Trzy iluzje Waletowa

Transkrypt

Trzy iluzje Waletowa
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53)
Adam R. Prokop
Trzy iluzje Waletowa
Pierwsza iluzja Waletowa to zapach. Jego nieudolna próba bycia postapokaliptycznym Süskindem na początku Ziemi niczyjej bywa natarczywa, z czasem staje się coraz
rzadszym dodatkiem, by pod koniec niemal zupełnie zaniknąć. Jednak inaczej niż w Pachnidle wszelkie wonne opisy oraz użyte w nich porównania, miast uwypuklać w wyobraźni
czytelnika charakter opisywanej sceny, zdają się jedynie służyć wtórnemu wzbudzaniu
odrazy. Czynione jest to jednak tak prymitywnie i nachalnie, że konotacją staje się bardziej
karykatura, a jedyną możliwą reakcją – wbrew intencjom autora – pozostaje rozbawienie.
Nie sposób inaczej zareagować na jesienny las, który w pierwszym akapicie książki pełni
bliżej niewyjaśnioną funkcję rozłącznika pomiędzy percepcją woni zeschłej trawy od
odoru wydzielanego przez olej napędowy, by kilka linijek później stać się źródłem fetoru
śmierci. Tu nie wiadomo, czy jest to wina tłumaczenia czy oryginału, jednak o ile termin
„zapach” bywa eksploatowany na wiele różnych, najczęściej negatywnych, sposobów
i kontekstów, chociaż językowo wydaje się budzić o wiele pozytywniejsze skojarzenia, to
bardziej neutralne słowo „woń” bywa używane rzadko, a jeśli już, to w znaczeniu synonimicznym dla zapachu. W większości opisywanych sytuacji najwłaściwsze określenia typu
„smród”, „fetor” i „odór” niestety wykraczają poza zakres słownikowy recenzowanej
książki. To zresztą nie jedyny mankament narracji. Podobnie jak z mdłościami walczy
główny bohater, gdy nakłada hełm cuchnący potem i balsamem do włosów, tak też musi
z nimi walczyć czytelnik zapoznający się z kolejnymi opisami osób, w których rozpoczyna
się od wagi, idąc dalej poprzez fizjonomię twarzy po barwę głosu i ewentualne dalsze cechy charakterystyczne, przy czym w każdym z tych opisów podkreślony zostaje dysonans.

Recenzja książki: Jan Waletow, Ziemia niczyja [Ничья земля], przekł. Ewa Białołęcka, Lublin: Fabryka Słów
2016, ISBN: 978-83-7964-150-5, ss. 352. Do recenzji udostępniono egzemplarz sprzed ostatecznej redakcji
i korekty.
1
Okazjonalnie pojawiają się, często infantylne, porównania do świata fauny bądź flory czy
postaci znanych z kinematografii i literatury. Całość nie tworzy jednak wyrazistych, przekonujących figur, a udziwnione, surrealistyczne kreatury. Jest to wynikiem pewnej szablonowości stylu Waletowa, który bardzo grubą, acz niezdarnie nakreśloną kreską, portretuje swoich bohaterów. Apogeum schematyzmu, a zarazem groteskowości zostaje
osiągnięte przy następującym opisie:
Margarita Leonidowna była zadziwiająco podobna z twarzy do smutnej angielskiej kobyły.
[…]. Wysoka, koścista i kanciasta niczym kostka Rubika, czego nie mógł ukryć idealnie skrojony
kostium od Dolce & Gabbana, z wiechciem rzadkich rudych włosów na głowie, wpadła do sali szpitalnej, śmiesznie drobiąc po szarym linoleum […].
— Wołodia! — zawołała Margarita Leonidowna nieoczekiwanie niskim basem, który zwyczajnie nie mógł należeć do tak chudego i niezgrabnego stworzenia (a jednak należał).
Druga iluzja Waletowa to Zona. Tytułowa ziemia niczyja to postapokaliptyczne terytorium doświadczone przez klęski przemysłowe oraz żywiołowe, w wyniku których nastąpiła degrengolada jurystyczno-kulturowa. Ten opis pasuje wprawdzie do standardów
gatunku, jest jednak w wersji Waletowa mało przekonujący, a nade wszystko zbędny. Niczym chojracy z Matrixa rodzeństwa Wachowskich, główny bohater książki, Michaił Siergiejew, porusza się między ziemią niczyją, a otaczającymi ją mocarstwami, w których historia toczy się normalnym, niezakłóconym katastrofami trybem. O ile porównanie z Matrixem da się dość dobrze przyłożyć do wirtualności, a zarazem pewnej nieprawdziwości
życia prowadzonego przez Siergiejewa w teraźniejszości i przeszłości poza ziemią niczyją,
w odniesieniu do konkretnej rzeczywistości Zony, to jednak otoczka fabularno-psychologiczna Waletowa zawodzi. Przede wszystkim zupełnie nieprzekonujące pozostają próby
wyjaśnienia determinacji Siergiejewa, by nie wieść życia w luksusach i bogactwie, egoistycznie korzystając z nagromadzonych przez lata znajomości. Altruizm? Patriotyzm?
Obie te cechy pasują do wykształconego agenta służb specjalnych jak niski bas do Margarity Leonidowny; zresztą podobnie rzecz się również ma z notorycznie sugerowaną nadwrażliwością na zapachy. Ktoś, kto walczy z mdłościami przez pot i balsam do włosów,
powinien konsekwentnie mdleć przy odorze palących się szczątek ludzkich. Takich niekonsekwencji w konstruowaniu postaci Siergiejewa jest więcej. Być może w założeniu
miało to być połączenie siły Batmana z wrażliwością Bruce’a Wayne’a lub postapokaliptyczna wersja Mr. Hyde’a, w którym w określonych momentach odzywają się jednak
2
normy i zasady dr. Jekylla, wyszedł jednak starzejący się Johnny English mimo woli. Podobnie groteskowa jest wizja Rabbiego, niestety bez charyzmy i polotu Sir Bena Kingsleya
w Lucky Number Slevin, budującego swoją armię na kanwie eklektyczno-fundamentalistycznej parodii judaizmu. Postacią enigmatyczną, zarazem równie akcydentalną jak cała
ziemia niczyja, jest Milczek. Nie mówi, choć może. Niczym figury na złotym tle ikony, w
idealistyczny i nierealny sposób komunikuje się z Sergiejewem, będąc jednocześnie jego
cieniem, uczniem, synem, druhem oraz dobrym duchem. Słowo „duch” pasuje także w tym
kontekście, że nie znamy jego przeszłości, imienia, celów i motywów. Co ciekawe, jest on
zupełnie aseksualny. Zresztą chędożenie w Zonie przedstawione zostaje jedynie w kontekście prokreacji. Poza nią stosunki Siergiejewa z Wiką Płotnikową pozostają w sferze
groteskowego romansu „kobiety po przejściach” i „mężczyzny z przeszłością” 1. Jeszcze
bardziej surrealistyczna wydaje się jakakolwiek myśl o erotycznych więziach tęgiego i
piegowatego Władimira Anatoliewicza „Placka” Blinowa, począwszy od tych z jego małżonką, opisaną wyżej Margaritą Leonidowną.
Trzecia iluzja Waletowa to naukowość. Zaczyna się ona od geologiczno-meteorologicznych wywodów, których przeciętny czytelnik i tak nie będzie weryfikował. Warto
wspomnieć tutaj, że sylwetka geologa Łebskiego może budzić mniej lub bardziej uzasadnione skojarzenia z prof. Kuppelweiserem z kultowej Seksmisji. O ile tutaj karykatura jest
zamierzona, to w innych miejscach podejmowane są próby aspirujące do naukowego uzasadnienia możliwości powstania Zony. Ma to miejsce nie tylko na bazie nauk ścisłych. Banalny, a propagandowy dyskurs pomiędzy Siergiejewem a wdową po jego dziadku, sprowadza się do tego, że wszystkie istoty są albo roślino- albo mięsożerne. Przeniesienie tego
na sferę antropologii skutkuje wypaczoną wizją człowieka, która niestety całkiem rzeczywiście jest serwowana czytelnikowi przez autora. Z tej perspektywy nie dziwi więc spiskowa teoria dziejów w ekonomii i polityce, która jest przemycana pod płaszczykiem
sprawdzonych informacji dziennikarskich, a sankcjonowana długoletnim doświadczeniem życiowym głównego bohatera. Nie wychodzi ona jednak poza slogany i truizmy, których nie powstydziłaby się żadna partia populistyczna, dążąca do ogłupienia narodu. Za
przykład niech posłużą tu dwa: „Gdzie władza, tam zawsze znajdą się niezadowoleni.
I miejsce dla nich.” oraz „To przed komisją egzaminacyjną trzeba oszczędzać namalowane
babcie, dziadków czy mamusie z wózkami. A wy nie staniecie przez żadną komisją…”.
1
Określenia pochodzą z tekstu piosenki J. Pietrzaka Czy te oczy mogą kłamać.
3
Zresztą nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Waletow mitologizuje i idealizuje możliwości komunizmu w wydaniu ZSSR, a sielankę raju na ziemi przenosi na Kubę rządzoną
przez Castro. Demokracja natomiast jest daleka, skłonna do wynaturzeń i niepewna. Wizja Władimira Władimirowicza…, przepraszam! Aleksandra Aleksandrowicza jako wieloletniego prezydenta, a następnie cara wydaje się stanowić również nie do końca zamierzony akcent groteskowy. Podobnie prezentowane przez autora tło geopolityczne, gdzie
spiskowa teoria dziejów i legenda zwyrodniałych elit grają pierwsze skrzypce, zdają się
być zagubionymi rekwizytami z uniwersum Gogola. Całą powieść, oczywiście niedokończoną w wielu wątkach, tak aby czytelnik zechciał sięgnąć po część kolejną, można skwitować parafrazą tekstu popularnej polskiej piosenki: cała akcja jest jak film, tani, klasy „B”.
Facet się pałęta w niej w nieciekawym tle. Autor książki forsę wziął (potem zaczął pić?) i
z fabuły wyszło dno, zero, czyli nic2. A tym, którzy dostali niestrawności po lekturze „Ziemi
niczyjej”, pozostaje wypić siedem gram czystej i zjeść ukraińskie sało na zagrychę.
„Ta niedziela jest jak film, tani klasy "B" / Facet się pałęta w nim w nieciekawym tle, / Scenarzysta forsę
wziął, potem zaczął pić / I z dialogów wyszło dno, zero, czyli nic” (A. Mogielnicki Bal Wszystkich Świętych,
przyp. red.).
2
4