Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
PrzeŁożył
Janusz Ochab
Tytuł oryginału
A HUNDRED PIECES OF ME
Copyright © Lucy Dillon 2014
First published in Great Britain in 2014 by Hadder & Stoughton
AN Hachette UK Company
All rights reserved
Projekt okładki
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
Fot. East News
Redaktorzy prowadzący
Katarzyna Rudzka
Anna Czech
Redakcja
Joanna Habiera
Korekta
Dominika Stępień
Maciej Korbasiński
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7961-020-4
Warszawa 2014
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
Dla Patricii Routledge,
która zawsze była dla mnie inspiracją,
a teraz jest nią bardziej niż kiedykolwiek dotąd
6
Prolog
Przedmiot: czerwona kaszmirowa chusta
Longhampton, czerwiec 2008
Gina owija swoją nową chustę wokół nadgarstka, zaciska
mocno niczym bandaż. Kupiła ją w drodze z pracy do domu
dwa dni temu. Chusta ma kolor szminki i zatrutych jabłek,
kolor niebezpieczeństwa. Choć była skandalicznie droga, Gina
kupiła ją pod wpływem impulsu. Decyzję podjęła bez wahania. Zawsze chciała mieć piękną, dużą kaszmirową chustę,
a głos rozsądku, który w takich sytuacjach przypominał jej
o rachunkach za gaz i podatkach, teraz umilkł. Gina słyszała
jedynie własny głos, który pytał wprost: Dlaczego nie?
Takie pytanie zawsze budziło jej niepokój. Nie należy do ludzi, którzy uzasadniają w ten sposób swoje decyzje. Ale ostatni tydzień był przerażający niczym jazda na sankach w dół
stromego zbocza, na którym co chwila wyrastały przed nią
nowe szokujące wieści. Nawet nie zwróciła uwagi na cenę.
Jaskrawa czerwień wciąż ją zaskakuje. Gina nie przepada
za tym kolorem – jej dom i garderoba składają się ze spokojnych odcieni błękitu i szarości – ale szkarłatna chusta ma
w sobie coś pociągającego. Dobrze się prezentuje na tle jasnej
skóry, nadaje hiszpański rys jej falowanym ciemnym włosom
7
i brązowym oczom. Ta czerwień jest śmiała i zdecydowana,
przyciąga uwagę, wyróżnia ją na tle szarości miasta.
Chusta to jedyny widoczny wyraz powodu, dla którego Gina
siedzi tu ze Stuartem. Soczysta barwa wydaje się podpowiadać
Ginie, że powinna wreszcie zacząć sobie dogadzać, spełniać
tłumione dotąd pragnienia, bo potem może być za późno.
Ponownie zerka na Stuarta, sprawdza, czy zauważył chustę. Nie zauważył. Skupiony wpatruje się w notatki, które
przygotował specjalnie na dzisiejszą wizytę. Siedział przy
komputerze do drugiej w nocy, podczas gdy ona udawała,
że śpi. Zielonkawy blask monitora wydobywał z mroku jego
przystojną twarz, podkreślał wąskie linie na zmarszczonym
czole.
Stuart chłonie wszystkie informacje, które znajduje w internecie i w szpitalu, zbiera od przyjaciół i znajomych. Gina
jest bombardowana różnymi terminami i określeniami, ale
żadne nie gości długo w jej umyśle. Roztapiają się niczym
płatki śniegu, gdy tylko jej dotkną.
W końcu otwierają się drzwi za ich plecami, pan Khan
wchodzi w pośpiechu do środka, przeprasza za spóźnienie
wywołane jakimś kryzysem. Gina przypomina sobie tę chwilę
napięcia podczas szkolnych egzaminów, gdy nauczyciel odchrząkiwał głośno, a potem kazał im odwrócić kartki i pisać.
W powietrzu wisiały tygodnie i miesiące nauki, wiedza wtłaczana do głowy w ostatniej chwili, przekonanie, że zabrakło
tylko tygodnia, by opanować wszystko na blachę. Ale wtedy
było już za późno. Panika mieszała się z ulgą.
Teraz.
–Witaj, Georgino… Gina, tak? – mówi z uśmiechem. – Piękne imię, Gina. A to jest pani…?
–Narzeczony, Stuart Horsfield – przedstawia się Stuart.
W uszach Giny wciąż brzmi to dziwnie, jakby nierealnie,
ale ma wrażenie, że wszystko, co jej się ostatnio przydarza,
w rzeczywistości dotyczy kogoś innego. Bierze go za rękę.
Odpowiada jej silnym, dodającym otuchy uściskiem.
8
Podczas gdy lekarz przegląda swoje notatki, Gina odwraca
wzrok i rozgląda się po gabinecie, by nie ulec pokusie i nie
czytać jego koślawych zapisków. Zastanawia się, czy lekarze
właśnie dlatego bazgrzą tak niewyraźnie, by nie dało się rozszyfrować ich pisma z drugiej strony biurka.
Notuje w myślach detale wystroju. Naprzeciwko znajduje
się okno wychodzące na parking, ściany pokrywa lśniąca
biała farba, na parapecie stoi kalendarz, a obok fiołek alpejski
(bardzo wytrzymała roślina). Obok drzwi wisi lustro, proste,
pozbawione ram, zbyt oddalone od biurka, by mogło być
przeznaczone dla lekarza. Zimny dreszcz przebiega Ginie
po plecach. To lustro dla pacjentek. Tu poprawiają makijaż,
wycierają rozmyty tusz, nim wyjdą z gabinetu. Stuart ściska
mocniej jej dłoń.
Doktor Khan nakłada nasadkę na swoje grube srebrne pióro, dociska ją i wzdycha głęboko. Nie uśmiecha się. Gina już
wie. Stara się zachować spokój, pozostać w teraźniejszości.
Jakaś cząstka jej świadomości unosi się nad nią, wypływa
z jej głowy, odłącza się. „Czy to wszystko naprawdę dotyczy
mnie?”, zastanawia się mimowolnie. „Skąd mam to wiedzieć?”.
Ogarnia ją przemożne pragnienie ucieczki, musi wytężyć
całą siłę woli, by pozostać w tym miejscu, skupić się na chwili
obecnej.
Teraz.
Teraz.
–Georgino – wzdycha ponownie lekarz. – Obawiam się,
że mam dla pani złe wieści.
9
Rozdział pierwszy
Przedmiot: złocista szklana ozdoba na choinkę
w kształcie aniołka grającego na trąbce
Longhampton, grudzień 2013
Gina stoi nieruchomo, wciąga w nozdrza żywiczny zapach daglezji i myśli: „Tak, właśnie dlatego kupiłam ten dom.
Ze względu na Boże Narodzenie”.
Wysoka, staromodna choinka wypełnia całą przestrzeń,
którą Gina przeznaczyła w myślach właśnie do tego celu, gdy
po raz pierwszy zobaczyła wyłożony czarnymi i białymi płytkami przedpokój domu przy Dryden Road. Sprężyste gałęzie
czekają tylko, aż powiesi na nich bombki, przyozdobi czubek
złotą gwiazdą i ukryje żelazny stojak przy stercie prezentów.
Ostatni wiktoriański akcent w pięknie odnowionym wiktoriańskim domu.
Gina uśmiecha się z zadowoleniem do tej myśli. Remont domu, który prowadzili po pracy i w weekendy, zajął im mnóstwo
czasu. Obraz choinki i tej chwili powracał do niej przez długie
miesiące szlifowania, tynkowania, zmagań z budowlańcami
i mycia się w wiadrze z zimną wodą, był znakiem powrotu
do normalności. Posuwali się do przodu małymi kroczkami,
realizując cel po celu – wykończenie pokoju, uprzątnięcie
11
kolejnej części parku – aż wreszcie dotarli tutaj, do Bożego
Narodzenia przy Dryden Road.
Kiedy sięga po pierwszą bombkę, gdzieś w głębi jej umysłu pojawia się na moment wspomnienie, zbyt ulotne, by je
uchwycić. Napełnia ją zadowoleniem, poczuciem radosnego
wyczekiwania, otulającym niczym ciepły, cudownie delikatny
koc. To raczej déjà vu niż konkretny obraz, zadowolenie wywołane poczuciem, że coś trafiło ponownie na swoje miejsce.
Co to było? Zapach żywicy i cynamonu? Szelest anielskich
włosów? Miłe ciepło bijące od kaloryferów, które zachęca
do pozostania w domu, gdy na zewnątrz robi się coraz zimniej i ciemniej? Gina sięga do najwcześniejszych wspomnień
z dzieciństwa, ale nie może znaleźć tego jednego właściwego
momentu. Nie ma wielu wspomnień z tamtych czasów, a ocalałe są niewyraźne, wytarte niczym zbyt często przeglądane
zdjęcia. Sama już nie wie, czy pamięta rzeczywiste wydarzenia
czy też opowieści mamy. Ale to przyjemne uczucie na pewno
jest jej dobrze znane.
W końcu uznaje, że chodzi zapewne o ubieranie choinki,
i odwraca się ponownie do pudła z ozdobami. To tradycja:
drzewko pojawiało się w ich domu zawsze w pierwszą sobotę
grudnia. Przystrajały je tylko we dwie – Gina i jej matka, Janet. Słuchały świątecznych piosenek odtwarzanych z taśmy
i podjadały cukierki, Gina podawała bombki Janet, a ta co
roku wieszała je w tym samym miejscu. Mieszkały w wielu
różnych domach, nim Gina się usamodzielniła, ale ubieranie
choinki zawsze wyglądało tak samo.
Gina ma całe pudło bombek, wśród nich także te, które
w dzieciństwie podarowała jej mama. Wzorem Janet co roku
kupuje jedną nową i dokłada do kolekcji. Bierze do ręki ozdobę, którą kupiła niedawno: to złoty anioł grający na trąbce.
„Następny rok będzie lepszy” – myśli, pokrzepiona nagłą
nadzieją. Dawno już nie czuła po prostu zadowolenia – ta
prosta przyjemność wydaje jej się tak obca, że z przerażeniem
odkrywa, jak strasznie dawno po raz ostatni jej doznała.
12
Wiatr za oknem niesie kilka płatków śniegu. Gina ma nadzieję, że śnieg nie pada w New Forest, gdzie bawi się Stuart i jego
współpracownicy z biura. Zamiast na zwyczajowe przyjęcie
w miejscowej chińskiej restauracji cały dział sprzedaży Midlands
Logistics pojechał na weekend do ukrytego w lesie ośrodka, by
tam się bawić w rozwiązywanie zagadki kryminalnej. Stuart
z pewnością przewodzi jednemu z zespołów. Jeździ na rowerze,
gra w krykieta i pomimo ukończonych trzydziestu sześciu lat
nadal jest kapitanem drużyny piłkarskiej, którą kieruje z typową
dla siebie skromnością i determinacją. Żony i dziewczyny innych piłkarzy, które mniej lub bardziej skrycie durzą się w Stu,
nazywają go w żartach Davidem Beckhamem z Longhampton.
Bez tatuaży. Oczywiście. Stuart nie przepada za tatuażami.
Gina wiesza następną bombkę i nieruchomieje. „Miło byłoby robić to ze Stuartem” – myśli. On zajmował się najgorszą
częścią remontu, gdy ona nie była w stanie, powinien więc
mieć też swój udział w przyjemnościach. Razem powinni
ubierać drzewko, dając początek nowej tradycji.
Przykrywa pudło, by nie weszły do niego koty, a potem
przechodzi do salonu, gdzie zajmowała się przed chwilą zamawianiem prezentów przez internet. Święta zbliżają się
wielkimi krokami, a ona dopiero zaczęła gromadzić prezenty
dla członków rodziny. Włącza bożonarodzeniowy album Phila
Spectora i zabiera się do pracy, ale już po chwili przekonuje
się, że na jej karcie kredytowej nie ma środków.
Sprawdza ponownie. Odmowa.
Gina marszczy brwi. To ich wspólna karta, przeznaczona
głównie na wydatki domowe. Stuart kupił zapewne coś dużego, może coś do swojego roweru – Gina spłaciła w zeszłym
miesiącu całe zadłużenie, właśnie z myślą o świętach. Ostateczny termin wysyłki do Australii upływa w poniedziałek.
Jeśli ciotka Pam z Sydney ma jak co roku dostać puszkę swoich ulubionych kruchych ciasteczek, trzeba je kupić dzisiaj.
Gina przygryza wargę i wybiera numer komórki Stuarta.
Niedawno zapłaciła za przegląd techniczny i ubezpieczenie
13
samochodu, więc na karcie nie zostały już prawie żadne zasoby,
a Pam to przecież ciotka Stu. Po dwóch sygnałach włącza się
poczta głosowa, co wcale jej nie dziwi – jeśli akurat wybrali
się na gokarty, co również stanowiło część weekendowego
programu, zapewne zostawił komórkę w szafce – Gina wybiera
więc numer współpracownika Stuarta, Paula, który odbiera
po kilku sygnałach.
–Cześć, Paul, tu Gina – mówi, przechadzając się po pokoju, zaciągając zasłony i włączając lampki. – Przepraszam,
że zawracam ci głowę. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam
w jakimś morderstwie!
–Cześć, Gina – odpowiada Paul. W tle słychać gwar rozmów i dźwięki Merry Christmas Everybody zespołu Slade.
–Próbuję złapać Stu. Mógłbyś go poprosić, żeby do mnie
zadzwonił, kiedy znajdzie chwilę?
–Stuart?
–Tak, Stuart. A co, mam go nazywać Herkulesem Poirotem
albo Sherlockiem Holmesem?
–Słucham?
Gina przystaje przed starym lustrem nad kominkiem i wpatruje się w swoje odbicie. Jak zwykle po wizycie u fryzjera nie
jest podobna do siebie. Jej krótkie czarne włosy są całkiem
proste, opadają na twarz elegancką grzywką, która za jakieś
cztery godziny zacznie zmieniać swój kształt, skręcać się
w loki. Nowa fryzura miała być tylko jedną z wielu zmian,
postanowiła bowiem w tym roku bardziej się starać – w pracy,
w relacjach ze Stuartem… we wszystkim.
–Gino? Przykro mi, ale Stuarta tu nie ma.
–Jak to? Nie pojechał z tobą?
–Nie, chyba że wpadł na równie głupi pomysł jak ja i wybrał się do centrum handlowego na zakupy! – Paul milknie
na moment, a potem parska śmiechem. – O cholera, chyba
zepsułem mu niespodziankę, co? Pewnie szuka właśnie prezentu dla ciebie. Co to będzie w tym roku? Kajak?
–Tak, pewnie coś w tym rodzaju. – Gina próbuje się śmiać, ale
14
nie jest w stanie. Ma wrażenie, że skóra na jej twarzy nagle zrobiła
się dziwnie ciężka, policzki obwisłe i miękkie niczym ciasto. – Ha,
przepraszam, że ci przeszkodziłam, Paul. Miłego weekendu!
Kończy rozmowę i próbuje przekonać samą siebie do historyjki Paula, ale zdaje sobie sprawę, że to nie ma sensu.
Stuart zapakował walizkę na weekend, sam wyprasował
sobie koszule. Mówił kilka razy, przynajmniej o jeden raz
za dużo, co Gina dopiero teraz dostrzega, że to wyjazd firmowy,
że wybiorą się na gokarty i będą rozwiązywać zagadki kryminalne, że będzie zajęty od piątkowego ranka aż po niedzielne
popołudnie i że może nie odbierać telefonu, a w hotelu nie ma
recepcji, „co dobrze wpływa na budowanie relacji w zespole”.
Za dużo szczegółów. Stuart za bardzo się starał, by jego
historyjka brzmiała wiarygodnie.
Gina opada na sofę, wciąż ściskając w dłoni telefon, a Loki,
jeden z ich dwóch kotów, uskakuje na bok.
Musi stawić czoła faktom. Stuart kłamie. Odpowiedzialny,
uczciwy Stuart, który przed wyjazdem zniósł jej ze strychu
ozdoby choinkowe, wyrzucił śmieci i zmienił żwir w kuwecie.
Zachowywał się jak idealny współlokator. Właśnie tym stali
się dla siebie po pięciu latach małżeństwa, współlokatorami.
Na ostatnie urodziny Gina dostała szlifierkę do podłóg na piętrze.
Co dziwne, Gina nie czuje się zdruzgotana, jedynie smutna.
Uświadamia sobie, że to tylko potwierdzenie czegoś, o czym
już wiedziała. Wiedziała od miesięcy, ale nie chciała się przyznać do tego nawet przed sobą. Od jakiegoś czasu kupowała
poradniki dotyczące problemów w związkach i chowała je
w szafce do przesuszania bielizny: Stuart po prostu przeszedł
od razu do konkretów, jak zwykle.
Spogląda na choinkę w holu, na jej ciemną, kształtną sylwetkę widoczną na tle jasnoniebieskiej klatki schodowej.
Pod tępym bólem, który wypełnia teraz jej pierś, Gina wciąż
wyczuwa ulotną świąteczną radość.
Coś pcha ją w tamtą stronę, każe dokończyć ubieranie
drzewka. Do powrotu Stuarta zostało jeszcze co najmniej pół
15
dnia, a dom zasługuje na to, by przywitać go perfekcyjnym
wyglądem.
Gina podnosi się powoli z sofy i wraca do przedpokoju,
do pudła z ozdobami i do wspomnień. Podczas gdy w tle
śpiewają Ronettes, zakłada bombki na gałęzie, wdycha żywiczny zapach i pozwala, by mroczne serce drzewa wypełniło
jej umysł, nie zostawiając w nim miejsca na żadne myśli
o przyszłości lub przeszłości.
Na zewnątrz, za wieńcem z ostrokrzewu i mosiężną kołatką
na świeżo wymalowanych drzwiach, pada śnieg.
Teraźniejszość, Longhampton
„To nie przypadek, że tak często wyobrażano sobie niebo
jako wielkie, białe i całkiem puste pomieszczenie” – rozmyślała
Gina, rozglądając się po swoim nowym pustym mieszkaniu.
Czysta i cicha przestrzeń napełniała ją spokojem, jakiego nie
zaznała od wielu tygodni.
Podeszła do wielkiego okna, za którym rozciągała się panorama miasta widoczna nad szarymi i brązowymi dachami
domów po drugiej stronie ulicy. Poczuła, jak ogarnia ją dziwna
ekscytacja, która musuje w jej żyłach niczym szampan. Nie
przypuszczała, że tak dobrze przyjmie pierwszy dzień swojego
samotnego życia w nowym miejscu. Ostatnie tygodnie były dla
niej bardzo trudne, na całym ciele czuła ból niewidzialnych
siniaków, lecz teraz budziła się ekscytacja, jakiej doświadcza
dziecko pierwszego dnia w szkole.
Świeża farba. Puste pokoje. Gładkie ściany czekające, aż
ktoś wypełni je treścią niczym stronice nowego notesu.
Zapewne kryło się w tym podniecenie związane ze sprzedażą domu i wynajęciem tego mieszkania, co dała radę zrobić
w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Były tam też ulga i zadowolenie wywołane faktem, że uciekła wreszcie od ponurej
atmosfery wiszącej nad Dryden Road, odkąd Stuart zrzucił tam
16
swoją bombę, która niczym prawdziwy ładunek wybuchowy
zostawiła w miejscu świąt coś na kształt dymiącego krateru.
Choć wyprowadził się niemal od razu po wyznaniu prawdy,
gdzie naprawdę był w weekend (w Paryżu), jego obecność
czaiła się w każdej zabłąkanej skarpetce i każdym wakacyjnym
zdjęciu, których zgromadzili naprawdę sporo. Gina z dnia
na dzień poczuła się tak, jakby zamieszkała w domu jakiegoś
zupełnie jej obcego szczęśliwego małżeństwa.
Wiedziała, że sama jest temu winna, co tylko pogarszało
sprawę. Celowo próbowała zamienić dom przy Dryden Road
w swego rodzaju album z wycinkami ukazującymi ich dotychczasowe wspólne życie: aż roiło się od różnego rodzaju
pamiątek ich wspólnych wyjazdów, przyjęć i rocznic, od dziwacznych kolekcji w ramkach. Gina potrafiła zapełnić każdą
liczbę półek i szafek, dlatego też była zaskoczona faktem, że
tak dobrze czuła się w tym pustym nowoczesnym mieszkaniu, położonym nad zakładem optycznym, obok delikatesów.
Lokal 212a przy High Street był przeciwieństwem domu
w Longhampton, zaniedbanej wiktoriańskiej willi stojącej wśród
romantycznych uliczek, którą Gina zamieniła wraz ze Stuartem w coś, co czasopisma wnętrzarskie nazywają „domem
na zawsze”. Gina z zawodu była konserwatorem zabytków,
więc odnawianie lamperii i stiuków na suficie traktowała jako
przyjemność, a nie przykry obowiązek. Dom przy Dryden Road
odwdzięczył im się za połamane paznokcie i długie godziny
żmudnego szlifowania błyskawiczną sprzedażą: oni nie chcieli
tam już mieszkać, ale marzyło o tym kilka innych rodzin.
Jeśli willa przy Dryden Road była wiktoriańskim albumem
przeładowanym obrazami i pamiątkami, to mieszkanie 212a
przy High Street przypominało czystą kartę. Był to niemal
pozbawiony ścianek działowych lokal, pomalowany na ciepłe
odcienie żółci, z drewnianymi podłogami, na których leżały
nowe, pozbawione wzorów dywany. Żadnych kominków, żadnych listew, żadnych obrazków, jedynie nagie ściany i wielkie
okna z podwójnymi szybami, które zajmowały niemal całą
17
ścianę salonu, zamieniając ją w żywą, zmieniającą się z chwili
na chwilę panoramę miasta. To wnętrze przypominało Ginie
galerię, pełną światła i powietrza, miejsce skłaniające do chwili
wytchnienia i refleksji. Gdy tylko weszła tu z agentem nieruchomości, półprzytomna po kolejnej nieprzespanej nocy,
ogarnął ją cudowny spokój. Jeszcze tego samego popołudnia
podpisała umowę najmu i wpłaciła kaucję.
To było tydzień temu, pod koniec stycznia.
Choć na zewnątrz panował lutowy ziąb, blask słońca
wpadający przez wielkie okno wypełniał salon przyjemnym
ciepłem. Gina odwróciła się na pięcie, ogarnęła spojrzeniem
pusty pokój i zatrzymała się przed długą ścianą obok okna.
Tak, to miejsce zasługiwało na jakieś wyjątkowe dzieło sztuki, coś, w co mogłaby wpatrywać się godzinami i zapomnieć
o wszystkim. Nie miała jeszcze odpowiedniego obrazu ani
zdjęcia, ale minionego wieczora postanowiła, że kiedy już
dostanie rzeczy ze starego domu, pozbędzie się wszystkiego,
rzeczy niepotrzebnych i nielubianych, i kupi jedno wyjątkowe… coś.
Rzeczy ze starego domu.
Na myśl o nieznanej przyszłości ogarnął ją nagły niepokój,
który sięgnął aż do jej trzewi, boleśnie ścisnął żołądek. Miała
wrażenie, że lęk i nerwy czekają tylko na moment dekoncentracji, by dopaść ją niczym stado sępów. Wiedziała też, że kiedy
opadną emocje związane z przenosinami, będzie jej naprawdę
ciężko. W wieku trzydziestu trzech lat musi zbudować swoje
życie na nowo, uwolnić się od Stuarta, nawiązywać nowe relacje, szukać nowych przyjaciół i znajomych w miejsce tych,
których jej były mąż zabierze ze sobą. Gina miała tylko jedną
prawdziwą przyjaciółkę, Naomi, którą znała jeszcze ze szkoły;
ich krąg towarzyski składał się ze znajomych Stuarta, jego
kolegów od piłki i krykieta.
Wierzyła jednak, że to mieszkanie pomoże jej zacząć od nowa. Wszystko, co kocha, będzie teraz widoczne, zawsze odkryte, a nie pochowane po szafkach i szufladach. Decyzja
18
o tym, co zechce pokazać światu, należała tylko do niej. Nie
miała dużo miejsca, musiała się więc ograniczać i dokonywać
rozsądnych wyborów. Postanowiła, że od tej pory wszystko,
co zagości na stałe w tym mieszkaniu, musi być przydatne
albo sprawiać jej przyjemność, a najlepiej, aby spełniało oba
te warunki naraz.
W jednym z poradników podarowanych jej przez Naomi
znajdowała się opowieść o człowieku, który pozbył się wszystkiego, co posiadał, zostawiając sobie tylko sto najważniejszych
przedmiotów. Podobno poczuł się dzięki temu prawdziwie
wolny. Gina zastanawiała się, czy stać ją na podobne wyrzeczenie. Z pewnością nie chciałaby zagracić tego spokojnego,
minimalistycznego wnętrza i zniszczyć w ten sposób całego
jego uroku. Jakich stu rzeczy naprawdę potrzebowała?
Czy można się pozbyć większości swojego dobytku i pozostać sobą? A może właśnie o to chodziło? Może dzięki
temu człowiek rzeczywiście skupiał się na byciu sobą, a nie
oczekiwał, aby to jego rzeczy pokazywały światu, kim jest.
Ta myśl przyprawiała Ginę o dreszcze i zawroty głowy, ale
niekoniecznie przerażała.
Zawibrował telefon w jej kieszeni. Dzwonił szef ekipy z firmy przeprowadzkowej, która przewoziła jej rzeczy z Dryden
Road. Gina nie była obecna przy pakowaniu. Naomi, która
przyjęła rolę jej pocieszycielki i pomocnicy, była w tej kwestii
bardzo stanowcza, wręcz apodyktyczna, choć w miły sposób.
–Dość ostatnio przeszłaś, jesteś wykończona, a to zawodowcy – mówiła. – Zapłać im za to. Ja im zapłacę. Sama tylko
się umordujesz, a potem będziesz musiała wydać drugie tyle
na masaże.
Naomi miała rację. Jak zwykle zresztą.
–Halo, Gina? Tu Len Todd z firmy przeprowadzkowej, właśnie wyjeżdżamy z twojego domu. Chciałem tylko sprawdzić,
czy jesteś u siebie i czy możemy zabrać wszystkie pudła.
Niektóre spośród większych elementów wyposażenia, takie
jak wielka aksamitna sofa Giny i jej piękna intarsjowana szafa,
19
miały trafić do hotelu dla rzeczy na obrzeżach miasta i czekać
tam na kupca lub inne odpowiednio duże mieszkanie. Cała
reszta – szuflady, szafki, półki – została zapakowana do pudeł,
o których mówił Len Todd.
Gina spojrzała na zegarek. Druga. Przyjechali do starego
domu przed ósmą, ale mimo wszystko… Całe jej życie spakowane do pudeł w ciągu kilku godzin.
–Nie skończyliście jeszcze?
–Właściwie wszystko jest już w samochodzie. Ale muszę
przyznać, że masz sporo rzeczy, kochana, bez dwóch zdań.
–Wiem – odparła Gina, krzywiąc się mimowolnie. – Powinnam była to najpierw przejrzeć.
Gina zakładała, że Stuart zabierze ze sobą znacznie więcej
rzeczy. Tymczasem pewnego ranka, gdy była w pracy, zapakował trochę drobiazgów, przykleił żółte karteczki na kilku
większych przedmiotach (na przykład na nowym łóżku, bo
nagle przypomniał sobie, że to on za nie zapłacił) i zostawił
wiadomość, że resztę Gina może zabrać. Nie chciał niepotrzebnie komplikować sytuacji.
Początkowo Gina czuła się urażona faktem, że Stuart zatrzymał tak małą część ich wspólnego życia, potem okazało
się jednak, że nie potrzebował wielu rzeczy, bo jego nowa
miłość miała już toster. I kołdrę. I inne niezbędne drobiazgi. Naomi, której mąż, Jason, grał ze Stuartem w piłkę, dwa
dni po ich rozstaniu dowiedziała się, że Stu wprowadził się
do mieszkania swojej Nowej Kobiety – kobiety, którą zabrał
do Paryża. Do Bryony Crawford, znajomej z klubu rowerowego, która mieszkała na osiedlu Old Water Mill. Gdy Naomi
jej o tym powiedziała, Gina domyśliła się, jaką osobą jest
Bryony. Z pewnością nie liczyło się dla niej przechowywanie
pamiątek z przeszłości. Ważniejsze były środki do czyszczenia
powierzchni z nierdzewnego metalu.
Gina odpędziła od siebie tę myśl, gdy poczuła, że wypływają
z niej kolejne niepokojące obrazy. Napomniała się surowo,
że wszystko, co wypełni to mieszkanie, ma być pozytywne.
20
Także myśli. W gruncie rzeczy cieszyła się, że żadna z jej
pięknych rzeczy nie trafi do Old Water Mill, nawet jeśli musiała w związku z tym płacić za przechowalnię.
–Jesteś tam? – zaniepokoił się Len Todd.
–Tak – zapewniła pospiesznie. – Kiedy przyjedziecie?
Za pół godziny?
–Chyba tak. – Mężczyzna umilkł na moment, po czym
dodał: – Lepiej przygotuj sporo wolnego miejsca.
Len Todd i jego pracownicy pojawili się punktualnie o wpół
do trzeciej i od razu wnieśli na piętro pierwsze kartonowe
pudła.
–Ułóżcie je w wolnym pokoju – zdecydowała Gina, otwierając drzwi do mniejszej, pozbawionej mebli sypialni.
– Najlepiej wstawcie tu wszystkie. Jeśli trzeba będzie, możecie
dać też kilka do salonu, żeby nie zagracać reszty mieszkania.
–Jasne.
Len Todd postawił pudło w kącie, po czym odsunął się
na bok, by zrobić miejsce dla wielkiej skrzyni z ubraniami,
którą wciągał właśnie do środka jeden z jego pracowników.
Potem nadszedł trzeci, a dwaj kolejni postawili coś na półpiętrze, sapiąc przy tym głośno i przeklinając.
Gina przywarła plecami do ściany przedpokoju. Nagle spokojne białe mieszkanie nie wydawało się już tak przestronne,
miała wrażenie, że niemal w całości wypełnili je potężnie
zbudowani mężczyźni z pudłami i skrzyniami niewiele mniejszymi od niej. Jej dobry humor zaczął ustępować pod naporem
czarnych myśli, ale szybko je przegoniła. Następnego dnia
czekało ją sporo pracy – spotkania z prawnikami, rozpakowywanie, zmiana nazwiska. Potrzebowała dużo pozytywnej
energii, by poradzić sobie z tym wszystkim.
Gdy Gina zobaczyła pudło z napisem „Kuchnia”, w jej
umyśle pojawił się nagle obraz jej pięknego domu, przyjaznego
współuczestnika jej małżeństwa, pociętego teraz na kawałki,
które zapakowano do pudeł i przeniesiono tutaj. W tamtych
21
pokojach wszystko tworzyło razem sensowną całość, leżało
w przypisanych sobie miejscach, dlatego nawet nie próbowała niczego sortować przed przeprowadzką. Jak mogłaby
cokolwiek wyrzucić? Teraz jej stary dom został podzielony
na drobne fragmenty, zamienił się w układankę, której nigdy
nie zdoła poskładać w ten sam sposób.
To samo dotyczyło cząstek jej rozbitego życia – wiedziała,
że nie stworzą już tego samego kształtu co kiedyś. Co więc
powinna zatrzymać, a z czym się pożegnać?
Szef firmy przeprowadzkowej chyba wyczuwał jej panikę.
Zapewne wiele razy brał udział w podziale majątku rozwiedzionych par i dobrze wiedział, co się dzieje w ich sercach.
–Może skoczysz gdzieś na kawę i poczekasz, aż skończymy? – spytał przyjaznym tonem. – Zadzwonię, kiedy będzie
już po wszystkim. Pewnie nie masz tu jeszcze czajnika, co?
–Stoi w kuchni. Kawa i mleko też tam są, a kubki znajdziecie w pudle.
Naomi przygotowała jej wcześniej kilka podstawowych
rzeczy. Cudowna prostota posiadania jednego kubka, jednego
talerza i jednej łyżki, doskonale pasująca do jasnej kuchni
w skandynawskim stylu, pozwalała Ginie wierzyć, że plan
stu rzeczy może się okazać realny. Brak wyboru był w istocie
bardzo odprężający.
–Szybko się uwiniemy – dodał Len Todd, klepiąc ją po
ramieniu. – I nie martw się, niedługo poczujesz się tutaj jak
u siebie.
–Jasne – odparła Gina, uśmiechając się z pogodą, której
wcale nie czuła.
Przez następną godzinę siedziała w kawiarni obok nowego
mieszkania, popijała kawę i przyglądała się popołudniowemu
zamętowi na zatłoczonej ulicy. Na stoliku przed nią leżał
notes z niedokończoną listą rzeczy do zrobienia i komórka.
Nie odebrała telefonu od mamy, a potem także – z większymi
wyrzutami sumienia – od Naomi. Wiedziała, że obie chciały
22
ją wesprzeć w dniu wielkich zmian, ale instynkt nakazywał
jej skupiać całą energię na sobie, na swoim wnętrzu. Próbowała rozmyślać o słonecznym, przestronnym mieszkaniu
i wszystkich możliwościach, jakie się przed nią otwierały.
Zastanawiała się nad pomalowaniem jednej ze ścian jaskrawą, słoneczną żółcią, aby zachować całą pozytywną energię
na czas, gdy mogło jej zabraknąć.
Len Todd zadzwonił za dwadzieścia czwarta, gdy na chodnik zaczęły właśnie spadać pierwsze krople deszczu. Gina
przeszła szybko do swojej klatki schodowej.
Todd czekał przy schodach prowadzących do jej mieszkania, a minę miał, prawdę mówiąc, nietęgą.
–Zrobione – oznajmił, podając jej klucze, zarówno te stare,
jak i nowe. – W końcu zdołaliśmy wszystko upakować.
Gina się roześmiała i dała mu napiwek, ale dopiero otworzywszy drzwi swojego mieszkania, zrozumiała, co miał
na myśli.
Mieszkanie niemal całkowicie wypełniały kartonowe pudła.
Sterty większych i mniejszych paczek sięgały sufitu.
Pracownicy firmy przeprowadzkowej zostawili w wolnej
sypialni wąski korytarz, by mogła wejść do środka, ustawili też
pod dwiema ścianami salonu skrzynki i pudła z jej garderobą.
Puste do niedawna pomieszczenie było teraz zastawione, a biel
ścian ustąpiła szarości kartonu. Gina musiała odwrócić się
bokiem, by wejść do kuchni z aneksem jadalnym. Zewsząd
napierały na nią jej rzeczy.
Ta nieoczekiwana inwazja była dla Giny szokiem. Przytłaczała ją, przyprawiała o klaustrofobię. Nim jednak zdumienie
i zwątpienie zamieniły się w łzy, Gina zaczęła odsuwać pudła
od wielkiej ściany, gdzie miał zawisnąć jej wyjątkowy obraz.
To miejsce musiało być widoczne, nawet gdyby wszystkie
inne miały zniknąć za zasłoną szarości.
Mięśnie bolały ją ze zmęczenia, gdy przeciągała ciężkie
skrzynie po podłodze, nie pozwalała sobie jednak ani na moment odpoczynku. Powtarzała sobie w myślach, że albo od razu
23
zabierze się do porządków, albo już nigdy nie zdoła zapanować
nad tym chaosem.
Wizja leniwego popołudnia, które spędziłaby w pustym
mieszkaniu, przeglądając powoli kolejne przedmioty z jednego
pudła, rozwiała się w obliczu rzeczywistości. Gina opróżniła
cztery pudła z pościelą, którą ułożyła pospiesznie w rogu
pokoju, po czym przeciągnęła puste pojemniki przed sofę
i oznaczyła wielkimi napisami: „ZATRZYMAĆ”, „SPRZEDAĆ”, „ODDAĆ”, „WYRZUCIĆ”. Potem wzięła głęboki oddech
i zdarła taśmę z najbliższego kartonu.
Gina początkowo nie rozpoznała pierwszego przedmiotu
ukrytego pod folią bąbelkową, ale po odwinięciu pierwszej
warstwy zrozumiała, że ma przed sobą zabytkowy wazon
z niebieskiego szkła. Dopiero po dłuższym namyśle przypomniała sobie, że kupiła naczynie jeszcze w czasie studiów.
„Uwielbiałam go” – pomyślała zaskoczona. „Gdzie on się
podziewał?”.
W jej pamięci odżyło nagle wspomnienie sprzed lat, chwila,
gdy przystanęła przed wystawą jakiegoś sklepu ze starzyzną
w Oksfordzie… Kiedy to było, piętnaście lat temu? Padał zimny
deszcz, a ona była już spóźniona na wykład, ale ten krągły
kształt przykuł nieoczekiwanie jej wzrok, zawieszona kropla
jasnego błękitu w stertach mosiądzu i natłoku porcelany. Gina
pamiętała, że stał w jej pokoju w akademiku, na parapecie
okna wychodzącego na podwórze, nie mogła sobie tylko przypomnieć, gdzie trzymała go w domu przy Dryden Road. Ach
tak, stał przecież w niewielkiej wnęce na półpiętrze, sterczały
z niego jakieś wysuszone kwiatki. Wypełniał jedynie puste
miejsce, prawie zupełnie niewidoczny.
Gina przykucnęła i ważyła w dłoni ciężki szklany przedmiot. Wazon kosztował dwadzieścia pięć funtów, co w jej
studenckich czasach było prawdziwą fortuną, i zawsze stały
w nim cięte tulipany z targowiska. Wymieniała je dopiero
wtedy, gdy całkiem uschły, a cienkie, wysuszone płatki opadały na kamienny parapet. Zaczęło się od Kita, przyniósł jej
24
kwiaty podczas pierwszej wizyty, a ona nie miała ich potem
serca wyrzucić. Później ktoś powiedział: „Ach, to ty jesteś
tą dziewczyną, która zawsze ma kwiaty!”. Od tej pory Gina
pilnowała, aby wazon nigdy nie był pusty, ponieważ chciała
być Dziewczyną, Która Zawsze Ma Kwiaty.
„Przynajmniej już tego nie robię” – pomyślała, nieco zawstydzona, że tak bardzo chciała, by lubili ją znajomi ze studiów.
Teraz nie utrzymywała z żadnym z nich kontaktów.
Sięgnęła do pudełka z napisem „ODDAĆ”. Na przestrzeni
lat kupiła mnóstwo różnych wazonów, na lilie, na hiacynty,
na róże. Nie potrzebowała rzeczy, która przypominałaby jej
o Kicie i o wizji wspaniałej przyszłości, jaką snuła na studiach.
Uzmysłowiła sobie, że zgromadziła masę przedmiotów w nadziei, że utrzymają ją w stałej łączności ze wspomnieniami,
ale okazało się, że ten trud poszedł na marne. Minione lata
nie miały żadnego znaczenia. Odeszły. Wszystkie albumy
świata nie przywróciłyby ich do rzeczywistości.
Znieruchomiała na moment i zamiast tych pamiątek zobaczyła nagle wyłącznie wazon. Całkiem ładny wazon, który
pozwolił jej przyznać z zadowoleniem, że już jako studentka
miała dobry gust. Prosty, elegancki, a zarazem oryginalny
kształt zniknął gdzieś przytłoczony kolażem kolorów i detali
w Dryden Road, idealnie jednak pasował do tego mieszkania.
Białe tło nadawało mu nową treść: wciąż była to zastygła
w bezruchu jasnobłękitna kropla szkła, czekająca na bukiet
kwiatów.
Gina przecisnęła się między pudłami, stanęła przed wielkim
oknem i postawiła wazon na środku parapetu, gdzie słońce
przeświecałoby przez niego jak za studenckich czasów, odsłaniając ciemne, wilgotne kształty łodyg kwiatów.
Stała przez chwilę nieruchomo, próbując zdefiniować ulotne
emocje, które kłębiły się w jej piersi. Przez niebo przepłynęła
chmura, a ostatnie promienie słońca nadały błękitowi szkła
głębszy, ciemniejszy odcień. Gdy wazon lśnił na pustym białym
parapecie, coś poruszyło się w sercu Giny, powróciło do niej
25
nagle odległe wspomnienie. Nie wspomnienie wydarzenia,
lecz uczucia, tej gorzko-słodkiej ekscytacji, którą czuła, rozpakowując swoje rzeczy w akademiku, czekając na najszczęśliwsze dni swojego życia, choć zarazem obawiała się, że minęły
bezpowrotnie. Czy to było tylko wspomnienie? A może po
prostu czuła to samo, tylko w innym czasie i miejscu, bo teraz
jej życie znów zaczynało się od nowa?
Wzięła głęboki oddech. Nie zamierzała zatrzymać wazonu
dlatego, że przypominał studenckie czasy, ani dlatego, że mógł
być świadectwem jej dobrego smaku. Chciała go zatrzymać,
ponieważ się jej podobał, a jego widok sprawiał jej radość.
Zatrzymywał światło nawet w pochmurny dzień. Był piękny.
Nie kupiła go do akademika. Kupiła go piętnaście lat temu
do tego mieszkania.
Niebieski szklany wazon lśnił w bladym, zimowym słońcu, a białe mieszkanie nie wydawało się już takie białe. Gina
stała nieruchomo, poświęcając całą uwagę wyłącznie temu
pięknemu kształtowi i barwie.
Potem, z większą już pewnością siebie, sięgnęła do pudła
po kolejny przedmiot.

Podobne dokumenty