opowiadanie - 0.06Mb - Szkoła Podstawowa w Radziądzu
Transkrypt
opowiadanie - 0.06Mb - Szkoła Podstawowa w Radziądzu
Eliza Podróżna kl. V Szkoła Podstawowa w Radziądzu Opowieść wigilijna Pewnego razu wybrałam się na sanki. W Radziądzu, gdzie mieszkałam były trzy górki w lesie. Trudno było się tam dostać, ale w końcu jakoś mi się udało. Kiedy weszłam na górkę, zauważyłam, że przez zaspy zrobiło się trochę wysoko. Wsiadłam na sanki, starałam się być ostrożna i zjechałam w dół. Na początku szło mi dobrze. Ale niestety potem straciłam panowanie i sanki skręciły tam gdzie wystawał korzeń i wjechałam na niego. Sanki zjechały dalej, a ja poleciałam w dół. Pomyślałam sobie, że to już koniec, ale na szczęście myliłam się. Zamiast na ziemi, wylądowałam w czyjś ramionach. Po chwili ocknęłam się, otworzyłam oczy i zobaczyłam uśmiechającego się do mnie wysokiego bruneta. Nie wierzyłam własnym oczom. Bałam się nawet odezwać. - Cześć - powiedział brunet - jestem Daniel. A Ty? Trzęsłam się cała z zimna zarówno jak i ze strachu. Ale słysząc te słowa próbowałam coś powiedzieć. - E...e...Eliza - wyjąkałam ledwo. - Co proszę?- spytał chłopak - Mam na imię Eliza. - Dobrze, rozumiem. Ładne imię. - Ty też masz ładne imię - odpowiedziałam niepewnie. - Mieszkasz tu? - spytał. - Tak - powiedziałam - A Ty? - W Żmigrodzie. - Wiesz co? Miło mi było cię poznać, ale ja muszę iść poszukać sanek i wrócić do domu, pomóc mamie w świątecznych porządkach oraz tacie w ubieraniu choinki, bo przecież za cztery dni jest Wigilia. - Jak to? - zapytał smutny - Już idziesz? Pobądź jeszcze chwilę! Pomogę Ci poszukać sanek! Nagle przypomniało mi się, że przed chwilą uratował mnie, więc źle by było tak szybko go opuścić. Trzeba było się jakoś odwdzięczyć, dlatego powiedziałam: - Dobry pomysł! Chodź, poszukamy razem! - No od razu tak trzeba było! - zawołał Daniel i nic nie mówiąc więcej poszliśmy razem poszukać sanek. Nie minęło pół godziny, a znaleźliśmy je. Leżały w śniegu nieopodal. Podziękowałam Danielowi, a on znów się uśmiechnął i powiedział: - Wiesz co? Może jak już tu jesteśmy, to pozjeżdżajmy jeszcze trochę? - No dobrze. Nie jest jeszcze tak późno, więc możemy razem pozjeżdżać. Bawiliśmy się jeszcze przez jakiś czas. Aż nagle, tuż przy naszym ostatnim zjeździe, pojawiło się nie wiadomo skąd wielkie drzewo. Nie zdążyliśmy wyhamować i wjechaliśmy w nie. Myśleliśmy, że już po nas, ale znaleźliśmy się wewnątrz niego. Dookoła panowała ciemność i głucha cisza. Przerażeni wyszliśmy z ciemności i zobaczyliśmy zupełnie inny świat. Mroczny, demoniczny i całkiem nam nieznany. Chciałam spytać Daniela co się stało ale spostrzegłam, że go nie było. - Daniel! - krzyknęłam. Nikt się nie odezwał. Zrozpaczona biegałam po lesie, wykrzykując jego imię, aż w końcu go znalazłam. - Eliza. - usłyszałam ciche wołanie - Nie idź tu, to pułapka! Niestety było już za późno. Poczułam mocny ucisk na moim ramieniu a potem silne szarpnięcie. - To tych dwóch intruzów, co byli tydzień temu - usłyszałam przeraźliwy głos. Z trudem wyrwałam się tej niewidzialnej ręce. Obróciłam się i zauważyłam ogromnego, grubego i obrzydliwego potwora z mackami zamiast ust. Zaczęłam uciekać, ale w mgnieniu oka znalazłam się przywiązana obok Daniela. - Nie – powiedziało coś co wyglądało na wiedźma - To nie oni. Chłopak był blondynem, a dziewczyna brunetką. Spojrzeliśmy po sobie niedowierzając. To znaczy, że tutaj też są inni ludzie? Ciekawe, czy możemy liczyć na ich pomoc? - Może oni też coś wiedzą na temat św. Mikołaja? - odparła druga wiedźma. - Zapytajmy się ich. – rzekła trzecia. - Mówcie, co wiecie! - krzyknęła jedna z trzech wiedźm - W przeciwnym razie już nigdy się stąd nie wydostaniecie. - Ale my nie wiemy o co chodzi z tym Mikołajem. - powiedział Daniel. - Już niedługo się dowiecie! Zobaczycie, jak wyglądają święta bez Mikołaja! My nigdy go nie wiedzieliśmy, nigdy do nas nie przychodził tak jak do was! Po czym zamknęły się drzwi i zrobiło się ciemno. Baliśmy się ogromnie. Jednak nie minęła chwila, a ktoś się pojawił, zapalił latarkę i ukazały się dwie osoby. Blondyn i brunetka. - Jesteśmy Leon i Sabrina - przedstawiła się dwójka - Wyciągniemy was stąd. A kim wy jesteście? - Jesteśmy Daniel i Eliza. Co tu się dzieje? - Mieszkańcy tego świata chcą porwać św. Mikołaja i trzymać go tylko dla siebie! Żeby u nas już nigdy nie było świąt! Po czym odwiązali nas. Poszliśmy za nimi i znaleźliśmy drogę do wyjścia. - Wiecie jak się wydostać z powrotem do naszego świata? - spytałam. - Musimy znaleźć takie samo drzewo, przez które tu wpadliśmy. - odpowiedziała mi Sabrina Wiem gdzie ono jest, lecz niestety pilnuje go ogromny potwór z mackami. - Jeżeli go pokonamy i uda nam się przedostać na drugą stronę, raz na zawsze zamkniemy wrota do tego przeklętego świata. Wiedźmy nie będą w stanie z niego wyjść. - dodał Leon. - No to ruszajmy! Musimy go jakoś przechytrzyć. – powiedziałam. Poszliśmy najciszej jak umieliśmy. Sabrina doprowadziła nas do samego drzewa. Potwór cały czas tam siedział i pilnował, lecz był jakiś dziwny. W pewnym momencie przysiadł na śniegu i cicho westchnął. Miałam wrażenie, że zaczął szlochać. Sama nie wiedząc co robię, wyszłam i podeszłam do niego. Zapytałam, dlaczego jest taki smutny. Myślałam, że nie odpowie i zaraz zrobi mi krzywdę, ale on odrzekł: - Zapewne myślisz, że jestem straszny i jedyne co kocham to zabijanie. Ale to nie prawda! cicho zapłakał - Ja po prostu chcę normalnie obchodzić święta. Jestem taki jak wy, lecz kiedy byłem mały, nad naszym światem władzę objęły trzy wiedźmy, które zmieniły wszytko co im się nie podobało. Zabiły całe dobro, a uczciwych pozamieniały w tak odrażające potwory jak ja. Zrobiło nam się szkoda tego biednego stworzenia i postanowiliśmy, że pomożemy mu i jego krainie. Tylko mieliśmy jeden problem. Nie wiedzieliśmy jak! Spytaliśmy naszego nowego przyjaciela czy jest jakiś sposób, a on odpowiedział: - Jedyne co może zabić wiedźmy to blask wschodzącego słońca. Niestety odkąd się one pojawiły nad naszym światem nigdy nie padł już ani jeden promyk. Ale jest pewien sposób. Wchodząc tu otworzyliście portal, ale tylko częściowo. Jeżeli uda wam się otworzyć cały, wasze słońce oświetli drzewo, które odżyje i znów wypuści żółte kwiaty. A przepowiednia mówi, że jeśli drzewo życia wypuści żółte kwiaty to słońce ponownie zawita nad naszą krainą. Ale, żeby otworzyć portal potrzebne jest zaklęcie, które zostało dawno zapomniane. - I co teraz zrobimy? - zawołała zrozpaczona Sabrina. Siedzieliśmy tam całkiem bezradni, nie wiedząc co możemy zrobić, kiedy nagle coś sobie przypomniałam. Krótką rymowankę, którą zawsze mówiła mi mama przed snem kiedy byłam mała. Nieświadoma tego co robię powiedziałam ją na głos: Gdy ciemność zstąpi na nasz świat I ratunek znikomy będzie Drzewo życia znów wypuści kwiat I światłość zapanuje wszędzie W tym samym momencie gdy skończyłam recytować, pień drzewa rozwarł się i wypłynęło z niego jaskrawobiałe światło. Trwało to dobre kilkanaście minut. W tym czasie nic nie widzieliśmy, ale kiedy cały proces się skończył, świat, w którym byliśmy zmienił się nie do poznania. Przez konary drzew przenikało piękne, zimowe i słoneczne światło. A zamiast potwora, stał obok nas młody mężczyzna, który płakał ze szczęścia. - Nie wiem jak mogę wam dziękować! - mówił przez łzy - Przywróciliście dawną świetność mojej krainie. Lecz niestety musieliśmy szybko wracać, ponieważ portal, który otworzyliśmy zaczął się pomału zamykać. Wchodziliśmy po kolei do wnętrza drzewa. Ja wchodziłam ostatnia, kiedy jeszcze zawołał za mną ucieszony mężczyzna: - Zawsze możesz do na wpaść! W końcu znasz zaklęcie. - mrugnął do mnie okiem Wesołych Świąt i do zobaczenia! - zawołał na pożegnanie. Znajdowałam się już w portalu kiedy jeszcze zobaczyłam w nim św. Mikołaja. Czyli jednak uratowaliśmy święta nie tylko sobie pomyślałam. Obudziliśmy się z Danielem cali w śniegu, a obok nas leżały sanki. Popatrzyliśmy na siebie, ocierając oczy. Myśleliśmy, że to wszystko był sen, lecz w pewnym momencie ujrzeliśmy Sabrinę i Leona. Właśnie odchodzili - Hej! - zawołałam - Dokąd idziecie? Nie odpowiadali. - Kim jesteście? - spytałam. - Dobrymi duchami świąt. - odpowiedzieli po czym rozpłynęli się i już więcej ich nie wiedzieliśmy.