SRIKUMAR RAO Szczęście zapisane w
Transkrypt
SRIKUMAR RAO Szczęście zapisane w
szczescie_new:edek 2012-05-22 11:25 Page 2 2 | DZIAŁ | Czy mam rację, że praca, życie prywatne, rodzina, przyjaźnie i wszystko, co robicie jest po to, by być SZCZĘŚLIWYM? w N SRIKUMAR RAO Szczęście zapisane PIN-UP Z KALENDARZA MAGAZYNU „ESQUIRE” (1950), RYS. AL MOORE W TYCH BUTACH BĘDZIESZ JĄ TRZYMAĆ TAM, GDZIE JEJ MIEJSCE – OBIECUJE REKLAMA No to sugeruję, byście już dalej nie marnowali życia, jest na to za krótkie – łysiejący Hindus po pięćdziesiątce zaciera ręce ilekko się uśmiecha. Do śmiechu nie jest kilkunastu osobom, które przyszły na jego wykład (można go obejrzeć na ted.com, portalu pokazującym autorów najbardziej rewolucyjnych idei współczesności). Łysiejący Hindus to Srikumar Rao, wykładowca nowojorskiej Columbii, londyńskiej School of Economy, kalifornijskiego Berkeley i Kellogg School of Management na Northwestern University, autor dwóch bestsellerów: „Are You Ready to Succeed” i „Happiness at Work”. Ta wyliczanka pewnie sprawia, że uczestnicy nie wychodzą z sali, choć wykład zaczyna się jak spotkanie sekty. – Jestem pewien, że każdy zwas ma listę rzeczy, które sprawią, że będziecie szczęśliwi. No więc powiem wam, że nie ma niczego takiego, co musicie zrobić, zdobyć lub dostać. Szczęśliwi jesteście znatury, to część waszego DNA, nie możecie nie być szczęśliwi. Wiem, co teraz myślicie: skoro to moja natura, to czemu moje życie jest do bani? Odpowiedź jest prosta – całe życie spędziliście, ucząc się, jak być nieszczęśliwym. Przypomnijcie sobie siebie dziesięć lat temu. Chcieliście wiele rzeczy, które miały was uszczęśliwić. Idę ozakład, że wiele z nich już macie, prawda? No i co? Dopiero w tym momencie widać, że Srikumar zdobywa zainteresowanie uczestników. Znacznie później niż większość z gwiazdorskiej obsady wykładających na www.ted.com. Ale Srikumar zwykle idzie pod prąd. + + + Nowojorska Columbia to jeden znajlepszych uniwersytetów na świecie. Nigdzie nie ma większej liczby noblistów na metr kwadratowy. Podobno wśród tutejszych wykładowców krąży powiedzonko: „Dostałeś Nobla? Co z tego, my tu wszyscy mamy Nobla”. I choć jest w tym odrobina przesady, Columbia dysponuje jedną z najlepszych kadr naukowych w Stanach Zjednoczonych i nie tak łatwo zostać tu gwiazdą profesury. Srikumarowi Rao udało się to nie dzięki kolekcji tytułów, ale dlatego, że wymyślił jeden znajoryginalniejszych kursów, jakie widział tutejszy wydział ekonomii. „Kreatywność i doskonalenie siebie”, w skrócie CPM (Creativity and Personal Mastery), to zajęcia, na które ustawiają się kolejki. – Na kampusie wszyscy mówili okursie profesora Rao. To było coś innego, prowokującego, wzbudzało duże emocje studentów i zapisałem się –opowiada Paweł Rzeczkowski, Polak, który robił dyplom MBA wColumbia Business School. – Te zajęcia zmieniały podejście do biznesu. Wszyscy czuliśmy, że już czas, by do tego świata tabel i ocen efektywności wprowadzić pierwiastek humanistyczny, że zanim zabierzesz się do zarządzania bankiem, dobrze byłoby najpierw zrozumieć siebie. Srikumar Rao gwarantował studentom, że wykłady zmienią ich żyDokończenie na s. 4 3 szczescie_new:edek 2012-05-22 11:25 Page 4 DZIAŁ | 5 4 | DZIAŁ Dokończenie ze s. 3 cie. Paweł i jego pochodząca z Kolumbii żona Carolina Uribe, także studentka Rao, uważają, że profesor nie przesadza. Carolina niedawno przeżyła zawodową burzę – po przejęciu jej firmy zdegradowano ją. Normalnie by rozpaczała, ale dzięki Srikumarowi wie, że to bez sensu. –Zajęcia CPM pozwalają ci skoncentrować się na pozytywnej stronie każdej sytuacji. Dzięki nim mogę skupić się na tym, co mi najbardziej odpowiada. Co wam dały te zajęcia? – pytam. – To jest kurs, który pomaga ci być wzgodzie ze swoim światopoglądem w pracy – mówi Paweł. Czy wiesz, że kursy profesora Rao są jedynymi zajęciami z Columbia University, które mają własne zjazdy absolwentów? Na jednym znich poznali się właśnie Paweł i Carolina. Rao utrzymuje kontakt ze swoimi byłymi studentami. Oni sami mówią osobie „społeczność CPM”, wymieniają się mailami, prowadzą własne grono internetowe. – To ekskluzywny klub ludzi o podobnym podejściu do życia – tłumaczy Paweł – ale stworzenie takiej społeczności nigdy nie było celem kursów profesora Rao, ona powstała przy okazji. Na czym polega jego fenomen? – To kurs wschodniej filozofii dla zachodnich ludzi – odpowiada Paweł. Czy Rao nie jest bardziej guru niż wykładowcą? –pytam. –Przeciwnie, jest zaprzeczeniem typu guru –kategorycznie zapewnia Paweł. – On nie daje recept na życie. – Z kursu nie zapamiętujesz tego, co on mówi, tylko to, czego dowiedziałaś się osobie –dopowiada Carolina. –Rao nigdy nie bywa władczy, arogancki czy protekcjonalny, nawet lubi mówić o swoich życiowych porażkach. Carolina i Paweł są zgodni, że podejście do życia zawodowego, jakie proponuje profesor Rao, nie jest dla wszystkich. – Szuka autentyczności, ludzi, którzy niczego nie udają. Jest wyczulony na fałszywe tony. Bez pudła odróżnia ludzi, którzy chcą się dopasować, od takich, którzy chcą siebie zrozumieć. Rao interesują tylko ci drudzy– mówi Paweł. – Wybiera studentów gotowych się zaangażować – dodaje Carolina. – W semestrze, w którym chodziłam na CPM, byłam tak zafascynowana kursem, że nie mogłam przestać o nim mówić. To nie były łatwe zajęcia, wymagały bardzo dużo czasu, wielu lektur i sporej koncentracji. + wysokieobcasy.pl | LIPIEC 2012 | Wysokie Obcasy Extra Prywatna lekcja szczęścia Srikumar Rao jest dokładnie taki, jak go opisywali Carolina i Paweł. Charyzmatyczny i otwarty. Odpowiedź na maila dostaję już po kilku godzinach. Srikumar Rao właśnie wyrusza w podróż – z Nowego Jorku leci na wykłady do Londynu, potem na parę dni do Hongkongu. Zachęca, bym podążyła za nim, by zobaczyć go ze studentami. Kiedy z przykrością przyznaję, że nie jestem w stanie wybrać się w nieplanowaną podróż, zgadza się na prywatny przyspieszony kurs CPM. MAGDALENA LANKOSZ: Mam problem… PROF. SRIKUMAR RAO: Chętnie posłucham, ale muszę zaznaczyć, że nie rozwiązuję problemów. Jak to? Słyszałam, że uczy pan studentów, jak być szczęśliwym. Owszem, i gwarantuję, że zmienią one pani życie, ale nie rozwiązuję problemów. To, co proponuję studentom, to inny sposób patrzenia na sytuacje, które ich frustrują. Proszę mi opowiedzieć, dlaczego chciałaby pani uczestniczyć w moich zajęciach – każdy zgłaszający się do mnie student musi napisać esej, by wytłumaczyć swój wybór. Mam 32 lata, ośmioletnie dziecko i ciężko pracuję. Mam spore ambicje zawodowe i silne postanowienie, że mimo wszystko dam sobie radę z prowadzeniem domu i opieką nad dzieckiem. Gdybym miała to podsumować, powiedziałabym, że lubię moje życie, ale częściej niż radość czuję zmęczenie i frustrację. A to zarabiam za mało, a to nie awansuję tak szybko, jak bym oczekiwała, itd. Miewam momenty, w których chcę wszystko rzucić, spakować się i zacząć uprawiać winorośl w Toskanii. Witam. Brzmi pani jak idealna kandydatka. Ale ostrzegam, to trudny przypadek i inni studenci w pani sytuacji zazwyczaj nie kończą na jednym semestrze. Jaki będzie nasz pierwszy krok? Czy powinnam zacząć od jakiejś rewolucji: przejść na pół etatu czy zatrudnić pomoc domową? Po pierwsze, odradzałbym pośpiech w podejmowaniu decyzji. Przede wszystkim próbuję nauczyć studentów patrzenia na życie z innej perspektywy. Wyjściem nie są kolejne ucieczki, ciągłe zmienianie pracy i skakanie z jednego nieszczęścia w drugie. Z tego, co pani mówi, wnioskuję, że czuje się pani niedoceniania, a o pani samopoczuciu decyduje pani szef. Oznacza to, że powierzyła pani swoje szczęście komuś z zewnątrz. A przecież nie panuje pani nad tym, oddaje to w ręce obcego człowieka. A może to ktoś niemądry? Pozwala pani, by ktoś niemądry decydował o pani życiu? Tu chodzi o pani życie. Jest pani jedyną osobą, która powinna dyktować tu warunki. Nikt nie ma nad panią większej władzy niż pani sama. Dobrze, mogę przekonać sama siebie o swojej wartości, ale rzeczywistość szybko sprowadza mnie na ziemię, a to ktoś nie powiedział „dziękuję”, a to dostałam zlecenie na weekend, który miał być wolny... Tuż przed naszą rozmową rozmawiałem z klientem z Nowego Jorku, który reprezentuje firmę ze szczytu światowej finansjery. W ostatnim czasie jego firma zmieniła politykę kadrową i teraz każdy z pracowników zamiast 20 klientami musi zajmować się 50. Oczywiście natychmiast podniósł się krzyk: „Ale jak to? To o połowę pracy więcej!”. To prawda, ale pracownicy tej firmy zarabiają najwięcej na prowizjach, co oznacza, że ich zarobki mogą też wzrosnąć dwukrotnie. To przecież dobra wiadomość. Zawsze mamy wybór: tę samą sytuację możemy zobaczyć jako szansę i jako koszmarne obciążenie. Tylko pani decyduje o tym, jaką perspektywę przyjąć. A od tej perspektywy wiele zależy: jeśli potraktuje pani dodatkowych klientów czy weekend w pracy jako dopust boży, zapewne niewiele pani na tym zyska. Sytuacja ekonomiczna jest trudna i więcej pracy wcale nie oznacza wyższego wynagrodzenia. Kryzys spowodował, że pracuje się więcej za te same, a czasem nawet mniejsze pieniądze. Owszem, ale czy kryzys jest wymierzony wyłącznie przeciwko pani? Ktoś go wywołał pani na złość? Dlaczego miałby być źródłem pani osobistego nieszczęścia? Wielu z moich studentów pod wpływem kryzysu zmieniło pracę i przewartościowało swoje priorytety. Najważniejsze zaczyna się w pani głowie – pani decyduje, jakie są priorytety. Czyli cały trik polega na znalezieniu pozytywnej strony każdej sytuacji? Gdyby to było takie łatwe, ludzie nie siedzieliby pół roku na moich zajęciach. Od tego zaczynamy. Współcześnie straciliśmy umiejętność rozpoznawania momentów kluczowych. Takim momentem nie jest chwila, w której szef mówi pani, że ma pani prowadzić sprawy 30 dodatkowych klientów. To już fakt dokonany. Najważniejszy jest moment, w którym zdecyduje pani o swoim nastawieniu do takiego obrotu sprawy. Takie „pozytywne myślenie”? Zupełnie nie. Moje kursy nie mają nic wspólnego z modnym ostatnio „pozytywnym myśleniem”. Nadal nie rozumiem. Mam się cieszyć ze wszystkiego czy nie? Dam pani przykład. Mieszka pani w Los Angeles, mieście słynnym z gigantycznych ko- rków. Jedzie pani na bardzo ważne spotkanie. Nie dość, że coś zatrzymało panią i wyszła pani za późno z domu i autostrada kompletnie stoi. Dodajmy, że jest lipiec, upał, a w pani samochodzie zepsuła się klimatyzacja. Żakiet przylepia się do pleców. Znienacka kierowca samochodu przed panią wykonuje gwałtowny manewr, którym niemal doprowadza do stłuczki. Co pani czuje? Chcę go zamordować. Oczywiście. A gdybym pani powiedział, że ten kierowca właśnie otrzymał wiadomość, że jego syn miał poważny wypadek i właśnie go operują, że może nie przeżyć. Kierowca chciał wydostać się z korka i jechać jak najszybciej do szpitala. Co pani teraz czuje? Współczuję mu i trochę mniej ważne wydaje mi się moje służbowe spotkanie. tylko czymś, co przychodzi z zewnątrz i może pojawić się na naszej drodze pod określonymi warunkami. Takie myślenie kryje w sobie pułapkę: bo przecież zawsze jakiś warunek nie będzie spełniony i czegoś będzie nam brak, by osiągnąć szczęście, zawsze pojawi się jakieś nowe „jeśli”. Skoro zatem wszystko jest w moich rękach, mogę sobie powiedzieć, że coś innego w moim życiu jest ważne. Owszem, chodzę do pracy, ale to zło konieczne. A moje prawdziwe życie to wakacje pod palmą, czy wieczór z mężem. Znowu błąd. Nie wierzę w koncepcję, że człowiek ma życie zawodowe i życie prywatne. Myślę, że mamy jedno życie. Nie wierzę ludziom, którzy mówią: „Wiesz, żona się ze mną rozwodzi, dzieci mnie nie poznają, własny pies mnie wczoraj pogryzł, nawet moja kochanka ma romans, ale świetnie mi idzie w pracy”. To tak nie działa. Twoje życie jest zintegrowane, jest jednością, która gra albo nie gra. Nie wierzę ludziom, którzy mówią: „Wiesz, żona się ze mną rozwodzi, dzieci mnie nie poznają, własny pies mnie wczoraj pogryzł, nawet moja kochanka ma romans, ale świetnie mi idzie w pracy” No właśnie. W żadnej życiowej sytuacji nie ma pani pewności, czy facet, który zajechał pani drogę, jest kretynem, który nie powinien mieć prawa jazdy, czy człowiekiem, który właśnie otrzymał najsmutniejszą wiadomość swojego życia. Skoro nigdy nie znamy okoliczności towarzyszących różnym zdarzeniom, nie powinny one być istotne. Istotna jest tylko pani decyzja: chce pani wpadać w furię czy podchodzić do życia ze zrozumieniem. Wybierać musimy kilkaset, a czasem kilka tysięcy razy w ciągu dnia. Na kursach uczę, jak zauważać ten moment decyzji i kierować świadomie swoim postępowaniem. OK, czyli wszystko jest w moich rękach. Nadal kojarzy mi się to z „myśl pozytywnie”. Myślenie pozytywne zakłada myślenie warunkowe. A to kolejna rzecz, której próbuję moich studentów oduczyć. „Jeśli będę myślał pozytywnie, to świat będzie dla mnie lepszy”. Nie. Koniec z „jeśli…, to…”. Jak to koniec? Próbuje pan oduczyć mnie sposobu myślenia, który jest we mnie zakodowany od dziecka? „Jeśli będziesz grzeczna, to mama kupi ci lizaka”, „jeśli będziesz dobra, to Bóg cię zbawi”, „jeśli załatwisz ten kontrakt, to firma da ci podwyżkę”. To prawda, że myślenie warunkowe jest zaszczepiane w nas od narodzin. Jest to jednak dalece błędne założenie, imputujące, że szczęście nie jest wewnętrznym stanem człowieka, jące i wiązałem z nim pewne plany. W ostatniej chwili, kiedy miałem już wszystko przygotowane, sympozjum odwołano. Mogłem się załamywać, liczyć, ile godzin i ile pieniędzy przepadło, ale nie chciałem dokładać sobie udręki i w pięć minut przeszedłem nad tą informacją do porządku dziennego. Wkrótce mój klient zadzwonił, że organizuje dwie inne konferencje. Miałem szansę dotrzeć do dwa razy większej publiczności i dwa razy więcej zarobić. Nie może pani wiedzieć, czy to, co się pani przytrafia, jest dobre czy złe w momencie, w którym się dzieje. Tego dowiadujemy się później. Po co więc spieszyć się i od razu naklejać etykietkę. Jak doktor ekonomii zamienił się w specjalistę od szczęścia? Dobrze, załóżmy, że doszłam do tego etapu. Widzę moje życie jako całość, a nie składowe rozbite na pracę i dom, uważnie przyglądam się każdej sytuacji, by nie przegapić momentów, w których decyduję o moim podejściu do życia. Aż tu nagle przewracam się na równej drodze i plany zawodowe i prywatne biorą w łeb. I co wtedy mam myśleć? Tu dochodzimy do sedna: etykietek. Odruchowo chcemy zakwalifikować każdą sytuację. Uznać ja za dobrą lub złą. Robimy to automatycznie, bez namysłu. Tymczasem, za każdym razem, kiedy nakleja pani na jakieś wydarzenie etykietkę: „złe”, to zaczyna pani cierpieć. Nie da się uniknąć złych rzeczy. Nie może pani przewidzieć, że złamie pani nogę, ale może pani zdecydować, jak do tego podejść. Jeśli od razu zacznie się pani zamartwiać, co teraz z pracą, ile będzie kosztowała rehabilitacja, jak bardzo będzie bolało, to nie tylko sobie pani nie pomoże, ale dołoży sobie bagaż cierpienia, którego może pani nie udźwignąć. Etykietki to dokładanie sobie niepotrzebnego bagażu. Niesiemy go na własne życzenie. Znowu namawia mnie pan do rewolucji w oglądzie świata. Przecież ustawienie go w opozycji: prawo/lewo, góra/dół, dobre/złe jest zakodowane kulturowo. Owszem, ale jest pani pewna, że przypisując natychmiast każdemu zdarzeniu kategorię, nie popełnia pani błędu? Trzy miesiące temu pracowałem z jednym z moich najważniejszych klientów. Miałem przygotować wykład na organizowane przez niego sympozjum. Wymagało to dużo pracy, a honorarium było obiecu- Zaczęło się od bardzo prywatnego doświadczenia. Sam miałem problem, by budzić się rano z poczuciem szczęścia. Odnosiłem sukcesy, pracując dla pewnej amerykańskiej korporacji, ale byłem tym zajęciem wymęczony. Wartości, które reprezentował świat korporacji, zaczęły mnie uwierać. Pomyślałem, że odmianą będzie praca naukowa, i zatrudniłem się na uniwersytecie. Oczywiście tam szybko okazało się, że ten niby-bezpieczny świat też jest pełen polityki, gier i wszystkiego, czego nie lubiłem w poprzedniej pracy. Nie było tak, że nienawidziłem swojej pracy, ale towarzyszyło mi przeświadczenie, że to nie jest życie, które sobie wyobrażałem, że nie na taki układ się pisałem. Całe życie czytałem bardzo dużo książek o duchowości, zwłaszcza z kręgu wschodniego, z którego pochodzę. Lektury wprowadzały mnie w bardzo pozytywny stan, ale po odłożeniu książki powrót do codzienności był rozczarowaniem. Pamiętam to uczucie zawodu – że te wszystkie mądrości sprawdzają się, kiedy siedzę skupiony w swoim pokoju i oddaję się wyłącznie kontemplowaniu lektury, a kiedy opuszczam bezpieczny azyl, spokój i radość pryskają. Instynkt podpowiadał mi, że te światy da się połączyć i tylko trzeba znaleźć sposób. Pewnego dnia zaświtał mi pomysł: a gdybym nie robił tego sam? A gdybym stworzył kurs dla studentów i z nimi, przechodząc przez teksty przewodników duchowych z różnych tradycji, spróbował znaleźć odpowiedź na pytanie: jak proponowane drogi do szczęścia przekładają się na życie? Tak naprawdę nie wymyśliłem nic nowego, wpadłem na pomysł, jak zrobić użytek z tamtych mądrości. Wierzę, że w nich jest recepta na szczęśliwe życie. Wiem, że nie ma jednej drogi, dlatego nigdy nie daję studentom gotowych rozwiązań. Sami je wypracowują. Jeśli widzę, że ktoś szuka gotowca, odpowiadam, że nie ma sensu, by uczestniczył w moim kursie. Rozwiązanie nie przychodzi z zewnątrz. Podobnie jak szczęście. Szczęście to stan umysłu, a nie warunki zewnętrzne. + Rozmawiała Magdalena Lankosz Wysokie Obcasy Extra | LIPIEC 2012 | wysokieobcasy.pl