): – Z jednej strony to dobrze, że społeczeństwo chce cokolwiek czytać, ale z drugiej – to jednak jest kradzież. Niestety, nie ma jeszcze w społeczeństwie takiego potępienia tego typu rzeczy, bo to się „należy”, bo to jest za darmo. J.B. Opracowano na podstawie codziennych audycji Wiktora Legowicza w radiowej Trójce od 13 do 17 października 2014 r. Rys. Mirosław Stankiewicz