„Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015

Transkrypt

„Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
Grażyna Lutosławska „Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
– Ty masz fantazję, Arni.
– No, ja i Dobek! Mama mówi, że jakby skonstruowali świat według naszych
pomysłów, to nie musiałaby robić obiadów, bo zrywalibyśmy czekoladę z drzew
w drodze powrotnej ze szkoły. Taką odporną na zęby.
– Chyba odwrotnie. Musielibyście skonstruować zęby odporne na czekoladę.
– No tak, racja. Przecież to zęby się od niej psują, tak, jak mój i Dobka humor na
widok ryczącej Agaty. Tato mówił, że musimy się zrobić bardziej odporni na płacz
dziecka, bo go jeszcze w życiu nie raz usłyszymy i nie będziemy mogli wyjść wtedy do
drugiego pokoju, tylko trzeba będzie się z nim bawić. Ale to na szczęście dopiero za
jakiś czas.
– A teraz chcesz wiedzieć, co było dalej?
– No pewnie, że chcę.
– Chmury nic sobie nie robiły z machania Złego Czarodzieja. Trochę je połaskotał
w pięty tą laską i tyle. Dalej zajmowały się swoimi sprawami. Widziałeś może kiedyś,
jak na ulicy taki malutki pudelek szczeka na ogromnego wilczura?
– Nie, pudelka to nie, ale nasz sąsiad ma jamnika i on, jak widzi owczarka z trzeciej
klatki, to tak szczeka, jakby chciał go zjeść.
– A owczarek? Co robi?
– Nic. Nawet nie patrzy w stronę tego jamnika, tylko idzie dalej albo ogryza swoją
kość.
– Sam widzisz, Arni.
– Nic nie widzę. I nie rozumiem, o co chodzi z tymi psami.
– O to, że jak ktoś jest duży i silny, to nie musi hałasować. Mały się boi, więc szczeka.
A Zły Czarodziej machał laską i machał, i myślał, że da radę pokonać chmury. Im
bardziej machał, tym bardziej one nic sobie z tego nie robiły. I wtedy tak się wściekł, że
aż podskoczył. I spadł.
– A laska?
– Dalej było tak, jak myślałeś. Tylko, że ja nie przechodziłem obok. Czekałem na
dole na ten moment od bardzo dawna.
– Jest pan... to znaczy czy pan też jest...
– Nie, Arni, nie jestem czarodziejem.
– A...
– Kim jestem? Przecież wiesz, Arnoldzie.
– Nie wiem, jak rany, nie wiem!
– Chcesz, podaruję ci tę laskę. Tylko pamiętaj: jedno życzenie. Tylko jedno.
– Ha! To ja mam, proszę pana, takie życzenie...
– Stop. Zastanów się, zanim je wypowiesz. Powiedziałem – jedno życzenie. Jak
wypowiesz ich więcej, laska dalej będzie czarować. A chodzi o to, żeby przestała.
Rozumiesz? Arni, to od ciebie zależy, czy ulegniesz pokusie czarowania. Możesz mieć
wszystko, co tylko zechcesz: lody, czekoladę, najnowsze gry, szóstki w szkole, zamek
z balkonem w chmurach – i radio. Wystarczy, że machniesz laską. Ale możesz też
sprawić, że straci ona moc. Wystarczy, że wypowiesz tylko jedno życzenie. I jeśli kiedyś
1
Grażyna Lutosławska „Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
ktoś zechce użyć jej do czegoś złego, nie będzie mógł. Jedno życzenie, Arni. Ale takie,
które jest początkiem.
– To niech mi pan powie, jakie to ma być życzenie?
I wtedy Arni usłyszał, że zbliża się Dobek.
Odetchnął z ulgą. Zerwał się z ławki i wybiegł na spotkanie przyjaciela.
– No, nareszcie.
– Co „nareszcie”? Widać, że siostry nie masz. Myślisz, że tak łatwo się jej pozbyć?
– Jak to „pozbyć”?!
Arni oglądał przygody kapitana Klossa w telewizji. Cztery razy. Więcej nie, bo mama
posprzeczała się z tatą o kapitana, a właściwie o to, czy to dobrze, że Arni ogląda ten
film. Ale te cztery razy wystarczyły, żeby wiedział, że jak dzielny Kloss się kogoś
pozbywa, to bohater nie pojawia się w następnym odcinku. Arni nie chciał, żeby Agata
całkiem zniknęła. Może troszeczkę, czyli czasem, ale żeby tak w ogóle, to nie.
– Co z nią zrobiłeś?
– Zostawiłem u sąsiadki. Bawi się z kotem. Jak wychodziłem, zapytałem, czy pójdzie
za mną, ale nic nie powiedziała.
– Bo pewnie powiedziałeś za cicho.
– A co, miałem się drzeć, żeby kota przestraszyć?
– No dobra, jakby co, to pytałeś.
– Jasne. To co, lecimy?
– No, tylko nie wiem, co zrobić z tym facetem.
– Jakim facetem, Arni, o czym ty mówisz?
– Nie o czym, tylko o kim. Siedzi w altance i trzyma laskę.
– Jak siedzi, to mu laska chyba niepotrzebna.
– Nie żartuj sobie. To nie jest zwyczajna laska.
– Jasne, zaczarowana.
– Skąd wiesz?!
– Arni, opanuj się, człowieku, już to przerabialiśmy w dzieciństwie, pamiętasz?
Czarodziejska laska twojego taty, która zamienia zupę pomidorową w gwoździe albo
odwrotnie, już dokładnie nie pamiętam. Daj spokój, chodźmy na truskawki.
– Truskawki też ma.
– Kto?
– No ten w altance.
– Jasne. Zerwał z pola Antoniego, żebyśmy się nie pobrudzili. Przyniósł w koszyku
i chce nam podarować. Laskę pewnie też.
– Dobek! Skąd ty to wszystko wiesz!
– Po pierwsze jestem od ciebie starszy o dwa miesiące...
– ...bez trzech dni!
– A po drugie, opowiadasz takie bajki, że tylko Agata mogłaby ci uwierzyć.
– Ale ja mówię prawdę!
– Jasne!
– Dla ciebie wszystko jest „jasne”. Chodź, wejdziemy do środka, to sam zobaczysz.
W altance nie było nikogo.
2
Grażyna Lutosławska „Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
Na ławce stał koszyk z truskawkami, a obok leżała laska. Dobek zjadł cztery
truskawki naraz. Beknął, bo umiał to robić najlepiej w klasie, i oderwał szypułkę od
kolejnej.
– Dobre – powiedział. – Ale dlaczego sam poszedłeś? Mieliśmy razem. Arni, to
przecież nie tylko o truskawki chodzi, ale o ryzyko i te sprawy. Stary, dlaczego ja ci
muszę takie rzeczy tłumaczyć jak Agacie. Co ty, dziecko jesteś? Razem mieliśmy iść!
– Ale ja nigdzie nie byłem! Czekałem na ciebie, a on tu wszedł! O, proszę, laskę też
zostawił.
– Jasne, tę zaczarowaną. Dobra, wypowiemy zaklęcie i przekonamy się. Jak to
leciało? Abra, kadabra... Nie, jakoś tak: trata rata...
– Nabijasz się.
– Bo to brednie.
– Też tak myślałem. Ale w takim razie gdzie on jest? Stąd nie ma drugiego wyjścia.
– Kto?
– No ten facet! Dobek, czy ty myślisz, że ja kłamię?
– Jasne, że nie. Ty nie kłamiesz, ty masz fantazję.
– Powiedział...
– No, co takiego powiedział?
– No, że... że mogę... Dobek! On powiedział, że ja mogę uratować świat!
– A ty mu uwierzyłeś? Stary, trochę przesadzasz. Ty lepiej ratuj naszą przyjaźń
i chodź już. Narwiemy sobie więcej truskawek. Dobra, weź tę laskę. Tylko już chodźmy.
Arni szedł do domu i myślał. Myślał z całej siły, ale i to nic nie pomogło.
– A może to był sen? – ten pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy mijał pana Józefa.
Uwolniona myśl wyskoczyła z gardła tak głośno, że Józef aż pogroził mu palcem.
– Znowu krzyki. Ty myślisz, Arni, że sam tu mieszkasz?
Arni przeprosił grzecznie i wszedł do swojej klatki. Na dole stał Mieto z chłopakami.
Mieto miał czternaście lat i zepsuty charakter. Tak mówił Seba. Arni wiedział, jak
pachną zepsute kiszone ogórki. Kiedyś im się trafiły. Ale potem tato wyniósł śmieci,
mama wyszorowała słoik i już.
Arni nie zdążył się zastanowić, co by było, gdyby wyszorować Mieta, bo poczuł, jak
ten go walnął łapą w kark.
– Ty, mały, wyskakuj z kasy – usłyszał Arni.
– Nie mam. Słowo, nie mam.
– Miałeś mieć. Arni, nie kombinuj, tylko miej, jak Mieto prosi. Póki prosi, bo może
grzeczność mu przejdzie i wtedy...
– Ale, Mieto...
– Dla kogo Mieto, dla tego Mieto, dla ciebie „proszę pana Mieta”.
– Ale ja ... proszę... Mieta... No nie mam. O, proszę, nie mam. Kieszeni nawet nie
mam.
3
Grażyna Lutosławska „Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
– Ty, Arni, ty nudny jesteś z tym niemaniem. Czekam do piątej i żebym się doczekał,
bo pożałujesz. O piątej, w parku. Koło starej karuzeli. Nie zawiedź mnie.
I poszli.
Dobek czekał na przyjaciela. Czekał i myślał, chociaż nie lubił. Wolał, jak
się coś działo. Ale ostatnio działo się jakby mniej, bo rodzice częściej brali nadgodziny,
a on musiał zostawać z Agatą. No, a poza tym trudno mu było dogadać się z Arnim,
odkąd przyjaciel znalazł w starej altance tę laskę. Mówi, że nie znalazł, tylko dostał.
Przecież Dobek widzi, że jak Arni to mówi, to się tak kuli. Ze wstydu czy jakoś tak,
w każdym razie odwraca głowę. Niepewny jest. Jakby nie do końca przekonany do tej
swojej opowieści o Złym Czarodzieju. Ale co fakt, to fakt – laska jest.
– A co by było, jakby ona naprawdę działała? – Dobek aż się poderwał, jak to
powiedział. Przecież jakby ktoś usłyszał, to by jeszcze mógł pomyśleć, że Dobek jest
dzieckiem i wierzy w czary.
– Ale jeśli ona naprawdę działa, to można by się nieźle ustawić!
Usiadł i zadumał się, z czym nie bardzo mu było do twarzy, bo pocierał lewym
kciukiem prawy policzek i wydymał przy tym dolną wargę, co powodowało, że
marszczył mu się nos, ale na szczęście nikt tego nie widział.
– A jakby to była prawda, że da się wypowiedzieć i już? Nie, oczywiście, że nie... Ale
jakby? No powiedzmy, że tak trochę. Nie żeby zupełnie, ale częściowo. Taka trochę
jakby to była prawda. Żeby tak raz machnąć laską w prawo... albo... w lewo? Na wszelki
wypadek dookoła i już. Rany! Jakby to była prawda, to...
– Dobek? Ty do siebie mówisz? Czy... czy może znowu ktoś tu jest?
Arni wszedł do środka i rozejrzał się uważnie. Nikogo nie było. Oprócz Dobka, który
spojrzał na przyjaciela.
– Masz laskę?
– No... mam.
– Dawaj, czarujemy.
Arni najpierw wyciągnął laskę przed siebie, ale za chwilę schował ją za plecami.
– Zwariowałeś? Co czarujemy? Już ci przeszło?
– No dawaj, nie wygłupiaj się.
– Co dawaj? Co to, banany? Dobek, opanuj się, ty jesteś jakoś tak dziwnie...
Arni próbował przypomnieć sobie to słowo, którego mama użyła ostatnio, jak tato
bardzo chciał ją zabrać na wakacje nad morze, nie nasze, tylko gdzieś we Francji.
Wszystko wymyślił, tylko zapomniał policzyć i jak usiedli razem po kolacji
i pododawali, to im wyszło, że pojadą, ale najwyżej do letniskowego domku cioci
Halinki trzydzieści osiem kilometrów stąd. Mama to wypisała czarnym długopisem na
białym papierze, ale tato i tak ciągle powtarzał, że ją zabierze do tej Francji, i ona się
wtedy do niego przytuliła, i powiedziała, że lubi to jego... podekscytowanie!
– Nie bądź stary taki... ekscytowany.
– Co?
– No, mówię, nie podekscyt... towuj się.
– Ale...
4
Grażyna Lutosławska „Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
– Żadnego ale.
– Arni, nie bądź taki. Jak już ci się trafiła laska, to się podziel.
– Nie ma mowy. A w ogóle, to już ci przeszło?
– Niby co?
– No, już mi wierzysz?
– No, właściwie... przemyślałem sobie. Tylko się nie obraź. Posłuchaj, jeśli z tą laską,
która umie czarować, to nieprawda, to... no, to trudno. Machniemy raz i drugi i się
przekonamy. I wtedy wszystko będzie jak dawniej. Będziemy spotykać się w starej
altance, wymyślać różne rzeczy, opowiadać sobie historie... Arni, pamiętasz, jak nam
było fajnie? No, zanim pojawił się ten Tajemniczy Mężczyzna. To znaczy, zanim...
– Zanim go sobie wymyśliłem, tak? Nie, ty jednak mi nie wierzysz.
– Nie denerwuj się. Trzeba to wyjaśnić. Dawaj laskę.
– Tak? A wiesz, jakie chcesz wypowiedzieć życzenie?
– Jasne. Na próbę załatwimy sprawę z Agatą.
– Nie rozumiem.
– Tu nie ma nic do rozumienia. Arni, sam przecież widzisz, jak jest. Ile razy Agata
zepsuła nam plany, co? Jak tym swoim płaczem załatwiła nas elegancko ostatni raz?
Pamiętasz? Wtedy, jak chcieliśmy wyruszyć statkiem dookoła świata. Siedzieliśmy
u mnie w pokoju i sprawdzaliśmy w Internecie, którędy pojedziemy. Doszliśmy już
prawie do Kamczatki, pamiętasz? Ale Agata zaczęła ryczeć i musiałem się z nią bawić,
a ty poszedłeś do domu.
– No, pamiętam. A jeszcze później nam się odechciało.
– Właśnie. Arni, przecież gdyby przez nią nam się nie odechciało, to ty wiesz, gdzie
my byśmy dzisiaj byli?
– Gdzie?
– Na końcu świata byśmy byli! Gazety by o nas pisały! „Dwóch młodych,
nieustraszonych podróżników...”, tak by pisały! Seba by się rozpękł z zazdrości i ten
jego wszystkowiedzący brat.
– No niby tak, ale jeśli byśmy poszli na ten koniec, to byśmy nie wrócili na urodziny
cioci Halinki. A sam mówiłeś, że tort był super. Czekoladowy. Nie mów stary, że nie
pamiętasz, bo ci przyniosłem dwie porcje do altanki.
– Arni! Tort! Co ty gadasz?! Gdzie tort, gdzie koniec świata! Ty się zastanów,
człowieku, co jest ważniejsze!
– Ja się nie mam co zastanawiać. Pamiętam twoją minę, jak chciałeś, żebym ci
przyniósł trzecią porcję. Najważniejszy wtedy był tort.
– Dobra. Zostawmy ten tort. Zajmijmy się Agatą. Sam mówiłeś, że cię uszy bolą, jak
ryczy, i masz już tego dość. Arni, proszę, daj tę laskę, pozbawimy ją płaczu. Machniemy
i zrobimy z niej uśmiechniętą dziewczynkę, która siedzi w swoim kąciku i grzecznie się
bawi, nawet wtedy gdy zostaje całkiem sama, bo rodzice w pracy, a brat z kolegą
wychodzą do swoich obowiązków.
– Dobek, a jakie ty masz obowiązki?
– Arni, ty się dzisiaj czepiasz.
5
Grażyna Lutosławska „Jak Arni i Dobek ratowali świat”, Norbertinum, Lublin 2015
– Nie czepiam się, tylko uważam, że to strata życzenia. Miało być jedno. Pamiętasz?
Ten mężczyzna powiedział, że tylko jedno pozbawi laskę mocy i nawet, jeśli trafi kiedyś
w ręce tego Złego Czarodzieja, to on nie będzie mógł już niczego w świecie zepsuć.
Dobek, przepraszam cię, stary, ale ja nie myślę, żeby to był dobry plan, z Agatą.
Rozejrzyj się. Dzieciaki ryczą, to normalne. Tu nie ma co czarować. Trzeba poczekać,
aż im przejdzie.
– Arni, bądź przyjacielem.
– Jestem, Dobek, jestem. Ale co będzie, jak zepsujemy?
– Co niby mamy zepsuć? Zreperujemy Agatę!
– Ale my... Dobek, aż się boję to powiedzieć. Nie śmiej się. My możemy zreperować
świat! Zrobić tak, żeby... no... Dobek! My możemy zrobić tak, żeby nikt już nie płakał!
Nie tylko Agata!
– Widzę, stary, że ci odbiło. Nie chcesz pomóc, to nie. Nie będę się prosił. Zostań tu
sobie z tą twoją laską. Ja idę. I nie pytaj mnie, dokąd, bo to od dzisiaj nie twój interes.
Koniec z nami, Arni. Nie mogę przyjaźnić się z takim egoistą. Myślałem, że jesteś inny.
Dobek wstał i nawet nie spojrzał w stronę Arniego. Podniósł głowę wysoko, bardzo
wysoko, tak bardzo, że widział tylko sufit altanki. Trochę dziurawy. Spojrzenie
zatrzymało mu się na kawałku nieba. Chmura przypominała postać mężczyzny
w kapeluszu. Pochylał się nad altanką. Dobek chciał zapytać Arniego, czy też mu się tak
wydaje, ale zanim otworzył usta, przypomniał sobie, że jest za późno, bo nie miał już
przyjaciela.
6

Podobne dokumenty