„Nie ma boga nad Tailo”, autor

Transkrypt

„Nie ma boga nad Tailo”, autor
Nie ma boga nad Tailo
Autor: NEBABA
Najbardziej lubię południowe godziny. Najbardziej lubię, kiedy jest niedziela, a wszędzie
ciepło i jasno. Mnóstwo owadów nad naszymi głowami dokądś goni, leci, śpieszy się. Wtedy
jest najpiękniej na Płaskowyżu nad Zatoką. Jest dojrzałe, ciężkie lato. Biegamy, przewracamy
się i turlamy w wysokiej, pachnącej trawie. Robi się coraz goręcej i widać, że lada moment
słońce minie najwyższy punkt na niebie i pocznie zniżać się nad horyzont. Potem jest taka
chwila wolności i lekkości. I każda trawka nieznośnie nagle drażni, i cali jesteśmy czuciem.
Po tym On idzie po worek – a ja milczę, bo ja zawsze milczę.
Zwykle wtedy staram się doprowadzić do ładu moje włosy i ubranie. Najpierw wyplątuję
te trawki sterczące z mojej grzywki – bo je widzę. Potem gładzę sukienkę, zapinam bluzkę i
nakładam majtki. Na końcu podciągam podkolanówki. Taak – czasami się trochę
zagalopujemy, ale ani jemu, ani mi w niczym to nie przeszkadza. Zresztą, nie narzekam –
zwykle jest mi i tak bardzo dobrze.
Szczęście, że matka już się przyzwyczaiła. Zawsze w taką pogodę wracam późno do
domu. Nie denerwuje się i mnie nie szuka. A kiedy późnym wieczorem dochodzę do furtki –
wesoło macham i drobiąc nóżkami w sandałkach – jak przystało na dwunastolatkę –
podbiegam szybko do mojej starej matki i z uśmiechem wręczam jej bukiet ziół pachnących
jeszcze oszołomieniem południowego żaru. Ona jest już wiekowa. Pewnie umrze. Wkrótce.
Wtedy stanę się dojrzała. Tak czasem myślę, kiedy naprawdę mnie wkurzy…
Kiedyś – pamiętam – pytała gdzie się włóczę sama po pustkowiu. Potem zwykle głaskała
mnie po głowie i jakoś dziwnie tak patrzyła w oczy. Tak smutno. Teraz narzeka tylko, że
wszędzie dzicz, i że nie wolno mnie samej puszczać. Nic jej wtedy nie odpowiadam – bo ja
zawsze milczę. Pilnuję tylko, żeby zawsze wrócić przed zmrokiem. A – no muszę mieć przy
sobie ten cholerny bukiet ziół, czy czegokolwiek, co znajdę. Mogą być mlecze, rumianki,
cokolwiek. Matka uspokaja się, kiedy dostaje te rośliny, ale nie wiem dlaczego.
Ha – ale zanim powrót i smętny wieczór w domu jest łąka i On, i ja, Płaskowyż, i w
oddali, niżej, Zatoka. Uwielbiam takie duszne i gorące południowe niedziele. Wszędzie pełno
pszczół buczących nad naszymi głowami, słońce praży, a łąka uderza w nos i oczy tak
mocnym zapachem dojrzałych woni lata. Wtedy jest najpiękniej nad Zatoką. Tarzamy się w
1
Autor: NEBABA
wysokiej trawie. Potem moment ciszy – jak sen. Po tym On odchodzi na chwilę. Wraca z
workiem.
Siada obok – podobnie jak wtedy, za pierwszym razem, kiedy do mnie przyszedł. I – jak
wiele razy później – bez słowa kładzie mi dłoń po wewnętrznej stronie uda, przysuwa się do
mnie i rozplątuje rzemienie worka. Pamiętam, kiedy zrobił mi to pierwszy raz – a ja
milczałam, bo ja zawsze milczę – to po tym nie rozumiałam, czego jeszcze może chcieć. Raz
widziałam jak moja starsza siostra – córka matki – ściskała się z jakimś Panem w krzakach.
Leżałam cicho i tylko patrzyłam. A oni się bardzo śpieszyli. A ona to jest już chyba dojrzałą
kobietą, bo cycki ma większe i od razu wie, o co jemu chodzi...
Do wsi mamy kawał drogi, więc musiało mu na niej mocno zależeć, skoro tyle przeszedł
w upale. No tak wtedy sobie pomyślałam. Nie przyszło mi do głowy, że może on wcale nie
jest ze wsi. Potem szybko odszedł, a ona została sama. Musiała doprowadzić do ładu włosy i
ubranie, wyplątać takie różne trawki, wygładzić sukienkę, zapiąć bluzkę i takie tam rzeczy.
To dlatego byłam zdziwiona. Czego On może jeszcze po tym chcieć?
A ten wyciągnął ze swojego brudnego worka krzywą, pokracznie polepioną, glinianą
butelkę, dwa kubki i dwie słomki. Zaśmiałam się wtedy bezgłośnie i zaklaskałam w dłonie,
bo od razu rozpoznałam takie rozcapierzone małe słomki do robienia baniek mydlanych. On
nie śmiał się. To znaczy zwykle, kiedy na mnie patrzy to tak jakoś z uśmiechem – ale tylko w
oczach…
Potem podał mi te obydwa gliniane kubki – takie zwyczajne, krzywe lekko – jeden ze
ułamanym uchem, drugi wyszczerbiony. Trzymałam cierpliwie naczynia, kiedy On napełniał
je swoją cieczą. Wreszcie zamknął butelkę korkiem i schował do worka. Podał mi jedną
słomkę a drugą zostawił sobie.
Tak mocno się ucieszyłam, że chciałam od razu sprawdzić, czy ta bańka się uda i jak
daleko poleci. Zamieszałam żółtym promieniem słomki w glinianym kubku i dmuchnęłam.
Wyleciało kilka niewielkich kulistych kształtów, które prawie natychmiast pękły. Trochę mi
nie wyszło, więc spróbowałam jeszcze raz. Tym razem jedna z baniek poszybowała trochę
dalej, nie wiem – może dwa kroki – ale zbyt nisko. Zaczepił ją oset i natychmiast rozprysła
się na drobne kropelki. Wtedy położył mi dłoń na kubku – a ja milczałam, bo ja zawsze
milczę. Wtedy pokazał jak On to robi.
Dwunastolatki bywają głupie. Ale ja jestem inna troszkę. Staram się być mądrzejsza.
Matka mówi, że wkrótce dojrzeję. Tak się wtedy gapi – krowimi oczami – jakby się żegnała z
2
Autor: NEBABA
kimś. Nie wiem czy mogę jej ufać. W końcu coś mnie ciągnie na Płaskowyż, nad Zatokę, tam,
gdzie z łąki wiele, wiele niżej u stóp klifów widać fale przyboju.
Więc kiedy mi położył dłoń na kubku, pokazał jak On to robi. Wcale nie mieszał słomką.
Raz tylko – szybkim ruchem – zanurzył ją w naczyniu, a potem – niedbale niemal – zaczął
bardzo delikatnie dmuchać. Wyglądało to zupełnie, jakby powoli wdychał powietrze nosem i
równie wolno wydychał przez słomkę. Najpierw nic wielkiego się nie działo, ale po chwili
uformowała się maleńka bańka. Szybko zaczęła się powiększać. Mieniła się mnóstwem
kolorów. On – kiedy uznał, że przezroczysta kula jest już dość duża – uniósł ją do góry i
pozwolił, by porwał ją wiatr. Potem zrobił następną – większą. Tej jednak nie dał tak szybko
ulecieć. Pokazał mi ją pod słońce. Najpierw ostre jego światło oślepiło mnie, potem
widziałam tylko zarys, aż wreszcie zobaczyłam, że bańka nie była w środku pusta.
Wydawało mi się najpierw, że wirują w niej drobinki kurzu – ale to nie był kurz. Potem
myślałam, że może to jakiś owad wpadł albo może śmieć z kubka. To też nie było żadne z
nich. Kiedy dokładniej przyjrzałam się, poczułam się dziwnie. Zrobiło mi się duszno z
wrażenia. Widziałam w jednej chwili wszystko, co było w tej bańce. Mogłam błyskawicznie
przenieść wzrok z jednej drobinki na drugą, a każda natychmiast rosła mi w oczach i
pozwalała oglądać się z bardzo bliska. Więc było tam mnóstwo kulek, które powiększałam,
kiedy tylko chciałam. I robiło to na mnie ogromne wrażenie – ale milczałam, bo ja zawsze
milczę. I kiedy chciałam, mogłam patrzeć, i z bliska widzieć, że na wielu z tych kulek ruszają
się takie różne żyjątka. Rosły tam też rośliny. Czasami chodzili po nich ludzie, a czasami
jakieś nieznane mi zwierzęta. Mogłam też usiąść na grzbiecie pszczoły lecącej nad jedną z
łąk, a nawet patrzeć na świat jej oczami. I miałam taki dar, że latałam szybko ponad
powierzchnią dowolnej kulki. A kiedy wybierałam te mocno świecące, czułam – raczej
wiedziałam, że mają w sobie żar, lecz mnie nie parzyły. Mogłam błyskawicznie przenieść
wzrok z jednej drobinki na drugą, ale czułam też, jakbym wszystkie te szczegóły miała przed
oczami naraz. Byłam jednocześnie i w środku, i na zewnątrz – kiedy tylko chciałam.
Nigdy nie widziałam nic równie pięknego! On tylko trzymał tę bańkę przed moim nosem i
pozwalał mi się napatrzeć. Wreszcie, zmęczona wytężaniem uwagi i skakaniem z jednej kulki
na kolejną, opadłam na plecy. Drobinki, kulki i żyjątka zniknęły błyskawicznie w gładko
lśniącej powierzchni bańki na tle błękitnego nieba. Jakby jakaś silna dłoń porwała mnie ku
niebu z powierzchni malutkiej kulki. Leżałam cała spocona i szybko oddychałam a nad moją
głową stała wielka, drżąca bańka. Na jej krawędzi promienie słońca tworzyły fantastyczne
3
Autor: NEBABA
kształty i urzekające błyski. Wtedy On wstał i machnął słomką, a bańka natychmiast poleciała
z wiatrem.
Byłam szczęśliwa. Poczułam się kobietą. Byłam świadoma swoich pośladków i piersi.
Byłam świadoma, czego mogą chcieć ode mnie chłopcy – te wsiowe buraki… Na początku
byłam szczęśliwa. Najpierw obserwowałam kolejne kulki w następnych i następnych, i
następnych bańkach. Potem zapragnęłam zrobić własną. Powoli, bez słów pokazał mi jak
należy to robić. Był dobrym, ciepłym i – jak ja – milczącym nauczycielem. Kilka baniek
zepsułam, ale wreszcie zaczęły mi wychodzić całkiem kształtne owale. I zrozumiałam wtedy,
że tych klika pierwszych, które tak niedbale zrobiłam dla zabawy, przepadło wraz ze swoimi
kulkami wewnątrz. Odleciały już na zawsze, chociaż nawet ich nie obejrzałam. Poczułam się
wtedy taka bardzo nieszczęśliwa i winna, i rozpłakałam się bezgłośnie – bo ja zawsze jestem
cicho.
On chciał chyba mnie pocieszyć – może nie znalazł słów, może lepiej nam było w ciszy –
tylko pogłaskał mnie po głowie. Popatrzyłam w jego szare oczy i widziałam dwie maleńkie
łzy. Spoza tych łez uśmiechały się do mnie blaski słońca odbite w źrenicach jak dwie
bliźniacze bańki mydlane.
Wtedy – bardzo wolno – wstał i wziął mnie za rękę. Poprowadził mnie do pobliskich
karłowatych drzewek. Pokazał mi miejsce w ziemi przy korzeniach jednego z nich. W tę
płytką norkę wsunął butelkę i przykrył kępą suchej trawy.
Potem schował swój kubek i słomkę do worka, który przerzucił przez ramię. W pierwszej
chwili chciałam mu oddać mój kubek, ale gestem powstrzymał mnie. Zrozumiałam, że to
prezent. Wtedy On wykonał ruch jakby chciał mnie przytulić, lecz zamiast tego podskoczył
dwa razy jak źrebak i z przekorną miną uszczypnął mnie w pośladek. Odruchowo uderzyłam
dłoń natręta, co wywołało jeszcze jedno silne uszczypnięcie. Potem odwrócił się i szybko
pobiegł ścieżką w stronę puszczy. Takie było pierwsze nasze spotkanie z wielu pierwszych.
Ale jeszcze zanim się pojawił wiedziałam, że nadejdzie. Kiedy szłam na łąkę, czułam, że tam
jest moje miejsce i wcale mnie nie zaskoczył, ani nie przestraszył.
Całe lato tak się spotykaliśmy. Kiedy go nie było, zawsze znajdowałam pod naszym
drzewem pełną butelkę. Na jej starej glinie wydrapano napis „należę do Tailo”. Dlatego tak
go zawsze w myślach nazywałam. Tailo w języku ludzi Płaskowyżu znaczy „Świat”.
Zwykle jednak przychodził chwilę po mnie. Zupełnie jakby czekał w ukryciu, czy
przyjdę. Na powitanie wyprawiał dzikie harce, czasami grał na piskliwym gwizdku, a
4
Autor: NEBABA
niekiedy stukał w niewielki bębenek. Zawsze też robiliśmy bańki. Wędrowaliśmy czasem
między drobinkami-kulkami i oglądaliśmy kolejne krainy. Bańki były niesłychane – przy
odrobinie wprawy pozwalały się oglądać bardzo długo. Po tym patrzyliśmy jak ich obłe
kształty suną w stronę Zatoki miotane podmuchami kapryśnych wiatrów.
Lato minęło bardzo szybko. Na szczęście matka nigdy nie zobaczyła siniaków po
uszczypnięciach. Ja za to nauczyłam się samodzielnie myć i przeganiałam ją zawsze z
łazienki. No i nauczyłam się też samodzielnie prać moje majtki. Każda dorosła kobieta musi
prać swoją bieliznę. Tu nie chodzi tylko o to, żeby nie odstraszać facetów. Tu chodzi o coś
ponadto. Ważna jest godność bioder i świętość łona – każda dwudziestolatka to wie. Musimy
pozostawać tajemnicą. Chociaż w niewielkim stopniu…
Najbardziej lubię te godziny letniego dusznego południa. Najbardziej lubię, kiedy jest
niedziela, a wszędzie ciepło i jasno. Mnóstwo owadów nad naszymi głowami dokądś goni,
leci, śpieszy się. Wtedy jest najpiękniej nad Zatoką. Jeśli tylko jest ładna pogoda przychodzę
tu z Nim. Biegamy, przewracamy się i turlamy w wysokiej pachnącej trawie. Robi się coraz
goręcej i widać, że lada moment słońce minie najwyższy punkt na niebie, i pocznie zniżać się
nad horyzont. Mam już lekką zadyszkę. Dziwne – ledwie dobijam trzydziestki a już czuję się
taka rozleniwiona. Może jestem chora? Nieważne. Zmęczona siadam na wielkim, zielonym
od mchu głazie i patrzę jak mały szaleje. Jest uroczy. Ma w sobie tyle energii, co ojciec. No i
oczywiście odziedziczył po Nim szare oczy, miękkie dłonie o długich palcach, płową,
kręconą czuprynę. Tak – małe różki i koźle nóżki z uroczym ogonkiem również ma po Nim.
Dziwne, bo po mnie ma tylko to, że uporczywie milczy – a ja zawsze milczę.
Moja matka – kiedy jeszcze żyła – twierdziła, że jestem niegrzeczna. Kazała mi Go
przegonić. Miałam trzymać się z daleka od Płaskowyżu i być przykładną panią domu.
Przecież nie mogłam tego zrobić. Tylko ja tu już zostałam. Lata mnie garbią ku ziemi coraz to
mocniej. Nikt nie przychodzi na moje miejsce. Kto inny może puszczać bańki?
Nie wiem tylko, dlaczego tak wtedy rozpaczałam, po tych pierwszych zniszczonych
bańkach. Widziałam potem wielokrotnie, kiedy taka drżąca kula rozpadała się na mniejsze –
na pozór tylko pękała. Zawsze jednak zostawało po niej niemało mniejszych banieczek, aż
wreszcie rozpadały się na tak małe kulki, że trudno było je dostrzec. Pewnie osiadały na
powierzchniach liści i tam piły je mszyce, czy inne mrówki.
5
Autor: NEBABA
Tylko Jego więcej już nie widziałam. To chyba dlatego, że zbrzydłam i jestem stara. Może
już mu się nie podobam. To – wiem – boli, lecz i tak ciągle czekam. Kiedy przyjdą znowu
wczesne wiosny niepoznania i dojrzałe, pełne lato. Ale czasami wyobrażam sobie, że i ja, i
zatoka, i mały mój syn, i cały mój świat zamknięci siedzimy na tyciej kulce unoszącej się w
ogromnie wielkiej bańce, którą robi dziewczyna siedząca na parnej letniej łące. I wiem –
jestem pewna – że On o mnie myśli, że myśli o każdej z nas. Cały czas ktoś uzupełnia zapas
cieczy w butelce, a ja cały czas posyłam bańki nad zatokę. I wiem – jestem pewna – zima jest
nieunikniona i nie ma boga nad Tailo.
Białystok, 17 października – 12 listopada 2010
6
Autor: NEBABA