Obieżyświat poleca: Grecja z Comeniusem

Transkrypt

Obieżyświat poleca: Grecja z Comeniusem
Obieżyświat poleca: Grecja z Comeniusem
W drogę.
Godzina jeszcze bardzo wczesna. Nie wiadomo właściwie czy to jeszcze noc, czy już dzień.
12 maja br. zaczynamy naszą wielką grecką przygodę. Jesteśmy w komplecie: Iza Majerczyk, Kuba
Napora, Agnieszka Wójcik i nasze niezawodne nauczycielki języka angielskiego: p. Marta
Stawiarska i p. Joanna Skolarus. Wylot z krakowskich Balic, lotniska... powiedzmy sobie szczerze,
na miarę naszych polskich możliwości. Nawet lot jest czymś niecodziennym, romantycy określiliby
go jako wznoszenie się ponad Dachy Świata. Przesiadka we Frankfurcie. Tu spotykamy tych, którzy
wszędzie się śpieszą. Kawa wypita w biegu, szybki rzut oka na pierwsze strony gazet
(obowiązkowo Die Welt albo The Times). Już wsiadamy w samolot do Aten, do kraju marzeń
homeryckich.
Ze świata czterech stron.
Był Olimp i bogowie – to wie każdy, ale u stóp tej góry zabawa może być nawet lepsza.
Zbieramy nasze manatki, a na spotkanie już wychodzą zaprzyjaźnieni Grecy. W autobusie siadamy
gdzie popadnie, zaczynamy tzw. integrację, wspólne rozmowy nie kończą się nigdy. Zrobiło się
bardzo międzynarodowo: uczniowie z Finlandii, Łotwy, Polski, Portugalii, Szkocji, Hiszpanii,
Turcji, no i oczywiści z kraju gospodarzy. Ale to wie każdy, my nie chcemy zgrywać Greka...
Kraj mitów i snów
Pierwszy lunch zrobił na nas wszystkich ogromne wrażenie. Morze, plaża, słońce. Podobno
przyczyną wojny trojańskiej była Helena, ale nawet ona musiała uznać wyższość greckich
krajobrazów. Ruszamy jednak dalej, czekają na nas legendarne Termopile i słynne „This is Sparta”.
Grecy przykładają do swojej historii narodowej jeszcze większe znaczenie niż Polacy. Znany nie
tylko z podręczników, ale i popkultury wąwóz termopilski, w którym zginęło 300 spartańskich
żołnierzy, na czele z królem Leonidasem robi wrażenie. Przed nami jeszcze długa droga do celu
naszej podróży – liczącego ok. 150 tys. mieszkańców Volos u wybrzeży Morza Egejskiego. Nie ma
jednak mowy o nudzie. Poznajemy się nawzajem z naszymi new friends. Nam ukazuje się jednak
schowane w górach Volos. Pełno tam tawern, kawiarni, małych straganików, ludzi, którzy nigdzie
się nie śpieszą, a tzw. „kryzysu” dziwnie brak.
Hello, my friends.
W końcu poznajemy naszych gospodarzy, a potem ruszamy, by doświadczyć ducha
i atmosfery miasta – na spotkanie przygodzie! Miło, że nikt nie został przejechany na ulicy,
bo w Grecji każdy porusza się do drogach, jak mu się tylko żywnie podoba. Sama Grecja nie jest
też dobrym miejscem na dietę. Je się głównie późnymi wieczorami i to w wersji „large”. No i nikt
nie jada tam śniadań! My jednak nie zwracamy uwagi na takie szczegóły. Spędzamy wieczór
w porcie, ktoś przynosi gitarę, śpiewamy, mieszając nasze wszystkie języki. Nieważne, że nikt z nas
nie rozumie greckiego, jest wesoło, jesteśmy razem. Chwilo trwaj...
„Mój kolega ma dzisiaj maturę, nie ma czasu dla mnie w ogóle...”
Matury trwają, ale w Polsce. Tutaj dzień w szkole wygląda zupełnie inaczej. Na lekcjach
brak dyscypliny, reguł, zasad, jest głośno, wszyscy krzyczą, gadają, plotkują, a nauczyciele tez nie
są zainteresowani swoim przedmiotem. O wiele bardziej wolą pogadać o piłce, pięknych kobietach,
dobrym winie.
We wtorek 13 maja skupiamy się na prezentacjach orientujących się wokół The Four
Elements of Nature, a tematem przewodnim był tym razem Fire. Były narodowe i regionalne pieśni
oraz stroje, tradycyjne potrawy, zwyczaje, tańce, greckie przedstawienie o mitologii, no i my...
w strojach harcerskich, z gitarą, z piosenką na ustach. A co, wolno nam!
Resztę dnia spędzamy w mieście na grach integracyjnych i zwiedzaniu rekonstrukcji statku
Argonautów. Jest przy tym kupa śmiechu i bynajmniej nie a la brytyjski humor.
Za granicę wyobraźni.
Środa, 14 maja(?- łatwo stracić poczucie czasu), godzina... nie mam pojęcia. Zgubiłam gdzieś
zegarek.
Wyruszamy na wycieczkę do Meteory, gdzie znajdują się słynne klasztory, niemal zwisające
z nieba, wpisane na listę UNESCO. Po drodze odwiedzamy wiele małych miejscowości,
obserwujemy mieszkańców i ich codzienne życie. Robimy też mnóstwo zdjęć, trochę jak japońscy
turyści... Może to więc skutki globalizacji?
W samej szkole, spotykamy Michała, rodem z Polski. Lekkie złamanie zasady „inglisz only”
Przyjemnie mieć takiego przewodnika, zawsze doradzi, do którego sklepu nie wchodzić, bo łatwo
mogą okantować naiwnych turystów. No tak Grecja... „wolnoć Tomku...”.
W czwartek 15 maja odwiedzamy Archeologiczne Muzeum w Volos, a w nim
uczestniczymy w warsztatach garncarskich. Przypominają nam się trochę czasy przedszkola.
Nie ma to jak upaćkać sąsiada pokaźną ilością gliny. Młodość w każdym języku brzmi tak samo.
Potem wyjeżdżamy do Makrinitsa Enviromental Centre. Może i nie mają tam samochodów,
telefonów, Internetu, kontaktu ze światem, ale co kilkanaście km dalej mieści się tam stok
narciarski... Pokazują nam zdjęcia z ostatnich zim, zaznaczając „To nie jest fotomontaż”.
Wieczorami organizujemy wspólne spotkania na plaży. Ktoś rozpala ognisko. Można poczuć
się jak u siebie w domu, ale w sumie nie ma żadnej różnicy. Daleko, tysiące kilometrów od domu,
las i góry ze słynnych baśni, czasami znikają.
Tak bardzo chciałbym zostać kumplem twym.
Nasz ostatni wieczór jest nieco smutny. Zżyliśmy się ze sobą. Finowie bynajmniej nie
tęsknią za śniegiem, reniferami i św. Mikołajem, Hiszpanie jakoś nie wspominają o Realu, Barcy
czy torreadorach, Szkoci zakopali gdzieś w swoich szafach kilty, no a Grecy tylko przyjacielsko
przypominają Turkom, że sałatka grecka jest lepsza od klasycznego kebaba. Ach, ta polityczna
poprawność.
W końcu przestają się nam mylić greckie imiona, chociaż rezygnujemy, gdy trzeba
zapamiętać tych wszystkich „Papadopulusów” w greckiej reprezentacji piłki nożnej. O Euro 2012
chyba już nikt tu nie pamięta. Tylko w Polsce wciąż wspominamy ten remis 1:1 na meczu otwarcia
z Grecją właśnie, chociaż „Polacy! Nic się nie stało” było jak zawsze – to samo.
Pamiętacie jeszcze Eurowizję AD 2014? Tak, tak, tam gdzie wygrał pan z brodą, zwany
przekornie Conchitą Wurst. Na epokę genderowania Grecy patrzą krzywym okiem, ich serca
podbili nasi Słowianie, przepraszam, Słowianki. A co, jest się czym chwalić w Europie.
I need somebody.
Na
pożegnanie
–
tradycyjna
kolacja
w
greckiej
restauracji.
Pożegnania
do
najprzyjemniejszych nigdy nie należą. Zostawiamy po sobie pamiątki z Polski. Trochę, jak Neil
Armstrong na Księżycu. Tyle, że on oprócz flagi Stars and Stripes i zdjęcia rodziny,
w amerykańskim stylu zostawił pudełko po cheesburgerze. My aż tak radykali nie byliśmy...
Po nas nawet Potop
I to nawet trochę dosłownie. W Polsce w tym samym czasie ogromne ulewy. I oto nastał
wieczór, poranek, dzień piąty – ostatni (piątek 16 maja). Odprowadzamy Łotyszy, Portugalczyków
i Finów na lotnisko- to słynne olimpijskie. Wraz z Grekami i Hiszpanami jedziemy odkrywać
Ateny.
Miasto osnute legendą jest trochę banalne. Pełne turystów, korków, ale nie powala na kolana.
Niewątpliwie celebruje się tam nawet rożek lodów, bo u stóp Akropolu z muzyką greckiej zorby, w
cieniu wielkiego greckiego kryzysu. Ale i tak jest to miasto inne niż wszystkie, bo z tradycjami
antycznymi i uwielbieniem dla wina, kobiet i zabawy.
Tak mijają nasze ostatnie chwile w kraju Zeusa i spółki. Może i o nas napiszą kiedyś mit. O
Comeniusie, co pewnego dnia zrobił sensację w Volos.
Przybywamy na lotnisko, opaleni słońcem już wakacyjnym, spotykamy jeszcze piłkarzy
Panathinaikosu. Wracamy z bagażem niezapomnianych wspomnień i szalonego greckiego
Comeniusa, tymczasem w kraju czeka na nas polska zwyczajność. W Grecji zostawiliśmy swój
własny mit, ale wyruszymy już niebawem, gdy pęd do podróżowania znowu się w nas obudzi.
Już we wrześniu następne spotkanie comeniusowe. Tym razem odwiedzimy Turcję, czyli
wyczekujemy na kebaby, turecką kawę, tradycyjne słodycze, (I)Stanbuł. Do zobaczenia!
Ogromne podziękowania kierujemy do koordynatorek Comeniusa w naszej szkole, naszych
niezawodnych anglistek: p. Marty Stawiarskiej i p. Joanny Skolarus, odpowiedzialnym za wymiany
międzynarodowe w naszej szkole. Jak to mówią Anglicy, well done!
Agnieszka Wójcik