Mit Pekinu – pdf do pobrania
Transkrypt
Mit Pekinu – pdf do pobrania
stefano cammelli mit pekinu o stolicy, której nie było 80 kie te elementy zlały się w mit, który nie ma już w sobie nic monumentalnego, artystycznego ani architektonicznego. To legenda jak każda inna, niewypowiedziana i stanowiąca sumę chińskiej mądrości, tajemnic zamkniętego wobec Zachodu mocarstwa, kultury głębokiej, lecz trudnej, odległej, koniecznie zakazanej. Kiedy powstał mit Pekinu, stolicy o niemożliwej i niepospolitej urodzie? Być może mit ten nigdy się nie urodził, być może zawsze istniał – w tym sensie, że już wtedy, kiedy Rzym handlował i dialogował z dalekim Wschodem w poszukiwaniu przypraw i jedwabiu, ta odległa i mądra ziemia niczego nie potrzebowała i sprzedawała swój cenny towar tylko w zamian za złoto; była już tak zaawansowana cywilizacyjnie, tak rozwinięta i uczona, że nie mogła być niczym innym jak tylko snem. Sześć wieków skromnych opisów i milczenia: Pekin pozostawał mitem przez całe średniowiecze. Był nim dla europejskich dworów i dla papieża, dla rosyjskich carów i polskich królów, lecz żaden z nich – nawet najzamożniejszy i najpotężniejszy – nie byłby w stanie powiedzieć, jak w rzeczywistości wygląda Pekin, jaka jest jego struktura, jak wyglądają jego przestrzeń, budynki. Wprawdzie w osiemnastowiecznej Europie dochodzą z Pekinu listy jezuitów, ludzi o ogromnej kulturze i wyrobieniu literackim, listy mówiące o domach, które rozpływają się po pierwszym deszczu, o dzieciach sprzedawanych na ulicach przez ich ubogie rodziny, o dziewczynkach, którym nawet się nie nadaje imienia, lecz tylko liczebnik porządkowy w oczekiwaniu na moment, kiedy mąż nada im swoje imię w chwili wszystkie il. w art.: Le Tour du Monde, Paryż 1860 i 1873 Kiedy historyk natrafia na obraz Pekinu i obserwuje jego triumf w zbiorowej wyobraźni Europejczyków, nie może nie zauważyć, że istnieje w niej Pekin wymarzony i cudowny, którego nikt nie widział, którego nikt nie zwiedzał i który żyje nieskalaną sławą w tej sferze ludzkiego życia, gdzie nie ma doświadczenia, lecz tylko sen. Miasto zostało stolicą w XIII wieku, wtedy zwiedził je Marco Polo, a zamknięcie dla cudzoziemców nastąpiło wraz z przejęciem władzy przez dynastię Ming (1368). Wstęp do niego był wzbroniony aż do drugiej połowy XIX wieku. Sześć wieków całkowitego zamknięcia, bez wyjątków. W wiekach tych nieliczni Europejczycy, którym zezwalano na wjazd do Chin, nie mogli nawet mieć nadziei na to, że zbliżą się do Pekinu. A tych, którym przypadał w udziale ów wyjątkowy przywilej, czyli jezuitów, zamykano w jego murach jak w złotym więzieniu. Pekin stawał się wtedy ich miastem, w którym cieszyli się względną wolnością oraz licznymi, ważnymi przywilejami. Wielu z nich nie zezwalano już jednak na wyjazd: to jak gdyby naruszenie tabu – ujrzenie stolicy – pociągało za sobą dożywotnie więzienie w cudownym, literackim raju, z którego nie wolno było się oddalać. Żadne inne miasto na świecie nie może się chlubić tak bajecznym i wywierającym tak silne wrażenie następstwem wieków władzy i izolacji. W konsekwencji zaś czas i władza, butna potęga ludzi wydających z tego miasta rozkazy, mijanie pór roku, które, zdawało się, że nie są w stanie nawet nadwerężyć wieczności imperium – wszyst- 81 zawładnięcia ich ciałem. Nie są to opisy godne wielkiej stolicy, wydaje się, że pochodzą raczej ze śląskich wsi lub z Sycylii, ale nikt nie zwraca na nie uwagi. Zbyt wielkie jest zapotrzebowanie na kulturę: osiemnastowieczna Europa, która rozpatruje samą siebie oraz rolę władzy na nowo, która zapuszcza się w chłodne i klarowne prądy oświecenia, wybiera raz jeszcze Chiny i ich stolicę, by ozdabiać swoje ogrody, swoje pałace – by poślubić legendę, legendę rozumu, który, gdy doprowadzić go na najwyższy stopień rozwoju, umożliwia królom, by stawali się na nowo chłopami, oraz chłopom, by żyli jak królowie, tzn. jak mandaryni i cesarze Chin. Nadszedł XIX wiek, kuźnia kolonialistycznego terroru, bezprecedensowej arogancji i rzezi, ustępujących tylko tym z mającego dopiero nastąpić wieku. Kiedy smutne kolonialne okoliczności sprowadziły pierwsze europejskie awangardy przed mury miasta, żołnierze i dyplomaci, ludzie kultury lub wiary (to obojętne, gdyż obie kategorie ubrane były po żołniersku) bezskutecznie szukali na krenelażach najpotężniejszych murów, jakie kiedykolwiek widzieli, czegoś, co chociażby z daleka przypominało ich upragniony sen. Miasto jest gołe, pozbawione okazałych zabytków. Błoto, brud i ścieki pod otwartym niebem, budy, kanały wyprowadzające wodę ze ścieków. Jest centrum monumentalne: kompleks tatarskiego miasta. Wyczuwa się jego piękno, być może i okazałość, lecz w jej sercu ogromny, zasłaniający widok mur zabrania wstępu do cesarskiego miasta. W jego środku – mówi się – wybudowano Cesarski Dwór, Pałac, Zakazane Miasto. 82 Nawet podróżnicy, którzy przybywają do Pekinu, nawet generałowie wojsk, które pobiły Chiny w dwóch wojnach o opium i zwycięsko wjeżdżają konno do miasta, nie unikną tego doświadczenia. To, co widzą, rozczarowuje, tak niewiele jest warte. „To wina waszych dział”, odpowiedział jednemu z nich pewien mandaryn. Lecz tamten odparł, nie usiłując ukryć swego zakłopotania: „Ależ dajcie spokój! Nasze działa nie są trąbami narodu żydowskiego w Jerychu… tu wszystko leży w ruinie od wieków. Nasze działa nie mają z tym nic wspólnego”. Historyk notuje tu ze zdziwieniem coś, co zakrawa na cud: fakt, że legenda Pekinu trwa nawet po tym, jak otwarto, ba, strzaskano bramy, po tym, jak Europejczycy zadeptali ulice lub posadzki pałaców. Nawet wtedy, gdy namacalnie stwierdzają rzeczywistą skromność cesarskiego pałacu, gdy profanują jego skarb i go plądrują, mit miasta o niewymownym pięknie nie ulega zachwianiu: klejnoty wprawdzie są, podobnie jak pyszne szaty, wyrzeźbione jadelity, szkarłatne arrasy i pąsowe ceramiki…, lecz prawdziwego skarbu, jak domniemują autorzy dzienników podróży, już nie ma. Może dlatego, że został ukryty przez dwulicowych mandarynów lub sprzedany na targu przez zdradliwych eunuchów przed przybyciem Europejczyków, lub ukryty wśród niedościgłych gór przez wiernych generałów w oczekiwaniu dnia narodowego odkupienia… Imperialistyczny i zmilitaryzowany Zachód, który pod koniec XIX wieku ogląda po raz pierwszy na własne oczy miasto, o którego blasku tak długo śnił, nie ma wątpliwości: to on – Zachód – nie dostrzega prawdy, a Chińczycy z pewnością zniszczyli wszystko lub wywieźli to, co najcenniejsze. To niepodobieństwo – mówi się – to nie może być Pekin! To miasto, które teraz widzimy, nie może być owym przez wieki wyśnionym Pekinem. Teraz rozumiemy być może lepiej, dlaczego Puccini, chcąc sławić chwałę Chin i ich niewymówionych tajemnic, nie mógł zrobić nic innego, jak tylko usytuować całą fabułę Turandot na murach Pekinu, które występują w jego operze jako najmniej „prawdopodobne” mury w historii. Były one bowiem wszystkim: rzeczywistością i mitem; za ich czarnym ogromem nie znajdowało się już nic, albo w każdym razie bardzo niewiele. Jaśniejsza też staje się przyczyna, dla której wyburzenie murów stolicy, zlecone przez rząd komunistyczny w latach pięćdziesiątych XX wieku, było i jest tak niepowetowaną stratą – stratą niewybaczalną. Owszem, wielu w Europie i na świecie popełniło przestępstwo zniszczenia niepełniących już żadnej funkcji murów miast. Ale bastiony Mediolanu, mury Bolonii, podobnie jak mury tylu innych europejskich miast, nie były niczym innym, jak tylko murami, które otaczały miasto. 83 W Pekinie mury nie były pojemnikiem miasta, lecz samym miastem, gdyż o tym wszystkim, co mogło się w samym mieście znajdować, nikt nigdy niczego nie wiedział, nawet wtedy, gdy miasto otwarto. A więc ci sami, którzy chwalą paryskie zniszczenia Georges-Eugène’a Haussmanna lub wiktoriański rozkwit Londynu, złorzeczą tym, którzy zadecydowali o wyburzeniu murów Pekinu. Wina ta, w oczach przeważającej części Zachodu, urasta do symbolu najgorszych szkód najgorszego komunizmu. I najgorsze nadużycia popełnione przez Mao, wraz z błędami, których konsekwencje były tak poważne, że nawet te nadużycia przy nich bledną, wrzucono do jednego worka z największym z błędów, najmniej uzasadnioną z herezji: wyburzeniem murów Pekinu. I na nic tłumaczenia, że mury Pekinu nie były takie stare (nie więcej niż dwieście lat) i że sam Pekin jako miasto nigdy nie istniał. Na nic tłumaczenie, że tzw. chińskie miasto – południowe miasto – było pod koniec XIX wieku tak skromne i biedne, że nie znajdował się w nim ani jeden budynek z cegieł. A już zupełnie na nic tłumaczenie, że w środku tatarskiego miasta było i jest w dalszym ciągu mnóstwo pięknych miejsc o wielkim znaczeniu dla kultury, które zostały odnowione, są pod ochroną i można je nadal zwiedzać… jak w Krakowie, w Bolonii, w Lyonie czy w Brukseli. A to dlatego, że o zabytkach tych Zachód nic nie wiedział i nadal nic mu one nie mówią. Nie są one obrazem miasta, nie przedstawiają trwającego od sześciu wieków marzenia, lecz są „po prostu” pięknymi chińskimi budynkami, architekturą organiczną, pogodnie korespondującą z przyrodą i z otoczeniem, tak że nie wiadomo, gdzie kończy się ogród, a gdzie zaczyna się architektura, gdzie kończy się przestrzeń przyrody, a gdzie zaczyna się przestrzeń człowieka. Można te budynki doceniać, a być może nawet lubić, ale nie są one „Pekinem”, wyśnionym Pekinem. Co to wszystko ma wspólnego – pytają samych siebie turyści (a im bardziej oczytani, tym gorzej dla nich!) – z trwającym prawie sześć wieków marzeniem? Gdzie jest ten tak długo wyśniony Pekin, ten olbrzymi i niezwykły twór wyobraźni, który daje o sobie znać li tylko w zewnętrznych przestrzeniach Zakazanego Miasta (bo te wewnętrzne są tak skromne, że aż budzą trwogę)? Czy może istnieć miasto tak piękne jak mit Pekinu? Czy miasto jest w stanie zmierzyć się z legendą, która rosła w świecie przez sześćset lat, sześćset lat całkowitego zamknięcia? Czy może istnieć mężczyzna przystojny jak Che Guevara ze sławetnego plakatu? Sam Ernesto Che Guevara stanąłby zażenowany przed karykaturą swojego obrazu…, a jeśli miałby z tym kłopot mężczyzna zmarły jeszcze w kwiecie sił i pełni urody, możemy sobie wyobrazić, jak trudno jest Pekinowi zmierzyć się ze snem, którym chciałby zawładnąć. Sen ma nad nim przewagę – a przecież, powtórzmy to jeszcze raz, rzeczywisty Pekin nie ma z tym snem nic wspólnego. Jest on snem europejskim, zrodzonym w Europie i tamże dojrzewającym, snem przez Europejczyków – nie przez Chińczyków – żywionym i podtrzymywanym przy życiu tak długo, aż stał się on pewnego rodzaju Atlantydą zachodniej kultury. 84 Żaden Europejczyk nie wróci z Pekinu zachwycony albo całkowicie przekonany wysiłkiem wykonanym przez Chińczyków, by zbudować coś nowoczesnego, współczesnego, będącego w stanie rzucić wyzwanie światu oraz wizerunkowi ich stolicy, jaki ten świat stworzył. Nikt nie potrafi tego zrobić, jeśli najpierw nie dokona rozrachunku z samym sobą i z własną wyobraźnią, zadając sobie pytanie, kiedy i jak narodził się w nim mit chińskiego miasta, co z niego zobaczył, co z niego pamięta lub pamięta, że zobaczył. Może wtedy dopiero, gdy wyłoży na stół wszystkie kamyki, które składają się na jego sen, zauważy, że tylko niektóre z nich są chińskie. Liczne, bardzo liczne spośród nich nie wiążą się w ogóle z obrazami: wywołują raczej szlachetne, fascynujące, moralnie wzniosłe pojęcia, ale paradoksalnie nie ma wśród nich obrazów, żadnych obrazów. Zauważy wówczas prawdopodobnie, nie bez pewnego zakłopotania, że większość kamyków składających się na europejski obraz cesarskiego Pekinu to w istocie odłamki luster, w których odbija się jego własna, zachodnia twarz. Ale dlaczego obraz Pekinu miałby być złożony z luster odzwierciedlających moją twarz? Dlaczegóż to, poszukując Pekinu, widzę samego siebie, i nie potrafię wyjść poza swoje własne ego, poza ego narodowe i – być może – europejskie? W tym momencie zaczynają się nareszcie rozważania nie o mieście, lecz o jego micie. A mury nie mają już żadnego znaczenia, tak jak ścieki, odchody, dziewiętnastowieczna nędza, dwudziestowieczne zniszczenia oraz trochę dziecinne, a trochę amerykańskie sny chińskiego XXI wieku. I wreszcie pojawi się inna świadomość, która nie będzie wymagała od Pekinu, żeby był tym, czym nigdy nie był i nie będzie. Wyłoni się z bliskiej wciąż przeszłości nigdy nieugaszony ból, wspomnienie o szczęśliwej epoce, kiedy władza i mądrość zarządzały światem i dwa miasta – Rzym i Ateny – z których jedno przedstawiało potęgę, drugie kulturę; wspomnienie o tym, jak miasto uczone i świetliste, chłodne, buńczuczne, ale zawsze mądre, hojne i rozsądne, powoli przesuwało się na Wschód, gdzie Konstantyn zechciał był wybudować swe miasto, które miało stać się Bizancjum. Tak snując się po linii wyobraźni i zapewne popełniając wiele błędów i nieścisłości, ten, który zadaje sobie pytanie o s e n o P e k i n i e , uświadomi sobie, że mit Pekinu stał się mitem gigantycznym i o wymiarze uniwersalnym mniej więcej w tych samych dziesięcioleciach, kiedy Konstantynopol upadał z ręki Turków, a ówczesna ludzkość patrzyła bezradna, przestraszona, w milczeniu. Podczas gdy Bizancjum upadało i znikało na zawsze w tajemniczych i niedostępnych objęciach islamskiego świata (wprawdzie wspaniałego, ale dla nas Europejczyków nieuchronnie odległego), odradzał się znowu sen o mieście mądrości i kultury, siedzibie władzy oświeconej i doskonałej, biurokracji zimnej i skutecznej – sen o mieście, z którego Rozum usunął troski niepewności, gdzie inteligencja rządzi i panuje. Odradza się w nowej lokalizacji, na Wschodzie, w Pekinie: tak daleko, że w bezpiecznej odległości od wojen i proroków, od herezji i integralizmów. I dawny dwumian: Mars i Atena, Rzym i Konstantynopol, powraca doskonały i bezpieczny, daleko od ludzi i od ich nędzy – wzór doskonałości, wizerunek wieczności. tłum. emiliano ranocchi