Rafał Wilk_wywiad_pobierz pełną wersję graficzną
Transkrypt
Rafał Wilk_wywiad_pobierz pełną wersję graficzną
O sporcie osób niepełnosprawnych, swoich pasjach, podróżach i swojej niepełnosprawności opowiada Rafał Wilk – niepełnosprawny sportowiec – były polski żużlowiec, trener żużlowy, dwukrotny mistrz paraolimpijski z Londynu (2012) w handbike'u oraz dwukrotny mistrz świata z Kanady 2013, kawaler Orderu Odrodzenia Polski oraz założyciel Fundacji „Sport jest jeden” dedykowanej niepełnosprawnym sportowcom… Panie Rafale, przed wypadkiem był Pan polskim żużlowcem. Sport ten przyczynił się do Pana niepełnosprawności. Czy po tym tragicznym wydarzeniu żałował Pan, że żużel pojawił się w Pana życiu? Ja swojego wypadku nie traktuję w kategorii jakiejś tragedii, bo jak widać dziś – było to ziarno, aby odnosić jeszcze większe sukcesy: gdybym nie jeździł na wózku, nie zostałbym mistrzem świata. Nie jest to proste, ale stało się i najwidoczniej musiało się tak stać. Staram się odpowiednio do tego podejść. Jest to dla mnie najdłuższy wyścig w moim życiu, który jak na razie udaje mi się wygrywać i z tego bardzo się cieszę. Nigdy nie miałem do nikogo pretensji o to, co się wydarzyło, po prostu tak musiało być. Wydaje mi się, że z rzeczami, na które nie mamy wpływu, nie ma sensu walczyć. Z żużlem pozostałem związany po wypadku, gdyż byłem trenerem tego sportu i wypadek nie spowodował niechęci czy też nie odrzucił mnie od niego. Nie miałem pretensji, że przez ten sport straciłem władzę w nogach. Proszę powiedzieć czy trudno było Panu zaakceptować fakt, że będzie się Pan poruszał na wózku i co było dla Pana największą barierą tuż po wypadku? Początki były trudne… Największą barierą było dla mnie zaakceptowanie tego, że będę potrzebował pomocy. Wypadek sprawił, że czułem się, szczególnie na początku, jak małe, bezbronne dziecko. Nie potrafiłem nic przy sobie zrobić, w codziennych czynnościach wymagałem pomocy drugiej, a nawet trzeciej osoby. Wówczas właśnie to mnie bolało najbardziej, że jestem od kogoś uzależniony, że ktoś będzie musiał mi pomagać do końca życia. Dlatego starałem się być jak najbardziej samodzielny i choć wcale nie było łatwo, dążyłem do tego, aby jak najmniej wymagać wsparcia. Na początku najwięcej pomogła mi rodzina, była dla mnie w tym czasie największym oparciem w tym wszystkim, co się wydarzyło. Jednak wypadek nie spowodował Pana rezygnacji ze sportowych ambicji. Proszę powiedzieć, czy łatwo po wypadku było Panu powrócić do sportu i co zmotywowało Pana do podjęcia tej decyzji? Sport zabrał mi zdrowie, ale też dał mi jakąś nadzieję na przyszłość. Już pół roku po wypadku jeździłem na nartach. Powoli zacząłem wyznaczać sobie nowe, kolejne cele. Nie chciałem, aby to, że jeżdżę na wózku, spowodowało, że będę siedział bezczynnie. Narciarstwo było moją pasją i częścią życia już wcześniej, przed wypadkiem i bardzo chciałem to kontynuować. Gdy po wypadku pojechałem na narty, wzbudziło to ogromne zdziwienie wśród lekarzy oraz spowodowało niezbyt pozytywne opinie, bo przecież mam złamany kręgosłup. Ale uważam, że skoro moja głowa tego wymagała i potrzebowała spróbować czegoś, co się wcześniej robiło i zmierzyć się z rzeczywistością, to czemu nie dać sobie szansy. Narty okazały się idealnym sposobem na powrót do aktywności i okazało się, że pomimo, iż mam sparaliżowane nogi, to mogę swoją pasję kontynuować. Później przyszedł czas na rower, gdyż na rowerze też wcześniej startowałem w maratonach w kolarstwie górskim i byłem mistrzem polski amatorów. Bardzo ważne było dla mnie to, że robię po wypadku, to samo co robiłem wcześniej, choć może w trochę innej formie, bo na rowerze ręcznym – dla mnie jednak nadal był to po prostu rower. Te rzeczy uświadamiały mi, iż nie ma ograniczeń, mimo że jeżdżę na wózku. Jak Pan wspomniał, będąc już na wózku pełnił Pan funkcję trenera klubu KMŻ Lublin, jak jest dzisiaj? Czy żużel nadal jest Pana pasją? Tak, pełniłem funkcję trenera przez 4 lata. Obecnie jestem kibicem żużla, gdyż brak czasu nie pozwala mi po prostu na szersze działania. Mam teraz swoje starty, zawody, zgrupowania, czasami śledzę w Internecie co się dzieje, jakie są mecze ligowe, chociaż na meczach nie bywam, gdyż nie mam na to czasu. Trzeba umieć jakoś to swoje życie przewartościować, więc żużel nie jest dla mnie na pierwszym miejscu, lecz gdzieś dalej. Dziś wygrywa Pan najważniejsze międzynarodowe zawody oraz jest jednym z liderów polskiej kadry. Proszę powiedzieć, czy trudno było Panu osiągnąć ten sukces? Swoje sukcesy odniosłem w bardzo krótkim czasie, ale zawdzięczam to temu, że ze sportem związany byłem przed wypadkiem. Myślę, że to co wtedy wypracowałem, dużo szybciej teraz wróciło w postaci zdecydowanie lepszej formy. Na rowerze jeżdżę od 2010 roku. Gdy pojechałam na pierwsze zawody do Zamościa i zobaczyłem, jaka przepaść dzieli mnie od najlepszych, zrozumiałem jak dużo jeszcze pracy przede mną. Wyznaczyłem sobie więc poprzeczkę: skoro na tych zawodach straciłem tyle, to na następnych muszę dać z siebie więcej. Postawiłem sobie za cel: nie stracę 10 minut, tylko mniej. I tak powoli udawało mi się do następnego sezonu osiągać coraz to lepsze wyniki. Pomogła mi też determinacja, która jest bardzo ważna w sporcie, bo jeżeli robi się coś na pół gwizdka, lepiej tego nie robić. Rozpocząłem również współpracę z moim obecnym trenerem, co uważam za bardzo istotne w sporcie – ważne, aby prowadził nas ktoś, kto ma o tym pojęcie, a nie byśmy trenowali na „hurra” na podstawie tego, co przeczytaliśmy w książce. Moim trenerem jest Jakub Pieniążek i razem doszliśmy do tych rezultatów w naprawdę szybkim czasie, on zna moją formę i szczyt moich możliwości. Obecnie trenuję cały tydzień. Jest to systematyczna, ciągła praca z planem treningowym, który jest rozpisany i mocno się tego trzymam. Teraz jest zima i choć wydaje się, że nie jeździ się na rowerze, moje treningi normalnie się odbywają. Gdy zacznie się sezon, treningi trwają dalej, a do tego zaczynają się zgrupowania - to wszystko trwa od lutego do października. Ciągle jestem w rozjazdach i do domu wpadam na 2-3 dni przepakować się… Jest to więc spory wysiłek, nic od tak nie przychodzi… Trenował Pan narciarstwo zjazdowe na nartach jednośladowych mono-ski, obecnie nową miłością Pana stał się hand-bike, czyli rower z napędem ręcznym. Jak jest z treningami, czy łatwo w Polsce uprawiać taki sport i co stanowi największą przeszkodę? Główny problem stanowi bariera finansowa. Koszt takiego roweru, na którym można byłoby się ścigać, mieści się w granicach od ok. 15 000 do 40.000 zł. Mój rower i cały osprzęt, na którym startuję, kosztuje ponad 40.000 zł, więc są to ogromne koszty i to jest między innymi największą blokadą dla osób, które chciałyby spróbować kolarstwa ręcznego. Są to koszty, które niejednokrotnie przewyższają możliwości osób niepełnosprawnych i dlatego też powołałem do życia Fundację „Sport jest jeden”, aby pomagać, promować sportowców niepełnosprawnych, pokazywać relacje z tego sportu, umożliwiać do niego dostęp, pomagać pozyskiwać sponsorów. Z własnego doświadczenia wiem, że to wszystko wiąże się z dużymi trudnościami, bo mi na początku mnie tez nie było łatwo. Jeżeli chodzi o jakiekolwiek dofinansowanie tego sportu przez państwo, no to nie możemy liczyć na pomoc, trzeba sobie radzić samemu. Trudno też jest nam o sponsorów, bo sportu osób niepełnosprawnych nie pokazuje się w TV. Nie ma też takiego dofinansowania, jak na sport pełnosprawnych. Sponsorzy, którzy chcieliby pomóc liczą jednak, że ich logo będzie widoczne, w telewizji czy w prasie i tak, koło się zamyka. Nas niestety niechętnie pokazują w mediach, choć nie rozumiem dlaczego, bo przecież jesteśmy takimi samymi sportowcami i tak samo w ten sport wkładamy serce, wysiłek i zaangażowanie… Niestety nie ma to takiego samego odbicia w mediach - wystarczy zwrócić uwagę na spot reklamowy „Zakopane 2022”. Pokazane są pięknie wszystkie sporty osób pełnosprawnych, a niepełnosprawnych znowu pominięto, choć wiadomo, że paraolimpiada również się wtedy odbędzie. Równie dobrze można byłoby pokazać narciarstwo biegowe na sledżu, czy narciarstwo zjazdowe osób niepełnosprawnych, mogło to iść równolegle – narciarstwo takie i takie. Czy to jest wstyd pokazywać sport osób niepełnosprawnych? I czy możemy mówić tu o integracji? Mało wciąż pokazuje się w mediach osób niepełnosprawnych, które osiągają naprawdę bardzo duże sukcesy zarówno w sporcie, jak i w innych dziedzinach. A jak się tego nie pokazuje, nie mówi o tym, nie dziwmy się, że taka jest niechęć, że każdy się boi. Niestety, osoby niepełnosprawne wciąż postrzega się jako żebraków albo osoby, które potrzebują jakiejś litości, współczucia. Myślę, że to jest błędne myślenie i staram się to łamać i zmieniać. Miejmy nadzieję, że to się zmieni, że zacznie się ten sport postrzegać inaczej w naszym kraju. W Londynie w 2012 roku podczas letnich igrzysk paraolimpijskich zdobył Pan dwa złote medale w kolarstwie szosowym w kategorii H3 (tzw. handbike). Proszę powiedzieć, jak wspomina Pan ten czas? Co dało Panu to zwycięstwo? Dla każdego sportowca Igrzyska Olimpijskie są wielkim wydarzeniem i przeżyciem. Samo uczestnictwo w nich jest niesamowitym uczuciem, a co dopiero mówić o zdobyciu medalu. Bezcenne chwile, wzruszający moment, wielka radość i duma. Ja jechałem na igrzyska z wiarą, że jadę zdobyć medale, bo wiedziałem, ile też pracy w to wszystko włożyłem, ile czasu poświęciłem. Ten pierwszy medal dedykowałem tacie, bo kiedyś obiecałem mu, że będę najlepszy i osiągnę sukces w tym, co robię. Jest to dla mnie naprawdę ogromna radość. Jest to piękne uczucie, bo wiem, ile dawałem z siebie wysiłku i ile towarzyszyło mi wylanego potu. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze wywalczyć kwalifikacje i pojechać na Igrzyska do Rio, aby obronić to, co zdobyłem w Londynie. Czy podczas uprawiania sportów i udziału w wielkich mistrzostwach czuje Pan tę samą adrenalinę, której doświadczał Pan podczas uprawiania sportu przed wypadkiem? Oczywiście, że tak, tutaj nie wchodzą w grę jakieś mniejsze uczucia. To, że jeżdżę na wózku niczego nie zmienia, to są takie same emocje i to samo zaangażowanie i nie jest tak, że człowiek nagle odczuwa inaczej czy ma inne potrzeby. Wszystko jest identyczne. Czasami może nawet wygrana sprawia o wiele większą radość, bo wiem, ile barier muszę pokonać, jaki wysiłek włożyć, żeby osiągnąć sukces. Miałem akurat tę łaskę od Boga, że mogłem zaznać zarówno sportu pełnosprawnych jak i niepełnosprawnych, więc mam doskonałe porównanie i wiem, że nie są to sukcesy mniej wartościowe, a wręcz przeciwnie - my musimy dodatkowych przezwyciężać wiele słabości, których pełnosprawni sportowcy w ogóle nie znają. Dzięki Pana pasji do sportu dużo Pan podróżuje. Proszę powiedzieć, który kraj Pana urzekł najbardziej, a który według Pana jest najbardziej dostępny dla osób niepełnosprawnych? Najbardziej urzekła mnie Alaska. Ja kocham przyrodę, jej dzikość – taką, jak tu w naszych, moich Bieszczadach. Poza tym Alaska nie jest tak skomercjalizowana, jest piękna i warta zobaczenia. Jeżeli natomiast chodzi o dostosowanie, to Stany Zjednoczone. Byłem tam parę razy i człowiek poruszający się na wózku nie musi się zastanawiać, że jak będzie się gdzieś chciał wybrać, to napotka schody, nawet jeżeli są, to znajduje się również podjazd. Byłem w różnych lokalach, klubach i nie spotkałem się z taką sytuacja, bym do któregoś z nich nie mógł się dostać. Jeżeli chodzi o mentalność ludzi, to też jest zupełnie inna, niż u nas - Amerykanie bardziej się cieszą, są otwarci. Jak byliśmy w Stanach na maratonie, to każdy podchodził, uśmiechał się, życzył powodzenia, był pod wielkim wrażeniem tego sportu. Miejmy nadzieję, że i u nas z czasem to się zmieni, co nie oznacza, że nasze społeczeństwo jest całkiem zepsute i zgorzkniałe czy źle nastawione do osób niepełnosprawnych, bo tak też nie jest. Tak, jak są wśród osób sprawnych różne charaktery, tak wśród osób niepełnosprawnych są również jednostki, które chluby nam nie przynoszą. Z punktu widzenia osoby niepełnosprawnej, co Pana zdaniem stanowi największą barierę w podróżowaniu? Jeżeli chodzi o mnie, to ja jakiś większych barier nie mam, ponieważ staram się samodzielnie przemieszczać. Podróżuję własnym autem i raczej daję radę dostać się wszędzie tam, gdzie chcę. Ale jeżeli spojrzeć na problem ogólnie, to myślę, że największym problemem są niedostosowane autobusy, komunikacja, szczególnie dla osób spoza miasta, bo takie osoby nie mają nikogo, kto może ich podwieźć, a samodzielnie, autobusem też niestety nie wszędzie się dostaną. Jeżeli chodzi o autobusy miejskie w większych miastach, sytuacja wygląda nieco lepiej, bo kursują autobusy niskopodłogowe, ale wciąż ich mało. Tak samo ma się sytuacja, jeżeli chodzi o pociągi. Tu jest jeszcze gorzej i można zapomnieć o jakimkolwiek przystosowaniu. Fundacja „Podróże bez Granic” powstała m.in., aby łamać stereotypy i umożliwiać osobom z niepełnosprawnością podróżowanie. Ma za sobą stworzenie niesamowitej wyprawy do Rzymu, Danii i Pragi, wyjazdów kajakowych i wyprawy samochodowej w Bory Tucholskie. Z każdego wyjazdu zagranicznego planowane jest tworzenie poradników turystycznych opisujących stolice europejskie pod kątem ich dostępności dla osób niepełnosprawnych. Przewodnik po Rzymie i Danii jest już dostępny na naszej stronie internetowej dla następnych podróżnych. W swoich planach Fundacja ma również wyprawę na Bornholm z wykorzystaniem handbike'i i tandemów! Co sądzi Pan o takiej inicjatywie? Myślę, że taka Fundacja jest jak najbardziej potrzebna, bo niektórzy właśnie uważają, że jak ktoś jest niepełnosprawny, to już nie jest w stanie podróżować. Ja nie widzę przeszkód, by osoby niepełnosprawne podróżowały i cieszyły się życiem – korzystały z niego, bo ono jest piękne. Dobrze, że ktoś pomaga spełniać zainteresowanym osobom ich podróżnicze marzenia. Trzeba chcieć próbować i nie można mówić, że czegoś nie zrobimy, jeżeli nawet nie spróbujemy tego zrobić. Czasami nawet jak coś się nie uda, nie wyjdzie, trzeba znaleźć inną drogę, nieco dłuższą, okrężną, ale taką, żeby dało się osiągnąć cel. Także dobrze, że jest taka fundacja, że działa i pokazuje, że podróże są możliwe. Ze wszystkich miejsc, które Pan widział, jakie poleciłaby Pan na kolejny cel Podróży bez Granic? Ja poleciłbym wam Stany, bo warto wybrać się i przekonać, jak to dostosowanie wygląda. No i oczywiście Alaskę, bo uważam, że jest piękna i dobrze przystosowana do osób niepełnosprawnych. Na zakończenie naszej rozmowy co mógłby powiedzieć Pan naszym czytelnikom niepełnosprawnym, aby zachęcić ich do aktywności fizycznej. Co może dać im sport i co może zmienić w ich życiu? Sport sprawia, że jesteśmy bardziej odważni w podejmowaniu jakichkolwiek działań, mobilizuje nas do aktywności, pokazuje, że warto czegokolwiek spróbować, bo nawet jeżeli mamy pewne ograniczenia, to te ograniczenia często tak naprawdę są w naszych głowach. Wiem to z własnego doświadczenia, zaraz po wypadku sam miałem takie blokady w głowie. I nie chodziło o to, że jestem niepełnosprawny, tylko że czułem, że nie jestem w stanie czegoś sam osiągnąć. To mnie blokowało do podejmowania jakichkolwiek prób, dlatego musiałem zmienić to błędne myślenie. Sport pomógł mi to przełamać. Zacząłem próbować i jeżeli coś zaczęło wychodzić raz czy drugi, to już za kolejnym razem odważniej podejmowałem się jakiegokolwiek wyzwania. To, że jeżdżę na wózku, w niczym mi nie przeszkadza. Nie uważam, że moje życie jest gorsze, jak wiele osób może sobie myśleć. To, jak nasze życie wygląda, zależy tylko i wyłącznie od nas samych. Oczywiście najprościej narzekać, że jest tak, a nie inaczej, ale jeżeli my nie weźmiemy naszego życia w własne ręce, to nie zmienimy go na lepsze. Panie Rafale, bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę Panu spełnienia marzeń oraz oczywiście sukcesów w Rio! Rozmawiała Marzena Pawlak