Pobierz w pdf - CzytajZaFree

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFree
Miłość według pani McGillvray
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Ireth
Na świecie istnieje wiele ludzi, którzy mają w sobie jakąś nieodpartą magię, coś, co
przyciąga innych, fascynuje i zachwyca. Taka była pani McGillvray, która przygarnęła mnie
pod swój dach.
Była to bardzo dziwna kobieta. Dziwnie spokojna, dziwnie opanowana, o dziwnym
spojrzeniu i także w sposób dziwny formułuująca swoje wypowiedzi. Miała ponad 50 lat,
włosy lekko przypruszone dziwną, niepasującą do niej siwizną, posiadaczka doskonałej jak
na swój wiek figury. Kiedyś zdobyłam się na pytanie:
- Jak pani to robi, że ma pani taką piękną sylwetkę?
Uśmiechnęła się dziwnie, ani wesoło, ani smutno i poprawiła kosmyk, który niesfornie opadł
na jej wygładzoną pudrem twarz.
- Byłam zmuszona o nią dbać.
Nie zrozumiałam odpowiedzi, ale nie miałam śmiałości drążyć tematu.
Innym razem weszłam do jej sypialni, akurat gdy czesała swoje długie do pasa włosy.
- Jak pani to robi, że ma pani takie piękne włosy?
Jej koralowe usta dygnęły lekko ku górze i wygładziła kołnierzyk, który zabawnie wywinął
się w drugą stronę.
- Po prostu musiałam o nie dbać.
Czułam jak czerwienię się po sam czubek nosa. Gdybym miała odwagę, zapewne
uzyskałabym od pani McGillvray masę interesujących rad, które pomogłyby mi stać się
piękną i zadbaną kobietą.
Nie byłam zbytnio urodziwa. Pukle puszystych, czarnych włosów, których często
nie potrafiłam ujarzmić, okalały moją okrągłą, purpurową twarz. Oczy szare, bez wyrazu,
nos za duży, usta za wąskie. Pani McGillvray często jednak chwytała mnie delikatnie za
podbródek swoimi smukłymi palcami, lekko unosiła do góry i przypatrywała się z
nieskrywaną ciekawością. To było dla mnie bardzo budujące, kiedy tak na mnie patrzyła.
Ale miała takie smutne oczy...
Strona: 1/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Dlaczego ma pani takie smutne oczy? - wypowiedziałam nieśmiało swoją natrętną myśl na
głos.
W swoich pytaniach byłam jeszcze bardziej nudna, niż tykający zegar pani McGillvray.
Jej usta nie dygnęły ani o milimetr. Pamiętam to jak dziś. Zmarszczyła tylko w
zastanowieniu idealnie wyregulowane brwi. Zmartwiłam się brakiem uśmiechu na jej
twarzy. Po chwili odpowiedziała pięknym głosem:
- Gdy patrzysz dziecko na rzeczy smutne, twoje spojrzenie również takie się staje.
Zamilkłam. Czy zatem ja również byłam posiadaczką smutnych oczu?
Pół dnia spędziłam przed lustrem, wpatrując się we własne odbicie. Szukałam w
swoich pustych oczach choć najmniejszego cienia smutku,który zalewał oczy pani
McGillvrey.
Gdy pierwszy raz miałam iść do szkoły średniej, pani McGillvray kupiła mi uroczą
sukienkę z nienagannym kołnierzykiem. Oniemiałam z zachwytu.
- Dziękuje! – wyszeptałam i pobiegłam od razu ją przymierzyć. Leżała idealnie.
Uczyłam się pilnie, by nie sprawiać mojej opiekunce problemów. Nigdy nie
narzekałam na szkołę, radziłam sobie ze wszystkim sama. Sumiennie wykonywałam
obowiązki domowe. Pasowało mi takie życie. Bez wrażeń, bez emocji. U pani McGillvray było
przecież lepiej, niż w sierocińcu. Żyłyśmy razem, w spokoju i ciszy. Nic, ani nikt nie zakłócał
naszego bezkonfliktowego życia.
Jednak pewnego dnia, kiedy szłyśmy razem do kościoła, ubrane w ciemne,
zakrywające szczelnie ramiona sukienki, pani McGillvray zaczęła mnie nerwowo ściskać za
rękę. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Usta kobiety zwęziły się niebezpiecznie w wąską
kreskę. Rzucała nerwowe spojrzenia we wszystkie strony.
- Pospiesz się! – syknęła.
Posłusznie wykonałam polecenie, nie mając jednak pojęcia co się dzieje.
- Przeklęty Cooper!
Zachłysnęłam się powietrzem. Widok rozwścieczonej, targanej przez nerwy pani McGillvray
był dla mnie nowością. Wbiłam wzrok w chodnik. Pędziłyśmy nie obracając się za siebie.
- A jego syn się na ciebie patrzył! – wybuchnęła z oburzeniem pani McGillvray i stanęła
nagle, chwytając mnie w pasie. - Obiecaj mi coś!
- Z ręką na sercu! – krzyknęłam przestraszonym, drżącym głosem.
- Nigdy, ale to nigdy się nie zakochasz, Elizabeth!
Spojrzałam na nią w otępieniu. Długą chwilę zajęło mi powrócenie do rzeczywistości.
- Oczywiście, pani McGillvray. – powiedziałam mechanicznie. – To zresztą byłoby niemożliwe.
Starsza pani westchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do mnie. Oddychała już spokojnie.
Strona: 2/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Ustabilizowała spojrzenie, które jeszcze przed chwilą nie mogło znaleźć punktu zaczepienia
i wbiła we mnie swój przenikliwy wzrok. Byłam pewna, że chwyci mnie za podbródek jak to
zawsze robiła, ale zauważyłam jedynie lekkie drgnięcie jej ręki.
Całą mszę spędziłam na rozmyślaniu o nijakiej rodzinie Cooper. Zastanawiałam
się głównie nad tym, co starszy pan Cooper zrobił pani McGillvray, skoro tak bardzo go
nienawidziła. Kolejna nieodkryta tajemnica, która zapewne na zawsze miała nią pozostać.
Parę dni później grabiłam liście w ogrodzie. Co chwila schylałam się, by spośród
kolorowego stosu wyciągnąć jakiś piękny okaz i odłożyć go na skrzynkę pocztową. Miałam
zamiar zrobić album z najpiękniejszymi, jesiennymi liśćmi. Właśnie liczyłam jak duży jest
mój zbiór, kiedy wyczułam czyjąś obecność. Nieśmiało uniosłam głowę i zobaczyłam
dostojnego, młodego mężczyznę opierającego się o płot pani McGillvray. Uśmiechał się
kusząco.
W głowie zahuczały mi słowa starszej pani. „Nigdy, ale to nigdy się nie zakochasz,
Elizabeth!”.
Zdobyłam się na lekceważące prychnięcie i wróciłam do pochłaniającej mnie do reszty
pracy.
Był bardzo przystojny, pamiętam, ale miał odstające uszy.
- Panienka nie zechce porozmawiać?
Chrząknęłam zniecierpliwiona, traktując przybysza jak powietrze. Mimo, że byłam bardzo
onieśmielona, udało mi się to sprytnie ukryć. To była dobra gra aktorska. Pomyślałam
wtedy, że powinnam powiązać moje przyszłe życie z teatrem. Odpłynęłam myślami daleko
w nieznane. Stałam na scenie ubrana w koronkową, olśniewającą suknie, przyjmując z
łagodnym uśmiechem owacje na stojąco.
- Panienko...? – głos mężczyzny wybudził mnie z marzeń o wielkiej sławie.
- Pana godność? – ucięłam wyzbytym z emocji tonem.
- Jason Cooper. – młodzieniec ukłonił się kulturalnie.
Wzruszyłam ramionami i zbyłam go, odwracając spojrzenie w przeciwnym kierunku. Po raz
drugi dałam mu do zrozumienia, że nie jest tu mile widzianym gościem.
Poza tym...nigdy nie widziałam tak piekielnie odstających uszu!
- Dlaczego panienka nie chce podjąć konwersacji? – uśmiechnął się nonszelancko.
Choć ewentualnie mogłam się z jego mankamentem w urodzie pogodzić.
- Bboo... – jęknęłam, czując jak mój język łapie potworny skurcz.
Boo...drażniła mnie jego pycha i wyniosłość, którą był wypełniony po czubek swojej
elegancko ułożonej czupryny!
Ale podobał mi się, nie mogłam zaprzeczyć.
Uszy? Mankament!? Mało powiedziane! To było przecież niemalże upośledzenie!
Strona: 3/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Trochę odstawały, ale bez przesady.
- Bo...po prostu nie mogę. – szepnęłam tylko ledwo dosłyszalnym głosem. Byłam pewna, że
nie wychwycił moich słów spośród szelestu grabionych liści.
Moje marzenie o sławie na scenie prysnęło jak bańka mydlana. Pożal się Boże. Aktorka od
siedmiu boleści.
- Co panienkę ogranicza?
Wychwyciłam jakiś ruch w oknie. Firanki gwałtownie zafalowały w salonie.
Serce zabiło mi mocniej. Gdyby tylko pani McGillvray zobaczyła przeklętego Coopera przy
jej furtce!
- Jestem zmuszona milczeć.
Młodzieniec wybuchnął serdecznym śmiechem.
- Aldona cię nieźle trenuje! – zażartował, choć dla mnie zabrzmiało to jak największa obelga.
Moją twarz oblał purpurowy rumieniec.
- Przepraszam, nie chciałem urazić... – dodał po chwili poważnym głosem. Wydawało mi się,
że mówi szczerze.
- Wpuść mnie, pomogę ci grabić. – przekonywał uparcie. - Jesteś w ogrodzie już pół dnia.
Zawahałam się. Kątem oka widziałam promienny uśmiech gościa. Chyba miał dobre
intencje. Pani McGillvray na pewno nie obraziłaby się, gdyby przeklęty Cooper z tymi
piekielnie odstającymi uszami pomógł mi w ciężkiej pracy...
Podeszłam do furtki uważnie świdrując go wzrokiem. Położyłam rękę na klamce, pełna
wątpliwości.
Miał takie ładne oczy. Czy też były smutne jak oczy pani McGillvray? Zdecydowanie nie.
Radośnie błyskały jak szlachetne diamenty. Co prawda uszy psuły wszystko, ale jak mógł
się nie podobać, ze swoim ujmującym uśmiechem i eleganckim strojem? Nachyliłam się
lekko, bo wydawało mi się, że poczułam jego perfumy. Całym ciałem oparłam się o klamkę.
Furtka drgnęła.
- Nie otwieraj tego, to zabija. – usłyszałam za sobą głos, który wyrwał mnie z transu.
Cofnęłam się jak poparzona. Furtka pozostała zamknięta.
Pani McGillvray podeszła do mnie i położyła nienaturalnie gorącą dłoń na moim ramieniu.
Nieśmiało na nią spojrzałam. Widziałam na jej twarzy nieciekawe emocje, które na pewno
nie wróżyły niczego dobrego. Tryskała jadem na prawo i lewo.
- To miłość zabija. – wycedziła przez zęby.
- Nie rozumiem... – jęknełam zbita z tropu.
Spojrzałam na Jasona. Przybrał obojętną minę. Jedynie jego oczy pozostały żywe, ilustrujące
lodowatym spojrzeniem panią McGillvray.
Strona: 4/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- To jak puszka Pandory. Otwierasz, bo jest taka ładna i kusząca.– usłyszałam ironiczny głos
starszej pani. – Ale wtedy całe zło wypływa na wierzch i zaczyna cię zżerać, jak kwas.
W głowie miałam mętlik. Odsunęłam się lekko od pani McGillvray, która nie wyglądała teraz
na osobę, której można było ufać.
- Chciałaś otworzyć furtkę do swojego serca? – kontynowała swój monolog pani McGillvray.
Spojrzała na mnie karcącym wzrokiem. Ugięłam się pod jej spojrzeniem. – Przeklęty bądź,
Cooper! Ty i twój ojciec!
Pani McGillvray chwyciła mnie boleśnie za ramię i zaciągnęła do domu.
Zamiast opiekunki-anioła, widziałam teraz szaloną kobietę, która postradała zmysły.
W głowie miałam tysiące pytań, które bałam się wypowiedzieć na głos. Jednak zebrałam w
sobie resztkę odwagi i wydusiłam, zmęczona szybkim biegiem:
- O co w tym wszystkim chodzi?! – powietrze uszło ze mnie ze świstem.
Pani McGillvray zatrzymała się w pędzie. Jej sukienka śmignęła po podłodze i opadła.
Starsza kobieta odwróciła się powoli. Z każdym jej ruchem czułam, jak moje nogi stają się
jak z waty.
- Chronię cię przed miłością, Elizabeth. – szepnęła łamiącym się głosem.
- Myślę, że miłość właśnie sprawia, że życie ma sens. – wydukałam z siebie, sama nie
wiedząc, skąd mi to przyszło do głowy. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jaki wpływ
może mieć miłość na życie człowieka.
- I co Elizabeth, powiesz mi teraz, że rodzicielska miłość nadała twojemu życiu sens? Myślisz,
że powstałaś z miłości? – sarkazm z ust pani McGillvray pogłębił boleśnie moją ranę, którą
pozostawiły po sobie tragiczne wspomnienia z przeszłości. - Nie. Wielka miłość twoich
rodziców wyrzuciła cię na brudne ulice.
Oczy zaszły mi łzami. Zaczęły ciurkiem spływac po rozgrzanych policzkach.
- I ja cię nie kocham, Elizabeth. – dodała czule pani McGillvray, choć nie słyszałam
przekonania w jej głosie. – Chciałam cię tylko przed miłością uchronić...
Opadłam bezsilnie na ulubiony fotel mojej opiekunki. Spojrzała na mnie znacząco.
Nie znosiła, kiedy zajmowałam jej ulubione miejsca w tym domu. Jednak nie kazała mi
przesiąść się na kanapę, jakby to zrobiła w zwyczajny dzień. Ten nie był zwyczajny. Coś się
zmieniło.
- Przemyśl to, Elizabeth. – powiedziała tylko i odeszła bezszelestnie w stronę kuchni.
Zatonęłam w fotelu, pustym wzrokiem wpatrując się w przeciwległą ścianę
pokrytą bardzo ładną tapetą w kwiatki. Podkuliłam nogi i splotłam ręce na kolanach.
Tykający zegar wpędził mnie w stan błogiego dumania.
Nagle wstałam, gotowa zadać pytanie pani McGillvrey, które męczyło mnie odkąd
przygarnęła mnie z sierocińca.
- Kto był pani mężem, pani McGilvrey? - zapytałam, gdy tylko znalazłam się w kuchni.
Strona: 5/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Kobieta zastygła w bezruchu. Stała do mnie tyłem, prawdopodobnie krojąc owoce na swoją
pyszną sałatkę, ktorą przygotowywała w każdy piątek.
- Kto był pani mężem? – potwórzyłam z naciskiem. Chwyciłam się kurczowo krzesła.
- Twój ojciec... – usłyszałam odpowiedź.
- Jjjaakk ..? – zająknęłam się, totalnie zaszokowana informacją, którą usłyszałam.
- A później pojawił się przeklęty Cooper, który pomieszał mi zmysły. Oddałam się całkowicie
temu uczuciu, rzuciłam się wir namiętności – prychnęła z oburzeniem kobieta, a jej ręce
wystrzeliły ku górze. - ... uciekłam, żyłam u boku Cooper’a. Sterował mną jak marionetką, a
ja, oślepiona miłością, robiłam dla niego wszystko i udawałam kogoś, kim nie byłam. – z
każdym słowem jej głos stawał się coraz słabszy i drżący. – Dlatego właśnie zależy mi na
tym, aby uchować cię od miłości. Kiedy otworzysz serce na uczucie, czeka cię zguba.
To były ostatnie słowa, jakie miałam usłyszeć z ust starszej kobiety. Od tego dnia,
zrobiła się zimna jak lód. Być może uświadomiła sobie, że nie uchroni mnie przed światem.
Sama przecież była kobietą na tyle słabą, że w przeszłości nie potrafiła oprzeć się
Cooperowi. Dodatkowo teraz poczuła, że zaczyna ogarniać ją pewien rodzaj miłości,
matczynej troski, jako że byłam jej wychowanką. Wolała nie ryzykować. Ponownie zostać
skrzywdzoną? Nigdy w życiu.
Z tego właśnie powodu dwa tygodnie później znów z odrazą musiałam znosić
obtarte ściany, podłogi ze starych płytek, piętrowe łóżka z brudną pościelą, sztuczne
uśmiechy opiekunek, zapłakane dzieciaki w znoszonych ubraniach.
Po raz drugi wylądowałam w sierocińcu. Próbowałam zrozumieć postawę pani
McGillvray wobec miłości. Na pewno miłość była dla niej krzywdą na całe życie. Chciała,
abym tego uniknęła. Miała dobre intencje. Lecz czy każda miłość musi prowadzić do
cierpienia? Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to nie miłość jest czemukolwiek winna,
to ludzie się wzajemnie niszczą. A miłość? Czym jest? Może po prostu jest to stan między
dwójką ludzi, kiedy żaden z nich, nie ma zamiaru zniszczyć tego drugiego.
Strona: 6/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty