Trzy kolory - elwa

Transkrypt

Trzy kolory - elwa
Leżała otulona białym kocem. świszczący oddech szarpał kosmykami wypłowiałych włosów.
Umierała. Tuż obok niej na niskim drewnianym stołeczku siedziało dziecko. Gładziło ją po
pomarszczonej dłoni.
- 'Chodź kochanie,' w drzwiach stanęła kobieta, 'Babcia musi odpocząć. poza tym niedługo
przyjedzie po ciebie ciocia Ania i zawiezie cię do szkoły.'
- 'Ale ja nie chcę. Chcę posiedzieć z babcią. muszę się nią opiekować, 'mała rączka zacisnęła
się na wykrochmalonym prześcieradle,
- 'Teraz ja się nią zajmę. Ty musisz iść do szkoły. Musisz się uczyć. Babcia tego by chciała.
No chodź. Dam ci kilka twoich ulubionych ciastek.
Wyszły, zostawiając staruszkę samą.
***
- 'Nie przyprowadzaj tu więcej tego bachora! Słyszysz? Nie chcę. To wszystko przez nią!
Przystojna kobieta o zmęczonej twarzy zastygła w drzwiach. Na jej twarzy pojawił się cień
smutku.
- 'Mamo, proszę. To twoja jedyna wnuczka. To nie jej wina, że wtedy, w wypadku oni zginęli.
To nie jej wina, że straciłaś wzrok.'
Twarz starszej kobiety na chwilę stężała. Zmarszczki wokół ust drgnęły niepewnie.
- 'Ale gdyby nie tamta noc... Gdyby nie twoje zdrowie... Gdyby nie ona!,' jej głos przeszedł w
starczy pisk, 'Widziałabym. rozumiesz?! Widziałabym. Wszystko potoczyłoby się inaczej.
Nie odeszłyby ode mnie. A tak. Jestem sama. Zostałam sama.'
- 'Mamo, nie jesteś sama. Masz nas. Tata i Jacek umarli, ale my zostałyśmy.'
- 'Nie, nie, ty nic nie rozumiesz. One odeszły. Zostałam sama. Nie widzę. Nie widzę!'
W oczach kobiety zakręciły się łzy. Pokręciła bezsilnie głową. Wyszła zamykając cicho
drzwi.
***
- 'Panie doktorze, jest coraz gorzej. Niech mi pan pomorze. Proszę.
Siedziała na brzegu wygodnego krzesła w świeżo odmalowanym gabinecie. Na oknie stały
doniczki z fiołkami. Właśnie kwitły. Rośliny migotały w słońcu różnymi odcieniami różu,
fioletu i zieleni. Uśmiechnęła się łagodnie na ich widok.
- 'Piękne kwiaty,' powiedziała, 'Zupełnie jak jej oczy,' wyszeptała do siebie,
- 'Tak, rzeczywiście są wspaniałe. Moja żona uwielbia fiołki. Przekażę jej, że się pani
spodobały.' młody lekarz westchnął głęboko, 'Wracając do pani matki. Nie wiem co jeszcze
mogę zrobić. Leki, które teraz dostaję powinny złagodzić objawy alzchaimera. Nie wiem
dlaczego nie działają. A ze względu na wyczerpanie organizmu pani matki nie mogę podać
silniejszych. Co gorsza nie wiem, a konsultowałem się z kilkoma specjalistami, co jest
przyczyną. Przepraszam, że to powiem, mam nadzieję, że pani tym nie zranię, ale innego
rozwiązania nie widzę. Wydaje mi się, że pani matka chce umrzeć. Ostatnia operacja,
związana z próbą przywrócenia jej wzroku, która zupełnie się nie powiodła załamała ją. Teraz
chce umrzeć. Czy wie pani dlaczego tak ważny jest dla niej wzrok?'
- Nie wiem,' kobieta zamyśliła się przez chwilę, 'Chociaż. pamiętam, że przed wypadkiem,
kiedy jeszcze widziała, czasami zachowywała się dość dziwnie. Potrafiła roześmiać się
niespodziewanie wpatrując w jakiś nieokreślonym punkt. Gdy pytaliśmy ją o co chodzi
uśmiechała się słodko i mówiła, że to jej mała tajemnica i że nie może powiedzieć. Raz,
kiedyś, gdy zapytałam ją czy jest szczęśliwa, powiedziała, że bardzo. mówiła, że ma za co
dziękować bogu, ponieważ widzi piękno. Nie wyjaśniła co miała na myśli.'
- 'Czy pani matka miała kiedyś problemy ze zdrowiem psychicznym? Depresja, schizofrenia?'
- 'Nie nigdy. Przed wypadkiem naprawdę wydawała się być najszczęśliwszą osobą na świecie.
Zmieniła się po wypadku. Nam obu nie było łatwo. Obie chodziłyśmy do psychiatry.
Pierwszy rok był koszmarem. Gdyby nie moje maleństwo…. Dziecko pomogło mi się
pozbierać. Natomiast mama? No cóż. Gdy nie powiodła się pierwsza operacja oczu załamała
się jeszcze bardziej. Wtedy brała najsilniejsze leki. Po kilku miesiącach się uspokoiła. Później
były kolejne operacje, które się nie udawały, ale ona ciągle wierzyła. Załamała się dopiero
teraz. Ma w sobie tyle goryczy.'
- 'Czy dobrze zrozumiałem, że pani matka wierzy w boga?'
- 'Tak, to znaczy..., kiedyś wierzyła. Bardzo mocno. Teraz nie wiem. nie rozmawiałyśmy o
tym.'
- 'Mam pewien pomysł. Nie wiem czy dobry, ale nie przychodzi mi do głowy nic innego.
Mam w rodzinie księdza. to bardzo stary i mądry człowiek. Porozmawiam z nim i jeśli pani
się zgodzi to namówię go, aby spotkał się z pani matką. To niezwykły człowiek. Ludzie
otwierają się przed nim.'
***
- 'Śliczna dziewczynka.'
Siwy, przygarbiony staruszek w czarnym pomiętym ubraniu uśmiechnął się ciepło do
dziewczynki siedzącej na parapecie okna. Dziecko rysowało zawzięcie.
- 'Kończę laurkę dla babci. chce pan zobaczyć?,' podniosła główkę wpatrując się w księdza,
- 'Nie pan, kochanie. To jest ksiądz.'
Staruszek uciszył kobietę ręką.
- 'Przecież jestem mężczyzną. Mała słusznie zauważyła. Hmmm. Ma niezwykłe oczy. Jeszcze
takich nie widziałem.'
- 'Każdy to mówi. Mają niezwykły kolor.'
- 'Tak są niezwykłe. Piękne. Porozmawiamy później. Teraz chciałbym zobaczyć się z pani
mamą. Zaprowadzi mnie pani?'
Dziewczynka podążała za nimi wzrokiem dopóki nie zniknęli na schodach.
***
- 'I po co go tu przyprowadziłaś? Nie potrzebuję go...', świszczący głos urwał się gwałtownie.
Staruszka zacharczała piskliwie.
- 'Proszę zostawić nas samych. Gdy skończę rozmawiać z pani matką zejdę na dół.
Kobieta stała niepewnie na progu pokoju.
- 'Proszę iść. poradzę sobie.'
Skinęła głową i zostawiła ich samych.
Ksiądz przysunął do łóżka krzesło i rozsiadł się wygodnie. Dotknął dłoni kobiety. Ta
szarpnęła się rozpaczliwi wyrywając mu rękę.
- 'Skoro nie chce pani, abym pani dotykał, nie będę. Jestem tu po to, aby porozmawiać. Pani
rodzina bardzo się o panią martwi. Pani wnuczka właśnie rysuje dla pani kolorową laurkę.'
- 'Po co mi ona skoro i tak jej nie zobaczę.'
- 'A czy musi pani mieć oczy, aby zobaczyć miłość z jaką darzy panią to dziecko?'
- 'Co mi po kartce papieru skoro nie widzę! Nie zobaczę już kolorów. Nie zobaczę już nigdy
piękna.'
Ksiądz milczał. Staruszka czekała na jego reakcję, ale on milczał przypatrując się jej z uwagą.
Trwali w ciszy przez kilka minut. To ona odezwała się pierwsza.
- 'Czy wie ksiądz jak to jest, kiedy widzi się piękno? I nagle ono znika. na zawsze. Kiedyś
myślałam, że bóg mnie wybrał, że dał mi coś czego nie mają inni. Cieszyłam się. Byłam
najszczęśliwszą osobą na świecie. A później nastała ciemność. Niczego już nie zobaczę.'
- 'Co pani widziała?'
- 'Kolory. Widziałam kolory. Pojawiały się nagle. Nad ludźmi, zwierzętami, przedmiotami,
nad wszystkim. Przy nich bladła rzeczywistość.'
- 'Mówiła pani o tym komuś?'
- 'Na początku mówiłam o nich, ale nikt mi nie wierzył. Myśleli, że kłamię. A one…'
- 'Nawet mężowi, córce?', przerwał jej gwałtownie'
- 'A po co miałam im o nich mówić? Przecież nie widzieli. Nie uwierzyliby.'
- 'Tego pani nie wie. Może je widzą. Jestem przekonany, że pani córka je widzi.'
Staruszka prychnęła gniewnie.
- 'Ale ja ich nie widzę. Ja. Odeszły. Nigdy już nie wrócą. Słyszy ksiądz? Nie wrócą!'
- 'A czy musi pani je widzieć? Nie może pani czuć ich obecności?'
- 'Kolory się widzi, nie czuje. Potrzebuję oczu a ich nie mam!
***
Usiadł ciężko na fotelu. Sięgnął po kubek z gorącą kawą. Upił łyk i odstawił naczynie.
- 'I co?'
Kobieta siedząca po drugiej stronie stolika nerwowo ugniatała skraj spódnicy.
- 'Nie wiem jak to pani powiedzieć. Pani matka uważa, że straciła sen życia. Powód? Nie
widzi kolorów. Wiem jak to brzmi, ale to jest coś głębszego. Nie mówię o kolorze kawy czy
nieba. Pani matka jest jedna nielicznych osób, które widzą aurę. Czasami nad jakimś
przedmiotem osobą pojawia się zbitka kolorów. Ja też je widzę. Nie wiem czym są. Dla mnie
to oznaka boskiej mocy. Dla pani matki były przejawem piękna. I wydaje mi się, że przede
wszystkim sensem życia. Tracąc zdolność ich widzenia utraciła sens. Cierpi z tego powodu.
Nie umie sobie poradzić ze stratą, której tak naprawdę nie poniosła. Nie wiem jak jej pomóc.'
- 'Nie rozumiem.'
- 'Jak to pani wytłumaczyć? Aura to nie tylko kolory. To coś więcej. Ją się czuje. Pani matka
za bardzo skupiła się na wzroku. Wydaje jej się, że aurę można tylko zobaczyć. Mój
przyjaciel też widział aurę i tak jak pani matka stracił wzrok. Powiedział mi kiedyś, że
dopiero po utracie wzroku może w pełni dostrzec aurę. Inaczej nie potrafię tego
wytłumaczyć.'
- 'Te kolory. Jakie one są?'
Ksiądz uśmiechnął się łagodnie.
- 'Zawsze są trzy. różne. Nie znalazłem żadnej reguły ich połączenia. Jeśli chce pani je
zobaczyć to proszę spojrzeć w oczy swoje dziecka.'