Stefania urodziła się 8 paździer - Hi
Transkrypt
Stefania urodziła się 8 paździer - Hi
Sylwetki Stefania Woytowicz S tefania urodziła się 8 października 1922 roku w Oryniu koło Kamieńca Podolskiego. Dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na kresach. Odznaczała się wyśmienitym słuchem i pamięcią muzyczną. Koleżanki szkolne fundowały jej bilety do kina, żeby zapamiętywała najnowsze szlagiery, a potem je uczyła. Wykazywała zdolności pianistyczne, ale najbardziej lubiła śpiewać. W 1943 roku znalazła się w okupowanej Warszawie. Brat Bolesław podjął się znalezienia odpowiedniego pedagoga dla utalentowanej siostry. Pierwsza 96 nauczycielka, która przesłuchała Stenię (bo tak do Stefanii zwracali się najbliżsi i przyjaciele), orzekła, że w ciągu pół roku zrobi z niej zawodową śpiewaczkę. Bolesław natychmiast rozpoznał hochsztaplerkę i szukał dalej. Wiosną 1944 dziewczyna stanęła przed obliczem cenionej śpiewaczki, wieloletniej solistki La Scali, a z wykształcenia – lekarki, doktor Stani (Stanisławy) Zawadzkiej. Zgodziła się ona przyjąć nową uczennicę, ale, jak to się często zdarza w przypadku spotkania z nowym pedagogiem, zaczęła od wyplenienia złych nawyków: „Trzeba zamknąć usta i na przeciąg półtora roku całkowicie zapomnieć o głosie, a potem – zacząć naukę zupełnie od nowa, jakby się tego głosu nigdy nie miało. Wówczas można będzie liczyć na dobre rezultaty”. Woytowiczówna zaufała diagnozie i półtora roku później, we wrześniu 1945, pojechała do Krakowa. Tam właśnie, w otwartej po wojnie Wyższej Szkole Muzycznej, Stanisława Zawadzka została profesorem Sylwetki śpiewu. Niektóre źródła podają, że Stefania równolegle studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Stani Zawadzka była jedyną nauczycielką Woytowiczówny. Uczennica mówiła o mistrzyni: „Jej bezkompromisowy stosunek do sztuki i życia, łącznie z wysokim morale, dały i mnie trwałe podstawy. Miała ogromny wpływ na kształtowanie się osobowości każdego, kto zdołał znieść jej dyscyplinę. Często podkreślała, że istotą działalności artystycznej jest umiejętność podporządkowania się silniejszej indywidualności i zrozumienie wiekiej prawdy, że sztuka wymaga ppkory. Sztuka za całkowite jej oddanie odpłaca się szczodrze zwłaszcza wtedy, gdy inne uczucia zawodzą”; „[...] przekazywała uczniom wiedzę nie tylko muzyczną, ale wpajała im również miłość i oddanie muzyce polskiej. Zwykła mawiać: «Pamiętaj, z jakiego gniazda wywodzisz się i dokąd masz wrócić». Niezmiennie dbała o poszerzenie repertuaru polskiego twierdząc, iż świadectwo rodzimej sztuki potwierdza udział narodu polskiego w kulturze światowej”. Plan studiów przewidywał dwie indywidualne lekcje śpiewu tygodniowo, ale Stefanii to nie wystarczało. Przysłuchiwała się lekcjom kolegów i skrzętnie wykorzystywała ich nieobecności, aby zyskać dodatkową godzinę konsultacji. Kiedy jej ukochana profesorka przeniosła się do Poznania, Woytowiczówna na własny koszt (a, jak sama wspomina, często w czasie studiów głodowała) dojeżdżała na lekcje z Krakowa. Tysiące razy powtarzała żmudne ćwiczenia wokalne i starała się nie zazdrościć koleżankom, które znacznie wcześniej niż ona były dopuszczane przez swoich pedagogów do poważnego repertuaru. Nie zrażały jej cierpkie uwagi wykładowców przedmiotów teoretycznych, w rodzaju słów Artura Malawskiego: „[...] mimo szatańskiej muzykalności nic z Woytowiczówny nie będzie”. Przepustką do międzynarodowej kariery Stefanii Woytowicz stały się laury ważnych konkursów wokalnych – w Lipsku (1951) i Pradze (1954). Jednym z naj- ważniejszych zawodowych sprawdzianów umiejętności było zaproszenie Woytowicz przez dyrygenta Witolda Rowickiego do zaśpiewania partii sopranowej w III symfonii Szymanowskiego. Jej kunszt poznawali melomani kolejnych miast europejskich – Wiednia, Liege, Frankfurtu nad Menem, Brukseli. Wszędzie pisano o niej w superlatywach, tak jak w Hadze w 1959 roku: „Głosu tak pięknego dotąd jeszcze nie słyszałem. A ponadto śpiewaczka ta jest na wskroś muzykalna... Każda nuta w jej wykonaniu brzmi absolutnie czysto, tony stają się doskonale naturalne, nie zauważa się żadnego przejścia w rejestrach; tak w górze, jak w dole głos jest idealnie wyrównany. Timbre jego jest ciepły, głęboki i pełny”. Dodajmy, że był to głos silny, wniebolotny, ostry w górze jak igła i niesamowicie brzmiący w pianach. W interpretacji muzyki sakralnej przenosił słuchacza w inny wymiar – jak na przykład w „Pasji” Pendereckiego. 3 2 1 4 1 2 3 4 Stefania Woytowicz W swej bogatej karierze gościła na wszystkich kontynentach. Spośród krajów europejskich nie koncertowała tylko w Turcji i Albanii. Występowała pod batutą takich dyrygenckich tuzów jak Abbado, Giulini, Maazel, Dorati, Ormandy, Klecki, Cluytens czy Rożdiestwienski, z orkiestrami klasy Filharmoników Berlińskich i Wiedeńskich. Woytowicz, podobnie jak siostra jej ulubionego kompozytora, wspaniała śpie97 Sylwetki w eleganckim i ekskluzywnym miejscu, zasiedlonym po wojnie przez peerelowską elitę polityczno-intelektualno-artystyczną. Dziś jest tam tablica pamiątkowa. Wyznając przejętą od swojej maestry zasadę, że sztuka wymaga całkowitego oddania, ograniczyła życie rodzinne. Nie miała dzieci, a za mąż wyszła grubo po trzydziestce. Jej wybranek, Stanisław Lubicz-Rudnicki (1920-96), żołnierz AK z Wileńszczyzny, był wybitnym neurochirurgiem, profesorem Akademii Medycznej, wzywanym na międzynarodowe konsultacje nawet do królowej Anglii. Małżeństwo Stefanii to stabilizacja życiowa, współistnienie duszy artystycznej z naukową, waczka Stanisława Korwin-Szymanowska czy też legenda angielskiej wokalistyki – Kathleen Ferrier – specjalizowała się w repertuarze oratoryjno-kantatowym i pieśniarskim. Opanowała około stu partii solowych w oratoriach. Odrzucała propozycje występów na scenie operowej, nawet te najbardziej kuszące i prestiżowe, jak na przykład z La Scali, Bayreuth czy Metropolitan Opera. Wzięła udział w zachodnioniemieckiej telewizyjnej inscenizacji opery „Dafne” Ryszarda Straussa. Na płytach nagrała też całą „Halkę” i „Toskę” oraz fragmenty innych oper. Woytowicz śmiało sięgała po muzykę XX wieku – Berga, Brittena i Szymanowskiego. Swoje nowe dzieła powierzali jej czołowi współcześni polscy kompozytorzy: Penderecki, Baird, Górecki, Szabelski i Meyer. Była pierwszą wykonawczynią partii wokalnej w „III Symfonii Pieśni Żałosnych” Góreckiego i trzykrotnie zarejestrowała ten utwór na płycie. Partię sopranową w „Pasji według św. Łukasza” zaśpiewała 78 razy. Nienaganne aktorskie „ł”, dziś nieco irytujące w nagraniach, wyniosła Stefania z rodzinnych Kresów. 98 O swoim repertuarowym wyborze mówiła po latach: „Poświęciłam się muzyce wielkiej, ale skromnej – zawierającej wiele odcieni szarości i czerni”. Z myślą o niej układał repertuar koncertów m.in. Henryk Czyż. Tadeusz Strugała użył określenia „genialny artyzm”. Krenz mówił o powołaniu i muzycznym idealizmie. Witolda Lutosławskiego zachwyciła interpretacją jego „Lacrimosy”. Kompozytor wyrażał podziw dla Woytowiczówny za jej wybory jako artystki i jako człowieka – oba wcielenia Stefanii zaprotestowały przeciwko polityce władz komunistycznych w latach 1981-1989. Tych lat nie mogła już nadrobić. Od 1958 do śmierci mieszkała w tzw. „Domu z żaglem” – pięknej, okazałej kamienicy, zbudowanej w latach 30. przy Alei Przyjaciół 3 w Warszawie – mariaż dwóch osób, które osiągnęły zawodowy sukces. W filmie dokumentalnym z 1991 roku państwo Rudniccy robią wrażenie starego dobrego małżeństwa, żyjącego wygodnie, w przytulnych wnętrzach, wśród pięknych przedmiotów, obsługiwanego przez oddaną gosposię. Stefania nigdy nie skorzystała z propozycji stałego wyjazdu na Zachód, choć z pewnością byłoby to korzystne dla jej kariery; tak, za cenę rozpadu rodziny, postąpiła Teresa Żylis-Gara. Jej kontraktami w zachodnim świecie muzycznym zajmowały się Sylwetki trzy prestiżowe agencje impresaryjne, a artystka, po każdym tournée czy sesji nagraniowej, wracała do Polski. Występując na zagranicznych scenach, zawsze dbała o włączenie do programu jakiegoś utworu polskiego. Mając do wyboru zaśpiewanie „Erotyków” Tadeusza Bairda (nota bene, cyklu pieśni właśnie jej dedykowanego) w Londynie i prawykonania „War Requiem” Brittena (zastąpiłaby poniekąd Galinę Wiszniewską, dla której Britten pisał partię sopranową) w Coventry, wybrała Bairda. „Między histerią a ekstazą” – tak Ewa Szczecińska zatytułowała swój tekst-portret zmarłej śpiewaczki („Tygodnik Powszechny” z 2005 roku). Osobowość neurotyczna, skłonność do religijnych uniesień plus talent artystyczny dały mieszankę niepospolitą. Natomiast film dokumentalny, zrealizowany przez Telewizję Polską w 1991 roku, nosił tytuł: „Śpiewać – żyć z pasją. Stefania Woytowicz”. Perfekcjonistka, wymagała wiele od siebie i od innych. Była gotowa zerwać występ w Neapolu, kiedy zauważyła błędy w treści afisza anonsującego koncert. Mawiała o sobie, że jest kujonem. Pracowała systematycznie. Nie tolerowała prowizorki i postawy „jakoś to będzie”. „Czasem wystarczy, że zachwycę się najmniejszą frazą muzyczną i jej daję się ponieść” – wyjaśniała, uznając za oczywiste, że warunkiem „poniesienia” jest posiadanie solidnego warsztatu oraz ścisłe trzymanie się kalendarza i zegarka. Typowy weredyk – mówiła ludziom to, co myśli, bez zastanowienia. Rozbrajająco przyznawała, że nie potrafi okiełznać wybuchowego temperamentu. Znajomi cenili jednak jej szczerość i poczucie humoru. Była zawsze elegancka, zadbana, aktywna, pełna pomysłów; prowadziła samochód. W środowisku muzycznym cieszyła się szacunkiem i zaufaniem. Świadczy o tym fakt, że aż przez 15 lat (1977-92) była prezesem Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. W latach stanu wojennego włączyła się w akcję niesienia pomocy kolegom w ramach Duszpasterstwa Środowisk Twórczych. Odmówiła przyjęcia nagrody ministra kultury. Zrezygnowała z udziału w oficjalnych imprezach, natomiast chętnie występowała z akompaniamentem organów w kościołachw małych miejscowościach. Dopiero w 1990 roku powróciła na „dużą” scenę. Z okazji jubileuszu Filharmonii Łódzkiej zaśpiewała w kantacie Debussy’ego „Syn marnotrawny”. Miała wtedy 68 lat, a jej głos znajdował się już, niestety, w fazie zmierzchu. Była gorliwą katoliczką. Za jeden z najważniejszych momentów życia uważała występ przed Janem Pawłem II w letniej rezydencji papieskiej w Castel Gandolfo w 1985 roku. Karola Wojtyłę poznała jeszcze jako biskupa krakowskiego, w styczniu 1978, kiedy zaśpiewała na celebrowanej przez niego mszy za duszę zabitego przez esbeków studenta, Staszka Pyjasa. Przyszły papież zapamiętał ten jej występ, co Stefania uważała za największe wyróżnienie. W ostatnich latach życia często słuchała Radia Maryja. W 1988 Duszpasterstwo Środowisk Twórczych zorganizowało wycieczkę do Ziemi Świętej. W jednej grupie pobożnych turystów znalazły się Stefania Woytowicz i Kalina Jędrusik. Zmarła 31 sierpnia 2005 roku w Warszawie. Jest pochowana w grobie rodzinnym na Powązkach (kwatera 155A-3). Nie zajmowała się pedagogiką, więc nie pozostawiła uczniów. Tylko swoje nagrania. Jedno było jej szczególnie bliskie – koncertowa rejestracja „War Requiem” Brittena z Albert Hall z 1969 roku. Woytowicz śpiewała tam u boku Petera Pearsa, pod dyrekcją Carla Marii Giuliniego. Dała tę płytę redaktorce radiowej, która przygotowywała o niej audycję. Powiedziała: „Jak umrę, nadajcie to w radiu”. Prośba została spełniona. ■ 99