Czapule
Transkrypt
Czapule
50 Zamiast wstępu 2001-04-03 5 Do przedstawianej poniżej „filozofii” nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi (po prostu wiem, że nic nie wiem). Są to fantazje człowieka chorego umysłowo, ale nie upośledzonego. Powstawały one najczęściej w fazie manii, ale nie tylko. Całe to spisywanie to „wklepywanie” myśli z głowy i poprzednich zapisków odbywa się w stanie manii wiosennej, anno domini 2001. Rok 1944 zima, Poniatowa, Ojciec (pierwsze wspomnienia, sikanie, pierogi i próg) 2001-03-14 A było to tak. Przesiedlano nas w perspektywie zbliżającego się frontu na Wiśle tzn. całą wieś do Poniatowej, miejscowości odległej o jakieś 20 km od mojego rodzinnego Kosiorowa (to informacje uzupełnione później). Moje pierwsze wspomnienie to jak jechaliśmy drabiniastym wozem z betami ja siedziałem w pierzynach i w pewnym momencie zachciało mi się siku. Nie zatrzymywaliśmy się tylko przejeżdżając przez jakiś dołek mama postawiła mnie na półgrabku, trzymając z tyłu za koszulinę a ja sikałem. W Poniatowej „mieszkaliśmy” w podłużnej izbie bez podłogi tylko z gliniastym klepiskiem i bardzo wysokim progiem przy drzwiach wejściowych. Z tej izby było przejście przez komórkę gdzieś dalej, gdzie mieszkali gospodarze i była tam też dziewczynka, co twierdziła, że umie pisać. W tej komórce dogorywał „dziadek” obłożnie chory na tyfus i nas z tą dziewczynką od niego dorośli odganiali a my i tak z nim rozmawialiśmy. Któregoś dnia gospodarze ugotowali jakichś tam pierogów a ja histeryzowałem, że też chce pierogów. Ojciec mi tłumaczył, że nie jesteśmy w domu i że dobrze, że nas tu przygarnięto a ja wrzeszczałem dalej i był ten wysoki próg i ja te pierogi na tym wysokim progu dostałem od ojca w dupę, a matka krzyczała „przestań to dziecko”. -2- Rok 1946, Kosiorów, Stachu Pestka (do trumny go) 2001-03-15 A było to tak. Odkąd pamiętam Stachu Pestka był starym kawalerem a był on sobie taki wsiowy kawalarz. W dzieciństwie byłem bardzo mizerny podobno chorowałem na zapalenie płuc i tylko cudem odratowano mnie psim smalcem. Aż dziw, że to jeszcze chodzi mawiali niektórzy na mój widok. Stachu Pestka jak mnie spotykał to wrzeszczał „do trumny go” i tupał nogami, że niby mnie goni. No niestety ja okropnie się wtedy bałem i co sił w nogach od niego uciekałem. Byłem przekonany, że już niedługo pociągnę, ale jakoś przeżyłem. Stachu Pestka miał rzadką umiejętność to znaczy umiał obdzierać skóry z krów. Było to przydatne wtedy jak krowa padła. Do odzyskania właściwie była tylko skóra a resztę się zakopywało. A był też na naszej wsi Franek K., który wraz z rodziną mieszkał w lepiance takiej tylko trochę poprawionej suszarni do „tytuniu” z klepiskiem z gliny i „kozą” do ogrzewania. Franciszek tak bardzo się nie przejmowali i ze swoimi starszymi „chłopokami” odkopywali takie krowy no i mieli kupę „mięcha”. Obok, ale już w normalnej chałupie mieszkał z rodziną brat Franka Kaźmirz. Kaźmirz mieli skądś tam „zajzajer”. Jak ojca bolały zęby to szedł do Kaźmirza i zapałeczka, wateczka. Z czasem dorobił się bezzębia. Zrobił sobie białe piękne lsniące protezy jak był u mnie w Krakowie. Z tamtego okresu, ale trochę późniejszego, bo już chodziłem do szkoły pamiętam dwa zdarzenia związane z Połkami Jankiem młodszym i Władkiem Połką gdzieś w wieku mojego ojca byli dla siebie jakąś rodziną, ale trochę dalszą. Janek to też był taki kawalarz, kiedyś namówił mnie do polizania oszronionej kulki z metalowym zakończeniem do wyciągania wiader ze studni, że niby taka słodka. Pewnego dnia znalazłem nabój do pepeszajki, o co w tamtym czasie nie było trudno i się nim bawiłem. Janek Połka jak to zobaczył chciał mi go odebrać, no to ja chaps go do gęby i połknąłem. Rodzice mieli dużo strachu i pojechali ze mną do Opola do lekarza. Lekarz „zaordynował”, ale rodzicom patyczek i jak Jasio będzie chodził za stodołę za swoją potrzebą to trzeba sprawdzać, co tam. Pamiętam sprzeczkę między rodzicami „idź ty ja wczoraj sprawdzałem(am)”. Po kilku dniach okazało się, że kulka „przeszyła” mnie na wylot i wszystko dobrze się skończyło. -3- Władek Połka to byli trochę dalszym sąsiadem, mieszkali obok Chyloka trochę w głąb wsi. Któregoś mroźnego lutego nie musieliśmy iść do szkoły. Ja siedziałem na przypiecku (takim jak w rosyjskich bajkach, mieliśmy taką kuchnię i piec chlebowy w jednym). Na dole wokół stołu siedziały chłopy i gadali o wojnie. Kurzyli papierosy (skręty) dość często musieli spluwać na podłogę, bo z tych skrętów bardzo łatwo wyłaziły farfocle. Gadają i gadają a w pewnym momencie Władek Połka powiedzieli „chłopy mówta, co chceta, ale za miemca było gorzy”. Dalsze losy Stacha Pestki poznawałem w trakcie częstych pobytów na Kosiorowie. W sąsiedniej wiosce Żmijowiska mieszkała sobie Hela, córka biednego gospodarza (ok. 2ha) a obok niej Stachu C., bogaty gospodarz (ok. 5ha). No i Stachu C. pewnie, z powodu wygody, lenistwa i łatwości dostępu zrobił Heli dziecko (dziewczynkę), ale żenić się nie chciał. Hela, była biedna i nie za ładna. Zrobiła Stachowi C. „sprawę” o alimenty i coś tam płacił. Stachu Pestka pomagał coś tam Heli w gospodarstwie i tak jej pomagał, że wyszło z tego dziecko (chłopak). Siedzieli już z sobą ładnych parę lat, aż Ksiądz Proboszcz poradził „jak już macie być razem to weźcie ślub” no i wzięli. Po iluś tam latach, ale niewielu Stachowi Pestce się pomarło (rak). Stachu Pestka miał brata Jasia Bulę. Jasiu Bula doszedł do wniosku, że trzeba bratowej pomóc w gospodarstwie no i pomagał aż wyszło z tego dziecko. Minęło parę lat, Ksiądz Proboszcz itd. Gospodarzą dalej i mają ze sobą więcej dzieci. Niestety zdarzyła się w tej rodzinie tragedia. Syn Stacha Pestki, jak był w wojsku przyjechał do domu na urlop pewnie popił zdrowo i w Puławach na stacji wracając do jednostki do pociągu na amen nie wskoczył. -4- Rok 1952 lub 1953, Kosiorów, Mama, Tata ( krowy i biały kij ) 2001-03-16 A było to tak. Któregoś wiosennego dnia nie chciało mi się iść do szkoły. Powiedziałem o tym mamie, a mama na to ,mam bardzo dużo roboty to może byś popasł krowy. No to poszedłem paść te krowy, gdzieś tam na łąkach, grałem z innymi dziećmi w pikora i inne zabawy. Krowy poszły sobie gdzieś w poszukiwaniu lepszej trawy. W rezultacie wróciłem na południe do domu bez krów. Przyjechał ojciec z pola i zapytał - co ty nie w szkole - nie, pasłem krowy - a gdzie krowy - zgubiłem I był na podwórzu biały kij i tylko słyszałem „przestań, bo go zabijesz” -5- Rok 1956, Nałęczów, Ojciec (reprymenda zamiast kija) 2001-03-16 A było to tak. Ojciec jakimś cudem wiedział (właściwie czuł), kiedy trzeba pojechać, do chłopoka i zobaczyć, co u niego słychać (robił takie ekstra wywiadówki). Wychowawcą klasy a jednocześnie internatu (uczył biologii) był przeuroczy lwowiak Włodzimierz K. Pamiętam jak po powrocie z Rady Pedagogicznej podsłuchiwałem jego rozmowę z żoną (wychodziłem sikać do wiadra na korytarzu, bo nie było kanalizacji w naszym internacie w dzień sławojka na zewnątrz a w nocy wiadro na korytarzu, piszę o tym, że niby to stało się przypadkiem) w pewnym momencie usłyszałem „a tego Śpiewaka to za uszy wyciągnąłem”. No i do tego profesora Włodzimierza K. przyjechał na ekstra wywiadówkę mój ojciec (nie pamiętam jednak czy było to przed czy po opisanym wyżej zdarzeniu z podsłuchiwaniem). A groziła mi wtedy gała na okres chyba z geografii. Po rozmowie ojciec wyraźnie zniesmaczony powiedział, „choć odprowadzisz mnie do ciuchci do Wąwolnicy”. O pomyślałem, ale będzie lanie a idzie się do tej ciuchci przez szczyre pola. Tato nosił zawsze ze sobą kozik i jak urżnie pręcia po drodze i co tu więcej pisać. Idziemy do tej ciuchci a po drodze było już dużo krzaków z pręciami a tu nic tylko gadka i gadka. W każdym bądź razie po tym zdarzeniu nigdy już nie groziła mi gała na okres, a przez całą pozostałą edukację łącznie ze studiami sam siebie nadzorowałem. -6- Rok 1959 wrzesień, Karczmiska, Ojciec (student czy gruźlik) 2001-03-17 A było to tak. Byłem przekonany, że matury to ja nie zdam. Nie mam prawa. Pamiętam jechałem z domu do Nałęczowa ciuchcią z Karczmisk, ale do Karczmisk trzeba było tak z 9 kilosów iść na piechtę. Wstałem o 3-ciej nad ranem w poniedziałek, mama też. Usmażyła mi jajecznicy i odprowadziła dość duży kawał drogi, gdzieś w pobliże tego miejsca gdzie mi potem odbiło, ale o tem potem. Zaczęło świtać, mama wróciła do domu a ja wędrowałem dalej. W pewnym momencie usłyszałem ryk z lewej strony kolejki jakiegoś zwierzęcia i już miałem spieprzać na prawo, gdy z prawej strony też odezwał się podobny odgłos i nie było wyjścia musiałem iść prosto dalej. Jak już byłem o jakieś pół godziny od stacji w Karczmiskach kiedy zaczęło wschodzić słońce, (piękna sprawa) poczułem się pewniej. A swoją drogą to po obejrzeniu nie tylko wtedy wschodu słońca postanawiam, że będę częściej je oglądał i staram się to realizować, ale nie tak często jak by to z tego postanowienia wynikało. Narażam się często moim współuczestnikom np. wczasów lub podczas pobytów na wsi, (bo ja oczywiście wiem lepiej, co jest dla nich dobre i co naprawdę jest piękne), budząc ich skoro świt i próbować wyciągać na wschód słońca, czasami mi się to udaje (Zosia już parę razy „musiała” i nawet jej się podobało). Ciuchcia a konkretniej jej wagoniki o wczesnym poranku mają swój zapach i smak. Objawia się to takim rozdygotanym chłodem z zapachem jakimś takim piwnicznym. Metalowe elementy takie jak uchwyty, obramowania stoliczków są niemiłe w dotyku, jedynie siedzenia z drewnianych listewek mniej nieprzyjazne. Ciuchcia wreszcie ruszyła, a ja zacząłem się zastanawiać jak to będzie z moją maturą. Przede mną siedzi jakiś pan, pewnie jest po maturze albo ta schludnie ubrana sympatyczna pani też pewnie ma maturę a ja nie dam rady zdać i będę taki umorusany jak ci o tam w końcu wagonika grający kartami w durnia. A jeszcze pamiętam smak przy dotykaniu ustami uchwytu przy oknie, ale nie umiałbym go opisać kojarzy mi się tak jakby coś się piło. Po tej całej eskapadzie zdążyłem dojechać na 8-mą do szkoły. Mieszkałem w internacie i takie dojazdy odbywały się najwyżej raz w miesiącu. -7- Maturę jednak zdałem (dobre oceny z matematyki i fizyki reszta same dety). A ha ściągałem na pisemnej z polskiego „Troska pisarzy Odrodzenia o losy Rzeczpospolitej”, podałem nawet ściągę Byśkowi, który siedział za mną (skończył Politechnikę Łódzką). Moim marzeniem było zostać studentem. Na politechniki był tłok a ja byłem najmniej zły ze ścisłych. Znalazłem w informatorze, że na „wysrolu” w Olsztynie jest wstępny z matematyki i fizyki na wydział mleczarski no i udało się. Przedtem były badania lekarskie potrzebne do papierów na studia coś tam w płucach nie wszystko było w porządku, ale potrzeby papier dostałem. Wakacje. Będę studentem a właściwie już jestem studentem, papier oświadczający, że zostałem przyjęty obnoszę jak relikwie i nawet się nim chwalę a właściwie popisuję wśród kolegów z podstawówki. Jest wrzesień, pomagam przy kopaniu kartofli u Władka S. Władek S. to był bardzo sympatyczny trochę dalszy sąsiad. Jacek mój syn jak bywał u dziadków to się z Władkiem S. kumplowali no tak jak stary z dzieckiem mogą się kumplować. Niestety Władek S. już nie żyje, zmarł chyba w 78 roku (popił, pospał na mrozie a potem nerki czy coś tam). No, ale kopiemy te kartofle kopiemy i coś mi się bardzo dłuży. Ledwie doczekałem do końca a zrobiłem się jakiś taki słabiutki. W domu okazało się, że mam bardzo wysoką temperaturę. Zaraz na drugi dzień ojciec zaprzągł kobyłę i pojechaliśmy do Karczmisk do apteki (ok. 10 km.). Tamtejszy aptekarz już od szeregu lat pełnił rolę lekarza dyżurnego dla całej okolicy, jakieś piguły tam dał i radził jechać do Puław do lekarza na prześwietlenie. Pamiętam jak dziś ojciec mnie pyta, czy jedziemy do tych Puław a ja na to, że do domu. Bo se pomyślałem „prześwietlenie, coś tam znajdą, szpital i nie będę student”. -8- Rok 1959 październik, Olsztyn-Kortowo, Paweł (nie mogę się wyprostować, bo się przewrócę) 2001-03-18 A było to tak. Do Olsztyna-Kortowa pojechałem z lekką temperaturą na inaugurację roku akademickiego. Po nie doleczonej anginie (o gruźlicy jeszcze nie wiedziałem) coś mnie tak ciągle źdurało w prawym uchu. Chodziłem skulony i zgarbiony trzymając się za to ucho. Paweł widząc mnie w takiej pozycji, zapytał, czemu się nie wyprostuję a ja mu na to „jakbym się wyprostował to bym się przewrócił”. Zaproponował, żebyśmy robili razem ćwiczenia z biologii. I tak zaczęła się nasza przyjaźń pomimo tego, że Paweł mieszka w Warszawie i trwa do dziś a mam nadzieję będzie trwała do pierwszego zejścia któregoś z nas a potem to się „zobaczy”. Dalej było tak: Robiono nam na tych studiach badania kontrolne. Któregoś dnia zawołano mnie do telefonu. Musiałem głupio wyglądać podczas tej rozmowy, bo Paweł zapytał, „co ty tak trzymasz tą słuchawkę”, „bo ja pierwszy raz w życiu rozmawiałem przez telefon” odpowiedziałem, Paweł przyjął to za wystarczającą odpowiedź. Poinformowano mnie wtedy, że mam się zgłosić do lekarza. Pamiętam sformułowanie lekarza „paniusiu pan jest chory”. Dostałem skierowanie do Przeciwgruźliczego Sanatorium Akademickiego w Zakopanem na trzy miesiące na „takie wczasy”. -9- Rok 1960 styczeń, Zakopane, sam ze sobą (w oddaleniu Paweł i rodzina) 2001-03-18 Zawiesiłem bycie studentem i wylądowałem w Zakopanem na ulicy Ciągłówka 9. No tak jestem chory na gruźlicę pewnie do niczego już się nie nadam. Co najwyżej będę tak sobie przeczekiwał życie najprawdopodobniej do nierychłego końca?. Jedyną pociechą były listy od Pawła, z których wynikało „nie martw się jesteś facet” jak dziś bym to wyraził. Podobną podporę miałem ze strony rodziny, ale na zasadzie my się za Ciebie modlimy. Zdarzyło się też, że Paweł (warszawiak) przyjechał odwiedzić „bidulę” do Zakopanego wraz z jakąś dziewczyną bodajże Lidką. To mnie trochę podbudowało „widać Jaśku jesteś coś wart” jak taki wielkoświatowy „facet” cię odwiedza. Była trochę humorystyczna sytuacja, bo Lidka zachowywała się bardzo ostrożnie tak jakby bała się zarazić, ja widząc i czując to powiedziałem „nie ma się, co obawiać, bo, jakby można się było ode mnie zarazić to nie pozwolono by mi przyjmować odwiedzin”. Odnotowałem już chyba po latach ze strony Pawła to jako głęboko trafny komentarz zachowania się Lidki. Leczenie ciała i duszy przebiegało dosyć mozolnie. Myślałem, że to koniec marzeń o tym żeby być kimś. Pewnie powoli się wykończę i już nie będę nawet student. Duszę leczył mi trochę Paweł i mobilizował do życia fakt, że jakbym odszedł to rodzice bardzo by cierpieli. Dosyć pozytywnym efektem dla mnie było pytanie starszego studenta Macieja S., co on ma zrobić ze swoją dziewczyną czy ma prawo obciążać ją swoją osobą czy też zostawić jej wolną rękę (mnie zapytał (miałem wtedy 17 lat) to może ja coś jestem wart). Odpowiedziałem mu chyba „a może ona będzie pomimo wszystko szczęśliwsza z Tobą gruźlikiem niż z kimkolwiek innym”. Leczenie jak już wspomniałem przebiegało opornie i w końcu lekarze zaproponowali żebym dał se wyciąć kawałek prawego płuca. Operacja odbyła się 3 stycznia 1961 roku w nomen omen sanatorium o nazwie „Odrodzenie”. W tym to sanatorium odwiedzili mnie rodzice, już po operacji (usunięcie 1,5 segmentu z górnego płata prawego płuca). Pamiętam sprawiłem im przykrość, bo chciałem pomarańczy a oni kupili mi grejpfruta (może nie znaleźli a może nie umieli rozróżnić) a ja miałem do nich pretensje. Dopóki dostawałem środki przeciwbólowe było jako tako, ale jak zaczęli odstawiać bolało jak cholera. Właśnie z powodu tego bólu po - 10 - raz pierwszy pragnąłem przestać istnieć. Pomyślałem wtedy o rodzicach, że bardzo by cierpieli z mojego powodu i trochę zebrałem się w sobie. Z przed operacji pamiętam rozmowę ze współchorym, w której zazdrościł mi, że wierzę w Boga. Powoli wydostawałem się na powierzchnię. Pamiętam takie zdarzenie. Jestem na przepustce na Kosiorowie. Spaceruję zajęty swoimi myślami koło Chyloka (tam gdzie Jankówka dopływa do Chodelki). Mama pasła tam krowy i chciała ze mną pogadać (może ucieszyć się synem ozdrowieńcem), ale ja powędrowałem dalej do „Barasiu” w okolice gdzie mieszkała Hanka, w której kochałem się jeszcze w podstawówce. Miałem z tego powodu i mam dalej wyrzuty sumienia. W dniu jej pogrzebu (żyła lat 87) w słoneczny lutowy dzień miałem zamiar pójść na to miejsce i „pogadać” z Mamą. Przedtem tylko na chwilę do lasu. Przechodząc przez most koło młyna spotkałem Stefę i zagadałem do niej. Stefa to siostra Stacha Pestki i Jasia Buli (było ich tam więcej) a synową Kaźmirza K. No i zaczęło się gadała i gadała a mnie nie wypadało odejść. W trakcie naszej rozmowy przyszedł Dzirżocok z obrazkiem takim, jakim ksiądz rozdaje po kolędzie powiadamiającym o drugim pogrzebie a może pierwszym Ciepileszczónki ze Żmijowisk (mojej rówieśniczki, rak). Dopiero wtedy dowiedziałem się o przesądzie, że takiego obrazka nie podaje się z ręki do ręki. Drugi taki przesąd to, że synowi nie wolno nieść trumny matki ani kopać dla niej grobu. Gienka (moja najstarsza siostra) upominała mnie kilkakrotnie. No, ale tak się zagadałem ze Stefą, że trzeba było już jechać na pogrzeb i nie poszedłem (wtedy) na miejsce przeprosin z Mamą a był to chyba najodpowiedniejszy moment. Z okresem pobytu w sanatorium „Odrodzenie” wiąże się sen, jaki miałem jakieś dwa albo trzy lata po operacji. Śniło mi się to wszystko, co Moody opisywał w „Życie po życiu”, ale długo wcześniej niż to przeczytałem i nim zaczęto się na ten temat dużo rozpisywać. Był ciemny tunel z razu nieprzyjemny potem przyjemna jasność jednocześnie bliskość, szybki film, to już koniec no dobra, o nie jeszcze masz dużo do zrobienia. Piszę tak w skrócie, bo tego typu opisy są już teraz ogólnie znane. - 11 - Rok 1962 jesień, Olsztyn-Kortowo, ksiądz na ambonie (czyli jak przestałem chodzić do kościoła) 2001-03-19 Jest bodajże lipiec, jestem na Kosiorowie, wreszcie zakończyłem kurację. Pasę krowy w Grundkach. Z domu słyszę wołanie ojca Janek!, Janek! (a miał donośny głos). Ojciec wołają trza iść. Przychodzę do domu i cóż widzę na podwórzu PAWEŁ. Wybraliśmy się z Pawłem jeszcze tych wakacji autostopem do Pruszcza Gdańskiego, ale to sprawa na oddzielne opowiadanie. Powtórne studiowanie przebiegało bez większych problemów miałem tylko jedno zagrożenie powtarzania roku w połowie studiów, bo poczułem się „prawdziwym studentem”. No tak, ale co z tym „księdzem na ambonie”. A było to tak. Jestem w kościele na „akademickiej mszy” a ksiądz ględzi i ględzi. No pomyślałem, jak Ja mam chodzić do kościoła i coś takiego słuchać. No to przestałem chodzić do kościoła. Z czasem doszedłem do wniosku,. że Bóg jest hipotezą zbędną. Wątpliwości zasiał mi dopiero na IV roku asystent prowadzący ćwiczenia z filozofii (marksistowskiej) twierdząc, że nie da się potwierdzić ani zaprzeczyć istnienia Boga. - 12 - Rok 1965 wakacje, Maciejowiec, Danka (zapoznanie) 2001-03-20 Maciejowiec to miejscowość w jeleniogórskim (niedaleko od zapory w Pilchowicach), do której jeździłem na wczasy przeciwgruźlicze. Zakwaterowanie było w pięknym pałacyku ze ślicznym parkiem (nie ma to jak za komuny, co?, tak tylko tyle, że za kapitalizmu miałbym większe szanse nie chorować na gruźlicę). Pamiętam jak jechałem po raz pierwszy do Maciejowca (autostopem nauczony od Pawła) przeżyłem chwilę szczęśliwości. Przedtem byłem na imieninach Pawła. Była jedna dziewczyna, (a może kobieta) która dawała mi do zrozumienia, że jej się podobam. No, ale nie to było głównym powodem poczucia, że jestem szczęśliwy. Stoję sobie przy szosie palę „żeglarza” a pogoda była piękna tak jak w dowcipach z bacą i myślę sobie, no Jasiek wywinąłeś się gruźlicy jesteś student z zaliczonym w pełni rokiem (efekt kozy). A papierosy to będą służyły do ćwiczenia silnej woli. No, ale co z tą Danką. Dankę (studentkę z VI roku, AM w Krakowie) poznałem za trzeciego mojego pobytu w Maciejowcu. Grając w ping ponga poczułem na sobie czyjś wzrok, dyskretnie zerkam i widzę, że z lekka „kikuje” na mnie szczupła nawet zgrabna brunetka. No, no myślę Jaśku może coś z tego będzie. Na tym turnusie uważni byliśmy za parę. Jeszcze tego lata Danka była na wczasach w Gdańsku a ja na praktyce dyplomowej w Lubawie no i dojeżdżałem do Danki (autostopem oczywiście). W Lubawie była chyba jedyna kawiarnia, w której przy bocznym stoliku był adapter i płyta z ariami i ja prawie, co dzień puszczałem „Twoim jest serce me”, aż kelnerki któregoś dnia zwróciły mi uwagę. Korespondowaliśmy przez cały rok Olsztyn- Kraków a nawet Kraków – Kosiorów, do lata 66 roku. W czerwcu’66 obroniłem pracę magisterską pt „Analiza czasu trwania budowy zakładu mleczarskiego w Lubawie metodą decydujących ciągów”, dostałem jakiś papiór (dyplomy musiały nabierać mocy urzędowej), że coś tam skończyłem i z limem po oblewaniu dyplomu dojechałem na Kosiorów. A z tym limem to było tak. Już byłem spakowany i gotowy do wyprowadzenia się z Kortowa na Kosiorów, brakowało mi tylko sznurka, żeby powiązać paczki i wysłać je do domu. A miałem wtedy stówę (taką czerwoną z robotnikiem) całego majątku. Pojechałem do „miasta” po ten sznurek. Tam spotkał mnie (z młodszego roku) - 13 - Andrzej D. z jeszcze jednym kolegą i mówi „te Jasiek ty nie oblewałeś z nami dyplomu”. Nie mam chłopaki forsy mam tylko stówę a muszę mieć na bilet. A ile bilet kosztuje. 76 zł. To po jednym piwku możesz postawić. No myślę sobie jakoś dojadę. I pamiętam, że siedzieliśmy na ulicy na takim wysokim krawężniku i było piwo „Warmińskie” w takich pękatych butelkach i nie za długo nam zeszło i stówy już nie było. Spotkaliśmy w kawiarni jakieś znajome dziewczyny i odprowadzaliśmy je na Kolonię Mazurską (taka część Olsztyna). Za nami szedł z kobietą kapral w cywilu (jak się później okazało) i przygadywaliśmy sobie coś nawzajem. Przechodziliśmy koło Jednostki Mazurskiej KBW i ten kapral jak coś krzyknął i jak chłopaki zaczęli wyskakiwać i jak nam „wpierdol spuścili”, (ale jaja komputer słowa wpierdol nie podkreślił na czerwono) no, i stąd to limo. Andrzej, wspominam go pomimo wszystko b. dobrze, zaproponował żebyśmy pojechali (oczywiście autostopem) do niego do Suwałk po jakiś grosz do jego matki. Czuł się odpowiedzialny za to co się stało. Chciałem też żeby to limo zeszło i dopiero wtedy pokazać się w domu. Zawędrowaliśmy wtedy do Fromborka i pamiętam, że Andrzej zgodził się żebym zadzwonił za resztę naszych groszy do Danki do Krakowa, bo chciałem się koniecznie z nią skontaktować. Mama Andrzeja forsy nie miała, bo skąd. Prowadziła skup butelek i my z Andrzejem ukradliśmy za jej zgodą z jej skupu (w tajemnicy przed ojcem) butelki i zawieźli do innego punktu skupu i zorganizowali stówę. Było wcześniej oficjalne oblewanie dyplomów. A było to tak. Po obronie prac spotkaliśmy się w naszej katedrze (świeżo upieczeni magistrowie wraz panem profesorem i doktorami) przy kaweczce ciasteczkach i odrobinie wineczka. Ale co za oblewanie. Już sami magistrowie (może nie wszyscy) poszliśmy na dancing. Po dancingu odprowadzałem Zosię Z. na Zatorze, dzielnicę, leżącą w przeciwległym krańcu Olszyna niż Kortowo. Po drodze mówiłem jej, że mi się podoba i ja wcześniej jej tego nie mówiłem, bo jestem taki nieśmiały. Ona na to, że ja jej też i żeby wiedziała wcześniej, a teraz to ona ma chłopaka i że mają poważne zamiary. Sam nie wiem ile było w tym prawdy, ale chłopaka pewnie miała. Przeszedłem cały Olsztyn na piechotę i ciągle mi czegoś brakowało. Przypomniało mi się, że w Ogrodzie Doświadczalnym Wyższej Szkoły Rolniczej powinny być truskawki. Bardzo lubię truskawki a już - 14 - kradzione najbardziej. W garniturze (to nic) przeskoczyłem przez płot. A z tym garniturem to było tak. Ojciec doszedł do wniosku, że chłopok, powinien mieć jakichś garnitur i przysłał mi pewnie wielkim wysiłkiem uzbierane pieniądze na ten garnitur. Koledzy z akademika pomyśleli a nawet to komentowali, że ja muszę mieć cholernie dzianych rodziców, bo myśleli, że to na drobne wydatki. (Przekaz na pieniądze jak i cała z resztą korespondencja była wystawiana za szybą na portierni). Pamiętaj pisał ojciec, nie kupuj byle, czego najlepiej to uszyj sobie na miarę. No i tak zrobiłem i zamówiłem i uszyłem z takiego „przedwojennego materiału „ z wytłaczanymi w strukturze prążkami”. A z przekazem na pieniądze to jeszcze było tak. Odprowadzałem Andrzeja C. do stacji Olsztyn Zachodni (a obowiązywały wtedy bilety peronowe). Ja oczywiście biletu peronowego nie miałem, (bo skąd jak byliśmy na piwku, a ponadto to wstyd płacić studentowi za bilet peronowy (dla studentów powinien być wstęp wolny). No i co z tego. Wylegitymowali mnie sokiści i grożąc kolegium żądali płacenia mandatu. Ja rad nie rad zostawiłem im dowód i pojechałem do Kortowa pożyczyć pieniędzy na ten mandat. Już miałem płacić, gdy któryś z nich zobaczył w moim portfelu odcinek z przekazu na pieniądze i chcieli zobaczyć. To im pokazałem. Odcinek opiewał na 100 zł. I jak to zobaczyli to im się głupio zrobiło i mandat mi darowali. No, ale jesteśmy na truskawkach. Wybrałem najdorodniejsze i najsmaczniejsze, ale mi coś za bardzo trzeszczało w zębach. A od czego jezioro, pomyślałem znalazłem jakiegoś dużego liścia, nazbierałem tych truskawek no i do jeziora a tu znowu płot. Przerzuciłem truskawki przez płot i sam przelazłem. Tuż przy ogródkach doświadczalnych była przystań. Truskawki położyłem na takim małym molo. Świtało. Pomyślałem dobrze by było popływać na łódce (szkoda, że sam, ale trudno) po jeziorze. Na szczęście jedna łódka nie była przywiązana na kłódkę, miała trochę wody na dnie, ale mówi się trudno. Wypłynąłem na środek jeziora i „zaliczyłem” cały wschód słońca i nurkujące kormorany. Co tu opisywać trzeba rano wstać i samemu przeżywać. Pod gmachem głównej auli wbrew swoim zasadom urwałem, bo chyba nie ukradłem różę, która mi się słusznie należała i jako tako ukojony poszedłem spać. - 15 - Rok 1966, wrzesień, Kraków, Danka (rozstanie) 2001-03-21 Posiedziałem sobie trochę na Kosiorowie i pomyślałem trzeba się rozglądać za pracą. No, gdzie tu uderzyć jasne, że do Krakowa. Z Danką nic, co prawda sobie nie obiecywaliśmy, ale na miejscu w Krakowie może coś z tego będzie. No, to hajda do Krakowa autostopem oczywiście. Pracę dostałem w zakładzie mleczarskim w Nowej Hucie, ale z tą Danką to coś nie bardzo wychodziło. Syn małorolnego chłopa do tego jeszcze goły i mieszczka z inteligenckiego domu coś tu nie stroi. - 16 - Rok 1966 październik, Kraków-Nowa Huta, Danka (na złość Dance) 2001-03-21 Szalę goryczy przepełnił fakt, że Danka idąc na imieniny Jadwigi (koleżanki), nie wzięła swojego chłopaka, czyli mnie. Wkurzony strasznie, poszedłem jeszcze tego samego dnia na imieniny laborantki z zakładu, w którym pracowałem. Tam poznałem inną Dankę a właściwie to ona mnie. Znajomość była nie za długa, w każdym bądź razie po tej znajomości nie miałem specjalnych problemów z zaciąganiem dziewczyn na chatę. - 17 - Rok 1970 lato, Olsztyn, dwaj prezesi bracia P. (czyli, w jakich okolicznościach stałem się informatykiem) 2001-03-28 A było tak. Pracowałem wtedy (właściwie byłem zatrudniony) w Krakowskiej Spółdzielni Mleczarskiej. Pracownia Informatyczna (współpracowała z ZETO Kraków od strony klienta temat „Rozliczenie dostawców za mleko systemem komputerowym”, (byłem tam członkiem zespołu)) rozleciała się, a mnie dano do działu inwestycji (organizacja budowy punktów skupu mleka) Wypadał w tym roku jakiś jubileusz WSR w Olszynie i mojego wydziału mleczarskiego. Po całonocnej jeździe z Krakowa do Olsztyna dosyć szybko się schlałem do tego stopnia, że aż urwał mi się film. Podobno zwyzywałem obecnego na tym zjeździe prezesa Centralnego Związku Spółdzielni Mleczarskich. Wezwano milicję, milicja mnie spałowała i nie tylko (bo, skąd późniejsze limo) i zawiozła na dechy (izby wytrzeźwień nie było). Zostałem jeszcze w Olsztynie do końca zjazdu (w ciemnych okularach), uczestniczyłem nawet w uroczystym balu „Pod Żaglami”. Po przyjeździe do Krakowa pan prezes Krakowskiej Spółdzielni Mleczarskiej, brat tego z Centralnego Związku, już tu na mnie czekał. Zawezwał na rozmowę (nie pamiętam już argumentacji) polecił żebym sam złożył wypowiedzenie umowy o pracę. No i złożyłem. - 18 - Rok 1970 październik, ZETO-Kraków, Zosia 30 2001-04-01 5 O cholera posoliłem kawę. Będę musiał zrobić drugą a już myślałem, że ze spokojem siądę do pisania. (..). Jest nowa kawa. Wczoraj też wpadł do nas Jacek. Zrobiliśmy sobie „cześć”. Bardzo lubię jak podajemy sobie ręce na powitanie lub pożegnanie. Dłonie trafiają w siebie bez pudła i od razu do oporu. Siła uścisku jest duża (czuje się faceta). Zakładałność i obejmowalność bardzo duża, dłonie pasują do siebie jak ulał (geny, długie palce). Towarzyszy temu „baczność” (oczy na siebie, sprężenie wewnętrzne i wyprost karku). Jest w tym uścisku w zależności od sytuacji (dozowane intensywnością, czasem trwania, sposobem patrzenia a czasami niezbyt zgrabnym spotkaniu dłoni) : witam kopę lat, no to widzenia za..., na razie, przykro mi, nie łam się, co słychać) Sprawdzam pocztę.(..) i g.. i nic. Paweł mógł usłyszeć w Warszawie moje przekleństwa pod jego adresem pomimo, że w myślach. Halo!, halo! a może w tym szaleństwie jest metoda. Może odezwie się dopiero wtedy jak przeczyta „Czapule”. W związku z Jackiem, przypomniała mi się niestety przykra sytuacja gdzieś z 82 albo 83. Odprowadzałem go do szkoły, depresja jak cholera, w pewnym momencie zacząłem płakać jak bóbr. I pomyślałem sobie, co o mnie Jacek myśli, co to za ojciec, co płacze i jeszcze bardziej chciało mi się płakać. Miałem 3 miesięczne wypowiedzenie i teraz musiałem już znaleźć sobie pracę. A pracował (na stałe w ZETO Kraków) w/w Pracowni Informatycznej dr R. na ½ etatu, to do niego z prośbą o pomoc w przyjęciu do pracy. Dr R. twierdził, że projektowanie to podstawa. A pracował też w ZETO dr K., który twierdził, że programowanie to podstawa. No to się nie lubili i już. Podanie mieli zaopiniować obaj no i zaopiniowali dr R. na tak dr K. na nie. Dr K. napisał coś na tym podaniu niezbyt przychylnego na temat charakteru mojego pisma. Dowiedziałem się o tym od Tadka K.(długoletniego I sekretarza POP), po latach przy wódeczce. Coś musiało być na rzeczy, bo pamiętam kadrowa poprosiła mnie o napisanie podania o przyjęcie do pracy jeszcze raz. Wg Tadka K. pomogła mi przy przyjęciu do pracy moja ówczesna przynależność do PZPR. Wstąpiłem w 68 roku z powodu motywów ogólnie przyjętych za słuszne (od środka ją, nie będę mógł piastować żadnego kierowniczego stanowiska), a wystąpiłem w 80-tym jak już było to wystąpienie bardzo proste. - 19 - Tak, ale co z tą Zośką. A było to tak. Chodziłem dosyć struty z Danką nie wyszło, kocha się tylko raz i jak tu żyć bez miłości. Aż tu nagle w ZETO właśnie, zobaczyłem o pięknej delikatnej karnacji z rudymi włosami (to nic, że malowane) w czarnym golfie kontrastującym z cerą, Zosię i serce mocniej zabiło i pojawiła się nadzieja, że mogę zakochać się jeszcze raz. Nie wiedziałem jak się zabrać do podrywania, za mało miałem odwagi, żeby coś nawijać bezpośrednio. Zdecydowałem się na telefon. Chodziłem po Krakowie z 50-cio groszówką ściskając ją w dłoniach. Najczęściej dzwoniłem z poczty głównej. No i tak to się zaczęło. Mieliśmy z Zosią różnego rodzaju okresy w trakcie „chodzenia”, ale w końcu doszliśmy do siebie. A ha na moją chęć poznania Zośki miało też duży wpływ to, że była przodującą programistką nie tylko na terenie ZETO Kraków. Dr K. po niedługim czasie zaakceptował mnie i powierzył nawet funkcję kierownika zespołu. - 20 - Rok 1972, wczesna jesień, Kraków, przyszła teściowa ( czyli jak zacząłem z powrotem chodzić do kościoła) 00 2001-04-01 7 Trudno by mi było powiedzieć, że tak naprawdę to nie wierzę w Boga. Nie chodziłem do kościoła także z powodu lenistwa. Podczas pobytów w domu nie tak gorliwie, ale chodziłem do kościoła chociażby z tego względu, żeby nie robić przykrości rodzicom. W trakcie zaręczyn przyszła teściowa zapytała mnie jak tam u mnie z tym chodzeniem do kościoła (wiedziała, że byłem członkiem partii) odpowiedziałem, że tak (inaczej ze znajomością z Zosią byłyby nici), ale od tamtej pory zacząłem chodzić do kościoła i chodzę do dziś. - 21 - Rok 1972 11 listopada, Kraków, Zosia, (zakładanie rodziny) 05 2001-04-03 6 Ach co to był za ślub całe ZETO na nim było. Wybraliśmy z Zosią treść zaproszenia w starpolszczyźnie pisany. Zetowcy zrewanżowali się nam laurką, którą odczytał przewodniczący związku zawodowego. Heca była z moim nazwiskiem, bo okazało się, że w dokumentach moje nazwisko jest pisane przez S a nie przez Ś. Pomimo wszystko powiedzieliśmy sobie zgodnie z Zosią tak.. Mnie milicjant poprawił nazwisko w dowodzie na przez Ś po prostu piórkiem i tuszem, nazwisk dzieci pilnowaliśmy żeby były przez Ś. Zosia dopiero jakieś 5 lat temu zmieniła nazwisko w drodze administracyjnej z Kralki-Spiewak na Kralkę-Śpiewak (proponowano przez zmianę nazwiska, (nie ma to jak znajomości). Ze ślubu kościelnego najbardziej pamiętam uczucie ulgi po wyjściu z kościoła tak byłem zestresowany. - 22 - Rok 1980 sierpień, Kosiorów, Paweł, Ela, Marek (doskonalenie umysłu) 2001-03-22 W celu opisania tego „czapula” sięgam do zapisków. Miałem kiedyś zamiar oceniać te zapiski z perspektywy czasu, jak już będę mądry i całkiem zdrowy. Doszedłem do wniosku, że do tego nigdy nie dojdzie a iteracja i oscylacja trwać będzie nadal aż do usranej śmierci i dlatego zdecydowałem się przepisać je jak leci. 2001-03-22 1982.12.06 1) Wszystko, co każdy człowiek jest sobie w stanie wyobrazić istnieje realnie gdzieś we Wszechświecie.(złe, że wyróżniona Ziemia), ułatwione loty kosmiczne itp. 2) Jak to, udowodnić? (przy pomocy „bioenergii” lub itp. czyżby) 3) Bóg wcale nie jest Wszechmocny realizuje to przy pomocy istot żywych (kłóci się z tym wyróżnieniem Ziemi). Realizacja tego jest możliwa poprzez istnienie jednoczesne materii i świadomości tzn. istot inteligentnych. Świadomość wyizolowana nie może reagować z materią (jak gdyby chemicznie), (co z innymi zwierzętami ogólnie żywym stworzeniem bez świadomości ?). 4) Cierpienie potrzebne jest, (bo już chyba mnie nie będzie) człowiekowi i ludzkości (znowu to wyróżnienie Ziemi), aby wymusić „bioenergię” 5) W uzupełnieniu do pkt 2 a) Jesteś zły, niedobry to wielka ilość ludzi uśmierca Cię (powinieneś być z tego niezadowolony) b) Jeśliś dobry to dzięki wykorzystaniu „bioenergii” udowodnić trzeba każdemu człowiekowi, że mu lepiej. c) Mieć absolutną gwarancję, że „sztuczne”, (bo niekoniecznie musi być sztuczne) wytwarzanie „bioenergii” nie będzie wykorzystane przeciw życiu. 6) Integracja swoich wyobrażeń (samego siebie) w iluś tam istnieniach zaspakaja żądzę człowieka. Człowiek otrzyma oczyma. Do takiej gry słów przywiązywałem dużą wagę łącznie z jakąś świetlistą wizją. Jest to wspomnienie z pobytu u Pawła w Warszawie (lipiec, ale nie wiem, którego roku, w każdym bądź razie po pierwszym hospitalizowaniu a przed drugim. - 23 - 2001-03-24 Przepisując te notatki przywiodła mi się do pamięci sytuacja, kiedy po raz drugi w życiu pragnąłem przestać istnieć. Garbarek. Depresja na sto fajerek. Zdecydowałem się, połknąłem dość dużo prochów, ale nie za dużo, bo tylko bardzo długo spałem. No i bardzo dobrze, bo teraz cieszę się życiem i mam nadzieję, że będę się nadal cieszyć byleby Paweł przestał milczeć. 1983.11.16 No jednak zachorowałem, (dotyczy hospitalizacji w 1982 r. po pobycie na Sylwestra w Warszawie) chyba z powodu zachłanności, zniecierpliwienia i błędnego przekonania, że już coś osiągnąłem. Teraz zaczynam się bawić znowu w autosugestię, wraca z powrotem sprawa z paleniem, znowu się waham. Chciałbym mieć gwarancję, że nie zachoruję, próbuję znaleźć tą gwarancję poprzez analizę przeszłych poczynań i znalezienie błędu. Przeczytałem te bazgroły z grudnia 82 i nastawiło mnie to pesymistycznie, bo jednak wtedy też byłem przekonany, że nie zachoruję. Próbuję sobie sugerować, że jeśli miałbym zachorować to niech mi nic nie wychodzi. Wydaje mi się, że przyczyną zachorowania było zbyt gwałtowne pragnienie osiągnięcia sukcesu. Chciałbym znaleźć metodę postępowania gwarantującą równomierny rozwój, brak mi literatury lub mistrza, chciałbym z kimś pogadać, podzielić się przemyśleniami, ale nie mam z kim. Czuję się trochę zmęczony, ale to chyba chwilowe mam nadzieję. Zapaliłem papierosa, czuję nieprzyjemne drapanie w gardle. Staram się, wzywać Mistrza, żeby mnie odnalazł, ale jednocześnie wydaje mi się być to nierealne (a wręcz nawet uwierzenie w to, że to jest możliwe za przyczyną ponownego zachorowania) Przyjmuję, że część moich przywidzeń w okresie zachorowania (manii) jest prawdą, którą zbyt gwałtownie wydobywam na nie przygotowany grunt (moją świadomość). Brak mi ciągle jasno wytyczonej drogi po, której chcę kroczyć, a jednocześnie wydaje się, że jest to niemożliwe, że to ścieżka bardzo wąska, a nawet lina po, której trzeba przejść (oscylacja z 1-go zachorowania). Z drugiego zachorowania wydaje mi się dosyć istotne przywidzenie, że jesteśmy automatami biologicznymi. Wyzwolenie całej ludzkości polega na zautomatyzowaniu przez siły zewnętrzne naszej świadomości, a jednocześnie żeby osiągnięty był cel naszego istnienia (przeznaczenia) przynajmniej jedna osoba powinna zachować pełną świadomość tego, co się dzieje. - 24 - Przyczyną moich zachorowań może być również przeświadczenie, że jestem w jakiś sposób wyróżniony predysponowany do wyższych celów, bo z chwilą wybuchu choroby, wydawało mi się za każdym razem, że właśnie odkryłem lub też spełniam swoją dziejową misję. Co do tych przemyśleń to chcę je zanotować głównie, dlatego żeby analizować ich rozwój, nie koniecznie, dlatego, że wydają mi się być takie odkrywcze, chcę z czasem skreślić najbardziej naiwne tezy. Jest to próba raczej syntezy: 1. Świadomość istnieje po zakończeniu życia (truizm) 2. Nasza obecna egzystencja jest pewnym etapem rozwoju świadomości. 3. Sens naszego istnienia to przetwarzanie materii w świadomość 4. Możemy być w pewnym sensie automatami biologicznymi. 5. Wolna wola jest w pewnym sensie „hormonem” stymulującym optymalny rozwój świadomości. Chciałem napisać pkt 6, ale zdaje się, że to bardziej nadaje się na komentarz. W rozważaniach na temat powstania życia na Ziemi, największą luką wydaje się być umiejętność prokreacji (odnawiania) na pewnym etapie struktur chemicznych. Tą siła sprawczą mogła być ingerencja świadomości istniejącej poza Ziemią. Późniejsze ingerencje nie są wykluczone, ale ich zakładanie wydaje się być niekonieczne. Natomiast mogła zachodzić możliwość porozumiewania się (wymiany informacji nawet jednostronnej) pomiędzy zewnętrzną świadomością a naszą ludzką. Zakładam, że wszystko to da się wyjaśnić podejściem szkiełka i oka, że pewne zjawiska tylko z naszego punktu (albo lepiej stanu wiedzy) widzenia są nadprzyrodzone. Co się dzieje ze świadomością po śmierci czy zachowuje swoją indywidualność?. Co z reinkarnacją?, jeśli to prawda to czy istnieje pamięć poprzednich wcieleń. Wygląda na to, że tak, że istnieje pamięć poprzednich wcieleń a jeśli tak to jak pogodzić „ego” czy to ego można rozszerzyć, czy się wtedy zgodzi ze sobą. A może jedno takie superego to cały świat Einstein coś namieszał, a w ogóle to te prawa fizyczne (obecnie respektowane) przy założeniu istnienia pozabiologicznej świadomości mogą okazać się kompletną bzdurą, są po prostu względne i tu Einstein ma rację, ale nie chce mi się wierzyć, że rzekomo niemożliwością jest poruszanie się prędzej niż C. - 25 - Świadomość może być polem, w którym przebieg informacji jest natychmiastowy 05 2001-03-24 5 Grieg. Na każdej wycieczce z Krzyśkiem K. „filozofowaliśmy”, tzn. ja opowiadałem co ostatnio przyszło mi do głowy, a Krzysiek cierpliwie wysłuchiwał od czasu do czasu wymrukując komentarze (no, no, interesujące), dopiero jak zaatakowałem pojęcie entropii, wynikające z drugiej zasady to się oburzył. Bo mówię co to ma znaczyć, że ona zakłada prauporządkowanie. Nie ma początku ani końca i że między innymi „jajogłowi” z tego powodu lądują w osobliwościach jak z ręką w nocniku, i że wszystko musi panta rei i że musi oscylować. A Hawking, jeśli już dopuszcza Boga to go na brzeg albo na początek. Pan Bóg, jeśli jest to razem z nami zawsze i wszędzie To on Hawking jest głupi a nie ja Jasiek. Nie może być lokalnych praw fizycznych, bo wtedy nie są to żadne prawa.Tak mówiłem Krzyśkowi, ale on coś nie za bardzo się ze mną zgadza. 2001-03-25 1983.11.21 Zauważyłem niepokojące objawy tak jakby oznaki nadejścia choroby (strach przed śmiercią przez „samospalenie się”). Zażyłem 2 tisercyny w południe 20-tego i 2 na wieczór, powraca ład, ale objawy lęku są widoczne aż na zewnątrz. Pewnie znowu za dużo chciałem żeby się wyjaśniło muszę poczekać aż dotychczasowe przemyślenia się „uleżą”. Co to za przemyślenia spróbuję napisać przy okazji. Z pierwszego zachorowania „prześladuje” mnie słowo klucz OSCYLACJA. Co do papierosów próbuję palić wtedy, kiedy będzie mi się naprawdę chciało. 2001-03-25 1983.11.29 Miałem napisać o swoich przemyśleniach i piszę choć mam pewne obiekcje czy już powinienem, ale boję się, że o czymś zapomnę a to wszystko jest takie b. ważne. Byłem dziś u lekarza, wydaje mi się, że to punkt przełomowy w ocalaniu Świata i Świat już będzie ocalony, ale przecież ja też jestem całym światem (obawiałem się tylko, że ja nie będę ocalony), ale przecież Ja należę do Świata, więc też będę ocalony. Chciałem napisać dużymi literami victoria, ale przecież moje ocalenie może - 26 - polegać na tym, że stąd odlecę a tego przecież nie chcę, bo biorę udział w ocalaniu Świata. Chciałem pisać na temat teorii fizycznych a tymczasem (a może to tylko wstęp), piszę, co innego. Co do teorii fizycznych. Zasadę działania Wszechświata można nawet zobrazować w kartezjańskim układzie, kwestia tylko w tym, że poszczególne części osi są niby różne a takie same: np. wieczność materia świadomość chwila Materia i świadomość to różne postacie tej samej „energii”. Skoro mam pewność, że będę żył to te notatki są dla mnie (a nie jest to testament), więc doznaję ukojenia i na razie na tym kończę. Skąd wzięła się pewność, że będę jeszcze żył po prostu z wiary i to jest dowód na istnienie Boga. Po pobycie w szpitalu gdzieś do połowy grudnia 83 (byłem pierwszy raz w życiu wiązany) i późniejszej długiej depresji, (która jakby do tej pory nie minęła) przeszedłem na kurację litem od kwietnia 84. Sięgnąłem do pisania trochę z nudów a trochę, dlatego, żeby sobie to kiedyś poczytać. Mam obawy czy znowu nie wpadnę w chorobę, umówiłem się z doc. B. na 23.10. o godz. 13-tej. Z jednej strony zauważam jakby objawy nadchodzącej burzy, budzę się o 5 rano, a z drugiej strony chciałbym, żeby ta wizyta przyniosła mi trochę spokoju. - 27 - No tak, ale co takiego się dzieje?. Nic takiego, co jednoznacznie miałoby wskazywać na nawrót choroby. Trochę zniechęcenia do życia, ale najbardziej to brak spokoju, zmęczenie. Stary problem z papierosami, przestanę palić, jak poczuję się lepiej (zwłaszcza psychicznie), nie mogę się poczuć lepiej, bo palę. Znowu zacząłem pisać czyżby nawrót choroby? Właściwie siadłem do pisania, żeby napisać jak się czuję, ale trudne to jest do określenia. Chciałbym siłą woli zahamować ewentualny nawrót choroby, ale dochodzę do wniosku, że to może być niemożliwe. Na czym opieram ten cień możliwości odparcia choroby siłą woli?. A no chyba na tym, żebym kontrolował bieg moich myśli. Z drugiej strony dochodzę do wniosku, że człowiek jest zdany na siły, których żadna siła woli nie jest w stanie kontrolować. Siły te dotyczą także myśli (naszej świadomości). 2001-03-26 15 22.10.84 godz. 15 Zostałem sam w pracy na całym piętrze, właściwie czekałem na tę chwilę żeby zacząć pisać. Wczoraj nie paliłem około 10-ciu godzin oczywiście było to postanowienie, że przestanę palić w ogóle. Dziś czuję się pewniejszy siebie i chyba trochę spokojniejszy. Próba niepalenia spowodowana była wmówieniem sobie, że ten sukces nad samym sobą przyczyni się do uniknięcia nawrotu choroby. Mam kłopoty z zasypianiem, ale nie obudziłem się o 5 rano. Czuję się trochę odizolowany od rzeczywistości tak jakbym miał kłopoty z nawiązywaniem kontaktu z otoczeniem. 2001-03-27 10 24.10.84 godz. 15 Mam około 40-tu minut spokoju, jestem sam w pokoju. Wczoraj byłem u doc. B., jestem nawet zadowolony z tej wizyty, bałem się, że będzie mi kazała łykać prochy. Skończyło się na zwiększeniu litu 4 na 41/2 dziennie i ewentualnie po pól tabletki tisercinu na noc. Dalej się czuję niespokojny i zmęczony, a jednocześnie ożywiony. To ożywienie może być oznaką nadchodzącej manii. Myślę, że jeśli nawet to będzie ona do przeczekania bez depresji. - 28 - Wydaje mi się ciągle, że mam coś ważnego do zapisania, ale jak siądę do pisania to jakoś trudno mi to sobie przypomnieć a raczej skonkretyzować, co też takiego chciałem zapisać. Prześladuje mnie myślenie nad sensem życia, a może trzeba dopatrywać się przyczyny życia, a sens ujawni się dopiero po śmierci. Piszę to wszystko a jednocześnie dręczy mnie obawa, że jakby to ktoś przeczytał, to uznałby mnie nie tyle za wariata, co za człowieka o niskiej wartości. Zastanawiałem się nad cierpieniem i jego rolą (przy założeniu, że siły wyższe np. Bóg dopuszczają do tego celowo) i doszedłem do wniosku, że jest ono zadawane po to, aby produkowana przez nas świadomość była lepszej jakości. To pisanie wydaje się być oznaką wariactwa, ale na razie wydaje mi się, że kontroluję siebie. Celem naszego istnienia może być właśnie rozszerzanie świadomości istniejącej gdzieś jako odrębnej od materii. Istnienie świadomości w czystej formie uniemożliwia jej rozrost i ewentualnie przyjmowanie wyższych poziomów. Dopiero w koegzystencji z materią jak to się ma w naszym przypadku, umożliwia jej rozwój. Jeśli tak to byłby cel naszego istnienia. A co z tym cierpieniem?, czy nie da się tego celu realizować bez cierpienia. Czy musi być wojna atomowa?. W chwilach wariactwa wydawało mi się, że to właśnie JA uratuję(uratowałem, ratowałem) ludzkość przed cierpieniem, głodem i wojną atomową. Na razie tyle byleby nie zachorować. 2001-03-28 25.10.84 Właściwie to nie chce mi się pisać. Jestem zniechęcony do wszystkiego, piszę trochę z nudów. Wczoraj zażyłem 1 tisercin na noc, zasnąłem dosyć szybko. ale rano wstałem trochę drętwy. Co mogłoby uratować ludzkość? Nowa wiara. Tak, ale musiałaby ona spełniać warunki, które stawiałyby pod znakiem zapytania czy to w ogóle wiara. Wiara ta musiałaby udowodnić istnienie piekła i nieba, ale czy to by wystarczyło. Zauważyłem, że to pisanie mnie trochę uspokaja. Czasami obawiam się o jakiegoś raka mózgu to mogłoby wyjaśniać sporo. - 29 - 2001-03-28 26.10.84 Ciągle nie mogę uzyskać spokoju, którego tak bardzo pragnę. Wczoraj szedłem wałami nad Wisła do Dąbia, chciałem żeby mi to pomogło w jakimś zrelaksowaniu. Był u mnie wczoraj po południu Zbyszek (schizofrenia) mój siostrzeniec i mam teraz wyrzuty sumienia, że próbowałem go przekonać, że nie ma racji a wręcz, że jego dopatrywanie się wpływów Kościoła jakimiś „nadprzyrodzonymi” siłami na niego i jego rodzinę jest objawem fiksacji psychicznej i może być niebezpieczne. Wyrzuty sumienia z tego powodu, że jeśli on znajduje równowagę psychiczną interpretując Świat w ten sposób, to dobrze a ja mogłem próbując mu to wybić z głowy zamiast pomóc, zaszkodzić. A z drugiej strony czy te moje dyrdymały to nie to samo, co u niego. Zastanawiam się nad swoją sytuacją zawodową i niestety nic pocieszającego nie znalazłem. Zostałem w tyle przez chorobę i przez mniejsze predyspozycje, o których sobie zdawałem sprawę jeszcze przed chorobą. Z tym, że oceniając siebie mierzyłem się z najlepszymi. Skoro już czuję się tak bliski szaleństwa, to mogę sobie pozwolić na dalsze rozważania, co też mogłoby zawrócić Ludzkość z tej drogi bezsensu i dążenia do katastrofy. Tutaj mi się trochę plączą myśli, bo trudno jest to wszystko, co się dzieje z Ludzkością kwalifikować jako bezsens, bez znajomości istoty rzeczy a takiej nie znamy i być może nie poznamy tak szybko, albo w ogóle. Co mogłoby wpłynąć, aby człowiek stał się Człowiekiem. Czasami wydaje mi się, że jakieś odkrycie naukowe, typu udowodnienia, że istnieje życie pozagrobowe i jego ścisły związek z nami. W chwili któregoś wariactwa usiłowałem kojarzyć to w ten sposób: - człowiek kilka razy żyje (reinkarnacja, to wiadomo skąd pochodzi). - będzie musiał tak długo wracać na nasz świat jak długo nie uzyska odpowiedniej jakości świadomości. - jeśli już to uzyska będzie połączony ze wszystkimi swoimi wcieleniami w jedną całość i to jest cel, który mamy osiągnąć. - osiągnięcie tego celu jest w jakiś sposób wynagradzane. - 30 - Religie, które znamy nie były wymyślane a były przekazywane z zewnątrz adekwatnie do aktualnego stanu rozwoju umysłowego ludzi. Można właściwie postawić znak równości pomiędzy wymyślaniem a przekazywaniem przy drobnym założeniu, że nasze myśli nie są samodzielne, mogą być przecież sterowane z zewnątrz. Teraz należałoby te siły zewnętrzne przekonać, że nie musimy być sterowani cierpieniem. Jak to udowodnić i jakie dać gwarancje? Do tych sił należy dotrzeć i po to jest potrzebne odkrycie naukowe. 2001-03-29 27.10.84 (sobota pracująca) Znowu zostałem sam, ale właściwie ta samotność ukaja mnie trochę. Mam wyraźne objawy przedburzowe, nie mogę sobie znaleźć miejsca, ciągle bym coś robił, ale jak zacznę coś robić to mnie drażni szereg czynności dodatkowych, aby coś zrobić. Czytać się trochę boję, żebym czegoś tam nie znalazł, co mogłoby wyzwolić we mnie eksplozję choroby. Tisercin i to tylko ta jedna tabletka działa na mnie dziwnie, niby zasypiam szybciej, ale rano wstaję zmaltretowany. W dalszym ciągu obawiam się śmieszności gdyby ktoś przeczytał moje bazgroły, choć rzecz banalna, ale jedna pani psycholog przy okazji reportażu o bioenergoterpeucie mówiła o potrzebie nowej wiary i to po napisaniu przeze mnie swoich przemyśleń (chorobliwych). Boję się wydobywać z siebie kontynuacji myśli związanych z naturą ewentualnej takiej wiary, jakie musiałaby spełniać warunki, jak ją wprowadzać w życie, jak przekonać ludzi do niej (albo zmusić). Na razie chciałbym zdobyć trochę pewności siebie no i nie oszaleć. Co będzie dalej zobaczymy? Brak mi dalej cierpliwości i jestem zbyt zachłanny. 2001-03-29 31.10.84 Nie bardzo wiem, co pisać, raz, że bardzo jestem zmęczony, ciągła gonitwa myśli a po drugie panuje chaos w moich myślach. Piszę, dlatego, że widzę (czuję) w tym jakiś cel. Nie wyzbyłem się chyba swojej chorobliwej obsesji, że czegoś w życiu dokonam i te zapiski są zalążkiem tegoż (wspaniałego) osiągnięcia. - 31 - Dzisiaj w nocy za 12-cie 3-cia obudziłem się i byłem przerażony czymś nieokreślonym, aż mnie telepało zimno. Wziąłem ze strachu 1 tabletkę tisercinu, wypiłem sporo gotowanej wody i jakoś zasnąłem. Ten strach wiąże się z faktem odnalezienia zwłok ks. Popiełuszki, ponieważ to skojarzyło mi się z pewnym moim przywidzeniem (jasnowidzeniem), że po śmierci jakiejś osoby powszechnie znanej zajdą w Polsce zmiany na lepsze. To przywidzenie miałem w okresie któregoś z nawrotów choroby. Fakt, że w przywidzeniu widziałem osobę z ekipy rządzącej (nie sprecyzowaną) i starszą nie wystarczało na, to żeby odrzucić prawdziwość przywidzenia. Wydawało mi się, że już teraz zacznie (zaczyna się coś dziać i godzina przebudzenia wydawała mi się bardzo ważna. Ogólnie czuję się dosyć dobrze, ale mam chyba nadmiernie ożywione myśli. 2001-03-29 6.11.84 Nareszcie zostałem chwilę sam, mam niewiele czasu i nie wiem czy zdołam wyrzucić z siebie trochę myśli. Czuję się dosyć dobrze (mam mniejszego stracha przed ponownym zachorowaniem). Od wczoraj zacząłem brać po ½ tabletki tisecinu na noc, brałem po 1 tabletce, oczywiście dalej łykam lit. Jestem w dalszym ciągu ożywiony ciągle chce wszystko szybko zrobić, trochę mnie to męczy. Spróbuję się zastanowić nad dalszymi rozważaniami nowej religii(a właściwie religio-nauki). Podczas któregoś bodajże ostatniego zachorowania męczyło mnie przeświadczenie, że jestem obserwowany gdzieś z góry przez bliskie mi lub znajome osoby. Tłumaczyłem to sobie tym, że każdy z ludzi ma swój odpowiednik w „polu świadomości”, które nas otacza (nas tzn. przynajmniej całą Ziemię, jeśli nie więcej). Nie musi to być dosłowne otaczanie a raczej przenikanie. O wschód słońca, ale co to za wschód słońca w mieście, ale tyż pięknie jest jak słońce wychodzi z za komina bloku na prawo w skos. Zawsze poszukiwałem w myślach miejsca, w którym czułbym się dobrze i w którym „pobycie” przyniosłoby ulgę na wszelkie dolegliwości. Jest to pokój „Jacka”, (teraz mój) rzeczywisty a nie wyimaginowany. Jaca ma swoje mieszkanie i pegota 206. Wczoraj wziąłem półtora pernazinum. chyba o pół za dużo, bo wstałem na dobre dopiero o 6-tej, a najlepiej mi się pisze tak gdzieś od 4-tej do 7mej. No, ale wracajmy do przepisywania zapisków z przed lat. - 32 - Zastanawiam się nad moim buntem na wszystko, co się dzieje na Ziemi. a może tak jak się dzieje jest najlepszym rozwiązaniem z możliwych. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę z tego, że gdyby naturę ludzką można było zmienić w kierunku mniejszej zachłanności to na naszej Ziemi żyłoby się dużo lepiej. 2001-03-29 7.11.84 Kilka dni temu jak jeszcze czułem się mocno podminowany obiecałem sobie kontynuować zapiski. Trochę wierny tej obietnicy i korzystając z okazji, że zostałem sam w pracy, próbuję coś zapisać. Czuję się dosyć dobrze jestem w dalszym ciągu skory do pracy, co ostatnio nie zawsze mi się zdarzało, ale już nie uważam tego za symptom nadchodzącej burzy (choroby). Marzę o tym, aby móc zająć się zjawiskami parapsychicznymi, ale presja żony no i mój strach przed nawrotem choroby nie pozwala na to. Myślę, że nie za długo zacznę wyławiać jakieś artykuły z prasy popularnonaukowej. Kilka razy dziennie sprawdzam pocztę elektroniczną i nic. Wysłałem „Romea dwa” Alkowi do Australii (jakby to miło było, żeby odpowiedział) i Piotrkowi (znajomemu brydżysto-informatykowi), Pawłowi i Eli żartobliwe zaś wierszowanie na temat polityków. I cisza. (..rwa, ..rwa, ..rwa, chce mi się wrzeszczeć nie olewajcie przecież TU JESTEM WASZ JASIEK), zewsząd cisza. Pewnym pokrzepieniem dla mnie była informacja od Agnieszki, jaką przywiozła będąc kilka dni temu w Warszawie, po wizy do Australii i wstąpiła do Żelaznych i powiedziała, że mają wyłączony telefon i to by było jakieś wyjaśnienie. A Alek to odpowie jak już Gusia z Piotrkiem (lecą 2 maja) będą u nich w Australii i może szykuje jakąś dłuższą odpowiedź. Tak czy inaczej pod adresem Pawła i Eli cisną mi się na usta niewybredne słowa, bo ten niby wiersz na pewno otrzymali i potem był telefon od Zośki i telefon ode mnie, a ja tu chodzę po ścianach ze zgryzoty. Tak naprawdę to Agnieszkę odczuwam, jako najbliższą mi istotę na planecie Ziemia gdzieś na zadupiu Wszechświata, pomimo, że najmniej o niej piszę. O co tutaj chodzi ?. Będę miał temat do przemyśleń. Tuż przed pierwszym wybuchem choroby a właściwie to już był początek wydawało mi się, że „napisałem” program na dalsze swoje życie i teraz czasami porównuję czy ten program się realizuje. - 33 - Utkwił mi w pamięci element tamtego programu, w którym godziłem się na cierpienie w drodze do celu. A ten cel jest bliżej nieokreślony główna jego osnowa to to, że dzięki zajmowaniu się sprawami parapsychicznymi dokonam jakiegoś odkrycia lub. że osiągnę sukcesy typu uzdrowiciela itp. Teraz mam nadzieję, że cierpienia się skończyły i kiedyś wrócę do parapsychologii. 2001-03-30 40 8.11.84 15 Siadam do pisania i nie wiem, od czego zacząć. Spróbuję zapisać o początkach choroby. Było to w sierpniu 1980 roku, byłem na wsi u rodziców (ojciec wtedy jeszcze żył zmarł 18.10.82), z dziećmi a potem dojechała żona. Byli tam Paweł z rodzinką i po kilku dniach dojechał do nas Marek ze swoimi córkami. Marek zajmował się od dłuższego czasu parapsychologią (nie wiem czy to właściwy termin), o czym poinformował mnie Paweł, jak układaliśmy plany wspólnych wakacji. Ja bardzo zapaliłem się do tych spraw „nadprzyrodzonych”. I właściwie za moim dopingiem, (chociaż planowaliśmy to jeszcze wcześniej z Pawłem) Marek zrobił dla nas kurs DU (doskonalenia umysłu) tzn. dla Pawła jego żony Eli (była wtedy w ciąży) i dla mnie. Miało to trwać 3 lub 4 wieczory a potem sprawdzian. Cała zabawa polegała na tym, żeby wyobrazić sobie trójkąty, koła kolory tęczy po to żeby wejść w stan nadświadomości. Ja wystartowałem chyba zbyt ostro jak się później okazało, bo trenowałem głównie przed zaśnięciem no i w ciągu dnia. Już chyba po 1-szym czy 2-gim dniu udało mi się przed zaśnięciem odczuć wyraźnie inny stan, poczułem się znakomicie, byłem pełny wiary we własne siły oczywiście przede wszystkim duchowe. Historia powtarzała się przez kilka dni z rzędu, aż do tego sprawdzianu. Sprawdzian polegał na tym, że osobie sprawdzanej podawał się wiek i miejsce pobytu osoby z wadą fizyczną nieznanej sprawdzanemu. Sprawdzany wprowadzał się w stan nadświadomości i miał odkryć tę wadę udając, że ją bada dotykając. Oczywiście ja poszedłem na pierwszy ogień. Dostałem do rozpoznania osobę (polkę), która mieszkała we Szwecji. Dosyć długo się koncentrowałem i wreszcie wpadłem w stan „nadświadomości”, ale zamiast odgadywać, zacząłem wrzeszczeć, jaki to ja jestem szczęśliwy. Ogarnęła mnie dziwna błogość wydawało mi się, że oddycham całym ciałem, jestem zespolony z całym światem. Po przywołaniu do - 34 - porządku przez Marka zacząłem wypełniać zadanie, które wydawało mi się być błahostką. W rezultacie odgadłem (może nie zupełnie) defekt fizyczny, wyczułem asymetrię pleców. Osoba ta była po Heinemedina. Dosyć długo później nie mogłem się uspokoić, ogarnęło mnie przerażenie, że nie wrócę do żywych tylko gdzieś odlecę. Paweł wykrył sztuczną zastawkę w sercu jakiegoś faceta, którego podała Ela, a Ela wyczuła zimne nogi u sparaliżowanego chłopca, którego ja jej zadałem. Ela widziała jakieś konie, później sprawdzałem to i okazało się, że ten chłopiec miał połamane nogi przez wóz konny, ale jak już był sparaliżowany. 2001-03-30 9.11.84 c.d. wspomnień o początkach choroby. W następne dni po sprawdzianie byłem bardzo ożywiony wstawałem rankiem około 5-tej, wyspany i chodziłem do lasu na łąki i nad rzekę. Któregoś ranka na brzegu lasu wołałem pełnym głosem a głos mam donośny Paweł!, Paweł!, Paweł! (chciałem, żeby przyszedł do mnie oglądać wschód słońca). Któregoś dnia przyleciałem z lasu i zacząłem „uzdrawiać” mamę, siostrę Gienkę a nawet szwagra Zdzicha.. W parę dni później a było to 6 sierpnia pojechaliśmy w dwa samochody do lasu całe nasze rodzinki (tzn, Pawła i moja, żona już wtedy była, Marek wyjechał). Rozłożyliśmy się na biwak a po chwili poszedłem szukać najpierw z Pawłem a po tem już sam opuszczonej zagrody, która gdzieś w pobliżu powinna być. Brnąłem coraz głębiej w las. Wreszcie wylazłem na rozległą polanę z podrapanymi stopami (byłem w samych sandałach bez skarpet). Podczas tego przedzierania się przez las wydawało mi się, że to symbolizuje moje nowe narodziny. Po wyjściu na łąkę doznałem jakby „olśnienia” (pogoda była bardzo ładna słoneczna przez łąkę przepływał strumyk), zacząłem wykonywać szereg dziwnych czynności a wszystko za nakazem jakiegoś wewnętrznego głosu (głos ten uosabiałem z głosem Marka). Kąpałem się w strumyku, zdjąłem nawet obrączkę, żeby być zupełnie nago. Potem bardzo długo szukałem tej obrączki, aż w końcu ją znalazłem. Wydawało mi się, że chwile te są wyjątkowe (tytułowe czapule). Pisałem wyjątkowo ważny program „komputerowy” nie tylko dla mnie i on musi pójść od „kopa” i bardzo się bałem, że go spieprzę a on może być uruchomiony tylko raz. Miałem wtedy wizję (jasnowidzenie) związane z przyszłymi samochodami i wypadku - 35 - (dachowanie w maluchu (lipiec 92) uważam za zaliczenie tej wizji wypadku). Od czasu, w którym będę miał nowy dobry samochód (czyżby Fela, przypominał raczej Jacy pegota 206), wszystko zacznie się dobrze układać w moim życiu. Nie chodziło tu o posiadanie samochodu, ale o jakiś wyznacznik czasoprzestrzenny. 2001-03-31 10.11.84 c.d. o początkach cyklofrenii W międzyczasie wszyscy odjechali do domu i ocenili, że zabłądziłem w lesie. Koniecznie chciałem wrócić do miejsca biwakowania i w drodze do tego miejsca spotkałem Pawła z ojcem, którzy mnie szukali. Byłem mocno wyczerpany, ale w dalszym ciągu chodziły mi po głowie szalone myśli, kazałem kolejno siadać przy łóżku mamie, tacie i innym członkom rodziny aż w końcu tego dnia się uspokoiłem. Na drugi dzień 7 sierpnia wstałem mocno zmęczony i czymś bardzo przytłoczony, byłem bardzo niespokojny i przerażony. W efekcie dałem się namówić na jazdę do lekarza. Paweł zabrał mnie do „malucha” i pojechaliśmy do Puław do Przychodni Zdrowia Psychicznego. Po drodze w Kaźimierzu „odbiło” mi omal nie zdemolowałem Pawłowi samochodu, wydawało mi się, że jestem Bogiem. Bogiem ja bidula Jasiek z Kosiorowa, nie może być, tylko cząstką Boga, no, no dobrze niech będzie cząstka, ktoś tam, się łaskawie zgodził. W międzychwili uzmysłowiłem sobie, że być bogiem to strasznie ciężka harówa, być wszechmocnym i miłosiernym, jaka to straszna odpowiedzialność. Wydawało mi się, że ja pierwszy z wszystkich odkrywam (odkryję) istotę rzeczy. A do tego służy słowo klucz OSCYLACJA, które głośno na rynku w Kazimierzu wykrzyczałem. Jakoś w końcu dojechaliśmy do tych Puław ( po drodze nad Wisłą skandowałem „o kurwa jak tu pięknie, o kurwa jak tu pięknie” i wydawało mi że jesteśmy w statku kosmicznym z całymi naszymi rodzinami i że Jacek jest dowódcą i że ja w tym statku jestem zegarem. W Puławach już w gabinecie jeszcze raz mi odbiło, musieli mi dać zastrzyk upakajający, wsadzili do karetki pogotowia i zawieźli do Lublina na oddział kliniki Akademii Medycznej w Abramowicach. W sumie pobyt w szpitalu w Lublinie wspominam w miarę sympatycznie, byłem w dalszym ciągu ożywiony, wydawało mi się, że muszę jeszcze raz przeżywać wszystkie zagrożenia z mojego życia. - 36 - Właściwie miałem do przeżycia jedno ostatnie zagrożenie, a mianowicie łamanie ręki. Sugestia była tak silna, że w chwili, gdy byłem pewny, że to zagrożenie następuje musiano mi dać zastrzyk, bo tak się bałem. Wcześniejsze zagrożenia w moim chorym umyśle przeżyłem już wcześniej, w takcie biegania po łąkach i lesie a najbardziej podczas mojego „zabłądzenia” 6 sierpnia. 6 sierpnia to święto Przemienienia Pańskiego i ja wierząc w dziejową chwilę w tym dniu też się przemieniałem. Po 9-ciu dniach pobytu w Lublinie, przyjechaliśmy do Krakowa (przywiózł nas Piotr naszą syrenką). W Krakowie zaczęliśmy robić starania, abym został na klinice na Kopernika. Nic z tego nie wyszło i wylądowałem w Kobierzynie na oddziale 2B. Pierwsze wrażenie w szpitalu było przygnębiające. Kolację, bo to był pierwszy posiłek rozdano nam do rąk i ja przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co z tym zrobić, gdzie tu jest jadalnia, żeby siąść i zjeść?. Po dłuższej chwili zauważyłem, że chorzy siadają na podłodze pod ścianą i jedzą, albo na stojąco, szczytem już było, gdy komuś udało się usiąść przy szafce nocnej. W końcu zjadłem tę kolację na stojąco. 20 2001-04-01 0 Byliśmy wczoraj z Zosią na spacerze w puszczy Niepołomickiej. Trudno jest nam tam wybrać trasę na, której jeszcze nie byliśmy. Po dosyć długim zastanawianiu zaproponowałem polanę „Błota” i scieżkę obok ambony, przechodzimy obok niej a Zośka ku mojemu zdziwieniu, zaczęła wchodzić na nią, zawahała się na dwa stopnie przed końcem, ale roztropnie nie dopingowałem i dlatego weszła do końca. Posiedzieliśmy chwilę na dosyć wygodnym podeście. Trochę dalej zobaczyliśmy trzy spokojnie pasące się sarny, no to stanęliśmy jak wryci, żeby ich nie spłoszyć. Po pewnym czasie ta z prawej podniosła łeb i patrzy w naszą stronę, ale nie ucieka, ta środkowa też za chwilę podniosła łeb i dała hasło do biegu, a ta z lewej dość długo patrzyła w naszą stronę i dopiero uciekła. 2001-04-01 14.11.84 Początkowo w szpitalu byłem w stanie maniakalnym, ale po jakimś czasie przyszła depresja. To dopiero koszmar, czas dłużył się niemiłosiernie, każda nawet najmniejsza praca wydawała się ponad siły. Dostałem zastrzyki z tisercinu i po nich poczułem się trochę lepiej. Za radą pani psycholog poszedłem na przepustkę, ale w domu - 37 - po dwu dniach nie mogłem wytrzymać znów przyszła depresja do tego stopnia, że na własne życzenie skróciłem przepustkę i wróciłem do szpitala. W październiku byłem u Harrisa, tego akurat dnia czułem się lepiej, ale potem znów przyszła depresja, gdzieś chyba od listopada byłem w domu na przepustce, chodziłem do szpitala na wizyty i po leki. Żarłem amitripitilonę i chyba tioridazin. Nie pamiętam już, kiedy ale chyba przed świętami Bożego Narodzenia wypisałem się ze szpitala. Chyba w połowie stycznia wróciłem do pracy, ale ciągle męczyła mnie depresja i chodziłem do doc R. na Klinikę. W połowie lutego tak zaczęła mi dokuczać depresja, że znów znalazłem się w szpitalu. Tym razem pobyt potrwał krócej (oczywiście była seria zastrzyków trzy razy dziennie przez 10 dni). Byłem tym razem dwa czy trzy tygodnie w szpitalu a później znowu na przepustkach. No i wreszcie powolutku jakoś przeszło. Po pewnym czasie zaprzestałem również wizyt u doc. R. 05 2001-04-02 4 Rok 1981 do końca przebiegł w miarę spokojnie, przestałem brać leki i jakoś wróciłem do siebie. W 1982 roku gdzieś pod jesień poczułem się pewny siebie i wróciłem do swoich zainteresowań „paranormalnymi” zjawiskami. Zacząłem zaglądać do radiestetów pod pretekstem, że chcę załatwić wizytę dla siostry Gienki u Nardellego. Przez parę miesięcy nie paliłem papierosów. 18 października zmarł mój ojciec i nawet śmierć ojca przetrzymałem nie paląc. 24.11.84 Wróciłem chyba do normy, jestem w miarę leniwy, w miarę niezadowolony z życia. Tęsknota za pełną równowagą ( właściwie to marzenie a nie tęsknota) trwa nadal. Sprawa palenia znowu wraca na tapetę już od dłuższego czasu postanawiam, że zacznę przestawać palić. Marzę o spotkaniu kogoś kompetentnego, który nauczył by mnie relaksacji, wydaje mi się najodpowiedniejsza dla mnie TM (transcendentalna medytacja), ale sam boję się cokolwiek próbować, a czekanie na kogoś też wydaje mi się nierealne. Poszedłbym może do klubu „Athanor”, ale co wtedy na to moja żona no i ja sam, bardzo bym się obawiał powrotu do choroby. - 38 - 20.12.84 Drugi tydzień nie palę papierosów. Nie pisałem tak długo, bo nic ciekawego nie przychodziło mi głowy. Przeczytałem „Biblię dla moich dzieci” bo jakoś nawinęła mi się pod rękę, ale zrobiło to na mnie wrażenie zupełnie naiwnych opowiastek i przypuszczeń. Trzeba będzie podczytywać „Biblię”, może znajdę w niej coś ciekawego. Pragnę nadal „wrócić” do praktyk związanych ze zjawiskami paranormalnymi, ale w tej chwili nie mam, możliwości ich urzeczywistnienia. A w ogóle to piszę bzdury jak będę miał coś do napisania to siądę a tak to mam wszystko w nosie. 28.03.85 Tak długo nie pisałem, bo właściwie nie bardzo miałem, co pisać, teraz też właściwie piszę, bo jest okazja a nie, dlatego, że mam coś do zanotowania. Nie palę papierosów w ciągu dalszym, ale to w jakiś widoczny sposób nie poprawiło mi samopoczucia. Mam kłopoty ze znalezieniem „celu” dla siebie, z jednej strony stawiam na to, że warunki materialne nie mają większego znaczenia, a z drugiej przydałaby się jakaś akceptacja własnej wartości, ale jaka skoro te wartości materialne są powszechnie akceptowane. 11.04.85 30 Idę nastawić wodę (4 ), a w międzyczasie sprawdzę pocztę. Kawa jest listu nie ma. Przepisuję dalej. Ø to nie znaczy nic nic to znaczy Ø Z punktu widzenia płaszczaka to O jest zarówno kulą jak i okręgiem. 28.05.85 Pierwszy dzień w pracy po dłuższym zwolnieniu lekarskim. Właśnie 11.04.85, miałem wizytę u doc. B.po, której znalazłem się na zwolnieniu. Mam kłopoty z pisaniem brak koordynacji ruchów, chyba to wina leków. Zacząłem znów palić w trakcie tej ostatniej wpadki, która jeszcze się nie skończyła. Wydawało mi się, że będę miał dużo do zanotowania, ale z czasem to jakoś topnieje. - 39 - Przebieg tym razem jest łagodny najlepszy dowód to to, że nie wylądowałem w szpitalu. Dodałem przekreślania zer do zapisu z 11.04.85 Wydawało mi się, że odkryłem a właściwie zrozumiałem tą nauko-religię, której tak usilnie szukałem. To właściwie tylko zasada. Zasada dwoistości a właściwie dualizmu, która jest powszechna w naszym świecie. 30 2001-04-02 6 Narysowałem przy pomocy Corela fraktala , ale nie do końca nawet jestem dosyć zadowolony, ale o frakalach potem. Przepisuję dalej. 29.05.85 Mam okazję, żeby trochę popisać, zostałem na godzinę sam, bo późno dziś przyszedłem do pracy. Wydawało mi się, że będę miał bardzo dużo do zanotowania a jak się zacząłem to okazuje się to wszystko trudne do skonkretyzowania. Z tą powszechną zasadą dualizmu zaczęło się od tego, że w naszym kraju do właściwego funkcjonowania władzy konieczna jest opozycja. Ta obserwacja to zwykły truizm. Następnie przyszła mi do głowy sprawa następująca: Co powinien odpowiedzieć materialista na pytanie czy jest materialistą?. Odpowiedź prawdopodobnie brzmiała by tak. W myśl zasady dialektycznej powinna brzmieć i tak i nie. To wszystko to takie dyrdymały i notuję je, żeby w przyszłości móc łatwiej rozpoznać nadchodzącą burzę. Co dalej z tym dualizmem?. Czy można udowodnić jej prawdziwość wszechstronność? Nie !, nie można, ponieważ gdyby się dało ją udowodnić to nie byłaby dualna tylko solowa. W trakcie obecnej fali (bo zupełnie to się ona nie skończyła) miałem dwa a może i więcej dni (zaraz po11.04), w których jak gdyby potwierdziła się zasada dualizmu, przy oglądaniu telewizji, również. Najlepsze filmy są oparte na scenariuszu, który obdziela zwycięstwami lub klęskami obydwie strony. Zły jestem na siebie, bo nie potrafię sprawnie pisać. Myśli jako tako się kojarzą. Punktem kulminacyjnym skojarzeń był wydawało mi się sen, w którym widziałem złotą obrączkę lub monetę obracającą się. Takie coś dla obserwatora z zewnątrz wyglądałoby identycznie. - 40 - 04.06.85 Obracająca się moneta przypominała czasami „koguta” na milicyjnym wozie. W jakiś sposób miałem przeświadczenie, że ta wizja symbolizuje Boga. W dalszym ciągu mam kłopoty z pisaniem, ale staram się pisać bardzo powoli. Do tych wyobrażeń dochodziła swoista teoria wymiarów a mianowicie, że my żyjemy w świecie dwuwymiarowym a tylko nasza wyobraźnia pozwala nam odbierać świat jako trójwymiarowy. Koniec życia to przejście do świata trójwymiarowego lub jednowymiarowego. To czy 1-dno czy 3-wymiarowy, nie jesteśmy w naszym świecie się przekonać. 50 2001-04-02 8 Od dłuższego czasu chodziła mi po głowie brydżowa teoria powstania istot inteligentnych, teraz ją dopiero zapisuję (jestem po kąpieli). Bóg i Materia są nierozłączni, być bez siebie nie mogą. Jest stan Wszechświata, w którym Bóg, może robić z Materią co chce, jest przecież wszechmocny i wszechwiedzący. Nudno mu jednak, bo wie co i jak o wszystkim i wszystko jest w stanie przewidzieć. Zagrałbym sobie w brydża pomyślał. No to nic prostszego sklonuję siebie jeszcze trzy razy i czwórka gotowa. Tak, ale co z tego, kiedy będę widział wszystkie karty i co to za gra. No to trzeba im dać wolny wybór pomyślał, no to im dał, a oni dali innym, bo po co mają grać z lepszymi lub równymi sobie, żeby przegrywać. No i wyszły takie jaja jak na planecie Ziemia gdzieś na zadupiu Wszechświata. 50 2001-04-02 22 Przez te wszystkie lata choroby jak i następne bez obecności Zosi przy mnie pewnie bym się nie dał rady „wybraniać” przynajmniej na jakiś czas (już od paru lat mam tyko większe lub mniejsze manie na wiosnę i na jesieni). 21.07.95 Po około 10-ciu latach wylądowałem na Klinice, poczułem się pewny siebie i prawie zapomniałem o chorobie. Znowu docierałem do tajemnic Wszechświata. Ale o historii potem, spróbuję napisać o „stanie ducha”. Biorę prozac, modny obecnie środek, (mam stan subdepresji). Wydaje mi się, że to ja prawidłowo odbieram - 41 - rzeczywistość, a tak zwani „normalni ludzie” tylko, dlatego mogą zachować się „beztrosko”, bo potrafią zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości (mam na myśli głupoty naszej cywilizacji). Obecny stan wydaje mi się dany mi jest przez Opatrzność, abym coś zrozumiał miał jakąś naukę na przyszłość. Dlaczego to dotyczy tylko mnie (może nie tylko, ale jakoś jestem wyróżniony). Szukam sposobów podbudowania sobie nastroju i ciągle wydaje mi się, że muszę coś dostrzec, zauważyć, zrozumieć. 05 2001-04-02 23 24.07.95 (poniedziałek) Pocieszyła mnie trochę myśl, że jak przyjdę do pracy to będę coś zapisywał i to mnie uspokoi. Przyszło mi do głowy, że nie może być dowodu na istnienie Boga (dla istot żywych w naszej postaci), bo gdyby był taki dowód to Bóg nie mógłby spełniać swoich funkcji. Jeśliby przyjąć, że wszystko jest celowe to moja subdepresja ma na celu żebym coś zrozumiał, albo przynajmniej myślał (produkował myśli do czegoś potrzebne). Istnieje poważne przypuszczenie, że jestem w okresie przejściowym i to może być stan obecny z tym związany. Chodzę do pracy i z powrotem na piechotę (Kopernika 26), bo to w jakiś sposób mi pomaga. Co trochę wracam myślami do Mamy i Gienki, Mama jest już bardzo słaba, nie może chodzić i marzy już o śmierci ma 86 lat. Porównuję cierpienie Gienki do swojego i wypada to na moją niekorzyść, ona nie może chodzić i wyraźnie mówić, a ja mam wszelkie szanse, że to jest przejściowe. Często wybiegam myślą w przód i zastanawiam się jak to będzie z umieraniem (czy będę musiał cierpieć, czy uda mi się bez cierpienia). Swoją drogą to dużo bym dał, aby móc poznać myśli Gienki ,dużo czyta, a nie może dzielić się swoimi myślami bardzo niewyraźnie mówi i ciągle się modli. Na jej przykładzie utwierdziłem się w potrzebie wiary w Boga. 25 2001-04-02 23 25.07.95 Często modlę się o to, żeby mi przeszło i doszedłem do wniosku, że jestem strasznym samolubem. Bo, jeśli pomyśleć ile jest nieszczęść na świecie to moje jest bardzo małe i daje się w końcu jakoś wytrzymać. Zastanawiam się, jaką drogę jeszcze wymyślić do domu, żeby była inna, ale nie mogę wymyślić nic oryginalnego. Przez te minione 10 lat remisji bywało, że czułem się szczęśliwy i beztroski. Być może poczułem się zbyt pewnie i dlatego zostałem ukarany, a - 42 - może tylko zawracany ze złej drogi. Dużo więcej wracam do wspomnień niż zwykle, bardzo często wracam do rodzinnych stron i próbuję doszukiwać się znaczeń tamtych przeżyć dla mojego obecnego życia. 37 2001-04-02 23 26.07.95 Chciałbym pójść w góry, ale nie ma chyba w Krakowie Krzyśka K, może uda mi się Zosię namówić w sobotę na wycieczkę do Lasku Wolskiego. Nie bardzo jestem w stanie określić swojego stosunku do Boga, chciałbym go wyrozumować, ale tak to się chyba nie da. 15 2001-04-02 23 29.07.95 Chciałbym coś zapisać ze swoich kotłujących się myśli, ale jakoś nie potrafię. Czytam książkę „Kalendarium Karola Wojtyły ( w spadku po Zofii Ł. )i nawet mnie to trochę zajmuje (wszędzie dopatruję się jakichś analogii do mojej osoby). 50 2001-04-02 23 4.08.95 r. Zauważyłem coś jakby poprawę nastroju, w związku z tym, że jakby coś wymyśliłem, a mianowicie, że nasze myśli robią jakiś ślad (zapisują się) gdzieś w jakimś polu (kronika Akaszy). Z pola tego Bóg jak z bazy danych czerpie informacje. Bóg nie może bezpośrednio oddziaływać na materię i my istoty rozumne spełniamy tą funkcję, dlaczego tak dużo biedy na świecie nie wiem. Bóg wpływa na nasze myśli a my na materię. 55 2001-04-02 23 7.08.95 Wczoraj była 15 rocznica mojego zachorowania. Święto Przemienienia Pańskiego, zachowuje w mojej pamięci obrazek z dzieciństwa też 6-tego sierpnia (odpust w Wilkowie) słoneczna pogoda, zapach pasty do butów, podwórek, ławka pod płotem. Nie wiem czy to, co napisałem i co dalej siedzi mi w głowie nie jest z jednej strony herezją a z drugiej czy nie jest objawem jakichś odchyłów psychicznych. Tęsknię już do tzw. stanu normalnego, ale jednocześnie zdaję sobie sprawę, że stałbym się mniej refleksyjnym i być może to jest cel mojego obecnego trenowania przez siły wyższe. - 43 - 20 2001-04-03 0 10.08.95 Wstępuję codziennie do kościoła, żeby się pomodlić (zadumać), wydaje się, że uzyskuję trochę spokoju, ale niepokój jakby zostaje ten sam. 23 2001-04-03 0 21.08.95 (poniedziałek) Cisza nawet, trochę kojąca wyłączyłem nawet radio. Byłem w sobotę na wycieczce z Krzyśkiem K. (po dłuższym okresie czasu) na Koskowej Górze, bardzo dobrze mi to zrobiło, bo jak przywołuję obrazki z tej wycieczki to mi trochę lżej. Była wyjątkowo otwarta kapliczka.pod szczytem . Wczoraj byliśmy z żoną na Kopcu Piłsudskiego i też dobrze to wspominam zwłaszcza siedzenie i zadumę na szczycie kopca. Myślę oczywiście nad tym, co było przed życiem i co może być po życiu. Czasami przeraża mnie myśl, że moja świadomość (nasza) może trwać wiecznie i wiecznie trzeba się będzie męczyć i stan obecnej subdepresji jest konieczny do należytego przygotowania się do życia po życiu. I jeszcze wydaje mi się, że Bóg potrzebuje nas jako narzędzi do wykonania swoich zadań (zamierzeń), a więc my jesteśmy integralną częścią Boga i dużo więcej wyjaśni się później tzn. w życiu po życiu. 45 2001-04-03 0 c.d. przepisywania z notatek Depresja wreszcie ustąpiła całkowicie. Odważyłem się wznowić zainteresowania sprawami „nadprzyrodzonymi”. Przeczytałem książeczkę o gestalt Eichelbergera chyba tytuł „Pomóc sobie”, oraz Luise Hey „Poznaj samego siebie” i „Poznaj swoją moc”, obecnie czytam „Siły życia” Gray’a. Zarekomendował mi jeden z lekarzy anestezjologów. Wszystkie zdarzenia wydają się być planowane dla mnie przez „siły wyższe” a czasem, że to ja w innym wcieleniu te zadania sobie zadałem. Gray w swojej książce proponuje zapisać swoje myśli i właściwie pod wpływem tej sugestii zabieram się do pisania a więc: Komentarz do str. 62. Jestem częścią Boga, żyję wiecznie, życie wieczne może być męczarnią (strasznym cierpieniem) i dlatego dzielone jest na - 44 - fragmenty (reinkarnacja) dopóki wieczność nie stanie się chwilą a cała materia świadomością. do str. 78. Wydaje mi się, że mam szczególne zadanie do wykonania w obecnej reinkarnacji. Obawiam się, że nie sprostam temu zadaniu (ocalenie Matki Ziemi), ale skądinąd jestem pewien, że już to uczyniłem (kwestia interpretacji czasu), bo inaczej nie dopuszczona byłaby sprawa do świadomości istot myślących. Istot myślących w takiej postaci, w jakiej ja obecnie jestem. - 45 - Rok 1996 czerwiec, wycieczka do Włoch, Zosia i Danka (wycieczka prawie do zwariowania) 25 2001-04-03 6 Czekamy z Zosią na odjazd do Włoch na autobus pod Domem Turysty. Patrzę a tu z nami czeka Danka. Po długim wahaniu podszedłem do niej i powiedziałem „dzień dobry” z zamiarem pogadania, ale ona tylko zdawkowo powiedziała, że będziemy mieli jeszcze wiele czasu podczas wycieczki to, pogadamy. No i właściwie to, nie pogadaliśmy a ciągle mi się wydawało, że jak ją spotkam to, będę miał (chciał) dużo jej powiedzieć. Nie dam rady opisać katuszy jakie wtedy przeżywałem. Zosia i Danka w jednym miejscu i jednym czasie. Na dowód tego, że nie było wesoło ze mną mogę przytoczyć fakt, że Zosia liczyła się z przerwaniem wycieczki (oczywiście przez nas dwoje, (o słońce wschodzi)). Był wyjątkowy czapul jakbym to dzisiaj określił. - 46 - Od dawna, nadal, Kraków, Krzyśki dwa, jeden M. drugi K. i Dzidek (brydż, turystyka, „filozofia”, polityka i piwo) 50 2001-04-03 6 Sprawadzam pocztę i nic i cisza 30 2001-04-04 6 Krzysiek M. (brydż, polityka, „filozofia”). Krzysiek K. (turystyka, „filozofia”, polityka i piwo). Dzidek („filozofia”, polityka, turystyka, brydż i piwo) Krzyśka M. znam jeszcze z czasów niepodległości tzn z przed 11.11.72 Poznaliśmy się za przyczyną Irka W.,z którym pogrywałem w brydża sportowego. Irek W. był świadkiem na moim ślubie, bo Pawła nie było wtedy akurat w kraju. Paweł siłą rzeczy został „tylko” chrzestnym Gusi (w późniejszym rozwoju mojej rodziny). Mogłem do ( Krzyśka M.) w każdej chwili wpaść. Wystarczyło wykonać telefon i zapytać mogę? . I pozwalał, najwyżej przesunął termin. A potrzeby do pogadania to ja zawsze mam w związku z „niezrównoważonymi” moimi stanami psychicznymi. Niestety coraz więcej wspominamy „byłych” brydżystów między innymi Krzysztofa Litwina, i syna brydżysty, który wcześniej „przestał” grać w brydża od swego ojca. Z Krzyśkiem K. natomiast mogłem i mogę nadal iść na wycieczkę nieomal w każdą sobotę. On sam ciągle chodzi i np. na Turbaczu był ponad 100 razy. Bywa „od zawsze” na „wczasach” u Wacka (przedtem jeszcze ze swoim ojcem u ojca Wacka) w Nowym Targu. Ja też bywam z Krzyśkiem u Wacka. Któregoś pobytu wieczorkiem popijaliśmy wódeczkę i był tam Stasek brat Wacka. Bardzo spodobało mi się, jak Stasek powiedział, że robi w glinie tzn. pracuje na milicji (mechanik samochodowy) i o swojej żonie wyrażał się „pani z którą mieszkam”. Swoją drogą to imię chyba ma jakiś związek z charakterem obydwaj Krzyśki są nad wyraz spokojni. Jaśki to są narwańce. Dziwne, że o sprawach niesympatycznym łatwiej się pisze (jest co pisać) a o normalnych to fajnie było i już. Z wycieczek to najbardziej utkwiła mi niemiła wycieczka na Leskowiec z Dzidkiem na czele (szkoda że nie chodzi już w góry). Zawsze wymyślił jakiś swój szlak np. na Kamiennik poprowadził nas po najbardziej stromym zboczu, uzasadnienie zawsze jakieś miał i nawet z reguły coś tam w uzasadnieniu „było”. - 47 - A propo Dzidek, pokazałem mu przedwczoraj swoje pierwsze „wypociny”, z których najbardziej sobie cenię „Romea dwa”. Jako jedyny z czytających przyczepił się (oprócz Krzyśka K. i oczywiście Andrzeja B.) do moich wywodów „filozoficznych” no i bardzo dobrze, bo o te wywody najbardziej mi chodzi. No tak, ale jesteśmy na Leskowcu, a właściwie na razie na Łamanej Skale, pogoda piękna jak w dowcipach z bacą. Po zaledwie paru minutach w stronę Leskowca jak nie zacznie lać, ale to tak, że woda „naturalnym korytem lała mi się do majtek. Miałem zapasową koszulę i nawet nią się chełpiłem, ale co z tego za wcześnie zmieniłem. A z Krzyśkiem K. to mieliśmy taką oto jedną z niezapomnianych wycieczkę. A to było tak. Hala Gąsiennicowa, Zawrat (żlebem po ubitym śniegu), Dolina Pięciu Stawów, Śpiglasowa Przełęcz (w kosówce czasami po pachy w śniegu) , Morskie Oko, Łysa Polana. Gdzieś tak przy Włosienicy ogladaliśmy w pełni księżyca Tatry. Po dojechaniu do Zakopanego chcieliśmy wypić zasłużone piwko, ale nie było tak dobrze jak teraz. Musieliśmy pójść na dyskotekę i zapłacić wstęp. Piwo było „Słowiańskie” po ile na łeba to już nie pomnę, ale na pewno nie po jednym. Z Dzidkiem była jeszcze jedna pamiętna do Doliny Białej Wody koło Jaworek. Dosyć szybko nam się skończyła dolina i at hoc (cholera nie wiem jak się to pisze) wymyślonym szlakiem Dzidka wyszliśmy na grań gdzieś w okolicy Wierchliczki. No to my granią w prawo a że pogoda była pikna i widoki ładne to dosyć duży kawałek powędrowaliśmy. Znowu nowym szlakiem Dzidka zaczęliśmy schodzić niby to wprost do zaparkowanej syreny (to był samochód, troje dorosłych i czworo dzieci). Po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że to nie ta szpara (wąwóz), co trzeba i musiałem już sam przez grzbiecik i był duży owczarek i kapeć a poza tym to już nic. Z wycieczek w Małe Pieniny to pamiętam taką jedną, we dwójkę tylko z Zosią. A pogoda była pikna. Homole, Wysoka, Durbaszka, Łysy i dalej do aż do Orlicy. W schronisku, ja od razu po piweczko tylko dla siebie, bo Zosia to nie, już przykładałem butelkę z piweczkiem do ust, a ona do mnie, daj łyka i wypiła mi całe piwo. Z Krzyśkiem K. i Sylwkiem (niestety, 2 lata ode mnie młodszy, prostata za późno) odbyliśmy w moim życiu najdłuższą wycieczkę. Mieszkaliśmy wtedy u pana P. na Chramcówkach. Pan P. to bardzo sympatyczny facet. Bywaliśmy u niego całymi rodzinami, z Dzidkiem i dziećmi a nawet Teresa i Wiciu no i Olo. Pan P. zaimponował mi tym, - 48 - że grał jako dubler w filmie (no tym narciarzu z czasów wojny) skacząc z kolejki linowej pod Kasprowym Wierchem). Wycieczka była na bazie malucha z Palenicy Białczańskiej poprzez Morskie Oko, Śpiglasową Przełęcz, Dolinę Pięciu Stawów, Krzyżne, Koszystą (bez szlaku), Gęsią Szyję, Rusinową Polanę i z powrotem do malucha. A Krzysiek M. opowiadał mi kiedyś, jak jakiś brydżysta impasował spadającą damę (nie policzył do trzynastu). - 49 - 30 2001-04-05 2 Dokończyłem rysować schemat fraktala. Alek ze 2 godziny temu przysłał mi emeil-a, aż mi lżej na duszy. Myślałem, że już o mnie zapomniał. Szopen. Paweł dalej milczy. 45 2001-04-05 4 Skończyłem projektować okładkę. 35 2001-04-05 6 Erdu to energia lub grupa energii typu „duchowego”, której przejawem jest to, że np. wierząc w wyzdrowienie wpływamy na materię. Na szczęście tego typu energia nie podlega manipulacji (nie możemy jej kupić za pieniądze) i tu jest miejsce dla interwencjii Boga. Fraktalizmem zaraził mnie Krzysiek K. podczas schodzenia (o wschód słońca) z Turbacza przez Kowaniec do Nowego Targu, opowiadał mi coś o chmurach, że są takie fraktalne. Czas jakiś potem jak pracowałem w szpitalu Rydygiera, byłem w szpitalnej kaplicy i podczas „zadumy” „zobaczyłem” coś, co nieudolnie powyżej spróbowałem oddać. Oczywiście było to więcej niż dwuwymiarowe. Wg takiego schematu działają wydawało mi się wszystkie układy. Od cząsteczki elementarnej aż do Wszechświata włącznie. Zastawki działają start stopowo. Jak się nagromadzi - 50 - wystarczająca duża ilość erdu poza materią otwiera się zastawka dolna (bing bang), a jak się nagromadzi jej wystarczająco dużo wewnątrz materii otwiera się zastawka górna bang bing. W trakcie przebywania erdu w materii następują przemiany erdu w materię i materii w erdu. Narodziny człowieka są takim bing bangiem, a śmierć bang bingiem. I tak oscylujemsja. Do wywodów „filozoficznych” zawartych, w „Romea dwa”, które poniżej cytuję: (..) Z naszych domniemań wyszło nam (z Andrzejem B.), że: • Wszechświat jest tylko jeden, jak Wszechświat to Wszechświat nie ma to tamto, jeśli jakiś układ wymienia „energię” z innym układem to automatycznie obydwa te układy należą do tego samego nadrzędnego układu, nie może być tak, żeby Coś powstało z niczego, a skoro tak to Coś nie może popaść w nicość, wynika z tego swoisty dowód na prawo zachowania energii, Wszechświat jest „perpetum mobile”, niemożliwe jest zbudowanie perpetum mobile będąc uwięzionym w układzie zależnym, układ niezależny nie może się podzielić na układy niezależne. • Myśl jest pewną postacią energii, nie jesteśmy w stanie jej mierzyć, ważyć, tak jak innych postaci materialnej energii przynajmniej na obecnym etapie rozwoju samoświadomych istot na planecie Ziemi , uwięzienie nas w układzie zależnym ogranicza możliwości sterowania naszym układem • To co określamy mianem Boga, jest pewną postacią „energii” wchodzącą w skład Wszechświata, poszczególne religie opisują tą samą „rzeczywistość” ale każda trochę inaczej (chociaż o to samo chodzi kiedy mówimy w naszej religii o życiu wiecznym, zmartwychwstaniu i reinkarnacji w religiach Dalekiego Wschodu) • Być może jest do pomyślenia taka geometria Wszechświata, w której każdy jego punkt jest jego środkiem • Jest tylko TERAZ - 51 - wrażenie czasu daje konfrontacja różnych stanów Wszechświata • Przemiany energetyczne we Wszechświecie dotyczą wszystkich układów zależnych wchodzących w jego skład (na planecie Ziemia gdzieś na zadupiu Wszechświata nic się nie zaczyna i nic się nie kończy) • Istnienie nasze po pobycie na planecie Ziemia nie musi się łączyć z posiadaniem samoświadomości a jest np. zbiorem informacji (żeby uzyskać samoświadomość potrzebny jest odpowiedni procesor upraszczając trochę np. nasze materialne ciało) • Czy błąd, który prowadzi do pozytywnych rozwiązań, jest błędem ? • To wszystko być może ma sens jeśli logika, którą się posługujemy jest logiczna. (..) przybyły mi jeszcze dwie „wizje”. W temacie TERAZ. A mianowicie znajdujemy się zawsze w układzie, który ma swój układ podrzędny (przeszłość) i nadrzędny (przyszłość). Przyszłości nie znamy, bo nie można „oglądać” układu nadrzędnego z pozycji układu podrzędnego. I w temacie ŻYCIE WIECZNE. Przyszło mi to głowy jak byłem z Pawłem w Bielsku-Białej. Jak to jest w moim zwyczaju, któregoś ranka poleciałem oglądać wschód słońca. Na dosyć pochyłym zboczu i śliskiej trawie jak nie pierdyknę na wznak. Nic mi się nie stało, ale jak oprzytomniałem to nie wiedziałem, na jakim świecie żyję. Umierając, umieramy dla tych, których układ opuszczamy. Sami przechodzimy do innego układu (stosownego czapula), aby móc się dalej doskonalić. 40 2001-04-05 7 Sprawdziłem pocztę, nic od Pawła nie ma To nic pewnie się pogodzimy nie raz już gniewaliśmy się. Do następnej manii i ITERACJO-OSCYLACJI. - 52 - - 53 -