Podróż trzecia. Droga ku szczytom. Kiedy jest się niewidomym albo

Transkrypt

Podróż trzecia. Droga ku szczytom. Kiedy jest się niewidomym albo
Podróż trzecia.
Droga ku szczytom.
Kiedy jest się niewidomym albo bardzo słabo widzącym, wejście na szczyt staje się
wyzwaniem. To prawie jak Mount Everest dla zdrowego człowieka. Maciek postawił sobie
taki cel – wejść na wszystkie latarnie morskie w Polsce. I wszedł. Oczywiście tylko na te,
które są udostępnione do zwiedzania. Ale był przy wszystkich pozostałych.
I wszedł na niemalże wszystkie widokowe wieże w Sudetach. I na wszystkie zamkowe wieże
albo zamkowe ruiny. A na Dolnym Śląsku jest ich całe bogactwo. I na udostępnione do
zwiedzania wieże kościołów…
Gdy jest się niewidomym, jest to prawdziwe wyzwanie. Takie prawdziwe wejście na szczyt.
Pokonanie przede wszystkim siebie samego. Zresztą, gdy wchodzi się na ruiny Bolczowa
(w Rudawach Janowickich, nie mylić z Bolkowem), Nowy Dwór, Rogowiec, wieżę
widokową na Bukowej Kalenicy albo latarnię morską Kikut koło Wisełki – wchodzi się na
szczyt. Tak po prostu. A że nie zawsze jest to łatwe? Że droga bywa wyboista, stroma
i śliska? Tak już w życiu jest.
„Góry wysokie, co mi z wami walczyć każe?
Ryzyko, śmierć, zawsze tutaj idą w parze!
Największa rzecz – swego strachu mur obalić.
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej […]
Sam możesz wybierać los, szczytów, szczytów szlak…
Sam możesz wybierać los, zrozum to! Wejdź na szczyt!”
Te słowa z „Cienia wielkiej góry” Budki Suflera brzmią jak wyzwanie. To jeden
z pierwszych i zarazem najstarszych kawałków Budki Suflera, które Maciek tak polubił
i wziął sobie za życiowy drogowskaz. I „Cisza jak ta”. I „Jest taki samotny dom”. I „Czas
ołowiu”. I „To nie tak miało być”… Maciek nie miał w zasadzie jednej swojej ulubionej
płyty Budki Suflera, ale miał wiele ich ulubionych nagrań, a z nich układał swoje własne
płyty.
„Może spotkamy się, tam gdzie trafi każdy z nas,
Tam, gdzie życie będzie snem?
Może spotkamy się, tam gdzie w miejscu stoi czas,
Za sto lat, za rok za dzień…”
Trudno nie przyznać, że te słowa wzywają, aby ze spokojem? albo właśnie z niepokojem
przyjąć informację, że nie masz wiele czasu, że Twoje życie może się nagle
i nieoczekiwanie zakończyć. I co wtedy powiesz? Że to nie tak miało być? Po prostu nie tak?
A może właśnie tak, tylko my byśmy chcieli inaczej. Nie zawsze wszystko idzie tak,
jakbyśmy chcieli. Ale wtedy należy wrzucić „piąty bieg” i ruszać do przodu. Kolejny szczyt,
kolejne wyzwanie. I kolejny sukces, bo oto udało się osiągnąć coś więcej.
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż trzecia. Droga ku szczytom.
Muzyczna przygoda Maćka z Budką Suflera rozpoczęła się, gdy miał niespełna 5 lat.
To właśnie wtedy zaczął tracić wzrok. A krótko potem dowiedział się, że jest chory.
Nie jakaś tam angina czy grypa, lecz coś znacznie poważniejszego, śmiertelnie
niebezpiecznego. I wtedy, w szpitalu, jego ulubionym utworem stała się „Cisza jak ta”.
„Sza, cicho, sza, czas na ciszę.
Już oddech jej coraz bliżej.
Czego naprawdę Ci brak?
Ona jedna prawdziwy ma smak.
Cisza jak ta….”
Pewnie sobie pomyślicie, że to przesada pisać, że pięciolatek, że w ogóle jakiekolwiek
kilkuletnie dziecko może mieć taką świadomość… Może. Niestety, może… Niedowiarkowie
niech wejdą na którykolwiek z dziecięcych oddziałów onkologicznych. Maciek trafił tam
mając nieco ponad pięć lat, tuż po utracie wzroku, gdy nie umiał jeszcze poruszać się w tym
nowym dla Niego, całkowicie nieznanym i pełnym pułapek świecie beż światła, gdy nie
rozumiał jeszcze, co się stało... A tam niejeden raz słyszał krzyk, i płacz, i ostatni krzyk
rozpaczy, a potem ciszę… I jakiś czas po wszystkim cichy głos kogoś z lekarzy „Niestety, nic
więcej nie mogliśmy zrobić…” Wtedy rodziła się i już na zawsze zostawała ta świadomość,
że oto nie ma już tego dziecka zza ściany czy z pokoju naprzeciwko… Że ono jest już tylko
wspomnieniem. Szczególnie dotkliwa, gdy z tym drugim dzieckiem rozpoczynało się wspólną
drogę przez chorobę, znało się je z imienia, twarzyczki, z dotyku, głosu, zapachu, ze
wspólnych zabaw, żartów, spacerów, jedzenia, jakiegoś przekomarzania się… Takiego
zwykłego szpitalnego życia, które nagle stawało się uboższe o Tomcia czy Kasię…
Dopiero teraz, z perspektywy czasu uświadamiam sobie, że dobór tych utworów nie był
przypadkowy. Z jednej strony to jakby przedwczesne zrozumienie praw tego świata,
że oto nikt z nas nie jest wieczny, nieśmiertelny, że może dużo szybciej, niż myślimy,
przyjdzie nam rozstać się z tym światem. Ale czy to jest powód, aby poddać się? Usiąść czy
położyć się, nic nie robić i tylko rozczulać się nad sobą, płakać i poddać się?
Maciek z tekstów Budki Suflera nauczył się czegoś wręcz odwrotnego. „Sam możesz
wybierać los, szczytów, szczytów szlak…” Więc wybrał szlak szczytów. I wyznaczył sobie
szczyty do osiągania. Wrzucał „piąty bieg” i parł nieustannie naprzód. I prawie zawsze
z uśmiechem na buzi. Bywały szczyty obfitujące w strome i kręte schody – latarnie morskie,
wieże kościelne, wieże zamkowe i widokowe, ale też wielokrotnie aby tam dotrzeć, trzeba
było po prostu wejść na szczyt. Chełmca, Bukowej Kalenicy, Wielkiej Sowy…
Maciek wyznaczał też sobie szczyty niefizyczne. Świadectwo z czerwonym paskiem.
Dla najlepszych. A przecież w zwykłej szkole kryteria oceniania są takie same dla tych, co
widzą, i dla tych, którzy widzą mniej lub wcale… I występy muzyczne. Takie prawdziwe, na
scenie. Mieliśmy dużo obaw, czy da sobie radę, gdy Fundacja Spełnionych Marzeń
zaproponowała Maćkowi występ na wrocławskim rynku, dając Mu pół godziny… Całe pół
godziny. A co, jeśli nie da rady? Nie znaliśmy Maćka. Dał radę. Mało tego – po czterdziestu
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż trzecia. Droga ku szczytom.
minutach trudno Go było ściągnąć ze sceny, bo był w swoim żywiole. On. Jego klawiatura,
którą tak wspaniale rozgryzł. Ufał jej. Wiedział, co, gdzie i jak. I tylko Jego ulubione utwory.
A że przy okazji były to wielkie i światowe i polskie hity? Dzięki temu były oklaski. Dla
Niego. I tylko dla Niego. 10 maja 2010… To był wielki dzień Jego muzycznego triumfu.
Ale i nam Maciek umiał stawiać szczyty. Spotkanie z Budką Suflera. Myślicie, że to łatwo
zorganizować? Przecież ten zespół raczej w domu nie bywa. Wiecznie w trasie… Przed
koncertem jest czas na skupienie się, po koncercie – zwykle muzycy padają ze zmęczenia.
Ale ostatniego dnia wakacji 2006 roku udało się. Przed koncertem Maciek ma okazję wejść
„na chwileczkę” do przyczepy Romualda Lipki, Krzysztofa Cugowskiego
i Tomasza Zeliszewskiego. O dziwo, wcale nie jest zbywany, wręcz przeciwnie. Kiedy
Romuald Lipko dowiaduje się, że Maciek uczy się grać na fortepianie, zaczynają się pytania
o utwory… Zeliszewski bierze Maćka na kolana, Cugowski podziwia ciemne okulary…
A dalej już tylko coraz swobodniej. I bez pośpiechu, bo czas jest. Jest zatem rozmowa
o wielkich, ulubionych płytach Maćka, o utworach, które kocha i ceni… Nawet pada
„podchwytliwe” pytanie Lipki o tonację, w której Maciek gra „Takie tango”,
a Maciek dumnie mówi o tonacji, ale od razu dodaje, że akord początkowy jest w drugim
przewrocie??? Wybucha wielki śmiech, a Lipko i Cugowski biją Maćkowi brawo.
A Maciek coś tam jeszcze o jakiejś triolce na ósemkach i przejściu septymą jakąśtam do
czegośtam innego…
I na koniec spotkania, chwila konsternacji – nie byliśmy przygotowani na to spotkanie, ani
aparatu, ani nawet kartki… Cugowski wyciąga gdzieś spod stolika jakiś dość duży notes,
wyrywa jedną kartkę i wszyscy podpisują się – dla Maciusia – Budka Suflera.
I autografy… To będzie jedna z najcenniejszych pamiątek Jego życia.
A gdy wieczorem Budka Suflera pojawia się na scenie, gdy następnym utworem, choć tego
jeszcze nie wiemy, ma być właśnie „Cisza jak ta”, Krzysztof Cugowski ze sceny mówi, że
wprawdzie nie widzi tego wspaniałego Maćka, z którym mieli możliwość
(oni mieli możliwość!!!) się spotkać, ale to Jemu dedykuje ten utwór. I padają pierwsze nuty
„Ciszy”, a z naszych oczu lecą łzy… Byliśmy na szczycie najwspanialszych emocji.
Z Maćkiem i dzięki Maćkowi…
Niebawem do ulubionych utworów Maćka dojdą „Niepokonani” Perfectu.
„Gdy na drodze za zakrętem przeznaczenie spotka mnie,
Czy w bezsilnej złości dać się powalić,
Czy się każdą chwilą bawić,
Aż do końca wierząc, że los inny mi pisany jest…
Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym.
Wśród tandety lśniąc jak diament,
Być zagadką, której nikt
Nie zdąży zgadnąć, nim minie czas.”
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż trzecia. Droga ku szczytom.
I aż się wierzyć nie chce, że jest w tym mowa i o przeznaczeniu i o nadziei, o życiu pełną
piersią i o świadomości, że koniec może być bardzo, ale to bardzo blisko… I że trzeba lśnić
jak diament (jakże to się łączy z fascynacją Floydami), a ze sceny zejść niepokonanym w tej
właśnie chwili, gdy nikt się tego nie spodziewa…
**************************************
Piotr Lazar, listopad/grudzień 2012
Muzyczne podróże z Maćkiem. Podróż trzecia. Droga ku szczytom.