OKRADANIE ŚMIERCI Z Lechem Majewskim o

Transkrypt

OKRADANIE ŚMIERCI Z Lechem Majewskim o
OKRADANIE ŚMIERCI
Z Lechem Majewskim o filmie „Ogród rozkoszy ziemskich” rozmawia Grażyna Arata
„Kino” 2004, nr 3
– W jaki sposób sam by się pan określił?
– Ja? Młody, dobrze zapowiadający się, jeszcze niedoświadczony i ciągle tracący
dziewictwo…
– No to ja pana określę: „artysta totalny” – jeden z nielicznych, a może i jedyny, który
pisze, maluje, reżyseruje filmy, sztuki i opery, komponuje...
– Czasy są takie, że można być tylko synonimem albo anonimem. Najlepiej skojarzyć się
z konkretem, jak Opałka z cyframi. Bo ten nasz XXI wiek jest chory na ścisłą specjalizację,
w zupełnej opozycji do Średniowiecza i do Renesansu, gdzie nawet rycerz musiał się uczyć
poezji. Ja zawsze kochałem Średniowiecze i Renesans – zwłaszcza wczesny – i na swoją
skromną miarę stosuję te ideały w swoim życiu.
– Człowiekowi XXI wieku takie praktykowanie renesansowego ideału może się
wydawać albo cudowne, albo podejrzane.
– Prawda. Tylko że nic w tym podejrzanego ani cudownego, to prawo natury. Robię tak, aby
nie zgłupieć... Glebie też są potrzebne zmiany nasion. Prace nad „Ogrodem...” musiałem
przerwać na 4 miesiące, aby wyreżyserować w Niemczech „Operę za trzy
grosze” – i wróciłem do montażu z nowym, świeżym spojrzeniem. Ludzki umysł tak już jest
skonstruowany, że powtarzające się bodźce po pewnym czasie stają się „niewidzialne”.
W „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna opis pierwszych dni zajmuje setki stron,
następne tygodnie – kilkanaście, a przemijające później lata już tylko kilka. Czas w nowym
miejscu wydaje się o wiele dłuższy i bogatszy. Pewnie dlatego przewędrowałem przez
Londyn, Nowy Jork, Rio de Janeiro, Los Angeles, a dzisiaj jestem w Paryżu.
– Czy „Ogród rozkoszy ziemskich” zrodzi się pod wpływem fascynacji malarstwem
Boscha?
– Idea filmu szła różnymi ścieżkami i w pewnym momencie nastąpiło połączenie wszystkich
szlaków. Pierwszy nurt to fascynacja Boschem i wieloletnie przyglądanie się jego „Ogrodowi
rozkoszy ziemskich”. Malarz ten wzbudza prawdziwe pasje, istnieją nawet stowarzyszenia
„boschologów” poświęcających życie poszukiwaniu klucza do jego symboliki. Drugi trakt to
moje osobiste przeżycia związane ze śmiercią – szukałem wówczas odpowiedzi w
książkach i nie mogłem ich znaleźć. Z pomocą przyszło mi dopiero pisanie. Trzeci nurt
związany jest z rewolucją, którą nazywam „neorealizmem cyfrowym”. Młodzi ludzie z kamerą
cyfrową robią świetne filmy – jednemu z nich, Radkowi Markiewiczowi, udało mi się nawet
pomóc w nakręceniu „Złomu”.
– Czy nie przesadza pan mówiąc o „rewolucji”?
– Oczywiście, że to rewolucja – mogę spać z kamerą, chodzić z nią w tłumie, kręcić i nikt na
mnie nie zwraca uwagi. Tak jak poeta pióro, a malarz pędzel, noszę ze sobą swój warsztat.
Daje to poczucie wolności i otwiera nowe drzwi w sztuce filmu. Pozbyć się ciężkiej kamery
i męczącej ekipy, która bezustannie plotkuje, kłóci się i zamienia życie reżysera w piekło,
i móc się skoncentrować na aktorach – to dla mnie wolność i rewolucja. W „Ogrodzie...”
praca z aktorami była wyjątkowa – przygotowywałem ich, a następnie zamykałem samych,
z kamerą. Filmowali się sami.
– „Ogród rozkoszy ziemskich” to film, który poszukuje odpowiedzi na pytanie o sens
życia i śmierci. Ale są to chyba pytania retoryczne...
– Cała sztuka świata opowiada o miłości i o śmierci, występujących często jako jedność.
Odpowiedzią jest twórczość, bo twórczość to okradanie śmierci. Jeśli napiszę książkę, to ją
ukradnę nicości. Inny umysł idąc przez słowa tej książki albo się nią wzbogaca, albo nie.
W kontakcie ze sztuką zdarzają się zresztą zadziwiające niespodzianki – byłem świadkiem
w Los Angeles, na ulicy, jak autentyczny raper zachwycił się muzyką Góreckiego, a więc
cuda są możliwe...
W mojej książce pojawiają się elementy odpowiedzi na pytania, film jest bardziej
niedopowiedziany. Chociaż i film sugeruje, że zarejestrowany kawałek taśmy jest trwalszy
od ludzkiego ciała.
– Miejscem akcji jest Wenecja, która jest również miejscem pana zamieszkania.
Dlaczego wybrał pan właśnie to miasto?
– Wenecja to jedyne miejsce, w którym czuję się naprawdę dobrze, i w którym zawsze
chciałem mieszkać. Znam ją od dziecka, bo bywaliśmy tam na wakacjach u wujka,
wykładowcy konserwatorium. Jest to miasto bez samochodów, bez tłumów – jeżeli umie się
unikać turystów – które sprzyja koncentracji i ma w sobie dużo nostalgicznego smutku.
Zgromadzono tu największą liczbę arcydzieł na kilometr kwadratowy. George Lucas wybrał
pejzaż Veneto jako scenografię planety ludzi mądrych i szczęśliwych. I dobrze go
rozumiem...
– Fascynująca jest łatwość, z jaką przechodzi pan z jednego projektu w drugi.
– Mnie też to trudno pojąć. Na przykład historia „Pokoju saren”: „chodziła za mną” opera, ale
nie dałbym sobie rady sam, więc poprosiłem o współpracę Józefa Skrzeka. Napisaną przez
nas operę wystawiła Opera Śląska. Nagrano płytę, a Europejski Związek Kompozytorów
Muzyki Współczesnej wyróżnił ją jako dzieło „otwierające nowe horyzonty”. Później przyszła
propozycja sfilmowania opery, ale ja nie chciałem mieszać gatunków i nakręciłem
przepływające mi przed oczami obrazy, które z pierwowzorem scenicznym nie mają nic
wspólnego i które Włosi nazwali video-freskiem. „Pokój saren” pokazywany jest na okrągło,
między innymi w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku, a od lutego wchodzi
również do Muzeum Jeu de Paume w Paryżu. Przypomnę przy okazji, że w Gdyni „Pokój
saren” uznany został za najgorszy film festiwalu.
– Hm, trudno być prorokiem... itd. Jednak „Wojaczek” został nominowany do nagrody
Europejskiej Akademii Filmowej. Natomiast „Angelus” ma swoich internetowych
fanatyków w Seattle, bardzo dobrze reaguje na niego również francuska publiczność.
Każdy z pana filmów wydaje się inny, zaskakująco odmienny... Co sprawia, że
odnajdują się w nich ludzie z różnych stron świata?
– Myślę, że wspólny temat moich filmów – próby poszukiwania łaski i ukojenia. Są to próby
absurdalne – jak oczekiwanie na promień Saturna w „Angelusie” – ale mimo wszystko
należy je podejmować. Wszystko, co robimy, jest absurdalne – a największy absurd to nasz
lęk przed śmiercią, która pewnie jest nagrodą i wyzwoleniem.
Rozmawiała Grażyna Arata