Czapule

Transkrypt

Czapule
50
Zamiast wstępu
2001-04-03 5
Do przedstawianej poniżej „filozofii” nie przywiązuję zbyt wielkiej
wagi (po prostu wiem, że nic nie wiem). Są to fantazje człowieka
chorego umysłowo, ale nie upośledzonego. Powstawały one
najczęściej w fazie manii, ale nie tylko.
Całe to spisywanie to „wklepywanie” myśli z głowy i poprzednich
zapisków odbywa się w stanie manii wiosennej, anno domini 2001.
Rok 1944 zima, Poniatowa, Ojciec
(pierwsze wspomnienia, sikanie, pierogi i próg)
2001-03-14
A było to tak.
Przesiedlano nas w perspektywie zbliżającego się frontu na
Wiśle tzn. całą wieś do Poniatowej, miejscowości odległej o jakieś 20
km od mojego rodzinnego Kosiorowa (to informacje uzupełnione
później). Moje pierwsze wspomnienie to jak jechaliśmy drabiniastym
wozem z betami ja siedziałem w pierzynach i w pewnym momencie
zachciało mi się siku. Nie zatrzymywaliśmy się tylko przejeżdżając
przez jakiś dołek mama postawiła mnie na półgrabku, trzymając z
tyłu za koszulinę a ja sikałem. W Poniatowej „mieszkaliśmy” w
podłużnej izbie bez podłogi tylko z gliniastym klepiskiem i bardzo
wysokim progiem przy drzwiach wejściowych. Z tej izby było
przejście przez komórkę gdzieś dalej, gdzie mieszkali gospodarze i
była tam też dziewczynka, co twierdziła, że umie pisać. W tej
komórce dogorywał „dziadek” obłożnie chory na tyfus i nas z tą
dziewczynką od niego dorośli odganiali a my i tak z nim
rozmawialiśmy. Któregoś dnia gospodarze ugotowali jakichś tam
pierogów a ja histeryzowałem, że też chce pierogów. Ojciec mi
tłumaczył, że nie jesteśmy w domu i że dobrze, że nas tu
przygarnięto a ja wrzeszczałem dalej i był ten wysoki próg i ja te
pierogi na tym wysokim progu dostałem od ojca w dupę, a matka
krzyczała „przestań to dziecko”.
-2-
Rok 1946, Kosiorów, Stachu Pestka (do trumny go)
2001-03-15
A było to tak.
Odkąd pamiętam Stachu Pestka był starym kawalerem a był on
sobie taki wsiowy kawalarz. W dzieciństwie byłem bardzo mizerny
podobno chorowałem na zapalenie płuc i tylko cudem odratowano
mnie psim smalcem.
Aż dziw, że to jeszcze chodzi mawiali niektórzy na mój widok.
Stachu Pestka jak mnie spotykał to wrzeszczał „do trumny go” i tupał
nogami, że niby mnie goni. No niestety ja okropnie się wtedy bałem i
co sił w nogach od niego uciekałem. Byłem przekonany, że już
niedługo pociągnę, ale jakoś przeżyłem.
Stachu Pestka miał rzadką umiejętność to znaczy umiał obdzierać
skóry z krów. Było to przydatne wtedy jak krowa padła. Do
odzyskania właściwie była tylko skóra a resztę się zakopywało. A był
też na naszej wsi Franek K., który wraz z rodziną mieszkał w
lepiance takiej tylko trochę poprawionej suszarni do „tytuniu” z
klepiskiem z gliny i „kozą” do ogrzewania. Franciszek tak bardzo się
nie przejmowali i ze swoimi starszymi „chłopokami” odkopywali takie
krowy no i mieli kupę „mięcha”.
Obok, ale już w normalnej chałupie mieszkał z rodziną brat Franka
Kaźmirz. Kaźmirz mieli skądś tam „zajzajer”. Jak ojca bolały zęby to
szedł do Kaźmirza i zapałeczka, wateczka. Z czasem dorobił się
bezzębia. Zrobił sobie białe piękne lsniące protezy jak był u mnie w
Krakowie.
Z tamtego okresu, ale trochę późniejszego, bo już chodziłem do
szkoły pamiętam dwa zdarzenia związane z Połkami Jankiem
młodszym i Władkiem Połką gdzieś w wieku mojego ojca byli dla
siebie jakąś rodziną, ale trochę dalszą. Janek to też był taki kawalarz,
kiedyś namówił mnie do polizania oszronionej kulki z metalowym
zakończeniem do wyciągania wiader ze studni, że niby taka słodka.
Pewnego dnia znalazłem nabój do pepeszajki, o co w tamtym czasie
nie było trudno i się nim bawiłem. Janek Połka jak to zobaczył chciał
mi go odebrać, no to ja chaps go do gęby i połknąłem. Rodzice mieli
dużo strachu i pojechali ze mną do Opola do lekarza. Lekarz
„zaordynował”, ale rodzicom patyczek i jak Jasio będzie chodził za
stodołę za swoją potrzebą to trzeba sprawdzać, co tam. Pamiętam
sprzeczkę między rodzicami „idź ty ja wczoraj sprawdzałem(am)”. Po
kilku dniach okazało się, że kulka „przeszyła” mnie na wylot i
wszystko dobrze się skończyło.
-3-
Władek Połka to byli trochę dalszym sąsiadem, mieszkali obok
Chyloka trochę w głąb wsi. Któregoś mroźnego lutego nie musieliśmy
iść do szkoły. Ja siedziałem na przypiecku (takim jak w rosyjskich
bajkach, mieliśmy taką kuchnię i piec chlebowy w jednym). Na dole
wokół stołu siedziały chłopy i gadali o wojnie. Kurzyli papierosy
(skręty) dość często musieli spluwać na podłogę, bo z tych skrętów
bardzo łatwo wyłaziły farfocle. Gadają i gadają a w pewnym
momencie Władek Połka powiedzieli „chłopy mówta, co chceta, ale
za miemca było gorzy”.
Dalsze losy Stacha Pestki poznawałem w trakcie częstych pobytów
na Kosiorowie. W sąsiedniej wiosce Żmijowiska mieszkała sobie
Hela, córka biednego gospodarza (ok. 2ha) a obok niej Stachu C.,
bogaty gospodarz (ok. 5ha). No i Stachu C. pewnie, z powodu
wygody, lenistwa i łatwości dostępu zrobił Heli dziecko
(dziewczynkę), ale żenić się nie chciał. Hela, była biedna i nie za
ładna. Zrobiła Stachowi C. „sprawę” o alimenty i coś tam płacił.
Stachu Pestka pomagał coś tam Heli w gospodarstwie i tak jej
pomagał, że wyszło z tego dziecko (chłopak).
Siedzieli już z sobą ładnych parę lat, aż Ksiądz Proboszcz poradził
„jak już macie być razem to weźcie ślub” no i wzięli. Po iluś tam
latach, ale niewielu Stachowi Pestce się pomarło (rak).
Stachu Pestka miał brata Jasia Bulę. Jasiu Bula doszedł do wniosku,
że trzeba bratowej pomóc w gospodarstwie no i pomagał aż wyszło z
tego dziecko. Minęło parę lat, Ksiądz Proboszcz itd. Gospodarzą
dalej i mają ze sobą więcej dzieci.
Niestety zdarzyła się w tej rodzinie tragedia. Syn Stacha Pestki, jak
był w wojsku przyjechał do domu na urlop pewnie popił zdrowo i w
Puławach na stacji wracając do jednostki do pociągu na amen nie
wskoczył.
-4-
Rok 1952 lub 1953, Kosiorów, Mama, Tata
( krowy i biały kij )
2001-03-16
A było to tak.
Któregoś wiosennego dnia nie chciało mi się iść do szkoły.
Powiedziałem o tym mamie, a mama na to ,mam bardzo dużo roboty
to może byś popasł krowy. No to poszedłem paść te krowy, gdzieś
tam na łąkach, grałem z innymi dziećmi w pikora i inne zabawy.
Krowy poszły sobie gdzieś w poszukiwaniu lepszej trawy. W
rezultacie wróciłem na południe do domu bez krów.
Przyjechał ojciec z pola i zapytał
- co ty nie w szkole
- nie, pasłem krowy
- a gdzie krowy
- zgubiłem
I był na podwórzu biały kij i tylko słyszałem „przestań, bo go
zabijesz”
-5-
Rok 1956, Nałęczów, Ojciec
(reprymenda zamiast kija)
2001-03-16
A było to tak.
Ojciec jakimś cudem wiedział (właściwie czuł), kiedy trzeba
pojechać, do chłopoka i zobaczyć, co u niego słychać (robił takie
ekstra wywiadówki).
Wychowawcą klasy a jednocześnie internatu (uczył biologii) był
przeuroczy lwowiak Włodzimierz K. Pamiętam jak po powrocie z
Rady Pedagogicznej podsłuchiwałem jego rozmowę z żoną
(wychodziłem sikać do wiadra na korytarzu, bo nie było kanalizacji w
naszym internacie w dzień sławojka na zewnątrz a w nocy wiadro na
korytarzu, piszę o tym, że niby to stało się przypadkiem) w pewnym
momencie usłyszałem „a tego Śpiewaka to za uszy wyciągnąłem”.
No i do tego profesora Włodzimierza K. przyjechał na ekstra
wywiadówkę mój ojciec (nie pamiętam jednak czy było to przed czy
po opisanym wyżej zdarzeniu z podsłuchiwaniem). A groziła mi
wtedy gała na okres chyba z geografii. Po rozmowie ojciec wyraźnie
zniesmaczony powiedział, „choć odprowadzisz mnie do ciuchci do
Wąwolnicy”. O pomyślałem, ale będzie lanie a idzie się do tej ciuchci
przez szczyre pola.
Tato nosił zawsze ze sobą kozik i jak urżnie pręcia po drodze i co tu
więcej pisać. Idziemy do tej ciuchci a po drodze było już dużo
krzaków z pręciami a tu nic tylko gadka i gadka.
W każdym bądź razie po tym zdarzeniu nigdy już nie groziła mi gała
na okres, a przez całą pozostałą edukację łącznie ze studiami sam
siebie nadzorowałem.
-6-
Rok 1959 wrzesień, Karczmiska, Ojciec
(student czy gruźlik)
2001-03-17
A było to tak.
Byłem przekonany, że matury to ja nie zdam. Nie mam prawa.
Pamiętam jechałem z domu do Nałęczowa ciuchcią z Karczmisk, ale
do Karczmisk trzeba było tak z 9 kilosów iść na piechtę. Wstałem o
3-ciej nad ranem w poniedziałek, mama też. Usmażyła mi jajecznicy i
odprowadziła dość duży kawał drogi, gdzieś w pobliże tego miejsca
gdzie mi potem odbiło, ale o tem potem. Zaczęło świtać, mama
wróciła do domu a ja wędrowałem dalej. W pewnym momencie
usłyszałem ryk z lewej strony kolejki jakiegoś zwierzęcia i już miałem
spieprzać na prawo, gdy z prawej strony też odezwał się podobny
odgłos i nie było wyjścia musiałem iść prosto dalej. Jak już byłem o
jakieś pół godziny od stacji w Karczmiskach kiedy zaczęło wschodzić
słońce, (piękna sprawa) poczułem się pewniej. A swoją drogą to po
obejrzeniu nie tylko wtedy wschodu słońca postanawiam, że będę
częściej je oglądał i staram się to realizować, ale nie tak często jak
by to z tego postanowienia wynikało. Narażam się często moim
współuczestnikom np. wczasów lub podczas pobytów na wsi, (bo ja
oczywiście wiem lepiej, co jest dla nich dobre i co naprawdę jest
piękne), budząc ich skoro świt i próbować wyciągać na wschód
słońca, czasami mi się to udaje (Zosia już parę razy „musiała” i nawet
jej się podobało).
Ciuchcia a konkretniej jej wagoniki o wczesnym poranku mają swój
zapach i smak. Objawia się to takim rozdygotanym chłodem z
zapachem jakimś takim piwnicznym. Metalowe elementy takie jak
uchwyty, obramowania stoliczków są niemiłe w dotyku, jedynie
siedzenia z drewnianych listewek mniej nieprzyjazne.
Ciuchcia wreszcie ruszyła, a ja zacząłem się zastanawiać jak to
będzie z moją maturą. Przede mną siedzi jakiś pan, pewnie jest po
maturze albo ta schludnie ubrana sympatyczna pani też pewnie ma
maturę a ja nie dam rady zdać i będę taki umorusany jak ci o tam w
końcu wagonika grający kartami w durnia. A jeszcze pamiętam smak
przy dotykaniu ustami uchwytu przy oknie, ale nie umiałbym go
opisać kojarzy mi się tak jakby coś się piło.
Po tej całej eskapadzie zdążyłem dojechać na 8-mą do szkoły.
Mieszkałem w internacie i takie dojazdy odbywały się najwyżej raz w
miesiącu.
-7-
Maturę jednak zdałem (dobre oceny z matematyki i fizyki reszta
same dety). A ha ściągałem na pisemnej z polskiego „Troska pisarzy
Odrodzenia o losy Rzeczpospolitej”, podałem nawet ściągę Byśkowi,
który siedział za mną (skończył Politechnikę Łódzką).
Moim marzeniem było zostać studentem. Na politechniki był tłok a ja
byłem najmniej zły ze ścisłych. Znalazłem w informatorze, że na
„wysrolu” w Olsztynie jest wstępny z matematyki i fizyki na wydział
mleczarski no i udało się. Przedtem były badania lekarskie potrzebne
do papierów na studia coś tam w płucach nie wszystko było w
porządku, ale potrzeby papier dostałem.
Wakacje. Będę studentem a właściwie już jestem studentem, papier
oświadczający, że zostałem przyjęty obnoszę jak relikwie i nawet się
nim chwalę a właściwie popisuję wśród kolegów z podstawówki.
Jest wrzesień, pomagam przy kopaniu kartofli u Władka S. Władek S.
to był bardzo sympatyczny trochę dalszy sąsiad. Jacek mój syn jak
bywał u dziadków to się z Władkiem S. kumplowali no tak jak stary z
dzieckiem mogą się kumplować. Niestety Władek S. już nie żyje,
zmarł chyba w 78 roku (popił, pospał na mrozie a potem nerki czy
coś tam).
No, ale kopiemy te kartofle kopiemy i coś mi się bardzo dłuży. Ledwie
doczekałem do końca a zrobiłem się jakiś taki słabiutki. W domu
okazało się, że mam bardzo wysoką temperaturę. Zaraz na drugi
dzień ojciec zaprzągł kobyłę i pojechaliśmy do Karczmisk do apteki
(ok. 10 km.). Tamtejszy aptekarz już od szeregu lat pełnił rolę lekarza
dyżurnego dla całej okolicy, jakieś piguły tam dał i radził jechać do
Puław do lekarza na prześwietlenie. Pamiętam jak dziś ojciec mnie
pyta, czy jedziemy do tych Puław a ja na to, że do domu. Bo se
pomyślałem „prześwietlenie, coś tam znajdą, szpital i nie będę
student”.
-8-
Rok 1959 październik, Olsztyn-Kortowo, Paweł
(nie mogę się wyprostować, bo się przewrócę)
2001-03-18
A było to tak.
Do Olsztyna-Kortowa pojechałem z lekką temperaturą na
inaugurację roku akademickiego. Po nie doleczonej anginie (o
gruźlicy jeszcze nie wiedziałem) coś mnie tak ciągle źdurało w
prawym uchu. Chodziłem skulony i zgarbiony trzymając się za to
ucho. Paweł widząc mnie w takiej pozycji, zapytał, czemu się nie
wyprostuję a ja mu na to „jakbym się wyprostował to bym się
przewrócił”. Zaproponował, żebyśmy robili razem ćwiczenia z biologii.
I tak zaczęła się nasza przyjaźń pomimo tego, że Paweł mieszka w
Warszawie i trwa do dziś a mam nadzieję będzie trwała do
pierwszego zejścia któregoś z nas a potem to się „zobaczy”.
Dalej było tak:
Robiono nam na tych studiach badania kontrolne. Któregoś dnia
zawołano mnie do telefonu. Musiałem głupio wyglądać podczas tej
rozmowy, bo Paweł zapytał, „co ty tak trzymasz tą słuchawkę”, „bo ja
pierwszy raz w życiu rozmawiałem przez telefon” odpowiedziałem,
Paweł przyjął to za wystarczającą odpowiedź. Poinformowano mnie
wtedy, że mam się zgłosić do lekarza. Pamiętam sformułowanie
lekarza „paniusiu pan jest chory”. Dostałem skierowanie do
Przeciwgruźliczego Sanatorium Akademickiego w Zakopanem na
trzy miesiące na „takie wczasy”.
-9-
Rok 1960 styczeń, Zakopane, sam ze sobą
(w oddaleniu Paweł i rodzina)
2001-03-18
Zawiesiłem bycie studentem i wylądowałem w Zakopanem na
ulicy Ciągłówka 9. No tak jestem chory na gruźlicę pewnie do
niczego już się nie nadam. Co najwyżej będę tak sobie przeczekiwał
życie najprawdopodobniej do nierychłego końca?. Jedyną pociechą
były listy od Pawła, z których wynikało „nie martw się jesteś facet” jak
dziś bym to wyraził. Podobną podporę miałem ze strony rodziny, ale
na zasadzie my się za Ciebie modlimy. Zdarzyło się też, że Paweł
(warszawiak) przyjechał odwiedzić „bidulę” do Zakopanego wraz z
jakąś dziewczyną bodajże Lidką. To mnie trochę podbudowało
„widać Jaśku jesteś coś wart” jak taki wielkoświatowy „facet” cię
odwiedza. Była trochę humorystyczna sytuacja, bo Lidka
zachowywała się bardzo ostrożnie tak jakby bała się zarazić, ja
widząc i czując to powiedziałem „nie ma się, co obawiać, bo, jakby
można się było ode mnie zarazić to nie pozwolono by mi przyjmować
odwiedzin”. Odnotowałem już chyba po latach ze strony Pawła to
jako głęboko trafny komentarz zachowania się Lidki. Leczenie ciała i
duszy przebiegało dosyć mozolnie. Myślałem, że to koniec marzeń o
tym żeby być kimś. Pewnie powoli się wykończę i już nie będę nawet
student. Duszę leczył mi trochę Paweł i mobilizował do życia fakt, że
jakbym odszedł to rodzice bardzo by cierpieli. Dosyć pozytywnym
efektem dla mnie było pytanie starszego studenta Macieja S., co on
ma zrobić ze swoją dziewczyną czy ma prawo obciążać ją swoją
osobą czy też zostawić jej wolną rękę (mnie zapytał (miałem wtedy
17 lat) to może ja coś jestem wart). Odpowiedziałem mu chyba „a
może ona będzie pomimo wszystko szczęśliwsza z Tobą gruźlikiem
niż z kimkolwiek innym”.
Leczenie jak już wspomniałem przebiegało opornie i w końcu lekarze
zaproponowali żebym dał se wyciąć kawałek prawego płuca.
Operacja odbyła się 3 stycznia 1961 roku w nomen omen sanatorium
o nazwie „Odrodzenie”. W tym to sanatorium odwiedzili mnie rodzice,
już po operacji (usunięcie 1,5 segmentu z górnego płata prawego
płuca). Pamiętam sprawiłem im przykrość, bo chciałem pomarańczy
a oni kupili mi grejpfruta (może nie znaleźli a może nie umieli
rozróżnić) a ja miałem do nich pretensje.
Dopóki dostawałem środki przeciwbólowe było jako tako, ale jak
zaczęli odstawiać bolało jak cholera. Właśnie z powodu tego bólu po
- 10 -
raz pierwszy pragnąłem przestać istnieć. Pomyślałem wtedy o
rodzicach, że bardzo by cierpieli z mojego powodu i trochę zebrałem
się w sobie. Z przed operacji pamiętam rozmowę ze współchorym, w
której zazdrościł mi, że wierzę w Boga.
Powoli wydostawałem się na powierzchnię. Pamiętam takie
zdarzenie. Jestem na przepustce na Kosiorowie. Spaceruję zajęty
swoimi myślami koło Chyloka (tam gdzie Jankówka dopływa do
Chodelki). Mama pasła tam krowy i chciała ze mną pogadać (może
ucieszyć się synem ozdrowieńcem), ale ja powędrowałem dalej do
„Barasiu” w okolice gdzie mieszkała Hanka, w której kochałem się
jeszcze w podstawówce. Miałem z tego powodu i mam dalej wyrzuty
sumienia. W dniu jej pogrzebu (żyła lat 87) w słoneczny lutowy dzień
miałem zamiar pójść na to miejsce i „pogadać” z Mamą. Przedtem
tylko na chwilę do lasu. Przechodząc przez most koło młyna
spotkałem Stefę i zagadałem do niej. Stefa to siostra Stacha Pestki i
Jasia Buli (było ich tam więcej) a synową Kaźmirza K. No i zaczęło
się gadała i gadała a mnie nie wypadało odejść. W trakcie naszej
rozmowy przyszedł Dzirżocok z obrazkiem takim, jakim ksiądz
rozdaje po kolędzie powiadamiającym o drugim pogrzebie a może
pierwszym Ciepileszczónki ze Żmijowisk (mojej rówieśniczki, rak).
Dopiero wtedy dowiedziałem się o przesądzie, że takiego obrazka
nie podaje się z ręki do ręki. Drugi taki przesąd to, że synowi nie
wolno nieść trumny matki ani kopać dla niej grobu. Gienka (moja
najstarsza siostra) upominała mnie kilkakrotnie.
No, ale tak się zagadałem ze Stefą, że trzeba było już jechać na
pogrzeb i nie poszedłem (wtedy) na miejsce przeprosin z Mamą a był
to chyba najodpowiedniejszy moment.
Z okresem pobytu w sanatorium „Odrodzenie” wiąże się sen, jaki
miałem jakieś dwa albo trzy lata po operacji. Śniło mi się to wszystko,
co Moody opisywał w „Życie po życiu”, ale długo wcześniej niż to
przeczytałem i nim zaczęto się na ten temat dużo rozpisywać. Był
ciemny tunel z razu nieprzyjemny potem przyjemna jasność
jednocześnie bliskość, szybki film, to już koniec no dobra, o nie
jeszcze masz dużo do zrobienia. Piszę tak w skrócie, bo tego typu
opisy są już teraz ogólnie znane.
- 11 -
Rok 1962 jesień, Olsztyn-Kortowo, ksiądz na ambonie
(czyli jak przestałem chodzić do kościoła)
2001-03-19
Jest bodajże lipiec, jestem na Kosiorowie, wreszcie
zakończyłem kurację. Pasę krowy w Grundkach. Z domu słyszę
wołanie ojca Janek!, Janek! (a miał donośny głos). Ojciec wołają trza
iść. Przychodzę do domu i cóż widzę na podwórzu PAWEŁ.
Wybraliśmy się z Pawłem jeszcze tych wakacji autostopem do
Pruszcza Gdańskiego, ale to sprawa na oddzielne opowiadanie.
Powtórne studiowanie przebiegało bez większych problemów miałem
tylko jedno zagrożenie powtarzania roku w połowie studiów, bo
poczułem się „prawdziwym studentem”.
No tak, ale co z tym „księdzem na ambonie”. A było to tak. Jestem w
kościele na „akademickiej mszy” a ksiądz ględzi i ględzi. No
pomyślałem, jak Ja mam chodzić do kościoła i coś takiego słuchać.
No to przestałem chodzić do kościoła. Z czasem doszedłem do
wniosku,. że Bóg jest hipotezą zbędną. Wątpliwości zasiał mi dopiero
na IV roku asystent prowadzący ćwiczenia z filozofii
(marksistowskiej) twierdząc, że nie da się potwierdzić ani zaprzeczyć
istnienia Boga.
- 12 -
Rok 1965 wakacje, Maciejowiec, Danka
(zapoznanie)
2001-03-20
Maciejowiec to miejscowość w jeleniogórskim (niedaleko od
zapory w Pilchowicach), do której jeździłem na wczasy
przeciwgruźlicze. Zakwaterowanie było w pięknym pałacyku ze
ślicznym parkiem (nie ma to jak za komuny, co?, tak tylko tyle, że za
kapitalizmu miałbym większe szanse nie chorować na gruźlicę).
Pamiętam jak jechałem po raz pierwszy do Maciejowca (autostopem
nauczony od Pawła) przeżyłem chwilę szczęśliwości. Przedtem
byłem na imieninach Pawła. Była jedna dziewczyna, (a może
kobieta) która dawała mi do zrozumienia, że jej się podobam. No, ale
nie to było głównym powodem poczucia, że jestem szczęśliwy. Stoję
sobie przy szosie palę „żeglarza” a pogoda była piękna tak jak w
dowcipach z bacą i myślę sobie, no Jasiek wywinąłeś się gruźlicy
jesteś student z zaliczonym w pełni rokiem (efekt kozy). A papierosy
to będą służyły do ćwiczenia silnej woli.
No, ale co z tą Danką. Dankę (studentkę z VI roku, AM w Krakowie)
poznałem za trzeciego mojego pobytu w Maciejowcu. Grając w ping
ponga poczułem na sobie czyjś wzrok, dyskretnie zerkam i widzę, że
z lekka „kikuje” na mnie szczupła nawet zgrabna brunetka. No, no
myślę Jaśku może coś z tego będzie. Na tym turnusie uważni
byliśmy za parę. Jeszcze tego lata Danka była na wczasach w
Gdańsku a ja na praktyce dyplomowej w Lubawie no i dojeżdżałem
do Danki (autostopem oczywiście). W Lubawie była chyba jedyna
kawiarnia, w której przy bocznym stoliku był adapter i płyta z ariami i
ja prawie, co dzień puszczałem „Twoim jest serce me”, aż kelnerki
któregoś dnia zwróciły mi uwagę.
Korespondowaliśmy przez cały rok Olsztyn- Kraków a nawet Kraków
– Kosiorów, do lata 66 roku.
W czerwcu’66 obroniłem pracę magisterską pt „Analiza czasu trwania
budowy zakładu mleczarskiego w Lubawie metodą decydujących
ciągów”, dostałem jakiś papiór (dyplomy musiały nabierać mocy
urzędowej), że coś tam skończyłem i z limem po oblewaniu dyplomu
dojechałem na Kosiorów.
A z tym limem to było tak. Już byłem spakowany i gotowy do
wyprowadzenia się z Kortowa na Kosiorów, brakowało mi tylko
sznurka, żeby powiązać paczki i wysłać je do domu. A miałem wtedy
stówę (taką czerwoną z robotnikiem) całego majątku. Pojechałem do
„miasta” po ten sznurek. Tam spotkał mnie (z młodszego roku)
- 13 -
Andrzej D. z jeszcze jednym kolegą i mówi „te Jasiek ty nie
oblewałeś z nami dyplomu”. Nie mam chłopaki forsy mam tylko stówę
a muszę mieć na bilet. A ile bilet kosztuje. 76 zł. To po jednym piwku
możesz postawić. No myślę sobie jakoś dojadę. I pamiętam, że
siedzieliśmy na ulicy na takim wysokim krawężniku i było piwo
„Warmińskie” w takich pękatych butelkach i nie za długo nam zeszło i
stówy już nie było. Spotkaliśmy w kawiarni jakieś znajome
dziewczyny i odprowadzaliśmy je na Kolonię Mazurską (taka część
Olsztyna). Za nami szedł z kobietą kapral w cywilu (jak się później
okazało) i przygadywaliśmy sobie coś nawzajem. Przechodziliśmy
koło Jednostki Mazurskiej KBW i ten kapral jak coś krzyknął i jak
chłopaki zaczęli wyskakiwać i jak nam „wpierdol spuścili”, (ale jaja
komputer słowa wpierdol nie podkreślił na czerwono) no, i stąd to
limo.
Andrzej, wspominam go pomimo wszystko b. dobrze,
zaproponował żebyśmy pojechali (oczywiście autostopem) do niego
do Suwałk po jakiś grosz do jego matki. Czuł się odpowiedzialny za
to co się stało. Chciałem też żeby to limo zeszło i dopiero wtedy
pokazać się w domu. Zawędrowaliśmy wtedy do Fromborka i
pamiętam, że Andrzej zgodził się żebym zadzwonił za resztę
naszych groszy do Danki do Krakowa, bo chciałem się koniecznie z
nią skontaktować.
Mama Andrzeja forsy nie miała, bo skąd. Prowadziła skup butelek i
my z Andrzejem ukradliśmy za jej zgodą z jej skupu (w tajemnicy
przed ojcem) butelki i zawieźli do innego punktu skupu i
zorganizowali stówę.
Było wcześniej oficjalne oblewanie dyplomów.
A było to tak.
Po obronie prac spotkaliśmy się w naszej katedrze (świeżo
upieczeni magistrowie wraz panem profesorem i doktorami) przy
kaweczce ciasteczkach i odrobinie wineczka. Ale co za oblewanie.
Już sami magistrowie (może nie wszyscy) poszliśmy na dancing. Po
dancingu odprowadzałem Zosię Z. na Zatorze, dzielnicę, leżącą w
przeciwległym krańcu Olszyna niż Kortowo. Po drodze mówiłem jej,
że mi się podoba i ja wcześniej jej tego nie mówiłem, bo jestem taki
nieśmiały. Ona na to, że ja jej też i żeby wiedziała wcześniej, a teraz
to ona ma chłopaka i że mają poważne zamiary. Sam nie wiem ile
było w tym prawdy, ale chłopaka pewnie miała.
Przeszedłem cały Olsztyn na piechotę i ciągle mi czegoś brakowało.
Przypomniało mi się, że w Ogrodzie Doświadczalnym Wyższej
Szkoły Rolniczej powinny być truskawki. Bardzo lubię truskawki a już
- 14 -
kradzione najbardziej. W garniturze (to nic) przeskoczyłem przez
płot.
A z tym garniturem to było tak. Ojciec doszedł do wniosku, że
chłopok, powinien mieć jakichś garnitur i przysłał mi pewnie wielkim
wysiłkiem uzbierane pieniądze na ten garnitur. Koledzy z akademika
pomyśleli a nawet to komentowali, że ja muszę mieć cholernie
dzianych rodziców, bo myśleli, że to na drobne wydatki. (Przekaz na
pieniądze jak i cała z resztą korespondencja była wystawiana za
szybą na portierni). Pamiętaj pisał ojciec, nie kupuj byle, czego
najlepiej to uszyj sobie na miarę. No i tak zrobiłem i zamówiłem i
uszyłem z takiego „przedwojennego materiału „ z wytłaczanymi w
strukturze prążkami”.
A z przekazem na pieniądze to jeszcze było tak.
Odprowadzałem Andrzeja C. do stacji Olsztyn Zachodni (a
obowiązywały wtedy bilety peronowe). Ja oczywiście biletu
peronowego nie miałem, (bo skąd jak byliśmy na piwku, a ponadto to
wstyd płacić studentowi za bilet peronowy (dla studentów powinien
być wstęp wolny). No i co z tego. Wylegitymowali mnie sokiści i
grożąc kolegium żądali płacenia mandatu. Ja rad nie rad zostawiłem
im dowód i pojechałem do Kortowa pożyczyć pieniędzy na ten
mandat. Już miałem płacić, gdy któryś z nich zobaczył w moim
portfelu odcinek z przekazu na pieniądze i chcieli zobaczyć. To im
pokazałem. Odcinek opiewał na 100 zł. I jak to zobaczyli to im się
głupio zrobiło i mandat mi darowali.
No, ale jesteśmy na truskawkach. Wybrałem najdorodniejsze i
najsmaczniejsze, ale mi coś za bardzo trzeszczało w zębach. A od
czego jezioro, pomyślałem znalazłem jakiegoś dużego liścia,
nazbierałem tych truskawek no i do jeziora a tu znowu płot.
Przerzuciłem truskawki przez płot i sam przelazłem. Tuż przy
ogródkach doświadczalnych była przystań. Truskawki położyłem na
takim małym molo. Świtało. Pomyślałem dobrze by było popływać na
łódce (szkoda, że sam, ale trudno) po jeziorze. Na szczęście jedna
łódka nie była przywiązana na kłódkę, miała trochę wody na dnie, ale
mówi się trudno. Wypłynąłem na środek jeziora i „zaliczyłem” cały
wschód słońca i nurkujące kormorany. Co tu opisywać trzeba rano
wstać i samemu przeżywać. Pod gmachem głównej auli wbrew
swoim zasadom urwałem, bo chyba nie ukradłem różę, która mi się
słusznie należała i jako tako ukojony poszedłem spać.
- 15 -
Rok 1966, wrzesień, Kraków, Danka (rozstanie)
2001-03-21
Posiedziałem sobie trochę na Kosiorowie i pomyślałem trzeba
się rozglądać za pracą. No, gdzie tu uderzyć jasne, że do Krakowa. Z
Danką nic, co prawda sobie nie obiecywaliśmy, ale na miejscu w
Krakowie może coś z tego będzie. No, to hajda do Krakowa
autostopem oczywiście. Pracę dostałem w zakładzie mleczarskim w
Nowej Hucie, ale z tą Danką to coś nie bardzo wychodziło. Syn
małorolnego chłopa do tego jeszcze goły i mieszczka z
inteligenckiego domu coś tu nie stroi.
- 16 -
Rok 1966 październik, Kraków-Nowa Huta, Danka
(na złość Dance)
2001-03-21
Szalę goryczy przepełnił fakt, że Danka idąc na imieniny
Jadwigi (koleżanki), nie wzięła swojego chłopaka, czyli mnie.
Wkurzony strasznie, poszedłem jeszcze tego samego dnia na
imieniny laborantki z zakładu, w którym pracowałem. Tam poznałem
inną Dankę a właściwie to ona mnie.
Znajomość była nie za długa, w każdym bądź razie po tej znajomości
nie miałem specjalnych problemów z zaciąganiem dziewczyn na
chatę.
- 17 -
Rok 1970 lato, Olsztyn, dwaj prezesi bracia P.
(czyli, w jakich okolicznościach stałem się
informatykiem)
2001-03-28
A było tak.
Pracowałem wtedy (właściwie byłem zatrudniony) w
Krakowskiej Spółdzielni Mleczarskiej. Pracownia Informatyczna
(współpracowała z ZETO Kraków od strony klienta temat
„Rozliczenie dostawców za mleko systemem komputerowym”, (byłem
tam członkiem zespołu)) rozleciała się, a mnie dano do działu
inwestycji (organizacja budowy punktów skupu mleka)
Wypadał w tym roku jakiś jubileusz WSR w Olszynie i mojego
wydziału mleczarskiego.
Po całonocnej jeździe z Krakowa do Olsztyna dosyć szybko się
schlałem do tego stopnia, że aż urwał mi się film. Podobno
zwyzywałem obecnego na tym zjeździe prezesa Centralnego
Związku Spółdzielni Mleczarskich. Wezwano milicję, milicja mnie
spałowała i nie tylko (bo, skąd późniejsze limo) i zawiozła na dechy
(izby wytrzeźwień nie było). Zostałem jeszcze w Olsztynie do końca
zjazdu (w ciemnych okularach), uczestniczyłem nawet w uroczystym
balu „Pod Żaglami”.
Po przyjeździe do Krakowa pan prezes Krakowskiej Spółdzielni
Mleczarskiej, brat tego z Centralnego Związku, już tu na mnie czekał.
Zawezwał na rozmowę (nie pamiętam już argumentacji) polecił
żebym sam złożył wypowiedzenie umowy o pracę. No i złożyłem.
- 18 -
Rok 1970 październik, ZETO-Kraków, Zosia
30
2001-04-01 5
O cholera posoliłem kawę. Będę musiał zrobić drugą a już
myślałem, że ze spokojem siądę do pisania. (..). Jest nowa kawa.
Wczoraj też wpadł do nas Jacek. Zrobiliśmy sobie „cześć”. Bardzo
lubię jak podajemy sobie ręce na powitanie lub pożegnanie. Dłonie
trafiają w siebie bez pudła i od razu do oporu. Siła uścisku jest duża
(czuje się faceta). Zakładałność i obejmowalność bardzo duża, dłonie
pasują do siebie jak ulał (geny, długie palce). Towarzyszy temu
„baczność” (oczy na siebie, sprężenie wewnętrzne i wyprost karku).
Jest w tym uścisku w zależności od sytuacji (dozowane
intensywnością, czasem trwania, sposobem patrzenia a czasami
niezbyt zgrabnym spotkaniu dłoni) : witam kopę lat, no to widzenia
za..., na razie, przykro mi, nie łam się, co słychać)
Sprawdzam pocztę.(..) i g.. i nic. Paweł mógł usłyszeć w Warszawie
moje przekleństwa pod jego adresem pomimo, że w myślach. Halo!,
halo! a może w tym szaleństwie jest metoda. Może odezwie się
dopiero wtedy jak przeczyta „Czapule”.
W związku z Jackiem, przypomniała mi się niestety przykra sytuacja
gdzieś z 82 albo 83. Odprowadzałem go do szkoły, depresja jak
cholera, w pewnym momencie zacząłem płakać jak bóbr. I
pomyślałem sobie, co o mnie Jacek myśli, co to za ojciec, co płacze i
jeszcze bardziej chciało mi się płakać.
Miałem 3 miesięczne wypowiedzenie i teraz musiałem już znaleźć
sobie pracę. A pracował (na stałe w ZETO Kraków) w/w Pracowni
Informatycznej dr R. na ½ etatu, to do niego z prośbą o pomoc w
przyjęciu do pracy. Dr R. twierdził, że projektowanie to podstawa. A
pracował też w ZETO dr K., który twierdził, że programowanie to
podstawa. No to się nie lubili i już. Podanie mieli zaopiniować obaj no
i zaopiniowali dr R. na tak dr K. na nie. Dr K. napisał coś na tym
podaniu niezbyt przychylnego na temat charakteru mojego pisma.
Dowiedziałem się o tym od Tadka K.(długoletniego I sekretarza
POP), po latach przy wódeczce. Coś musiało być na rzeczy, bo
pamiętam kadrowa poprosiła mnie o napisanie podania o przyjęcie
do pracy jeszcze raz. Wg Tadka K. pomogła mi przy przyjęciu do
pracy moja ówczesna przynależność do PZPR. Wstąpiłem w 68 roku
z powodu motywów ogólnie przyjętych za słuszne (od środka ją, nie
będę mógł piastować żadnego kierowniczego stanowiska), a
wystąpiłem w 80-tym jak już było to wystąpienie bardzo proste.
- 19 -
Tak, ale co z tą Zośką.
A było to tak.
Chodziłem dosyć struty z Danką nie wyszło, kocha się tylko raz i
jak tu żyć bez miłości.
Aż tu nagle w ZETO właśnie, zobaczyłem o pięknej delikatnej
karnacji z rudymi włosami (to nic, że malowane) w czarnym golfie
kontrastującym z cerą, Zosię i serce mocniej zabiło i pojawiła się
nadzieja, że mogę zakochać się jeszcze raz.
Nie wiedziałem jak się zabrać do podrywania, za mało miałem
odwagi, żeby coś nawijać bezpośrednio. Zdecydowałem się na
telefon. Chodziłem po Krakowie z 50-cio groszówką ściskając ją w
dłoniach. Najczęściej dzwoniłem z poczty głównej. No i tak to się
zaczęło.
Mieliśmy z Zosią różnego rodzaju okresy w trakcie „chodzenia”, ale w
końcu doszliśmy do siebie.
A ha na moją chęć poznania Zośki miało też duży wpływ to, że była
przodującą programistką nie tylko na terenie ZETO Kraków.
Dr K. po niedługim czasie zaakceptował mnie i powierzył nawet
funkcję kierownika zespołu.
- 20 -
Rok 1972, wczesna jesień, Kraków, przyszła teściowa
( czyli jak zacząłem z powrotem chodzić do kościoła)
00
2001-04-01 7
Trudno by mi było powiedzieć, że tak naprawdę to nie wierzę w
Boga. Nie chodziłem do kościoła także z powodu lenistwa. Podczas
pobytów w domu nie tak gorliwie, ale chodziłem do kościoła
chociażby z tego względu, żeby nie robić przykrości rodzicom.
W trakcie zaręczyn przyszła teściowa zapytała mnie jak tam u mnie z
tym chodzeniem do kościoła (wiedziała, że byłem członkiem partii)
odpowiedziałem, że tak (inaczej ze znajomością z Zosią byłyby nici),
ale od tamtej pory zacząłem chodzić do kościoła i chodzę do dziś.
- 21 -
Rok 1972 11 listopada, Kraków, Zosia,
(zakładanie rodziny)
05
2001-04-03 6
Ach co to był za ślub całe ZETO na nim było. Wybraliśmy z Zosią
treść zaproszenia w starpolszczyźnie pisany. Zetowcy zrewanżowali
się nam laurką, którą odczytał przewodniczący związku
zawodowego. Heca była z moim nazwiskiem, bo okazało się, że w
dokumentach moje nazwisko jest pisane przez S a nie przez Ś.
Pomimo wszystko powiedzieliśmy sobie zgodnie z Zosią tak.. Mnie
milicjant poprawił nazwisko w dowodzie na przez Ś po prostu
piórkiem i tuszem, nazwisk dzieci pilnowaliśmy żeby były przez Ś.
Zosia dopiero jakieś 5 lat temu zmieniła nazwisko w drodze
administracyjnej z Kralki-Spiewak na Kralkę-Śpiewak (proponowano
przez zmianę nazwiska, (nie ma to jak znajomości).
Ze ślubu kościelnego najbardziej pamiętam uczucie ulgi po wyjściu z
kościoła tak byłem zestresowany.
- 22 -
Rok 1980 sierpień, Kosiorów, Paweł, Ela, Marek
(doskonalenie umysłu)
2001-03-22
W celu opisania tego „czapula” sięgam do zapisków. Miałem
kiedyś zamiar oceniać te zapiski z perspektywy czasu, jak już będę
mądry i całkiem zdrowy. Doszedłem do wniosku, że do tego nigdy nie
dojdzie a iteracja i oscylacja trwać będzie nadal aż do usranej śmierci
i dlatego zdecydowałem się przepisać je jak leci.
2001-03-22
1982.12.06
1) Wszystko, co każdy człowiek jest sobie w stanie wyobrazić
istnieje realnie gdzieś we Wszechświecie.(złe, że wyróżniona
Ziemia), ułatwione loty kosmiczne itp.
2) Jak to, udowodnić? (przy pomocy „bioenergii” lub itp. czyżby)
3) Bóg wcale nie jest Wszechmocny realizuje to przy pomocy istot
żywych (kłóci się z tym wyróżnieniem Ziemi). Realizacja tego jest
możliwa poprzez istnienie jednoczesne materii i świadomości tzn.
istot inteligentnych. Świadomość wyizolowana nie może
reagować z materią (jak gdyby chemicznie), (co z innymi
zwierzętami ogólnie żywym stworzeniem bez świadomości ?).
4) Cierpienie potrzebne jest, (bo już chyba mnie nie będzie)
człowiekowi i ludzkości (znowu to wyróżnienie Ziemi), aby
wymusić „bioenergię”
5) W uzupełnieniu do pkt 2
a) Jesteś zły, niedobry to wielka ilość ludzi uśmierca Cię
(powinieneś być z tego niezadowolony)
b) Jeśliś dobry to dzięki wykorzystaniu „bioenergii” udowodnić
trzeba każdemu człowiekowi, że mu lepiej.
c) Mieć absolutną gwarancję, że „sztuczne”, (bo niekoniecznie
musi być sztuczne) wytwarzanie „bioenergii” nie będzie
wykorzystane przeciw życiu.
6) Integracja swoich wyobrażeń (samego siebie) w iluś tam
istnieniach zaspakaja żądzę człowieka.
Człowiek otrzyma oczyma. Do takiej gry słów przywiązywałem dużą
wagę łącznie z jakąś świetlistą wizją. Jest to wspomnienie z pobytu u
Pawła w Warszawie (lipiec, ale nie wiem, którego roku, w każdym
bądź razie po pierwszym hospitalizowaniu a przed drugim.
- 23 -
2001-03-24
Przepisując te notatki przywiodła mi się do pamięci sytuacja,
kiedy po raz drugi w życiu pragnąłem przestać istnieć. Garbarek.
Depresja na sto fajerek. Zdecydowałem się, połknąłem dość dużo
prochów, ale nie za dużo, bo tylko bardzo długo spałem. No i bardzo
dobrze, bo teraz cieszę się życiem i mam nadzieję, że będę się nadal
cieszyć byleby Paweł przestał milczeć.
1983.11.16
No jednak zachorowałem, (dotyczy hospitalizacji w 1982 r. po
pobycie na Sylwestra w Warszawie) chyba z powodu zachłanności,
zniecierpliwienia i błędnego przekonania, że już coś osiągnąłem.
Teraz zaczynam się bawić znowu w autosugestię, wraca z powrotem
sprawa z paleniem, znowu się waham. Chciałbym mieć gwarancję,
że nie zachoruję, próbuję znaleźć tą gwarancję poprzez analizę
przeszłych poczynań i znalezienie błędu. Przeczytałem te bazgroły z
grudnia 82 i nastawiło mnie to pesymistycznie, bo jednak wtedy też
byłem przekonany, że nie zachoruję. Próbuję sobie sugerować, że
jeśli miałbym zachorować to niech mi nic nie wychodzi. Wydaje mi
się, że przyczyną zachorowania było zbyt gwałtowne pragnienie
osiągnięcia sukcesu. Chciałbym znaleźć metodę postępowania
gwarantującą równomierny rozwój, brak mi literatury lub mistrza,
chciałbym z kimś pogadać, podzielić się przemyśleniami, ale nie
mam z kim. Czuję się trochę zmęczony, ale to chyba chwilowe mam
nadzieję. Zapaliłem papierosa, czuję nieprzyjemne drapanie w
gardle. Staram się, wzywać Mistrza, żeby mnie odnalazł, ale
jednocześnie wydaje mi się być to nierealne (a wręcz nawet
uwierzenie w to, że to jest możliwe za przyczyną ponownego
zachorowania)
Przyjmuję, że część moich przywidzeń w okresie zachorowania
(manii) jest prawdą, którą zbyt gwałtownie wydobywam na nie
przygotowany grunt (moją świadomość). Brak mi ciągle jasno
wytyczonej drogi po, której chcę kroczyć, a jednocześnie wydaje się,
że jest to niemożliwe, że to ścieżka bardzo wąska, a nawet lina po,
której trzeba przejść (oscylacja z 1-go zachorowania). Z drugiego
zachorowania wydaje mi się dosyć istotne przywidzenie, że jesteśmy
automatami biologicznymi. Wyzwolenie całej ludzkości polega na
zautomatyzowaniu przez siły zewnętrzne naszej świadomości, a
jednocześnie żeby osiągnięty był cel naszego istnienia
(przeznaczenia) przynajmniej jedna osoba powinna zachować pełną
świadomość tego, co się dzieje.
- 24 -
Przyczyną moich zachorowań może być również przeświadczenie,
że jestem w jakiś sposób wyróżniony predysponowany do wyższych
celów, bo z chwilą wybuchu choroby, wydawało mi się za każdym
razem, że właśnie odkryłem lub też spełniam swoją dziejową misję.
Co do tych przemyśleń to chcę je zanotować głównie, dlatego żeby
analizować ich rozwój, nie koniecznie, dlatego, że wydają mi się być
takie odkrywcze, chcę z czasem skreślić najbardziej naiwne tezy.
Jest to próba raczej syntezy:
1. Świadomość istnieje po zakończeniu życia (truizm)
2. Nasza obecna egzystencja jest pewnym etapem rozwoju
świadomości.
3. Sens naszego istnienia to przetwarzanie materii w
świadomość
4. Możemy być w pewnym sensie automatami biologicznymi.
5. Wolna wola jest w pewnym sensie „hormonem”
stymulującym optymalny rozwój świadomości.
Chciałem napisać pkt 6, ale zdaje się, że to bardziej nadaje się na
komentarz.
W rozważaniach na temat powstania życia na Ziemi, największą luką
wydaje się być umiejętność prokreacji (odnawiania) na pewnym
etapie struktur chemicznych. Tą siła sprawczą mogła być ingerencja
świadomości istniejącej poza Ziemią. Późniejsze ingerencje nie są
wykluczone, ale ich zakładanie wydaje się być niekonieczne.
Natomiast mogła zachodzić możliwość porozumiewania się (wymiany
informacji nawet jednostronnej) pomiędzy zewnętrzną świadomością
a naszą ludzką.
Zakładam, że wszystko to da się wyjaśnić podejściem szkiełka i
oka, że pewne zjawiska tylko z naszego punktu (albo lepiej stanu
wiedzy) widzenia są nadprzyrodzone.
Co się dzieje ze świadomością po śmierci czy zachowuje swoją
indywidualność?. Co z reinkarnacją?, jeśli to prawda to czy istnieje
pamięć poprzednich wcieleń.
Wygląda na to, że tak, że istnieje pamięć poprzednich wcieleń a jeśli
tak to jak pogodzić „ego” czy to ego można rozszerzyć, czy się wtedy
zgodzi ze sobą. A może jedno takie superego to cały świat
Einstein coś namieszał, a w ogóle to te prawa fizyczne (obecnie
respektowane)
przy
założeniu
istnienia
pozabiologicznej
świadomości mogą okazać się kompletną bzdurą, są po prostu
względne i tu Einstein ma rację, ale nie chce mi się wierzyć, że
rzekomo niemożliwością jest poruszanie się prędzej niż C.
- 25 -
Świadomość może być polem, w którym przebieg informacji jest
natychmiastowy
05
2001-03-24 5
Grieg. Na każdej wycieczce z Krzyśkiem K. „filozofowaliśmy”, tzn. ja
opowiadałem co ostatnio przyszło mi do głowy, a Krzysiek cierpliwie
wysłuchiwał od czasu do czasu wymrukując komentarze (no, no,
interesujące), dopiero jak zaatakowałem pojęcie entropii, wynikające
z drugiej zasady to się oburzył. Bo mówię co to ma znaczyć, że ona
zakłada prauporządkowanie. Nie ma początku ani końca i że między
innymi „jajogłowi” z tego powodu lądują w osobliwościach jak z ręką
w nocniku, i że wszystko musi panta rei i że musi oscylować. A
Hawking, jeśli już dopuszcza Boga to go na brzeg albo na początek.
Pan Bóg, jeśli jest to razem z nami zawsze i wszędzie To on
Hawking jest głupi a nie ja Jasiek. Nie może być lokalnych praw
fizycznych, bo wtedy nie są to żadne prawa.Tak mówiłem Krzyśkowi,
ale on coś nie za bardzo się ze mną zgadza.
2001-03-25
1983.11.21
Zauważyłem niepokojące objawy tak jakby oznaki nadejścia
choroby (strach przed śmiercią przez „samospalenie się”). Zażyłem 2
tisercyny w południe 20-tego i 2 na wieczór, powraca ład, ale objawy
lęku są widoczne aż na zewnątrz. Pewnie znowu za dużo chciałem
żeby się wyjaśniło muszę poczekać aż dotychczasowe przemyślenia
się „uleżą”. Co to za przemyślenia spróbuję napisać przy okazji. Z
pierwszego zachorowania „prześladuje” mnie słowo klucz
OSCYLACJA. Co do papierosów próbuję palić wtedy, kiedy będzie
mi się naprawdę chciało.
2001-03-25
1983.11.29
Miałem napisać o swoich przemyśleniach i piszę choć mam
pewne obiekcje czy już powinienem, ale boję się, że o czymś
zapomnę a to wszystko jest takie b. ważne.
Byłem dziś u lekarza, wydaje mi się, że to punkt przełomowy w
ocalaniu Świata i Świat już będzie ocalony, ale przecież ja też jestem
całym światem (obawiałem się tylko, że ja nie będę ocalony), ale
przecież Ja należę do Świata, więc też będę ocalony. Chciałem
napisać dużymi literami victoria, ale przecież moje ocalenie może
- 26 -
polegać na tym, że stąd odlecę a tego przecież nie chcę, bo biorę
udział w ocalaniu Świata.
Chciałem pisać na temat teorii fizycznych a tymczasem (a może to
tylko wstęp), piszę, co innego. Co do teorii fizycznych. Zasadę
działania Wszechświata można nawet zobrazować w kartezjańskim
układzie, kwestia tylko w tym, że poszczególne części osi są niby
różne a takie same: np.
wieczność
materia
świadomość
chwila
Materia i świadomość to różne postacie tej samej „energii”.
Skoro mam pewność, że będę żył to te notatki są dla mnie (a
nie jest to testament), więc doznaję ukojenia i na razie na tym
kończę.
Skąd wzięła się pewność, że będę jeszcze żył po prostu z wiary
i to jest dowód na istnienie Boga.
Po pobycie w szpitalu gdzieś do połowy grudnia 83 (byłem pierwszy
raz w życiu wiązany) i późniejszej długiej depresji, (która jakby do tej
pory nie minęła) przeszedłem na kurację litem od kwietnia 84.
Sięgnąłem do pisania trochę z nudów a trochę, dlatego, żeby
sobie to kiedyś poczytać.
Mam obawy czy znowu nie wpadnę w chorobę, umówiłem
się z doc. B. na 23.10. o godz. 13-tej.
Z jednej strony zauważam jakby objawy nadchodzącej burzy,
budzę się o 5 rano, a z drugiej strony chciałbym, żeby ta wizyta
przyniosła mi trochę spokoju.
- 27 -
No tak, ale co takiego się dzieje?.
Nic takiego, co jednoznacznie miałoby wskazywać na nawrót
choroby.
Trochę zniechęcenia do życia, ale najbardziej to brak spokoju,
zmęczenie.
Stary problem z papierosami, przestanę palić, jak poczuję się
lepiej (zwłaszcza psychicznie), nie mogę się poczuć lepiej, bo palę.
Znowu zacząłem pisać czyżby nawrót choroby?
Właściwie siadłem do pisania, żeby napisać jak się czuję, ale trudne
to jest do określenia.
Chciałbym siłą woli zahamować ewentualny nawrót choroby, ale
dochodzę do wniosku, że to może być niemożliwe.
Na czym opieram ten cień możliwości odparcia choroby siłą
woli?. A no chyba na tym, żebym kontrolował bieg moich myśli. Z
drugiej strony dochodzę do wniosku, że człowiek jest zdany na siły,
których żadna siła woli nie jest w stanie kontrolować. Siły te dotyczą
także myśli (naszej świadomości).
2001-03-26
15
22.10.84 godz. 15
Zostałem sam w pracy na całym piętrze, właściwie czekałem na
tę chwilę żeby zacząć pisać. Wczoraj nie paliłem około 10-ciu godzin
oczywiście było to postanowienie, że przestanę palić w ogóle. Dziś
czuję się pewniejszy siebie i chyba trochę spokojniejszy. Próba
niepalenia spowodowana była wmówieniem sobie, że ten sukces nad
samym sobą przyczyni się do uniknięcia nawrotu choroby. Mam
kłopoty z zasypianiem, ale nie obudziłem się o 5 rano. Czuję się
trochę odizolowany od rzeczywistości tak jakbym miał kłopoty z
nawiązywaniem kontaktu z otoczeniem.
2001-03-27
10
24.10.84 godz. 15
Mam około 40-tu minut spokoju, jestem sam w pokoju. Wczoraj
byłem u doc. B., jestem nawet zadowolony z tej wizyty, bałem się, że
będzie mi kazała łykać prochy. Skończyło się na zwiększeniu litu 4
na 41/2 dziennie i ewentualnie po pól tabletki tisercinu na noc. Dalej
się czuję niespokojny i zmęczony, a jednocześnie ożywiony. To
ożywienie może być oznaką nadchodzącej manii. Myślę, że jeśli
nawet to będzie ona do przeczekania bez depresji.
- 28 -
Wydaje mi się ciągle, że mam coś ważnego do zapisania, ale
jak siądę do pisania to jakoś trudno mi to sobie przypomnieć a raczej
skonkretyzować, co też takiego chciałem zapisać.
Prześladuje mnie myślenie nad sensem życia, a może trzeba
dopatrywać się przyczyny życia, a sens ujawni się dopiero po
śmierci. Piszę to wszystko a jednocześnie dręczy mnie obawa, że
jakby to ktoś przeczytał, to uznałby mnie nie tyle za wariata, co za
człowieka o niskiej wartości. Zastanawiałem się nad cierpieniem i
jego rolą (przy założeniu, że siły wyższe np. Bóg dopuszczają do
tego celowo) i doszedłem do wniosku, że jest ono zadawane po to,
aby produkowana przez nas świadomość była lepszej jakości. To
pisanie wydaje się być oznaką wariactwa, ale na razie wydaje mi się,
że kontroluję siebie.
Celem naszego istnienia może być właśnie rozszerzanie
świadomości istniejącej gdzieś jako odrębnej od materii. Istnienie
świadomości w czystej formie uniemożliwia jej rozrost i ewentualnie
przyjmowanie wyższych poziomów. Dopiero w koegzystencji z
materią jak to się ma w naszym przypadku, umożliwia jej rozwój.
Jeśli tak to byłby cel naszego istnienia. A co z tym cierpieniem?, czy
nie da się tego celu realizować bez cierpienia. Czy musi być wojna
atomowa?.
W chwilach wariactwa wydawało mi się, że to właśnie JA
uratuję(uratowałem, ratowałem) ludzkość przed cierpieniem, głodem i
wojną atomową.
Na razie tyle byleby nie zachorować.
2001-03-28
25.10.84
Właściwie to nie chce mi się pisać. Jestem zniechęcony do
wszystkiego, piszę trochę z nudów.
Wczoraj zażyłem 1 tisercin na noc, zasnąłem dosyć szybko. ale
rano wstałem trochę drętwy.
Co mogłoby uratować ludzkość?
Nowa wiara. Tak, ale musiałaby ona spełniać warunki, które
stawiałyby pod znakiem zapytania czy to w ogóle wiara.
Wiara ta musiałaby udowodnić istnienie piekła i nieba, ale czy to by
wystarczyło.
Zauważyłem, że to pisanie mnie trochę uspokaja. Czasami obawiam
się o jakiegoś raka mózgu to mogłoby wyjaśniać sporo.
- 29 -
2001-03-28
26.10.84
Ciągle nie mogę uzyskać spokoju, którego tak bardzo pragnę.
Wczoraj szedłem wałami nad Wisła do Dąbia, chciałem żeby mi to
pomogło w jakimś zrelaksowaniu.
Był u mnie wczoraj po południu Zbyszek (schizofrenia) mój
siostrzeniec i mam teraz wyrzuty sumienia, że próbowałem go
przekonać, że nie ma racji a wręcz, że jego dopatrywanie się
wpływów Kościoła jakimiś „nadprzyrodzonymi” siłami na niego i jego
rodzinę jest objawem fiksacji psychicznej i może być niebezpieczne.
Wyrzuty sumienia z tego powodu, że jeśli on znajduje
równowagę psychiczną interpretując Świat w ten sposób, to dobrze a
ja mogłem próbując mu to wybić z głowy zamiast pomóc, zaszkodzić.
A z drugiej strony czy te moje dyrdymały to nie to samo, co u niego.
Zastanawiam się nad swoją sytuacją zawodową i niestety nic
pocieszającego nie znalazłem. Zostałem w tyle przez chorobę i przez
mniejsze predyspozycje, o których sobie zdawałem sprawę jeszcze
przed chorobą. Z tym, że oceniając siebie mierzyłem się z
najlepszymi.
Skoro już czuję się tak bliski szaleństwa, to mogę sobie
pozwolić na dalsze rozważania, co też mogłoby zawrócić Ludzkość z
tej drogi bezsensu i dążenia do katastrofy.
Tutaj mi się trochę plączą myśli, bo trudno jest to wszystko, co się
dzieje z Ludzkością kwalifikować jako bezsens, bez znajomości istoty
rzeczy a takiej nie znamy i być może nie poznamy tak szybko, albo w
ogóle.
Co mogłoby wpłynąć, aby człowiek stał się Człowiekiem.
Czasami wydaje mi się, że jakieś odkrycie naukowe, typu
udowodnienia, że istnieje życie pozagrobowe i jego ścisły związek z
nami.
W chwili któregoś wariactwa usiłowałem kojarzyć to w ten sposób:
- człowiek kilka razy żyje (reinkarnacja, to wiadomo skąd
pochodzi).
- będzie musiał tak długo wracać na nasz świat jak długo nie
uzyska odpowiedniej jakości świadomości.
- jeśli już to uzyska będzie połączony ze wszystkimi swoimi
wcieleniami w jedną całość i to jest cel, który mamy osiągnąć.
- osiągnięcie tego celu jest w jakiś sposób wynagradzane.
- 30 -
Religie, które znamy nie były wymyślane a były przekazywane z
zewnątrz adekwatnie do aktualnego stanu rozwoju umysłowego
ludzi.
Można właściwie postawić znak równości pomiędzy
wymyślaniem a przekazywaniem przy drobnym założeniu, że nasze
myśli nie są samodzielne, mogą być przecież sterowane z zewnątrz.
Teraz należałoby te siły zewnętrzne przekonać, że nie musimy być
sterowani cierpieniem.
Jak to udowodnić i jakie dać gwarancje? Do tych sił należy dotrzeć i
po to jest potrzebne odkrycie naukowe.
2001-03-29
27.10.84 (sobota pracująca)
Znowu zostałem sam, ale właściwie ta samotność ukaja mnie
trochę.
Mam wyraźne objawy przedburzowe, nie mogę sobie znaleźć
miejsca, ciągle bym coś robił, ale jak zacznę coś robić to mnie drażni
szereg czynności dodatkowych, aby coś zrobić.
Czytać się trochę boję, żebym czegoś tam nie znalazł, co
mogłoby wyzwolić we mnie eksplozję choroby.
Tisercin i to tylko ta jedna tabletka działa na mnie dziwnie, niby
zasypiam szybciej, ale rano wstaję zmaltretowany.
W dalszym ciągu obawiam się śmieszności gdyby ktoś przeczytał
moje bazgroły, choć rzecz banalna, ale jedna pani psycholog przy
okazji reportażu o bioenergoterpeucie mówiła o potrzebie nowej
wiary i to po napisaniu przeze mnie swoich przemyśleń
(chorobliwych).
Boję się wydobywać z siebie kontynuacji myśli związanych z naturą
ewentualnej takiej wiary, jakie musiałaby spełniać warunki, jak ją
wprowadzać w życie, jak przekonać ludzi do niej (albo zmusić).
Na razie chciałbym zdobyć trochę pewności siebie no i nie oszaleć.
Co będzie dalej zobaczymy?
Brak mi dalej cierpliwości i jestem zbyt zachłanny.
2001-03-29
31.10.84
Nie bardzo wiem, co pisać, raz, że bardzo jestem zmęczony,
ciągła gonitwa myśli a po drugie panuje chaos w moich myślach.
Piszę, dlatego, że widzę (czuję) w tym jakiś cel. Nie wyzbyłem się
chyba swojej chorobliwej obsesji, że czegoś w życiu dokonam i te
zapiski są zalążkiem tegoż (wspaniałego) osiągnięcia.
- 31 -
Dzisiaj w nocy za 12-cie 3-cia obudziłem się i byłem przerażony
czymś nieokreślonym, aż mnie telepało zimno. Wziąłem ze strachu 1
tabletkę tisercinu, wypiłem sporo gotowanej wody i jakoś zasnąłem.
Ten strach wiąże się z faktem odnalezienia zwłok ks.
Popiełuszki, ponieważ to skojarzyło mi się z pewnym moim
przywidzeniem (jasnowidzeniem), że po śmierci jakiejś osoby
powszechnie znanej zajdą w Polsce zmiany na lepsze. To
przywidzenie miałem w okresie któregoś z nawrotów choroby. Fakt,
że w przywidzeniu widziałem osobę z ekipy rządzącej (nie
sprecyzowaną) i starszą nie wystarczało na, to żeby odrzucić
prawdziwość przywidzenia. Wydawało mi się, że już teraz zacznie
(zaczyna się coś dziać i godzina przebudzenia wydawała mi się
bardzo ważna. Ogólnie czuję się dosyć dobrze, ale mam chyba
nadmiernie ożywione myśli.
2001-03-29
6.11.84
Nareszcie zostałem chwilę sam, mam niewiele czasu i nie wiem
czy zdołam wyrzucić z siebie trochę myśli. Czuję się dosyć dobrze
(mam mniejszego stracha przed ponownym zachorowaniem).
Od wczoraj zacząłem brać po ½ tabletki tisecinu na noc, brałem po 1
tabletce, oczywiście dalej łykam lit. Jestem w dalszym ciągu
ożywiony ciągle chce wszystko szybko zrobić, trochę mnie to męczy.
Spróbuję się zastanowić nad dalszymi rozważaniami nowej
religii(a właściwie religio-nauki). Podczas któregoś bodajże
ostatniego zachorowania męczyło mnie przeświadczenie, że jestem
obserwowany gdzieś z góry przez bliskie mi lub znajome osoby.
Tłumaczyłem to sobie tym, że każdy z ludzi ma swój odpowiednik w
„polu świadomości”, które nas otacza (nas tzn. przynajmniej całą
Ziemię, jeśli nie więcej). Nie musi to być dosłowne otaczanie a raczej
przenikanie.
O wschód słońca, ale co to za wschód słońca w mieście, ale tyż
pięknie jest jak słońce wychodzi z za komina bloku na prawo w skos.
Zawsze poszukiwałem w myślach miejsca, w którym czułbym się
dobrze i w którym „pobycie” przyniosłoby ulgę na wszelkie
dolegliwości. Jest to pokój „Jacka”, (teraz mój) rzeczywisty a nie
wyimaginowany. Jaca ma swoje mieszkanie i pegota 206. Wczoraj
wziąłem półtora pernazinum. chyba o pół za dużo, bo wstałem na
dobre dopiero o 6-tej, a najlepiej mi się pisze tak gdzieś od 4-tej do 7mej. No, ale wracajmy do przepisywania zapisków z przed lat.
- 32 -
Zastanawiam się nad moim buntem na wszystko, co się dzieje
na Ziemi. a może tak jak się dzieje jest najlepszym rozwiązaniem z
możliwych. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby
naturę ludzką można było zmienić w kierunku mniejszej zachłanności
to na naszej Ziemi żyłoby się dużo lepiej.
2001-03-29
7.11.84
Kilka dni temu jak jeszcze czułem się mocno podminowany
obiecałem sobie kontynuować zapiski. Trochę wierny tej obietnicy i
korzystając z okazji, że zostałem sam w pracy, próbuję coś zapisać.
Czuję się dosyć dobrze jestem w dalszym ciągu skory do pracy, co
ostatnio nie zawsze mi się zdarzało, ale już nie uważam tego za
symptom nadchodzącej burzy (choroby). Marzę o tym, aby móc zająć
się zjawiskami parapsychicznymi, ale presja żony no i mój strach
przed nawrotem choroby nie pozwala na to. Myślę, że nie za długo
zacznę wyławiać jakieś artykuły z prasy popularnonaukowej.
Kilka razy dziennie sprawdzam pocztę elektroniczną i nic.
Wysłałem „Romea dwa” Alkowi do Australii (jakby to miło było, żeby
odpowiedział) i Piotrkowi (znajomemu brydżysto-informatykowi),
Pawłowi i Eli żartobliwe zaś wierszowanie na temat polityków. I cisza.
(..rwa, ..rwa, ..rwa, chce mi się wrzeszczeć nie olewajcie przecież TU
JESTEM WASZ JASIEK), zewsząd cisza. Pewnym pokrzepieniem
dla mnie była informacja od Agnieszki, jaką przywiozła będąc kilka
dni temu w Warszawie, po wizy do Australii i wstąpiła do Żelaznych i
powiedziała, że mają wyłączony telefon i to by było jakieś
wyjaśnienie. A Alek to odpowie jak już Gusia z Piotrkiem (lecą 2
maja) będą u nich w Australii i może szykuje jakąś dłuższą
odpowiedź.
Tak czy inaczej pod adresem Pawła i Eli cisną mi się na usta
niewybredne słowa, bo ten niby wiersz na pewno otrzymali i potem
był telefon od Zośki i telefon ode mnie, a ja tu chodzę po ścianach ze
zgryzoty.
Tak naprawdę to Agnieszkę odczuwam, jako najbliższą mi istotę
na planecie Ziemia gdzieś na zadupiu Wszechświata, pomimo, że
najmniej o niej piszę. O co tutaj chodzi ?. Będę miał temat do
przemyśleń.
Tuż przed pierwszym wybuchem choroby a właściwie to już był
początek wydawało mi się, że „napisałem” program na dalsze swoje
życie i teraz czasami porównuję czy ten program się realizuje.
- 33 -
Utkwił mi w pamięci element tamtego programu, w którym godziłem
się na cierpienie w drodze do celu. A ten cel jest bliżej nieokreślony
główna jego osnowa to to, że dzięki zajmowaniu się sprawami
parapsychicznymi dokonam jakiegoś odkrycia lub. że osiągnę
sukcesy typu uzdrowiciela itp. Teraz mam nadzieję, że cierpienia się
skończyły i kiedyś wrócę do parapsychologii.
2001-03-30
40
8.11.84 15
Siadam do pisania i nie wiem, od czego zacząć.
Spróbuję zapisać o początkach choroby.
Było to w sierpniu 1980 roku, byłem na wsi u rodziców (ojciec
wtedy jeszcze żył zmarł 18.10.82), z dziećmi a potem dojechała
żona. Byli tam Paweł z rodzinką i po kilku dniach dojechał do nas
Marek ze swoimi córkami. Marek zajmował się od dłuższego czasu
parapsychologią (nie wiem czy to właściwy termin), o czym
poinformował mnie Paweł, jak układaliśmy plany wspólnych wakacji.
Ja bardzo zapaliłem się do tych spraw „nadprzyrodzonych”. I
właściwie za moim dopingiem, (chociaż planowaliśmy to jeszcze
wcześniej z Pawłem) Marek zrobił dla nas kurs DU (doskonalenia
umysłu) tzn. dla Pawła jego żony Eli (była wtedy w ciąży) i dla mnie.
Miało to trwać 3 lub 4 wieczory a potem sprawdzian. Cała
zabawa polegała na tym, żeby wyobrazić sobie trójkąty, koła kolory
tęczy po to żeby wejść w stan nadświadomości. Ja wystartowałem
chyba zbyt ostro jak się później okazało, bo trenowałem głównie
przed zaśnięciem no i w ciągu dnia. Już chyba po 1-szym czy 2-gim
dniu udało mi się przed zaśnięciem odczuć wyraźnie inny stan,
poczułem się znakomicie, byłem pełny wiary we własne siły
oczywiście przede wszystkim duchowe. Historia powtarzała się przez
kilka dni z rzędu, aż do tego sprawdzianu.
Sprawdzian polegał na tym, że osobie sprawdzanej podawał się
wiek i miejsce pobytu osoby z wadą fizyczną nieznanej
sprawdzanemu.
Sprawdzany
wprowadzał
się
w
stan
nadświadomości i miał odkryć tę wadę udając, że ją bada dotykając.
Oczywiście ja poszedłem na pierwszy ogień. Dostałem do
rozpoznania osobę (polkę), która mieszkała we Szwecji. Dosyć długo
się koncentrowałem i wreszcie wpadłem w stan „nadświadomości”,
ale zamiast odgadywać, zacząłem wrzeszczeć, jaki to ja jestem
szczęśliwy.
Ogarnęła mnie dziwna błogość wydawało mi się, że oddycham
całym ciałem, jestem zespolony z całym światem. Po przywołaniu do
- 34 -
porządku przez Marka zacząłem wypełniać zadanie, które wydawało
mi się być błahostką. W rezultacie odgadłem (może nie zupełnie)
defekt fizyczny, wyczułem asymetrię pleców. Osoba ta była po
Heinemedina. Dosyć długo później nie mogłem się uspokoić,
ogarnęło mnie przerażenie, że nie wrócę do żywych tylko gdzieś
odlecę. Paweł wykrył sztuczną zastawkę w sercu jakiegoś faceta,
którego podała Ela, a Ela wyczuła zimne nogi u sparaliżowanego
chłopca, którego ja jej zadałem. Ela widziała jakieś konie, później
sprawdzałem to i okazało się, że ten chłopiec miał połamane nogi
przez wóz konny, ale jak już był sparaliżowany.
2001-03-30
9.11.84 c.d. wspomnień o początkach choroby.
W następne dni po sprawdzianie byłem bardzo ożywiony wstawałem
rankiem około 5-tej, wyspany i chodziłem do lasu na łąki i nad rzekę.
Któregoś ranka na brzegu lasu wołałem pełnym głosem a głos mam
donośny Paweł!, Paweł!, Paweł! (chciałem, żeby przyszedł do mnie
oglądać wschód słońca).
Któregoś dnia przyleciałem z lasu i zacząłem „uzdrawiać”
mamę, siostrę Gienkę a nawet szwagra Zdzicha.. W parę dni później
a było to 6 sierpnia pojechaliśmy w dwa samochody do lasu całe
nasze rodzinki (tzn, Pawła i moja, żona już wtedy była, Marek
wyjechał). Rozłożyliśmy się na biwak a po chwili poszedłem szukać
najpierw z Pawłem a po tem już sam opuszczonej zagrody, która
gdzieś w pobliżu powinna być. Brnąłem coraz głębiej w las. Wreszcie
wylazłem na rozległą polanę z podrapanymi stopami (byłem w
samych sandałach bez skarpet).
Podczas tego przedzierania się przez las wydawało mi się, że to
symbolizuje moje nowe narodziny.
Po wyjściu na łąkę doznałem jakby „olśnienia” (pogoda była
bardzo ładna słoneczna przez łąkę przepływał strumyk), zacząłem
wykonywać szereg dziwnych czynności a wszystko za nakazem
jakiegoś wewnętrznego głosu (głos ten uosabiałem z głosem Marka).
Kąpałem się w strumyku, zdjąłem nawet obrączkę, żeby być zupełnie
nago. Potem bardzo długo szukałem tej obrączki, aż w końcu ją
znalazłem. Wydawało mi się, że chwile te są wyjątkowe (tytułowe
czapule). Pisałem wyjątkowo ważny program „komputerowy” nie tylko
dla mnie i on musi pójść od „kopa” i bardzo się bałem, że go spieprzę
a on może być uruchomiony tylko raz. Miałem wtedy wizję
(jasnowidzenie) związane z przyszłymi samochodami i wypadku
- 35 -
(dachowanie w maluchu (lipiec 92) uważam za zaliczenie tej wizji
wypadku).
Od czasu, w którym będę miał nowy dobry samochód (czyżby Fela,
przypominał raczej Jacy pegota 206), wszystko zacznie się dobrze
układać w moim życiu. Nie chodziło tu o posiadanie samochodu, ale
o jakiś wyznacznik czasoprzestrzenny.
2001-03-31
10.11.84 c.d. o początkach cyklofrenii
W międzyczasie wszyscy odjechali do domu i ocenili, że
zabłądziłem w lesie.
Koniecznie chciałem wrócić do miejsca biwakowania i w drodze do
tego miejsca spotkałem Pawła z ojcem, którzy mnie szukali. Byłem
mocno wyczerpany, ale w dalszym ciągu chodziły mi po głowie
szalone myśli, kazałem kolejno siadać przy łóżku mamie, tacie i
innym członkom rodziny aż w końcu tego dnia się uspokoiłem. Na
drugi dzień 7 sierpnia wstałem mocno zmęczony i czymś bardzo
przytłoczony, byłem bardzo niespokojny i przerażony. W efekcie
dałem się namówić na jazdę do lekarza. Paweł zabrał mnie do
„malucha” i pojechaliśmy do Puław do Przychodni Zdrowia
Psychicznego. Po drodze w Kaźimierzu „odbiło” mi omal nie
zdemolowałem Pawłowi samochodu, wydawało mi się, że jestem
Bogiem. Bogiem ja bidula Jasiek z Kosiorowa, nie może być, tylko
cząstką Boga, no, no dobrze niech będzie cząstka, ktoś tam, się
łaskawie zgodził. W międzychwili uzmysłowiłem sobie, że być
bogiem to strasznie ciężka harówa, być wszechmocnym i
miłosiernym, jaka to straszna odpowiedzialność. Wydawało mi się, że
ja pierwszy z wszystkich odkrywam (odkryję) istotę rzeczy. A do tego
służy słowo klucz OSCYLACJA, które głośno na rynku w Kazimierzu
wykrzyczałem.
Jakoś w końcu dojechaliśmy do tych Puław ( po drodze nad Wisłą
skandowałem „o kurwa jak tu pięknie, o kurwa jak tu pięknie” i
wydawało mi że jesteśmy w statku kosmicznym z całymi naszymi
rodzinami i że Jacek jest dowódcą i że ja w tym statku jestem
zegarem.
W Puławach już w gabinecie jeszcze raz mi odbiło, musieli mi dać
zastrzyk upakajający, wsadzili do karetki pogotowia i zawieźli do
Lublina na oddział kliniki Akademii Medycznej w Abramowicach.
W sumie pobyt w szpitalu w Lublinie wspominam w miarę
sympatycznie, byłem w dalszym ciągu ożywiony, wydawało mi się, że
muszę jeszcze raz przeżywać wszystkie zagrożenia z mojego życia.
- 36 -
Właściwie miałem do przeżycia jedno ostatnie zagrożenie, a
mianowicie łamanie ręki. Sugestia była tak silna, że w chwili, gdy
byłem pewny, że to zagrożenie następuje musiano mi dać zastrzyk,
bo tak się bałem.
Wcześniejsze zagrożenia w moim chorym umyśle przeżyłem już
wcześniej, w takcie biegania po łąkach i lesie a najbardziej podczas
mojego „zabłądzenia” 6 sierpnia.
6 sierpnia to święto Przemienienia Pańskiego i ja wierząc w
dziejową chwilę w tym dniu też się przemieniałem.
Po 9-ciu dniach pobytu w Lublinie, przyjechaliśmy do Krakowa
(przywiózł nas Piotr naszą syrenką). W Krakowie zaczęliśmy robić
starania, abym został na klinice na Kopernika. Nic z tego nie wyszło i
wylądowałem w Kobierzynie na oddziale 2B. Pierwsze wrażenie w
szpitalu było przygnębiające. Kolację, bo to był pierwszy posiłek
rozdano nam do rąk i ja przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co z
tym zrobić, gdzie tu jest jadalnia, żeby siąść i zjeść?. Po dłuższej
chwili zauważyłem, że chorzy siadają na podłodze pod ścianą i
jedzą, albo na stojąco, szczytem już było, gdy komuś udało się
usiąść przy szafce nocnej. W końcu zjadłem tę kolację na stojąco.
20
2001-04-01 0
Byliśmy wczoraj z Zosią na spacerze w puszczy Niepołomickiej.
Trudno jest nam tam wybrać trasę na, której jeszcze nie byliśmy. Po
dosyć długim zastanawianiu zaproponowałem polanę „Błota” i
scieżkę obok ambony, przechodzimy obok niej a Zośka ku mojemu
zdziwieniu, zaczęła wchodzić na nią, zawahała się na dwa stopnie
przed końcem, ale roztropnie nie dopingowałem i dlatego weszła do
końca. Posiedzieliśmy chwilę na dosyć wygodnym podeście. Trochę
dalej zobaczyliśmy trzy spokojnie pasące się sarny, no to stanęliśmy
jak wryci, żeby ich nie spłoszyć. Po pewnym czasie ta z prawej
podniosła łeb i patrzy w naszą stronę, ale nie ucieka, ta środkowa też
za chwilę podniosła łeb i dała hasło do biegu, a ta z lewej dość długo
patrzyła w naszą stronę i dopiero uciekła.
2001-04-01
14.11.84
Początkowo w szpitalu byłem w stanie maniakalnym, ale po
jakimś czasie przyszła depresja. To dopiero koszmar, czas dłużył się
niemiłosiernie, każda nawet najmniejsza praca wydawała się ponad
siły. Dostałem zastrzyki z tisercinu i po nich poczułem się trochę
lepiej. Za radą pani psycholog poszedłem na przepustkę, ale w domu
- 37 -
po dwu dniach nie mogłem wytrzymać znów przyszła depresja do
tego stopnia, że na własne życzenie skróciłem przepustkę i wróciłem
do szpitala. W październiku byłem u Harrisa, tego akurat dnia czułem
się lepiej, ale potem znów przyszła depresja, gdzieś chyba od
listopada byłem w domu na przepustce, chodziłem do szpitala na
wizyty i po leki. Żarłem amitripitilonę i chyba tioridazin. Nie pamiętam
już, kiedy ale chyba przed świętami Bożego Narodzenia wypisałem
się ze szpitala. Chyba w połowie stycznia wróciłem do pracy, ale
ciągle męczyła mnie depresja i chodziłem do doc R. na Klinikę. W
połowie lutego tak zaczęła mi dokuczać depresja, że znów znalazłem
się w szpitalu. Tym razem pobyt potrwał krócej (oczywiście była seria
zastrzyków trzy razy dziennie przez 10 dni). Byłem tym razem dwa
czy trzy tygodnie w szpitalu a później znowu na przepustkach. No i
wreszcie powolutku jakoś przeszło. Po pewnym czasie zaprzestałem
również wizyt u doc. R.
05
2001-04-02 4
Rok 1981 do końca przebiegł w miarę spokojnie, przestałem brać leki
i jakoś wróciłem do siebie. W 1982 roku gdzieś pod jesień poczułem
się pewny siebie i wróciłem do swoich zainteresowań
„paranormalnymi” zjawiskami.
Zacząłem zaglądać do radiestetów pod pretekstem, że chcę
załatwić wizytę dla siostry Gienki u Nardellego. Przez parę miesięcy
nie paliłem papierosów. 18 października zmarł mój ojciec i nawet
śmierć ojca przetrzymałem nie paląc.
24.11.84
Wróciłem chyba do normy, jestem w miarę leniwy, w miarę
niezadowolony z życia. Tęsknota za pełną równowagą ( właściwie to
marzenie a nie tęsknota) trwa nadal.
Sprawa palenia znowu wraca na tapetę już od dłuższego czasu
postanawiam, że zacznę przestawać palić.
Marzę o spotkaniu kogoś kompetentnego, który nauczył by mnie
relaksacji, wydaje mi się najodpowiedniejsza dla mnie TM
(transcendentalna medytacja), ale sam boję się cokolwiek próbować,
a czekanie na kogoś też wydaje mi się nierealne. Poszedłbym może
do klubu „Athanor”, ale co wtedy na to moja żona no i ja sam, bardzo
bym się obawiał powrotu do choroby.
- 38 -
20.12.84
Drugi tydzień nie palę papierosów. Nie pisałem tak długo, bo nic
ciekawego nie przychodziło mi głowy. Przeczytałem „Biblię dla moich
dzieci” bo jakoś nawinęła mi się pod rękę, ale zrobiło to na mnie
wrażenie zupełnie naiwnych opowiastek i przypuszczeń.
Trzeba będzie podczytywać „Biblię”, może znajdę w niej coś
ciekawego.
Pragnę nadal „wrócić” do praktyk związanych ze zjawiskami
paranormalnymi, ale w tej chwili nie mam, możliwości ich
urzeczywistnienia.
A w ogóle to piszę bzdury jak będę miał coś do napisania to
siądę a tak to mam wszystko w nosie.
28.03.85
Tak długo nie pisałem, bo właściwie nie bardzo miałem, co
pisać, teraz też właściwie piszę, bo jest okazja a nie, dlatego, że
mam coś do zanotowania. Nie palę papierosów w ciągu dalszym, ale
to w jakiś widoczny sposób nie poprawiło mi samopoczucia. Mam
kłopoty ze znalezieniem „celu” dla siebie, z jednej strony stawiam na
to, że warunki materialne nie mają większego znaczenia, a z drugiej
przydałaby się jakaś akceptacja własnej wartości, ale jaka skoro te
wartości materialne są powszechnie akceptowane.
11.04.85
30
Idę nastawić wodę (4 ), a w międzyczasie sprawdzę pocztę.
Kawa jest listu nie ma. Przepisuję dalej.
Ø to nie znaczy nic
nic to znaczy Ø
Z punktu widzenia płaszczaka to O jest zarówno kulą jak i
okręgiem.
28.05.85
Pierwszy dzień w pracy po dłuższym zwolnieniu lekarskim.
Właśnie 11.04.85, miałem wizytę u doc. B.po, której znalazłem się na
zwolnieniu.
Mam kłopoty z pisaniem brak koordynacji ruchów, chyba to wina
leków. Zacząłem znów palić w trakcie tej ostatniej wpadki, która
jeszcze się nie skończyła. Wydawało mi się, że będę miał dużo do
zanotowania, ale z czasem to jakoś topnieje.
- 39 -
Przebieg tym razem jest łagodny najlepszy dowód to to, że nie
wylądowałem w szpitalu. Dodałem przekreślania zer do zapisu z
11.04.85
Wydawało mi się, że odkryłem a właściwie zrozumiałem tą
nauko-religię, której tak usilnie szukałem. To właściwie tylko zasada.
Zasada dwoistości a właściwie dualizmu, która jest powszechna w
naszym świecie.
30
2001-04-02 6
Narysowałem przy pomocy Corela fraktala , ale nie do końca nawet
jestem dosyć zadowolony, ale o frakalach potem. Przepisuję dalej.
29.05.85
Mam okazję, żeby trochę popisać, zostałem na godzinę sam, bo
późno dziś przyszedłem do pracy. Wydawało mi się, że będę miał
bardzo dużo do zanotowania a jak się zacząłem to okazuje się to
wszystko trudne do skonkretyzowania.
Z tą powszechną zasadą dualizmu zaczęło się od tego, że w
naszym kraju do właściwego funkcjonowania władzy konieczna jest
opozycja. Ta obserwacja to zwykły truizm. Następnie przyszła mi do
głowy sprawa następująca: Co powinien odpowiedzieć materialista
na pytanie czy jest materialistą?. Odpowiedź prawdopodobnie
brzmiała by tak. W myśl zasady dialektycznej powinna brzmieć i tak i
nie.
To wszystko to takie dyrdymały i notuję je, żeby w przyszłości
móc łatwiej rozpoznać nadchodzącą burzę.
Co dalej z tym dualizmem?. Czy można udowodnić jej
prawdziwość wszechstronność? Nie !, nie można, ponieważ gdyby
się dało ją udowodnić to nie byłaby dualna tylko solowa.
W trakcie obecnej fali (bo zupełnie to się ona nie skończyła)
miałem dwa a może i więcej dni (zaraz po11.04), w których jak gdyby
potwierdziła się zasada dualizmu, przy oglądaniu telewizji, również.
Najlepsze filmy są oparte na scenariuszu, który obdziela
zwycięstwami lub klęskami obydwie strony.
Zły jestem na siebie, bo nie potrafię sprawnie pisać. Myśli jako
tako się kojarzą. Punktem kulminacyjnym skojarzeń był wydawało mi
się sen, w którym widziałem złotą obrączkę lub monetę obracającą
się. Takie coś dla obserwatora z zewnątrz wyglądałoby identycznie.
- 40 -
04.06.85
Obracająca się moneta przypominała czasami „koguta” na
milicyjnym wozie. W jakiś sposób miałem przeświadczenie, że ta
wizja symbolizuje Boga.
W dalszym ciągu mam kłopoty z pisaniem, ale staram się pisać
bardzo powoli.
Do tych wyobrażeń dochodziła swoista teoria wymiarów a
mianowicie, że my żyjemy w świecie dwuwymiarowym a tylko nasza
wyobraźnia pozwala nam odbierać świat jako trójwymiarowy. Koniec
życia to przejście do świata trójwymiarowego lub jednowymiarowego.
To czy 1-dno czy 3-wymiarowy, nie jesteśmy w naszym świecie się
przekonać.
50
2001-04-02 8
Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie brydżowa teoria
powstania istot inteligentnych, teraz ją dopiero zapisuję (jestem po
kąpieli).
Bóg i Materia są nierozłączni, być bez siebie nie mogą.
Jest stan Wszechświata, w którym Bóg, może robić z Materią co
chce, jest przecież wszechmocny i wszechwiedzący. Nudno mu
jednak, bo wie co i jak o wszystkim i wszystko jest w stanie
przewidzieć.
Zagrałbym sobie w brydża pomyślał. No to nic prostszego sklonuję
siebie jeszcze trzy razy i czwórka gotowa. Tak, ale co z tego, kiedy
będę widział wszystkie karty i co to za gra. No to trzeba im dać wolny
wybór pomyślał, no to im dał, a oni dali innym, bo po co mają grać z
lepszymi lub równymi sobie, żeby przegrywać. No i wyszły takie jaja
jak na planecie Ziemia gdzieś na zadupiu Wszechświata.
50
2001-04-02 22
Przez te wszystkie lata choroby jak i następne bez obecności Zosi
przy mnie pewnie bym się nie dał rady „wybraniać” przynajmniej na
jakiś czas (już od paru lat mam tyko większe lub mniejsze manie na
wiosnę i na jesieni).
21.07.95
Po około 10-ciu latach wylądowałem na Klinice, poczułem się
pewny siebie i prawie zapomniałem o chorobie. Znowu docierałem
do tajemnic Wszechświata. Ale o historii potem, spróbuję napisać o
„stanie ducha”. Biorę prozac, modny obecnie środek, (mam stan
subdepresji). Wydaje mi się, że to ja prawidłowo odbieram
- 41 -
rzeczywistość, a tak zwani „normalni ludzie” tylko, dlatego mogą
zachować się „beztrosko”, bo potrafią zapomnieć o otaczającej nas
rzeczywistości (mam na myśli głupoty naszej cywilizacji).
Obecny stan wydaje mi się dany mi jest przez Opatrzność, abym coś
zrozumiał miał jakąś naukę na przyszłość. Dlaczego to dotyczy tylko
mnie (może nie tylko, ale jakoś jestem wyróżniony). Szukam
sposobów podbudowania sobie nastroju i ciągle wydaje mi się, że
muszę coś dostrzec, zauważyć, zrozumieć.
05
2001-04-02 23
24.07.95 (poniedziałek)
Pocieszyła mnie trochę myśl, że jak przyjdę do pracy to będę
coś zapisywał i to mnie uspokoi. Przyszło mi do głowy, że nie może
być dowodu na istnienie Boga (dla istot żywych w naszej postaci), bo
gdyby był taki dowód to Bóg nie mógłby spełniać swoich funkcji.
Jeśliby przyjąć, że wszystko jest celowe to moja subdepresja ma na
celu żebym coś zrozumiał, albo przynajmniej myślał (produkował
myśli do czegoś potrzebne).
Istnieje poważne przypuszczenie, że jestem w okresie
przejściowym i to może być stan obecny z tym związany.
Chodzę do pracy i z powrotem na piechotę (Kopernika 26), bo to w
jakiś sposób mi pomaga. Co trochę wracam myślami do Mamy i
Gienki, Mama jest już bardzo słaba, nie może chodzić i marzy już o
śmierci ma 86 lat. Porównuję cierpienie Gienki do swojego i wypada
to na moją niekorzyść, ona nie może chodzić i wyraźnie mówić, a ja
mam wszelkie szanse, że to jest przejściowe. Często wybiegam
myślą w przód i zastanawiam się jak to będzie z umieraniem (czy
będę musiał cierpieć, czy uda mi się bez cierpienia).
Swoją drogą to dużo bym dał, aby móc poznać myśli Gienki
,dużo czyta, a nie może dzielić się swoimi myślami bardzo
niewyraźnie mówi i ciągle się modli. Na jej przykładzie utwierdziłem
się w potrzebie wiary w Boga.
25
2001-04-02 23
25.07.95
Często modlę się o to, żeby mi przeszło i doszedłem do
wniosku, że jestem strasznym samolubem. Bo, jeśli pomyśleć ile jest
nieszczęść na świecie to moje jest bardzo małe i daje się w końcu
jakoś wytrzymać. Zastanawiam się, jaką drogę jeszcze wymyślić do
domu, żeby była inna, ale nie mogę wymyślić nic oryginalnego. Przez
te minione 10 lat remisji bywało, że czułem się szczęśliwy i beztroski.
Być może poczułem się zbyt pewnie i dlatego zostałem ukarany, a
- 42 -
może tylko zawracany ze złej drogi. Dużo więcej wracam do
wspomnień niż zwykle, bardzo często wracam do rodzinnych stron i
próbuję doszukiwać się znaczeń tamtych przeżyć dla mojego
obecnego życia.
37
2001-04-02 23
26.07.95
Chciałbym pójść w góry, ale nie ma chyba w Krakowie Krzyśka
K, może uda mi się Zosię namówić w sobotę na wycieczkę do Lasku
Wolskiego. Nie bardzo jestem w stanie określić swojego stosunku do
Boga, chciałbym go wyrozumować, ale tak to się chyba nie da.
15
2001-04-02 23
29.07.95
Chciałbym coś zapisać ze swoich kotłujących się myśli, ale
jakoś nie potrafię. Czytam książkę „Kalendarium Karola Wojtyły ( w
spadku po Zofii Ł. )i nawet mnie to trochę zajmuje (wszędzie
dopatruję się jakichś analogii do mojej osoby).
50
2001-04-02 23
4.08.95 r.
Zauważyłem coś jakby poprawę nastroju, w związku z tym, że
jakby coś wymyśliłem, a mianowicie, że nasze myśli robią jakiś ślad
(zapisują się) gdzieś w jakimś polu (kronika Akaszy). Z pola tego Bóg
jak z bazy danych czerpie informacje. Bóg nie może bezpośrednio
oddziaływać na materię i my istoty rozumne spełniamy tą funkcję,
dlaczego tak dużo biedy na świecie nie wiem. Bóg wpływa na nasze
myśli a my na materię.
55
2001-04-02 23
7.08.95
Wczoraj była 15 rocznica mojego zachorowania. Święto
Przemienienia Pańskiego, zachowuje w mojej pamięci obrazek z
dzieciństwa też 6-tego sierpnia (odpust w Wilkowie) słoneczna
pogoda, zapach pasty do butów, podwórek, ławka pod płotem. Nie
wiem czy to, co napisałem i co dalej siedzi mi w głowie nie jest z
jednej strony herezją a z drugiej czy nie jest objawem jakichś
odchyłów psychicznych. Tęsknię już do tzw. stanu normalnego, ale
jednocześnie zdaję sobie sprawę, że stałbym się mniej refleksyjnym i
być może to jest cel mojego obecnego trenowania przez siły wyższe.
- 43 -
20
2001-04-03 0
10.08.95
Wstępuję codziennie do kościoła, żeby się pomodlić (zadumać),
wydaje się, że uzyskuję trochę spokoju, ale niepokój jakby zostaje
ten sam.
23
2001-04-03 0
21.08.95 (poniedziałek)
Cisza nawet, trochę kojąca wyłączyłem nawet radio. Byłem w
sobotę na wycieczce z Krzyśkiem K. (po dłuższym okresie czasu) na
Koskowej Górze, bardzo dobrze mi to zrobiło, bo jak przywołuję
obrazki z tej wycieczki to mi trochę lżej. Była wyjątkowo otwarta
kapliczka.pod szczytem . Wczoraj byliśmy z żoną na Kopcu
Piłsudskiego i też dobrze to wspominam zwłaszcza siedzenie i
zadumę na szczycie kopca.
Myślę oczywiście nad tym, co było przed życiem i co może być
po życiu. Czasami przeraża mnie myśl, że moja świadomość (nasza)
może trwać wiecznie i wiecznie trzeba się będzie męczyć i stan
obecnej subdepresji jest konieczny do należytego przygotowania się
do życia po życiu. I jeszcze wydaje mi się, że Bóg potrzebuje nas
jako narzędzi do wykonania swoich zadań (zamierzeń), a więc my
jesteśmy integralną częścią Boga i dużo więcej wyjaśni się później
tzn. w życiu po życiu.
45
2001-04-03 0
c.d. przepisywania z notatek
Depresja wreszcie ustąpiła całkowicie. Odważyłem się wznowić
zainteresowania sprawami „nadprzyrodzonymi”.
Przeczytałem książeczkę o gestalt Eichelbergera chyba tytuł „Pomóc
sobie”, oraz Luise Hey „Poznaj samego siebie” i „Poznaj swoją moc”,
obecnie czytam „Siły życia” Gray’a.
Zarekomendował mi jeden z lekarzy anestezjologów.
Wszystkie zdarzenia wydają się być planowane dla mnie przez „siły
wyższe” a czasem, że to ja w innym wcieleniu te zadania sobie
zadałem.
Gray w swojej książce proponuje zapisać swoje myśli i
właściwie pod wpływem tej sugestii zabieram się do pisania a więc:
Komentarz do str. 62.
Jestem częścią Boga, żyję wiecznie, życie wieczne może być
męczarnią (strasznym cierpieniem) i dlatego dzielone jest na
- 44 -
fragmenty (reinkarnacja) dopóki wieczność nie stanie się chwilą a
cała materia świadomością.
do str. 78.
Wydaje mi się, że mam szczególne zadanie do wykonania w
obecnej reinkarnacji. Obawiam się, że nie sprostam temu zadaniu
(ocalenie Matki Ziemi), ale skądinąd jestem pewien, że już to
uczyniłem (kwestia interpretacji czasu), bo inaczej nie dopuszczona
byłaby sprawa do świadomości istot myślących. Istot myślących w
takiej postaci, w jakiej ja obecnie jestem.
- 45 -
Rok 1996 czerwiec, wycieczka do Włoch, Zosia i
Danka
(wycieczka prawie do zwariowania)
25
2001-04-03 6
Czekamy z Zosią na odjazd do Włoch na autobus pod Domem
Turysty. Patrzę a tu z nami czeka Danka. Po długim wahaniu
podszedłem do niej i powiedziałem „dzień dobry” z zamiarem
pogadania, ale ona tylko zdawkowo powiedziała, że będziemy mieli
jeszcze wiele czasu podczas wycieczki to, pogadamy. No i właściwie
to, nie pogadaliśmy a ciągle mi się wydawało, że jak ją spotkam to,
będę miał (chciał) dużo jej powiedzieć.
Nie dam rady opisać katuszy jakie wtedy przeżywałem. Zosia i
Danka w jednym miejscu i jednym czasie. Na dowód tego, że nie
było wesoło ze mną mogę przytoczyć fakt, że Zosia liczyła się z
przerwaniem wycieczki (oczywiście przez nas dwoje, (o słońce
wschodzi)).
Był wyjątkowy czapul jakbym to dzisiaj określił.
- 46 -
Od dawna, nadal, Kraków, Krzyśki dwa, jeden M.
drugi K. i Dzidek (brydż, turystyka, „filozofia”,
polityka i piwo)
50
2001-04-03 6
Sprawadzam pocztę i nic i cisza
30
2001-04-04 6
Krzysiek M. (brydż, polityka, „filozofia”).
Krzysiek K. (turystyka, „filozofia”, polityka i piwo).
Dzidek („filozofia”, polityka, turystyka, brydż i piwo)
Krzyśka M. znam jeszcze z czasów niepodległości tzn z przed
11.11.72 Poznaliśmy się za przyczyną Irka W.,z którym pogrywałem
w brydża sportowego. Irek W. był świadkiem na moim ślubie, bo
Pawła nie było wtedy akurat w kraju. Paweł siłą rzeczy został „tylko”
chrzestnym Gusi (w późniejszym rozwoju mojej rodziny).
Mogłem do ( Krzyśka M.) w każdej chwili wpaść. Wystarczyło
wykonać telefon i zapytać mogę? . I pozwalał, najwyżej przesunął
termin. A potrzeby do pogadania to ja zawsze mam w związku z
„niezrównoważonymi” moimi stanami psychicznymi. Niestety coraz
więcej wspominamy „byłych” brydżystów między innymi Krzysztofa
Litwina, i syna brydżysty, który wcześniej „przestał” grać w brydża od
swego ojca.
Z Krzyśkiem K. natomiast mogłem i mogę nadal iść na
wycieczkę nieomal w każdą sobotę. On sam ciągle chodzi i np. na
Turbaczu był ponad 100 razy. Bywa „od zawsze” na „wczasach” u
Wacka (przedtem jeszcze ze swoim ojcem u ojca Wacka) w Nowym
Targu. Ja też bywam z Krzyśkiem u Wacka. Któregoś pobytu
wieczorkiem popijaliśmy wódeczkę i był tam Stasek brat Wacka.
Bardzo spodobało mi się, jak Stasek powiedział, że robi w glinie tzn.
pracuje na milicji (mechanik samochodowy) i o swojej żonie wyrażał
się „pani z którą mieszkam”.
Swoją drogą to imię chyba ma jakiś związek z charakterem
obydwaj Krzyśki są nad wyraz spokojni. Jaśki to są narwańce.
Dziwne, że o sprawach niesympatycznym łatwiej się pisze (jest co
pisać) a o normalnych to fajnie było i już.
Z wycieczek to najbardziej utkwiła mi niemiła wycieczka na
Leskowiec z Dzidkiem na czele (szkoda że nie chodzi już w góry).
Zawsze wymyślił jakiś swój szlak np. na Kamiennik poprowadził nas
po najbardziej stromym zboczu, uzasadnienie zawsze jakieś miał i
nawet z reguły coś tam w uzasadnieniu „było”.
- 47 -
A propo Dzidek, pokazałem mu przedwczoraj swoje pierwsze
„wypociny”, z których najbardziej sobie cenię „Romea dwa”. Jako
jedyny z czytających przyczepił się (oprócz Krzyśka K. i oczywiście
Andrzeja B.) do moich wywodów „filozoficznych” no i bardzo dobrze,
bo o te wywody najbardziej mi chodzi.
No tak, ale jesteśmy na Leskowcu, a właściwie na razie na
Łamanej Skale, pogoda piękna jak w dowcipach z bacą. Po zaledwie
paru minutach w stronę Leskowca jak nie zacznie lać, ale to tak, że
woda „naturalnym korytem lała mi się do majtek. Miałem zapasową
koszulę i nawet nią się chełpiłem, ale co z tego za wcześnie
zmieniłem. A z Krzyśkiem K. to mieliśmy taką oto jedną z
niezapomnianych wycieczkę.
A to było tak. Hala Gąsiennicowa, Zawrat (żlebem po ubitym śniegu),
Dolina Pięciu Stawów, Śpiglasowa Przełęcz (w kosówce czasami po
pachy w śniegu) , Morskie Oko, Łysa Polana. Gdzieś tak przy
Włosienicy ogladaliśmy w pełni księżyca Tatry. Po dojechaniu do
Zakopanego chcieliśmy wypić zasłużone piwko, ale nie było tak
dobrze jak teraz. Musieliśmy pójść na dyskotekę i zapłacić wstęp.
Piwo było „Słowiańskie” po ile na łeba to już nie pomnę, ale na
pewno nie po jednym.
Z Dzidkiem była jeszcze jedna pamiętna do Doliny Białej Wody koło
Jaworek. Dosyć szybko nam się skończyła dolina i at hoc (cholera
nie wiem jak się to pisze) wymyślonym szlakiem Dzidka wyszliśmy
na grań gdzieś w okolicy Wierchliczki. No to my granią w prawo a że
pogoda była pikna i widoki ładne to dosyć duży kawałek
powędrowaliśmy. Znowu nowym szlakiem Dzidka zaczęliśmy
schodzić niby to wprost do zaparkowanej syreny (to był samochód,
troje dorosłych i czworo dzieci). Po pewnym czasie zorientowaliśmy
się, że to nie ta szpara (wąwóz), co trzeba i musiałem już sam przez
grzbiecik i był duży owczarek i kapeć a poza tym to już nic.
Z wycieczek w Małe Pieniny to pamiętam taką jedną, we dwójkę tylko
z Zosią. A pogoda była pikna. Homole, Wysoka, Durbaszka, Łysy i
dalej do aż do Orlicy. W schronisku, ja od razu po piweczko tylko dla
siebie, bo Zosia to nie, już przykładałem butelkę z piweczkiem do ust,
a ona do mnie, daj łyka i wypiła mi całe piwo.
Z Krzyśkiem K. i Sylwkiem (niestety, 2 lata ode mnie młodszy,
prostata za późno) odbyliśmy w moim życiu najdłuższą wycieczkę.
Mieszkaliśmy wtedy u pana P. na Chramcówkach. Pan P. to bardzo
sympatyczny facet. Bywaliśmy u niego całymi rodzinami, z Dzidkiem i
dziećmi a nawet Teresa i Wiciu no i Olo. Pan P. zaimponował mi tym,
- 48 -
że grał jako dubler w filmie (no tym narciarzu z czasów wojny)
skacząc z kolejki linowej pod Kasprowym Wierchem).
Wycieczka była na bazie malucha z Palenicy Białczańskiej poprzez
Morskie Oko, Śpiglasową Przełęcz, Dolinę Pięciu Stawów, Krzyżne,
Koszystą (bez szlaku), Gęsią Szyję, Rusinową Polanę i z powrotem
do malucha.
A Krzysiek M. opowiadał mi kiedyś, jak jakiś brydżysta
impasował spadającą damę (nie policzył do trzynastu).
- 49 -
30
2001-04-05 2
Dokończyłem rysować schemat fraktala. Alek ze 2 godziny temu
przysłał mi emeil-a, aż mi lżej na duszy. Myślałem, że już o mnie
zapomniał. Szopen. Paweł dalej milczy.
45
2001-04-05 4
Skończyłem projektować okładkę.
35
2001-04-05 6
Erdu to energia lub grupa energii typu „duchowego”, której
przejawem jest to, że np. wierząc w wyzdrowienie wpływamy na
materię. Na szczęście tego typu energia nie podlega manipulacji (nie
możemy jej kupić za pieniądze) i tu jest miejsce dla interwencjii Boga.
Fraktalizmem zaraził mnie Krzysiek K. podczas schodzenia (o
wschód słońca) z Turbacza przez Kowaniec do Nowego Targu,
opowiadał mi coś o chmurach, że są takie fraktalne.
Czas jakiś potem jak pracowałem w szpitalu Rydygiera, byłem w
szpitalnej kaplicy i podczas „zadumy” „zobaczyłem” coś, co
nieudolnie powyżej spróbowałem oddać. Oczywiście było to więcej
niż dwuwymiarowe. Wg takiego schematu działają wydawało mi się
wszystkie układy. Od cząsteczki elementarnej aż do Wszechświata
włącznie. Zastawki działają start stopowo. Jak się nagromadzi
- 50 -
wystarczająca duża ilość erdu poza materią otwiera się zastawka
dolna (bing bang), a jak się nagromadzi jej wystarczająco dużo
wewnątrz materii otwiera się zastawka górna bang bing. W trakcie
przebywania erdu w materii następują przemiany erdu w materię i
materii w erdu.
Narodziny człowieka są takim bing bangiem, a śmierć bang bingiem.
I tak oscylujemsja.
Do wywodów „filozoficznych” zawartych, w „Romea dwa”, które
poniżej cytuję:
(..) Z naszych domniemań wyszło nam (z Andrzejem B.), że:
• Wszechświat jest tylko jeden,
jak Wszechświat to Wszechświat nie ma to tamto,
jeśli jakiś układ wymienia „energię” z innym układem to
automatycznie obydwa te układy należą do tego samego
nadrzędnego układu,
nie może być tak, żeby Coś powstało z niczego,
a skoro tak to Coś nie może popaść w nicość,
wynika z tego swoisty dowód na prawo zachowania
energii,
Wszechświat jest „perpetum mobile”,
niemożliwe jest zbudowanie perpetum mobile będąc
uwięzionym w układzie zależnym,
układ niezależny nie może się podzielić na układy
niezależne.
• Myśl jest pewną postacią energii,
nie jesteśmy w stanie jej mierzyć, ważyć, tak jak innych
postaci materialnej energii przynajmniej na obecnym
etapie rozwoju samoświadomych istot na planecie Ziemi ,
uwięzienie nas w układzie zależnym ogranicza możliwości
sterowania naszym układem
• To co określamy mianem Boga, jest pewną postacią „energii”
wchodzącą w skład Wszechświata,
poszczególne religie opisują tą samą „rzeczywistość” ale
każda trochę inaczej
(chociaż o to samo chodzi kiedy mówimy w naszej religii
o życiu wiecznym, zmartwychwstaniu i reinkarnacji w
religiach Dalekiego Wschodu)
• Być może jest do pomyślenia taka geometria Wszechświata, w
której każdy jego punkt jest jego środkiem
• Jest tylko TERAZ
- 51 -
wrażenie czasu daje konfrontacja różnych stanów
Wszechświata
• Przemiany energetyczne we Wszechświecie dotyczą wszystkich
układów zależnych wchodzących w jego skład (na planecie Ziemia
gdzieś na zadupiu Wszechświata nic się nie zaczyna i nic się nie
kończy)
• Istnienie nasze po pobycie na planecie Ziemia nie musi się łączyć z
posiadaniem samoświadomości a jest np. zbiorem informacji (żeby
uzyskać samoświadomość potrzebny jest odpowiedni procesor
upraszczając trochę np. nasze materialne ciało)
• Czy błąd, który prowadzi do pozytywnych rozwiązań, jest błędem ?
• To wszystko być może ma sens jeśli logika, którą się posługujemy
jest logiczna. (..)
przybyły mi jeszcze dwie „wizje”.
W temacie TERAZ. A mianowicie znajdujemy się zawsze w
układzie, który ma swój układ podrzędny (przeszłość) i nadrzędny
(przyszłość). Przyszłości nie znamy, bo nie można „oglądać” układu
nadrzędnego z pozycji układu podrzędnego.
I w temacie ŻYCIE WIECZNE.
Przyszło mi to głowy jak byłem z Pawłem w Bielsku-Białej.
Jak to jest w moim zwyczaju, któregoś ranka poleciałem oglądać
wschód słońca. Na dosyć pochyłym zboczu i śliskiej trawie jak nie
pierdyknę na wznak. Nic mi się nie stało, ale jak oprzytomniałem to
nie wiedziałem, na jakim świecie żyję.
Umierając, umieramy dla tych, których układ opuszczamy.
Sami przechodzimy do innego układu (stosownego czapula), aby
móc się dalej doskonalić.
40
2001-04-05 7
Sprawdziłem pocztę, nic od Pawła nie ma
To nic pewnie się pogodzimy nie raz już gniewaliśmy się.
Do następnej manii i ITERACJO-OSCYLACJI.
- 52 -
- 53 -