Popkultura? Artystyczny system naczyń połączonych – rozmowa z
Transkrypt
Popkultura? Artystyczny system naczyń połączonych – rozmowa z
Popkultura? Artystyczny system naczyń połączonych – rozmowa z Kornelem Machnikowskim Zakochani studenci po dwóch piwach w galerii sztuki? Wódka wylana na białe płótno jako awangardowy przełom? To paradoksy popkultury, które proponuje czytelnikom w swojej najnowszej książce Kornel Machnikowski. Młody autor z Peplina porozmawiał z nami o swojej twórczości, a także… Więcej nie zdradzimy, zapraszamy do lektury. Tomasz Czapla: Pop-pisanie to Pańska druga książka, po Albinosie wydanym w 2013 roku. Tam przedstawił Pan krytyczny obraz polskiej młodzieży, z kolei w Poppisaniu czytelnik zetknie się z różnymi aspektami popkultury. Tematyka całkowicie inna, ale czy widzi Pan dla obu książek jakiś wspólny mianownik? Kornel Machnikowski: Podstawowym jestem ja, czyli autor (śmiech). Albinos był moim debiutem i skupiłem się w nim na jednym temacie, do którego podszedłem dość subiektywnie. Druga książka jest pod tym względem inna, starałem się zachować dystans do opisywanych w niej zjawisk popkultury. Zmieniła się też perspektywa – o ile w Albinosie stworzyłem jedną historię ze stałymi postaciami, Pop-pisanie to różne wątki i różni bohaterowie. Nad nim pracowałem ponad dwa lata i, w przeciwieństwie do debiutu, te opowiadania nie powstawały linearnie, ale etapami. W kontekście popkultury mamy do czynienia z tyloma procesami, że zamykanie ich w jednej powieści, w jednej fabule mijało się z celem. Wybrałem więc formę opowiadań i wydaje mi się, że pasuje ona do tematu książki. Popkultura stara się nam przecież przekazać, czy w filmie czy w muzyce, maksimum treści w jak najmniejszym „opakowaniu” i podobnie jest z opowiadaniami – liczy się zwięzłość i lapidarność. Czy zgodziłby się Pan z tym, że jedną z podstawowych cech pop-epoki jest intertekstualność? W jednym z wywiadów odniósł Pan ten proces do literatury, stwierdzając, że „książki nawiązują do siebie, jedna czerpie z drugiej, komentuje, ocenia”. Dla wnikliwego odbiorcy świadomość, że popkulturę kształtuje „artystyczny system naczyń połączonych”, jest niesamowita. Porównałbym to uczucie do odkrywania bibliografii w książce – za jednym tytułem kryją się kolejne, które odsyłają nas do innych dzieł, tamte do jeszcze innych itd. W przypadku przeciętnego widza ta intertekstualność jest mniej dostrzegalna, gdyż aluzje popkulturowe często są „przemycane” i potrzeba pewnego krytycyzmu, żeby je odnaleźć. Zresztą, popkultura daje nam wybór – jeśli chcemy, możemy zagłębić się w ten świat, szukać odniesień między muzyką, filmem a literaturą. Jeśli nie, możemy podejść do niej czysto rozrywkowo i po prostu relaksować się np. przy komedii romantycznej. Należy Pan do pokolenia, które wychowało się w popkulturze, dla którego jest ona czymś naturalnym. Zarazem, w książce stara się Pan ją recenzować, wskazywać mocne i słabe strony tego zjawiska. Jak bycie dzieckiem popkultury wpływa na jej komentowanie? W pop-epoce od dzieciństwa musimy być wciąż online, jeśli nie za sprawą komputera, to smartfonów, iphone’ów, tabletów itd. Dotyczy to nawet spotkań autorskich, podczas których od niedawna korzystam z prezentacji multimedialnej. W jednym ze slajdów postawiłem pytanie: dlaczego pop? Odpowiedź jest złożona – z jednej strony go kocham, z drugiej nienawidzę, a z trzeciej sporo mu zawdzięczam. Nie uciekam od popkultury, ale staram się raczej zachować do niej pewien dystans, dzięki któremu jest możliwa krytyczna refleksja. Zyskiwałem go stopniowo dzięki klasycznej literaturze, ale też stykając się z takimi pojęciami, jak doktryna szoku czy mcdonaldyzacja społeczeństwa. Zagłębienie się w nie, analizowanie relacji społeczeństwa i kultury pozwoliło mi inaczej patrzeć na współczesną sztukę. Nie jako bezwładną masę, ale sieć intertekstualnych nawiązań, kryjącą pod warstwą rozrywkową pewne wartości. Wydaje mi się, że popkultura jest dla Pana punktem wyjścia, ale Pop-pisanie porusza znacznie poważniejszą kwestię i pyta o stan o naszej cywilizacji. W książce opisuje Pan takie zjawiska, jak gonitwa za karierą czy bezwzględność rynku przykładem chociażby opowiadanie i/lub. Popkultura nie działa w próżni i jej procesy stanowią w mikroskali odbicie tendencji zachodzących we współczesnym świecie. W książce staram się to udowodnić, nie tylko we wspomnianym przez Pana opowiadaniu. Bohaterowie i/lub, malarze Julian i Awit, stanowią wprawdzie dwa przeciwieństwa, ale poruszają się w tych samych, popkulturowych ramach. Pierwszy z nich to awangardowa dusza, która nie używa nawet pędzla i świetnie wyczuwa kulturalne trendy. Awit zaś pozostaje wierny malarskiej tradycji, ale w ten sposób sam skazuje się na rolę autsajdera. Więcej nie zdradzę, ale tak działa rynek – nawet jeśli tworzymy tzw. sztukę wysoką, musimy „wpisać się” w gusta szerokiej publiczności. W przeciwnym razie nasze obrazy będą stać na sztalugach, a książki zbierać kurz na księgarskich półkach. W Pop-pisaniu krytykuje Pan także presję bycia „kimś”, która wymusza na nas już od szkoły podstawowej rywalizację. Początkowo o dobre oceny, potem o wymarzone studia, wreszcie satysfakcjonującą pracę. Mówię o Jednym numerku, w którym… …doprowadzam ten proces do absurdu. Naciski szkoły, rodziców, kolegów zastępuje bowiem maszyna, która jedną decyzją „skazuje” nas na określony zawód. Gdy jest on dobrze płatny lub prestiżowy, to świetnie, kto nie chciałby zostać w wieku 15 lat prezydentem (śmiech)? Częściej jednak oczekiwania moich bohaterów rozmijają się z rzeczywistością i zostają śmieciarzami, szambonurkami, a jedna z dziewczyn - prostytutką. W swojej dziedzinie mają pracować do końca życia, więc z czasem będą „specjalistami”, ale czy o to chodzi? We współczesnym świecie mamy profilowane gimnazja, profilowane licea, wreszcie studia, które też są jakoś ukierunkowane – systemowo jesteśmy szufladkowani. A gwarancji dobrej pracy, sukcesu nikt nam nie da. Myślę, że specjalizując się w czymś, powinniśmy też pamiętać o swoich uzdolnieniach i otwierać się na nowe pomysły. Inaczej może nas czekać frustracja, podobnie jak postaci Jednego numerka. To nie jedyne opowiadanie, w którym przedstawiona przez Pana wizja przyszłości może lekko przerażać. Mam na myśli H-62/mix – ten tekst ukazuje popkulturę, której dominującymi cechami są odtwórczość i automatyzm. Nie mamy już do czynienia z artystami, ale jak mówi jeden z bohaterów, „robotami z kwadryliardem możliwości modyfikacji głosu”. Do napisania tego opowiadania zainspirowała mnie historia Michaela Jacksona, a raczej tego, co z nim i jego twórczością zrobiła popkultura. Przykład pierwszy z brzegu – jeden z teledysków na pośmiertnym albumie artysty. Jackson tańczy w nim na scenie, jest ruchliwy, dynamiczny jak nigdy, a na koniec okazuje się być…hologramem. Jeśli np. Elvis Presley jako król rock and rolla jest wciąż „żywy”, to Michael Jackson będzie scenicznie nieśmiertelny. I nie chodzi mi o kolejne wznowienia jego płyt czy czerpanie z dorobku MJ’a przez innych wokalistów. Raczej o to, że za jakiś czas pojawi się ktoś, kto nagra nieodkryte jeszcze piosenki Jacksona albo stylizowane na jacksonowskie, wykorzysta w nich modulator głosu i stworzy artystyczny klon Michaela. Z jednej strony śmierć piosenkarza powinna kończyć również jego życie estradowe, z drugiej może być rozwijająca – w moim opowiadaniu ludzie tworzą własne utwory na bazie twórczości Jacksona. H-62/mix to nic innego, jak zderzenie pokoleń: ojca pamiętającego koncerty MJ-a i syna, któremu żywego artystę zastępuje hologram. Nie potrafią się porozumieć: dla jednego pop-epoka to płytki i masowy bełkot elektroniczny, dla drugiego – sztuka wyzwolona z takich „ograniczeń”, jak choroba artysty czy jego możliwości wokalne. I przyznałbym obu rację – pop-epoka składa się zarówno z perełek, jak i kiczowatych utworów; demokratyzuje kulturę, ale często za cenę niskiej jakości. Kolejne opowiadanie, o które chciałem spytać, to Deszcz spada z nieba. Ironicznie potraktował Pan w nim kontemplowanie sztuki – na jej koneserów pozuje para po dwóch piwach. Podobny motyw pojawia się w Seksilu, gdzie pisze Pan o uczestnikach wystawy malarskiej: „Wchodzą uśmiechnięci i podekscytowani […], a wychodzą milczący i robotyczni. Tak działa sztuka”. Ktoś powiedział, że człowiek po dwóch piwach czy dwóch drinkach jest najbardziej twórczy. W Deszczu rozwijam tę myśl i pół żartem pół serio zastanawiam się, jak mogliby zachwycać się sztuką studenci w takim stanie. Ktoś mógłby zarzucić, że skusił ich bilet za złotówkę, ale wierzę w dobre chęci swoich bohaterów. W tym tekście najczęściej odwoływałem się do kultury europejskiej, głównie malarstwa romantycznego. Dlaczego? Ponieważ popkultura trafia do mas, ale konieczny jest pewien kanon obrazów czy książek, które powinniśmy znać. Gdybyśmy odwołali wszystkie lektury, zapanowałaby samowola i procent czytających jeszcze by zmalał. A potrzebujemy kontaktu z klasyczną sztuką, nawet lekko wstawieni (śmiech). Popkultura znacząco rozszerzyła granice tego, co możemy uznać za sztukę. Pan pokazuje ten proces w kilku opowiadaniach, przy czym moją uwagę zwrócił Świecznik w rozmiarze S. Ukazuje on pojemność popkultury kontrastowo – należy do niej zarówno pop-rockowy zespół Twoje Ego, jak i nastoletni Kacper, masturbujący się na oczach tysięcy internautów. Popkulturowy rynek jest regulowany przez gusta odbiorców, które nie weryfikują jakości wykonawstwa. Liczy się popularność: nieważne co robisz, jeśli ludzie chcą cię oglądać, słuchać, lajkować itd., stajesz się idolem. W prezentacji, z której korzystam podczas spotkań autorskich, odwołuję się do mediów społecznościowych. Stały się one czymś w rodzaju przezrocza, dzięki któremu możemy podglądać swoich bohaterów, sprawdzać, co jedzą, piją, jak się ubierają. Nasuwa się pytanie: czy muszą oni odsłaniać swoją prywatność na Facebook’u i Instagramie, czy robią to dobrowolnie? We wspomnianym opowiadaniu każdy jest na przysłowiowym świeczniku, ale nie z powodu wybitnych zasług. Sukces zespołu Twoje Ego i Kacpra polega na tym, że potrafili znaleźć grono osób, do których trafiają ze swoim „przekazem”. W ten sposób pojawiają się celebryci, których paradoksalnie często stawiamy w roli autorytetów. Nikomu nie odmawiam intelektu, ale jeśli ktoś zrobił karierę na rozrywce, to na jakiej podstawie ma wygłaszać mądrości życiowe? Inna sprawa, że nawet wartościowe treści są dzisiaj „skazane” na popkulturową formę. Sam łapię się na tym, że do postów na Facebooku dodaję muzykę lub grafikę, żeby urozmaicić tekst. Trudno to zbilansować, ale przykład Grupy Filmowej Darwin – chyba najlepszych polskich youtube’rów – pokazuje, że można. Na okładce Pop-pisania napisał Pan, że to „podróż od codzienności do raju”. Jak rozumieć te słowa? Codzienność i raj to scenerie pierwszego i końcowego opowiadania – zaczynamy od spokojnego świata emerytów, a kończymy w niebie według Machnikowskiego (śmiech). A czemu podróż? Myślę, że to określenie pasuje do charakteru tekstów. Jeśli jesteśmy w podróży, wciąż zmieniamy miejsce, oglądamy różne zabytki, śledzimy różne krajobrazy. Podobnie jest z Pop-pisaniem: nie znajdziemy w nim dwóch podobnych opowiadań, każde to inna historia, która wprowadza czytelnika w swój świat. Co ważne, możemy „podróżować” nie tylko od tekstu do tekstu, ależ też pomiędzy nimi. Myślę, że w tym tkwi wartość krótkich form literackich – w powieści mamy jedną szansę na zainteresowanie czytelnika, w opowiadaniach nawet kilkadziesiąt. Zapraszam więc na 13-etapową przechadzkę po popepoce razem z artystami, celebrytami, studentami i kibicami. Dziękuję za rozmowę.