wersja do druku

Transkrypt

wersja do druku
DZIENNIKI
nika wydarzeń skandaliczna. Jeden artykuł Chomińskiego o najnowszej muzyce dobry — ten ma zawsze
wszystko w dupie, robi swoje — jeden coś wart, choć
„wtedy” tak był cyniczny. Ale cynizm to przynajmniej postawa jakoś uczciwa (przyznał mi się do niej
kiedyś).
I pomyśleć, że nic się nie da sprostować, bo akurat
trwa moja niełaska i te skurwysyństwa zostaną w bibliotekach na wieki. Po cholerę być uczciwym — naprawdę chyba uczciwość to głupota, a dobra pamięć
— choroba umysłowa. Bristigera odtąd nie znam —
ale co mi z tego?
Zdenerwowałem się przesadnie i potem już niewiele
zrobiłem. Cała nadzieja w lekcji angielskiego: nad angielskim pracuję mało, ale krzepi mnie bezosobowy
obiektywizm tej czynności. Lubię przy tym atmosferę
u Henia [Henryka Krzeczkowskiego]: rozsądna narcyzowatość, pracowitość, konsekwencja w literackiej
pracowitości, która mi dość imponuje, bom do niej
niezbyt zdolny. Może to zresztą u Henia taka poza, ale
mnie krzepi — nie bardzo jest się czym krzepić, wobec zwłaszcza szerzącego się skurwysyństwa i bzika.
No nic: obiadek i na lekcję!
Stefan Kisielewski
Zeszyt I
31 maja
Nareszcie po długim okresie chmurnego zimna trochę słońca. Waham się, czy pisać czy też pojechać
na rowerze lub opalać się na słońcu. Pisanie „dla siebie” rzecz złudna, trudna, choć czasem w perspektywie lat owocna. Wybieram kompromis: godzinę poopalam się na balkonie, a potem będę pisał. Przy
śniadaniu przedłużam lekturę gazet — są pod znakiem Francji. Decyzja de Gaulle’a pozostania i rozwiązania parlamentu głupia i niebezpieczna. Innej
się po jego wielkomocarstwowej megalomanii nie spodziewałem: jego pogarda dla partii opozycyjnych, ruchów społecznych, parlamentaryzmu etc. do złudzenia przypomina naszą Sanację. Tępawy korespondent
„Życia Warszawy” po raz pierwszy pisze, że robotnicy komuniści krytykują wydawanie forsy na force
de frappe. Przed Komunistyczną Partią Francji stoi
ciekawy problem: polityka zagraniczna de Gaulle’a
odpowiada Rosji i jej satelitom, ale pociąga za sobą
olbrzymie koszta na własną energię nuklearną i rezygnację z dobrodziejstw amerykańskich inwestycji. Co
wybierze KPF? Ciekawe!
W ogóle widzę we Francji trzy wyjścia: 1) de
Gaulle tłumi wszystko siłą (wojsko) i rządzi dalej
jak Piłsudski, 2) komuniści podburzają masy i doprowadzają do Frontu Ludowego (co wtedy z polityką zagraniczną?!), 3) tworzy się rząd centrolewicy
Mendes-Fran- ce’a lub Mitteranda, który powraca do
tradycyjnego proamerykanizmu, wpuszcza Anglię do
Wspólnego Rynku, rezygnuje z mrzonek. Trzecie najrozsądniejsze, ale rozsądek nie zawsze wygrywa.
Miałem już zacząć pisać, gdy przyniesiono paczkę
książek z PWM [Państwowe Wydawnictwo Muzyczne]. Przejrzałem zmajstrowaną przez muzykologów „Polską współczesną kulturę muzyczną 1944—
1964” i tak się zdenerwowałem, że straciłem ochotę
do wszelkiej pracy (starcza nerwowość!). Bristiger i
Jarociński łżą jak z nut, wazelinują się Lissie i Chomińskiemu, sprawę socrealizmu niemal pomijają, zamazują, kręcą. Jeszcze Jarociński trochę się tam bije
w cudze piersi, skrzętnie przemilczając swój udział,
ale Bristiger pisze już istny panegiryk, sławiąc pod
niebiosa najgłupsze wypociny „Zosi”. Cóż za skurwysyn — bo co do tamtego, to nigdy nie miałem
złudzeń. Przy okazji oczywiście całkiem wymazali
mnie i moje polemiki estetyczne, Bristiger pominął
nawet zbiory artykułów i recenzji pisząc: „Co się
zaś tyczy codziennego życia muzycznego w Polsce,
to tylko Zygmunt Mycielski i Jerzy Waldorff wydali w formie książkowej felietony śledzące jego przebieg”. Głupie bydlę. Fałszerstwom sprzyja pominięcie w bibliografii pism „Tygodnika Powszechnego”.
Cała zresztą książka roi się od typowo muzykologicznych niechlujstw, błędów i nonszalancji — kro-
3 czerwca
Byłem dziś w ambasadzie włoskiej na święcie narodowym. Koktajl na stojąco, atmosfera niezbyt ciekawa. Z rządu widziałem Jędrychowskiego, Trompczyńskiego i kogoś tam jeszcze. Patrzyli na mnie koso,
oczywiście obyło się bez żadnych ukłonów. Oni w
ogóle nie mają pojęcia o niczym, są „zalienowani”,
zajęci, przepracowani, wkręceni w warszawski kołowrót. Biedni ludzie - ale kto im to wytłumaczy Byli
też wszyscy posłowie „Znaku”. Zawiey [Jerzy Zawieyski] roztrzęsiony, żyje jeszcze wypadkami sejmowymi, zhisteryzowany. Stach [Stanisław Stomma] zaabsorbowany (nie wiedzieć czym), roztargniony, chce
wciąż z kimś rozmawiać, ale nie wie z kim. Jeden
Mazowiecki rozsądnie spokojny, tyle że zbyt przejęty
personalną walką o władzę. Po co mu to — toć on
rządził nie będzie! (inna rzecz, że go mogą wyrzucić).
Korespondenci zagraniczni zdezorientowani —
Niemki najwyraźniej przerażone, nie bardzo chcą rozmawiać z opozycją pod pretekstem, żeby „nie szkodzić” — one też już dały się zbzikować. Francuzów
nie ma — wstydzą się za de Gaulle’a. Paru ubeków
nasłuchuje ostentacyjnie. Ja byłem z J., dziwny facet — czyż to możliwe, co twierdzi Lidka, że on jest
„na usługach”? Aż się boję pisać. W sumie wieczór
niemiły, raczej nie będę chodzić — nic się z tego nie
ma, a właścicieli naszej polityki szlag trafia — że coś
się tam niby robi za ich plecami. Nic oni nie rozumieją, prowincja się tu zrobiła, sztywna i drętwa —
oni uważają, że im dłużej nic się nie dzieje, tym lepiej — a znów M. [Moczar] jedyną szansę zrobienia
ruchu widzi w „antysyjonizmie”. W sumie mydło czy
jak się mówi w krykiecie „masło”, sytuacje, gdy kilka
1
kuł ugrzęźnie w bramce i nie sposób ich wybić. Nie
mógł tego pojąć poczciwy Gronousky i wyjechał rozgoryczony — jemu też się śniła idea Polski jako pośrednika między Wschodem a Zachodem, z nim jako
akuszerem. Ba — niejeden by chciał... (— Chciałbym
panią mieć po raz drugi. — Jak to po raz drugi?! —
Bo już raz chciałem).
pokoju świata, a raczej w ogóle jakiegoś ogólnego
sensu (czy to jest możliwe?), lepiej by było, gdyby
na czele Ameryki stał taki Nixon, nie kokietujący
liberalizmem, lecz kierujący się jasno i bezwzględnie amerykańską racją stanu. Taki dogadałby się z
Sowietami, bo rzekomy czy prawdziwy liberał kusi
Rosjan, aby go „rozgrywać” taktycznie (słynna rozmowa Chruszczowa z Kennedym w Wiedniu: rozmawiali jak gęś z prosięciem, podczas gdy z Nixonem
rozmawiałoby się cynicznie i o realiach — wy nam
dacie to, my wam damy to). Co prawda, jak się Amerykanie znów dogadają z Rosjanami, to Polska będzie
sprzedana Rosji jeszcze raz, tym razem bardzo uroczyście, „w imię koegzystencji”. Usiłowałem to kiedyś wytłumaczyć (przez tłumacza) Gronousky’emu,
ale z udaną czy prawdziwą naiwnością nie dawał się
przekonać.
Upał straszny, słońce, truskawki, próbuję kończyć
tę nieszczęsną kołysankę na fortepian. Wacek [Wacław Kisielewski — syn autora] przyjechał z Niemiec,
opowiada o staroświeckim luksusie w Baden-Baden
(hrabiny, książęta, kasyno, golf). Szkopom dobrze, bo
podobnie jak Japończycy nie wydają forsy na broń
nuklearną, spuszczając się na Amerykanów. A Francja?!
Mam różne zabawne myśli na temat, jak to młodzi zwolennicy Marcuse’a i Cohn-Bendita (coś w rodzaju naszego Michnika) przelicytowali w rewolucyjności komunistów, na co ci ostatni okropnie się
gniewają. Istotnie: Komunistyczna Partia Francji, licząca się z tysiącznymi „względami i urzędami”, a
przede wszystkim z rosyjską racją stanu, to już obrośli w mieszczańskość konformiści wobec płomiennej”
młodzieży z czarnym sztandarem. Pszon twierdzi, że
kiedy Żydzi opuścili komunizm, który niegdyś stworzyli, ten przestał być sobą, przestał być rewolucyjny.
Zaopatrzył się nawet w swój antysemityzm - cha, cha,
cha!
A propos Żydów. Chomiński, którego pochwaliłem
za cynizm, dał jego próbkę, ale ohydną: w wywiadzie
dla „Kierunków” oskarżył Lissę, że sprzyja muzykologom niemieckim i amerykańskim i pośrednio oddaje
Niemcom nasze muzyczne średniowiecze. Jestem w
rozterce: Lissa to postać spod ciemnej gwiazdy, za
stalinizmu działała w sposób wiadomy, potem obzdurzyła swym quasi-naukowym bełkotem całą naszą
muzykologię, ale ta denuncjacja jest głupia i obrzydliwa. Wczoraj spotkałem na Krakowskim Lutosa
[Witolda Lutosławskiego] i Grażynę [Bacewicz], mówili, że Chomiński jest umierający i po co mu to.
Ano po prostu zawsze świnia. A swoją drogą, „kto
mieczem wojuje...”
Chomiński kiedyś w okresie stalinowskim powiedział mi wprost, że pisze o muzyce przeciwnie, niż
myśli. Wtedy uważałem, że to była odwaga, teraz
widzi mi się, że świńskie asekurowanie się.
Prasa konstruowała już teorię, że pastor King i
obaj bracia Kennedy padli ofiarą spisku „reakcji”,
5 czerwca
Czytam ciągle całą prasę, tygodniki „literackospołeczne”, jeszcze dokupuję różne dziwolągi w rodzaju „Żołnierza Wolności” lub „Walki Młodych”.
Jest to istny masochizm, bo ilość bzdur tam. zamieszczonych przekracza normalne ludzkie pojmowanie. W do- datku przygnębiająca jest niezręczność tej
roboty — dowodziłaby ona, że to wszystko niczemu
nie służy i jest w ogóle bez znaczenia. Obok siebie
na przykład umieszczone są: wymyślania na Amerykanów, że nie chcą bezwarunkowo zaprzestać bombardowań w Wietnamie, i triumfalne zachwyty, jak
to „bojownicy” walą tychże Amerykanów z moździerzy w samym środku Sajgonu. Albo rozdzieranie szat
na kłamliwe wieści zagraniczne o polskim antysemityzmie, a obok radosna rewelacja, że Marian Kargul
nazywa się w istocie Abraham Icek Kargiel. Co za
idioci to robią — i dranie, bo przecież Kargul (zresztą
zaiste ministerialna głowa) załatwiał sprawki różnym
„aryjskim” wiceministrom - o czym pisze się enigmatycznie, a raczej nie pisze się. A niech ich szlag! I to
posłuszne, sowieckie szczucie na Amerykę, budowanie
całego systemu o demonizmie Amerykanów, systemu
mitów: marksizm to mitologia dla mas.
Ta lektura uświadamia mi coraz dobitniej, na jaki
pechowy dla siebie okres trafiłem: moje zamiłowanie
to publicystyka polityczna, oczywiście moja własna,
indywidualna — a tego jednego właśnie tutaj robić
nie wolno, bo to zakłóciłoby tutejszą mitologię. Mitologia ta dostaje zresztą od czasu do czasu w łeb, ale
nikt tego nie zauważa. Tak było z de Gaulle’em: moje
proroctwa w „Interplayu” sprawdziły się jak złoto, a
ileż było o to wrzasku. Teraz za to nikt nic nie mówi
— ja mówię, ale prywatnie: kawiarniany polityk, tyle
że miewa rację (jak profesor Kot za czasów Piłsudskiego). Czyżby z pogardzanych „okien kawiarni” widać było lepiej?
7 czerwca
Robert Kennedy został zabity i to, jak się zdaje,
wręcz przypadkowo, przez młodego fanatyka jordańskiego, jako odpowiedź na oświadczenie „Bobby’ego”,
że należy dostarczyć Izraelowi pięćdziesiąt samolotów
„Fantom”. Jest to dla mnie wstrząsająca tragedia
osobista — polityczna mniej. Specjalnego nabożeństwa do tego działacza nie miałem, wydawał mi się
zimnym graczem, owładniętym ambicją. Nie miałem
zresztą (pewno to herezja) przesadnego nabożeństwa
do jego zabitego brata. Moim zdaniem dla sprawy
2
czyli prawicy. Ciekawym, co ci łgarze zrobią z owym
młodym Arabem — coś na pewno wymyślą. A swoją
drogą smutne to, lecz prawdziwe, że zamachy te są
wynikiem... nadmiernej demokracji: gdy każdy człowiek może mieć broń, każdy stan jest osobną republiką, policja ma ograniczone możliwo ści działania
prawnego - to i skutki. Czyżby tylko jeden Stalin
wiedział, jak rządzić 200-milionowym narodem? Czy
demokracja to przeżytek? Smutne myśli, a tu w dodatku tak gorąco: gorąco przygnębia mnie zawsze, ma
w sobie coś trupiego. Odpowiada to zresztą może charakterowi niniejszych notatek, mających być czymś w
rodzaju „pamiętników źółciowca”, gdzie wyładuje się
drobne wściekłości, których nie sposób wylać gdzie
indziej. Zwłaszcza od czasu wydarzeń marcowych, od
kiedy przestano mi puszczać felietony czy cokolwiek
— wprawdzie i tak z powodu cenzury pisało się o niczym, to jednak można było jakoś wyładować się zastępczo — np. naurągać na usługi, turystykę etc. Teraz już nic nie można — tylko w domu sobie a muzom.
Być skazanym na życie „w wieży z kości słoniowej”, i
to w środku socjalizmu — niebywały paradoks. Ano
cóż, jak powiedział towarzysz Krasko, kultura polska
nie skorzysta z naszych usług. Znalazł się właściciel
polskiej kultury — przerażony osioł. Zawsze, poza
Poznaniem, był bojowy (bojowy = boi się).
W „Polityce” wiceminister, [Kazimierz] Rusinek,
pisze o literaturze współczesnej, obłudnie pyta, dlaczego w Polsce pisarze uciekają od aktualnego tematu, bagatelizuje rolę cenzury. Też łgarz — i po
co to staremu? A dawniej wydawał mi się lepszy od
innych.
Dziś, idąc parkiem po gazety, układałem sobie imaginacyjny dialog ze Stommą: że zajmowanie się dziś u
nas polityką wymaga ustawicznego kłamania, powtarzania kłamliwej historiozofii opartej na pomijaniu
niewygodnych faktów i ślepym kopiowaniu sowieckiego schematu propagandowego (np. o demonizmie i
imperializmie Amerykanów oraz o barankowej łagodności rosyjskiej).
Ponieważ jestem człowiekiem słowa i nie chcę niszczyć jego wartości ustawicznym kłamstwem, więc —
rezygnuję z polityki. Implicite zawiera się tu myśl,
że i Stommą powinien zrezygnować, boć katolik nie
powinien kłamać. Ale dialog był nie tylko imaginacyjny, lecz i trochę sztuczny, bo Stommą o nic mnie
nie pyta, a moja splendid isolation trochę jest obłudna, bo wymuszona.
Upał ogromny — ze 30 stopni w cieniu. Piszę kołysankę, wieczorem idę na koncert. Forsy nam starczy
na parę miesięcy, stworzono mi więc, co mnie wciąż
frapuje, osobliwą karę: życie w łagodnej próżni, w samym środku gotującej się jak kocioł Warszawy. Jak
8 czerwca długo można żyć i pisać bez społecznego odzewu, dla
siebie, po klasztornemu (podobnie żyje o piętro niżej
rzekomy „spiskowiec”, niedawno butny gaduła, teraz
Wczoraj wieczór byłem u Wańkowicza: siedzielismętny i na utrzymaniu żony Staszewski)? Oto jest
śmy na narożnym wysokim balkonie, żeby uniknąć
pytanie — jak długo? Jednak w okresie stalinowskim
podsłuchu — widok piękny na kino „Moskwa”, plac
w Krakowie było mi łatwiej — miałem swoje środoUnii i w ogóle. Wypiłem butelkę jarzębiaku. Stary
wisko, zaplecze, przyjaciół. W Warszawie jest demogadał, kręcił, zachodził mnie z różnych stron, jak to
niczniej, bardziej po sowiecku. Ale cóż: żyć trzeba!
on, pytał o coś i nie czekał na odpowiedź. W istocie
(„Życie w odbycie, czyli pamiętnik gówna”).
rzeczy szło mu o to, że ma dawno napisaną książkę
o Żydach, chciałby ją teraz wydać, a nie wie, czy
9 czerwca
go tu „środowisko” nie zadziobie. Dał mi maszynopis, rzecz ciekawa, choć nie najgłębsza i efekciarska.
Wczorajszy koncert znakomity. Para amerykańZgodziliśmy się, że o ile po Bermanie i Róźańskim skich skrzypków grała podwójny Koncert Bacha niezrozumiały może być w Polsce antysemityzm, to już zrównanie: z soczystą swobodą, a zarazem precyzyjantysyjonizm jest kompletną bzdurą. Nie chcieć Ży- nie, ten przepiękny. Sporo też było Rave- la, nudnawy
dów w Polsce i nie chcieć ich w Palestynie — no to Berlioz, no i „Areana” Varese’a, potęga — pomyśleć,
gdzie mają być?! Wańkowicz ciekawie mówił o Ame- że to utwór sprzed 40 lat! Widać to może w perryce.
kusji, która choć tak bogata, brzmi już dziś jak coś
Dziś, jak przypuszczałem, prasa kręci jak może w znanego. Ale utwór fascynujący — wyobrażam sobie
sprawie zabójstwa Kennedy’ego. Karolek Małcuźyń- ryki protestu 40 lat temu w Nowym Jorku. A swoją
ski w „Trybunie Ludu” bredzi o prawicowym spisku, drogą rozumiem, że Varese zamieszkał w Ameryce:
że zawsze ofiarą padają ludzie „po- stępowi” — a to muzyka Nowego Świata!
właśnie wczoraj Wańkowicz opowiadał o zabiciu woNa zjeździe Pisarzy Ziem Zachodnich i Północdza faszyzmu amerykańskiego — Rockwella. Ten Ka- nych sekretarz śląski Gierek wyrąbał mowę. Tym rarolek z dobrej rodziny, brat Witka, ojciec dyrektor zem mizdrzył się i łasił, a wszystko co złe zwalił
Giełdy Warszawskiej (hę, hę, gdzie te czasy), a on na „wichrzycieli i bankrutów politycznych”. Literałże jak stary komunista. Pojętny ludek ci Polacy! A tura winna współtworzyć socjalizm, podnosić na duznowu w „Polityce” wymądrza się Passent. Głupie chu, szukać pozytywów — choć i dawać „krytyczne
Żydy, aby się ratować, napiszą z patosem każdą bujdę spojrzenie” (tyle że nie powiedział, jak to zrobić wo— a potem i tak wylecą. I dziwią się, że się ich nie bec cenzury, która rządzi wszechwładnie). Mowę ktoś
żałuje.
mu oczywiście napisał (Szewczyk?), jest gładka, obła,
3
frazesy uszeregowane prawidłowo, nic ze stereotypów
nie opuszczone. Nie przychodzi mu na myśl, z jakiego
właściwie tytułu on poucza pisarzy, jak mają pisać.
Bardzo katolicka mowa, „módl się i pracuj” — tyle że
modlić się trzeba do partii, która realizuje logikę dziejów. A co, jeśli dzieje nie są logiczne, lecz bzdurne i
pisarz to widzi? Ano — powinien tę wiadomość schować dla siebie, a pisać nobliwie ku pokrzepieniu serc.
Koncepcja nader konformistyczna — kardynał Wyszyński się kłania. A co z literaturą buntu, rewolucji,
opozycji? Alles ist voruber, alles ist vorbei. Komuniści przy władzy biją konformizmem wszelkie rządy
mieszczańskie, stąd też wyręczać ich muszą CohnBendity (Żydom, oderwanym od tradycyjnego podłoża, łatwiej uchwycić imponderabilia nowej negacji
— negacja przecież wciąż się odnawia. Pisze o tym
Wańkowicz, poza tym jego książka o Żydach dość jest
słaba, chaotyczna i niezdyscyplinowana, miejscami
nazbyt osobiście nienawistna).
Dziś już słońca nie ma. Cieszę się na wyjazd do
Sopotu, kołysankę piszę małymi dawkami: jakoś leci,
ale pierwotna idea całości gdzieś się rozproszyła —
to skutek długiej przerwy (przeszło dwa lata, zacząłem ją przecież w Karolinie, w listopadzie 1966).
Mam ciągle ideę krótkiego, szybkiego utworu na orkiestrę, który zrealizowałby wszystkie moje skłonności do perpetuum mobile. Jedno wielkie crescendo,
smyczki jako ruchliwe tło, grupy dęte jako soliści, no i
oczywiście perkusja. Problem tylko w temacie — jak
najmniej tematycznym, lecz wyrazistym, wbitym w
głowę jak obsesja.
Pisownia nutowa jak zawsze tradycyjna. Napisałbym to szybko — aby tylko zacząć.
Komuniści dużo w Polsce zrobili, odbudowali, przemieszali, zintegrowali, wykształcili (tyle że siebie
nie), dlaczego dalej już nie mogą? Bo wykluczyli element fermentu i zmiany — a bez tego nie ma ognia,
entuzjazmu, wszyscy obojętni, rozleniwieni. Moczar
to chyba trochę rozumie, ale antidotum chce dać tanie: nacjonalizm, antysemityzm. Na epokę z jednej
strony big-beatowych degeneratów, z drugiej CohnBenditów (Michników) to za mało i za słabo. Zęby
był w marcu pojechał na uniwersytet, toby coś zrozumiał z tego „buntu młodych”, ale on się boi: też
już stary Zresztą i mnie ta młodzież złości beztroską
niewiedzą o niedawnej przeszłości, ale w tym pewno
ich siła. Siła to jest coś, co wykracza poza dotychczasowe kategorie, zaskakuje, dziwi, drażni - ale jest!
być długi, podczas gdy twierdzenie „ jesteś wielbłąd”
brzmi krótko i jasno.
Niegdyś mówiono, że polityka to sztuka realizowania możliwości. U nas (w komunizmie) do tego trzeba
jeszcze mieć jako pokrywkę interpretację natury ideologicznej, to znaczy strzelisty akt wiary, zbudowany
z rytualnie, zawsze w jeden sposób złożonych zdań,
o „nieugiętej walce bojowników o wolność i socjalizm”, o-„knowaniach imperialistów” i „drapieżności
monopoli”. Układ i dobór zdań jest ważny — to rytuał, który musi wbić się w głowę. Przejrzał to na
przykład cynik Arski, jego felietony w „Expressie”
to szczyty utrafienia w intencje pana i władcy —
a i tak łobuza w końcu wyrzucą, nic mu nie pomoże
(co do tej osoby staję się antysemitą — to, co on
wypisuje o Izraelu, to szczyty’ świństwa). Wszyscy
komuniści źle kończą, chyba że na czas umrą jak
Zawadzki; kopniak dany za wierną służbę, to tradycja od czasów ojczulka Stalina: każdy tu zostanie ukarany, choć formalnie nie za to, co zrobił (Jeżów, Berta). Czytam „Wielką czystkę” WeissbergaCybulskiego, cóż za niesamowita tragedia: 11 milionów chłopów zmarło z głodu podczas kolektywizacji,
od 1936 miliony w więzieniach, a do tego Zinowiew,
Kamieniew, Radek, Bucharin, Piatakow, Tuchaczewski, Jakir, Blucher, tysiące innych, sprawa Kirowa,
Gorkij, po wojnie szały Berii, sprawa lekarzy Żydów i wreszcie, po śmierci Stalina Beria zabity przez
własnych współkolegów (pono dosłownie), Malenkow
znika, Chruszczow odchodzi w niebyt...
Tym wszystkim Zachód nie bardzo się interesuje:
lewica nie chce, prawicy nie wypada. A oto z racji tragedii Kennedy’ego moskiewska „Prawda” pisze o Ameryce: „Strzały te stały się możliwe przede
wszystkim dlatego, że w kraju rządzą siły nie powstrzymujące się przed niczym w swoim dążeniu do
rozdeptania i unicestwienią tego, co w ten czy inny
sposób nie jest im na rękę”. I kto to mówi?! Ale
nikt się nie dziwi, młodzież zapomniała, kto co wie
o Bucharinie czy Berii — chyba maniacy. Zresztą
zbrodnie popełniane „przy budowie socjalizmu” nie
są zbrodniami — tylko zbrodnie imperialistów się liczą. Jak się to powtórzy milion razy w prasie, telewizji, radiu, to ludzie uwierzą. „Udowodnij, żeś nie
wielbłąd”. Wszystko to stoi na kłamstwie, ale dla odpowiednio wychowanych przyszłych pokoleń (wbijanie w głowę od dziecka) przestanie być kłamstwem:
nikt nie może żyć z myślą, że wciąż kłamie, nikt nie
będzie co dzień polemizował z każdym słowem radia,
9 czerwca telewizji, prasy. A więc kłamstwo stanie się prawdą
— w głowie się kręci. Orwell miał rację — to był
Sobota i niedziela to punkt szczytowy czytania ga- wielki prorok. A głupi Zachód, nie interesujący się
zet — w ramach ulubionej akcji autodrażnienia się. prawdą i kłamstwem na lekceważonym Wschodzie
Gazety piszą nieprawdę, ale tak daleko posuniętą i oraz wstydzący się antykomunizmu, ściągnie na świat
wkorzenioną, że aby udowodnić nieprawdziwość jed- nieszczęście: stworzą się, jak u Orwella, trzy supernego krótkiego zdania, trzeba by takich zdań po- mocarstwa — Euroazja, Oceania, Afrykania, jedna
wiedzieć dziesięć - a któż by tego chciał słuchać. totalistyczna i terrorystyczna po leninowsku, druga
„Udowodnij, żeś nie wielbłąd” — taki dowód musi maoistyczna, trzecia według Marcuse’a czy Guevary
4
(choć to „bojownicy wolności” — Marks też tak o Fi donc!
sobie myślał). Okaże się, że te trochę lat, które żyłem do roku 1939, to będą jedyne lata nie spędzone
w domu wariatów.
A swoją drogą coś z tym „leninizmem” na Zachodzie musi byćkiepsko, bo w „Trybunie Ludu” ukazał się artykuł jakiegoś profesora doktora (jakżeby
inaczej) filozofii Wł.[adysława] Markiewicza, który
ogromnie rozdziera szaty, że Marcuse, Adorno i inni
śmią inaczej interpretować Marksa niż tutaj. Oczywiście taka scholastyczna polemika (pomijająca, rzecz
jasna, wszelkie fakty wielkie jak słoń, np. stalinizm i
przeróżne jego pochodne) jest śmieszna, ale świadczy, że owe Cohn-Bendity napędziły jednak naszym
komuchom straszka (Wańkowicz cytuje jakiegoś żydowskiego zresztą socjologa, twierdzącego, że Żydzi,
najmniej związani z konformistyczną tradycją otoczenia, bardzo są podatni, aby stawać się katalizatorami wstrząsów, rewoltujących tę tradycję: oni w
końcu stworzyli komunizm, a widząc, że zeskorupiał,
zaczynają go rozbijać; stąd pewno ów nagły antysemityzm naszych władców i aresztowania studentów).
A swoją drogą na Zachodzie zaszedł ciekawy proces. O ile w dawnych dobrych mieszczańskich czasach starsi imponowali młodzieży, młody człowiek
chciał naśladować dorosłego, jak najprędzej być dorosłym, o tyle teraz, po dwóch straszliwych wojnach,
po Hitlerze, Stalinie i opanowaniu olbrzymich połaci
świata przez wariatów, młodzi doszli do wniosku, że
ich poprzednicy generalnie zawalili sprawę, że trzeba
ich zdetronizować, rozbijając im wszelkie szacowne
mity. Zabawne, że uderza to i w komunistów, i w de
Gaulle’a. A co w Rosji?
10 czerwcu
De Gaulle pokazał swoją małość — zresztą starość
często ludzi pomniejsza. Chce udowodnić, że nie tylko
on, ale i jego ekipa są Francji niezbędne — tymczasem gaullizm bez de Gaulle’a nie będzie miał sensu
— tak jak sanacja bez Piłsudskiego. A przecież mógł,
pozostając prezydentem, powołać rząd Mendesa czy
Mitteranda, żeniąc ich po trochu z gaullizmem. Nawet paru komunistów by nie zaszkodziło: najlepszy
sposób na skompromitowanie komunistów to powoływanie ich do rządów parlamentarnych — oni są dobrzy (?!) tylko w opozycji albo gdy rządzą totalnie.
Ale na decyzji „starego” zaważyła małostkowa ambicja osobista: nie chce gadać z ludźmi, którzy go śmieli
krytykować. No i boi się o swój monopol w polityce
zagranicznej (głupiej, megalomańskiej, szkodliwej dla
Zachodu, a — poza elementami propagandowymi —
bezwartościowej dla Wschodu). Każde zbyt długie
rządy jednostki kończą się kompromitacją i bzdurą
— chyba że gościa wycofają na czas, jak Churchilla
czy Adenauera. Co prawda de Gaulle nie taki stary
(78 lat), ale starczym uporem bije tamtych. Jeszcze
narozrabia — hę, hę! Dobrze tak Francuzom, pamiętam, jak goście z ambasady warszawskiej, najpierw
antygaulliści zmieniali zdanie, jak im zagrał na koguciej ambicji (jeden Albert nie, ale to mój sojusznik, bo nie daje się wziąć na żadne pięknie brzmiące
bujdy— „zakamieniały reakcjonista”).
Oczy mnie bolą, dawno nie zmieniałem okularów,
a prasę wciąż czytam, dla potwierdzenia sobie jej
obłędu. Przychodzi to zresztą łatwo. Broniarek bredzi o Wietnamie, że Amerykanie w Paryżu sabotują konferencję, której przedmiotem miało być „bezwarunkowe wstrzymanie amerykańskich bombardowań”, i że wysuwają jakieś „drugorzędne” obiekcje.
Jakie? Tego dowiadujemy się z wiadomości tuż obok,
obwieszczającej z ogromnym triumfem, że Sajgon
płonie, a inne miasta południowowietnamskie też i
że pełno tam amerykańskich trupów. Czy oni myślą,
że naprawdę piszą do idiotów? A może tak i jest?!
Dr Tadeusz Filipiak (kto to taki, kto to taki?!)
pisze w „Trybunie” kobyłę „Za kulisami demokracji
burżuazyjnej”. Oni zawsze albo demaskują, albo piętnują, albo pokazują, co jest za kulisami. Otóż ów doktor, sypiąc groteskowymi cudzysłowami (wszystko, co
mu niewygodne, bierze w cudzysłów), tłumaczy, że
swobody demokratyczne w kapitalizmie to lipa. Powołuje się przy tym na kry- tykę amerykańskiej demokracji, ostro sformułowaną przez Stevensona. Nie
przychodzi mu przy tym, idiocie, na myśl, iż to, że
amerykański polityk mógł sformułować taką krytykę i
wydrukować ją dowodzi właśnie wolności — co najmniej wolności słowa, boć u nas za takie sformułowanie siedziałbym w głębokiej ciupie. I znów pytam,
czy oni piszą dla idiotów?!
Wczoraj był u nas Waldorff, dziś spotkaliśmy go
znowu (psy onanizowały się jak szalone). Jest zadowolony z siebie, mówi, że pisząc tylko o muzyce i
sztuce zachował uczciwość. Ma swoją rację. Mnie
zgubiła polityka: najpierw próbowałem odgrywać
rolę „legalnej opozycji”, ale to tak, jak mówił Irzykowski bodajże o meto dach polemicznych Słonimskiego: „Ja mu proponuję partię szachów, a on zrzuca
figury i majchrem we mnie”. Dali mi w końcu majchrem (zresztą przez moją nieostrożność — sprowokowałem ich lekkomyślnie) i jestem wyrzucony poza
życie, a więc skazany na rozważanie spraw zasadniczych i najwyższych, np. problem powszechnego w
tym systemie kłamstwa, spraw, których uczestnicząc
bliżej w konkretnym życiu, często się nie dostrzega.
Być obserwatorem, z którego obserwacji i wniosków
nic nikomu nie przyjdzie — to ci rola! Czytam z trudem wstrząsającą książkę Weissberg-Cybulskiego: i
pomyśleć, że Zachód jej nie dojrzał — tak jak kiedyś
nie dojrzał „Mein Kampf”. Głupi ten Zachód. A u
nas teraz niemal spokój — może myśmy zmądrzeli
nareszcie, cynicznie i wygodnie? Zresztą u nas materialnie wcale nie jest tak źle, a chłopi (paradoks)
mają się świetnie. Któż więc pragnie takich frykasów
jak wolność słowa? Paru literatów i grupa studentów?
5
Literaci Ziem Zachodnich i Północnych, a właściwie wazeliniarze z całej Polski uchwalili rezolucję —
wszystko co do słowa, jak nakazano. Myślę, że ta
spóźniona sowietyzacja ogarnie cały Związek, a nie
chcących deklarować się w ten drętwy sposób wyleją
tak czy owak. Ciekawe, czy jak wszyscy będą już gęgać jednakowo, partia nasza spocznie na laurach czy
wymyśli coś nowego. Ja sądzę, że zatrzymać się nie
można, więc nastąpi dalsza niewyobrażalna „eskalacja” bzdury— mówił o tym ciekawie Jacek Bocheński
na zebraniu warszawskim. Komuniści są jak buldog
— kiedy zewrze szczęki, to już nie popuści. A może
wygrają? Znaczyłoby, że buldogi górą — zresztą z
nami już wygrali. Tylko po co te frazesy o wolności i ci profesorzy doktorzy”, którzy piszą apologie
bez cienia argumentacji - właściwie w Polsce wszyscy
w kółko piszą jeden artykuł i wygłaszają jedną mowę.
Rzeczywiście tylko „Tygodnik Powszechny” jest teraz inny — ale za to jakże wyjałowiony przez cenzurę. Słyszałem niezły kawał: Pesymista: — Gorzej
już być nie może! Optymista: - Może, może!
Czekam na Pawełka [Pawła Hertza], lubię go: na
pozór duchowo się mizdrzy, tam gdzieś głębiej jest
poważny, może smutny czy cierpiący. Napijemy się
wódy, może uda przebić się do środka przez jego
płaszcz z póz i fasonów. Zresztą każdy musi dziś się
kamuflować (Wańkowicz: o kamuflażu) — inaczej nie
dałoby się chodzić po świecie z jako tako gęstą miną.
6

Podobne dokumenty