MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII

Transkrypt

MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII
MUZEUM HISTORII FOTOGRAFII
Małgorzata Kanikuła
Pociąg
Początek wieku. Nieważne, którego. Ludzie na tym zdjęciu akurat o stulecie
wcześniej niż my. Jesteśmy gdzieś w Europie Środkowej. Kto? Niezadługo sami
będziemy tajemnicą. Wschód czy Zachód? Dom czy pociąg? Stoją czy jadą?
Osobliwe. Stoją, ale podróżują. Wokół Słońca. Podróż czy dom? Któż to może
z całą pewnością powiedzieć w dwudziestym wieku? A w dwudziestym pierwszym?
Tym bardziej. Dom czy podróż ? Dwa scenariusze, z których, paradoksalnie,
bardziej bezpieczny bywa ten drugi.
Choć nie ma jeszcze państwa, właśnie buduje się dom, tynk kolorowy, szlak
ozdobny, wyciśnięte liście kasztanowca; poczta, szkoła? Niski budynek, tam
obok latarenki, z szyldem nie do odczytania: sklep, karczma, świetlica, może
dom zebrań, gdzie można było pomarzyć o kraju, niezależnie, do jakiego pociągu się wsiadało, i zanim się później wysiadło, lub nie; a może wręcz o raju.
Może tylko się szykuje wesele? Zdjęcie nawiązuje (ale niekoniecznie) do pozostałych szklanych klisz z tego zbioru, tyle tam portretów weselników i wiejskich
muzykantów. Ich wizerunki przetrwały do dziś w sposób niepełny, a jednocześnie pełen cudowności: „skrzypce”, „bęben”, „basy”, jedynie instrumenty, wciąż
grające w istniejących, ale niewidzialnych rękach, pozostały na zniszczonej fotografii, a grajkowie przez swój brak podkreślają tylko jeszcze bardziej swoją obecność. Reszta jest mgłą, tutaj, o, przesłania fundamenty, korzenie tego
domu, który wygląda jak Orient-express, jak dom na palach, jak...
Pociąg na Dzikim Zachodzie, gdzie znalazło się tylu emigrantów, może właśnie
stąd; a dlaczego by nie w Meksyku, dokąd pojechała część Polaków; przybywali tam od połowy XIX w., poprzez burzliwe zarówno dla Europy, jak Ameryki
(i konkretnego państwa, które się po tych wszystkich walkach uniezależniło,
Meksyku) dziesiątki lat, walcząc dobrowolnie (interweniując w duchu napoleońskich - już tylko - frazesów) lub pod przymusem (powstańcy styczniowi wcielani
do wojska przez Austrię), również po stronie Reformy (Tabaczyński - początkowo - w eskorcie Juareza), często spotykając rodaków (znowu) po przeciwnej
stronie barykady (pamiętnik Niklewicza), rozpraszając się po Ameryce Środkowej, jadąc dalej. „A jednak coś się zmieniało w ich świadomości. Być może niektórzy widzieli, jakby we mgle, zarysy Meksyku, ich Meksyku”, tak pisze o meksykańskich republikanach, walczących o wolność T. Łepkowski. Pokrewieństwo
pejzażu i losu w tym wymiarze można dojrzeć dopiero na szczególnie zniszczonej kliszy. U Khalila Gibrana domy w nocy wymykają się z miasta na szczyty
wzgórz (on zapewne wyobrażał je sobie szumiące cedrami). Państwa, którym
odebrano istnienie lub zabiera się wolność, nocami swobodnie rysują swoje
góry na powierzchni Syriusza. Każdy ma swój własny Meksyk, a za każdym
Meksykiem otwiera się nowy Meksyk, mówi bohater Brunona Schulza; mieszka
właśnie tam, w okolicach tych sklepów; dlatego przychodzi na myśl tekst i film
„Sanatorium pod Klepsydrą”, scena, w której chłopcy - przemądrzały właściciel
markownika i Józef, doszukujący się w tym głębszego sensu, przeskakują mur,
by wpaść do ogrodu wyobraźni. A to już inna książka: „Wszystko się może wydarzyć”... „w owym trzynastym, nadliczbowym i niejako fałszywym miesiącu
/.../. Głos drżał pod tymi nowymi niebami dźwięcznie i świeżo jak w nowym
jeszcze i pustym mieszkaniu, pełnym zapachu lakieru, farb, rzeczy zaczętych
i nie wypróbowanych. Z dziwnym wzruszeniem próbowało się nowego echa, napoczynało się je z ciekawością, jak w chłodny i trzeźwy poranek babkę do kawy,
w przeddzień podróży.” (Bruno Schulz, „Noc wielkiego sezonu”).
Przez tę pustkę, ziejącą u fundamentów, dom na szklanej ścianie kliszy odpływa, żegluje po galicyjskich przestworzach, meksykańskich manowcach, odwiedza Kuśniewiczowski Benares, jedzie do Babadag na skróty przez Bilbao; w zaistniałej sytuacji Pernambuko skończyło się, skończyło (jako symbol bliżej nie
określonej egzotyki: teraz kojarzy się z festiwalami muzyki i filmów latynoskich
- na wyciągnięcie ręki - o ile masz na bilet). Przy tych dygresjach dom odfrunął;
wróćmy do naszej fotografii: mamy tu do czynienia z najzwyklejszą ponoć na
świecie czynnością i dążeniem: budową domu. Narzędzia, wiadra, puste jeszcze
okna, mistrzowie murarscy w fartuchach, kapeluszach, mężczyzna z piłą w rękach (trzyma ją zresztą takim gestem, jakby to był instrument muzyczny!),
trzy dziewoje w sutych, jasnych, wzorzystych spódnicach - zaraz chyba zaczną
śpiewać. Uroczyste zakończenie pewnego etapu? Oczekiwanie na nowożeńców?
Oczekiwanie na gorzałkę.
Dom ten miał okazję później płonąć wielokrotnie, znowu ukazując puste okna,
ale któż to wie, czy tak się stało; oby nigdy nikogo nie postawiono pod jego
ścianą, by oczekiwał na cokolwiek innego, niż gorzałkę. Jeżeli jest gdzieś to
miejsce, gdzie było to miasto, niewykluczone, że dzisiaj mieści się tam bankomat.
W dawnym domu mieszkalnym, w Krakowie, w domu niegdyś piętrowym, z dobudowanym później drugim piętrem; z korytarzem, który dawał niewyczerpane
możliwości zabaw, jak jeżdżenie w domu na nartach po wykładzinie z trawy
morskiej, o czym opowiadali kiedyś dawni jego mieszkańcy - pozostały pamiątki
w postaci zdjęcia z przedstawienia odgrywanego tutaj przez dzieci, które przebrane były za zwierzątka (to w czasach, gdy blisko stąd były baseny i obiekty sportowe, na miejscu Parku i Alei; w czasie wojny budynek zajęli Niemcy;
w tym domu stworzono po wojnie szkołę filmową (słynna „Prafilmówka”); później było tu Biuro Paszportowe; obecnie Muzeum Historii Fotografii w Krakowie
przechowuje tu swoje fotografie, także te dziwne, nie takie „cenne”, nie wykonane w ważnym momencie dziejowym, uszkodzone, mało „edukacyjne” (?!),
te, które lubią Muzy; ale najważniejsze jest, że eksponuje teraz na wystawie
stałej stare fotografie i sprzęt fotograficzny. I wprawdzie oczywiście my tu niczego nie znajdujemy przypadkiem, to jednak następnym razem wspomnimy
album starych fotografii francuskich (!!!), odnowiony przez naszego konserwatora, znaleziony...
2