Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Wieś, w której żyję
28 grudnia 1989
Jestem uczeniem szkoły podstawowej, mieszkańcem wsi Rozkochów, w której żyję z mamą,
dziadkiem i bratem Bartkiem. Ojca praktycznie nie miałem, gdyż chodził pijany od świtu do
zmroku, w dodatku kiedy wracał, bił mnie i mamę. Rok temu w Zaduszki wpadł pod auto.
Została wezwana karetka, zanim jednak przyjechała, zdążył już odejść z tego świata. Strata
niewielka, ale jednak łezka w oku się zakręciła.
Czemu to piszę? Bo namówił mnie
przyjaciel, a raczej przegrałem z nim zakład o to, kto pierwszy wejdzie na ten cholerny dąb.
Bo Kuba wyczytał w jakieś durnej książce, że to pomaga i odstresowuje takie pisanie
pamiętnika, a wiedział, że prędzej zjem własne buty niż zacznę „takie coś pisać”. To się
założyliśmy. Teraz tak siedząc i pisząc, widzę, że jednak coś w tym jest.
3 lutego 1990
Początek ferii. Wreszcie tafla jeziora jest na tyle gruba, by można było na nią wejść, tak
przynajmniej myśleliśmy. O tej porze roku zawsze organizowaliśmy taki nasz mały turniej w
hokeja. Murzyn skrzykiwał chłopaków z okolicznych wsi, Bartek miał zająć się nagrodą, ja
miałem przygotować sprzęt. Nawet nieźle nam szło aż do momentu, gdy Gruby w przypływie
emocji zaczął skakać po tym lodzie (a tego pseudonimu nie zdobył dlatego, że był szczupłą
baletnicą). A on się pod nim zarwał. Ledwo co, ale wspólnymi siłami wyciągnęliśmy go na
brzeg. Potem wszyscy razem poszliśmy na gorącą czekoladę do Grubego. Tę akcję
nazwaliśmy później „uwolnić orkę”.
19 lutego 1990
Dziadek zorganizował nam kulig. Fajna zabawa, lecz wydaje mi się, że z tego już wyrosłem.
Ostatnio znalazłem sposób na długie zimowe wieczory. A mianowicie siadam w moim fotelu,
tuż obok mam kubek malinowej herbaty, a w rękach trzymam książkę. Ja- czytający książki,
gdyby ktoś mi to powiedział miesiąc wcześniej, pewnie bym go wyśmiał.
25 marca 1990
Roztopy. Dostałem zadanie by iść z koniem na pole. A z tym koniem to śmieszna sprawa, bo
jak mama go kupiła, to przyszła się pochwalić, jaką to okazję znalazła, jaki ten koń spokojny.
Później się okazało, że kupiła pijanego konia, a kiedy wytrzeźwiał, to o mało stodoły nie
rozwalił. Z tą naszą kobyłką, to zawsze jakieś problemy. I tym razem też się bez nich nie
obyło. Bo pies sąsiadów akurat biegał samopas i jak mi spłoszył tego konia, to pół dnia za
nim ganiałem.
24 kwietnia 1990
Pierwszy wypad nad jezioro, woda zimna jak cholera, rodzice nic nie wiedzą o naszym
wypadzie. Prawie się potopiliśmy, ale zaliczam wyjazd do udanych. Nie byłem na to gotowy.
Rodzice kazali mi sadzić ziemniaki praca nudna i monotonna. Bez wyzwań. Na polu obok
był traktor, ale coś się nie ruszał. Zaciekawiło mnie to, więc podszedłem i zobaczyłem piękną
rudowłosą dziewczynę. Maszyna jej się zepsuła, a że ze mnie złota rączka, to zagadałem i
zaproszenie na bańkę mleka dostałem. Miała na imię Maja, szkoda że miała chłopaka…
23 czerwca 1990
Koniec roku szkolnego tuż tuż. Oznacza to, że do wielkiego festynu coraz bliżej, a co za tym
idzie - do najwspanialszego turnieju też. Jako jedyny napastnik drużyny LZS Rozkochów
przygotowywałem się do niego od miesięcy. Dawno nie odnieśliśmy jakiegoś większego
sukcesu jako drużyna, więc liczyłem na ten turniej.
14 lipca 1990
Szkoda- drugie miejsce, gdyby nie gol w ostatnich sekundach - wygralibyśmy turniej. Zabawa
była przednia. W związku z tak dobrym wynikiem trener postanowił zorganizować ognisko w
lesie. Murzyn przypalił sobie nawet spodnie, próbując je przeskoczyć. Wcześniej graliśmy w
podchody i tu mogę się pochwalić, bo zdobyłem tytuł „najbardziej nieuchwytnego”.
1 sierpnia 1990
Dziadek uczył mnie jeździć konno na oklep, czyli bez siodła. Spowodowane to było tym, że
używaliśmy do tego zadania tego samego konia, który pracował na polu. Już prawie umiem
jeździć. Ostatnio, kiedy dosiadłem konia najechał na nas kombajn. Miałem farta, wszystko
zakończyło się bez szkody. Kiedy musiałem zbierać snopki słomy z pola i układać je na
przyczepie, to przez popisy straciłem równowagę i złamałem rękę. Gips na trzy tygodnie. Plus
tych wygłupów był taki, że wszyscy dali mi na nim podpisy, minusy - do końca wakacji
jestem uziemiony.
16 września 1990
Rozpoczął się rok szkolny. Brakowało nam funduszy na wycieczkę szkolną, więc
postanowiliśmy na zebraniu Kółka Rolniczego dorabiać na polu- zbierając kamienie. Ta
grupa nauczyło mnie dyscypliny, cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do celu. Ostatnio
nawet pomagałem mamie robić konstrukcję pod koronę dożynkową, stroić to ja nie umiem,
ale i tak myślę, że to w dużej mierze dzięki mnie korona zajęła pierwsze miejsce.
9 czerwca 2015
Zawsze chowałem mój pamiętnik w żelaznej szkatułce zamykanej na kluczyk, na stropie
stodoły. Tej jesieni, o której ostatni raz pisałem, zdarzył się straszny wypadek. Tego feralnego
dnia miałem ową wycieczkę. W Opolu świeciło słońce, za to we wsi była taka burza, że nawet
najstarsi mieszkańcy większej nie pamiętali. Piorun walnął w naszą stodołę, próbowali ją
ugasić, lecz ich trud okazał się daremny, doszczętnie spłonęła. Dziadek, próbując ugasić
pożar, o mało nie zginął pod sypiącą się stodołą. Gdy wróciłem, byłem w takim szoku, że
słowa z siebie wydusić nie mogłem. Później wiele razy szukałem szkatułki, ale jej nie
znalazłem.
Wróciła do mnie. Dostałem ją po śmierci dziadka. Pewnie myślał, że to jest jakiś starożytny
skarb, albo po prostu chciał mi zrobić taki troszkę „nieśmieszny żarcik”.
Mam tak dużo do nadrobienia, że nie wiem od czego zacząć. Może po prostu opiszę, jak się
zmieniła wieś przez ostanie dwadzieścia pięć lat. Ogólnie dzieci dużo rzadziej wychodzą na
dwór, spędzają mnóstwo czasu w tym ich Internecie. Coraz mniej młodych ludzi sięga po
książki, nawet w długie zimowe wieczory. Dzieciaki nie chodzą już na zamarznięte jeziora,
tylko wolą pojechać na profesjonalne lodowiska. Ma to jednak swoje plusy, bo tam nawet pod
Grubym lód by się nie zarwał. Już nie widzi się kuligów, tylko sporadycznie można spotkać
zaprzęg z koniem, bo teraz każdy szanujący się rolnik ma własny ciągnik, czy traktor.
Nowinki technologiczne załatwiają wszystko za ciebie. Pamiętam, jak dziadek mi opowiadał,
jak to za młodu wszystko sami musieli robić. Kiedy ja byłem młody, trzeba było jeszcze
pomagać maszynie, a jak tak dalej pójdzie, to mój syn będzie musiał wcisnąć tylko jeden
guzik i wszystko się zrobi samo. Młodzi wolą teraz bardziej w telewizji czy w Internecie
oglądać piłkę, niż grać na boisku. To jest chore. Jakoś nie widzi się harcerzy, nie płoną
ogniska w lesie, tylko grill w ogrodzie. Wiatr rzadko piosenkę niesie, tylko słychać nie
zawsze przyjemne dla uszu słowa. Dzieci mają ściśle zorganizowany czas wolny od nauki.
Myśmy musieli wymyślać sami zabawy. Jakie to były zajmujące zajęcia. Wszyscy potrafili
jeździć na łyżwach, nartach, ale zrobionych własnoręcznie. Każdy z nas przeżyłby nawet
miesiąc na bezludnej wyspie. Za pomysły i zabawy młodzieży dzisiaj, nie ręczę. Gdybym
teraz chciał nauczyć się jeździć konno, miałbym o wiele łatwiej, gdyż jest dużo więcej
stadnin. W ogóle to pół wsi przebudowali z funduszy europejskich. Niby żyje się ludziom
lepiej i łatwiej, ale jednak czegoś żal ...
Napisał Copek