OPOWIADANIE
Transkrypt
OPOWIADANIE
OPOWIADANIE Marcin Inkielman [email protected] Spis treści Głupiec.......................................................................................................................................................3 Pojedyńczość Czerni.............................................................................................................................4 Koniec początku....................................................................................................................................6 Róża.......................................................................................................................................................8 Antybaśń..............................................................................................................................................10 Sanktuarium.........................................................................................................................................12 (że tak powiem) Przebudzenie............................................................................................................15 Milczenie.............................................................................................................................................17 Koniec ciszy........................................................................................................................................20 Ostatnie stadium metamorfozy............................................................................................................23 Anioł, Duch, Jednorożec i Ryba...............................................................................................................25 Stworzenie świata................................................................................................................................26 Wiara...................................................................................................................................................29 Ciemny tajemniczością pokój..............................................................................................................30 Wiatr....................................................................................................................................................31 Jednorożec idealistą ograniczonym........................................................................................................................32 Wyspa i Ryba.......................................................................................................................................33 Klaśnięcie jednej dłoni........................................................................................................................36 Labirynt....................................................................................................................................................39 JEDEN.................................................................................................................................................40 DWA...................................................................................................................................................42 TRZY...................................................................................................................................................44 CZTERY.............................................................................................................................................46 PIĘĆ....................................................................................................................................................49 SZEŚĆ.................................................................................................................................................51 Głupiec Pojedyńczość Czerni Jeśli chcesz, pobędę z Tobą przez chwilę. Jeśli chcesz, pomogę Ci wyrzec to jedyne godne wymówienia słowo. Słowo, które jest, które będzie - nie myśl o przeszłości.. Czy wiesz co to ból? Ból to jesteś Ty. fragment ,,Parę słów o sobie” Wybwymii'ego Urodził się człowiek. Z punktu widzenia wieków jest to nic nie znaczący fakt, jednak dla niego samego, zdarzenia tego nie można pominąć. Człowieka tego, jako że początkowo nie posiada on niczego i to zarówno w sensie materialnym jak i duchowym, będę dla uproszczenia nazywał Głupcem. Głupiec wychowuje się w normalnej rodzinie jakich wiele. Stopniowo rozwija się, nabiera doświadczeń. Potrafi już częściowo zapanować nad dostrzeganymi przez niego elementami świata. Chwila, którą będę próbował zaraz opisać jest jedną z wielu, w których Głupiec usiłuje dociec powiązań swojego bytu, (o którym dopiero co zaczyna dowiadywać się jego umysł) z hipotetycznymi istnieniami przepełniającymi wszechświat. Nie można przecenić znaczenia tej chwili. Istotne znaczenie ma również sceneria, w której znajduje się nasz bohater. Głupiec jest w pokoju, w którym zapalono małą lampkę naftową. Godzina trzecia nad ranem, jesień. Za oknem cicho. Głupiec kontempluje ruszające się cienie... Pusto, pusto, pusto,... Dostałem się za kraty świata. Tęskno mi za morzem, wiatrem, gwiazdami, niebem, Pełnią. Czy naprawdę jesteśmy przykuci łańcuchami do Wielkiego Bezruchu? Płomyk stanął i błyszczy kiwając się. Czy to już To Miejsce, mój przewodniku? Jest szaro, ponuro i chłodno. Opary unoszą się znad bagna w którym poruszają się bezgłowe węże. Święte miejsce, suche, pełznące, Święte miejsce. W moim plecaku wciąż znajduje się skarb. Jego dotyk dodaje mi otuchy i choć w ciemnościach nie mogę Go zobaczyć, wiem, że ciągle jest na swoim miejscu. Jeszcze jedno, ostatnie niebo zginęło. Jak smutno umierają gwiazdy! Ich blask już jest tylko blaskiem bezsilnym, białym, cichym, samotnym. Kolejny wieczór zapadł. Czy przyjdzie następny ranek? Patrzę w czerń. Szare cienie są wszędzie. Podchodzą, biorą mnie za ręce, masują, pieszczą. Nie chcę wierzyć. Moja słabość sprawia ból. Moja żądza, moje pragnienia to słabość. Jestem słabością i bólem który sobie sprawiam. Słabość to siła człowieka, lecz boli. Słabość to człowiek. Ból. Znów mam walczyć. Znów nurzać w owej pustej pełni. Będę żył w mroku i marzył o poranku kochając księżyc jak pamięć o słońcu. Zimno. Zgubiłem ogień, który grzał moje wątłe ciało. Zostało jedynie uczucie pustki, ciszy. Nie ma nic. Pojawia się coś. Potem znów nie ma nic. Wielka róża czy mała? Róża odegra w życiu Głupca doniosłą rolę. W tej chwili jeszcze się z nią nie zetknął jednakże już zaczyna domyślać się jej istnienia. Koniec początku Niech zginie nadzieja. Świat niechaj zamknie się pode mną i nade mną. Zewsząd niech otoczy mnie chaos i bezład, załamie się każde oparcie, którego dotkną moje stopy, którego uchwycą moje dłonie. Wtedy stanę się centrum wszechrzeczy, jedyny i niezliczony, umieszczony w punkcie i wszechobecny. Będę mógł dostrzec swoją własną obecność, która rozrośnie się pod naporem spojrzenia oka duszy, zasilana nieucieleśnioną energią kosmosu. Zrodzi się głos, by wypowiedzieć słowo Początek. Chaos nada kształt nieustannie rosnącemu bytowi. Światło stanie się palące i rozpłynie się po całym ciele, które odzyska życie odnowione miejscem wyjętym poza czas. Zaklęcie Ferho. Głupiec wyjeżdża z domu, długo jedzie koleją, wysiada na małej stacyjce, gdzieś w lesie. Zarzuca plecak na plecy i niepewnym krokiem rozpoczyna swą wędrówkę. W poniższym fragmencie pojawią się nowe postacie. Nie staraj się jednak proszę, w sposób jednoznaczny odbierać ich jako odrębnych względem Głupca. Jeśli jednak tak będzie Ci łatwiej, nie będę się upierał przy tej uwadze. Przy drodze stał krzyż - całkowicie czarny na tle zachodzącego słońca. Wszystko było w idealnej harmonii. Czerń i czerwień przeplatały się ze sobą udając swoje przeciwieństwa. Teraźniejszość stapiała się w jedno z przeszłością a przyszłość znalazła sobie miejsce gdzieś w niepamięci i jako zjawisko czysto abstrakcyjne i nierealne, całkiem obojętne). Przy drodze, na kamieniu siedział Starzec. Siwe, długie włosy wystawały spod szarego kaptura. Na kolanach leżał kij powykrzywiany jak wąż. Starzec czekał. Po niebie przeleciały ptaki skrzecząc wściekle. Zniżające się słońce zaczęło już zatracać swoją okrągłość. Powiał wiatr siejąc uczucie oczekiwania. Drogą biegnącą przez pola fosforyzujące złotem nadchodził Głupiec gwiżdżąc beztrosko. Gdy spostrzegł nieruchomą sylwetkę Starca, przerwał w pół dźwięku i zatrzymał się w pół kroku. Ich spojrzenia spotkały się. Po chwili, którą należałoby chyba nazwać początkiem a która może trwała wieczność, Głupiec spuścił wzrok i zaczął się powoli zbliżać. Starzec, ciągle nieruchomy, patrzył przenikającym wszystko wzrokiem. W pewnej chwili, jego wargi poruszyły się a oczy zaiskrzyły. Głupiec zatrzymał się. Zdawać by się mogło, że każdy ruch przybysza jest w najmniejszych szczegółach badany. Wszystko dookoła zniknęło a Głupiec nie potrafił zrobić nic innego jak tylko pochylić głowę w pokorze. Starzec wstał i zaczął mówić słowa zaklęcia Ferho. Głupiec podniósł głowę i spojrzał w oczy Starca. Z głębin wypłynęła czerń i w jednej chwili zawładnęła wszystkimi zmysłami i całym umysłem. Gwiazdy rozsiały się wokół. Głupiec krzyknął. Cienie wypełzły z głębin zachęcone zgaśnięciem słońca. Łyk zaczerpniętego powietrza niósł chłód świadomości opuszczenia. Oczy Głupca napełniły się łzami a z gardła wydobył się szloch. ...wtedy stanę się centrum wszechrzeczy, jedyny i nie zliczony. Starzec przerwał zaklęcie. Uśmiechał się. Na wyciągniętej do Głupca dłoni spoczywała mała szklana kula. Wiatr rozsiał złoty pył. Kula pojaśniała od wewnątrz. Blade światło ognika rozpaliło wszechświat, który płonął teraz bursztynem. Jasność ukazała wielką, otaczającą Głupca przestrzeń. Na niebie, oświetlając pustynię rozmaitości, paliło się bursztynowe słońce. W ciszy zabrzmiały niezrozumiałe, niszczące każdy sen słowa: - Gdy patrzy w słońce - widzi ciemność. Gdy zamknie oczy - jasność sama przybywa. Głupiec klęczał. Na ziemi leżała bursztynowa kula. Chwycił ją w dłonie jakby kradł światu skarb największy. Zerwał się na nogi i pobiegł wśród płonących złotem zbóż. I znów był tylko czarny krzyż spowity w czerwień oraz szara, coraz bardziej ginąca w mroku sylwetka Starca patrzącego w dal. Drzewa kołysały się wrogo. W ich głębi, między wstęgami wiatrów, niewidzialny Obserwator zadrżał z rozkoszy podniecony widokiem nowego. Uniósł w górę dłonie wołając siły poddańcze. Gdy przybyły, kazał im nieść się w ślad za Głupcem. Odkrył bowiem w jego duszy coś co wymykało się poza zasięg zrozumienia. Prawdę powiedziawszy jeśli chodzi o Obserwatora, to w pewien sposób ze sobą współpracujemy. Za to, że ja go opisuję on dostarcza mi cennych informacji o Głupcu i czasami będzie mnie wyręczał w różnego typu komentarzach sytuacyjnych. W sposobie w jaki go wprowadziłem do opowiadania nie należy się dopatrywać jakiejkolwiek symboliki - ot jakoś musiałem to zrobić. A oto kolega Głupca, poznany w drodze: Słońce paliło i rozgrzewało do niemożliwości powietrze, które na wzór mazi lepiło się do wszystkiego i wypełniało każdą dziurkę mającą nadzieję w półcieniu zapomnieć o ogniu spływającym z nieba. Muchy bzyczały wściekle, zlizując pot z Nieświadoma, który leżał rozwalony na leżaku wyniesionym na werandę przepięknego domku. Ten, niczego nie świadom, chrapał przeciągle i soczyście, bulgotał, mruczał przez sen i stękał. Nagły powiew wiatru spowodowany przybyciem Obserwatora, wystraszył muchy i zbudził rozlewającą się na leżaku postać. Nieświadom ziewnął, jakby w przypływie inwencji chciał wcielić w życie chwalebne zasady równouprawnienia i dać możność również swoim wnętrznościom, w pełni i bezpośrednio pochłaniać błogi żar zstępujący z nieba. Dość szybko znudzić go jednak musiała, być może zbyt daleko idąca realizacja świetlistych zasad, gdyż z rozmysłem zamknął paszczę, mlaśnięciem nasuwającym skojarzenie cichego bulgotania. Przetarł zaspane oczy. Podniósł głowę, jednak ta pozostawiona sama sobie, opadła na miejsce, które tak długo było dla niej uosobieniem wszelkiej rozkoszy. Mina Nieświadoma wskazywała wielką irytację zaistniałą sytuacją. Pełen determinacji ponowił on próbę opanowania swego szlachetnego ciała. To czego swą niezłomną wolą dokonał, byłoby dobrą lekcją dla niedowiarków małej duszy, którzy wątpią w nieograniczone możliwości człowieka. Nieświadom wstał z leżaka i przeciągnął się jak kot (no może porównanie do kota nie jest najszczęśliwsze). Stanął prosto i z wielkim skupieniem malującym się na twarzy wszczął wnikliwą obserwację otoczenia. Już po niewielkiej chwili dostrzegł sylwetkę dziwnego człowieczka siedzącego pod okrytym gęsto liśćmi drzewem. Wydawał się być czymś wielce pochłonięty. Zaintrygowany Nieświadom pochylił się lekko do przodu i oparł o barierkę tarasu. Dziwny osobnik wciąż siedział skulony i wpatrywał się jak zahipnotyzowany w coś co trzymał w ręku. W pewnej chwili zerwał się z ziemi i pognał w stronę pobliskiego lasku. Zaskoczony Nieświadom patrzył jeszcze przez chwilkę oniemiały, po czym skrzywił się z pobłażaniem i poczłapał w głąb swojego domku. Róża Duma jest przeciwieństwem wielkości bowiem jej główną cechą jest pożądanie osobności i jedyności, pomniejszanie wszystkiego co ogólne i wspólne. Jest jednak często jedyną siłą mogącą nas chronić przed zalewem wrogiej lub nieodpowiedzialnej inności. Udział dumy wiąże się za zwyczaj z walką... fragment “O pragnieniu” - Wybwymii’ego Dochodzimy do głównego epizodu dotyczącego Róży. Tak naprawdę to część ta powinna się znaleźć przed poprzednią, gdyż tak wypadałoby z chronologii wydarzeń. Trudno powiedzieć, dlaczego zdecydowałem się na zamianę kolejności - jakoś mi lepiej pasowało. Ale do rzeczy... Głupiec wybrał się w swoją podróż, bezpośrednio po spotkaniu z Różą (dojdziemy do tego momentu na końcu tego rozdziału). Wydaje mi się, że potrzebował po prostu trochę samotnie pomyśleć a miał wiele do przemyślenia... Tak wiele sprzeczności we mnie, moja Pani Samotność. Wciąż poruszam się wśród fal życia jak widmo błądzące po zapomnianych komnatach Tysiącletniego Zamku. Poezja niesie ze sobą tak wiele rozterek. Te dwa światła przede mną, to chyba reflektory samochodu jadącego w moją stronę. Czy znajdę się pomiędzy nimi gdy będą blisko? Wszystko mija tak powoli. Ludzie są rzeźbami, które poruszają się udając cel i życie - tęsknią za ciepłem pewności. Nie chcąc być do nich podobny postanowiłem zdobyć górę. Na szczycie nie znalazłem jednak niczego co mogłoby być uzasadnieniem trudu mojej walki. Mgła, wokół - niebo. Drzewa na szczycie góry określiły moją samotność a wiatr, który podąża w dal kołysał ją szumiąc gałęziami zapomnienia. - niespełnione pragnienie piękna pełni. I nastała noc, pełna gwiazd i radości bezczasu. Głupiec patrzył w mroźne powietrze i oczy Pięknej Dziewczyny. Księżyc zaćmił myśli trwaniem spokoju. Raz jeszcze opętał go demon niepewności drogi. Czerwień, moja czerwień! Mróz strzaskał moje serce. Oczy stały się zimne i szkliste. Sumienie świadomie przyjęło na siebie winę egoizmu. Starzec: Odrzucając błękit ciszy, Głupiec wybrał walkę. Niech świat wiruje wokół mnie a magia życia niech ogarnie całe moje ciało i duszę. Będę walczył do końca o moją Górę Niezdobytą. Życie jest przecież alchemią! Starzec: Wieczna przemiana. I stałem się wiatrem pędzącym przez krainy niezdobyte. Pokochałem przestrzeń. Rzucałem się na oślep w pyle szaleństwa, w złości niemocy, w krzyku pragnienia. Widziałem pęd ziemi pode mną, nade mną. Ogarnąłem ogień i piekło zamknięte w swym wnętrzu. Szukając swego sensu, inności spragniony, przystanąłem widząc wśród błysków bezładu dumne światło Róży. Urzeczony jej niezwykłością i tajemnicą czerwieni, chcąc wyrazić swój podziw, schyliłem głowę. Kłaniam się Tobie, Różo. W geście tym jest szacunek i nie ma pokory. Kim jesteś? Pytanie to zmusiło myśli by stały się szybsze - jak wtedy gdy walczę. Walka to sztuka a sztuka to piękno. Czy walczę z Tobą Różo? Starzec: W walce dobrze jest widzieć oczy wroga. Obserwator: Róża. Istnienie. Istota. Szaleństwo Celu. Piękno Trwania Ognia. Dotknąłem Róży lecz ona ugięła się tylko drwiąc sobie ze mnie i mojej szczerości. Widziałem jej wdzięk i dumę, zuchwałość woli i odkryłem w niej powód walki o świat. Róża płonęła a we mnie płonęło pragnienie płomienia Róży. Starzec: Jakże mamiącym bywa pragnienie! Myśli o róży są bowiem tylko myślami o Róży. Obserwator: Nieprzewidywalność rzeczywistości określiła nieufność. Imaginacja ciosu. Imaginacja walki. Pełzanie w bólu. Zatracenie woli. Koniec wynaturzenia. Nie pojmując milczałem. Umysł mój pękł i wola zginęła, zmieniając duszę w wulkan i wypełniając ją zamyśleniem. Stałem się wiatrem głębin. Wiatr głębin szumiał i syczał czekając światła podróżnych. Spoglądały na mnie cienie milczące. Obcy, wciąż obcy dla samego siebie, patrzę na swe stopy i dłonie i nie czuję ich wspólnoty ze mną. Piszę, lecz ręka nie porusza się tak jakbym tego chciał a myśli przewijają się przez moją głowę same dla siebie i dla słów, które nie brzmią jak należy. Moje ciało rządzi mną a choć ja zawsze stawiam mu opór, ono w końcu zwycięża. Moja dusza, która nie znosi spokoju i bezruchu obija się o ściany tego pomieszczenia, które żeby nie wiem jak wielkie zawsze będzie za małe. A choć cenię wciąż piękno, a inność ma dla mnie najwyższą cenę, postanawiam nie dotknąć już więcej Róży. Trwalsza od płomienia jest bowiem myśl o płomieniu. Jak się zapewne domyślasz, Głupiec nie dotrzyma w przyszłości swoich postanowień. W mojej historyjce postać Róży jeszcze kilka razy przewinie się między wierszami. Najważniejsze przeżycie Głupca związane z Różą mamy już jednak za sobą. Obserwator: Przestrzeń określiła chaos. Ból wypełzł z wnętrza jaźni i ból stał się źródłem światła. Światło zmieniło się w piękno i sprawiło, że Głupiec odzyskał przestrzeń i siłę zwycięstwa przestrzeni. Kroki stały się znów świadome. Starzec: Największym upokorzeniem jest, kiedy chcesz komuś dać coś co cenisz najbardziej a twój dar zostanie ośmieszony lub nie zostanie zauważony. Wtedy powstaje cisza w Tobie i na zewnątrz Ciebie. Noc przychodzi choć nie prosisz o to. Gdy jesteś już tylko sam pojawiają się rycerze. Wracają z pola walki po przegranej bitwie. Ciągle dostrzegasz w ich oczach te same spojrzenia, te same wartości, w które tak wierzyłeś. Dlaczego przegrali? Wciąż nie rozumiesz i szukasz na daremno wytłumaczenia, którego być może w ogóle nie ma. Hej, Człowieku! Czy była to już twoja ostatnia bitwa? Czas minął i wszystko już jest nowe - oprócz oczu twoich rycerzy, oprócz Twoich oczu. Przeanalizujmy fakty: Pojawiła się postać, która wywarła wrażenie na Głupcu, a której nie potrafił zrozumieć oraz, do której nie potrafił się zbliżyć. Żeby uświadomić sobie w pełni sytuację, wystarczy wyobrazić sobie co czuje człowiek, którego samochód zepsuł się na pustyni i którego mija inny samochód nie zatrzymując się mimo rozpaczliwej prośby. Głupiec jest delikatnie mówiąc zbity z tropu. Antybaśń Wybwymii wszedł na sterczący głaz i przemówił do Ludu: “Istnieją dwa sposoby wyrażenia treści: można ją wypowiedzieć wprost lub przedstawić jej całkowite zaprzeczenie - przeciwieństwa są sobie tożsame” Wspomnienia św. Ceofila. Głupiec wraca do domu, do miasta. Pobiera nauki u mądrych ludzi. Sam też próbuje spekulować na temat wielu zagadnień. Niektóre jego rozważania są bardziej błyskotliwe inne mniej. Sygnalizuję jednak, że Głupiec wykazuje pewne zdolności jeśli chodzi o inteligencję i jest z tego faktu bardzo dumny... Wśród wielkich oklasków szczerego uwielbienia szlachetny Antyscientuik wszedł na podium przepełnionej po brzegi sali. Z wielką gracją zajął miejsce przy mównicy, odchrząknął, pociągnął nosem, wreszcie zaczął mówić do zamarłego w oczekiwaniu audytorium. - Drodzy, spragnieni moich wielkich myśli Antyscientaki i Antyscientaczki! W tym miejscu, nie wiedzieć czemu uśmiechnął się dziwnie pod nosem. - Jak z pewnością już wszyscy doskonale wiecie, przedmiotem moich dzisiejszych rozważań będzie kwestia szeroko pojętej, tak zwanej przewidywalności nieuświadomionych decyzji współczesnego człowieka. Na pewno wielu z Was wielokrotnie spotkało się z opinią jakoby główną cnotą prawdziwie nowoczesnego człowieka powinna być pełna kontrola własnych poczynań rozumianych jako reakcji na bodźce zewnętrzne a co za tym idzie jego pełna odpowiedzialność za własne czyny. Ten, jednakże prymitywny pogląd opiera się na kilku absurdalnych acz wielce popularnych założeniach dotyczących podstawowych wartości definiujących obserwowalne przez nas aspekty życia. Głównym, nonsensownym, a mimo to ogólnie przyjętym poglądem, jest założenie jakoby każde zjawisko dawało się przedstawić jako logiczna (w sensie rzekomo uniwersalnych zasad reguł następstwa zdarzeń) konsekwencja zaistnienia skończonej liczby faktów w przeszłości. Wynika z niego jednoznacznie, że powinniśmy zaprzeczyć i uznać za śmieszne wszelkie dowody na udział w naszym życiu tak rozpowszechnionych zjawisk jak czary, zjawiska pozaczasowości a nawet nieskończoności i nicości !!! Szum na sali zaświadczył o wielkim zgorszeniu zgromadzonych. Antyscientuik, z triumfem w oczach stał przez chwilę milcząc i upajając się efektem swego krasomówstwa. - Tak, w zupełności macie rację!! jedynie oburzenie może wywołać pogląd zaprzeczający istnieniu Stworzyciela+!. Na szczęście (z resztą inaczej być nie może) pogląd ten można śmiało wyszydzić jako niespójny wewnętrznie i odrzucić jako majaczenie nieświadoma. Zastanówcie się wszyscy. Jeśli każde zjawisko musiałoby mieć swą przyczynę, gdzie znaleźć praprzyczynę istnienia Stworzyciela+? Mogłaby się nasunąć odpowiedź: w nieskończonej przeszłości lecz czym jest nieskończoność w porównaniu z prędkością światła... *** Scientuik chrząknął. - ... w tym miejscu chciałbym zająć się przez chwilę, często celowo omijaną, kwestią różnic dzielących umysł głupca od umysłu debila. Dobrym, według mnie, byłoby stwierdzenie, że każdy głupiec jest potencjalnym debilem natomiast debil, za równo z punktu widzenia kinetyki zjawiska jak i jego potencjalności, jest i pozostanie tylko samym sobą. Nie będę tu wnikał w niezwykle płynne, według mnie, niegodne uwagi pojęcia takie jak predestynacja i nieprzyczynowość w przypadku obu tych osobników. Roztrząsanie problemów z nimi związanych pozostawię, pozwólcie, mojemu Szanownemu koledze Antyscientuikowi. Zajmę się natomiast szczegółami kwestii potencjalności głupca. Scientuik opróżnił szklankę wody, która natychmiast po odstawieniu na stolik została na nowo napełniona przez Usłużnego. Jak już wspomniałem, głupiec jest istotą zdolną do przeobrażeń. Posiada dziewiczą, nieskażoną wiadomościami świadomość, która jednak, jak gąbka, może wchłonąć dostarczoną z zewnątrz wiedzę. I tu pojawiają się pierwsze niewiadome. Stopień nasiąkliwości głupca, może w pewnym stopniu określić jego skłonność do budowy świadomości. Jej przyszły kształt zależy jednak nie tylko od cech własnych głupca, lecz także od zjawisk jemu zewnętrznych. I tak jak gąbka może być nasączona pomyjami, tak... ... no nie wiem czy aby napewno nie przesadza z tą swoją dumą. Sanktuarium Nie wierzcie w ani jedno słowo jeśli nie macie pewności, że rzeczywiści zostało wypowiedziane a nie zrodziło się samo. “Słowa Zasłyszane” Scena rozgrywa się w południe, Głupiec spaceruje po parku znajdującem się w nieopodal centrum miasta, w którym mieszka (jest to dość duże miasto). Przez park przepływa strumień. Tu i ówdzie spacerują ludzie. W sanktuarium ciszy wiatr ucichł i stał się szeptem. Strumień niosący kryształowoprzeźroczystą wodę dawał jędrność i soczystość liściom pobliskich drzew obsypując je hojnie tysiącem błękitnych kropel. Wielość odcieni zieleni nadawała zapach lekko chłodnemu powietrzu. Starzec spojrzał w górę, gdzie poprzez poplątane ze sobą gałęzie przedzierało się dopełniające obraz, światło rodzące życie. Klęczał a drzewa nachylały się nad nim, słuchając słów jego. - Niech chwała Wam, drzewa, za to żeście drzewami. Nie zawiodłyście Boga, który nie ma imienia, a który trwa pośród Was. Ptaki lecące poprzez wiatry są waszą pieśnią, której słowa przedarły się poprzez wrzask ziemi, po której stąpam, dotarły do moich uszu i sprawiły, że mój umysł pojął zawartą w nich treść. Kłaniam się Wam, gdyż jesteście wierne pięknu trwania. Pełne cierpliwości, nieustannie wypełniacie wolę Stwórcy zapełniając świat harmonią, która swą mocą dawania nadziei, koi ból poszukującego. Pozbawione wszelkiej dumy kwitniecie szczęściem światła wiecznego i modlicie się za tych, którzy go nie dostrzegają. Chwila jest falą płynącą przez ocean czasu. Na jej grzbiecie podążacie w przyszłość. Nie pozwalacie pragnieniom przyśpieszać pędu Waszego a tęsknocie za tym co już było zatrzymać w pół kroku. Wiecie bowiem, że jedynie z grzbietu fali, stapiając się z chwilą dostrzec można pełną prawdę wieczności. Las obserwując milczał z szacunkiem. Obserwacje Głupca a pod ich wpływem jego przemyślenia nie prowadzą jednak do niczego dobrego (przynajmniej na pierwszy rzut oka) o czym się za chwilę przekonamy... Pomarańczowe pioruny spadają z nieba otaczając Głupca płomieniami szaleństwa. Poprzez umysł przepływa uczucie bezczasu i wieczności, bezprzestrzeni i nieskończoności. Wszystkie kolory mieszają się ze sobą a Głupiec, niczym alchemik, tworzy z nich bursztyn magii. Wyciąga ręce do słońca a ono przybywa jak najwierniejszy sługa, potężne niczym bóstwo. Rozpala wszechświat, wyje ogniem i przemija gdy Głupiec spogląda w noc. W jej czerni pieści gwiazdy i duch przestworzy i stąpa po drodze nieskończonej wśród rozmaitości wielkiej. Jak wiadomo, dotyk nieskończoności nie niesie spełnienia! Biegnący Szaleniec wrzeszczy. Miota się, walczy ze sobą samym, choć to nie siebie chciałby zwyciężać ...lecz Głupiec przecież sam sobie stworzył świat, w którym jest jedynym Godnym, jedynym aktorem, w którym istnieje tylko jedna para oczu, które go oglądają - jego własne. Krzyk znika w oddali, niesłyszany. Szaleniec zatrzymuje się i ponawia próbę zrozumienia. Różnokolorowe motyle krążą wokół, pstrząc jednolitość wiatru nieforemnymi kształtami, jawiąc się przed oczami jako obłęd wielości. Stracił nadzieję i wie, że nic się nie da zrobić bo nie potrafi zapomnieć o pragnieniu wyzwolenia nieskończoności z siebie i spotkaniu nieskończoności wewnątrz kropli spadającej podczas trwania chwili nieskończonej. Głupiec, nie mogąc przestać być szalonym, nie pragnie już niczego innego jak tylko Szaleństwa. Z ziemi wyrasta kwiat znacząc swoją obecnością centrum wszechświata. Drży wyzywająco i brzęczy tysiącem kolorów, chełpiąc się swoim pięknem i pełnią. Siła burząca spokój uczuć uderza w Szaleńca, którego serce w jednej chwili pęka i znowu ożywa by z siłą młota wciąż pompować do oczu przesiąkniętą nieopanowaną żądzą krew czerwoną. Obserwator: Żądza, jak wiadomo, to stan emocjonalny - jeden z najintensywniejszych - przepełniający całkowicie świadomość. Ręce chwytają lecz kwiat rozpada się na tysiąc części wśród chichotów Bezcielesności. (Bezcielesność: Ha, ha, ha...) Wszystko co stanowi jedność i odrębność jest nietrwałe. Rozpalone oczy poszukują całości, serce wciąż bije jakby nie wierzyło. Szaleniec pada na ziemię i umiera. Piekło łączy się z Niebem. W powyższy opis wdarło się kilka nieścisłości jeśli chodzi o imiona. Mam nadzieję, że domyśliłeś się, że w tym konkretnym fragmencie Szaleniec i Głupiec to to samo. Nie staraj się jednak w sposób automatyczny ekstrapolować tej zasady na dalszą część opowiadania! Głupiec szedł dróżką i nucił Pioseneczkę Wesołego Jasia. Śmierć przyszła. Śmierć istnieje (tralala !!) Jest realna. Jutro przyjdzie do mnie. Do mnie. (Oj dana !!!...) Czy przyjdzie wcześniej spełnienie? Nim przyjdzie Śmierć? Do mnie? (Oj dana ???...) Myślę, że jesteś. Myślę, że jestem. Przyjdzie Śmierć. (Oj.) Ważniejsza niż czas... Czasu tak mało... Powiedz... czy zdąży przyjść spełnienie ? Uśmiecham się do Ciebie. Głupiec naprawdę się uśmiechał a biorąc pod uwagę okoliczność był to niezwykle konstruktywny uśmiech. Stał przed Czterema Książętami Bram Nieskończoności. Każdy z nich trzymał berło. Za chwilę miał zapaść wyrok. Czarne Berło wskazało Głupca - zrozumiał czym jest Śmierć za życia: Nienawiścią. Niebieskie berło wskazało Głupca - zrozumiał czym jest Chłód Twoich Oczu: Wstrętem do prośby zawartej w jego spojrzeniu. Czerwone berło wskazało Głupca - zrozumiał czym jest Ogień Serca: Beznadziejnością pragnienia. Białe berło wskazało Głupca - zrozumiał czym jest Tęsknota Nieskończoności: Absolutną pustką. Umarł Szaleniec. Czy śmierć Szaleńca można traktować poważnie? Obserwator: Bursztynowa Kula toczy się po drodze zgubiona i chwilowo zapomniana. Już nigdy nie będzie należeć do Głupca. (że tak powiem) Przebudzenie ***** ******* Po wielu przemyśleniach postanowiłem jednak wyciągnąć Głupca z tarapatów... to znaczy trochę posłużyłem się Obserwatorem. I jeszcze ważna rzecz: zapomniełem w poprzednim rozdziale dodać, że przed śmiercią Szaleniec usłyszał klaśnięcie jednej dłoni. Pochłonięty jednak swoim cierpieniem nie zwrócił na ten fakt uwagi. Obserwator, który zawędrował z Głupcem aż w krainę śmierci, ugrzązł w pustce. Było mu tam niezwykle niewygodnie, w związku z czym był lekko rozdrażniony. Ogarnął wszechświat. Nie znalazłszy w nieskończoności żadnego sposobu poradzenia sobie z bezruchem, doszedł do wniosku, że znowu będzie musiał zmartwychwstać. Stwierdzenie tego faktu wyzwoliło u niego wielką złość. Warknął, zakrzywił prawdopodobieństwo i był już sobą. Donośnym głosem krzyknął: Przepraszam za używane przez mojego autora, niezrozumiałe określenia i nic nie mówiące zestawienia słów! Obiecuję, w jego imieniu, że już się to więcej nie powtórzy. I tutaj powracamy wspomnieniami do wędrówki Głupca: Zatrważające gorąco zaczynało już mocno doskwierać Nieświadomowi (w dalszej części opowiadania nazywanemu czasem Cesarzem lub Żulem Klimkiem). Było bardzo duszno i zanosiło się na burzę. Idąc polną dróżką, Nieświadom z niechęcią kontemplował rozbłyskujące szarą purpurą niebo. Porywisty wiatr tarmosił wściekle drzewa. Ptaki pochowały się gdzieś i kwiczały. Nieświadom, zniechęcony przewrotnością pogody, pochylił głowę. Jego wzrok zatrzymał się na błyszczącym przedmiocie, który zupełnie nie pasował do szarych kamieni leśnej drogi. Zbliżył się i podniósł bursztynową kulę. Przez chwilę przyglądał się jej gratulując sobie szczęścia, po czym schował do kieszeni. Pogwizdując ruszył przyśpieszonym krokiem (w obawie przed nadchodzącą burzą) w drogę powrotną do domu. Po chwili lunął deszcz - to Obserwatorowi udało się właśnie zmartwychwstać. Odtąd Bursztynowa Kula wypełniała wiernie swoją rolę: W Nieświadoma domku służyła jako pokrywka odkrywki dzbanka okrągłego, stojącego (czasem wiszącego) lecz całkiem niezbędnego do Byćmożeniczego. Głupiec śnił. Ogień błyszczący znalazł sobie miejsce w Kuli Bursztynowej, pozostał w głębi i pozwolił życiu trwać. Kula przestała być sobą i stała się miłością i potęgą Piękna i bólem Pragnienia (błogosławiony Ból pragnienia). Listki Ognia muskały serce i dawały radość. - Bursztynowa Kulo, wiem że jesteś blisko. Trzymając Ciebie w dłoni utraciłbym Cię bezpowrotnie i zapomniał o Tobie. Moje milczenie i chaos świata sprawiły, że pozostaniesz na zawsze w moim sercu i mojej pamięci choć odtąd będę Ciebie widział tylko gdy zamknę oczy... Dzięki Ci Złota Kulo za żar, którym nasączasz moją duszę, sprawiając, że płonę szczęściem zespolenia z Kroplą Ognia Życia Wieczną Kroplą. Ot stara prawda: wartość dowolnej rzeczy docenić możemy tylko gdy nam jej brak. Powrót do punktu wyjścia ma jedną podstawową zaletę: można znów myśleć o drodze w dowolnym kierunku. Głupiec nie śpieszył się z wyborem. Siedział na kamieniu pośród dróg wszelkich, trzymając w ręku kij i paląc fajkę. Niebo nad nim było poprzerywane Bielą chmur, Czerwienią i Błękitem wiatrów. Czerń spoczywała w pamięci i w głebokościach lasów dookoła. Wokół szumiały drzewa. Zimny wiatr dotknął jego włosów przesyłając pozdrowienie. Ptaki latały bezmyślnie, prawie wściekłe obcą obecnością. Głupiec wstał i poszedł znów odnajdywać świat. Wtem niebosiężny strumień kryształowych kropli wody przeciął mu drogę. Mglisty bursztyn, który otaczał go swoją gęstą mazią zniknął pozostawiając ziemi prawdziwe barwy. Duch niecierpliwości odleciał i został pochłonięty przez Grotę Ciemności - dom tajemnicy początku i końca świata. Wilgotny wiatr musnął twarz, przez chwilę zapominając o swojej misji poszukiwania ziaren nadziei znalezienia. Głupiec schylił głowę przed Szczytem Góry, ogarniętym przez chmury i niebo, symbolem celu niemalże nieosiągalnego. Głupiec nie chciał go już zdobywać. A wtedy światło przeniknęło przez jego ciało, które bezbronne, zadrżało dreszczem zaspolenia z kroplą sensu. To właśnie wtedy Głupiec postanowia wrócić do domu. Nazwany Milczeniem czekał. Antyscientuik: Czym według Pana, powinno zajmować się Słowo? Scientuik: Wydaje mi się, że najpierw powinniśmy się zastanowić czym właściwie jest Słowo. ASc: Akurat ta kwestia wydaje mi się dość oczywista. Słowo jest wyrażeniem treści abstrakcyjnej czyli próbą obiektywizacji subiektywności. Sc: ... drogi kolego, a co z treścią Milczenia?! Asc: ... tak, zgadzam się, że mamy tu do czynienia z pewnym paradoksem zawartym w samej definicji Słowa. Milczenie jest oczywiście Słowem. Nazwany Milczeniem czekał. Sc: Skoro Słowem nazwiemy Milczenie, dlaczego nie nazwać Słowem każdej formy ekspresji? ASc: W rzeczy samej, propozycja wydaje się nęcąca. Proponowałbym jednak ograniczyć się w niej tylko do ekspresji twórczej. Sc: Co Pan przez to rozumie? Każde działanie pociąga za sobą tworzenie... Głupiec patrzył w dal. Cisza dźwięczała tysiącem kropel spadających z nieba, które błyszczały jak najczystsze diamenty, rozpryskiwały się na gałęziach pokrytych gęsto liśćmi, drżących z podniecenia dotykiem świeżości. ASc:... ale nie każde tworzenie nazywamy Twórczością, proszę Szanownego Pana! Sc: Wielokrotnie już próbowano ustalić co jest Twórczością a co nią nie jest. Nie sądzę aby komuś udało się stworzyć, choćby szczątkowe kryteria oceny. ASc: A jednak wielokrotnie, zapewne, zdarzyło się Panu spotkać z tworem, który bez wahania nazwał Pan Twórczością! Sc: Staram się raczej unikać sytuacji, kiedy muszę oceniać jakość a jeżeli już nie mam innego wyjścia staram się wyrażać jakość w ilości... ASc: Tak jest łatwiej! Każdy może ocenić ilość. Żeby ocenić jakość trzeba spojrzeć na zagadnienie z góry. Sc: Pan zawsze potrafi się na tę górę wspiąć? ASc: Nie, nie zawsze ale sądzę, że Twórca rozważanego dzieła powinien to potrafić. Niebo rozchmurzyło się i słońce rozświetliło całą okolicę. Złote światło mieszało się z soczystością zieleni tworząc wizerunek prawdy. Głupiec stracił imię. Nazwany Milczeniem uśmiechał się do życia. ... no i sytuacja się trochę naprawiła, niestety Głupiec, jak już chyba zdążyłeś zauważyć podświadomie dąży do samozagłady. Nie wyprzedzajmy jednak faktów... Milczenie Milcząc patrzę w piękno. Słowa raz wypowiedziane, nie mówią już nic więcej. Daję Ci ciszę jako skarb największy. Spróbuj odnaleźć w niej piękno które widać gdy zamknie się oczy. Widziałem dzisiaj młode liście na drzewach. Wczoraj... Wczoraj widziałem Ciebie. Sądzę, że będziesz jutro. Będzie jutro? Będzie jutro. Tak myślę. ... i tak nie potrafię opisać Ci tego co czuję gdy słucham grania skrzypiec. To tak, jakby ktoś zerwał zasłonę z okna - na zewnątrz jest słońce. Czas płynął zamykając za sobą drzwi, których nikt już nigdy nie miał otworzyć. Zegar, zegar,... Głupiec nazwany Milczeniem czuł jak otaczające go wszystko zaczynało nabierać coraz bardziej rzeczywistą formę. Zaiste piękne było to widowisko. Opary i szare dymy mgły, snujące się pozornie bezmyślnie w powietrzu miały za chwilę przybrać kształty, jeszcze nieprzewidywalne lecz już przeczuwalne. Rzeczy. Wiele jest rzeczy. Są, przemijają, będą. To co Głupiec posiadał było uzewnętrznieniem jego natury, rodzajem materialnego opisu jego duchowości. Jego ciało było formą ekspresji. Jego ręce treścią, jego twarz - obrazem myśli. Szaleniec wciąż błądził gdzieś między Snem a Tu i Teraz. Po raz kolejny dotknęła go magia a tęsknota nieokreśloności zachwiała miarowym rytmem serca. Z fajki wydobywał się dym -urzekający twórca marzeń. Stanowił drzwi między tym co Szaleniec czuł a co przeczuwał. Miłość, która oznaczała dla niego porywającą tajemniczość była najwyższą formą ekspresji. Była zespoleniem z procesem współtworzenia i kontemplacją piękna, które mimo iż zawsze obecne wokół, rozpoznawalne bywało tylko gdy dym zaćmił bystrość wzroku. Wielość decyzji, które Głupiec musiał podjąć, przytłaczała. Część z nich krzyżowała się ze sobą nieraz sobie zaprzeczając. W sytuacji gdy rozum tracił panowanie nad rzeczywistością, Szaleniec pozwalał by ręka sama wskazała cel. Ramię podnosiło się, palec wysuwał naprzód. Określony w ten sposób kierunek okazywał się na ogół banalny. Pragnienia i marzenia odmierzały Szaleńcowi czas. Myśli pulsowały w rytm muzyki emocji. Euforia zamieniała się w przygnębienie, przygnębienie we wściekłość i chęć walki. Walka kończyła się zwycięstwem i zawodem ze zbyt łatwo osiągniętego sukcesu. Czas. Drżenie czasu. Czas, jak ciało kobiety gorącej pragnieniem, płynął niczym woda gotowa przyjąć życie Głupca, pochłonąć je i zniewolić, obezwładnić, zachować zazdrośnie dla siebie do końca. Nazwany Milczeniem wciąż patrzył i milczał. Kąpał duszę w subtelnościach czasu nasyconego błękitem - tęskniąc. Jakże radosna była to tęsknota! Liść tańczył z wiatrem walca. Grały skrzypce. Nie było otchłani, nie było pustki. Grały skrzypce - gardząc kłamstwem, niezdolne zabrzmieć jedynie fałszem. Głupiec wstał z fotela i podszedł do okna. Za szybą Jerozolima budziła się do życia. Setki, tysiące domów poukładanych niczym klocki wśród ulic ciągnących się niezmiennie monotonnie aż poza zasięg wzroku, przytłaczało duszę jak kraty więzienne. A jednak w każdym z tych domów mieszkali ludzie - istoty myślące, odczuwające, targane namiętnościami i pragnieniami, istoty, które budząc się czasem z bezimienności, bezsensownie zamierały na chwilę i głaskały gdzieś w głębi siebie płomyk-zjawę: przeświadczenie o własnej odrębnej inności. Doznania te, czasem nieuświadomione pozwalały im napełniać serca nadzieją istnienia sensu. Jerozolima była młodym miastem... Szare budynki pochylały się nad mizernie wąską uliczką. Na jednym z murów mała tabliczka obwieszczałaby dumnie "ul. Kwiatowa" gdyby nie fakt, że jakiś chuligan o dość przeciętnym poczuciu humoru zamalował dużą literę “K” i na jej miejsce dopisał "Zaś". Małe latarnie, dość rzadko rozstawione wzdłuż wąskiego chodnika, świeciły ciągle, choć słońce wzeszło już i przymierzało się właśnie aby obwieścić nadejście dnia tym wybrańcom, którzy nie muszą wstawać zbyt wcześnie. Szczury licznie zamieszkujące okolicę pochowały się już w swych przytulnych norkach. Czasem tylko jakiś wychudzony kot przebiegł drogę śpiesząc się gdzieś... - kto zna zamysły kota. Na środku ulicy pokrywa studzienki kanalizacyjnej zabrzęczała i poruszyła się lekko. Po chwili, już śmielej, podniosła się a w czerni zabłyszczało dwoje oczu. Ręce zdobyły się na ostatni wysiłek i przesunęły pokrywę na bok. Z głębi, stąpając ostrożnie po drabince wyszedł człowiek cały w nieskazitelnej czerni. Rozejrzał się dokoła, przykrył otwór i strzepując z siebie właściwie nieistniejący brud ruszył w stronę centrum miasta. Po chwili zginął za rogiem. Ulica Centralna. Setki twarzy mijających się bezustannie i obojętnych na inność wypełniało przestrzeń jak stado kolorowych motyli, które śmiałością kolorów swych skrzydeł nadrabiają swą błahość i wewnętrzną świadomość słabości. Oczy. Niektóre rozbiegane i śmiejące się inne posmutniałe, upokorzone, onieśmielone, patrzyły na siebie, czasem rozpoznawały przyjaciela lub wroga. "Dzień dobry" uścisk dłoni. Ulica Centralna. Płynące tłumy otaczały Głupca i niosły go w dal niewiadomą. Ludzie mijali się, tańcząc - jak marionetki poruszane muzyką miasta. Każdy idealnie odgrywając swą rolę szedł lub biegł, milczał lub śpiewał, umierał lub... a ptaki nad miastem krążyły i przyglądały się ludziom - nienawidząc. Diabol szedł wśród płynących tłumów. I zdarzyło się, że spojrzenia zetknęły się, oczy rozszerzyły, twarze zadrżały. Dwie postacie stały przez ułamek sekundy naprzeciw. Pewne niepowtarzalności chwili, całkowicie niepojętej przez tłum. Ukłoniły się sobie z szacunkiem. Ptaki krążące rozkrzyczały się, gdyż słońce zachodziło i wiatr się zerwał. Dzień spotkał Noc. Powyższy fragment zaznajamia Cię z Diabolem. W tym momencie życia Głupca jest on jescze postacią symboliczną, nie w pełni realną. Lepej poznamy go w części jemu specjalnie poświęconej. Na razie ważne jest tylko, że spotkali się... ... Głupiec z Diabolem (co jest równoznacze z tym, że siebie rozpoznali!). Diabolowi na razię dziękuję. Następna scena. Głupiec i Róża. Dwie ciemne postacie i wiatr w ciemnym pokoju. Ogień w oczach. Czy już wiesz jak wyglądać będzie twój koniec świata, Różo? Milczysz. Gardzisz moim pytaniem, uważasz je za niedorzeczne i nie na miejscu. Nie zaprzeczaj! Nie myślisz o gwiazdach, które... Jakie sprawy pochłonęły Cię tak bardzo, że nie widzisz drżenia liści na wietrze? Czy już odpowiedziałaś sobie na pytanie kim jesteś? Straciłaś nadzieję. O czym myślisz Różo? Siedzisz przede mną i słuchasz słów moich. Nie mówisz prawie nic i tylko patrzysz, oceniasz. Nie wiem czy rozumiesz, być może współczujesz. Jestem jednak pewien, że nie chcesz ani przez chwilę pogrążyć się w głębokościach duszy. Gdy już sobie pójdziesz, być może moje słowa jeszcze przez chwilę będą brzęczeć w twojej głowie, potem przestaną. Ty płaczesz, Różo? Ty, która obdarzasz tak hojnie uśmiechem gdy idziesz ulicą śpiesząc się... Dziwnie się przy Tobie czuję. Zaskakujesz mnie tak często - świadoma mego zaskoczenia. Następna scena: Głupiec i Starzec - początek śmiertelnego konfliktu. Już wszystkie okna śpią a Ty Starcze przyszedłeś do mnie i patrzysz tak na mnie dziwnie. Doskonale widzisz moją słabość, żal i zmęczenie. Przeminął bowiem następny dzień, jak następny koralik nanizany pracowitą ręką na nitkę a wszystko trwa jak dawniej, nie zmienione. “Czas uczy pokory - mówiłeś”. Chwila. Ta drogocenna kropla ruszyła w drogę ku niepamięci. Wiosna na dobre zapanowała nad światem. Kwiaty rozszalały się kolorami, łąka płonie zielenią a w nocy widać gwiazdy. Oszukałeś mnie Starcze! Nie ma ani miłości ani piękna - są tylko marne próby ich stworzenia. Dlaczego jeszcze jedna kropla spadła z kranu? Tak wiele rzeczy wydaje się odległych. To właśnie ich pragnę najbardziej. Przywołują mnie z daleka i wabią obietnicą zaspokojenia. Ich głos zniewala moje myśli, krew pulsuje w skroniach a ręce drżą. Staję się chory pragnieniem, zakochany w idei. Zawsze jestem tak daleko od słońca a żądza jest tak wielka jak odległość. W bólu niezaspokojenia stapia się nawet magia... Rzeczy, które uda mi się osiągnąć stają się dla mnie martwe, pogrążone w głębinach przeszłości, obojętne. Koniec ciszy. Czy słyszysz ciszę? Czy widzisz ciszę? Nie będzie ona trwała wiecznie. Pokonasz ją choć jeszcze w to nie wierzysz. Ironia. Ironicum. Ironicalis. Głupiec wyrusza w swoją następną podróż. Jest już o wiele mądrzejszy niż poprzednim razem (mądrzejszym czyli posiadającym więcej doświadczeń). Znów samotnie. Czy chaos rozwiał się już i nic nie pozostało z mych snów o szaleństwie? Słów już zabrakło moim modlitwom. Kwiat wysechł. Noc zamilkła i odeszła w niepamięć. Patrzę w Twoje oczy. Już nie prowadzą mnie w dal niewiadomą. Jesteś we mnie i przy mnie. Otaczasz mnie swoim światem, który tłumi marzenia. Pani mego serca - dotykasz mnie ciepłem. Pani mojej myśli - tłumisz mój gniew. Pamiętasz... zawsze fascynowało mnie przemijanie. Czas. Czas jak nieznośny hultaj, biega w tę i z powrotem, niekontrolowany przez nikogo, bezmyślny. Nim się człowiek zorientuje a już czas mu spłata jakiegoś figla. Weźmy na przykład taką Różę... Wwąchiwałem się jeszcze niedawno w jej odurzającą bliskość a teraz, nie wiedzieć czemu, przyglądam się jej, dalekiej, kwitnącej za szklaną ścianą czasu, który przebiegł tuż obok mnie, migocząc w absolutnie nieprzewidywalny sposób. Nie chcę już pisać o Róży! Biegnę po łące błękitnej i zielonej. Deszcz jest szary a słońce żółte, żyjące. W głębi mnie jest czerwień i czerń i sztandar mój jest czerwony i czarny. Zwijam go jednak, bo zaczął przesłaniać mi błękit nieba oraz jasny blask słońca w kroplach lazurowych na białych wisiorach pajęczyn piękna, którego nie rozumiem. Moje ciało i umysł zaprzestały chwilowo walki, która dotąd była dla mnie jedyną królową. Nie po raz pierwszy zdradziłem siebie samego, lecz dziś wreszcie prawdziwie zrzekłem się własnego cienia. Piękny jest dzień, Drżę jednak cały. Boję się pieśni, której nie rozumiem. Czuję siłę każdego jej słowa i dźwięku. Siłę, która jest poza zasięgiem mojego pojmowania. Chcę się jej oddać - cały drżący. W nocy, moja czerwień podsycana pamięcią dnia będzie w zespół z czernią bawić się i żyć nieokreślonością i wiecznym nienasyceniem duszy. Kolejne dni przychodzą i odchodzą. Przestałem już z utęsknieniem czekać aż każda niejasność rozwiana zostanie. Pragnienie magii rozwiało się gdzieś i już tylko wiatr szumi niespokojnie. Przestałem bać się własnego krzyku, więc krzyczeć przestałem. Milczę już tylko i stapiam się z wiatrem szeleszczącym drzewami. Cisza. Nie ma idealnej ciszy. Szumiący wiatr zdaje się czuwać nade mną bezustannie. Przelewa się jak żywy między górami, a moje myśli wirują wraz z nim - nie ujęte w ryzy woli, a jednak bezustannie drążące bezmiar. Już nie wiem czy istnieje nieskończoność. Zobojętniałem na wiedzę o jej istnieniu. Wszystko wokół jest jasne, opanowane, spokojne. Pozwalam by delikatność chmur przesiąknęła mnie całego. Wdycham wiatr i patrzę na góry, które niczym opiekuńcze olbrzymy otaczają mnie pozwalając myślom błąkać się między szczytami a potem spływać i wtulać się w dywany drzew rozciągnięte bezładnie u moich stóp. Czy nie brak mi już niczego, Boże? Wierzę w Boga. Cisza to tylko chwilowy brak teraźniejszości. Przeszłość i przyszłość robią sobie wtedy z mojego umysłu pole bitwy-rzezi. Walki są bezlitosne i podłe, prowadzone na lądzie (materii ciała), morzu (głębinach emocji) i powietrzu (wśród nieokreśloności ducha). Wojska trójgłowych smoków ścierają się ze sobą w zajadłym szale. Padają trupy i słychać nienawiść krzyków, płacz próśb o litość a przecież ja już nie wierzę ani w nienawiść ni w litość... I nagle pojawia się na samym czubku nieba słońce. Praży i rozpala powietrze a ruchy walczących stają się ospałe i z myśli wyjęte. Wrogie wojska do snu układać się zaczynają - obok siebie, przy sobie, blisko. A cisza otacza je grubą warstwą bezwoli. I nagle już wszystko zastyga. I jeszcze tylko świeża krew, wciąż nieustępliwa, wsiąka spokojnie w nienasyconą czerń mojego ciała. Ten deszcz, który przyszedł nie obmywa mnie wcale lecz tylko moczy i ziębi. Nie stać mnie na przyjęcie niczego innego jak tylko chłodu. Jest już całkiem ciemno. Na zewnątrz wciąż pada deszcz. Tkwię tutaj zamknięty w małym namiocie pośród gór i drzew. Słucham bębnienia deszczu. Do mojego namiotu wpadł zimny powiew wiatru. Czy wszystko już zostało powiedziane? Deszcz trochę przycichł i mogę już wsłuchiwać się w cichy szept strumyka, który jest gdzieś blisko. Bębnienie deszczu o ścianki namiotu... Śnić, śnić o czym śnić? Ranek. Słońce? Niech chwała będzie niebiosom! Ofiara została przyjęta. Jasny dym snuje się dostojnie w górę i pozwala odzyskać nadzieję. Słońce przebłyskuje między niknącymi chmurami oświetlając drzewa wokół mnie. Ja sam pozostaję jednak w cieniu - jeszcze nie czas na pełnię. Niech żyje umiar! Nastał dzień, następny i następny, i już gubię się w dniach mijających. Starzec osaczył mnie wiatrem i deszczem. Gdzie jesteś Wybwymii? Pamiętam sen. Szedłem do Ciebie po białych schodach z kamienia a Ty patrzyłeś na mnie milcząc. Gdzie jesteś? Marznę wciąż stojąc na wietrze i deszczu a myśli wciąż powtarzają słowa, których we śnie nie pojąłem: ... i na Ciebie przyjdzie czas, by szykować co masz do drogi, której nie przejdziesz... Pragnij! Ja także pragnąłem pośród zawiłości dróg, deszczu i słońca, światła i cienia. Nie gardź swoim krzykiem - może ktoś go usłyszy. Może jakaś iskra zapłonie Twoją myślą. Może stanie się ogniem i rozpali błękit nieba... Starzec raz jeszcze nakazał wiatrom uderzyć we mnie a ja jak trawa przyjmuje wszystkie jego ciosy i... może zwyciężę raz jeszcze. Zwyciężę na pewno. Deszcz, deszcz, moja niecierpliwość... Wraz z nocą odeszła niecierpliwość. Cieszę się, że potrafię zatrzymać drżącą żądzą rękę. Małe płomyki pieszczą suche drewno, które spalając się niesie je ofiarnie na sobie. Wszystko zdaje się kochać w umiarze - nawet ptaki śpiewają zupełnie cicho. Wiatr zastygł między drzewami zachwycony czymś lub po prostu zmęczony. Dym to rozpełza się po ziemi to wzbija się w górę i ginie między drzewami szumiącymi monotonnie. Niebo ciągle pokryte chmurami, ciemnieje nadchodzącym wieczorem. Moje myśli jak dym i wiatr rozwiewają się gdzieś, i pochmurnieją jak niebo. Podpatruję. Ptaki. Śmieją się bezustannie, żartując z wiatrem. Jestem pewien, że tak jak ja są zachwycone bezuroczystością jaką zgotowała nam dziś wszystkim pora wczesnego wieczoru. Ptaki. Znam je dobrze. Moje milczenie jest moją siłą. Ich głosy są ich wyzwoleniem. Pogubiłem się w przeszłościach i przyszłościach. Umysł mi się zmącił wyobraźnią. Jakże niebezpiecznym okazał się dla mnie świat niepewności. Wszystko było rozmyte i niejasne. Straciłem siebie a moja osobowość przepływała między drzewami wraz z wiatrem, to zespajała się z nierzeczywistymi tworami moich pragnień, wyobraźni. Wtem spojrzałem w ogień i stanąłem w swym tańcu w pół kroku gdyż nawet ogniowi (mojemu słudze) udało się przez chwilę wypełnić mnie bezwolą, i w całości oderwać od świata. Ogarnął mnie wtedy lęk i nakazał mi odnaleźć mnie-zatraconego na pustyni, gdzie byłem jedynym istnieniem. I stałem się umysłem, obok leżało moje ciało, nade mną wisiały pragnienia. Samoświadomość uwięziona dotąd w lochach nierzeczywistych, uwolniona, rozpierzchła się i uniosła ponad drzewa. Patrzyła wylękniona. Potem, widząc moją bezradność, odzyskała siłę woli i pewność siebie, i powróciła by zawładnąć mną całym. Niech chwała będzie porządkowi świata! Niech słudzy pozostaną sługami, władcy zaś niech rządzą! Pląsacze. Siedziałem, patrzyłem i śmiałem się wraz z nimi. o... Głupiec! piwo, piwo dla Głupca! niech żyje! Starzec przeszedł obok mnie udając, że mnie nie widzi i choć głowę miał pochyloną (wydawać by się mogło w pokornej zadumie) poczułem nagle promieniującą od niego pogardę dla mnie i dla Pląsaczy pijących ze mną piwo. Zapaliłem fajkę i zapatrzyłem się w słońce opadające między chmurami, które zdawały się obiecywać, że następnego dnia już ich nie będzie. Ostatnie stadium metamorfozy Idę niekończącą się drogą i nie mogę przystawać bo czas idzie ze mną. Dobrnęliśmy wspólnie do ostaniego rozdziału poświęconemu pierwotnym przeobrażeniom Głupca. Oczywiście Głupiec za chwilę przestanie istnieć. (Odejdzie, straci imię, zginie lub coś w tym stylu). Noc zapanowała nad światem. Przy drodze stał krzyż, którego czerń opleciona poświatą księżyca, jak w sieci pajęczej tkwiła nieruchomo nie mogąc wyrwać się z objęć próżnej nadziei. Przy drodze na kamieniu siedział Starzec. Jego postać mieniła się srebrem, oczy płonęły niezniszczalną siłą. Starzec czekał. Drogą, wśród złowieszczej ciszy szedł Głupiec. Gdy ujrzał Starca, zatrzymał się na chwilę, potem podszedł bliżej. Starzec zaskrzeczał coś martwym głosem. Głupiec roześmiał się głośno. - Odchodzę Starcze! Pozdrów Boga ode mnie... jak go zobaczysz. W oczach Starca pojawiła się nienawiść. Kręta droga pięła się nieustannie w górę. Głupiec, nie zważając na zmęczenie ani otaczające go ciemności, szedł nie myśląc o niczym. Oddech, ooddech,... Zimny wiatr wgryzł się pod płaszcz i chcąc udowodnić fakt swojego istnienia, sprawił, że ciałem Głupca wstrząsnął dreszcz. Prawdziwość chwili oszałamiała swoją wyrazistością. Głupiec klęknął i w skupieniu zanurzył ręce w kryształowej wodzie górskiego strumienia. Dotknął twarzy. Światło wschodzącego słońca rozbiło się w skapujących kroplach i wybuchnęło tysiącem błysków. Głupiec roześmiał się. Wstał i spojrzał w niebo. Chmury przepływały dostojnie. Kryształowe powietrze pozwalało wierzyć w harmonię i sens przemijania. Niczym nie skrępowane piękno spływało na ziemię wraz z jasnobłękitnym światłem - tyleż tajemnym co zwykłym. Cienie gór pełzały wciąż uparcie, bez zawiści kurcząc się i rozpływając. Witajcie góry! Jestem wśród Was! Zabrzmiało echo: Głupiec, Głupiec, Głupiec,... Głupiec znów się roześmiał. Zawtórowały mu szczyty a strumień zapluskał. *** Słońce rozpaliło zbocza. Skała parzyła skałę. Drżące powietrze unosiło się nad kamieniami, nakazując bezruch i milczenie. Tylko strumień płynący w niewiadomą dal gardząc ogniem rozsiewał wokół dający życie chłód. Zabrzęczały kamyki. Do strumienia podszedł Diabol. Głupiec odwrócił się i rozpoznając brata uśmiechnął się. - Odkryłem Grotę Cienia... - Głupiec... dlaczego uważasz, że masz prawo odejść tak po prostu? - Widziałem wschód słońca... i wiesz... piękna jest nieskończona przestrzeń. - przyjmij ode mnie Czerń... *** Diabol podnosi prawą rękę. Paznokcie zaczynają szarzeć potem stają się czarne (stopniowo, nieuchronnie). Czerń przez wszystkie swe odcienie promieniuje z czubków palców i ogarnia całą dłoń (już martwą). Diabol zbliża powoli rękę do Głupca. Zniekształcone nieludzko wargi wykrzywiają się w pogardzie. Diabol dotyka Głupca i żywi się jego strachem. - Pójdziemy razem do groty cienia! *** Dwie sylwetki wchodziły do ciemnej pieczary oświetlając sobie drogę małymi latarkami. Cicho ze sobą rozmawiały i ostrzegały się przed ledwo widocznymi przeszkodami i pułapkami pojawiającymi się nagle pod nogami. Gdzieś przed-za nimi, unosił się niewidoczny dla oczu, bezcielesny Obserwator. Nie był on zbytnio zachwycony perspektywą penetracji czerni, przywiązał się jednak bardzo do Głupca i postanowił towarzyszyć mu również i teraz. Wokół groty zrobiło się gwarno. Scientuik: Co ja widzę i Pan tutaj, na tym odludziu? Antyscientuik: Ja zawsze uważałem obowiązek za świętość, dziwię się jednak Panu... Na pewno z wielkim żalem zostawia Pan swoje Maszyny Parowe... Sc: Nie żadne “maszyny parowe” tylko Turbozamieniaczki Niskoindukcyjne ale trudno od Pana wymagać by Pan wiedział co to takiego... Nieświadom: Przepraszam bardzo, czy któryś z Panów mógłby mi udzielić informacji dokąd prowadzi ta droga? Starzec: Ja bardzo proszę wszystkich o ciszę! To chwila wymagająca najwyższego skupienia... Po chwili, gdy wszystkie postacie zginęły już w mrokach głębin - symbolu zapomnienia, zapanowała cisza a Obserwator szeleszcząc delikatnie wiatrem podzielił się ze mną pewną refleksją: Obserwator: THE END? I gdy nie docierał już do mnie żaden głos, pojawił się Nazwany Milczeniem i stanął nieruchomo (jakby skamieniał) przed Grotą Cienia. A ja odszedłem myśląc o treści milczenia. Głupiec nie przestał istnieć dlatego, że był za słaby, lub ze względu na to, że nie potrafił sobie poradzić ze sobą samym, wręcz przeciwnie - odszedł dlatego, że wreszcie odnalazł siebie i przestał być Głupcem (w którymś z następnych wcieleń będzie się nazywał Aniał). Póki co - czapki z głów! - odszedł od nas Głupiec... niech odpoczywa w spokoju. Anioł, Duch, Jednorożec i Ryba Stworzenie świata Bóg do stworzenia świata nie potrzebował żadnego słowa. Dlaczego więc nazywając jego twory wydaje się nam, że je znamy? Pieśń strumienia. Teatr. Scena. Kurtyna. W górę. Na początku nie ma oczywiście niczego. Anioł rozgląda się wokół nie mogąc pogodzić się z utratą złudzeń. Jego wzrok zatrzymuje się na pobliskiej kupie śmieci. Podchodzi do niej, kontempluje przez dłuższy czas gdyż jest zjawiskiem szokującym na tle otaczającej przestrzeni i jednocześnie w pełni odpowiada stanowi umysłu Anioła. - Niezły początek - myśli nie będąc w zasadzie pewnym czy jest to rzeczywiście początek. Wymyśla sobie ze śmieci pałac. Ukazują się kolumny, mury, brama,... - Nie ważne... Pałac znika. Anioł jest przygnębiony. Ma parę malutkich skrzydeł ale właściwie nie wiadomo czy jeszcze mu nie urosły czy też zanikają. Anioł jest młody (jak na anioła). Przestępuje z nogi na nogę (niecierpliwiec). Nie jest pewny siebie a nawet jest niepewny siebie. Nie wie z czego powstał, nie wie dokąd powinien zmierzać mimo tego nigdy nie ma problemu z wybraniem kierunku wędrówki - odpowiednie drogi zawsze układają mu się same pod nogi. Anioł przeszedł już wiele dróg. Wszystkie miały w sobie coś z piękna i wszystkie były niepowtarzalne. Anioł nie wszystkie z nich zapamiętał, niektórych nie widział. Wędruje sam choć czasem blisko duchów ze światów, do których on sam nigdy nie będzie mógł dotrzeć. Wiele z nimi rozmawia na tematy błahe i poważne, kruche i niebezpieczne. Zawsze jednak zazdrośnie strzeże swoich wielkich tajemnic. Teraz. Zarzuciwszy kontemplację góry śmieci, w ciszy, powłócząc swoją białą szatą po ziemi, wspina się na niewielką skałę, która właśnie przed chwilą wyrosła przed nim. Anioł kiedyś myślał. Teraz. Myśli mu się samo. Teraz. Wybudował sobie miasto. Zaludnił je ludźmi. Żaden człowiek nie wie, że żyje w mieście Anioła gdyż każdy wybudował sobie miasto i zaludnił je ludźmi lub aniołami lub aniołami upadłymi, które... Anioł nie zadaje sobie pytań. Wędrując, kieruje się wyłącznie odpowiedziami. Anioł niczego nie żałuje. Anioł nie jest pewien czy jest aniołem jednak przyjęcie tego założenia ułatwia w znacznym stopniu jego rozumienie świata. Trzyma się go kurczowo (powyższego założenia). Anioł nie zaznał jeszcze nieskończoności. Nie wiadomo czy jest bliski tego doświadczenia. Nie wiadomo czy się zbliża. ... z resztą ... ! Kto dziś wierzy w nieskończoność? Cóż to takiego (poza samym słowem)? Czy warto pisać o Aniele? Anioł spojrzał w dal i wybudował sobie miasto... z ludźmi. Powszechnie wiadomo, że nie warto marnować sił. Anioł będąc w gruncie rzeczy inteligentnym i wykształconym aniołem zdawał sobie doskonale sprawę z tej oczywistej prawdy. Szkopuł w tym, że w ogóle nie potrafił w swoim postępowaniu uwzględnić wniosków z niej płynących. Zawsze gdy stworzył kolejne miasto próbował zburzyć je natychmiast potem (ciągnięty rozpędem umysłu). Czasem miasto broniło się. Niszczyło wszystkie drogi do niego prowadzące i w ten sposób znikało dla Anioła (lub przestawało istnieć co wychodzi na to samo). Anioł żałuje miast które zniszczył dla siebie, względem siebie. Teraz. Miasto, które właśnie stworzył, napełnia się ludźmi. Anioł przygląda się im i oczywiście nie próbuje niczego zrozumieć. Rozum niszczy magię. Jakże Anioł mógłby żyć jej pozbawiony? W magii ma swoje źródło każdy byt. W tym sensie Anioł jest z pewnością istotą magiczną. Jako dziecko ZMIANY i OCZEKIWANIA jest chyba w pełni szczęśliwy. Teraz. Anioł po raz pierwszy nie niszczy miasta. (Ukrył swoją moc w promyku i ukrył go w kieszeni na później - promykowi chwała) Przez środek miasta przepływa strumień. Nie jest to zwykły strumień. Jest jedyny i niepowtarzalny od wieków niesie cierpliwie swoją wodę wciąż z tą samą prędkością. Wyśmiewają go wszyscy, że jest wolniejszy niż wiatr. Złorzeczą mu, że zbyt szybko zabiera całą wodę, którą przywiódł. Mędrcy, na jego przykładzie, tłumaczą pojęcie nieskończoności swoim uczniom. Teraz. Anioł nie wierzy w nieskończoność. Anioł wierzy w strumień. Ludzie w mieście widząc strumień nie zauważają go. Jest dla nich tylko jeszcze jednym cudem takim jak ten, że codzień wschodzi słońce, jak to, że Bóg obdarza ich codzień deszczem, chlebem, potomstwem - cóż powszedniejszego niż cud? Anioł patrząc na strumień widzi strumień. Strumień nie widzi Anioła - nie dlatego, że Anioła nie ma, lecz dlatego, że strumień nie widzi gdyż jest strumieniem. W tym sensie jakże innego wymiaru nabiera stwierdzenie: “Jestem, który jestem.” A Ty? Podaj mi swoje imię! Czy rozumiesz czym jest to co widzisz, to co zapamiętałeś? Gdy obserwujesz, nazywasz. Nazywając czujesz się usprawiedliwiony za niewiedzę tego co pod nazwą się kryje. Nie widząc ducha próbujemy obsypać go szarym popiołem. Gdy czasem wyłoni się jego kształt łatwo zapominamy, że tak naprawdę nie widzimy ducha lecz popiół. Przez środek miasta przepływał strumień. Każdy człowiek mieszkający w mieście widział strumień. Przez każdego został on nazwany strumieniem. Strumień został okryty swoją nazwą. Pod powłoką nazwy strumień stał się niewidoczny i zniknął. Pod powłoką nazwy zniknęło słońce. Zniknęli ludzie. Anioł poszedł dalej. Wiara Tym, którzy pytają mnie jaką moc ma wiara, przypominam, że nie zrozumieją czym ona jest zadając to pytanie. . Teraz. Czas płynie i wszystko się zmienia. Anioł nie jest wyjątkiem w świecie pozbawionym elementów stałych. Jestem obserwatorem Anioła. Poruszam się wraz z nim. Widzę świat jego oczami. Świat zmienia się dla mnie gdy Anioł porusza głową, gdy idzie. Względności wzajemnie się przenikają. Czasami dla uproszczenia przyjmę, że Anioł jest moim stałym i niezmiennym punktem odniesienia. Pragnę Ciebie zapewnić, że świadom jestem błędu płynącego z tego założenia. Wszystko zmienia się dla mnie tym szybciej im szybciej Anioł idzie przed siebie. Widzę oczami Anioła. Teraz. Anioł idzie Drogą i myśli, że nie wierzy w Drogę. Droga staje się wąziutka i wreszcie znika. Anioł czuje pogardę dla Drogi za to, że nie istnieje. Spogląda w Niebo i wątpi w jego prawdziwość znika Niebo. Anioł zostaje sam w pustce bo nie ma już Nieba i Ziemi, i Wiatru, który czasem jest Wodą a czasem Ogniem. Zostaje sam na sam z Czasem i Pustką. Czeka. Słyszałem ostatnio, że są tacy, którzy nie wierzą we mnie, w związku z czym ja sobie wypraszam! A jak nie, to zobaczycie... stanę się mniejszy i mniejszy a potem zniknę i kto wtedy w Was uwierzy? Kiepsko ma Anioł nie wierząc w Ziemię. Ziemia daje owoce, ziemia daje oparcie dla nóg (można po niej deptać), napełnia świat pięknem swoich kształtów. (Kochajmy Ziemię!) Czas i Pustka wypełniły anioła i zamknęły się w jego wnętrzu. anioł zatęsknił za Ziemią i Niebem, i Wiatrem, który czasem jest Wodą a czasem Ogniem. Tęskniąc uwierzył. Anioł. Ostatnio Anioł już wierzy. Pisałem już chyba, że Anioł jest w gruncie rzeczy pragmatykiem z wielce rozwiniętym instynktem samozachowawczym? Otóż zgodnie z tymi cechami Anioł uwierzył w Ziemię z wyrachowania, bo tak mu się “opłacało” (modne słowo). Jest to bodaj pierwszy przypadek wiary pragmatycznej (byli co prawda już tacy, którzy twierdzili, że nawet gdyby boga nie było należałoby go wymyśleć lecz oni żyli w innym świecie w związku z tym nie będziemy się w tej chwili nimi zajmować). Wykombinował sobie, że warto wierzyć i uwierzył w związku z tym Ziemia i Niebo, i Wiatr (który czasem jest Wodą a czasem Ogniem) już istnieją... no i fajnie! Ciemny tajemniczością pokój Idealiści pragną materializacji duchów. S.J. LEC. Anioł poznał kiedyś Ducha. Od tej pory plączą się często ze sobą i czasem wymieniają myśli (jak w czasie rozmowy). Duch jest trochę chwiejny i czasem przestaje wierzyć w siebie. Wtedy znika na jakiś czas. Anioł wykombinował sobie, że chętnie użyczy Duchowi swojego pragmatyzmu, i przez to pomoże mu uwierzyć w siebie. Pragmatyzm jednak, jak wiadomo, to broń obosieczna w związku z tym kilka razy zdarzyło się, że posłużył Duchowi do pogubienia się w sprzecznych założeniach również pożyczonej od Anioła koncepcji rozumienia świata. Duch czuł się wtedy bardzo zagubiony, tracił wiarę w siebie i znikał... ... a Anioł pluł sobie w brodę. Duch po pewnym czasie zawsze wraca do siebie i plącze się z Aniołem. Są takie rzeczy, które po ciemku wydają się bardziej wyraźne. Anioł zamyka oczy i rozmawia z Duchem o pokoju pełnym tajemnicy i mądrości. Pokój ma jedno małe okienko. Cały zanurzony w mroku czeka i rozmyśla. Ciemność łączy Anioła i Ducha wyimaginowanymi więzami, synchronizuje ich ruchy. Podobno istnieją drzwi do tego pokoju. Podobno odkryje je ktoś. Być może, gdy się otworzą, ciemność nie wypłynie przez nie ustępując miejsca jasności. A może istnieje takie światło, które nie zburzy mrocznej harmonii pokoju, gdy cienia już nie będzie? Anioł otwiera oczy Ciemność jest nieprawdziwa. Czyżby Duch zniknął? A może jest słońcem? Może marzeniem? Anioł sobie gwiżdże. Wiatr ***!!! **???. *******. Pijanego Anioła porywa wichura. Anioł macha oberżniętymi skrzydłami próbując zapanować nad lotem. Oberżnięte skrzydła nie są najsprawniejszymi skrzydłami. Na szczęście znów zniknęła Ziemia i nie ma się o co roztrzaskać. Zawirowania losu. Jakże ciężko jest być Aniołem z Oberżniętymi Skrzydłami! Anioł oderwał się od Ziemi - najwyższy czas stworzyć następną. Która poruszałaby się w rytm. Kroków Anioła. Gdzież zaprowadzi ślepy los naszego dumnego bohatera? Kto da mu schronienie w noc błękitną? Kto stworzy dla niego jego nową Ziemię Kolejną? Przestraszony Duch milczy. Nie wie co powiedzieć. Oczywiście nikt nie stworzy świata dla Anioła, jako że światy na ogół tworzą się same. Nowa ziemia naszego Anioła nie wygląda na zbyt stabilną. Ziemia spękana. A ze szczelin wyrastają fiołki i puchną na fioletowo. Obok Anioła stąpa twardo po ziemi Duch. W nowym świecie Duch jest namacalny - Anioł mniej. W nowym świecie fiołki są namacalne - spękana ziemia mniej. Krajobraz jest piękny jednak brak w nim horyzontu. Wszystko jest przytłumione zapachem fiołków. Jak już pisałem Anioł nie stara się zrozumieć. Kontempluje zatrważająco spokojne piękno monotonnego pejzażu - milcząc. Duch zdaje się być w swoim żywiole. Co chwilę schyla się, wącha fiołki a czasem spękaną ziemię. Jest beztroski a czasem poważny. Śpiewa. Anioł ma nastrój filozoficzny (choć nie stara się zrozumieć). Nic jeszcze nie przyszło nikomu z filozoficznego nastroju. Popękana ziemia, popękany nastrój, popękany wiatr. Anioła bardzo fascynuje wiatr. Jest niebieski a czasem fioletowy. Jest niezależny a jednocześnie niesłychanie odpowiedzialny. To jemu powierza się misje. To on niesie słowa i liście zrodzone z ziemi i słońca, przez nie też pozbawione życia - wyschnięte. Zaprawdę powiadam Wam... ... wiatr wywiewa myśli z głowy... ... gasi płomień lub go podnieca... Widzę oczami Anioła. Często zapominam, że Anioł jest tak samo ważny jak wiatr. ... trochę mniej trwały niż wiatr... Jednorożec idealistą ograniczonym Nasze wszytkie odrębne fikcje składają się na jedną wspólną rzeczywistość. S.J. LEC. Anioł jest idealistą. Idealizm Anioła polega na niezauważaniu elementów rzeczywistości nie pasujących do idei. Sama idea natomiast nie jest tu najważniejsza (z resztą, jakaż niby mogłaby ona być skoro Anioł nie myśli i nie próbuje niczego zrozumieć - o czy już pisałem). Teraz. Anioł rozmawia z Jednorożcem. Jednorożec też jest idealistą, jednak idealistą ograniczonym. W swoim działaniu jest bardziej skuteczny niż Anioł gdyż jest istotą stąpającą twardo po ziemi. Jest tworem magicznym jednak w przeciwieństwie do Anioła jest wyposażony w bardzo przyziemny i prozaicznie twardy róg. Anioł cóż - ma tylko oberżnięte skrzydła na swoją obronę. Jednorożec w odróżnieniu od Anioła potrafi dopasować się do otaczającego świata. Daje się przez niego wykorzystywać jednak pobiera za to sowitą opłatę. Handluje swoim istnieniem. Jednorożec przewożący kartofle. Anioł jest swoim panem. Zawsze. A wtedy gdy nim nie jest - jest nieszczęśliwy. Jednorożec jest idealistą. Tak jak Anioł nie zauważa pewnych elementów rzeczywistości. Jednorożec nie zauważa tego, że jest sługą, a nie panem. Teraz. Anioł siedzi obok Ducha i rozmawia z Jednorożcem. Ich filozofie mijają się ze sobą nie dostrzegając się na wzajem w idealny sposób. Anioł się nie przejmuje. Jednorożec się nie przejmuje. Duch się przejmuje - sęk w tym, że Duch nie jest idealistą w związku z tym widzi wszystkie szczegóły rzeczywistości. Widzi fiołki i upaja się nimi, widzi spękaną ziemię i rozpacza nad nią. Czasem Anioł patrzy oczami Ducha i wtedy jest bezradny nie mogąc zrozumieć w ten sposób widzianej rzeczywistości. Jednorożec patrzy tylko swoimi oczami lecz i on jest czasem bezradny - jest przecież idealistą ograniczonym. Jednorożec wiezie na swoim grzbiecie cudze kartofle, których nie odda nikomu innemu jak tylko właścicielowi. Nie da ich Aniołowi ani Duchowi. Sam też ich nie zje. Idealizm Jednorożca jest czasem męczący (dla wszystkich). Naprawdę nie wiem co by się stało gdyby Anioł zrozumiał Jednorożca. Duch śpi. Wyspa i Ryba . . W krainie Spękanej Ziemi i Upajających Fiołków jest piękne niebo. W oddali łączy się ono niepostrzeżenie z ziemią (nie wiadomo dokładnie w którym punkcie gdyż horyzontu w nowym świecie Anioła po prostu nie ma). Niebo wisi nad Aniołem i Duchem i rozlewa wszystkimi odcieniami fioletu do góry nogami (jak wiadomo, gdy coś się rozleje znajduje się najczęściej na dole a nie na górze jak wyżej wymienione niebo). Niebo Ducha i Anioła jest fioletowe. Jednorożec nazwałby je w prawdzie zielonym lub niebieskim jednak nie ma go tutaj z nami by mógł nam o tym dokładnie opowiedzieć. Fiołki i szczeliny plączą się pod nogami gdy Anioł z Duchem idą przed siebie w stronę miejsca gdzie powinien znajdować się horyzont (brunatnoszary fiolet). Patrzę oczami Anioła i jestem zauroczony. Szarobrunatna ziemia z czarnymi szczelinami i fiołki białe i fioletowe. Niebo różowe i fioletowe a słońce czerwone. (Duch to chyba widzi inaczej - nie wiem, nie patrzę oczami ducha) Widzę oczami Anioła świat, do którego obiektywizm na szczęście jeszcze nie dotarł. Bo co prawda. Obiektywizm się bardzo przydaje (w wielu sytuacjach). Lecz stwierdzenie tego faktu wywołuje we mnie obrzydzenie i przyprawia mnie o dreszcze. Subiektywizm jest. Natomiast. Czasem męczący. Lecz zawsze blisko. Gdyż. Obiektywizm jest ułudą. Teraz. W krainie spękanej ziemi i upajających fiołków jest piękne morze, po którym żeglują Anioł i Duch. Jest groźne głębokością i spokojne barwą zielonowilgotną, tak samo nieograniczone jak fiolet nieba i fiołków, jednak bliższe i jakby bardziej rzeczywiste. Anioł lubi żeglować po morzu. Przygląda się mu a ono się otwiera. Morze drwi z zachłanności i ze złości nieba. Teraz Morze koi oddech Anioła i Ducha a światło czerwonego słońca i fiolet nieba wpada prosto w ich serca i gromadzi się w nich. Duch tego nie rozumie i jest zakłopotany - biedny Duch (chodzi o to, że bardzo trudno jest w życiu nieidealistom dostrzegającym wszystkie emanacje hiperprzestrzeni naszego kosmosu). W morzu pływa Ryba, która chciałaby być ptakiem. Oczywiście powinieneś przyjąć, że: Ryba nie jest osobą. Jest takim samym żywiołem jak niebo, ziemia, morze i wiatr, który czasem jest Wodą a czasem Ogniem. Jest czymś niezrozumiałym, nieokreślonym, niemożliwym. Kto mi powie czy Ryba myśli? Jak to się dzieje, że potrafi oddychać w wodzie (a ja nie) (tylko proszę bez tych bzdurnych tłumaczeń, że niby ona ma skrzela a ja płuca... bo się zdenerwuję!). Gdybym nie patrzył oczami Anioła chciałbym móc sprawdzić jak to jest gdy się patrzy oczami Ryby. Czy z tej perspektywy (uwielbiam zmiany perspektyw) odróżniłbym Anioła od Ducha płynących w łodzi nad powierzchnią wody (ryboabstrakcyjne pojęcie: płynąć nad powierzchnią wody)? Co mógłbym powiedzieć o ich umysłach? Czyż wydawałoby mi się, że Anioł pływa bez celu w słońcu czerwonym? Teraz. Idealizm Anioła kurczy się. Anioł zamiata ulicę w mieście fioletowego świata. Anioł się boi. Przestraszył się gdyż w nowym świecie nie potrafił stworzyć pałacu z góry śmieci. Jest załamany gdyż zwątpił w siebie a mimo tego nie zniknął. Sytuacja stała się poważna kiedy Anioł zwątpił w sens a ten też pozostał. Piekielnie trwały jest nowy świat Anioła. Anomalie magii. Czy magia jest kamieniem filozofów? Teraz. Aniołowi zanikły skrzydła i stał się człowiekiem czyli Bogiem. Choć właściwie Anioł zawsze był Bogiem - jak każdy człowiek. Teraz. Anioł wychodzi z łodzi i biegnie po wodzie na wyspę... Pod falami Ryba spoglądając w górę wypuszcza bąbelek w zazdrością (Ryba zawsze chciała być ptakiem). ... i jednocześnie Duch kontempluje czerwone słońce pełznące po fioletowym niebie. Anioł dobiega do wyspy i biegnie po plaży. Na plaży stoi zakopany częściowo w piach drewniany stolik a przy nim ława. Na stoliku puchar wina, czerwono-złota korona i drewniany młoteczek. Anioł, ku zdumieniu Ducha i przerażeniu Ryby, zakłada na głowę koronę, podnosi kielich i uśmiechając się wznosi toast za szczęśliwe zakończenie a następnie chwyta młoteczek i uderza mocno w stół, który rozpada się w pył. Spękana ziemia zasklepia się. Niebo staje się niebieskie. Morze koloru morskiego. Ryba przestaje marzyć. Analizując sytuację, myślę sobie, że normalność ma wiele dobrych stron. Ktoś kiedyś musiał nieźle nagłówkować żeby stworzyć to wszystko takim jakim jest naprawdę. Niecelowymi są więc zmiany w tej materii... Wiele się zmieniło. Zmieniły się prawa (fizyki, ekonomii prawo do aborcji i inne...) w związku z tym Anioł nie ma jak wrócić do łodzi bo by się utopił (kto kiedy słyszał o pływającym aniele, a po wodzie, jak wiadomo, chodzić się nie da.). Łódź Ducha odpływa, i ginie w oddali pozostawiając Anioła na bezludnej wyspie. Zrozpaczony, siada przy brzegu i przy pomocy wędki wyławia z morza Rybę. Anioł bardzo lubi patroszyć ryby. Trzonkiem noża uderza w głowę (ze względów humanitarnych). Przez Rybę przebiega dreszcz. Kładzie ją na gazecie żeby się nie uświniła piaskiem. Rozcina powolutku brzuch od głowy aż do ogona (delikatnie, tak by przeciąć skórę a jednocześnie nie naruszyć wnętrzności - Anioł nie lubi widoku zbyt dużej ilości krwi). Usuwa umiejętnie wnętrzności, łuski, płetwy wreszcie łeb. W chwili gdy przecina kręgosłup Ryba drży jednak po chwili znów jest nieprzytomna. Anioł płucze wartościowe fragmenty Ryby a pozostałe wyrzuca do morza. Anioł rozpala ognisko. Anioł zastanawia się jak przyprawić Rybę. Anioł lubi z wyczuciem przyprawioną Rybę. Anioł lubi Rybę. Teraz. Do uczty, w charakterze jedzącego przyłącza się Jednorożec. Jednorożec też lubi z wyczuciem przyprawioną Rybę. Anioł i Jednorożec rozmawiają a Ryba nie rozmawia. Wspominają Diabola i Głupca, którzy żyli kiedyś, bardzo dawno temu w poprzednim wcieleniu Anioła. - to dziwne (mówi Anioł) jak wszystko się zmienia. Wspominają Różę i żałują tego, że zwiędła. Róża wydała owoc. Jednorożec dorzuca do uczty kilka ziemniaków z cudzego worka, który ciągle nosi na grzbiecie. - to dziwne (mówi Anioł) jak wszystko się zmienia. Klaśnięcie jednej dłoni Na bezludnej wyspie pod drzewami, na trawie leży porzucona przez kogoś drewniana hulajnoga. Anioł bardzo jej potrzebuje. Pod długich, nie w pełni świadomych poszukiwaniach odnajduje ją i staje się wolny ponieważ owa hulajnoga niczym niebiański rydwan potrafi ponieść Anioła poprzez łąki zielone, drogi kamieniste i morza lazurowe, niemalże unieść się może w przestworza. Anioł może już odjechać z bezludnej wyspy (co też robi). Kolejna Droga, kolejne zakręty, wzgórza, jeziora i rzeki. (Jeśli kiedyś spotkasz Anioła na swojej drodze, nie zapomnij: Anioł z łatwością może Cię wyprzedzić. A może i Ty masz swój niebiański rydwan?). Duchy pozostają daleko w tyle za Aniołem - w dalekiej przeszłości. Wiatr we włosach. Stworzyłem wiatr we włosach Anioła - taki miałem “odlot”! Patrzę oczami Anioła. Jestem Jego duszą. Wraz z nim podróżuję po zakamarkach świata, który dla niego stworzyłem. Kieruje nami przeznaczenie. Po drodze Anioł kreuje swoją osobowość, tworzy siebie samego. Anioł nie wie nic o moim istnieniu. Posiadam moc tworzenia kolorów. Potrafię nadawać im sens. Pewnego razu odwiedził Anioła Wybwymii. Pojawił się przed nim i patrzył długo w oczy. Anioł zląkł się bardzo, gdyż Wybwymii jest Kresem Istnienia a Anioł boi się bardzo przestać istnieć. Anioł czuje do Wybwymii’ego wielki szacunek. Jest on jego opiekunem duchowym. Mistrzem i wyrocznią. Przeznaczeniem i celem. Pięknem najwyższym i słabością. Matką i Ojcem. Początkiem i końcem. Drzewem i owocem. Ogniem duszy i życiem ciała. Zwycięstwem i potępieniem. Grzechem i wyzwoleniem. Wybwymii patrzył w oczy Anioła a ten nie śmiał sprzeciwić się palącemu spojrzeniu. Są takie chwile, gdy widzimy spadający z nieba ogromny głaz. Czas rozciąga się i dłuży. Nogi rwą się do ucieczki, ciało drży, twarz wykrzywia się przerażeniem jednak tkwimy ciągle w miejscu czekając nieuchronnego. Czasem zdarzy się, że spadający głaz zatrzyma się tuż nad nami i postanowi czekać; wtedy o nim zapominamy. Teraz. Wybwymii wszedł na sterczący głaz i zaczął mówić do swego ludu: - Nadszedł wreszcie czas czerni. Witam go HE IDO. Będę potępiony i nie będzie już mnie na wieki ZA. I na Was przyjdzie czas by szykować co macie do drogi, której nie dane Wam będzie przejść.Wsłuchajcie się wszyscy w szept wiatru. Czy go słyszycie? Za Wami wieki tułaczki poprzez pustynię rozmaitości. Zaprawdę wiernie służyliście drodze, wiatrowi i Waszemu Bogu za co będziecie hojnie wynagrodzeni niepamięcią drogi, którą przeszliście. Wasz Bóg zdejmie z Was krzyż pamięci. Zostanie Wam zabrana teraźniejszość i przyszłość - przedmioty Waszej największej troski. Odejmą Wam mowę i słyszeć nie będziecie musieli - nadszedł bowiem czas czerni. Oczy Wasze mgłą zostaną przykryte. Wasze ręce dotykać już nie będą musiały. Szczęśliwcy! Wasz Bóg postanowił Was przyjąć do siebie! Jest i radość i smutek a pomiędzy nimi wiele stanów, w które zatapiamy się bojąc się skrajności. Zawsze balansujemy między bielą a czernią, dobrem a złem. Niektórzy, na ogół ci najodważniejsi, czasem zbliżają się niebezpiecznie do którejś z krawędzi. Czarny Wybwymii patrzył bardzo wnikliwie w oczy Anioła - przez nie przyglądał się mojej duszy. Pamiętasz chyba, że patrzę oczami Anioła? Zbliżyłem się do czarnej krawędzi. Drogi czytelniku! Myślę, że poczułeś się w tej części mojego opowiadania nieco zagubiony (może zniechęcony lub “zdołowany”?). Muszę Ci wyznać w tajemnicy, że i ja sam czuję się trochę nieswojo - oto bowiem powrócił do nas Wybwymii. Tak, naprawdę to nie jest on jednak aż taki bezlitosny na jakiego wygląda. Po prostu jak Budda czy Chrystus lub Kriszna żyje gdzieś ponad wszystkimi i dla nas patrzących z dołu jest czasem mało zrozumiały (pamiętasz Rybę?). Każdy, jak wiesz, ma swój prywatny koniec świata, o którym chciałby zapomnieć (tak naprawdę nie ma czym przejmować!). Postać Wybwymiiego, która nie pozwala zapomnieć o tym fakcie budzi uzasadniony lęk. Teraz. Anioł nie widzi drogi zagubionej w ciemnościach. Na próżno wytęża wzrok szukając wskazówek. Wybwymii odszedł pozbawiając Anioła jasnego celu. Teraz. Pozostawiam Anioła w błękicie a sam rozwiewam się w nicość. Anioł przystaje. Myśli o nocy. Mija go Jednorożec - nie zauważając. Wokół ciemno a Anioł jest niezdecydowany. Stoi oparty o hulajnogę. Teraz. Anioł krąży myślami wokół, stopniowo rozświetlając okolicę pragnieniem trwania niczym lampą magiczną. Klaśnięciem rozpala ogień. Zatapia się w swoje ciało i śpiewa o kwiatach a te pojawiają się wokół rozsypując się po polanie. Kołyszą się w rytm pieśni Anioła. Anioł tańczy klaszcząc w dłonie. Ciekawskie ogniki gromadzą się dokoła i błyszczą beztrosko. Anioł unosi ręce i sprowadza z nieba siłę i łaskę. Zrodzona myślą Anioła wielka iluminacja wypełnia mały światek duszy. Zaprawdę wielkim magiem jest nasz mały Aniołek! Obserwuję go coraz bardziej zdumiony. Czy to ja tworzę świat Anioła czy może jest całkiem odwrotnie? Teraz. Zatapiam się myślami w swoje ciało. Pokój. Lustro. Smok. Zegar. Zegar wybija północ. Za otwartym oknem odgłosy nocy. Psy ujadają czymś zaniepokojone. Palę fajkę i wsłuchuję się w rytmiczne cykanie zegara i w spokojny rytm serca. Myślę o Aniele, Duchu, Jednorożcu, Głupcu,... Przede mną smok, lustro a w nim odbicie... Nie powiem Ci czyjej twarzy odbicie znajduje się w lustrze przede mną. Labirynt JEDEN Anioł z oberżniętymi skrzydłami nie myśli o końcu świata. Uwielbiam gdy coś się zaczyna - wszak początek to bardzo delikatna chwila. Gdy wyostrzysz wzrok, w chwili poszczątku ujżysz na horyzoncie drzwi z napisem “koniec”. Gdy coś się zaczyna staram się patrzyć zbyt daleko przed siebie. Tuż przy mnie wspaniała zieleń mojego drzewa szczęścia, z którego jestem tak dumny. Rozglądam się wokół próbując odnaleźć początek. Ustawiły się przede mną w szeregu szczegóły i myśli. Niektóre z nich lubię. Zatapiam się myślami w swoje ciało. Pokój. Lustro. Smok. Zegar wybija północ. Za otwartym oknem odgłosy nocy. Psy ujadają czymś zaniepokojone. Palę fajkę, wsłuchuję się w rytmiczne tykanie zegara i w spokojny rytm mojego serca. Przede mną: smok, lustro a w nim odbicie… Nie powiem Ci, czyjej twarzy odbicie znajduje się w lustrze przede mną. To już było. Odkryłem dzisiaj nowy korytarz Labiryntu, na jego końcu zaś przepaść, której dna nie mogłem dojżeć. Pomyślałem, że być może są to drzwi prowadzące na zewnątrz. Czyżbym się mylił? *** Diabol rosiadł się przede mną wygodnie w fotelu. Natrafiam na zapijaczony wzrok Żula Kilimka puszcza do mnie porozumiewawczo oko. Obok niego w kącie pod lustrem czai się Kleszcz Wyjadałka. W moich myślach buszują, jakby byli u siebie, Antyscientuik ze Scientuikiem. Obserwator zapanował niepodzielnie nad moimi oczami. Czy brakuje jeszcze kogoś? - Głupiec! (choć tak naprawdę, to wcale nie jestem pewien czy Głupiec istniał kiedykolwiek) i Anioł… Anioł, jako ostatni, przyjeżdża do nas na swojej hulajnodze. Pozostawia ją pod drzewem i wchodzi, nie śpiesząc się, po schodach prowadzących do Mojej Świątyni. Przynosi ze sobą wspomnienia… Róża z portretu na ścianie, czarna kula i czerwona kula… Wybwymii oświetla nas wszystkich czarnym i białym światłem. Śmierć błękitowi! *** Nie jest łatwo opisać Moją Świątynię. Na jednych z jej filarów umocowano żelazną tabliczkę z wytłoczonym napisem. “Pocóż szukać prawdy? Poco szukać czegokolwiek? Wszystko do czego się nie zbliżyć oddala się jeszcze bardziej. Róża, Świętość, Magia. Przeszłość jest nieodwołalna. Powietrze, które wypełnia płuca jest chyba prawdziwe. Niczego nie można zrozumieć.” Czasem zastanawiam się czemu lub komu poświęcona jest Moja Świątynia. Od kiedy pamiętam, gromadzi wszystko co piękne, co posiada wartość. Tkwi niezmiennie pośrodku Labiryntu. Leżą w niej niestarannie poukładane przedmioty, zamknięte w lustrach i obrazach dusze. Wszystkie one są martwe. Nie istnieje dla nich teraźniejszość. Jedne należą do przeszłości inne są pragnieniami i obawami przyszłości. Martwe dusze wspomnień i pragnień. Świątynia znajduje się w wielkiej, częściowo oświetlonej kryształowymi lampionami grocie. Zdobią ją wytworne freski, które przywołują wspomnienia czasów bitew, klęsk, narodzin. Jest w niej wiele ciemnych zakamarków, których się boję - to ulubione miejsca Diabola, Głupca i Kleszcza Wyjadałki. Z mojej Świątyni nie ma wyjścia. Wszystko co tu przybywa, pozostaje na zawsze i samo wybiera sobie, w cieniu lub w światłości, swoje miejsce oczekiwania. Labirynt. Podstawową jego cechą jest wieczne niezadowolenie z własnego kształtu, który zresztą, nieustannie ulega zmianie. Interesująca jest siła napędowa istnienia Labiryntu - a właściwie jej brak. Monotonnia. Bezcelowość poszukiwania celu w sposób bardzo niecierpliwy. Wewnątrz Labiryntu, w głębi jego korytarzy nie dzieje się nic. Jestem jedyną postacią Labiryntu, która od lat poszukuje okien Świątyni, przez które można by było zobaczyć prawdziwą rzeczywistość Kosmosu. Kosmos jest moją jedyną religią. Wierzę, że jest w równej mierze moim opiekunem i siłą niszczącą. Jest moim jedynym bogiem. Modlę się do niego często. Prawdopodobieństwo tego, że zostanę kiedyś wysłuchany wydaje mi się jednak bliskie zeru. Czasem, dzięki moim modlitwom, udaje mi się usłuszeć tylko muzykę gwiazd i wszechświata, zrozumieć na chwilę sens szeptu wiatru, i mojego oddechu. Czasem potrafię zobaczyć piękną nieuchronność zmian mojego jedynego boga - Kosmosu. Kiedyś mój bóg, samą myślą tylko, zgniecie Moją Świątynię ze wszystkim co w niej… To chwila na którą czekają wszystkie duchy Labiryntu. Prawdopodobnie pochłonie mnie wtedy Diabeł, w którego też wierzę. (Kiedyś, przez przypadek, udało mi się wygrać pojedynek z Belzebubem) Moją Świątynię nazywam czasem Grotą Cienia. Jestem Labiryntem. Przybieram kształt jaki nada mi moje otoczene. Niczym bezgłowy wąż z tysięcem ogonów splątanych ze sobą, po omacku obmacuję rzeczywistość i układam się w jej ramionach. Wokół szaleje burza lub świeci słońce - nie mam pewności. *** Odkryłem dzisiaj nowy korytarz Labiryntu, na jego końcu zaś przepaść, której dna nie mogłem dojżeć. Pomyślałem, że być może są to drzwi prowadzące na zewnątrz. Czyżbym się mylił? Bez zastanowienia skoczyłem w dół. Teraz. Niczego nie widzę. Jest bardzo ciemno. Czasem mijam światła. Rozbłyskują na chwilę potem nikną w tyle, w górze, w przeszłości. Gonią za mną głosy Labiryntu. Wiatr bije mnie w twarz. W tych ciemnościach jedyną wskazówką jest wiara. Wiara w siebie, wiara w dobrą przyszłość, wiara w sens mojego wyboru, wiara w istnienie mego opiekuna-mistrza. Daleko za mną, w Mojej Świątyni pozostali moi dawni towarzysze. Wciąż, niestrudzenie budują Labirynt. DWA …a wszystko jest takie magiczne, niepojmowalne… “Całkowicie podobny do samego siebie!” - jakże by mogło być inaczej? To sformułowanie nabrało dla mnie właśnie następnego sensu Wszystkiemu co się zdarzyło winien jestem najwyższą cześć. Mistrz Cyryl jadł właśnie popołudniowy posiłek gdy służący wszedł do jadalni przynosząc na srebrnej tacy list. Liczne witraże bawiły się światłem zachodzącego jesiennego słońca tworząc w sali przeurocze widowisko. Cyryl był nieco zaskoczony. Odstawił na stół kielich z winem. Śięgnął po śnieżnobiałą kopertę i kiwnął na służącego, który skłonił się i odszedł. Przesyłka pachniała woskiem i olejkiem różanym. Cyryl nakreślił w powietrzu znak koła i rozerwał kopertę. Pismo było niewyraźne a litery chaotycznie poukładane w linijkach. List nie był podpisany. “Wylądowałem na ziemi. Rozglądając się wokół nie znalazłem niczego godnego uwagi. Szedłem ulicą. Siąpił deszcz. Zgarbieni ludzie, pod parasolami, wtuleni w płaszcze śpieszyli się gdzieś omijając kałuże. Obserwując, nie potrafiłem zdecydować, czy są normalni, przeciętni czy też każdy z nich jest niepowtarzalny, każdy inny. Wśród tego co znajdowało się wokół mnie, wiele rzeczy wymykało się poza zasięg mojego zrozumienia, a każda podjęta próba doprowadzała mnie do jakiegoś paradoksu przegranej rozumu. Obserwowałem ludzi śpieszących się gdzieś, pozornie bez sensu. Czułem się od nich sprytniejszy, bardziej bezpieczny. Przeżywałem w głębi siebie każdy wyraz twarzy przepływający obok mnie. Zapomniałem o sobie. Patrzyłem oczami anonimowych aktorów (AA), którzy nawet nie wiedzieli, że są aktorami. Marzyłem wraz z nimi, będąc całkowicie nieodpowiedzialny za te marzenia. Spadłem na ziemię, lecz wciąż czułem bliską obecność Labiryntu. Wypełniał moje ciało, byłem nieustannie jego częścią . Labirynt o tajemniczym kształcie, korytarzach wijących się bez ładu jak bezgłowe węże posplatane ze sobą. Jego obraz utkwił we mnie niczym znamię - więcej niż znamię. Również i teraz gdy piszę te słowa, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jestem w stanie dostrzec tylko te elementy rzeczywistości, które nie są sprzeczne z jego kształtem. Udało mi się uciec z jego wnętrza lecz sędzę, że zawsze będzie istnieć blisko mnie, tuż za moimi plecami. Ulica, którą szedłem wydawała mi się znana. Minąłem kolejną bramę. Wszedłem w następną. Obdrapane budynki. Gdzieś trzasnęło okno. Z wysiłkiem wdrapałem się po wąskich, drewnianych schodach. Zapukałem do drzwi lecz te pozostały zamknięte. Zapisałem trzy słowa na kartce: Byłem, jestem, będę. Podpisałem - całkowicie podobny do samego siebie. Zgiąłem kartkę na czworo i wpasowałem w szczelinę drzwi. Zszedłem na dół. Jeszcze raz spojrzałem w puste okno. Pojaśniało na chwilę, potem zgasło. Ktoś krzyknął. Zupełnie pusty chodnik. Przemoczony deszczem drżałem z zimna. Zaczynało ciemnieć niebo. Wokół budynku, do którego się zblżyłem, kszątali się ludzie. Przeszklone ściany. Wewnątrz budynku stoliki, przy których jadły, piły i rozmawiały w rozmaity sposób powykrzywiane twarze. Wyrwane z kontekstu słowa. Wszedłem do środka. Podszedłem do roześmianego, przygrubego mężczyzny w szafirowym garniturze. Czas przestał płynąć. Odgłosy umilkły. Obrazy zatrzymały się. Przygruby człowieczek w szafirowej marynarce trwał w trakcie niekontrolowanego śmiechu. Podszedłem bliżej i dotknąłem palcem jego twarzy. Ugięła się. Spocona skóra, zaróżowiona i gładka. Co stało się dziesięć minut wcześniej? Czas zaczął znów płynąć aby człowieczek mógł przestać się śmiać. Odszedłem. Pojedyńcze samochody przemykały ulicami. Kilku pijanych panów prowadziło dysputę polityczną czasem zawadzając o tematy z pogranicza filozofii. Byli do siebie tak bardzo podobni. Podobni do chodnika i do nieba wiszącego nad nimi.” Mistrz Cyryl jeszcze raz spojrzał na zapisaną karkę papieru. Przez chwilę siedział nieruchomo, zamyślony. Nie znał nikogo, kto mógłby być autorem tego listu. Do sali wpłynęła Ryba. Skłoniła się, jak wymagał tego szacunek dla funkcji Białego Sędziego, jaką pełnił Mistrz Cyryl (czasem zwany też Starcem gdyż pamiętał podobno początek Labiryntu). - nie rozumiem dlaczego niebo stało się szare, Mistrzu. Oceany pozbyły się swej niebieskości a drzewa swoich kwiatów nie chcą pokazywać nikomu. Labirynt pochmurniał. Cały stawał się szary. Starzec dobrze wiedział o tych zmianach, nie znajdował jednak dla nich żadnego wytłumaczenia. Labirynt zmieniał się ku przerażeniu części jego mieszkańców. Ryba ułożyła się wygodnie na półmisku, lekko zarumieniła i posypała plasterkami marchewki. Mistrz Cyryl spojrzał na nią niechętnie. Przestał być głodny. TRZY Zobaczyłem smoka, który był bez głowy i bez sensu. Zastanawiał się “czy” i “po co” a okazało się, że jest bez głowy… no i był bardzo zmieszany jak już się o tym dowiedział. Patrzył na nas głupim i zakłopotanym wzrokiem i w ogóle było kupę śmiechu. Nagle zobaczyłem, że i ja nie mam głowy, tak jak z resztą wszyscy tam obecni i poczułem się jakoś nieswojo. Jest takie miejsce w labiryncie, gdzie nie ma już niczego pewnego, niczego jasnego, w którym tracą ważność wszelkie prawa - czy to ludzkie czy też boskie. Niczego tam wiedzieć nie można. Początek jest końcem a skutek przyczyną siebie samego. Kraina ta trwa wokół nas - duchów labiryntu. Przenika wszystko - niewidzialna. Nikogo nie pragnie ani nikim brzydzić się nie potrafi. Całkowicie leniwa i obojętna przelewa się bezustannie między wiecznościami. To właśnie do niej zmierzał Diabol a słowa formułowały się same w głowie tworząc pytania bez odpowiedzi. Nie lubię słuchać bezsensownych dźwięków. Zmęczenie? Umiłowany chaos. Co może wyniknąć z faktu zaistnienia chaosu? Szedł ponurym korytarzem kurczowo trzymając przed sobą małą lampkę eremity. Zbliżał się krok za krokiem do drzwi pozbawionych koloru. Przy drzwiach stał Demon. - Zatrzymaj się, tam nie ma niczego. Drzwi otworzyły się na oścież. Wierzę w fikcję wszechmogącą stworzycielkę życia i śmierci, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych… Dzwonki, dzwony, huk wystrzału, cisza. Za drzwiami…jakimi drzwiami? Diabol zamarł w pół myśli. Przed nim pojawił się powieszony za jedną nogę Wisiellec. Uśmiechał się głupio. Otworzył oczy i szepnął słodko: - nie idź tam ! Diabol przeżegnał się. Zza szafy wyszedł Papież. Cały w purpurze i zieleni stanął obok Wisiellca. - W imię Saturna zabraniam. - Zabraniamy - krzyknęli obaj. Wierzę w fikcję, stworzycielkę treści istnienia. Niech nikt nie waży się rozwiewać złudzeń. Nie ma końca. Diabol zamknął oczy. Przed nim roztaczała się łąka. Zaczął iść, potem biec zatapiając się w monotonny rytm własnego serca i oddechu. Kocham Ciebie życie, bo dzięki Tobie biec mogę - pomyślał a trawa swoją zielenią zapraszała go wciąż dalej i dalej. Dobiegł wreszcie do małego lasku. Zwolnił, potem szedł powoli i ostrożnie. Zapatrzył się na drzewa. Drogą szedł Nieświadom (Cesarz). Coś zobaczył na ziemi. Schylił się. Podniósł bursztynową kulę. Długo jej się przyglądał nieświadom obecności Diabola. Krzyknął ptak. Nieświadom, jakby zbudził się właśnie ze snu hipnotycznego, wodząc mętnym wzrokiem spojrzał w stronę czarnej postaci Diabola. Przez chwilę stał przerażony i jakby sparaliżowany, potem uciekł zabierając ze sobą bursztynową kulę. Diabol podniósł czarne dłonie do twarzy i zapłakał. Gdy otworzył oczy Wisielca i Papieża już nie było. Szedł ogrodem wśród śpiewu ptaków i usypiającej woni czerwonych, rajskich kwiatów. Szedł najciszej jak potrafił by nie zmącić miodowego i świętego nastroju jaki tworzyła otaczająca go przyroda. Pod wiekowym drzewem obejmowali się czule Kochankowie. Diabol chrząknął. Gdy obrócili głowy w jego stronę nie dostrzegł nawet cienia strachu na ich twarzach. Pełen zdziwienia spytał: - więc nie boicie się mnie, mimo żem cały w czerni ? - a czemuż to byśmy się mieli Ciebie bać, Diabolu drogi ? - nie boicie się czerni ? Przecież ona zabija…bezlitosna. - nie boimy się Ciebie. Tyś jest sam a nas dwoje. Cóż złego uczynić byś nam mógł sam jeden ? Z nieba strzeliła błyskawica uderzając między Kochanków. Powietrze wypełniło się huczącym głosem: - Rozdzielić by was mógł, moi drodzy… W miejscu gdzie piorun dotknął ziemi powstał mur i zaczął rosnąć i twardnieć, rozdzielając Kochanków. Oni nie dostrzegli jednak niczego. Uśmiechali się do siebie. Diabol odszedł a Kochankowie znów czułości swoje zaczęli wymieniać. Wierzę w fikcję, opiekunkę zagubionych, pocieszycielkę rozdzielonych… Nie ma początku. Nie wierzę w nic innego prócz fikcji. *** …a w krainie, skąd pochodził zwą go Kleszczem Wyjadałką… Oto kleszcz. Czy znacie Kleszcza? Każdy oczy nań wytrzeszcza - bo wiadomo kleszcz jest zły i ma bardzo wielkie kły. Każdy z nas się boi kleszczy a pan Kleszcz ten kleszcz złowieszczy (moi drodzy wierzcie mi!) ssać już zaczął nasze sny… …a w krainie, skąd pochodził zwą go Kleszczem Wyjadałką… Urodził się w zacnej rodzinie kleszczy jako tysięczne sześćdziesiąte czwarte kleszczątko. W piętnaście i pół dnia po rozpoczęciu świadomego życia duchowego doznał objawienia, w którym rzekomo Bóg mu nakazał wgryźć się w samo sedno snu człowieczego. Odtąd nieustannie przemierza świat poszukując swoich ofiar… …oto kleszcz. Czy znacie Kleszcza? Proszę Państwa, kto zna kleszcza proszę rękę do góry…wysoko proszę!…liczymy podniesione ręce: raz, D…iabol szedł powoli alejką pamiętającą czasy, kiedy to nie śnił jeszcze wcale. Mijał stare drzewa porośnięte gęsto liśćmi, drewniane ławki przy drodze - niektóre puste inne goszczące strudzone kończącym się właśnie dniem Ptaki. Słońce znikło już choć powietrze wciąż przesiąknięte było ciepłem i zapachami dnia. W pewnej chwili wyminął Diabola rower niosący Kleszcza Wyjadałkę. Jechał dość szybko więc zanim Diabol zareagował na krótkie “cześć” rzucone w jego stronę kleszcz był już daleko. - ale się rozleniwiłem ostatnio - mruknął Diabol do zmierzchu. Nie mam już takiego refleksu jak kiedyś…kiedyś to były czasy! Dookoła milczał las. Alejka skończyła się już, lecz Diabol szedł dalej. Po kilku latach błądzenia dotarł do miejsca gdzie światło spływało bezpośrednio na ziemię nieskrępowane liśćmi drzew. Las ustąpił miejsca polanie. W jej centrum Mały Człowiek siedział na zwęglonych gruzach świątyni, którą sobie sam zbudował, która miała przetrwać wieczność lecz została zmieciona (łącznie z pamięcią o niej) w bliżej nieokreślonych okolicznościach, nie wiadomo kiedy. Diabol podszedł bliżej. Mały Człowiek płakał skrywając twarz w dłoniach. Wzruszony Diabol zaczął: - proszę, niech Pan aż tak nie rozpacza - to przecież tylko kamienie… Mały Człowiek opuścił czarne dłonie. Diabol po raz pierwszy w życiu zobaczył własną twarz. Zza drzewa wyszedł Kleszcz Wyjadałka. - a kuku - powiedział. Kłaniam się Tobie Mądrości. *** Do domu pojechałem pustym pociągiem. Światła pozostawały w tyle a mnie się wydawało, że ciągle spadam w przepaść, którą nie tak dawno odkryłem w moim labiryncie. Jeszcze ostatni przystanek, potem droga po błocie i kałużach. Deszcz przybrał na sile. Chleb ze smalcem, piwo. Następny dzień był już za chwilę - jeszcze tylko musiałem się obudzić zaraz po zaśnięciu. Cicho tykał zegar… Kocham życie i świat takim jakimi są - poprzeplatane chaosem. Ciężko jest zrozumieć chaos. CZTERY Diabol zachachmęcił rękawem nieskazitelnie czarnej marynarki, odwinął mankiet trupobiałej koszuli i spojrzał na zegarek. Z wyraźną złością zamruczał pod nosem (swoim): - mogłem się tego spodziewać…czas płynie… Po chwili zadumy dodał: - możliwym jest również, że to nie jest efekt płynięcia czasu lecz chodzenia zegarka. Nie ważne - i tak się spóźnię. Podszedł do stojącego w bramie mężczyzny. - Przepraszam najmocniej, czy mógłby mi Pan odsprzedać godzinę? - Panie, wie Pan która godzina!? - w tym problem, że wiem… - no właśnie, o tej porze już nie sprzedaję. Do czego to doszło, nawet godzinę odpoczynku chcą człowiekowi odebrać! - dobrze zapłacę… - przecież mówię, że nie sprzedaję! Tysiąc. - dwa - półtora - trzymaj Pan. Dzień dobry, przepraszam, dziękuję, bardzo mi miło, do widzenia, na zdrowie,… Mężćzyzna-z- bramy podał Diabolowi godzinę i obaj zniknęli - jeden do przodu a drugi do tyłu (zasada zachowania godziny, oczywiście!) Diabol wszedł do sali zebrań. Siedzący przy stole Strażnicy wstali i ukłonili się nisko. - siadajcie Panowie, przepraszam za spóźnienie. Diabol podszedł do krzesła w kształcie napisu “przewodniczący” i usiadł. - wezwałem Panów w sprawie najwyższej wagi. Nim jednak zaczę, proszę o wprowadzenie naszych Pań. Drzwiowy zastukał w umówiony wcześniej sposób w boczne drzwi, które po chwili jakby wahania otworzyły się skrzypiąc. Do sali z gracją wpłynął Duch. Za nią, kokieteryjnie stawiając kroki, wkroczyła Róża. Zajęły swoje miejsca przy stole. Diabol przenikliwym wzrokiem wodził przez chwilę po zebranych, wreszcie skamieniał. Kleszcz Wyjadałka zaczął głośno obgryzać paznokcie. Nieświadoma oczy zamkały się na coraz dłuższe chwile. Zirytowany całą sytuacją Drzwiowy podszedł do Diabola trzymając w jednym ręku dłuto a drugim młotek, lecz gdy właśnie miał skruszyć jego kamienistość, ten ocknął się nagle i mrucząc “dziękuję, nie trzeba” odesłał Drzwiowego pod malowane wrota omówionym wcześniej kiwnięciem dużego palca od lewej nogi. Zdecydowanym głosem rzekł: - Jak już mówiłem, sprawa jest najwyższej wagi a do tego jest dość niezręczna. Moja intuicja doniosła mi dzisiaj, że z Naszej Świątyni w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął obraz pędzla Mistrza Głupca i to ten przedstawiający “Sens Kosmosu”… Wokół stołu zrobiło się gwarno. Padały okrzyki szczerego oburzenia i wściekłości. Róża płakała a oczy Ducha zmętniały. Nawet zwykle niewzruszony niczym Kleszcz Wyjadałka wydawał się zbity z tropu. Nieświadom, po pierwszym krzyku, najzwyklej w świecie oniemiał. Drzwiowy nerwowo stukał młotkiem w dłuto. Diabol po kilku nieudanych próbach zapanował nad sytuacją i uciszył zebranych. - bardzo proszę o zachowanie spokoju! Różo, zobowiązuję Panią do jak najszybszego przedstawienia mi raportu dotyczącego zajścia. Chciałbym również by w pierwszej kolejności skonsultowała się Pani z Jego Świętobliwością, Mistrzem Cyrylem. Co do mnie spróbuję porozumieć się z Wybwymiim. Ogłaszam koniec zebra… Nie skończył, gdyż właśnie upłynęła godzina. Zniknął tylko niechętnie. *** Kierowani instynktem umiarkowania Pomyleńcy wyszli z okolicznych barów na ulice skandując: “ZABIĆ ŻULA KLIMKA !!! Na stos z ŻULEM KLIMKIEM !!” oraz “Dosyć hultajstwa, nieposkromionego pijaństwa i nicpoństwa...” Wkrótce cały rynek miasteczka zapełniłi krzyczący zgodnym chórem osobnicy, z których każdy trzymał dumnie w prawej dłoni czerwony goździk a w lewej płonęcą świeczkę - symbole przynależności do Wielkiej Wspólnoty Pomyleńców (WWP). Tu i ówdzie trzaskały zamykane w panicznym lęku okiennice. W wielkim strachu spod nóg tłumu czmychały czarne koty. Zza parkanów ujadały ogarnięte furią psy. A tłum wciąż wołał: “Dajcie nam ŻULA KLIMKA!” *** Żul Klimek (pseudonim Nieświadom, dawniej cesarz), popijając herbatkę, rozgrywał właśnie następną partyjkę brydżyka z Diabolem, Głupcem i Kleszczem Wyjadałką, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Klimek stękną cicho, ziewnął i poczłapał by je otworzyć. W progu stał Kot. - Miauu - rzekł - Acha! - zgodził się Żul Klimek. - Dobrze, że Cię wreszcie znalazłem, Nieświadom! Oczy Klimka błysnęły złością lecz ponieważ był osobą niezwykle kulturalną nie wyjął z kieszeni ręcznego działka plazmowego kaliber 123 i nie przeminił Kota w chmurkę oszołomionych jonów tylko uśmiechnął się fałszywie i wycedził przez zęby: - Nie jestem “Nieświadom”, wiesz, że ewoluowałem na Cesarza a obecnie jestem Żul Klimek! W tym miejscu Żul Klimek odśpiewał niecenzuralną piosenkę na temat swojego imienia: Jestem sobie Żul Klimeczek (Hop sasa, hop sasa) Mam ze sobą moc kuleczek. (Hop sasa, hop sasa) (Benz) - Lepiej by było, żebyś ciągle był Nieświadom - WWP Cię szuka! Rozesłali już listy gończe. - WWP powiadasz… Z pokoju dobiegł zniecierpliwiony głos Diabola: - No co jest Klimek? Grasz czy nie ?! - Zara…już idę - Kot przyszedł… Klimek popatrzył spode łba na Kota. - Wiesz czego chcą? Kot podał mu ulotkę. Żul przeczytał ją i pomyślał: “Nie ma co, chyba muszę się trochę umiarkować. Żegnaj herbatko…” Kot, który jak wszystkie koty czytał w myślach zamruczał: “Obawiam się że jest już za późno, ale próbój Klimek!” *** “Miauu!!!” *** Jak odnaleźć Umiar? Jestem sługą mego ciała a pragnę być jego panem. Ofiara pragnie zemsty. Sługa pragnie panować. Zniewolony pragnie zniewalać. Gdy ofiara jest swoim oprawcą, sługa swoim panem i siebie samego zniewala, Palec Boży wskazuje umiarkowanie. Szczęśliwe oczy, które je dostrzegą. Zdobycze moich myśli, nie mogąc dłużej trwać w skupieniu rozpadły się na mniejsze fragmenty lecz całkiem nie zginęły. Przybrały formę nasion i rozsiały się pod grubą warstwą mojej nieświadomości. Gdyby umiarkowanie bez reszty zapanowało nad światem… Łąka. Wiecznie szara. Drzewa. Wiecznie szare. Niebo. Wiecznie szare. Życie. Wieczne. *** Cieszyłem się, że ze wszystkich kątów zerkały na mnie ślepia nieprzyczynowości i nieprzewidywalności. Trzasnęły drzwi. Za oknem wiatr tarmosił drzewa. Wyszedłem na taras i przyglądałem się przez dłuższą chwilę na wpół zwiędniętym jesiennym kwiatom. Nie starałem się niczego zrozumieć niewiedza przynosi wszak ulgę a świadomość zagubienie i utratę wiary. Gdy rozum zamienimy na wiarę zostaje jednak jedno pytanie, którego nie sposób sobie nie zadać: “w co wierzyć?”… Zawsze stawiam go sobie w sposób niekonkretny, jakbym tak naprawdę nie chciał poznać na nie odpowiedzi. Tak jak pytanie “czy kocham”, “co kocham?”. W co wierzyć? wierzę w siebie - gdy zwyciężam. wierzę w cuda - gdy widzę to czego nie rozumiem wierzę w rozum - gdy stworzę sobie sługę wierzę w boga - gdy porzebuję pomocy Wszystko zmienia się w chaotycznym rytmie. Obserwując więdnące kwiaty, nie nadążałem za tymi zmianami. Moja wiara zmieniała się gdy kolejne minuty przepływały mi między palcami. A przecież skoczyłem w przepaść niepewności aby na zewnątrz siebie odnaleźć stały i jasny punkt odniesienia. Więdnące kwiaty burzyły moją wiarę w jego isnienie. Ranek. Bezlitosne promienie słońca kuły mnie w oczy. Ginęły w niepamięci sny, które jeszcze przed kwadransem stanowiły dla mnie rzeczywistość. Umysł bronił się przed mającą za moment zbudzić się myślą. Ciało ciągle nieruchome wydawało się bezradne wobec wewnętrznego przeświadczenia o konieczności samoreaktywacji. Dlaczego kończą się sny? Wieczna oscylacja między prawdą i ułudą, dniem i nocą. Jeśli by w Kosmosie szukać reguł, z pewnościa za jedną z nich (może jedyną) trzeba by uznać wieczną przemianę wszystkiego co istnieje w swoje dokładne przeciwieństwo - smutne. A może tylko nieuchronne? PIĘĆ Continuum. To wszystko kłamstwo! Nie ma punktów. Wszystko się przelewa w nieskończoność. Czas. Przestrzeń. Człowieka też nie ma. Coninuum. Jestem cieniem. Jestem, byłem. Świat rozrasta się jak balon. Kiedyś pęknie, lecz puki co rośnie wciąż nieustannie. Gdzieś w jego środku jest wszystko co do tej chwili powstało. Cała przeszłość. Moja teraźniejszość to drobna warstewka obejmującą całość tego co jest do tej chwili w przeszłości. Jestem teraźniejszością. Nie widzę swego drugiego końca. Oto zaczynam podróż. Za mną ocean. Nigdy już tu, gdzie jestem nie powrócę. Żegnajcie! A wszystko jest takie magiczne, niepojmowalne. *** Niebieskie kamyki stoczyły się ze zbocza i zatrzymały pod nogami Głupca. Po drodze opasującej górę przemknął powóz otoczony przez pięciu jeźdźców w krwisto czerwonych strojach. Odgłosy odbijały się od skał. Po chwili umilkły. Zamyślony Głupiec odprowadził wzrokiem przejeżdżających. Wstał i zasypał piskiem małe ognisko. Końcem powykrzywianego kija narysował na ziemi znak koła. Stanął wyprostowany czekając na wiatr. Cisza zaczęła się kurczyć. Wiatr przybył wraz ze światłem. Razem otoczyły Głupca. Wreszcie zamarły. Opadł kurz. Głupiec owinął się szczelniej peleryną i wspiął pod górę, do drogi. Po chwili szedł w ślad za powozem będącym już teraz tylko czarnym punktem w oddali. Na horyzoncie lśniła błękitem Wieża Trwania. *** Odgłosy końskich kopyt. Przed bramą zatrzymał się powóz. Księga Or leżąca przed Mistrzem Cyrylem zaczęła się niechętnie dematerializować. Starzec wstał szurając pięknie zdobionym krzesłem i opierając się o stół podszedł do okna. Uderzenia w bramę. Głupiec zamalował czas bielą. Biała plama ciągnęła się przez chwilę nudy. Mistrz Cyryl zmącił ją jednak błękitną poziomą kreską. W oczach Wybwymii’ego pojawiła się niecierpliwość. Wyraził ją owijając całość kompozycji bezładną czernią. Kwiaty w ogrodzie przed bramą przybrały barwę purpury i żółci. Bzyczały cicho. - Dlaczego tak łomoczesz w bramę? Róża wyglądała na speszoną i choć nikt na tę pozę nie dał się nabrać, mury wieży pokryły się delikatną warstwą pomarańczowej zasłony. Pochowane w norkach chochliki zabłyszczały oczkami. Brama uchyliła się skrzypiąc. *** - Czy Wiesz kim jestem? Chmura zwinęła się w sobie i stała się szara. - Do Ciebie mówię! Odpowiadaj gdy pytam! - Podejdź bliżej to ci się przyjżę. Głupiec czując podstęp cofnął się o krok i osłonił światłem bursztynowej kuli, którą trzymał w sercu. Chmura prawie całkiem zczerniała. - Wiem kim jesteś. Jesteś głupcem, który chciałby nade mną panować. Czyż nie tak? Głupiec roześmiał się głośno, po chamsku. - Droga Chmuro, chyba słusznie się mnie obawiasz, lecz tym razem nie chcę zrobić Ci krzywdy. Nie potrafię chyba jeszcze… - Czego chesz? - Przyjrzeć Ci się. Intrygujesz mnie. Jesteś jakby z innego świata: dziwna, urzekająca, i dość nieprzyjemny masz kolor. Głupiec wyjął z kieszeni paczkę papierosów. - Palisz? Gdy Chmura odmówiła Głupiec wyjął jednego i zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki. Po chwili zrezygnował. - Masz ogień? - spytał. Chmura nie miała w sobie ognia więc Głupiec trochę się zdenerwował. - Szlak by to trafił - przeklął. Szlak trafił w koniec papierosa i po chwili Głupiec zaciągał się upodobaniem dymem. - Co tu robisz taka sama? - Zżeram się. - Nie nudzi Cię to? - Raczej pochłania. Głupiec milczał przez chwilę zastanawiając się nad niezrozumiałą dla niego odpowiedzią. Chcąc podtrzymać konwersację spytał: - Czy To nie Ty ukradłaś “Sens Kosmosu” ze Świątyni? - O jaki sens Ci chodzi? Głupiec pomyślał, że chmura nie dosłyszała pytania więc jeszcze raz je zadał. - Nudzisz mnie. Musisz tu stać? To stwierdzenie całkiem zbiło Głupca z tropu, zaczął coś mówić o kiepskiej pogodzie i o tym, że nie wie kiedy się rozejdą chmury. Pod koniec swojego monologu ugryzł się w język uświadamiając sobie niestosowność uwag w nim zawartych. Chmura nie zareagowała jednak wcale, gdyż po prostu nie słuchała, wielce zajęta pobłyskiwaniem rachitycznymi piorunami. Dziwna Ta Chmura - pomyślał Głupiec. Dziwna i intrygująca bo niezrozumiała. Podszedł do niej bliżej a ona bezmyślnie owinęła go sobą co przypadło mu nawet do gustu. Zmarzł jednak szybko przesiąknięty jej wilgocią a bursztynowa kula resztkami sił podsycała jego wewnętrzny płomień. Głupiec poczuł się nieswojo więc przeniósł się myślami w przeszłość, która kryła dawno zapomniane promienie słońca tworzącego życie. Nie rozumiem, nigdy nie zrozumiem “Sensu Kosmosu”… tym bardziej że ktoś go ukradł. Ale to chyba rzeczywiście nie Chmura. Z tą myślą i z wielkim głazem na sercu poszedł dalej zmierzając do coraz bliższej Wieży Trwania. SZEŚĆ Gdy przyjechał tramwaj, ludzie rzucili się do drzwi. Każdemu bardzo zależało na tym by zająć miejsce do siedzenia. Pchany przez tłum i ponaglany przez obce spojrzenia dostałem się do środka. Dla mnie miejsc już zabrakło, stanąłem więc pod oknem. Przez jakiś czas patrzyłem znudzony przez okno. Samochody stanęły pokornie zatrzymane przez czerwone światło. Brudna szyba oddzielała mnie od spalin ulicy. Duszno i bezpłciowo. Wymięte ubrania podróżnych ocierały się o siebie. Nieobecne spojrzenia, pragnące obcości. Chrzanić to wszystko! Drzewa kołyszą się łagodnie na wietrze. Wybwymii uśmiecha się. Jest mi dobrze. Błękitne niebo. Moje myśli błękitne. Szepcący strumień. Mistrzu, który jesteś, jakże piękne jest twoje dzieło! Jedyny prawdziwy artysto. Usuń z mojego serca fałsz. Pozwól by znów zaczęło odczuwać, oddychać. Zabierz odemnie moją zawiść i zazdrość. Jestem częścią twego dzieła. Daj mi siłę bym mógł zabrzmieć bez fałszu. Pozwól mi tworzyć wraz z Tobą. Naucz mnie wszystkiego. Mój głos łamie się tęsknotą za twoją doskonałością. Zielone światło. Tramwaj ruszył. Nieświadomi ludzie nieobecni i obcy.