Bez nazwy-4
Transkrypt
Bez nazwy-4
EKSPEDYCJA EKSPEDYCJA 16 Mamma Africa nowa droga wspinaczkową w RPA 17 3/2004 (08) EXTREMIUM EXTREMIUM 3/2004 (08) D Ponad 50 dni w drodze, ponad 20 tysięcy przejechanych kilometrów w każdym klimacie, ponad 200 pokonanych dróg wspinaczkowych oraz ta jedyna, najważniejsza – to nie zapis trasy koncertowej Lenny Kravitza lecz efekt wyprawy CampuS Explorers 2004 do RPA i Namibii. Eliza Kubarska Rafał okładnie 11 kwietnia wylecieliśmy z Warszawy do Kapsztadu. Montując wyprawę jak zwykle na ostatnią chwilę zdani byliśmy na przeloty tam i z powrotem właśnie 11-stego - o d czasu pamiętnego 11-stego września bilety na ten kolejny dzień miesiąca zawsze są dostępne... Wspinaczkowy trzon CampuS Explorers Expedition to Tomek Vaison Zwolak i ja. Rzecz jasna, że towarzyszyły nam też dziewczyny. Po dwóch tygodniach dołączyli do nas dziennikarze Dorota Wawryniuk (4fun.tv) i Jacek Kaczyński (TV 4), którzy nakręcili dużo fajnego materiału z podróży oraz z akcji przygotowania i prowadzenia drogi. Myślę że filmik, który powstaje, będzie ciekawy. Będzie to film drogi i to nie zawsze tej wspinaczkowej. Republika Południowej Afryki to kraj potężnych kontrastów. Z jednej strony złoża złota i diamentów, z drugiej skrajna nędza. Z jednej strony bezkresny ocean z falami będącymi wyzwaniem dla najlepszych surferów, z drugiej wielkie skalne ściany – wymarzony cel dla najlepszych wspinaczy z całego świata. Pierwsze kroki na czarnym lądzie nie były tak straszne jak pierwsze kilometry... Po długich targach nie tylko o cenę lecz również o wysokość depozytu jaki przyszło nam zostawić w wypożyczalni samochodów, zapakowaliśmy się do bryki i zamknęliśmy zamki od wewnątrz wedle zaleceń jej szefa. Ruszyliśmy z piskiem radości na miasto, czyli w lewo... tyle że lewym pasem. Zdawało mi się, że sobie poradzimy, w końcu bujałem się trochę po Anglii. Szybko sobie przypomniałem, że na wyspach byłem jednak własnym samochodem. Tutaj siedziałem po stronie pasażera, biegi miałem na lewą rękę a spryskiwacz zamieniony z migaczem. Jak ktoś poradzi sobie z tym na luzie, to Afryka stoi przed nim otworem... Przez kilkadziesiąt kilometrów w bryce panował kompletny terror, nawet okna nie było można otworzyć, a co dopiero rozmawiać, słuchać radia no i. .. chichotać. Jedyne co nas ratowało przed fiaskiem to szczęśliwy fakt, że pedał gazu nie był zamieniony z hamulcem... 25-letni VW bus nazywany pieszczotliwie „terrorystą” przemieszczał się drogami, na których całymi godzinami nie mijało się nikogo i na których auto niekoniecznie potrzebowało kie- EXTREMIUM 3/2004 (08) EKSPEDYCJA zaludniona Bawaria. Bezdroża i zakątki RPA można swobodnie nazwać Dzikim Południem zwłaszcza, że instytucja policji drogowej w ogóle tu nie istnieje, a chłopaki nie mają tu czasu na pierdoły, bo prawdziwej gangsty nie brakuje. Na drogach rządzą więc pijani kierowcy pickupów oraz zwierzęta. Wiedząc wcześniej co nas czeka na drogach, zwrócilibyśmy się z propozycją sponsoringu do jakiegoś producenta opon – film drogi na pewno by go zadowolił... Tymczasem naszym dobroczyńcą był CampuS i on też wystawił swój sprzęt do testów w każdych warunkach – począwszy od pełnego wilgoci i pingwinów Przylądka Dobrej Nadziei poprzez skrajnie suchą Pustynię Namibijską i granitowy masyw Spitzkoppe, aż po pełną dzikich zwierząt równinę Etosha. Ciuchy, namioty, śpiwory i kempingowe sprzęty CampuSa wiernie i dzielnie nam służyły. Przemierzając Czarny ląd w poszukiwaniu wyjątkowo pięknej i maksymalnie trudnej linii na nową, pierwszą polską drogę zwiedziliśmy niemal wszystkie istniejące już rejony. Wspinaliśmy się w każdym możliwym rodzaju skały - od czerwono-żółtego piaskowca w Rockland, poprzez pomarańczowy i szorstki kwarcyt w Montagu, po wapienne, kolorowe nacieki w okolicy Oudtshoorn. Dotarliśmy nawet w położony ponad dwa i pół tysiąca kilometrów od Kapsztadu granitowy,”płonący” rankiem i wieczorami w blasku słońca masyw Spitzkoppa. Kilkuset kilometrowe odległości dzielące te rejony sprawiły, że nasz trip stał się czymś więcej niż stricte wspinaczkową historią. Po trzech tygodniach naszej szalonej trasy nie tylko nie mieliśmy upatrzonej linii nowej drogi lecz nawet nie mieliśmy pojęcia, w którym z rejonów chcemy jej szukać. Po kilkunastu dniach wspinu w rejonach położonych w bezpośrednim sąsiedztwie Kapsztadu postanowiliśmy skierować nasze kroki w głąb czarnego lądu. Dotarliśmy do Montagu, który jest kombinacją kanionów i największym rejonem wspinaczkowym w RPA. Można się tu wspinać w przedziwnym pomarańczowym kwarcycie, a ponad 500 dróg i kuszący otwarty projekt na kosmicznie wywieszonej ścianie Pipeline zatrzymał nas tu na trochę. Właściciel campingu i gospodarz rejonu Steve wkręcał mnie w niego na maxa i przez moment był plan, aby właśnie tam zrealizować naszą nową drogę. Zwłaszcza, że gdy okazało się, że będziemy robić film, a ze Stevem mamy co nieco wspólnego, spanie mieliśmy oferowane za friko. Przewieszony pod kątem 40 stopni projekt wyglądał świetnie, jednak był już obity ,a my mieliśmy ochotę na zrobienie czegoś od zera. Tak więc chwilowo spadł do rangi planu B. Zanim przymierzyłem się do projektu w Montagu, postanowiliśmy podjechać jeszcze do pobliskiego Oudtshoornu, co w tutejszych realiach oznaczało kolejne 300 km. Właśnie tam, na wapiennej, masywnie wywieszonej ścianie nazywanej Main Wall wypatrzyłem dziewiczą linię na późniejszą drogę. Był to jeden z takich dni, kiedy nie masz żadnych wątpliwości - patrzysz i wiesz, że to będzie to! I że da się to zrobić w ciągu, czyli bez odpadnięcia, bowiem tylko taki styl się liczy. 19 3/2004 (08) EXTREMIUM EKSPEDYCJA 18 EXTREMIUM 3/2004 (08) EKSPEDYCJA świetnie. Jednak przewis był na tyle duży, że bez kurczowego przybloku z jednej ręki i dociągania się do ściany z czego popadło, o wierceniu nie było mowy. Przygotowanie asekuracji zajęło dwa dni, po których potrzebowałem kilku dni odpoczynku, żeby myśleć o jakichś sensownych próbach. Podczas ostatniego podchodzenia po pozostawionej w ścianie poręczówce przeżyłem ciężki stres. Okazało się, że popełniłem błąd przy rzucaniu zjazdu i lina tak niefortunnie pracowała w stanowisku, że prawie cała się przetarła. Mój ciężar utrzymywały już tylko dwa włókienka, o czym dowiedziałem się patrząc na nie z bardzo bliska... gdy po czyszczeniu ściany wisiałem 60m nad ziemią. Zmroziło mnie trochę, bowiem niewiele brakowało a wyprawa do Afryki mogłaby się zakończyć bardzo czarnym widzeniem czarnego lądu... Po wynalezieniu i ubezpieczeniu linii na Main Wall”u wyruszyliśmy na safari, żeby nabrać niezbędnej mocy do dalszych podbojów i przetestować odzież safari CampuSa w należnym jej środowisku. Jedynie Vaison przekonany o astronomicznej sumie, jaką przyjdzie nam zabulić za tę niewybredną przyjemność, postanowił zostać pod ścianą i w towarzystwie natrętnych baboonsów (pawianów) realizował swoje ambicje, przygotowując przedłużenie już istniejącej 32-metrowej, przepięknej linii o nazwie Sid Vicius (7b+). Nowa droga Tomka zwie się całkiem na temat ,”Lost Safari” na 45 metrach posiada asekurację z 20 spitów, a jej trudność to 7c. Sądzę, że nigdy wcześniej nie wspinałem się po tak adekwatnie nazwanej drodze. Mamma Africa 9 maja został zrealizowany kluczowy projekt wyprawy. Mamma Africa - bo tak została ochrzczona nowa droga – doczekała się pierwszego przejścia i została wyceniona na 8b czyli 32 w skali australijskiej. Składa się na nią ponad sto ruchów, które połączone w całość tworzą ekstremalny ciąg trudności. Muszę przyznać, że wynalazłem linię w stu procentach „ pod siebie” i nic lepszego nie mogło mnie spotkać. Po 25-ciu metrach przepięknych ruchów o trudnościach ok. 7C+,mamy przed sobą cruxa (najtrudniejsze miejsce na drodze), na który długo nie mogłem znaleźć patentu. Po nim było jeszcze kilka bardzo mocnych przechwytów , z których każdy nadawał się do odpadnięcia. Cała linia (35 metrów jednostajnego przewisu) wyposażona została w 13 spitów a ekipa filmowa udane przejście skręciła na 13-tej z kolei taśmie, tak więc 13-tki sprzyjały... do momentu, kiedy 13-tego maja znaleźliśmy się z Kasią bez wiz na granicy RPA i Namibii. Pożegnaliśmy resztę przyjaciół. Postanowiliśmy bowiem przedłużyć swój pobyt w Afryce o kolejne 2 tygodnie. Wychudzeni i obdarci ze skóry na palcach uznaliśmy, że oto nadszedł czas na Namibię. Kraj o obszarze większym niż Polska, który ma tylu mieszkańców co Warszawa. Czuliśmy, że prawdziwej Afryki można się spodziewać właśnie tam. Do tego kilka obrazków naprawdę abstrakcyjnych miejsc i jeszcze jeden niebanalny powód by nadłożyć 2tys km w jedną tylko stronę: eksploracja granitowych ścian Spitzkoppe leżących w sercu pustyni, gdzie dotąd nie wspinał się nikt z Polaków.. Ruch samochodowy poza miastami jest praktycznie żaden i jadąc drogą co chwila mieliśmy do czynienia z najróżniejszymi zwierzakami. Przez szosę przechodzą żółwie, nocą jeżozwierze a pingwiny chodzą „ za rękę” bocznymi dróżkami przy oceanie... Niezłą przygodę mieliśmy w Parku Etosha na północy Namibii. Na ogromnym obszarze żyją na wolności niemal wszyscy mieszkańcy sawanny i po przejechaniu za bramę (gdzie podpisujemy glejt, że od tej pory wszystko co robimy, robimy na własną odpowiedzialność ) zaczyna się zoologiczny festyn. Co jakiś czas tabliczki informują o bezwzględnym zakazie opuszczania pojazdu, a przed maską przetaczają się wszystkie zwierzaki znane dotąd tylko z filmów. Na terenie Parku wyznaczone są i ogrodzone drutem pod napięciem campingi , ale poza tym nie ma żadnej cywilizacji. W takim terenie, na jednej z szutrowek złapaliśmy gumę... Kasia stała na straży wśród niegroźnych zebr, żyraf i antylop wypatrując lwa, a dla mnie była to najszybsza zmiana koła w życiu... Osobny akapit trzeba poświęcić pawianom, które są właściwie wszędzie, nawet w najbardziej cywilizowanych zakątkach i w pogoni za jedzeniem naprawdę atakują ludzi. Śmialiśmy się, że była to jedyna przemoc, jakiej doświadczyliśmy w cieszącym się przecież tak złą sławą RPA. CampuS Explorers to co prawda nie pierwsza egzotyczna wyprawa wspinaczkowa w jakiej brałem udział, ale przyznać muszę, że pod względem różnorodności miejsc, RPA to prawdziwy top! To jedno z tych miejsc, do których chciałoby się wracać wciąż i wciąż, a ilość skały, zarówno tej dziewiczej, jak i gotowej do wspinania w połączeniu z idealną pogodą tworzy rajski obraz dla fanatycznych wyznawców pionu. Ja do swojej irracjonalnej kolekcji dorzuciłem nową drogę na kolejnym kontynencie „Mamma Africa” to najtrudniejsza droga sportowa zrobiona przez Polaków za granicą – w 100% naturalny, wyjątkowo estetyczny ciąg ruchów tworzący super wytrzymałościową całość. Tak jak i większość historii, które przeżyliśmy, widoków jakie podziwialiśmy, również uroda tej drogi przerosła nasze oczekiwania. A może po prostu tak Wielka jest Afryka, którą zaledwie liznęliśmy... 21 3/2004 (08) EXTREMIUM EKSPEDYCJA 20