Literatūra ir menas
Transkrypt
Literatūra ir menas
UCZTA Algis Kuklys Wyruszać w drogę do nieznanej krainy jakoś nie miał chęci, ale nakłoniła go, zapewniając, że nie będzie miał żadnych kłopotów, a najważniejsze – tam są piękne doliny, więc machnął ręką i wsiadł do auta, które wkrótce mknęło asfaltowymi drogami, jakby z kimś się ścigało. Samochód prowadziła Alina, dlatego czuł się trochę niezręcznie, gdyż kobieta, jego zdaniem, nigdy nie zostanie dobrym kierowcą, zawsze może się przestraszyć, zdenerwować i spowodować wypadek, zaś trafić do rowu naprawdę nie miał ochoty, ale kobieta prowadziła nie przekraczając dozwolonej szybkości. Wtem ujrzała wysoki pagórek, skręciła w lewo, gdzie rozpościerała się szeroka dolina, w której pasły się owce i biegała gromadka dzieci. Teraz samochód poruszał się powoli fatalną, wyboistą drogą, o którą nikt się nie troszczył. Ludzi można sądzić po tym, w jakim stanie są ich drogi, uśmiechnęła się zza kierowcy, tłuczenie się taką „szosą“ jej również nie sprawiało przyjemności. Wreszcie dotarli do budynków dużej fermy. Czegoś bym się napiła, westchnęła Alina i pierwsza skierowała kroki do najbliższego domu, w którym siedziało przy piwie pięciu mężczyzn, zaproponowali kobiecie piwo z wiejskim serem. On również nie odmówił i zaczął się przysłuchiwać, o czym powoli rozprawiają hodowcy owiec. Jeden narzekał, że ubiegłej jesieni z powodu epidemii stracił połowę stada, gdyż nie był na tyle przezorny, aby je ubezpieczyć, drugi – że zbyt tanio sprzedał mięso do skupu, bo agent omamił go obietnicami. Nie jeden korzysta z naszej naiwności, westchnął siwowłosy mężczyzna, zerkając w stronę przybyszy, patrz, ci chyba też chcą nas nabrać. Szukamy waszego starosty, nagle odezwała się Alina poprawiając zwichrzone włosy. Wówczas siwowłosy mężczyzna wstał z krzesła i powiedział, że pomoże go znaleźć, gdyż sami musieliby się długo błąkać po zagrodach. Zapadły mu w pamięć grube palce mężczyzny, wyglądały niby odlane z żelaza. Udusiłby nimi nawet wilka, gdyby ten zaatakował jego owce, pomyślał wpatrując się w szerokie plecy oraz barczysty kark nieznajomego. Przez jakiś czas uważnie obserwował jasne sklepienie nieba, po którym pływały leciutkie białe chmurki, tak samo nierealne, jak widywał w dzieciństwie, gdy biegał po zagrodzie otoczonej trochę za wysokim płotem. Później płot nie uchronił go przed nieszczęściami życia, takiego ogrodzenia, które by uchroniło jeszcze nikt nie zbudował i na pewno nie zbuduje. Ale rodzice są rodzicami, oni wielu rzeczy go nauczyli, wszystko to uświadomi sobie później, ale nie wtedy, gdy miał jeszcze mleko pod nosem. Podziwiał starostę, że tak umiejętnie przystosował kamienne budynki do nowych standardów, nabył nowy sprzęt rolniczy, z którego był dumny i chętnie o nim opowiadał. Kobieta coś pisała w swoim notatniku, ale jego to wcale nie interesowało, po prostu rozglądał się, słuchał i nie myślał o niczym: w głowie człowieka i bez tego jest wszystkiego do woli napchane, aż dziw bierze, jak to wszystko się mieści w tak małym „archiwum“. Wreszcie, gdy już wszystko obejrzeli, skierowali się do głównego budynku. Tutaj gromadzili się gospodarze, wśród nich były również kobiety o zgrubiałych rękach i ogorzałych od wiatru twarzach. Starosta zwrócił się do nich życząc miłego pobytu. Zbliża się jesień, czeka nas mnóstwo pracy, wszystkie mają być wykonane w terminie, mówił, po czym do włączonego ekranu zaprosił weterynarza, który cierpliwie wyjaśniał przyczyny chorób owiec, mówił o profilaktyce, o cenach leków, odpowiadał na pytania. Gospodarze byli niezadowoleni, że leki są tak drogie, czyżby nie było tańszych? Tańsze może i są, ale nie są tak skuteczne. Wszyscy nas wykorzystują, kto tylko może, narzekała niemłoda właścicielka stada, lecz mężczyźni nie pozwolili jej wyrzekać, sami pchali się do zabrania głosu. On odwrócił wzrok i ujrzał na podwórku wałęsającego się psa pasterskiego, którego gonił sześcioletni chłopiec. Ten widok znów przypomniał mu dzieciństwo, jego rodzice też mieli rudego psa. Później biedaka znaleziono na ulicy, rozjechał go samochód. Nigdy nie zapomniał okropnego widoku. Przybiegł wówczas do domu, padł na lóżko i długo płakał. Przecież z Rudym, tak go wołał, razem wyrósł. Teraz miał w swoim domu psa, bardzo podobnego do Rudego, dzieci go uwielbiają. Nagle ktoś szturchnął go w rękę, jego wzrok zderzył się z przenikliwym spojrzeniem Aliny. Czy nie chciałby im wygarnąć, pytała, bo wiedziała, że umie przygadać, sam był ze wsi. On zdecydowanie potrząsnął głową i zaproponował, aby sama podeszła do włączonego ekranu, przecież będzie musiała pisać relację z tego spotkania. Nie wiedziałam, że taki z ciebie lis, mruknęła i podniosła rękę, chciałabym powiedzieć kilka słów. Na początku Alina plotła głupstwa, ale wkrótce się zorientowała, że mężczyźni myśleli o czym innym, toteż szybko skończyła i podziękowała za uwagę. Wyglądała na niezadowoloną, później swoje niezadowolenie wyleje na niego, zarzuci mu, że niepotrzebnie przyjechał, jeśli milczy jak niemowa. Mało brakowało, żeby się pokłócili. Jego błądzący wzrok zatrzymał się na jasnowłosej kobiecie, pokazującej w uśmiechu białe zęby. Wydawało się, że ona pyszniła się nimi, jak sznurem pereł, czyżby ona również hodowała owce, dziwił się mężczyzna. Później ją zagadnął, dowiedział się, skąd przybyła, jakie stado posiada. Kobieta również spoglądała z uwagą na niego, interesowała się jego życiem, zapraszała, żeby został, bo na gości czekała kolacja. Podczas gdy Alina odpowiadała na pytania mężczyzn, on uśmiechał się do blondynki, słuchał jej głosu i potakująco kiwał głową, starając się jej przypodobać. Wątpliwe, czy mógłby wytłumaczyć takie zachowanie, gdyż Alinie nie starał się podobać. Na polecenie starosty zarżnięto owce, przyniesiono napoje, aby sprawić większe wrażenie, głowy baranów wbito na pale, tak jakby były uczestnikami uczty, jakby ofiary stały się fetyszami. Ostre zęby jasnowłosej kobiety wgryzały się w pieczoną baraninę, takich ząbków mógłby pozazdrościć każdy mężczyzna, bo oni nie potrafią dbać o swoje zęby. Później się dowiedział, że z powodu tych zębów przezywano ją „Czuczundra“, ona nie jednego konkurenta zostawiła w tyle, dla pieniędzy mogłaby zrobić wszystko. Dziwne, lecz jego pociągała ta kobieta, która prawdopodobnie czasami płakała, lecz swych łez innym nie pokazywała. Teraz chciwie jadła, jakby przedtem przez tydzień głodowała, mężczyźni też przy stole nie próżnowali, pałaszowali baranie szaszłyki, które topniały jak lody, smakowity zapach roznosił się wokół wzbudzając apetyt. Ponieważ na stole oprócz szaszłyków, warzyw i napojów niczego więcej nie było, musiał i on spróbować pieczonej baraniny. Niestety, za potrawami mięsnymi nigdy nie przepadał, dlatego chętnie napił się z jasnowłosą kobietą, która stała tak blisko, że czuł jej zapach. Kobieta chwaliła się, że to ona wybiera mężczyzn, lecz jeszcze nie spotkała takiego, za którego by chciała po raz drugi wyjść za mąż. Nie można wszystkiego chcieć i mieć, odpowiedział z ironią, zdając sobie sprawę, że plecie banały, lecz takiego wieczora przecież nie dyskutuje się o polityce gospodarczej kraju. Przez chwilę wydało mu się, że trafił na ucztę potworów o ludzkich obliczach, lecz natura sprawiła, że ci ludzie są inni, są bardziej głodni i niebezpieczni. Być może pod wpływem alkoholu, a może ze zmęczenia usiadł blady w kącie pokoju i niemal zawył, tajemnicze wycie wilka budziło w nim dreszcze strachu, jakby ktoś lodowatymi rękoma dotykał jego włosów i czoła. Potem widział, jak podeszli do niego białowłosa kobieta ze starostą i zaprowadzili go do jakiegoś pokoju na drugim piętrze. W nocy obudził go szum silnej ulewy. Wydawało mu się, że widział w podwórku wbite na pale mokre głowy baranów, rozmokłe łąki i drogi, którymi będzie musiał jutro wracać, aby nie pozostawać tutaj ani chwili dłużej, aby uciec przed koszmarnymi wspomnieniami, przed widokiem czarnych jagniątek, które zostaną zarżnięte, a ich głowy zawisną na hakach, wszystko to będzie się nazywało życiem wśród zwierząt, gdzie słowa tracą swój prawdziwy sens. Widział również twarz jasnowłosej kobiety o białych zębach, po czym przewrócił się na drugi bok i znowu zasnął, aby nie myśleć o niczym. Tłumaczyła Mirijana Kozak