Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
NOC, czyli Niezidentyfikowany Obiekt
Człowiekopodobny
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
Minerre
Zimno. Ale tylko z zewnątrz. Nigdy nie potrzebowałam ognia. Byłam nim. Co w tym złego?
Zamknęli mnie w lodowej klatce jak jakieś zwierzę. A przecież jeszcze trzy dni temu byłam
człowiekiem. Byłam taka, jak oni. Wstawałam o siódmej rano, wypijałam poranną kawę (małą czarną)
i wypalałam dwa papierosy. Później odbierałam gazetę od nastoletniego chłopca, stojącego zawsze o
tej samej porze pod kioskiem, wciskałam ją pod pachę i jechałam do budowlanego giganta, by zająć
się odmóżdżającą, papierkową robotą. To takie ludzkie. Później do mnie strzelali. Bach, bach. I nie
mogli mnie zabić. Dlaczego w ogóle chcieli zrobić coś tak okropnego? Zaszufladkowali mnie. Stałam
się dla nich kartką papieru, na której wydrukowane były między innymi trzy olbrzymie litery,
układające się w słowo NOC. Zmarnowali czas, w którym mogli stać się lepszymi ludźmi.
Uścisnęli sobie dłonie na powitanie. Jeden z nich, ten wyższy, wyciągnął z kieszeni magnetyczną
kartę, którą następnie przeciągnął przez otwartą paszczę maszyny. Masywne, stalowe drzwi uchyliły
się. Pchnął je mocno i gestem jednej ręki zaprosił drugiego mężczyznę do środka.
Rozentuzjazmowany, a jednocześnie zestrachany szatyn postawił kilka kroków do przodu. Jego twarz
otulił nieprzyjemny chłód. W centrum niedużego pomieszczenia znajdowało się krzesło, do krzesła
przymocowana była poziomo gruba belka. Na krześle siedziała kobieta, a do belki łańcuchami
przywiązane były jej ręce. Siedziała tyłem do drzwi. Jej kruczoczarne, kręcone włosy były mokre.
Ciemna skóra błyszczała, oblepiona niezliczoną ilością kropel potu. Było tak strasznie zimno, a ona
się pociła. Niesamowite. Pomyślał. Podszedł nieco bliżej. Była wyraźnie zmęczona bezskuteczną
walką z własnym uwięzieniem. Miała pochyloną głowę, nieco rozwarte usta, pulsującą skroń. Na
policzkach pot albo łzy. Trudno było rozróżnić. Mężczyzna zachwycił się.
- Cóż za interesujący okaz! – krzyknął, nie za głośno, a z jego ust ulotniła się para – Ona musi być
cała gorąca! Trzeba otworzyć zamki, nie możecie jej tak trzymać! – wyciągnął dłoń przed siebie w
celu uwolnienia rąk kobiety od łańcuchów. Ten drugi, stojąc w drzwiach, bacznie obserwował każdy
jego ruch.
- Patrick – nazwał szatyna po imieniu i wymusił tym samym jego spojrzenie – Nie otwieraj tego, to
zabija.
Strona: 1/5
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Brązowowłosy zawahał się. Jego ręka zawisła na chwilę w powietrzu, a potem cofnęła się. Ona lub
ono podniosło głowę. Mężczyzna został obdarowany spojrzeniem pełnym pogardy. Poczuł, jak
przeszyło go na wskroś, jak niemal spaliło go od środka. Jej brązowe oczy miały w sobie ogień,
dosłownie. Zrobiło mu się żal. Chociaż nie wiedział, czy jej, czy siebie.
- Nie siedź tu zbyt długo.
Drzwi zatrzasnęły się. Zostali sami.
- Pomogę ci. Pomogę ci się stąd wydostać, tylko musisz być ze mną szczera – powiedział, chodząc
nerwowo dookoła niej i oglądając ją, jak rzeźbę w muzeum. Dokładnie i z każdej strony. Parsknęła
ironicznym śmiechem. Śmiała się jak wszyscy.
- Każdy z nich tak mówił. Dlaczego miałabym uwierzyć właśnie tobie? – po wypowiedzeniu tych słów
splunęła na bok. Jej ślina wydrążyła niewielki otwór w lodowej podłodze, lecz prędko wyparowała.
Nie była w stanie dokonać większych zniszczeń. I głos miała taki kobiecy, taki zwyczajny, ludzki.
Zastanowił się nad odpowiedzią. Jak mam ją przekonać? Samotność. Ona musi być bardzo samotna.
- Bo jestem twoim przyjacielem.
Znowu ten śmiech. Zaczynał się go bać. To była oznaka słabości. Tak bardzo niepożądana w jego
zawodzie.
- Ja nie mam przyjaciół – rozejrzała się dookoła – Mam tylko wrogów. I są nimi wszyscy ludzie.
Tym razem w jej głosie można było usłyszeć małą porcję smutku. Karmił się każdą emocją, jaka z niej
wychodziła. Uważnie ją później badał, obracając w swojej głowie kilka razy, szukając
niewypowiedzianych zdań, ściskając jak gąbkę, by wydała z siebie więcej kropli umożliwiających mu
zrozumienie pochodzenia tajemniczego obiektu.
- I dlatego musisz ich zabijać? Michael Norris, Renee Miller, Jeffrey Padilla… To tylko trzy z ośmiu
przypadków. Popełniłaś przestępstwo. Powiedz mi, za co zginęli?
Cisza. Skrucha? Było mu coraz zimniej. Włoski na jego ciele schowane pod białą koszulą i czarnymi
spodniami niepostrzeżenie uniosły się, a na całej skórze pojawiły się małe, okrągłe wypustki, inaczej
zwane gęsią skórką. Pomyślał, że brakuje tutaj śniegu. Byłoby ładniej.
- To był wypadek…
- Wypadek? Nazywasz to wypadkiem? Osiem razy, osiem! Osiem razy wypadek?! – krzyknął drżącym,
oziębłym głosem bez opamiętania. Dopiero po chwili zrozumiał, że sam sobie podrzucił kłodę pod
nogi na drodze do odkrycia prawdy. Maksimum słów i minimum myśli, to była jego metoda. Czy ją
wystraszyłem? Nastąpił długi okres milczenia. Szatyn zaczynał drżeć. Spacerował nieustannie w tę i
z powrotem, pocierając wzajemnie o siebie zimne dłonie. Ona nie drgnęła. Jej gruczoły potowe, o ile
w ogóle takie miała, pracowały bez przerwy, ochładzając jej ciało, które wydawało się dążyć do
samozapłonu.
- Lubię stokrotki. I śpiew ptaków o czwartej nad ranem – odezwała się niespodziewanie. Tym razem
to on się zaśmiał.
- Dopóki nie powiesz, kim lub czym jesteś, skąd pochodzisz i co tu robisz, możesz już nigdy nie
zobaczyć żadnych kwiatków i nie usłyszeć nic więcej poza głosem znęcających się nad tobą ludzi. Tak,
ludzi. Tych, których nienawidzisz.
Strona: 2/5
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Bo tylko wy tak potraficie.
Poczuł na sobie jej wzrok. W mgnieniu oka zrobiło mu się cieplej. Przestał drżeć. Co za wspaniałe
uczucie!
- Zobaczę. I usłyszę. Tam, dokąd idę…
- Dokąd idziesz?
- Tam, dokąd idę…
- No dokąd?
- Słowa ranią. Prawda zabija. Więc po co chcesz wiedzieć?
- Bezdźwięk to złudne schronienie.
Znowu cisza. Było mu już tak ciepło, że przez moment pomyślał nawet o rozpięciu kilku guzików
koszuli. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą. Ogień. Zabolało. Szybko się odwrócił, powstrzymując jęk,
który chciał z siebie wydać. Póki na niego patrzyła, póty robiło się coraz goręcej, mimo faktu że
wszystko naokoło skute było lodem. Ściany, sufit, podłoga, krzesło i belka. Niczego więcej tutaj nie
było. Żadnego okna, a jedynie sztucznie podgrzewane od zewnątrz drzwi. Wystarczyłaby tylko chwila,
w której zabrakłoby prądu…
- Tam nie ma cierpienia. Tam nie ma nienawiści.
- A co jest?
- Miłość.
- W postaci ognia?
Zamyśliła się. Bo chyba myśli.
- I tak nie zrozumiecie… - spuściła wzrok. Ten nagły chłód, który poczuł. Jakby został wrzucony do
lodowatej wody w upalny dzień bez możliwości wypłynięcia na powierzchnię. Różnica polegała
jedynie na tym, że wciąż miał ze sobą zapas tlenu.
Och, wy. Wy, którzy zawsze kochacie. Wzywam was. Pomóżcie mi, zabierzcie mnie stąd. Zabierzcie
mnie do domu, w którym znów bez strachu będę mogła złączyć ze sobą powieki. W którym przepłynę
rzekę doskonałości i spojrzę na nagie kwiecie bez bólu. W którym niebieski nie będzie kolorem
chłodu, a ptaki nie będą umierać z naszych rąk i nóg. Zabierzcie mnie też do Niego. Pana mego
ognia. Zwycięzcy mojej nieśmiertelności. Tęsknię. I płonę do powrotu, do naszego ocalenia. Nie chcę
już pomagać tym, którzy mą pomoc kąpią w krwi kałużach. Nie chcę pomagać tym, którzy palą dobro
i nadzieję. Tak, to ja jestem tą winną. Pozwolę się spalić. Jestem zabójczynią własnej wiary, wiary w
nich, wiary w niewierzących ludzi. Niech spłoną ich łzy, lecz bez moich płomieni. Poddaję się.
Kolejne tysiąc lat. Misja skończona. Niewypełniona. Klęska.
Zamknęła oczy. Wydawała się… umierać?
Strona: 3/5
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Hej! – krzyknął. Zero reakcji – Hej! – to samo. Nie zastanawiając się długo, zdjął z nogi
eleganckiego, czarnego buta i cisnął nim w jej wysokie, ciemnoskóre czoło.
- Aua! – ocknęła się. Mokasyn, a raczej jego resztki opadły na lodową powłokę. But zaraz po
zetknięciu się z kobietą został spalony. Unikała patrzenia w stronę brązowowłosego. Ta sytuacja była
dla niego niekorzystna, ponieważ biała skarpetka nie mogła ogrzać jego stopy w wystarczającym
stopniu. Westchnął.
- Sivgonam. A teraz muszę już iść – znów zamknęła oczy.
- Nie! – mężczyzna zdjął kolejnego buta i kobieta oberwała po raz drugi. Tym razem w ramię.
Potrząsnęła głową. Krótkie spirale włosów przesiąkniętych potem musnęły jej policzki.
- Skończysz do cholery? – spojrzała na niego. Spojrzenie pełne awersji. Patrz na mnie, patrz. Mów do
mnie, mów. Nie przestawaj, jest tak ciepło…
- Skończyły mi się już buty. Co to jest Sivgonam?
- To nazwa planety, z której pochodzę. Tak bardzo chciałeś to wiedzieć… Michael Norris, Renee
Miller, Jeffrey Padilla i pięcioro pozostałych… Oni też chcieli. I też się dowiedzieli.
Szatyn znieruchomiał. Czy to oznacza, że umrę? Nie… Wtedy nie była uwięziona.
- Przekonaj się.
- Oni już są w drodze. Zawsze po nas przychodzą, gdy zdradzimy nasz sekret. Ja byłam wyjątkowa –
uśmiechnęła się – dostałam osiem dodatkowych szans – głośno wydmuchała powietrze z nosa – ale
już nie chcę więcej, już nie chcę tu być.
- Jacy oni? Po was? Chwila… To jest was więcej? Więcej takich jak ty? Którzy sądzą, że mogą
bezkarnie mordować?
Spojrzenie. Ogień. Prosto w oczy. Tym razem zawył z bólu i prędko zasłonił twarz dłońmi.
- Jeśli spotkałeś w swoim życiu kogokolwiek, kto zdołał współczuć innej żywej istocie, to nie był to
człowiek. Jeśli spotkałeś w swoim życiu kogokolwiek, kto był w stanie się poświęcić w imię dobra
drugiej istoty, to nie był to człowiek. Jeśli spotkałeś w swoim życiu kogokolwiek, kto kochał, tak
naprawdę… To nie był to człowiek.
Mężczyzna nie dowierzał temu, co słyszał. Jego umysł od razu wypierał dochodzące do niego
informacje, a zakorzenione lata temu przekonania dawały o sobie znać poprzez automatyczne
nasuwanie się na usta. Jednak powstrzymał wszystko, co chciał powiedzieć. Milczał. Słuchał dalej.
- To byli Sivgonamianie. W ludzkim ciele. Bo wy, ludzie, wy nie jesteście w stanie kochać. Wami
rządzi tylko chciwość i nienawiść. A my od wieków usiłujemy pomóc wam się zmienić. Jednak nasi
mistrzowie zaczęli w końcu dostrzegać, że jest to bezskuteczne. Jeszcze kilka, kilkanaście, a może
kilkadziesiąt lat i cel naszej misji się zmieni. Zamiast pomagać, będziemy niszczyć. Zniszczymy
wszystkich ludzi. Zniszczymy nienawiść i cierpienie na zawsze. Zniszczymy…
Drzwi się otworzyły. Do środka wszedł mężczyzna z kubkiem gorącej kawy w dłoni. Przekazał ją na
ręce szatyna.
- Pomyślałem, że może jest ci zimno.
Strona: 4/5
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Jaki bystry!
- Długo tu jeszcze będziesz?
- Dzięki za kawę.
Wyszedł. Trzask drzwi. Deja vu.
Kobieta zaczęła przyglądać się wciąż gorącej parze wydostającej się z kartonowego pojemnika.
Patrząc na wyraz jej twarzy, można było spostrzec, że odnajduje w tej czynności swoistą przyjemność.
Szatyn zbliżył się do niej wraz z magicznym napojem. Powoli stawiał kroki, jednocześnie obserwując
jej zmieniającą się reakcję. Jeszcze trochę, jeszcze chwila, jeszcze krok i krzyknie w ekstazie. Spociła
się. Bardziej. Albo mu się tylko wydawało. Pochylił się nad nią i podstawił kubek pod jej nos.
Zaciągnęła się aromatem. Jej powieki drżały. Całe jej ciało drżało. Wydawała z siebie szybkie
oddechy. Poczuł poruszenie w swoich spodniach i zawstydził się. Pragnął jej. W tym jednym, krótkim
momencie. To był błogi upał. Będąc tak blisko niej, sam zaczął się pocić. Mimo to wciąż trzymał kawę
w pobliżu kobiety i napawał się widokiem rozkoszy, jaką doznawała. Zaczął się rozpływać. Był swoim
upragnionym śniegiem, który teraz, w blasku kobiety-słońca topniał.
Wybaczcie mi moją niekompetentność. To, że utonęłam w ogniu. To, że lubiłam być człowiekiem. To,
że moje bose stopy skaziły ziemię, na której byliśmy zrodzeni. I komedię tysiąca twarzy. Grajcie,
niech zabrzmi muzyka! A ja będę tańczyć. Będę tańczyć do białego rana. Byle tylko być już w domu.
Byle tylko umieć kochać znów. I twa dłoń. Ponownie z moją. W uścisku przepięknej atanazji.
Schowamy się przed śmiercią człowieczą. Niech wiruje nocny pył! Pościel mi nowe życie. Przemińmy.
Sivgonam!
- Jesteśmy.
Zamaszystym ruchem rąk sprawiła, że zamarznięte łańcuchy pękły. Powstała, uderzając piersiami
gorący kubek. Brązowa ciecz wydostała się z papierowej niewoli, uniosła się, po czym opadła na
świetlistą, śniadą skórę kobiety, mieszając się z drobinkami potu. Krzyk stawał się coraz cichszy.
Ogień coraz większy. Życie łączyło się ze śmiercią.
A później nastąpił wybuch. A ludzie się nie zmienili.
- Przeminęliśmy.
Strona: 5/5
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl