zespół szkół w lubyczy królewskiej

Transkrypt

zespół szkół w lubyczy królewskiej
ZESPÓŁ SZKÓŁ
W LUBYCZY KRÓLEWSKIEJ
PUBLICZNE GIMNAZJUM
Małgorzata Matyjanka
Blaski i cienie życia w Lubyczy
(Z ŻYCIA CODZIENNEGO W LUBYCZY KRÓLEWSKIEJ
W LATACH 1956-1980)
PRACA NAPISANA NA KONKURS IPN
POD KIERUNKIEM
MGR ZDZISŁAWA PIZUNA
LUBYCZA KRÓLEWSKA 2006
WSTĘP
Naz ywam
się
Małgorzata
Mat yjanka.
Od
urodz enia
mieszkam
w Lubycz y Królewskiej. Uczęszczam obecnie do trzeciej klasy gimnazjum w
mojej miejscowości.
Z Lubyczą Królewską moja rodzina związana jest od trzech
pokoleń. Jako pierwsz y, krótko po ukończeniu Technikum Mechanizacji
Rolnictwa w Lublinie, os iedlił się tu mój dziadek Wiktor Litkowiec. Znalazł
pracę w Państwowym Ośrodku Masz ynowym. Pracował w tym zakładzie od
1959 roku do momentu jego likwidacji w 1992 roku. Spędził w Lubycz y swoją
młodość i wiek dojrzał y, tu się ożenił i żyje z rodziną do dziś. Kiedy jego
macierz yst y zakład pracy został rozwiązany, bardzo to przeż ył. W końcu
przepracował w nim 33 lata. Pełnił też tam funkcję kierowniczą, a przez
pewien okres był również sekretarzem Podstawowej Organizacji Part yjnej.
Ja t ych czasów nie pamiętam . Dziadka znam już jako emeryta. Do tej
pory nigdy nie było okazji, aby porozmawiać z nim o jego karierze
zawodowej i POM-ie. Dzięki tej pracy udało mi się nakłonić dziadka do
rozmowy,
a
t ym
sam ym
poznać
kawałek
historii
mojej
rodziny
i miejscowości. W Lub ycz y również mieszkają i pracują moi rodzice. Tato
nawet przez pewien czas pracował w POM -ie i grał w piłkę nożną w klubie
sportowym „Granica”.
Z Państwowym Ośrodkiem Masz ynowym związany był również pan
Ryszard Dzida (mój drugi rozmówca), który cztery lata (1976-1980) był
nawet
wicedyrektorem
zakładu.
W
latach
dziewięćdziesiąt ych
był
naucz ycielem w Technikum Mechanizacji Rolnictwa, gdzie zorganizował Izbę
Pamięci, w której znajdują się skromne eksponat y dot yczące historii szkoł y i
miejscowości. W 1992 roku przejął na stan do Izby Pamięci pamiątkowe
dyplom y i kronikę Państwowego Ośrodka Masz ynowego.
Mój kolejny rozmówca, pan Władysław Klimek, to człowiek bardzo
długo związany z Lubyczą. Obecnie ma 75 lat. Jest postacią niezwykle
barwną.
W
interesującym
mnie
społecznych i part yjnych, m. in.
okresie
pełnił
wiele
różnych
funkcji
był prezesem spółdzielni produkcyjnej
w Dębach i radnym Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie.
W mojej pracy korzystałam przede wsz ystkim z ustnych relacji wyżej
wymienionych osób, kt óre przez długie lata mieszkają w Lubycz y Królewskiej
i pracował y w Państwowym Ośrodku Masz ynowym . W czasie zbierania
materiałów do pracy miałam możliwość wglądu do kroniki przedsiębiorstwa,
zdjęć oraz wielu dyplomów, które otrz ymywał zakład w interesując ym mnie
okresie.
Mam nadzieję, że zdobyte przeze mnie informacje o ż yciu, pracy
i poglądach ludzi scharakteryzują epokę rządów Gomułki i Gierka w Lubycz y
Królewskiej.
© Wszystkie prawa zastrzeżone. Posiadaczami praw autorskich są: autor pracy Małgorzata
Matyjanka, opiekun pracy Zdzisław Pizun oraz Instytut Pamięci Narodowej. Ewentualne
wykorzystanie (elektroniczne lub w druku) tekstów każdorazowo musi uzyskać zgodę ww.
osób lub instytucji. Wykorzystany materiał musi posiadać adnotację, że pochodzi z pracy
napisanej na konkurs IPN pn. „Nadzieje i rozczarowania... Społeczeństwo polskie
w czasach Gomułki i Gierka. Doświadczenia świadka historii”.
BLASKI I CIENIE ŻYCIA W LUBYCZY
TROCHĘ WIADOMOŚCI O LUBYCKIM POM-IE
Państwowy Ośrodek Masz ynowy został pow ołany w marcu w 1949 roku
przez Centralny Zarząd Państwowego Przedsiębiorstwa Technicznego Obsługi
Rolnictwa. Powstał on na opustoszał ym terenie zniszczonej przez okupację
Lubycz y
Królewskiej.
Z
informacji
zawart ych
w
kronice
POM -u
dowiedziałam się, że nie było na t ym obszarze nic, oprócz niszczejącego
pałacu i grasujących w lasach band UPA. Pierwsze pomieszczenia zakładu
zlokalizowano więc w pałacu, ale już jesienią 1949 roku podjęto decyzję o
budowie, na terenie byłej już lokalizacji zakładu. O t ych czasa ch nie
zachował y się żadne dokument y, a ludzie, którz y mogli coś przekazać,
niestet y
nie
ż yją.
W
kronice
przedsiębiorstwa
przeczytałam
również,
że budowa najpotrzebniejsz ych budynków zakończ yła się w 1951 roku.
W następnych latach dobudowywano kolejne hale potrzebne do pracy. W
miarę rozwoju technicznego POM rozszerzał zakres działania zakładu i
zatrudniał nowych pracowników.
Było
pięcioletnim
inwest ycji
zapowiedzią
to
rezultatem
ogólnych
na lata 1956 -60,
przem ysłowych.
wzrostu
który miał
Początek
dobrobytu
wyt ycznych
w
planie
na celu zwiększenie tempa
rządów
ż ycia
zawart ych
Władysława
ludności.
Jesienią
Gomułki
1956
był
roku
społeczeństwo polskie entuzjast ycznie przyjęło powrót do władz y towarz ysza
Wiesława. Ludzie autent ycznie mu zaufali. Niestet y już w 1958 roku
obserwujem y powrót do prz yspieszonej industrializacji.
Właśnie wtedy pracę zaczął mój dziadek Wiktor Litkowiec. O początku
swej pracy w POM -ie mówi: „Zacząłem pracę jako zastępca kierownika
eksploatacji 1 października 1959 roku. Jak zacząłem pr acować, to skończył
się okres stalinizmu. To znaczy okres stalinizmu, to się skończył w 1956 roku,
a potem była taka trochę, jak to nazywają, „odwilż”. Już nie było takiego
nakazu, przedsiębiorstwa miały większą samodzielność. Już troszkę liczyły się
względy
a nie
ekonomiczne,
tylko
polityczne
w
zarządzaniu
przedsiębiorstwem”.
POM już od czasu powstania był podzielony na kilka wydziałów:
warsztat y,
grupa
instalacyjno
-
monterowa,
a
z
czasem
dołącz ył
doświadczalny zakład spedycyjno -transportowy. Tylko czte ry ośrodki w kraju
został y powołane przez Ministerstwo Rolnictwa do uruchomienia tego działu.
Tak działanie tego eksperymentalnego projektu wspomina dziadek: „Powstało
to, żeby zaoszczędzić na transporcie i jakoś go usprawnić, bo wtenczas Polska
była biednym krajem. Mało było środków transportowych, nie to, co teraz.
Ale wtedy
dysponowaliśmy
się ten eksperyment
nie
liczbą
powiódł,
około
bo
ani
60
POM
samochodów.
nie
był
Specjalnie
przygotowany
do świadczenia takich usług, ani spółdzielnie i PGR -y (na które projekt był
nastawiony). Ja wtedy pracowałem w tym dziale, ale nie trwało to długo,
dlatego że POM nie był przygotowany do tych czynności i pomysł szybko
upadł. W tym chodziło głównie o to, żeby odbierać towary z kolei i dowozić je
do magazynów PGR i spółdzielni. Ani przy przeładunku z wagonów do
samochodów, ani tym bardziej tam w PGR -ze nie było mechanizacji, więc
wydało się to niepotrzebne i wydział zamknięto. Kombinaty i spółdzielnie
wróciły jak dawniej do swoich samochodów i nimi przewoziły”.
Pod koniec lat 60–t ych produkcja przem ysłowa rosła głównie dzięki
poprawie wydajności pracy. Ludzie czuli się bardziej bezpieczni, nieznacznie
poprawił y się warunki życia. Ale gospodarka polska centralnie zarządzana nie
rozwijała się tak jak powinna. Nie było w ysokiego poziomu technologicznego
i ogólnie cywilizacyjnego. Mimo wielkich nakładów, nie nadszedł czas
dobrobytu, a rok 1968 kończ ył czas „małej stabilizacji”. Z biegiem lat gasła
legenda Gomułki, który obejmując funkcję I Sekretarza KC PZPR ciesz ył się
autent ycznym poparciem większości Polaków. Na skutek pogarszającej się
s ytuacji rynkowej, malało poparcie dla polit yki partii i Gomułki.
ZMIANA I SEKRETARZA
Podwyższenie cen żywności w grudniu 1970 roku spowodowało wyjście
robotników na ulicę w Gdańsku , Gdyni i Szczecinie. Sił y porządkowe uż ył y
broni, zginęli ludzie. Wydarzenia te doprowadził y do zmiany na stanowisku I
sekretarza KC PZPR. Gomułka postulujący zdławienie „kontrrewolucji” za
wszelką cenę, znalazł się w mniejszości. 20 grudnia 1970 r. Komit et
Centralny PZPR przyjął rez ygnację Gomułki i wybrał Edwarda Gierka
I Sekretarzem partii.
Tak o t ym opowiedział dziadek: „Nie było istotnych zmian w POM -ie
przy zmianie w kierownictwie z Gomułki na Gierka. Za Gomułki był system
bardziej nakazowy. Za Gierk a zrobiło się bardziej demokratycznie. Brał on
bardziej przykład z państw kapitalistycznych. Troszeczkę więcej swobody
wprowadził. Z kolei zadłużał się, ale za to było więcej inwestycji. Sporo
pojawiało się z Zachodu materiałów, sprzętu. Ale za to Polska m usiała płacić
dewizami, ale głównie węglem kamiennym i innymi surowcami, takimi jak
miedź. A z ludzkiej strony było lepiej. Więcej można było kupić”.
Pan Klimek tak to pamięta: „Gierek nabrał kredytów, to za te pieniądze
ludzie mogli się zapożyczać. Wted y zaczęto budowę w Lubyczy Zespołu Szkół
Mechanizacji Rolnictwa. Cała ulica Szkolna wtedy powstała i ja zbudowałem
swój dom. W sklepach pojawiły się towary z Zachodu. Cytrusy można było
kupić, ale to wszystko było złudne”. Pan Dzida wspominał: „Po 1970 roku
POM
przeznaczał
spore
sumy
na
pożyczki.
Powstało
wiele
mieszkań
zakładowych. Zakład przydzielał także działki pod budowy nowych domów. Ja
w tym czasie dostałem bardzo duży kredyt bankowy. Zresztą to był złoty okres
budowy domów. Gdy nastał Gierek dawano wspaniałe kredyty, na 1% tylko,
bez żyrantów, na hipotekę. Ja wziąłem 130 tysięcy złotych tej pożyczki na 40
lat. To wystarczyło, żeby ten dom postawić; wykończyć nie, ale postawić bez
problemu. Wyszło tak, że ja pod koniec lat 70 -tych z łatwością spłacałe m
raty. Zresztą wszystko łatwo i szybko spłaciłem jak przyszła wielka inflacja.
Teraz już takich kredytów nie ma. Wtedy właśnie był taki impuls budowlany.
Polska się odbudowała. Sama Lubycza się odbudowała. Jak ja przyszedłem
tutaj do pracy w 1969 roku, to było tylko parę domów. Na tej ulicy stał tylko
jeden dom parterowy i jeden dom piętrowy, i tyle na całej ulicy Szkolnej.
Ale w latach 70-tych to kilka w jednym roku powstawało”.
Obejmując funkcję I Sekretarza Gierek nie ciesz ył się powszechnym
poparciem i zaufaniem Polaków. Chcąc uz yskać społeczną akceptację nowe
kierownictwo partii musiało zaproponować obywatelom nową atrakcyjną
wizję przemian. Podstawą modernizacji polskiej gospodarki miał y być
zachodnie kredyt y i technologie. Popularny slogan tego okresu brzmiał: „ Aby
Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej ”. To wsz ystko ma potwierdzenie
w powyższ ych wypowiedziach moich rozmówców.
ROBOTNICZE PRZYWILEJE
Edward Gierek, wiedział że ważną rzeczą będzie realne podwyższenie
stopy ż yciowej ludności przez podwyżki płac i zasiłków dla najuboższ ych.
Szczególną poz ycję mieli przodownicy pracy, byli nagradzani, ich zdjęcia
wywieszano w gablotach na terenie zakładu. W gazetach publikowano o nich
informacje, nadawano im wiele odznaczeń. Wiele takich okazj i było w
związku z obchodami różnych świąt państwowych lub socjalist ycznych, np.
rocznica rewolucji październikowej cz y Święto Pracy.
Ludzie związani z kierownictwem partii dostawali nagrody w postaci
np. talonu na malucha. Jak to wyglądało w POM -ie wspomina dziadek:
„Zakład miał tak zwane mieszkania funkcyjne dla fachowców. To były
mieszkania zakładowe, a to na tyle dobrze, że
w jednym skupisku były, na
jednym osiedlu, w pobliżu przedsiębiorstwa. Blisko do pracy ludzie mieli.
Mieszkania utrzymywał zakł ad pracy, także dla pracowników to była wygoda,
a do tego czynsz był niewielki, a koszty ponosił głównie zakład”.
POM dofinansowywał różne przedsięwzięcia społeczne i kulturalne.
Opowiadał o t ym dziadek: „Faktycznie zakład pracy fundował poprzez
związki
zawodowe
różne
bilety
na
imprezy
kulturalne.
Nawet
artyści
przyjeżdżali na miejsce. Tu u nas w świetlicy występowała miedzy innymi
Joanna Rawik, Litwin, ten z „Psa cywila”. A w Tomaszowie to było dużo
znanych osób: Jan Pietrzak, Zatwarski (mój imiennik Wikt or), Tadeusz Ross,
Jacek Federowicz i wielu innych. Do kina można było jechać, pół ceny biletu
zwracał
zakład.
Związki
zawodowe
organizowały
takie
bale
różne:
sylwestrowe, zabawy choinkowe, jakieś inne zabawy rocznicowe. POM
organizował wycieczki. Były one raz, dwa razy w roku. Jeździliśmy w góry,
nad morze, czy na Mazury; to różnie było. Na mecze jeździliśmy często, nawet
raz na kwartał do Mielca. Tam była drużyna pierwszoligowa. Kolonie były
dla dzieci pracowników. Twoja mama jeździła. Zaczynała od Krasno brodu, a
potem coraz dalej – Piaseczno, bo tam na Pojezierzu Łęczyńsko -Włodawskim
to nasze stowarzyszenie TOR miało swój ośrodek szkoleniowo -wypoczynkowy;
do Korbilelowa jeździła, w Kokotku była. Ja byłem dwa razy na wczasach, co
POM dofinansowywał, raz w Muszynie, a raz w Orłowie”.
Pan Dzida również
o t ym wspomina: „Tamten okres to był właśnie
okres wycieczek oraz zbiorowych imprez takich jak: Dzień Kobiet, doroczne
zabawy choinkowe. To obowiązkowo cała załoga się wybierała i na przyj ęcie
się szło. Dopłacało się co prawda, ale w większej części płacił fundusz
socjalny”.
ROZRYWKI I CZYNY SPOŁECZNE
Partia
próbowała
integrować
społeczeństwo
zachętami
do
pracy
społecznej podczas tzw. cz ynów. Prz ykład szedł z góry promi nenci part yjni
pokaz ywali się z łopatą w ręku pracując prz y poprawie estet yki polskich
miast. Niepokojącym zjawiskiem lat 70 -t ych była jednak plaga pijaństwa
właściwie wsz ystkich grup społecznych. Szerz ył y się również inne zjawiska
patologiczne
tj.
łapówka rstwo,
chuligaństwo
oraz
brak
poszanowania
własności publicznej.
Potwierdzają to słowa pana Klimka: „Trzeba powiedzieć, że ludzie pili.
Pili do cholery! Ale w końcu nie za cudze. Nikt o jałmużnę nie prosił; sami
sobie na to zarabiali.”
Tak to również wspomina mój dziadek: „Tak na co dzień to po pracy
robotnicy spotykali się najczęściej w barze ″Pod kasztanami″. To była chyba
najczęstsza rozrywka. Młodzi chłopcy to grali w piłkę, a starzy musieli się
przyglądać. Klub to powstał dzięki pracownikom POM. Najbardziej to
zaangażował się dyrektor zakładu Kawałko. On lubił sport i założył taki klub.
Robotnicy przedsiębiorstwa dużo się udzielali przy budowie stadionu. Dzięki
czynom społecznym ten stadion powstał. Teren był bagnisty, nierówny.
Została wykonana melioracja, osuszanie tego gruntu, odwodnienie, a później
wyplantowanie. Zrobiono skarpy i wybudowano ten pawilon socjalny. Jest to
bardzo poważna zasługa przede wszystkim pracowników POM i młodzieży z
technikum. Mieli oni również duży udzi ał w budowie przedszkola. Poza tym
jakieś chodniki układaliśmy i tym podobne rzeczy. W ogóle czyny społeczne
były modne w tym czasie. Początkowo po pracy się zostawało i wykonywało
się
różne
prace porządkowe. A
później
w
wolne soboty trzeba było
przychodzić na czyn. To było dobrowolne, ale obowiązkowe. Jeśli ktoś nie
przyszedł, to już kierownictwo na niego źle patrzyło. Dawali mniejszą
możliwość zarobku. Nie awansował, kto na czyn nie przychodził. Czyny były
głównie wykonywane na rzecz zakładu, ale też na r zecz Lubyczy”.
Czyny społeczne bardzo miło wspomina pan Dzida: „Wtedy myśleliśmy, że
czyny społeczne to jest coś zupełnie naturalnego. Najczęściej rzucał hasło
naczelnik gminy. Wychodziliśmy na przykład do wytyczania ulic, wykonywania
poboczy, układania chodników. Każdy to rozumiał, że to, co robi, to jest dla
dobra jego
miejscowości.
Ja
nie
odczuwałem
czynu
społecznego jako
pańszczyzny czy katorgi. Szło się z przyjemnością, bo później widziało
się efekty, że coś zostaje po tym. Właśnie wtedy w tych czynach powstały
zarysy dzisiejszej Lubyczy. Szło się wesoło, z żartami. Pod koniec oczywiście
była
kiełbaska,
piwo.
Wszyscy
razem.
Nie
widziałem
jakiegoś
złego
nastawienia. Nie. Właśnie było tak, że idziemy, to idziemy. Byłoby wstyd, że
ten poszedł, tamten poszedł, a ja nie poszedłem. Byłoby bardzo wstyd takiemu
komuś, a tym bardziej, gdy czyn dotyczył swojej ulicy, czy w pobliżu swojego
zakładu pracy. Zawsze stawali wszyscy”.
Pan
Klimek
nie
prz ywiązuje
większej
wagi
do
sam ych
cz ynów
społecznych, bardziej do czasu ich wykonywania: „Było takie hasło za
Gierka: ″Dałeś nam sobotę, zabrałeś niedzielę″. Bo czyny były zazwyczaj
w niedzielę. Nie było kiedyś tak jak teraz, że sobota była wolna. Wszyscy
pracowali w sobotę. Nawet urzędnicy w urzędach. A żeby czyn odrobić trzeba
było pracować w niedzielę, a czasem i w święta!”
MŁODZIEŻ
Prz y
POM
przedsiębiorstwu
istniała
szkoła
wykwalifikowanych
prz yzakładowa,
robotników.
dostarczająca
Niestety
pracownicy
zakładu nie mieszali się w sprawy s zkolne, więc nie za wiele o niej wiedzą.
Ale
dbano
o
w prz yzakładowym
młode
hotelu
pokolenie,
zapewniono
robotniczym,
zachęcano
słuchaczom
do
gry
miejsca
w
klubie
sportowym. Wielu młodych chłopców korzystało z tej propozycji, była to dla
nich szansa wyjazd u z rodzinnej wsi i pewna praca w dobrze prosperującym
Państwowym Ośrodku Masz ynowym.
Pan Klimek opowiadał jak wówczas młodzież spędzała czas wolny:
„Żaden młody człowiek nie miał wakacji. Ten, co się uczył zaraz jakąś robotę
dostawał. Też musiał pracować na rzecz Polski Ludowej. I to nie było tak, że
płacili, to było w ramach czynów społecznych”. Mówi również, jak to się
starsza młodzież bawiła: „Młodzież to miała taką rozrywkę, że sobie zabawy
organizowała.
Wtedy
odpowiednich
miejsc
nie
było,
świetlic
żad nych.
Organizowali to gdzie się dało, gdzie podłoga była albo „na dechach”, czyli
na scenie w parku. W Hrebennem była taka stodoła przy samym torze
kolejowym. I jak pociąg jechał, to się mało co nie zawaliło razem z tymi, co
tam tańczyli. Tam co niedziela były zabawy. Oczywiście w Adwent czy Wielki
Post, to nie, ale w lecie to mnóstwo ludzi tam przychodziło z Hrebennego i
okolic. Popili trochę niektórzy, ale zawsze hałas był tam niesamowity”.
ZAOPATRZENIE
Kredyt y i dynamiczny rozwój wielkich inwest ycj i miał y na celu
w zamierzeniach ekipy Edwarda Gierka „pozyskanie klasy robotniczej”. Na
początku
lat
70 -t ych
anulowano
podwyżki
mięsa
i
innych
art ykułów
żywnościowych, a podniesiono emerytury i najniższe płace. Edward Gierek
propagował hasło budowy „drugie j Polski”. Na półkach sklepowych pojawił y
się
kakao,
kawa,
owoce
cytrusowe,
zagraniczne
meble
i urządzenia
gospodarstwa domowego, samochód Fiat 126p miał być dostępny dla każdego.
O
swoich
marzeniach
dot yczących
kupna
samochodu
i
innych
trudnościach z zaopatrzeniem mówi pan Dzida: „Kiedy chciałem kupić
samochód, to pojechałem na giełdę. Kupiłem malucha w 1976 roku. To było
coś. Już o tym marzyłem jak byłem na studiach. Kupiłem go za taką samą
cenę, jak wcześniej postawiłem dom. To znaczy on kosztowa ł więcej niż
fabrycznie, niż cena fabryczna. Oczywiście musiałem po niego pojechać aż do
Warszawy. Po paru latach eksploatacji postanowiłem wymienić opony, to
najprościej i najbliżej mogłem je dostać w Katowicach. Tam były przydziały
górnicze i górnicy te opony sprzedawali. Oczywiście pojechałem do Katowic
pociągiem i dwie opony sobie przywiozłem, bo więcej nie dałbym rady sam.
Tylko dwie opony i to trzeba było się z tym chować, bo potrafiono ukraść w
drodze. Szyte miałem specjalne torby z materiału, żeby n ie było widać, że to
opony wiozłem. W każdym razie dopiero tam można było je dostać. Głównie
do Katowic jeździli ludzie za wędlinami. Workami je stamtąd przywozili, bo
było
lepsze
zaopatrzenie
dla
górników.
Górniczy
stan
to
był
bardzo
hołubiony. Tam było w szystko, a u nas nic nie było. Trzeba było jechać albo
do Warszawy, albo do Katowic, żeby coś kupić. Jak ludzie jeździli, to
przywozili bardzo dużo dla siebie, swoich bliskich, znajomych, sąsiadów”.
Dziadek
opowiadał
żywnościowych:
o
„Jak
podobnym
brakowało
sposobie
tych
zdobywania
artykułów,
to
się
art ykułó w
kombinowało.
Samochody jechały z towarem gdzieś na Śląsk czy do Małopolski. To się
podawało kierowcom: ″kup mi kilogram kiełbasy czy jakiejś innej wędliny″,
bo się miało jakąś imprezę czy coś. To kiero wca tam kupował i przywoził w
workach tą kiełbasę. Nawet piwa nie było u nas na bieżąco, tylko jak dostawa
była, to każdy leciał na piwo. Ogólnie jak coś nowego do sklepu przywieźli, to
wszyscy gonili do sklepu”.
Sukcesy gospodarcze epoki gierkowski ej wiązał y się z dalszym wzrostem
zadłużenia, brakowało kontroli stanu gospodarki. Rozszerzano inwest ycje, a
na rynku wystąpił y niedobory niektórych towarów, był y to pierwsze oznaki
załamania gospodarczego.
MILICJA OBYWATELSKA
W maju 1971 roku Sejm PRL u chwalił ustawę o kodeksie wykroczeń,
rozszerzając t ym samym możliwości skaz ywania obywateli bez wyroków
sądowych. Uprawnienia Milicji Obywatelskiej wzrosł y, a służby te nie
ciesz ył y się sympatią społeczeństwa, nawet u zwykł ych szarych obywateli.
O t ym, że nieludzki stosunek miała milicja do ludzi opowiada pan
Klimek: „Oni czepiali się, to fakt. Żona kiedyś wyszła na krzyżówkę, bo tam
wtedy był przystanek autobusowy. Dwóch milicjantów zaatakowało idącego
chłopa (no może on sobie lekko wypił, ale to nie było nic strasznego). Zaczęli
go lać; a wokół tłum gapiów. Żona, jako kobieta nie mogła na to patrzeć,
odepchnęła tych oprawców i akurat autobus nadjechał, to wzięła tego
człowieka do autobusu wsadziła. Później przyszli i mówili do mnie, że moja
żona nie daje im obowiązków milicjanta spełniać i że wyciągną z tego
wnioski. A ja siadłem napisałem do Komendy Głównej w Warszawie i
opisałem to wszystko.
Zareagowali
bardzo szybko, w
ciągu tygodnia.
Przyjechali do żony i przywieźli tych oprawców, żeby wymierzyła im ka rę. To
ona powiedziała, żeby więcej tego nie robili, to ona im to daruje. Nawet tak
było, że ktoś się lekko na nogach zachwiał, był bity. Nawet jeden człowiek
miał rękę złamaną przez milicjanta. Było tak, że jak któryś wyszedł z gospody,
to go leli i ciągnęli na posterunek i tam mu jeszcze wpirzyli i karę musiał
płacić. Kolegia takie zrobili do spraw wykroczeń i sądzili czy winien, czy nie
winien. Postępowali jak gestapo. Nawet kiedyś na konferencji partyjnej
zabrałem głos i powiedziałem, że to metody zapoż yczone z gestapo, a to
bardzo obrażało władze PRL. Nawet to doszło do komendanta głównego i
chcieli mnie przesłuchać, ale się wywinąłem”. Natomiast pan Dzida był
wzorowym obywatelem i tak o t ym opowiada: „Nigdy nie miałem konfliktów z
władzą. Wręcz odwrotn ie, namawiali mnie do wstąpienia do ORMO. Akurat od
tego
byłem
z
daleka.
wykańczaliśmy
Tylko
pierwsze
raz
piętro.
miałem
Byliśmy
jeden
incydent
ubabrani
jak
zaprawami.
z
żoną
W
tym
momencie wpadł do nas jakiś pan. Przedstawił się, że jest z jakiejś kontrol i
wewnętrznej i chciał zobaczyć, co my tu mamy, jakie mamy wyposażenie i co
my w tym domu trzymamy. Jak zobaczył, że rozbabrane wszędzie, że tu nic nie
ma, grzejniki w najgorszym gatunku, tylko oboje tyramy, to przeprosił i
poszedł. Był tak jakby nasłany d o kontroli. Jak my się tutaj możemy budować,
z jakich środków? A ja akurat miałem kredyt”.
Jak widać środki stosowane przez aparat prz ymusu władz y socjalist ycznej
dotknęł y również mieszkańców Lubycz y
KOŚCIÓŁ
Pierwsze porozumienie miedz y rząd em PRL a Episkopatem zostało
podpisane w 1950 r., ale władze komunist yczne bardzo szybko oskarż ył y
księż y
i
hierarchów
kościelnych
o
działalność
niezgodną
z
tekstem
porozumienia. Biskupi polscy w maju 1953 roku wystosowali list do władz, w
którym kryt ykowali m. in. wymuszanie na księżach ślubowań wierności
państwu. Konsekwencją wieloletnich zadrażnień we wzajemnych stosunkach
państwo-Kościół
było
aresztowanie
prymasa
Stefana
W yszyńskiego
we
wrześniu 1953 roku. Rząd wydał oficjalny komunikat o odsunięciu gło wy
polskiego Kościoła od wypełniania swej funkcji. Po dojściu Gomułki do
władz y w październiku 1956 r. zwolniono prymasa z więzienia. Wzajemne
stosunki był y poprawne do roku 1965, gdy t ym razem zatarg został
spowodowany
listem
biskupów
polskich
do
biskupów
niemieckich
i
obchodami rocznicy Millenium, cz yli 1000 -lecia chrztu i istnienia państwa
polskiego. Obchody religijne i państwowe zainaugurowane w Gnieźnie
przebiegał y oddzielnie, a nawet konkurował y ze sobą. Ogromna część
społeczeństwa w t ym czasie jednak manifestowała prz ywiązanie do religii i
tradycji chrześcijańskiej.
Pan Dzida, jak i mój dziadek podobnie charakteryzują stosunki międz y
partią a Kościołem. Pan Dzida mówi o t ym: „Wcale nie było tak, że nie można
mi było czegoś. Chciałem wziąć śl ub w kościele – wziąłem, chciałem ochrzcić
dziecko w kościele – ochrzciłem, chciałem chodzić do kościoła – chodziłem;
byłem człowiekiem partii – byłem. Nie miałem za to żadnych konsekwencji.
Nigdy nikt mi z tego powodu nic nie powiedział. Być może te zakaz y odczuwali
ludzie na wysokich stanowiskach, ale taka zwykła klasa robotnicza była poza
ściganiem za wiarę.” Inaczej było z panem Klimkiem: „Władza czepiała się
tego, że ktoś chodził do kościoła, bo to złe oddziaływanie było religii. W
szkołach nie było tego przedmiotu. Kiedyś jak planowane były jakieś
uroczystości kościelne w Lubaczowie, to podjechał pod dom jakiś samochód i
wypytywał jakiś pan żonę, czy ktoś się tam nie wybiera. To się ona sprytnie
wywinęła. Powiedziała, że ona nie ma czasu się tym zajmow ać, a sama
pojechała pociągiem. I dużo ludzi z Lubyczy tam jechało, ale nikt o tym nie
mówił, bo się bali. Jak kościół budowaliśmy, to księdza Urbanika zamknęli.
Bardzo się w tą budowę ludzie angażowali; w stawianie salki katechetycznej
również. To było dla dzieci, żeby miały się gdzie religii uczyć. Nawet mój syn
pieniądze ze zbiórki ziół przeznaczył na budowę tej salki. A uzbierał dużo.”
W dekadzie Edwarda Gierka władze był y dość powściągliwie, ale ciągle
starał y się podważać poz ycję Kościoła, a hie rarchia kościelna unikała
zadrażnień.
Ocz ywiście przełomowym momentem był wybór kardynała Karola
Wojt ył y na papieża 16 października 1978 roku i jego pierwsza pielgrz ymka do
Ojcz yzny w czerwcu 1979 r. Na spotkanie z Ojcem Świętym poszedł cał y
naród, któremu raczej już nie po drodze było z władzą komunist yczną.
STOSUNKI MIĘDZYLUDZKIE
W latach siedemdziesiąt ych władza komunist yczna rozszerz yła granice
wolności, tolerowała istnienie alternatywnych ośrodków opiniotwórcz ych,
zwłaszcza po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie. Opoz ycja demokrat yczna,
która się wtedy pojawiła (np. KOR), nie zamierzała obalać istniejącego
s ystemu, m yślano raczej o jego przebudowie, chciano wpł ynąć na postaw y
zarówno rządzących, jak i rządzonych. U nas w Lubycz y czas pł ynął wol niej,
narzekano, był y trudności z zaopatrzeniem, ale moi rozmówcy z sent ymentem,
a nawet z nutką nostalgii mówią o latach swojej młodości.
Wspomina o t ym pan Klimek: „Były ciężkie czasy, ale i obrona ludzi
była. Ludzie byli ze sobą bardziej zżyci, sprawie dliwsi. Solidarni ze sobą.
Żyło się biedniej, ale solidarniej”. Tak to pamięta mój dziadek: „W czasach
socjalizmu w pracy była lepsza atmosfera. Ludzie byli bardziej koleżeńscy,
bardziej skłonni do pomocy.
Nie jak teraz. Obecnie to każdy dba o swój
interes. A kiedyś to było tak bardziej solidarnie. Jeden drugiemu pomagał.
Donosicielstwa też nie było”.
Pan Dzida mówi o tym z punktu widzenia wicedyrektora: „Stosunki
między zwierzchnikiem a pracownikiem zależą też od samych ludzi, nie od
systemu. Na pewno w ładza była kiedyś postrzegana jako coś ważniejszego.
Większy się przed nią miało respekt. To pan dyrektor, a to pan kierownik.
Dzisiaj to już nie robi na nikim wrażenia. Dzisiaj są ludzie bardziej
wykształceni, bardziej równi sobie. Gorzej, że jest taka be zgraniczna
uległość. Pracownik nie powie nic kierownikowi, bo go zwolni. Jak ja byłem
wicedyrektorem POM-u, to rozmawiałem ze wszystkimi, nawet ze sprzątaczką.
Pierwszy się jej ukłoniłem zawsze. To kwestia charakteru i wychowania. Z
każdym rozmawiałem i ni e miałem oporów. Jak równy z równym. Trzeba być
człowiekiem. Trzeba szanować człowieka”.
ZAKOŃCZENIE
Uważam, że ciekawe są wspomnienia ludzi o atmosferze tamt ych
czasów. Zaskocz ył y mnie ich poz yt ywne opinie o t ym okresie. Był y one
zupełnie inne niż te, które przecz ytałam w podręcznikach i książkach
historycznych.
M yślę, że dobra ocena czasów socjalizmu w Polsce wynika z faktu, iż
moi rozmówcy byli wtedy po prostu młodzi, zdrowi i zajmowali jednak
kierownicze stanowiska, które w nasz ym lubyckim społ eczeństwie dawał y im
uprz ywilejowaną pozycję. Na podkreślenie zasługuje to, że wypowiedzi był y
szczere i obiekt ywne, na co panowie będący na zasłużonej emeryturze mogli
już sobie pozwolić w demokracji.
Rządy Władysława Gomułki zakończ ył y się rozlewem robo tniczej krwi,
dekada Edwarda Gierka określana (przez jednych z ironią przez innych z
uznaniem) mianem „dynamicznego rozwoju” – „budową drugiej Polski”,
zakończ yła się masowymi protestami mieszkańców Wybrzeża. Robotnicy nie
wyszli jednak poza bram y okupowan ych zakładów pracy. Władza zgodziła się
na negocjacje ze strajkującymi, a zmiana ekipy rządzącej odbyła się t ym
razem bezkrwawo.
Na zakończenie chciałabym jeszcze wspomnieć o Państwowym Ośrodku
Masz ynowym, dziś już nie istniejącym. Taki zapis znajduje się w kronice
zakładu pod datą 1980 rok: „Przedsiębiorstwo odczuwa brak tematu pracy dla
wydziałów warsztatowych z uwagi na cofnięcie zamówień kooperacyjnych.
[...] Sytuacja społeczno -polityczna, jaka zaistniała w II półroczu w kraju
negatywnie rzutuje na wyn iki i realizacje zadań w zakładzie. Odczuwa to
głównie
Wydział
Transportu
/brak
rozładunku
towarów
w
zakładach
strajkujących/ oraz wydziały warsztatowe z uwagi na braki materiałowe.
Pomimo napiętej sytuacji w kraju, stosunki międzyludzkie w zakładzie
układały się dobrze, strajki nie miały miejsca. Właściwa atmosfera umożliwiła
pełną realizację zadań”.
M yślę, że ten cytat jest potwierdzeniem wypowiedzi moich „świadków
historii” z Lubycz y Królewskiej, że w naszej miejscowości było dużo
życzliwości, ludzie byli ze sobą zżyci i solidarni. Zmiany, które „wstrząsał y”
Polską na przełomie epok, do nas docierały z duż ym opóźnieniem i łagodniej
wpł ywał y na nastroje ludzi tu mieszkających.

Podobne dokumenty