Książę z Afryki - Jakub Ciećkiewicz

Transkrypt

Książę z Afryki - Jakub Ciećkiewicz
C14
6.05.2011
Historie z paragrafem
Zemsta
To
miała być ich
pierwsza poważna „robota” – za
50 tys. zł.
Mieli tylko postraszyć właścicieli
hurtowni i zabrać pieniądze z kasy.
W czasie napadu „puściły” im jednak nerwy – jedną osobę zabili,
drugą ciężko zranili.
Najpierw doszło do włamania.
Zginął faks i sprzęt komputerowy.
Po tygodniu w hurtowni zjawili
się trzej młodzi mężczyźni, zainteresowani zakupem dużej ilości
opon do samochodów ciężarowych. Cena wydawała się dla nich
nieważna. Istotne było to, czy
magazyn jest pełny. Odwiedzali
hurtownię cztery razy. Zawsze
przychodzili pieszo, choć firma
znajdowała się na odludziu.
– Wyglądało na to, że dziwnych klientów, ktoś w pobliże podwoził autem. Podejrzewaliśmy,
że chcą nas okraść – zeznawała
później Anna J., właścicielka hurtowni.
W końcu dziwni klienci wyznaczyli termin transakcji, zapowiedzieli, że przyjadą tuż przed
AFRYKAŃSKI DLA
POCZĄTKUJĄCYCH
Jakub
Ciećkiewicz
Książę
z Algierii
D
ziewiętnastowieczny Bagsik podpisywał się: „Bogumił książę Światopełk
Piast Mirski, regimentarz województwa augustowskiego, dowódca regularnych oddziałów
ułanów i strzelców pieszych, kawaler Krzyża wojskowego”,
a czasem po prostu: „Naczelny
Wódz Wojsk Litewskich”. Majątek utracił – jak mówił – w triste pays de Pologne – smutnym
kraju, pozbawionym przez historię jakiejkolwiek przyszłości.
Przybył do Levroux w mundurze generała, otoczony licznym
dworem i służbą w liberii – pod
koniec października 1831. Opowiadał zdumionym Francuzom,
że powstanie listopadowe wybuchło tylko po to, żeby jego,
księcia krwi, osadzić na tronie.
I dlatego siła najeźdźców była tak
miażdżąca.
Jak na księcia przystało, żył
szeroko. Służbie, co prawda, nie
płacił, chętnie za to rozdawał
wszystkim stopnie wojskowe i medale. Kupił na kredyt dobra ziemskie, jeździł karocą, pojawiał się
na balach i uroczystościach...
A kiedy dłużnicy osaczyli go ze
wszystkich stron – rozpłynął się
we mgle, by rozpocząć nowe życie
w Afryce Północnej... Jego ruchomości sprzedano na licytacji
za 175 franków.
godz. 19. Chcieli zostawić na noc
na placu ciężarówkę, a następnego ranka załadować towar.
Brat pani J. postanowił całą noc
dyżurować w firmie. 53–letni
pan Stanisław, mieszkający w pobliskiej dozorcówce, miał mu towarzyszyć.
– Tuż przed 19 dostałam telefon od naszej księgowej. Była zaniepokojona. Telefon w hurtowni
był głuchy, nie odzywała się także
„komórka” brata. Pojechałam
tam natychmiast. Przed budynkiem stało już z 10 radiowozów
– opowiadała Anna.
Dziwni klienci zjawili się w hurtowni ok. 18.30. Jeden z nich
ruszył w kierunku dozorcówki
z nożem. Czy chciał tylko uciszyć
pana Stanisława, czy też zamierzał
pozbyć się niewygodnego świadka
– nie wiadomo. Zwłoki 53–letniego mężczyzny z poderżniętym
gardłem policjanci znaleźli w budynku oddalonym ok. 60 metrów
od pomieszczeń hurtowni. Tam
bandyci dopadli 23–letniego Marka J., brata Anny. Zadali mu kilka
ciosów nożem. Cudem przeżył.
Bandytów spłoszył przypadkowy
klient, który widząc, co się dzieje,
uciekł. Porwali z kasy kilkaset
złotych i też rzucili się do ucieczki.
W pobliżu czekał na nich zaparkowany samochód.
Jeszcze tego samego wieczoru
prokuratura wydała zgodę na
publikację w telewizji zdjęcia
59–letniego Jerzego R., byłego
partnera Anny. Kobieta nie miała
wątpliwości, że to on zlecił napad.
Mówiła, że porzucony kochanek
przysiągł zemstę.
Jego poszukiwania nie trwały
długo. Już pięć dni po napadzie
znaleziono go martwego w hotelowym pokoju na drugim końcu
Polski. Zostawił kilka pożegnalnych listów. Pisał w nich, że został
okradziony, że grożono mu śmiercią. O wszystko co najgorsze
oskarżał Annę…
Rodzina Jerzego R. mieszka
w niewielkiej podgórskiej miejscowości. On sam wyprowadził
się z domu 5 lat wcześniej. Odszedł po 32 latach małżeństwa,
gdy poznał Annę.
– Dla niej porzucił rodzinę,
firmę, narobił długów. Wyczyścił
konto i dał jej pieniądze na otwar-
***
jemności życia – przebierających
się w burnusy i turbany, palących
fajki wodne, dosiadających wielbłądów. W rzeczywistości, po
całej tej szalonej błazenadzie,
ogromny kraj w Afryce trzeba
było najpierw podbić, a potem
zagospodarować.
Podbój Algierii nastąpił nieoczekiwanie. 25 maja 1830 roku
z portów w Marsylii i Tulonie wypłynęło sto okrętów wojennych
oraz kilkaset transportowców,
wiozących 30 tysięcy żołnierzy,
pragnących zadać ostateczny
cios państwu piratów, które od
300 lat kontrolowało Morze Śródziemne. Czarę goryczy przepełniło
publiczne upokorzenie francuskiego konsula Devala. W trakcie
sporu o zapłatę za zboże, został
spoliczkowany przez deja Algieru
Husseina.
Z początkiem czerwca francuska flota dopłynęła do korsarskiego miasta. „Morze wspaniałe, błękitne. Lekki wiatr kładzie na nie tu i ówdzie srebrne
smugi, nad niem niebo, również
jasnobłękitne. Ciemniejszy pas
granatu na horyzoncie. Wybrzeże
wchodzi w morze poszarpanymi,
skalistymi cyplami lub też szeroko
ustępuje przed niem bladymi półksiężycami plaż... Ziemia jest cynobrowa, zieleń matowa i ciemna...
Miasto białe...”.* Jakiś oficer krzyknął w zachwycie: Cote de la turquoise – Turkusowe Wybrzeże
– i tak już zostało.
Z arsenału, stojącego nad warownym portem, dej Algierii bez
lęku spoglądał na francuskie okręty, które nagle, pod naporem niespodziewanego wiatru, zmieniły
kurs i popłynęły ku Balearom.
Zaśmiał się krótko i powiedział
do swoich janczarów, że wszyscy
napastnicy truchleją przed fortyfikacjami Algieru. Ale tym razem,
nie miał racji...
14 czerwca francuskie statki
zakotwiczyły w pobliskiej zatoce
Sidi–Ferruch. Wojska uformowały
się i przypuściły wściekły szturm
na miasto. Bohaterska obrona nie
pomogła.
Ilustracje prasowe z tamtych
lat przedstawiają francuskich żołnierzy jako paszów, przejmujących haremy i wschodnie bogactwa, używających do woli przy-
cie hurtowni. Zanim doszło do
rozwodu, wystąpiłam o rozdzielenie wspólnoty majątkowej, bo
komornik siedział mu na karku.
Praktycznie od tamtej pory go
nie widziałam – zeznawała jego
była żona.
Spotykali się tylko na sali sądowej – podczas rozprawy rozwodowej, albo gdy Jerzy wystąpił
z pozwem przeciwko córkom
o zapłatę kilkudziesięciu tysięcy
złotych za zajęcie jego części
domu. Obie strony wnosiły też
doniesienia do prokuratury o pobiciach i o groźbach karalnych.
Wszystkie postępowania zostały
jednak umorzone z braku dowodów. Z urzędu prowadzone
było także dochodzenie w sprawie „przeniesienia składników
majątkowych” z firmy R. do firmy
Anny J. Zakończyło się podobnie
jak poprzednie.
Anna J.: – Miałam 23 lata,
gdy poznałam R. Przyznaję, że
zawrócił mi w głowie. Ale studiowałam i nie myślałam o zakładaniu rodziny. Do głowy mi nie
przyszło, że on może wyprowadzić
się z domu. Gdy już to zrobił, za-
mieszkaliśmy razem. Żadnych
pieniędzy od niego nie dostałam.
Przeciwnie – to ja utrzymywałam
dom, prowadząc firmę. On był
tylko tam zatrudniony jako pracownik.
W nowym związku pana R.
ze znacznie młodszą partnerką
tylko z pozoru układało się
dobrze. Pani J. opowiadała
w prokuraturze o ich kłótniach,
o chorobliwej zazdrości Jerzego
i jego despotycznym charakterze. Mówiła, że kilka razy próbowała od niego odejść, ale prosił ją na kolanach, by go nie zostawiała. Były kwiaty, szampan
i łzy w oczach.
W końcu po kolejnej awanturze wyprowadziła się ze wspólnego mieszkania. – Najpierw zadręczał mnie telefonami i groził,
że mnie zabije, albo że sam ze
sobą skończy. Nie uwierzyłam.
A potem zaczęły się dziać różne
dziwne rzeczy. Kontrahenci, z którymi współpracowałam, po kolei
wycofywali się z umów. Tłumaczyli, że otrzymali informację
o mojej niewypłacalności, o tym,
że planuję zwinięcie interesu i nie
***
W 1831 roku, na potrzeby kampanii algierskiej, powołano Legię
Cudzoziemską i rząd Francji zaczął
z nadzieją spoglądać na Polaków:
„dzielnych, ambitnych, wydyscyplinowanych, doświadczonych”*,
którzy po upadku powstania napływali tłumnie do emigracyjnych
obozów. Ba, zdarzało się, że transporty pełne uchodźców kierowano
wprost do Algieru...
W wojskowych spisach z tamtych czasów znajdujemy nazwiska: braci Horainów, oficerów
sztabowych Legii, kapitana Tańskiego, kapitana Bogumiła Osieckiego, poruczników Zarembeckiego i Werna... razem około 400
żołnierzy oraz 20 oficerów. I jeszcze jedno nazwisko, przy którym
koniecznie trzeba się zatrzymać:
Aleksandra Walewskiego, kapitana 2 pułku Strzelców Afrykańskich, syna hrabiny Walewskiej
i Napoleona, który „trochę walczył w Algierze, trochę zaś dyplomatyzował z Arabami”*. Jego
dziełem był traktat pokojowy
podpisany pomiędzy Francją a algierskim bohaterem narodowym
– młodziutkim sułtanem Abd–
el Kaderem. Traktat będący majstersztykiem arabskiej dyplomacji! Bo w gruncie rzeczy uznawał
Kadera za władcę.
„Z Polaków zetknął się ze sławnym emirem Władysław Zamoyski, bawiący w Algierze, dla zaznajomienia się z naszymi formacjami w legii cudzoziemskiej.
»Abd–el Kader ma lat dwadzieścia
ośm – napisał w liście – twarz
Chrystusowa, czarna broda, niebieskie oczy, rysy delikatne... roz-
Abd–el Kader – bohater narodowy Algierii
mowa jego zajmująca, bardzo roztropna i rozumna«.”*
Arabski władca, teolog ipolityk,
cieszący się powszechną sympatią
Polaków, szybko zaczął organizować własne państwo i odsuwać
najeźdźców od władzy, co doprowadziło do nieuchronnej wojny
z Francuzami. (Polskiej legii na
szczęście nie było już wówczas
w Algierii.) A gdy powstanie upadło, Norwid żegnał go emfatycznym
wierszem:
„Więc hołd, Emirze, przyjm
daleki,
Któryś jak puklerz Boży jest;
Niech łzy sieroty, łzy kaleki
Zabłysną tobie, jakby chrzest...”
***
Kolonistów postanowiono osadzać w Mitidży. Dziś jest to szeroka,
płaska, zielona kraina, zogromnymi
polami, pociętymi geometrycznym
układem białych dróg. Wtedy: wielkie moczary – ziemia niegościnna,
niebezpieczna, niezdrowa – źródło
malarii i tyfusu. Trudno się dziwić,
że zasiedlały ją typy obieżyświatów
i wykolejeńców.
3 czerwca 1835 r. Książę Mirski
zszedł ze statku w Algierze wykłócając się siarczyście z załogą. Nie
miał czym zapłacić za bilet! W kuferku wiózł jednak polisę – listy
polecające od wpływowych osób.
Wkrótce otrzymał od władz
4300 hektarów ziemi (wraz z miejscowymi rodzinami), zobowiązał
się w ciągu 2 lat spłacić kapitał,
a w ciągu pięciu osuszyć bagna,
obsiać pola, sprowadzić 1500 polskich rolników. Zaczął jednak od
tego, że osiadł na fermie Rassauta
i... zabrał się do roboty!
Historyk kolonizacji Franc pisze, że prince de Mir umiał na-
zamierzam płacić za dostarczony
towar – opowiadała Anna J.
Po włamaniu do hurtowni zgłosiła się na policję, twierdząc, że
to R. upozorował kradzież. Mówiła, że jej groził. Odesłano ją do
prokuratury, ale tam zbagatelizowano zgłoszenie i doradzono
jej, aby na przyszłość bardziej
uważała, łącząc się z kimś na dłużej. Parę dni później w jej hurtowni
pojawili się trzej bandyci.
Podejrzani wpadli już po kilku
tygodniach śledztwa. Byli w wieku
od 21 do 24 lat, pochodzili ze Śląska. – To leszcze. Wszystko wyśpiewali podczas przesłuchań. Przyznali, że zostali wynajęci przez
pewnego mężczyznę do „odzyskania długu”. Mieli za to otrzymać
50 tys. zł, ale jak mówili, byli
skłonni wykonać to zlecenie nawet
za dużo mniejsze pieniądze. Odebrali tylko zaliczkę – 25 tys. zł.
Ich zleceniodawcę znaleziono martwego w jednym z hoteli na północy
Polski – opowiadają policjanci.
Sprawa śmierci Jerzego R. też
została ostatecznie zamknięta.
Przyjęto, że popełnił samobójstwo.
EWA KOPCIK
wiązać stosunki z arabską ludnością i narzucić jej swój autorytet. Sprowadził niemieckich rolników, zbudował fermy, rzeźnię,
szkoły, szpital i aptekę. „Jego
koncesja rozwijała się w niezwykłym tempie!”.
Potwierdzenie tych rewelacji
można znaleźć w broszurce C.
Solveta: „Siedziba księcia to dwór
z sygnaturką na dachu, otoczony
murem; w pobliżu wielkie stajnie
i warsztaty, budynki koszar, kantyna, kuźnia, piekarnia. Droga
wysadzana jest topolami, ogród
pełen drzew morwowych, figowych, krzaków morelowych, kukurydzy, bawełny. Inwentarz to
150 wołów i 75 pługów...”.
Francuzi zarzucali Mirskiemu,
że zachowuje się jak monarcha,
że siedząc na wielbłądzie, w mundurze generała, dyktuje swoje prawa arabskim szejkom – ale nikt
nie przeczył jego spektakularnym
osiągnięciom gospodarczym. Aż
do dnia, gdy okazało się, że płodów
rolnych z Rassauty nie ma po prostu komu kupić... Był to błąd administracji. Błąd, wskutek którego
jedyny kolonista, który odniósł
wielki sukces w Algierii – zbankrutował.
***
Kim był naprawdę prince de
Mir? „Dziennik Narodowy” z 1843
roku nazywa go Teofilem Mirskim
byłym podpisarzem sądu pokoju
w woj. augustowskim, niemającym
prawa do tytułu i nienależącym
do „zaszczytnie znanej rodziny
Mirskich w Litwie”. Znany jako
hulaka, karciarz i pijak, kupił lub
sfałszował dyplomy książęce. A co
do jego udziału w powstaniu... Istotnie. Kierował oddziałem, który
szybko został rozbity. Zmarł we
Francji jako car Ruryk, głoszący
wielkość zjednoczonej Słowiańszczyzny.
*Pisząc korzystałem m.in z książki
Jana Stanisława Bystronia „Algier”

Podobne dokumenty